Wielkie oszustwo czyli czerwone jest zielone

Wylądowaliśmy w Marsa Alam w samo południe. Nie wyglądało to zachęcająco. Lotnisko na pustyni. Przy nim  warszawski terminal Etiuda, który właśnie zmarł śmiercią naturalną, jawił nam się we wspomnieniach jako europejski port. Upał.

 

Autobus wiózł nas po całkowitym pustkowiu, na którym co kilkanaście kilometrów pojawiał się kolejny hotel usytuowany nad pustym morskim wybrzeżem. Nasz – Abu Dabab – co tłumacz przełożył na wdzięczną nazwę Krowa Morska – był na samym końcu tej godzinnej podróży. Czuliśmy się trochę jak skazańcy z ośmiodniowym wyrokiem. Poza hotel bowiem nie było gdzie się udać. Ino szczera pustynia ( choć zdrowo zaśmiecona).

 

Widok z naszego balkonu na Morze Turkusowe

 

 

 

Nie popadaliśmy jednak w rozpacz, bo sami sobie ten wyrok zaaplikowaliśmy.

Pokój był duży, z balkonem, łazienka też obszerna, łóżko wygodne i wielkości tylko co opuszczonego lotniska. Z balkonu widok na plażę, morze i basen (gdyby komuś nie odpowiadała temperatura morza grubo przekraczająca 20 st. C) z podgrzewaną wodą. Ale kto by tam chciał włazić do rondla z zupą!

 

Przed pierwszym zanurzeniem – to żółte to płetwy

 

 

Pierwsze kroki skierowaliśmy na plażę. No i wylazło szydło z worka. Oszukali nas. To Morze Czerwone jest całkowicie Zielone (choć Basia twierdzi, że Turkusowe). Ciekawi więc byliśmy co tu jeszcze się okaże nie tak. Ale my przecież z kraju, w którym nikt nam nie wmówi, że białe jest białe, a czarne jest czarne, więc może być morze czerwone całkowicie zielone.

 

 

Po wyjściu z wody nurek też jest w kolorze płetw

 

 

Na szczęście rafa koralowa mieniła się kolorami tęczy więc nie było na co narzekać. Pierwszy raz nurkowałem na rafie i wprawiło mnie to najpierw w osłupienie a potem w zachwyt. Takiej feerii kolorów nie byłem sobie w stanie wyobrazić. No i te ryby, które traktują człowieka jak swojaka. Niczego się  nie boją, nie uciekają ale – na szczęście i nie próbują nadgryźć. Nawet żółwie wielkością przewyższające recenzenta kulinarnego „Gazety Wyborczej” Macieja Nowaka ważącego niemal 200 kg nie traktowały mnie jak ja zupę żółwiową czy miecznika z grilla. Nurkowałem więc codziennie i nigdy nie miałem dość.

 

 

Na plaży podczas wędrówek spotykaliśmy kraby pustelniki noszące cudze muszelki na plecach

 

Dzień za dniem powtarzał się ten sam program: śniadanie około 8 rano (świetny jogurt , sok z pomarańczy, owoce, sery, pieczywo i na koniec kawa); trzy godziny plaży ( w tym godzina w masce i płetwach); krótka sjesta z książką (przeczytałem tysiąc stron liczące dzieło Aleksandra Halla  „Francja i wielcy Francuzi”); obiad (głównie ryby, owoce morza i mnóstwo warzyw w różnej formie); po obiedzie znów lektura lub drzemka a potem półtorej godziny ( w porywach do dwóch) wędrówka wzdłuż plaży; o siódmej wieczorem kolacja dokładnie taka sama jak posiłek południowy.

 

 

 

 

 

Jedynym mankamentem był brak wina. Owszem były wina egipskie ale po pierwszej próbie, która skończyła się kompletnym fiaskiem (dyskretnie wylaliśmy zawartość kieliszka a usta długo płukaliśmy sokiem) usiłowaliśmy brak alkoholu w organizmie uzupełnić piwem (też tylko egipskie) lecz rezultat był niewiele lepszy. Musieliśmy przejść więc na przymusowy odwyk. (Teraz dopiero sobie to odbijamy.)

 

 

Paw z ręcznika ozdobiony kwiatami hibiskusa to wyraz zadowolenia obsługi z wysokości napiwku

 

O 21.00 zapadaliśmy w sen. Trwał on do czwartej rano gdy muezin rozpoczynał swój śpiew, który z pobliskiego minaretu rozlegał się zapewne aż na drugą stronę morza. Po kwadransie tego swoistego koncertu, który zresztą bardzo nam się podobał, usypaliśmy spokojnie pod opieką Allacha i spaliśmy znów do śniadania.

 

Wróciliśmy naładowani energią, opaleni i spragnieni. Ruszamy więc do roboty. Przetrwaliśmy Wielkanoc, potem krótka, kolejna chwila pracy i…znów na wakacje nad włoskim morzem pod Carrarą!