Dowód na to, że artyści też są ludźmi
Jeszcze nie wróciłem do równowagi z powodu zakłóceń klimatycznych i wyprawy na Bliski Wschód. Muszę więc wspierać się cytatami a nie oryginalnymi tekstami czyli wytworami własnej wyobraźni. Dziś fragment z książki Jozefa Imbacha „Przysmaki papieży i prałatów” choć nie o duchownych to będzie:
„Artyści są także tylko ludźmi. Bywają wśród nich tacy, którzy się tylko odżywiają (jeśli ich sztuka pozwala im się w ogóle wyżywić). Dla innych natomiast radość podniebienia (zakładając, że mogą sobie na nią pozwolić) oznacza co najmniej tyle samo co sztuka.
Goethe zdaje się należeć do tych ostatnich. Wprawdzie w jego dziełach jedzenie odgrywa podrzędną rolę. Jego listy prywatne zawierają jednakże bardzo wiele informacji na temat spożywanych pokarmów, skarg dotyczących jakości potraw i uwag na temat dobrej kuchni, ale często także pochwał pod adresem kucharek i gospodarzy.
W 1802 Goethe donosi swej żonie Christiane z Jeny, gdzie właśnie się zatrzymał, że obiad „z ledwością dało się zjeść”, a serdelki były przesolone. „Twoje są wciąż jeszcze najlepsze. Postaraj się przy tym nowym uboju, aby były dobre, ponieważ jestem przyzwyczajony do jedzenia ich na śniadanie.” Następnie poeta prosi usilnie małżonkę, „aby mu przy każdym kursie posłańca przesyłała jakieś smaczne pieczyste, pieczeń baranią, kapłona, indyka, niech kosztuje, ile chce”. Innym razem Goethe posyła swej żonie udziec sarni, warzywa i świeże owoce, i jednocześnie życzy sobie, aby mu przysłała odwrotną pocztą „przyprawy do zup i trochę parmezanu, jako że ten jest nieodzowny do makaronu”. Christiane natomiast informuje go, że upiekła ciasto z wiśniami i że jadła już pierwsze kalarepy i karczochy. Goethe ze swej strony prosi małżonkę o „buteleczkę naszej oliwy do sałaty; albowiem ta, która tu uchodzi za najlepszą, jest niejadalna”. Christiane spełnia jego prośbę, a odpowiedź nie każe na siebie długo czekać: „Z moim odżywianiem jest także coraz lepiej, pani Trabitius bardzo dobrze przyrządza szparagi, a także niekiedy naleśniki; Schillerowie zaopatrują mnie w pieczyste, a dzięki Twojej oliwie sałata znów mi smakuje”.
O tym, że Goethe troszczył się także o szczegóły dotyczące kuchni, świadczy między innymi postscriptum do listu, który wysłał w styczniu 1811 do swojej żony:
Dotyczy łba wieprzowego. Łeb ma leżeć w pojemniku; należy go jak najszybciej włożyć do sosu, w którym ma leżeć, dopóki nie zostanie zjedzony; sos musztardowy, który trzeba do tego zrobić, jak powiada kucharz nadworny Weise, powinnaś zaraz zamówić u nadwornego kucharza Steinerta, on będzie wiedział, jak go sporządzić. Moglibyśmy go zamówić tutaj, ale powiedział, że lepiej będzie, jeśli się go zamówi na miejscu.
Kiedy rozmowa toczyła się wokół jedzenia i picia wina, Goethe mógł stawić czoło każdemu rozmówcy (wobec rozmówczyń był raczej łagodny). Inni wielcy zjadali wszystko, co przed nimi postawiono. Jeszcze inni zanadto ufali sobie w sprawach, od których powinni się trzymać z daleka. Można tu wspomnieć dziś już prawie nie znanego kompozytora Johanna Schoberta, prekursora klasycyzmu, który urodził się przypuszczalnie w Norymberdze około 1740; na motywach jego sonat Mozart napisał swoje pierwsze cztery koncerty fortepianowe. W dniu 28 sierpnia (w dniu urodziny Goethego!) 1767 Schobert zmarł wraz ze swą rodziną i przyjaciółmi po spożyciu zebranych przez siebie grzybów. Artyści są także tylko ludźmi.”
Na szczęście do sezonu grzybowego jeszcze trochę czasu. Jeszcze pożyjemy!
Komentarze
Najlepszego po Świętach. Wreszcie normalna klawiatura. W domu latorlośl podłaczyła modem internetowy do laptopa, a pisać na francuskiej klawiaturze bez wprawy to chińska tortura.
Święta udane. O jedzeniu potem, na pierwszy ogień trunki. Z tych wymienię dwa: chablis-Gerard Tremblay (chablis-tremblay.com) i Cuvée Nicolas Rolin, Hospices de Beaune 2001 oferowane przez Boucharda. Chablis obowiązywało po poprzednim wpisie Gospodarza. Na ogół nie używam, bo stosunek ceny do jakości nie zawsze najlepszy, ale synek, który zna się na winach jak mało kto, doradził zwyczajne chablis, nawet nie „proste chablis village” (jak mówi Pani Ambasador), które miało nie ustyępować niejednemu 1-er cru i rzeczywiście tak było.
Wino czerwone naprawde zachwycało, a do tego było kupowane w Polsce, w sklepie Wine Eprexss (siedziba firmy pod Kartuzami, właściciel z Nowej Zelandii) i kosztowało o co najmniej 20% taniej niż we Francji (od 59 EUR) czy USA (od 69 $).
Po drodze jeszcze było czerwone Satenay autorstwa kogoś z rodziny Carillon, ale jest to rodzina tak rozgałęziona, że nie pamiętając imienia nie mogę opdnaleźć producenta. I jeszcze Lirac bardzo udane.
O jedzeniu nie ma co mówić, sama poezja, ale to każdy przy tym stole miał w Święta. Wrócę tylko do pasztetu. Myślałem o przepisie i doszedłem do wniosku, że to trochę jak z przepism na symfonię. Trochę takich i takich instrumentów, takich i takich nut, w takiej czy innej tonacji. Ale w zalezności od tonacji to inaczej się do tego wszystkiego zabiera. A mięsa wybiera się różne i w różnych proporcjach. Wszystko zależy od tego, co się znajdzie w sklepach. Jak się dostanie zająca, albo trochę dzika, inaczej dobierze się całą resztę. I zupełnie inaczej się przyprawi.
U nas ostatnio nie było z mięs nic ciekawego. Podstawę stanowił szponder wołowy z dobrą kością. Do tego polędwica wołowa dobrej jakości. Do tego wątroba wieprzowa i wątróbki drobiowe w sporej ilości. Wieprzowina poza wątróbką głównie z karkówki i trochę od szynki. Ale i biodróweczka. która w czasie gotowania ma oddać jak najwięcej z kości podobnie jak i szponder wołowy. Boczku niewiele.
Wszystko trochę rozdrobnione i gotowane parę godzin w wielkim garnku z przyprawami i dodatkami jak do zupy – warzywa, listek bobkowy, sól inne typowe przyprawym, ale w mniejszej ilości niż do zupy, bo właściwe przyprawianie jest na końcu. Potem odcedzone mięso oddziela się od kości i miele dwukrotnie, a następnie wyrabia jak ciasto dodając jaja i stopniowo płyn od gotowania po zebraniu tłuszczu.
Przyprawy z grubsza wszystkim znane. Dodam, że już tego się nie soli tylko dodaje potravki, która i sól zawiera. Inne przyprawy zależą od tego, ile się dałop jakiego mięsa. Zawsze sporo imbiru. W tym roku było bardzo dużo gałki. Patrzyłem z przerażeniem na jej kolejne porcje, świeżo utarte oczywiście. Jednak rezultat był fantastyczny. Absolutnie nadmiaru gałki się nie czuło.
Nie wiem, na ile taki przepis może byc komuś przydatny. Główna trudność polega na tym, że w momencie dodawania przypraw nie czuje się, jaki będzie smak po paru dniach, gdy się pasztet upiecze, a następnie wszystkie smaki się „przegryzą”. To największa tajemnica sukcesu, żeby z tym doprawieniem trafić.
Jeszcze ważne, ile dać płynu pozostałego z gotowania mięsa. Czasami daje się wszystko, a czasami niespełna połowę. Ten płyn jest bardzo skoncentrowany, więc dając dużo można nadać smak nazbyt ostry. Jednak najważniejszym czynnikiem określającym ilość płynu jest właściwa konsystencja. Od rodxzajów mięs i ich proporcji zależy, przy jakiej ilości dodanej zupy konsystencja będzie właściwa. Można to jeszcze trochę podregulować jajkami, ale też w niewielkim zakresie. Ale myślę, że przy trzecim-czwartym pasztecie powinno w miarę się udac.
Za dużo jedzenia.
Za dużo zjedzonego jedzenia 😉
Dzień dobry po świętach!
Pogoda nadal piękna i bezchmurna, tęsknię za deszczem. No, może nie ja, ale moje rzodkiewki i sałaty na pewno.
Ze świąt pozostał mi kawałek szynki, 6 farbowanych jaj i pół ananasa oraz skrawek baby, a także wspominane liczne białka 🙄 Dziś wreszcie zrobię tę pavlovą, bo z moich przypuszczeń i antkowego doświadczenia wynika, że jeść ją trzeba zaraz po upieczeniu (szybko wilgotnieje). Najpierw jednak muszę nabyć cukier puder, a dziś wreszcie sklepy są otwarte. Życzę wszystkim zmęczonym świętami miłego odpoczynku 🙂 i z utęsknieniem czekam na bliskowschodnie reminiscencje Gospodarza, a przede wszystkim powrotu rzeczonego do równowagi utrudnianej „zakłóceniami klimatycznymi” 😉 Co tam na tej wsi się działo? 😯
Witam wszystkich po świętach.
Najpierw poczytałam sobie nocne wpisy Alicji i Nowego .Jest tam kolejny dowód na to,że Nemo jest wyjątkowa, wie wszystko i zawsze we właściwym momencie.A jeśli śpi,to i tak przez sen wyczuje,że jest potrzebna, obudzi się w środku nocy i odpowie,co tam komu trzeba.Jestem zdumiona i zachwycona.I wcale się nie podlizuję.
Co do pasztetu,Stanisław ma zupełną rację,efekt zależy od tak wielu czynników,że przepis może być tylko naszkicowany.
Na te święta część pasztetu a także chudą pieczoną karkówkę zalałam galaretą wykonaną z rosołu z dużym dodatkiem wiśniówki. Bardzo to było dobre.
W czasie świąt zdarzył się winny incydent.Mojemu mężowi,który nigdy niczego nie psuje,nie niszczy,nie brudzi,nie gubi itd. zadrżała ręka z kieliszkiem czerwonego wina.Skutek był opłakany.Biały obrus haftowany moimi rękoma zalany.Ale nawet plamy z wina muszą poddać się wanishowi.Była plama ,nie ma plamy.Okazało się jedynie,że nikt nie jest doskonały.
Dziś na obiad będzie tylko zupa jarzynowa,ale najpierw muszę coś zjeść na śniadanie.
zgoda. Za dużo zjedzonego jedzenia. Gelatum aluminii phosphorici niezbędne od wczoraj. A to głównie za sprawą słodkiego
Wiesz Nemo, mnie się wydaje, po obejrzeniu dwóch lodówek, schodów i tarasu, że tego żarcia zostało więcej, niż było przed Świętami 😀
Gospodarz nam się rozbisurmanił, zziebełko. To ta wieś pewnie… Święta minęły smaczne i spokojne. Ja zrobiłam mazurek orzechowy na waflu i pierwszy dzień miałam mazurek, że klękajcie narody, w drugie święto już zwilgotniał i zaczął przypominać irysa – mordoklejkę (tylko o wiele lepszy), dzisiaj resztka jest i owszem , jadalna, ale nie do ukrojenia nożem – trzeba szarpnąć kawałek. Wnioski – albo zrobić dla 8 osób do zjedzenia natychmiast, albo nie robić. QWyrzucają mnie od maszyny. Cześć.
no właśnie, trzeba się pilnować, goście też potrafią podrzucić jakieś jedzonko 🙂
Dzisiaj na obiad resztki. Jutro resztki resztek. W czwartek mogę zacząć myśleć o jedzeniu 🙂
Moj pan od niemieckiego zawsze zachwycal sie literatura Goethego i nawet kiedys cos wspomnial o jego wiedzy kulinarnej. Byc moze dlatego patrzac na Fausta z Mefisto przed Piwnica Auerbacha w Lipsku (moja byla droga do pracy) myslalam, ze nic dziwnego, ze wlasnie ta Piwnica odgrywa szczegolna role. W koncu tam mozna tak smacznie zjesc!
Verweile doch! Du bist so schön!
I on o głowach wieprzowych rozprawiał?! Niemożebne 😯
Nowy gasi światło (sekwoja i baobab, tak jest), Stanisław rozsuwa zasłony, czyli wszystko porządku. Łysy łaził wczoraj wieczorem po Zatoce, ale dzisiaj w okno nie zaświecił, czyli mamy zachmurzenie.
Dzień dobry Szampaństwu.
Ze świąt zostały dwa jajka, troszke białego barszczu, ćwikła, śledzik się uratował… i na tym chyba koniec.
Zaparzyłam sobie rooibosa i przystępuję do lektury.
A u nemo pewnie jak u mnie – maszyna chodzi 24/7 😉
p.s.Właśnie się dowiedziałam, że baba świateczna zjadła się sama 😯
A ja chciałam kawalątko do rooibosa… 🙁
Jak nie jadam słodkiego, tak mi się zachciało w najmniej odpowiednim momencie. Wzięła i się zjadła, patrzcie państwo…
…a swoja drogą, trzeba być artysta, żeby siebie i rodzinę otruć grzybami… sromotniki same zajadali czy jaki piernik?! Grzyby są jadalne i niejadalne, a naprawdę trujących jest bardzo mało.
Kiedyś czytałam interesujący artykuł w jakimś polskim czasopiśmie o grzybach. Znawca twierdził (i foto-udokumentował), że grzyby można zbierać każdego miesiąca, nawet pod śniegiem.
Jak to jest z mazurkiem orzechowym, że wilgotnieje, albo twardnieje nadmiernie? Moja rodzicielka na nosa w piekarniku gazowym bez termometru i jakichkolwiek oznaczeń zawsze tak wycyrklowała, że piana na wierzchu nie ciągnęła się ani nie kruszyła. Ja tak nie umiem i z dwojga złego wybieram, żeby się ciągnęła odrobinkę niż nadmiernie kruszyła. Ponieważ po upływie dwóch, trzech dni ciągnie się mniej, bo podeschnie, więc taka leciutko ciągnąca w odpowiednim czasie robi się w sam raz. Ale główna warstwa na waflu – orzechowa zachowuje swoją konsystencję przez miesiąc mniej więcej, albo i dłużej. Chyba że chodzi o inny przepis, ale ten nasz pochodzi z Disslowej i obecnie jest powielany w wielu książkach i chyba chodzi właśnie o ten.
U nas pełnia w tym samym czasie chyba wypada, bo też ostatnio łysy szalał nad zatoką. Teraz też tak go zaczęliśmy nazywać za Alicją.
Grzyby zbiera się zimą, a jakże. Szczególnie trufle we Włoszech (chyba od listopada do stycznia, o ile pamiętam. Tylko tam na ogół nie ma śniegu. Ale jak spadnie to i spod śniegu się zbiera. Zielonki u nas bywają do grudnia i spod śniegu nieraz by się zbierało, tylko dojrzeć trudno. Smardze też jakoś wiosną, chyba niedługo sezon się zacznie, ale w życiu smardza nie znalazłem 🙁
Stanisławie,
ja znalazłam 3 lata temu u siebie na ogródku pod lisciem rabarbaru… i od tamtej pory wypatruję, wypatruję i nic 🙁
I jeszcze latam na górkę i rozglądam się tu i tam, bo nemo powiada, ze jeden smardz nie występuje w przyrodzie, muszą być inne w sąsiedztwie. I nic, jak ni ma, tak ni ma 🙁
Ale ten śliczny był – i faktycznie, jakoś tak czerwcem (u nas czerwiec to jak maj w Polsce).
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/hpim0928.jpg
Stanisławie,
sezon na smardze już jest, ale u nas jakby za sucho 🙁 Wczoraj sprawdzaliśmy miejsce, gdzie już raz znaleźliśmy te grzyby, ale nic nie było. Tymczasem moja przyjaciółka z kantonu Vaud donosi o kolejnych 15 sztukach 😯 Jej teściowa na spacerze wśród winnic Yvorne znalazła wielkiego smardza, ale go nie wzięła, bo zbrzydził ją ślimak na grzybie 😯
mnie, to by się taka teściowa zbrzydziła,
pozdrawiam pojajecznie
U mnie ziemia jeszcze zamarznięta na kość, dopóki nie odtaje, nie ma mowy o smardzach ani innych takich. Za miesiąc z groszem, według mojego doświadczenia.
Ledwie narcyze wypuściły listki, natychmiast stanęły, bo chwycił zamróz. I tak się będzie jeszcze kiwało jakieś 2-3 tygodnie.
A ten śledz, co to się ostał ze świąt, właśnie jakby się zjadł 😯
p.s.
Czy ja już płakałam przed wami, że *kapliczka* na Górce mi się rozpada?! I gdzie się teraz krasnale podzieją?!
Mam już rabarbar i skorupkowe ślimaki. Jak mi się ulęgnie smardz, sprawozdam 😀
Stanislawie, podejrzewam, ze przepis Pyry rowniez z Diesslowej pochodzi. Moj w kazdym razie na pewno. Z piana jakos problemu nie mam, ale moze to dlatego, ze ja ten placek tylko pieke, ale nie jem. 😉
spojrzałem w lustro
to nie otyłość
to równomiernie rozłożony środek ciężkości!!
i tej wersji będę się trzymać
:::
wczoraj na kolację zrobiłem polędwiczki wp
bardzo długo pieczone w 85st (trzy godziny)
a potem posmarowane musztardą i miodem gryczanym
i przez kwadrans zapieczone w 150st na termoobiegu
do tego sos z beherovki, śmietanki i masła
goście ledwo się pohamowali przed wylizaniem talerzy
Nirrod, czy Ty już z Afryki?
Alicjo, a sprawdzałaś czy to Jerzor smardza z kawałkiem ziemi nie kupił i nie podłożył? Po taki jeden grzyb i bez powtórzeń? A ze Sławkiem się zgadzam. Toż ten ślimak chyba ogniem nie zionął?
Brzucho… 🙂
Stanisławie, Jerzor sie ogródka nie tyka, tylko korzysta. Ziemi w życiu nie kupił – bo według niego przecież jest!
W tamtym zakatku rabarbarowym na pewno nie było dodawanej ziemi, a mieszkam tu już 15 lat.
Był smardz raz i ni ma 🙁
Brzucho, Twoje szczęście, że dajesz ten opis nazajutrz po Świętach.
Z tym zatrzymaniem się Goethego w Jenie to było tak, że poeta wyjeżdżał tam z kucharką i służącym, kiedy nachodziła go wena i chciał spokojnie tworzyć z dala od rodziny. Żonę prosił o przysłanie przez posłańca czegoś nie świńskiego – kapłona, indyka, baraninę, bo mu świnina, a zwłaszcza serdelki, którymi żywił się przez 5 dni popijając czerwonym winem, obrzydła.
Christiane była właściwie jego towarzyszką życia (łóżkowym skarbem – Bettschatz), ożenił się z nią po 18 latach współżycia, a świadkiem był ich 17-letni syn, jedyny z pięciorga dzieci, które nie umarło w dzieciństwie.
Goethe był znany z niepohamowania w jedzeniu i piciu, na śniadanie (dzisiaj raczej wczesny obiad) pijał najchętniej maderę, nie gardził szampanem i ponczem, do tego był niechętny aktywności fizycznej, a jednak żył 83 lata 😯 Za to podróżował dużo i chętnie i był wszystkiego ciekawy. Może to jest recepta na długie życie?
Jakie tam szczęście 🙁 Brzucho już pewnie talerze umył 😥
Albo wylizał 😉
Zabieram się za bicie piany.
Zrozumiałem, że goście wylizali. Jak Moja wyliże (musi byc dobry sos, żeby wylizała, a u Brzycha był), myć nie trzeba.
Nemo, do władz Cię wybrali czy może bijesz pianę kulinarnie?
…to ja się przerzucam na szampan i maderę… jedzenie mogę odpuścić, reszta mi pasuje.
Alicjo, z szampanem to od biedy można jeszcze ujechać przez jakiś czas, ale na maderze długo nie pociągniesz.
Goethe był wyjątkowy. Churchill też zaczynał dzień od szampana i dużo koniaków zużywał, ale słodkich napoi raczej unikał nawet przy swoich wyjątkowych zdolnościach. Co prawda jest madera wytrawna, podobnie jak i sherry, ale to dla mnie dziwoląg raczej. Podejrzewam, że Goethe maderę pił słodką.
Madera i szampan bez jedzenia szkodzą 😎 😉
Stanisławie,
my tu od soboty debatujemy o pavlowej jako rozwiązaniu problemu z nadmiarem białek (żółtka poszły do baby i paschy). Antek z Antkową już eksperymentowali, ale podobno nikt nie chciał jeść z nadmiaru innych specjałów, to ja poczekałam do dzisiaj, choć nadmiaru nie było, a dziś już jest niedobór…
Piana ubita i rozsmarowana na blasze, 30 minut w 140 st. później ma być 100 stopni przez 2h.
Nemo,
życie szkodzi… 😉
Protestuję – rankiem nic słodkiego, nawet bułki z dżemm. Ewentualnie mogą być śliwkowe powidła. Szampan może być, madera ni za cziem. Zaraz zriobię miseczkę mizerii ogórkowej Młodej na obiad. Niczego nie gotuję. Pyskowała, że ją tuczę, że Wielkanoc kojarzy się wyłącznie z żarciem itp. Przez 22 lata jeździła na święta na Ornak i tam też ją tuczyłam? Nie tuczę, ogłaszam pogotowie strajkowe , nad dalszymi formami protestu zastanowię się.
ale cukier krzepi,
zeby juz o tej, co lepiii nie wspominac,
a i o dorszach tez juz bylo,
rymowanek niedosyt
Madera Sercial i Verdelho nie są słodkie, Bual jest półsłodki, a Malmsey (małmazja) – słodka z bogatym bukietem. Goethe pijał kieliszeczek, ale codziennie 😎
Pyro, w ramach formy protestu, przez najblizsze 22 lata powinnas na Ornak jezdzic, Corka kurde? Niewdziecznica Zwyrodna, Sledzioniegodna, Ania do lania, ot co, taki jeden przytargal taki plyn, co mi tak robi, nie przejmujcie sie zbytnio, wracam do klejenia piorek na strzalach i innych rownie zasilajacych konto zajec 🙂
Pyro,
artyści nie jadają śniadania rankiem 😉
jak oddam, to sie uwaloryzuje?
…uwali się, Sławku – a nie uwaloryzuje 😉
Poza tym nic nie oddawaj, nawet guzika! I jeszcze coś… co to za piórka kleisz na strzałach? 😯
Artyści rano piją *** i nie tylko. Jedzą śledzie marynowane z dużą ilością cebuli. Wojtek z Przytoka mógłby poświadczyć, gdyby był. O, Marek Kulikowski może!
No dobra… śledzi wtedy nie było, ale były inne okolicznosci kulinarne, przez Marka starannie krojone i układane na talerzu.
Bigos Pyry popijany Marka wisniówka z rana? Nie takie rzeczy my ze szwagrem…, a zwłaszcza z Wojtkiem z Przytoka… 😉
Cholerka, mam nadzieję, że go wywołam wreszcie!
takie kleje:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Piorka#5324555181961588530
Wojtek pewnie śledzi?
Sławek,
żeby tylko nie wyszła z tego złamana strzała !
Wojtek gdyby śledził (poza wiadomymi śledziami), toby się odezwał. Obawiam się, że nie ma dostępu do internetu 🙁
Zwierzątku z Aussielandu serdecznie dziękuję za śliczną kartkę i życzenia, Jerzor przyłącza się do podziękowań.
p.s.Bezskutecznie staram się od rana chłopa do pracy wykopać… ludzie, południe niedługo!!! Jakieś sposoby macie? No bo pęta mi sie po chałupie nie wiem już, który dzień z kolei i tylko żre!
Pavlova gotova 😉 i już zjedzona polova 🙂 To jest naprawdę pyszny leciutki deser, ale do spożycia natychmiast (beza, bita śmietana, surowe truskawki – wszystko nietrwałe). Resztę dostali Geolog z Rumunką.
Tu są obrazki, ten i 2 następne, trochę krzywe, ale dałam do komputra po zjedzeniu obiektu, więc poprawki narazie niemożliwe, ale w lodówce mam jeszcze 5 białek 😉
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/CiastaRozne#5324570667268801138
To tylko to zapiec (aż tak długo, jak powyżej?) i gotowe? Ciepnąć owoce, smietanę ubitą i zajadać?
Wojtek siedzi !
Nie wierze. On, taki Swiety. Jak James Bond.
Dzisiaj zatelefonowal z Tyrolu znajomy, polskojezyczny. Zapytel jak zyje. Odpowiedzialem, ze na krzywy ryj. On, ze na sepa. Jego dawna slubna zdazyla wychowac dwójke dzieci o wlasnych silach bo tatus mial ciagle klopoty z alimentowaniem. Mylil mu sie adres.
Biedny czlowiek. W okreslonej sytuacji porzucil Ojczyzne i matke dwu dorastajacych potomków wraz z przychówkliem. Jak tu nie wspólczuc. Wspólczulem ale do pozyczki nie doszlo, pomimo danego slowa harcerza.
Pan Lulek
Tak jest, najdłużej trwa zapiekanie, ale je skróciłam, tzn. 30 minut przy 140 st. potem przez godzinę w 100 st, potem wyłączyłam piekarnik i z pół godziny później wyjęłam z pieca. Do końca ostygło już na talerzu. Z wierzchu i spodu ta beza jest barwy kremowej, nigdzie nie przypalona, bardzo krucha, ale dała się dobrze przenieść na talerz i nawet kroić nożem na porcje. Przepis wzięłam ze „Spiegla” od jakiejś nowozelandzkiej babci.
4 białka + szczypta soli – ubić na sztywno
175 g cukru pudru – dodawać po trochu i ubijać, aż masa będzie błyszcząca
1 łyżeczka octu
1 łyżeczka skrobi kukurydzianej
1 łyżeczka cukru waniliowego
dodać do ubijanej masy, a dalej jak na obrazkach.
Na gotową bezę najpierw bita śmietana (bez cukru), na to owoce wedle uznania (truskawki, kiwi, marakuja etc. najlepiej kwaskowate) i gotowe 😉
…zakaz takich, powiada J. , bo aktualnie uprawia abstynenctwo jedzeniowe po świętach . No też coś… przecież nie będę natychmiast robiła, i jaj nie ma !
Andrzeju Sz.,
dzięki wielkie za odpowiedź.
Może jeszcze uda mi się kupić…
Wojtuś obiecywał niespodziankę i nic 🙁
Może się kiedyś pojawi…
My cierpliwy narodek, poczekamy…
Tylko niech się do cholery zjawi wreszcie 👿
Wyszłam na inspekcję hektarów. Za domem w kątku znalazłam grupkę krokusów, których nigdy tam nie posadziłam, a już na pewno nie tego koloru. I żeby to jakiś pojedynczy… ale grupka?! 😯
Poza tym cebulica syberyjska już na całego i różne zielone się pokazuje. Od jeziora jeszcze ciągnie chłodem, ale za domem na upartego to można się dzisiaj opalać. Czyżby jednak wiosna?
Wrzucę tę polovę pavlowej gdzie należy, może komuś się przyda, albo Jerzoru odechce się jedzeniowej abstynencji…
p.s. Panie Lulku – jak to Wojtek siedzi? Przecież miał stać!
a babcia o marakui dalej sni, Nemo, ten placek, jest super, jakby kra puscila, przygoda czuc i wiosna
musze leciec kartofle obstrugac, chwili spokoju, ot banaly
Jaki zbieg okolicznościowy… ja też lecę strugać kartoszki do barszczu, bo jaj zabrakło 😯
Sławku,
dzięki za pochwałę placka 😉 Już mi trochę szkoda, że połowę oddałam, ale poszło w dobre ręce 😉
Na kolację też były ziemniaki, młode, odsmażone od obiadu (marna resztka), sałata z roszponki (już koniec, bo wystrzeliła i chce kwitnąć 😯 ) i rukoli z czosnkiem niedźwiedzim, resztka kaczej piersi, też od obiadu, ostatni plaster wędzonego łososia i reszta sałatki Osobistego. Od jutra przednówek 🙁 A, są jeszcze malowane jaja 😉
Nemo, juz byly? ( te kartofelki )
po kalacji jestescie?
w sumie dziwie sie tylko dziwactwem wlasnym , skoro Ty wpisujesz o 8h z groszem , po sniadaniu i przed nartami, a mnie kartofel jeszce nie zawrzal o 21h 19, ot tryby
napisalem marakui, dla niewierzacych po zabojadzku, couille ( kuj ) to byla prowakacja,
couilles znaczy jaja, patrz jadra,wiem, ze nie trzymam poziomu, ale te kartofle strasznie dlugo sie gotuja, nawet kolorpwe nie chca byc
Dzień dobry, Ponie Pietrze! Dzisiok wziąłek sie za nadrabianie zaległości internetowyk, w tym jesce przedświątecnyk, no i dowiedziołek sie, ze Pon juz do Królestwa Bobrów sie wybiero. A w królestwie tym – jako sie dowiedziołek od mojego wysłannika – te bobry kolejnom porcje topoli pozarły! I jo se tak pomyślołek – moze kiesik wyryktowołby Pon jakisi specjalny przespis dlo bobrów, jak przyrządzić i przyprawić se takom topole? Coby im pikniej smakowała? 😀
Pikne pozdrowienia dlo Poni Basi i dlo Rudolfa! 😀
A kto przetłumaczy na bobrzy?
Owczareczku, ze tak sobie pozwole, z doswiadczenia opowiem o Bobrze, Jozek mu jest, chcielismy kiedys do Narviku razem, ale za 150 papierow sie nie udalo, jej bylo Jolanta Topolska ( wiec niejako podwojnie odpowiada na Twoja prosbe o przepis do Piotra ) po miesiacu z okladem, Jozek wrocil i Topola juz byla dla Niego niejadalna, wyglada, ze potrawa nietrwala i raczej do spozycia w wersji McD, ale, kto by to jadl?
moze na zapalki? wiatrolomy? zapory wodne?
Jozek wyladowal z Jakas Buczynka i sobie chwali smak i solidnosc
tlumaczow u nas caly pugilares, kwestia kasy, poza tym bobrzy jest dwusylabowy: mmh! i hmm! kazden przelozy, a większość nawet w czynie spolecznym, byle tylko Piotr dal recepture na ten placek z zapalek, moze byc z dziewczynka
Sławku 😆
Topola dobra jest na meble do sauny albo chochle do polewania rozpalonych kamieni…
oj koka kola mi sie konczy i Rudemu gasiennica zgrzytac zaczyna, chyba sie osune z tego nasypu w celach kamuflarzu
Nemo, Jolanta nawet na chochle sie nie nadawala, pst, nie mow Jozkowi, oj chyba chapne w beret?
przeciwpancerny w lufie, kicam
Nemo…
do szkoły podstawowej to ja do Topoli chodziłam z Bartnik…
Meble do sauny… no wiecie co?!
😯
http://hh.tivi.pl/2135,wpis,podniebienie_gwiazd.html
Oj, Nowy….
a co ze światłem?! Prawie północ!
Dobra…
jeszcze wysiaduję (wiadomo, stara kobieta…), jak Ty nie zgasisz, to ja ewentualnie cyknę.