Święci w kuchni

 

Zakonnicy i księża lubią i na ogół znają się na dobrej kuchni. I tak jest od stuleci. I oczywiste jest, że jeśli któryś z duchownych napisze książkę kulinarną to muszą w niej znaleźć się i święci. Tak jest w książkach Josefa Imbacha pełnych anegdot o papieżach, biskupach, wikarych i zakonnikach. Wszyscy święci sąsiadują w nich z przepysznymi przepisami. Smaczna to lektura.

„Tradycja, według której chrześcijaństwo dotarło do Hiszpanii za sprawą św. Jakuba, sięga VI wieku. Dopiero w IX wieku rozpowszechniło się przekonanie, że grób odkryty na miejscu dzisiejszej katedry zawiera doczesne szczątki apostoła.

Oczywiście – i tutaj wielkim skrótem z katedry trafiamy do kuchni – pewną rolę w tym wszystkim odegrały „muszle św. Jakuba”.

W średniowieczu hiszpańska Galicja była jednym z nielicznych miejsc połowowych małży. To wyjaśnia, dlaczego pielgrzymi udający się do Santiago de Compostela na dowód odbycia podróży przyszywali sobie do kapeluszy lub płaszczy muszle. Stąd także nazwa „muszle (małże) św. Jakuba”. Najbardziej lubimy je z pastą z koriandru i w sosie curry.(…)

W sposób równie przypadkowy i mimowolny jak Jakub trafiali do kuchni i inni święci. Niektórzy uzyskali tu wręcz coś na kształt honorowego obywatelstwa. Dotyczy to zwłaszcza św. Marcina, którego przedstawia się z reguły jako żołnierza – na koniu, w hełmie, z mieczem i płaszczem; obok niego stoi żebrak. Od czasu do czasu jednak biskup Tours występuje też w pełnym ornacie i z gęsią – na przykład na witrażu w katedrze w Ingolstadt. O ile wizerunek rozcinającego płaszcz żołnierza chwyta za serce, o tyle widok gęsi hołubionej przez biskupa wywołuje raczej burczenie w brzuchu.(…)

Otóż najpóźniej w końcu października, w porze, gdy jesień czyni już znaczne postępy i gdy – jak słusznie stwierdza Rilke – kto wówczas jeszcze domu nie ma, już go sobie nie zbuduje, nawet najbardziej fanatyczni zwolennicy postów od czasu do czasu myślą o zbliżającym się dniu gęsi św. Marcina. Pojawia się ona na stole 11 listopada – „na świętego Marcina”, jak zwykli mawiać dobrzy chrześcijanie.

To przypuszczalnie mnisi dali początek legendzie o tym, jak nieśmiały Marcin po wyborze na biskupa Tours ukrył się w zagrodzie dla gęsi i został przez nie zdradzony głośnym gęganiem.

Niejakiemu Melchiorowi de Fabris zawdzięczamy stwierdzenie, iż gęś św. Marcina wzmacnia ciało i podnosi ducha. W listopadzie 1595 roku, na św. Marcina, tenże de Fabris wygłosił w klasztorze w Thierhaupten kazanie o zadziwiającym tytule: „Kazanie nader pożyteczne do tego, by w nim zobaczyć cenną wykładnię życia według świętej Ewangelii; a także zbawienne wskazanie, w jaki sposób spożywać gęś św. Marcina i pokierować naszym życiem w inną stronę”.

Czy można mieć za złe kaznodziei, że kierując wzrok wierzących ku Ewangelii, nie traci z pola widzenia gęsi?

Tak jak gęś jest zwierzęciem przynależnym św. Marcinowi, tak świnia – choćby tylko mała i różowa – nie mniej świętemu Ojcu pustyni, św. Antoniemu.

Antoni, urodzony około roku 251, zmarł w sędziwym wieku 105 lat. Tradycja głosi, że eremita wielokrotnie toczył ciężkie boje ze wszelkiego rodzaju duchami nieczystymi i demonami. W świni towarzyszącej Antoniemu na wizerunkach ludowa fantazja widziała diabła.

W rzeczywistości jednak świnia ta ma związek z zakonem antonitów, założonym we Francji u schyłku XI wieku i opiekującym się chorymi. Antonitom przysługiwał przywilej swobodnego wypasu świń. Od nich więc, a nie z biografii świętego, wywodzi się określenie „świnia św. Antoniego”. W niektórych okolicach kupowano taką świnię za publiczne pieniądze i trzymano w chlewie przy kościele. 23 grudnia zwierzę błogosławiono, zabijano i rozdzielano między ubogich.

Kiedy przychodzi czas na gotowanie, święci patroni dostawców produktów spożywczych muszą się cokolwiek wycofać, albowiem kucharki polegają, jak wiadomo, najbardziej na Św. Marcie, a tę przedstawia się czasem z chochlą, którą mieszała, gdy jej siostra uparcie słuchała Jezusa. Dziwna natomiast wydaje się motywacja, która legła u podłoża westchnień dedykowanych przez kucharzy św. Wawrzyńcowi. Malarze przedstawiają go zazwyczaj z kratą do pieczenia, albowiem według przekazu został żywcem upieczony przez oprawców. Z tego makabrycznego powodu wybrali go na opiekuna kucharze.

Niektórzy święci pozostają w kuchni w cieniu. Wśród nich Ulrych z Augsburga (zm. 793), któremu niesforni towarzysze dla wypróbowania cnoty podali w piątek mięso do zjedzenia. Pieczeń przemieniła się jednak w rybę, co spowodowało, że Ulrycha otoczył nimb świętości, a ci, którzy mają bzika na punkcie ryby, znaleźli swego patrona.

Ściślej była związana z kuchnią św. Elżbieta (1207-1231). W jakimś sensie jej miejsce jest dokładnie obok pieca, jest bowiem nie tylko patronką Turyngii oraz wdów i sierot, lecz również opiekunką piekarzy – ponieważ w czasie głodu rozdawała chleb ubogim.”

I tyle jest słów w dzisiejszym moim przedwielkanocnym kazaniu.