Smaczne życie kurtyzan w Wiecznym Mieście

 

Zupełnie niespodziewanie odkryłem na swojej pólce bibliotecznej książkę Moniki-Kurzel Runtscheiner  „Córy Wenus. Kurtyzany w XVI-wiecznego Rzymu” (wyd. Uraeus). Dostałem ją  ponad 10 lat temu i nawet nie przejrzawszy odstawiłem na półkę. Dziś sięgnąłem po dziełko mając nadzieję, że znajdę w nim opisy bogato zastawionych stołów, przy których ucztowali papieże, kardynałowie, biskupi i inni dostojnicy Wiecznego Miasta podejmowani przez wyrafinowane mistrzynie miłości. A wiadomo przecież, że uprawianie miłości musi łączyć się z dobrym jedzeniem. Z góry uprzedzam łasuchów, iż doznałem rozczarowania. Oto cytat  pierwszy:

„Ponieważ (…) Rzym, z jednej strony, nie był miastem dla szlachetnych dam, z drugiej jednak strony panowie z Kurii nie chcieli zrezygnować z towarzystwa kobiet z wyższych sfer, należało znaleźć rozwiązanie tego problemu. I tak, w nawiązaniu do instytucji greckiej hetery, zrodziła się pod koniec XV w. idea „kurtyzany”, czyli towarzyszki papieskich urzędników dworskich. Quedam cortegiana, hoc est meretrix honesła („tzw. kurtyzana, to znaczy: godna szacunku nierządnica”), pisał w 1498 r. Johannes Burckhard, papieski mistrz ceremonii, w swym Liber Notarum. Definicja Burckharda stanowi zarazem najstarsze znane świadectwo stosowania nazwy „kurtyzana” na określenie prostytutki, a nie – zgodnie z pierwotnym znaczeniem tego słowa – szlachetnej damy dworu. Opatrzenie jej przez autora dodatkowym objaśnieniem dowodzi, że chodziło o nowy, dopiero wprowadzony sposób użycia tej nazwy, nie każdemu jeszcze znany. Objaśnienie to jest proste i trafne: kurtyzana to wprawdzie prostytutka, kobieta sprzedająca się za pieniądze, ale będąca zarazem honesta, co tu należy interpretować nie jako „uczciwa”, lecz przede wszystkim jako godna szacunku i ciesząca się uznaniem społecznym. Nazwa cortigiana (łac. curialis) oznaczała właściwie damę dworu, czyli żeński odpowiednik dworzanina, cortigiano, będącą na innych dworach albo żoną, albo córką magnata. W Rzymie natomiast tytuł ten przyznawano nie ze względu na urodzenie, lecz na podstawie całkowicie innego rodzaju zasług dla dworu. „Te, co zwane są kurtyzanami, ponieważ służą rzekomo rzymskiej kurii” – pisał z wyraźną dwuznacznością w 1524 r. Ponto Cosentino. Usługi świadczone przez nie członkom Kurii wykraczały daleko poza te, jakich można byłoby oczekiwać od zwykłej prostytutki. Albowiem oprócz spełniania potrzeb seksualnych ich zadanie polegało na zastąpieniu nieobecnych dam dworu i na uświetnianiu swą obecnością bankietów oraz innych spotkań towarzyskich. W tym celu niezbędne były oczywiście: odpowiednia aparycja, właściwe zachowanie i choćby minimum wykształcenia; były to zatem właściwości odróżniające kurtyzanę od prostytutki i zasługujące na odpowiednie honorowanie. Dla krytyków zepsucia na dworze papieskim mniejszym złem wydawało się utrzymywanie przez duchownych z Kurii zażyłych stosunków z kurtyzaną, którą odwiedzali raz lub kilka razy w tygodniu , niż pozostawanie – jak dotychczas – w związku z konkubiną, przypominającym małżeństwo.(…)”

To gwoli wyjaśnienia roli owych dam stanowiących w tamtych czasach nawet ponad 10 procent stałych mieszkańców Rzymu. Potem zacząłem szukać opisów uczt. A było ich przecież wiele. Cóż, kiedy autorka – widocznie kulinarna ascetka – każdą z nich zamykała w kilku słowach: bogata uczta, rozpasana uczta itp., itd. W końcu udało mi się znaleźć choć kilka zdań o pewnej wielkiej i podobno pysznej rybie. Oto stosowny fragment:

„Niejaki Tamisio dowiedział się pewnego dnia, że wyjątkowo piękna i wielka ryba, zgodnie ze starym rzymskim prawem, została przekazana przez kupców konserwatorom miasta. Mając nadzieję, że zostanie przez nich zaproszony na sutą wieczerzę, pospieszył niemal od razu na Kapitol, gdzie dowiedział się jednak, że ryba została przekazana dalej w prezencie kardynałowi Diario. Udał się zatem i on do pałacu kardynała, lecz, ku swej irytacji, stwierdził, że również i ten dostojnik kazał przesłać ów wspaniały egzemplarz jednemu z wyższych dostojników, kardynałowi Sanseverino. Ten z kolei dostrzegł w tak rzadkim okazie sposobność, by przedstawić swą osobę bankierowi Agostino Chigi, u którego miał ogromne długi, i polecił zanieść rybę do jego willi w Trastevere. Lecz podróż głodnego Tamisio nie dobiegła kresu nawet jeszcze tutaj, albowiem Chigi posłał rybę w wianuszku kwiatów swej ukochanej, Imperii. U niej wreszcie Tamisio mógł zaprezentować się około pory obiadowej i zjeść tę rzadką rybę razem z kurtyzaną, która, jak należało się spodziewać, zaprosiła go do stołu. Jeśli dać wiarę tej historyjce, kurtyzana Imperia była około 1510 r. jedynym człowiekiem, który mógł sobie pozwolić na przyjmowanie wprost podarunków tego rodzaju, nie musząc wcale przekazywać ich osobom postawionym wyżej. ”

 
No i teraz możemy fantazjować jaka to była ryba, która w Rzymie wprowadziła tyle zamieszania.