Niedzielny spacer po mieście w poszukiwaniu sztuki

Ładna niedziela choć chłodna. Ale za to słoneczna. Lekki mrozek szczypie w policzki. Spacer musi być krótki i z konkretnym celem. Chcemy pójść do muzeum lub jakiejś galerii. Trzeba więc znaleźć ciekawą  wystawę. Włączamy więc poszukiwarkę w Internecie i takie oto przynosi rezultaty: w  Zachęcie wystawa dwóch artystów ( Paul McCarthy i Benjamin Weissman „Seanse robótek ręcznych”) prezentująca dorobek tworzony przy knajpianym stoliku. W zapowiedzi przestrzegają, że wśród prac jest wiele skatologii. I rzeczywiście, w plątaninie kresek i linii jakieś rurki ciągną się z odbytnicy jednego stwora człekopodobnego do ucha lub oka drugiego. Dobrze o tym piszą krytycy, patronatem objęły czołowe redakcje (w tym także „Polityka”) ale nie mamy ochoty na tę wystawę.

W Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Zamku Ujazdowskim inna głośna wystawa Łodzi Kaliskiej – grupy artystycznej słynącej z prac skandalizujących – więc i to wydarzenie chcemy najpierw zweryfikować. W witrynie Muzeum kilka prac: kobiety drwalki, kobiety rybaczki, kobiety w fabryce rur – a wszystkie nagie jak je Pan Bóg stworzył. I nie dobierane specjalnie ze względu na urodę. Też nie wydało nam się to zachęcające do oglądania. I to wcale nie konserwatyzm gustów czy pruderia nas zniechęcała do wizyt na tych wystawach. Po prostu prace wydały nam się raczej abominacyjne a nic nie wnoszące w rozwój naszego poczucia piękna.

Pojechaliśmy więc na południe stolicy i odbyliśmy niemal godzinny spacer po uliczkach tzw. Wilanowa Niskiego rozpościerającego się po lewej (północnej) stronie Pałacu. Ulica Kanoniczna, Janczarów i sąsiednie a dotąd nieznane, zrobiły na nas duże wrażenie. Obok pięknych domów stoją wprawdzie i nowobogackie potworki ale jest (tych drugich oczywiście) mniej. Czasem trafi się jakaś chałupinka drewniana, czasem nawet murowana – wyglądające jakby czas się zatrzymał. Pewnie przy następnej wyprawie do Wilanowa będzie ich coraz mniej, bo to dzielnica przyciągająca ludzi z pieniędzmi, którzy tu się osiedlają. Mamy nadzieję, bo są i takie przykłady, że te najładniejsze stare domy (także i drewniane) ocaleją. Widzieliśmy gruntowny remont jednego z nich. Całkowicie zachowano bryłę domu, a piętro i strych zachowano bez zmian czyli drewniane. Będzie piękna willa.

Po zatoczeniu sporego koła po uliczkach dzielnicy znów znaleźliśmy się na Stanisława Kostki Potockiego czyli pod wilanowskim kościołem. Nawet przez chwilę zastanawialiśmy czy nie wejść na mały posiłek do „Kuźni” lub „Wilanowskiej” ale tłok nas odstręczył i pognaliśmy do domu.

Tu siadłem do poważnej lektury czyli szperania po włoskich przepisach makaronowych. Bardzo nas bowiem kusiła paczka kluch zwanych bavette. To cienkie i długie kluski różniące się tym od zwykłego okrągłego spaghetti, że są cienkie lecz nie obłe a płaskie. Spośród wielu przepisów w dziale „pasty” wybrałem przepis dorożkarza czy raczej woźnicy. Oto on:
Makaron woźnicy (pasta alla  carrettiera)
5 dag boczku, 5 dag tuńczyka w oleju, 20 dag borowików, 4 łyżki oliwy z oliwek, 1 ząbek czosnku, sól, pieprz, 4 łyżki rosołu, 40 dag makaronu (spaghetti lub bavette), 5 dag startego parmezanu

Pokroić boczek w paski lub kostkę a tuńczyka pokruszyć. Podsmażyć na oliwie czosnek z boczkiem. Dodać pokrojone grzyby, sól i świeżo zmielony pieprz. Dolać rosół i kawałki tuńczyka. Dusić ok. 10 minut na małym ogniu. Ugotować makaron al dente w osolonej wodzie z kropelka oliwy. Odlać wodę i wrzucić makaron na patelnię z sosem wyłączywszy uprzednio grzanie. Zamieszać. Posypać startym parmezanem i podawać.

Były także i przekąski. Najpierw gotowany łosoś w majonezie, a potem surowy szpinak z truskawkami, jajem na twardo i vinegretem. Oto one:

 

 

 Łosoś z majonezem…

 

 … i szpinak z truskawkami oraz jajkiem

 

Spacer być może miał wpływ i na apetyt, i na smak. Obiad bowiem był pyszny. Zwłaszcza, że w kieliszkach czerwieniło się wino mające w tytule słowo dolcetto, co wcale nie znaczyło, iż by było słodkie.