Jaki z kozy jest pożytek?
Jedni twierdzą, że skóra na delikatne zamszowe kurtki. Ale kto by chciał obdzierać piękne zwierzę ze skóry! No to mleko – zdrowe i smaczne. Choć nie wszyscy z tą oceną się zgadzają. A więc pozostają jeszcze sery. I te mają wielu zwolenników. A ponieważ i ja się do nich zaliczam, to nie zważając na zarzuty, iż jestem na usługach koziego lobby poświęcę trochę czasu na kolejne opisanie tego, co kozy mi dostarczyły a ja z wielkim smakiem zjadłem.
Na pierwszy ogień poszedł Cabecou du Perigord. Ten wybór spowodowała nazwa kojarząca mi się z doskonałymi kuropatwami, które zjadał w niezwykłych ilościach biskup i minister spraw zagranicznych jednocześnie, aforysta, smakosz , uwodziciel i słynny łapówkarz czyli Charles Maurice Talleyrand du Perigord. A po uczcie zawsze ale to naprawdę zawsze sięgał po sery. Oczywiście kozie z rodzinnych stron.
Jeśli on to lubił, to napewno warto spróbować – pomyślałem. I nie żałuję. Małe krążki Cabecou znikały szybciej w moim gardle niż kuropatwy w książęcym. Po kilku minutach pozostał po nich tylko silny, bardzo charakterystyczny zapach. Łakomstwo spowodowało nadmierny pośpiech więc nawet nie pomyślałem jakie by napoleoński minister wybrał do deseru wino. Ale co się odwlecze…
Trzy kolejne kozie przysmaki otworzyłem jednocześnie (usprawiedliwieniem są tu goście, o których apetycie miałem słuszne wyobrażenie). Były to: Pico, Valencay i Selles sur Cher. Producenci by ułatwić łakomczuchom sprawę sami proponują właściwe dla tych serów wina. Na odwrocie, bardzo drobnym drukiem sugerują by popijać je Chablis, Sancerre lub Pouilly. A wszystkie to subtelne, białe i z wyższej półki trunki. Wprawdzie producent Valencay zachęca do ewentualnego popijania jego sera winem z tego samego regionu ale – prawdę mówiąc – nie widziałem tego wina na półkach w naszym kraju. Miałem natomiast w winiarce kilka butelek różowego trunku z Anjou. Andegawenia słynie z win różowych, które ostatnio zaczynają cieszyć się coraz lepszą reputacją także wśród największych znawców win. A co dopiero mówić o takim prostaczku znad Wisły jak ja. Uznałem, że będzie dobre. I było.
I jeszcze jedna rada. Spróbujcie proszę na którykolwiek z opisywanych tu serów (choć czym bardziej wonny i ostry tym lepiej) kapnąć odrobinę miodu. I to jest dopiero prawdziwy finał uczty czyli superdeser.
Na koniec dwa słowa o jeszcze jednym serku widocznym na zdjęciu. L’Affine au Chablis nie jest serem kozim. Co go jednak nie dyskwalifikuje. Jest bardzo delikatny, choć gdy trochę poleży to nabiera bardzo intensywnego zapachu „oblepiającego” wszystkie inne produkty spożywcze przechowywane w sąsiedztwie. Należy więc zjadać go na jednym posiedzeniu. A właściwe wino ma już wypisane na opakowaniu czyli w nazwie.
Te kozie przysmaki są do kupienia niemal wszędzie. Także i marketach. Co ich wcale nie dyskwalifikuje. Należy tylko zwracać uwagę na termin ważności do spożycia.
Komentarze
Dzien dobry, bardzo smaczny jest tez twardy, zolty ser kozi, popularny w Holandii, takie juz wylezale dobrze starsze krazki tego sera, lsnia jak krysztalki i krusza sie w trakcie krojenia
Lubię kozie sery,ale tylko te o delikatnym smaku.
Ostry kozi zapaszek trochę mi jednak przeszkadza.
Podoba mi się pomysł z ową kapką miodu. Może jest
to metoda na to,aby zaczęły mi smakować te kozie
sery,za którymi do tej pory nie przepadałam ?
Popatrzyłem na wczorajsza końcówke. Do gorzkiej czekolady można pić każde wino, a najlepiej szampana. Do mlacznej od biedy też, ale raczej nie z górnej półki. Do kozich serów, które od pewnego czasu są bardzo modne, producenci zalecają wina białe. Oczywiście można uwzględnić ich zalecenia, ale dobre białe wina są drogie. Do dobrego koziego sera nie powinno się pić białego wina poniżej 50 złotych. Różowe można kupić o 10 złotych taniej.
Mnie smakuą kozie sery także z czerwonym winem i to już takim w granicach 30 zł. Oczywiście musi to byc zakup okazyjny, wypatrzenie czegoś szczególnego w tej cenie. Można znaleźć czasem coś portugalskiego, hiszpańskiego albo włoskiego u bezpośrednich importerów.
Mam taki sklep na rogu, gdzie praktycznie nie ma złych win, choć i tanich jest bardzo mało.
Zdecydowanie czerwone wino piję do gorących potraw z kozim serem, np. oberżyna z pomidorem i kozim serem (ewentualnie z orzechami). Również sałatki z kozim serem, szynką i suszonym pomidorem dobrze smakują z czerwonym winem, niekoniecznie z wysokiej półki.
To co napisałem, to moje indywidualne upodobania i nie będę ich nikomu narzucał, ale moż ktoś czasem spróbuje kozy z czerwonym, byle nie sikaczem.
Wśród białych win wymienionych przez Gospodarza nie ma takich, w których przeważają nuty kwaśne. W czerwonych obowiązuje to samo. Tyle, że wśród białych win mogą być i droższe kwaskowate (np. dobry Riesling), natomiast dobrych czerwonych win, w których kwaskowatość nie byłaby zrównoważona innymi nutami, nie znam. Albo nie pamietam, ale nic nie przychodzi mi do głowy
Mam wrażenie,że ostatnio w modzie jest zalecanie picia
białych win do serów ogółem. Nie wiem,czy dużo osób
poddaje się tej modzie.Mnie do serów,w tym i kozich
smakuje czerwone wino.Do przyzwoitych win w granicach
30 zł zaliczam też chilijskie.
Mlody twardy ser kozi tez mozna dostac. W wiekszosci sklepow beda mieli jonge (mlody) geitenkaas albo belegen (odlezaly) geitenkaas. Ten pierwszy nadaje sie na grzanki. Drugi do salatek, ale zgadzam sie z Dorota najlepszy jest oude(stary) geitenkaas. W supermarketach mozna trafic, ale raczej udalbym sie po niego na rynek albo do sklepu z serami…
Bedzie podwojnie, bo Lotr wsadzil mnie do poczekalni.
W Wyborczej dzisiaj dwa artykuly, ktore powinny blogowiczow zainteresowac:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,6282495,Myslisz__ze_kupujesz_pietruszke__To_pasternak_.html
i drugi: http://wyborcza.pl/1,76842,6279638,Bambus_w_szynce.html
i mimo, ze o oszustwach mowa, to napawaja mnie one optymizmem, ze zywnosciowych oszustow sie w Polsce lapie.
Huch, Nirrod, 😯
Ten artykuł potwierdza moje najczarniejsze wyobrażenia o niektórych produktach żywnościowych w Polsce 🙁 Cieszę się, że są tacy inspektorzy, ale uważam, że najważniejsza jest edukacja konsumentów, bo klient powinien być świadomy, że oszuści czyhają na naiwnych. Niestety 🙁
Mnie zasypuje śnieg 😯
Ale pasternak i pietruszka roznia sie bardzo zapachem o ile wiem. Oczywiscie tez smakiem, ale trudno w sklepie wgryzac sie w pietruszke (na ogol zapiaszczona).
Mnie jednak czekolada do wina wytrawnego nie smakujje, nic nie poradze. Ale do szampana tak, tu zgadzam sie ze Stanislawem. Do szampana pasuje zreszta wszystko (takze sery) ale niestety kasa nie pasuje 🙁 (do tego francuskiego – szczesliwie Niemcy robia bardzo dobre sekty a Francuzi cremanty, ktore czesto sa na poziomie szampana)
O tym, ze zawartosc masla w masle moze byc znikoma, to juz od dawna wiedzialam. Cieszy mnie, ze inspekcja sie za to zabiera.
Natomiast pogardliwy stosunek kucharza do pasternaku mnie zdumial.
Elu – święta racja ,że Francuzi robią dobre cremanty.
Właśnie w Walentynki opróżniliśmy butelkę Cremant d’Alsace 🙂
Pyszny, tez lubie 🙂
Skierowano do mnie rodzinne pytanie. Czy mozna zostac bylym szwagrem. Jesli tak to jakie trzeba wypelnic warunki aby uzyskac w rodznie pozycje.
BYLY SZWAGIER
Z metryki podobno mozna kogos wypisac
Pan Lulek
Nic mnie nie zasypuje. Coś tam z góry leci, ale bardzo chude w sobie.
Policzyłam. Mam 7 różnych serów, ale wszystkie krowie 🙁
Ela, próbowałam! Czekoladowo jestem niereformowalna 😳
Mój były szwagier to były mąż mojej siostry. Nie mam siostry, ale to niczego nie zmienia. Żeby zasłużyć na taki status trzeba chyba utrzymywać dobre stosunki z rodziną byłej. Szwagier najczęściej się kojarzy ze wspólnym opróżnianiem butelek. Był taki dowcip: Warszawianin, Poznaniak i Krakowianin umawiali się na miłe spotkanie. Deklaracje: Warszawianian – przyjdę z wódką, Poznaniak – ja z zakąską, Krakowianin – a ja ze szwagrem. Myślę, że były też by się nadał.
Haneczko, nie martw się. Czekolada mleczna też daje satysfakcję, jeśli od dobrego producenta. Właściwych dla czekolady składników mało, ale smakowo dopracowane.
Artykuł o produktach przerażający. Na dobre masło poza fińskim naprawde trudno trafić. Prześcigają się producenci w efektownych nazwach zamiast w robieniu dobrych produktów. Z czekolada jest podobnie. Kraje przodujące w produkcji, w tym Szwajcaria, produkują czekolade mleczną o składnikach odbiegających od tradycyjnych. Ale z zasady nie są to składniki zagrażające naszemu zdrowiu, są natomiast tak dobrane smakowo, żeby jedzenie czekolady sprawiało przyjemność.
Obawiam sie, że w czasie kryzysu prób oszukiwania nas, konsumentów, będzie coraz więcej. A propos kryzysu wierszyk krążący w mailach:
Brzechwa biznesmenom:
Biega, krzyczy pan Hilary:
„Gdzie podziały się dolary!?”
Bowiem z racji stanowiska,
Musi dbać, by koncern zyskał.
A tymczasem forsy rzeka,
Gdzieś na boki mu wycieka.
Szuka zatem oszczędności,
W Dystrybucji, w Księgowości.
Budżet obciął już Ha-eR-om,
Normy zwiększa Presellerom.
Skraca produkcyjne linie,
Zwęża ściany w magazynie.
Likwiduje Dział Vendingu,
Tnie etaty w Marketingu.
Co się da centralizuje
Albo też outsoursinguje.
Już zamykać chce depoty,
Już sprzedawać chce pół floty,
Nagle – spojrzał do lusterka,
Nie chce wierzyć, znowu zerka,
I już wie, ze zyski zżera
JEGO PENSJA MENEDŻERA
😆 , Stanislawie. Choc moze trzeby by poplakac?
No dobrze, to i ja tez cos wrzucę.
I pomimo ze jest tam i granat to nie ma się czego obawiać. Rozbroiłem go ponad półtora roku temu
z podpisem
http://picasaweb.google.de/arkadiusalbum/ZdroweOdzywianie?authkey=CdWhkCYHDR4#5139813248261048466
to było tak na marginesie wczorajszego dnia
Zwsze kupuje geitenkaas tylko na rynku, bo wogole lubie holenderskie rynki.
Potpatrzylam u passenta
godz. 02:04
PETRASZKI:
?Po co glinom samochody –
To Pitery-?Nelly? słowa –
Pieszo stokroć skuteczniejsi?
Jej atutem nie jest głowa
Don Palikot jest lesbijką
Z SLD był także gejem
Rozdziesieciorzenie jaźni?
Janusz, co się z tobą dzieje
Zrugał Bartoszewski Merkel
Tak ten temat media czują
Niemcy mają gdzieś Polaczków
Nadal Centrum swe budują
Kaczor ma czternaste miejsce:
?Mego ego nic nie zmieni
Mężem stanu byłem, będę
I historia to oceni?
Sarkozy się z Kaczką ściskał
I chorobą się zaraził
Która każe szarpać krzesła
Czym już NATO się naraził
Chcą odebrać Wolsce EURO
Jakoś plan ten mnie nie dziwi
W miejscu dróg, stadionów, boisk
Wciąż za zwierzem mkną myśliwi
Stanie Centrum Poszarpanych
Przez Lufthansę. Są gadżety
Cudny szynel z biznesklasy
I Rokitów dwa berety
W sondaż coś nie spojrzał Donald
Robiąc się kolegą Czumy
A ta głupia nominacja
Może gorsza być od dżumy
Pierwszy raz się z Kaczką zgadzam
?Musi odejść Andrzej Czuma?
Nie dość, że chachmęci ciągle
To i w prawie nic nie kuma
Wajda ma film nowy kręcić
Chce wór zgarnąć z nagrodami
Bohaterem ma być Bolek
Tytuł znam?..?Człowiek z wąsami?
Zmienił Jarek marynarkę
I bryluje wciąż na wizji
Ileż kasy ukraść musiał
Że jest w każdej telewizji
REKLAMA
Dogoniła ich kiełbasa
Więc internet ma być darmo
Jest warunek. Bank nasz kochaj
Jeśli nie, masz przyszłość m
Oglądałem wczoraj dokument o paraglidingu. Opowiadała w nim swoje przygody mistrzyni Europy a zarazem kandydatka na mistrzynie świata. Jednak nie ukończyła tych mistrzostw. Eva nie zdecydowała się wystartować do ostatniej konkurencji. Nie będę opowiadał tej historii. Jest już zapisana i kto chce to zapozna się z nią. Ale przygody Evy przypomniały mi natomiast to o czym opowiadaliśmy sobie z Fredem w El Gouna przed niespełna dwoma miesiącami.
Siedzieli w wodzie na surfowych deskach i podziwialismy krajobrazy. Okolica oglądana z tej pozycji układa się w zupełnie inna perspektywę.
Nagle zauważyle zatrzymujący się na drodze samochód którego kierowca zaczął trąbić klaksonem i machać w naszym kierunku. Pierwsze co przyszło do głowy to rekin. Obrócił się za siebie ale nie ujrzałem białego rekina. To co zobaczyłem było równie przerażające. Pięciometrowa ściana wody przesuwa się w kierunku zatoki.
Teraz należy podjąć szybką decyzje. Na płyniecie do brzegu jest już za późno. Chcąc nie chcąc znajdą się w impacktzone /tu małe wyjaśnienie, jest to strefa w której usta fali uderzają o płaszczyznę wody/. Surfować ją? To mało realna możliwość. Jeszcze nigdy nie rżnelismy tak wielkiej fali i to co może nas czekać jeśli nie zjedzie się z niej do samego brzegu łatwo sobie wyobrazić znając ten skalisty rewir. A poza tym brak nam doświadczenia z pięciometrowymi kolosami wody. Trudno przewidzieć co się stanie.
Dla Fred i jego przyjaciółki pozostała tylko jedna opcja, ucieczka w głąb oceanu przed tym, na co tak często i długo się oczekuje.
Fred opowiadał to z takim przerażeniem w oczach ze trudno jest mi to ująć w słowa. Ale jego wyraz oczu podczas opowiadania tej historii nie jest mi obcy.
Sam miałem podobne przeżycie u wybrzeży Madery. Z całych sił wiosłuje sięramionami w takich chwilach pod fale by zjechać po jej grzbiecie w przeciwnym niż zazwyczaj kierunku. A tam pojawia się już następna i okazuje się ze to jeszcze nie koniec. Jeśli się to przeżyje jest się wstrząśniętym, ale odczuwa się również satysfakcje, za ma się to już za sobą.
Jak byli już w bezpiecznej odległości od miejsca w którym biała piana klaskała o wystające z wody skały nastąpił znaczny spadek napięcia.
Pierwsza myśl jaka teraz przychodzi to jak dotrzeć na brzeg? W końcu kiedyś trzeba się tan znaleźć. Wiosłować ramionami wzdłuż wybrzeża do następnej zatoki? I tym razem mieli jeszcze raz szczęście. Nad ich głowami pojawił się mały helikopter.
A na mojej głowie po urlopie na Maderze pojawił się tylko szron. Fale nie były aż tak olbrzymie. Siłę natomiast miały tak ogromną ze zmiotły mnie ze sprzętu. Woda połknęła go na zawsze a mnie wyrzuciła na kamienistą plaże, na której zakotwiczyłem nosem. Było to tuz przed hotelem Orca Praya.
Równie wspaniale było na Lanzarocie, gdzie jak powiada dalej Fred miał możliwość poznać tamtejszy szpital. Już pierwszego dnia kiedy tam przebywałem wybrali się w odwiedziny towarzysze wspólnej wyprawy. Chłopaki jechali wypożyczonym samochodem a dotarli do mnie karetka pogotowia.
O swoim przypadku opowiada ze miał i tak sporo więcej szczęścia niż na ogół.
To był wspaniały dzień do surfowania i byłem dosyć długo na wodzie. Być może zbyt długo. Ale miałem tak piękne ślizgi ze nie mogłem ot tak po prostu przestać. Jedynym mankamentem były mocne prądy. Extremalnie silne tego dnia. I w pewnym momencie byłem nim tak zajęty ze nie zauważyłem ze oddalam się stałego celu. Być może byłem tego dnia zbyt leniwy by założyć buty surfowe, a może deska była za mokra? W każdym razie było tak, ze po trzech godzinach przyjemności na wodzie deska zrobiła się potwornie śliska a byłem już trochę zmęczony i rozkoncentrowany.
I teraz wydarzyło się to, co wydarzyć się nie powinno. Strzyknęło mi w lewej stopie, podczas kiedy ja na tej desce dokonywałem lekkiej zmiany pozycji. Okay, nie raz mi tu i ówdzie strzyka pomyślałem. Ale tym razem było oprócz strzyknięcia zastanawiające trzaśniecie i szarpniecie. Było to dla mnie całkowitą nowością. Z przerażeniem musiałem stwierdzić ze moja stopa nie znajduje się w normalnej pozycji i jest wygięta w druga stronę a na dodatek poruszać się nią nie dawało.
To było dość zastanawiające. Czułem ze nastąpiło cos dziwnego, ale jednocześnie miałem nadzieje ze nie będzie aż tak źle. Spokój pomaga w takich przypadkach zatem położyłem się na desce, stanie było i tak niemożliwe, i rozpocząłem wiosłowanie do lądu. Na wszystkich czterech wciągnąłem sprzęt. Teraz dopiero można odpocząć.
Na plaży było sporo ludzi, ale upłynęło sporo czasu do chwili, kiedy to trzech młodych zdecydowało się na pomoc. Odwrócona stopa przeraziła młodych na tyle, ze kompetencje wsparcia spadły do zera. Pomógł mi dopiero wychodzący z wody surfista. Obejrzał stopę, popukał w nią trochę i powiedział ze jest wykręcona. Powiedział ze miał tez taki przypadek.
W jakiś dziwny sposób totalnie mnie to rozluźniło. Okazuje się, ze może to być bardzo uspokajające, ze nie jest się pierwszym, którego dotknął taki problem. Ale odwrócić ten stan rzeczy można tylko w szpitalu.
Hiszpańskie szpitale maja specyficzny klimat. W przeciwieństwie do pacjentów tylko chirurdzy nie byli specjalnie rozmowni. Odstawiono mnie w miejsce dla innych połamańców i zaczęło się czekanie. Bólu nie czułem. Prawdopodobnie dzięki ściśnięciu nerwów wyczekiwałem spokojnie w kolejce na rentgena. Od zrobienia obrazka zaczęło się działanie.
Okazuje się, ze wyprostowanie stopy nie jest takie proste jak w przypadku barku, ponieważ nie zdarza się toto tak często. Rozpoczęła się telekonferencja z chirurgiem z Gran Canarii, który taki przypadek przerabiał i potwierdził skomplikowanie. Cały czas byłem przekonany ze to drobnostka, nawet jak mi powiedziano, ze nie są tacy pewni ze to się uda bez użycia skalpela. Znieczulili miejscowo. Poczułem szarpniecie i od razu wiedziałem ze wszystko będzie okay. To fantastyczne uczucie widzieć własną stopę w normalnej pozycji.
Długo nie przyszło mi cieszyć się z powrotu do zdrowia. Zadowolenie minęło, kiedy usłyszałem o wypadku kompanów. Ci przekoziołkowali parokrotnie na lawie wulkanicznej. Jak oglądałem powypadkowy obrazek to dziwiłem się za uszli z życiem.
No dobrze, to może ja już nie będę wiecej klepał o tym, ze jak zobaczylem w tureckim szpitalu w akcji chirurga z papierosem w ustach zakładającemu na zakrwawionej łepetynie pacjenta szwy, to ledwo żywy po wypadku dałem dyla do hotelu.
Długo to trwało, ale przeżyłem bez jego pomocy. Niektóre rany są już niewidoczne i dalej mogę się cieszyć niezlym zdrowiem i zyciem
Johny-czytam i przechodzą mi ciarki po plecach !
Prosze Panstwa i Personelu a dzisiaj jest:
http://halloween.friko.net/dzien-kota.html
Wszaskim, Nemowych i Magdakenowym i innym, ktore gdzies tam mrucza, hoch!
Miałem okazję poznac hiszpański szpital w Fuengirola pomiędzy malagą a Marbellą. Nigdzie jeszcze takiego szpitala nie widziałem. Byłem tam jako osba odwiedzająca. Spędziłem z osobą eżącą całe dwa dni, tylko na noc wracałem do hotelu (drugiego dnia już z osobą dotychczas leżącą).
Idealna czystość, bardzo grzeczny personel, pokój około 30m2 + własna łazienka, pod sufitem telewizor, świetne jedzenie. Wiem, bo dostawałem te same posiłki z wyjątkiem śniadań i kolacji. Drugie śniadanie, obiad i podwieczorek. Na drugie śniadanie i na podwieczorek bardzo dobre ciastka z kawą lub herbatą. Nie sądze, żeby ubezpieczyciela obciążali moim jedzeniem. Cały personel bardzo dobrze władał angielskim, co w Hiszpanii wcale nie jest powszechne. Sam mam służbowe szerokie kontakty ze szpitalami i nie wyobrażam sobie, żebyśmy mogli osiągnąć podobny poziom w ciągu 10 lat.
Yes! Yes! Yes!
Tu ilustracja wysiłków personelu Najdoskonalszej Istoty:
http://picasaweb.google.pl/lh/photo/IjrHb3wx4MEzQL1VmJ560w?feat=directlink
I co tak skromnie? Pokłonów nikt nie bije, czci nie oddaje? 🙂
Drogi Stanisławie, najpierw trzeba w szpitalach wymienić cały starszy personel, bo on N I G D Y się nie nauczy, że pacjent to człowiek, a nie przypadek chorobowy.
Nie będę rozwijać wątku, bo płakać mi się chce.
Danuśka
http://www.youtube.com/watch?v=HvufIMZjNts
😆
😉
Johny- ja należę do tych, dla których największym
wyzwaniem było pokonanie całych 18 km
na ścieżce rowerowej, po płaskim w Warszawie.
Stąd te ciarki !
Jaki z kozy jest pożytek?
Pozytek z kozy nie ogranicza sie do serow. Pisalam o tym kiedys na blogu Owczarka. Ich apetyt na wszystko jest wykorzystany do oczyszczania trudno dostepnych terenow z bluszczu, jezyn i roznych chwastow. Kozy jedza wszystko. Robia to dokladnie i w zadziwiajacym tempie.
Do wynajecia jest oddzial 60 koz za $450.00 dziennie. Usluga jest tak popularna, ze chetni musza zamowic uslugi koziego oddzialu na kilka miesiecy z gory. Kolejka czeka nie tylko na wynajecie ‚goat squad’, ale rowniez na przetrawione odchody.
Ta metoda ma rowniez wiele zalet ekologicznych.
http://seattlepi.nwsource.com/local/319789_goats14.html
w tej dziedzinie, o ktorej pisze orca wole barany, gdyz kozy obzeraja rzeczywiscie wszystko dokladnie lacznie z kora drzewek np. owocowych, znam to z autopsji i kozie nie ufam!
morag,
Masz racje, ze taka usluga moze sie skonczyc zniszczeniami. Teren, ktory kozy maja uporzadkowac jest z gory przygotowany. Zaloga stawia plot z drutu wokol zastrzezonych miejsc. Przypuszczam, ze barany (owce?) tez sa wykorzystywane do tych uslug.
Podoba mi sie sam pomysl. Zamiast srodkoch chemicznych uzywanych do zniszczenia licznych roslin, mozna to samo osiagnac bez srodkow toksycznych.
czyz ta, bylo nie było, wysoka cena nie jest spowodowana tym, iz kozy za kase zrec moga tylko czwarta czesc roku? W pozostale 3 / 4 przezeraja kase i tylko albo przynajmniej gowno z tego jest
Dzień dobry wieczór Szampaństwu.
Lubię wszystkie sery, w tym także kozie. Pan J. na kozie położył szlabanik, ale na szczęście tylko dla siebie. Nie chce, nie musi. W lodówce extra old cheddar, twaróg z polskiego sklepu, feta oryginalna z Grecji i feta miejscowa z krowiego mleka, kozi ser z pieprzem, danish blue pleśniowy… sporo tego, jak na 2 osoby 😯
A koza rzeczywiście wszystko zje, papier czy śmieci, jak leci. U mnie nadal słoneczna, ale mrozna zima. Podobno na południu Polski śnieży, donoszą narciarskie natury. No to chyba dla nich dobrze?
A nam zamarzaja rowery i my tego nie lubimy.
Mam nadzieje, ze kozy nie jedza importowanego koziego sera. Wtedy kozie smierc!
Importowany z Francji kozi ser kosztuje w granicach $15.00+ za 5 uncji (okolo cwierc kilograma) Dla nas to drogo. Dla porownania kozi ser z Wisconsin kosztuje $3.00 za te sama wage. Zalezy tez od rodzaju sera. Nie wiem czy zalezy od rodzaju kozy.
Zbliza sie 20-ta oni juz obchodza swieto kotow
http://nasza-klasa.pl/profile/801266/gallery/14
za milusinskich i pikusinskich
i za Izydora bo dzisiaj imieniny tego wascia
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/ZOO/Koty/Koty_rozne/
No co wy – śpicie?! A gdzie kocie zdrowie?!
Ja pije zdrowie calej pieknej Alicjowej kociej galerii
I zdrowie Melchiorka przepieknego!
http://nasza-klasa.pl/profile/801266/gallery/17
No, te koty są wesołe 😉
Niektóre trochę nawet za wesołe… ale przy święcie uchodzi.
Wracając do serów kozich, ja kupuje francuski, ale nie mam akurat opakowania, bo przełożyłam ser do pojemnika kamionkowego. Za kawalątko, trudno mi powiedzieć, ile tam było… ponad 5$, sprawdzę przy okazji w sklepie, przy następnych zakupach, ale do tanich przyjemności to nie należy. Zresztą w ogóle importowane sery są drogie. Ale za to jakie dobre!
Ale nas olali niewdziecznicy
chetnie bym sie do was dziewczyny przylaczyl ale nie mam kota
Ala też nie ma kota, wbrew temu, co Falski opowiadał w *Elementarzu* – ale co mi szkodzi za wszystkie koty się napić?
Tę piosenkę lubię w wykonaniu Okudżawy, i po rosyjsku, ale na youtubie nie znalazłam.
http://www.youtube.com/watch?v=f3n_mjr9Nbs
Alicjo dzieki za przypomnienie ja tez to lubie w rosyjskiej wersji
Czarny kot.
No to na wypadek dobrej nocy
http://www.youtube.com/watch?v=7b9yjBszIOQ&feature=related
Pozytek z kozy jest taki, ze koty dzisiaj nie obchodzily prawie swojego swieta, gdyby Pyra miala dostep do komputer to by Radek przynajmniej kotom ogonem pomerdal
No właśnie… a czemu to Pyra nieobecna?