Przyszedł Hiszpan z wizytą do Włocha a tu sami Polacy

Na rynku gastronomicznym ruch. Przybywa lokali i jest wśród nich coraz więcej całkiem niezłych. Rośnie więc między nimi konkurencja. Dbając czy wręcz wabiąc gości, wymyślają restauratorzy nie tylko nowe dania ale także kreują wydarzenia dziś modnie z angielska  nazywane eventami.

Trzymając się jednak słownika języka polskiego chcę opowiedzieć o pomyśle, który sprawdził się i – jak zapowiada szef „Mille gusti ” – będzie powtarzany w kolejnych wersjach. Otóż w jednej z moich ulubionych włoskich restauracji w Warszawie od paru tygodni zapowiadano wieczór kuchni… hiszpańskiej. Trochę dziwnie to brzmiało, no bo przecież kuchnia Italii obfituje w tyle wspaniałych dań, że pewnie jeszcze przez lata nie uda się ich wszystkich przyrządzić tutejszemu szefowi kuchni. Ale i kuchnia hiszpańska ma swoje zalety. Bywalcy restauracji przy Elektoralnej czytali ogłoszenie i – niektórzy z nich – rezerwowali stoliki na ów hiszpański wieczór.

Lokal był zapełniony. Prawdę mówiąc nawet musiano dostawiać stoliki. Kelnerki ubrano w hiszpańskie suknie, co przy ich mazowieckiej urodzie bardzo efektownie wyglądało ( tu pozdrowienia dla Pani Małgosi). Hiszpańskiego ognia dodał wieczorowi koncert małego zespołu grającego, śpiewającego i…tańczącego w rytm muzyki z Półwyspu Iberyjskiego. Artyści zaś – absolutnie świetni – także byli nasi, mazowieccy. I to dosłownie. Byli to bowiem członkowie zespołu „Mazowsze” specjalizujący się w takich kameralnych występach. A dowodem na to, iż byli bardzo dobrzy są burzliwe oklaski, którymi kwitowano każdy utwór oraz to, że pod koniec koncertu sala towarzyszyła artystom śpiewając i…nie fałszując.

 

 Koncert to jedno a kolacja to – w tym wypadku – ważniejsze wydarzenie. Okazało się, że szef kuchni, którego wielokrotnie chwaliłem i to publicznie np. przyznając lokalowi w rankingu „Polityki” maksymalna liczbę gwiazdek, absolutnie sprostał zadaniu. Nie było żadnego kiksa. Wszystkie dania były na najwyższym poziomie.

Gdy otrzymałem kartę menu przygotowanego na ten wieczór zacząłem się zastanawiać co wybrać. Był z tym kłopot, bo wszystko kusiło. Zresztą  na Was zwalę ten kłopot, powiedzcie co byście wzięli:
Tapas – olwiki marynowane, karczochy marynowane z mandarynkami, papryczki nadziewane, sardele marynowane w oliwie i ziołach, półmisek wędlin i serów, ośmiornica podana w oliwie z ostrą papryką, chlebek smażony w pomidorach z oliwą i czosnkiem;
Sałata rzymska z marynowanymi owocami morza, fasola z kiełbaskami chorizo, pierożki z tuńczykiem i zielonym groszkiem;
Zupy – Pikantna zupa rybna z koprem włoskim, kolendrą i melisą, cebulowa z chorizo i pomidorami;
Dania główne – sardynki z grilla z sosem alio, paella z owocami morza i kurczakiem, tortilla z boczkiem, porem i kiełbaskami chorizo, jagnięcina pieczona w czerwonym winie z szalotką i sosem romesco, pieczone ziemniaki w ziołach i papryce, pieczone warzywa a la paella;
Desery – tarta cytrynowa z migdałami, gruszki gotowane w soku pomarańczowym i szafranie nadziewane mascarpone podawane na zimno!

Uff! To już koniec karty. Win nie wymienię, bo wybór był wielki, a każde wyśmienite.
Teraz rozumiecie rozterki łakomczucha: co wybrać a z czego zrezygnować?!

Ten dylemat został rozstrzygnięty przez restauratora. Wszyscy MUSZĄ skosztować wszystkiego. Na stoliki wnoszono więc kolejno dania według karty. A wielkość porcji goście regulowali już sami.
I mimo, że braliśmy naprawdę małe ilości wyszliśmy z  restauracji najedzeni jak nigdy. W dodatku z informacją, że wieczory narodowe będą  kontynuowane. Następne zaś to wieczór rosyjski a po nim grecki. Czekamy więc na pojawienie się list rezerwacji stolików.