Syci i głodni

Tym razem sięgam po książkę Stanisława Wasylewskiego ponieważ zauważyłem, że powołuje się ten znawca  dziewiętnastowiecznego obyczaju w Polsce na mojego ulubionego francuskiego autora czyli Brillat-Savarina.  Zobaczmy więc o co tu idzie:

„Światową sławę zdobył francuski teoretyk dobrego smaku w kuchni, Brillat-Savarin, autor Fizjologii gustu (1825), która mimo żartobliwego tonu była wyrocznią dla wszystkich miłośników dobrego żarcia. Przedtem jeszcze poeta Berchoux ogłosił satyryczną Gastronomię (1801), do jej przekładu zabierał się filomata Malewski w Wilnie. Z oryginalnych utworów wyróżniła się Wyspa wszelkiej pomyślności znanego wesołka-satyryka Żółkowskiego ojca. Piękniejsza od raju biblijnego, szczyci się ta polska wyspa gmachami z najprzedniejszych smakołyków: firanki z naleśników, frędzle z makaronów. W doniczkach rośnie bigos, kotlety zasiewa się, ulicą płynie porter i wino, błoto z konfitur, bruki z leniwych pierogów. Nawet gdy się pośliźniesz i wykopyrtniesz, ugryziesz coś dobrego. Kołdry, prześcieradła z pasztetów,
zefirek usłużny chłodzi czekoladę. Nie ma restauracji, bo gdy człek zgłodnieje, nimfy stół zastawiają, przynoszą obiady i żeby się człek najadł, służą mu – Najady.

Lucyna Staszewska-Ćwierczakiewiczowa nie o utopiach żartobliwych, lecz o praktycznym pomyślała krzewieniu sztuki gotowania, smażenia, wypieku. Prowadziła szkołę kucharską dla kobiet, pisywała pouczające prace fachowe. Wreszcie wsławiła się podręcznikiem 365 obiadów za 5 złotych, nieodstępną przez trzy pokolenia biblią kuchenną naszych gospodyń. Zaszczytem było uczestniczyć w obiadach pokazowych z nowymi kreacjami Ćwierczakiewiczowej. Okraszała je cięta babina swoim dowcipem, rąbiąc prawdę prosto z mostu.

Przepaść oddzielała dwory szlacheckie, przejadające zazwyczaj substancję, od chałup wiejskich, jakże często głodujących. Na ciężkim przednówku lub w roku nieurodzaju dwór zazwyczaj jedną służył dobrą radą chłopom, aby pili więcej wódki, zwiększając tym samym dochód dziedzica. W pamiętnikach tej epoki głód na wsi jest zjawiskiem tak powszednim i niejako koniecznym, że się jak najkrócej o nim wspomina. Stołeczna gawiedź wyczekująca na olej kapiący z latarń i transparentów w czasach Napoleona, niedożywieni chłopi, podnoszący bunty przeciw dziedzicom w epoce Królestwa Kongresowego. W Małopolsce w czasach listopadowych wybucha kilkakrotnie tyfus głodowy po wsiach, na Śląsku jest zjawiskiem stałym, gdyż rząd pruski rozmyślnie nie zapobiegał epidemiom i nie udzielał pomocy, aby żywioł polski do szczętu wyniszczyć.”

Wprawdzie dziś w naszym kraju nikt z głodu nie umiera a i tyfus nam nie zagraża, to przysłowie mówiące, że syty głodnego nie zrozumie nadal jest prawdziwe. A i książki pani Lucyny także są w ciągłym użytku.