Pożegnanie

Nadeszła pora pożegnania. Ale przecież przeżyliśmy tyle wspólnych miłych dni. Choć i niemiłe też się trafiały. W pamięci jednak zostają zawsze te sympatyczniejsze. Nie ma więc sensu jeszcze odsuwać od siebie tej chwili i lepiej pożegnać się w piękny i słoneczny dzień niż w jakiś nastrajający nostalgicznie deszczowy i ponury. Jak już, to już. Dowidzenia.


Za oknem pełne słońce. Temperatura 18 st C. Na niebie ani jednej chmurki. Modrzewie gubią złociste igły, a młoda buczyna szeleści żółtymi liśćmi. Pomiędzy sosnami, tuż pod płotem odgradzającym nas od sąsiadów, rosną trzy ostatnie ale jakże piękne podgrzybki. I wiemy, że to właśnie w ten sposób nasz letni dom przygotował się na tę chwilę. I las, i łąka, i dom mówi nam dowiedzenia, do zobaczenia w przyszłym roku. To nic, że jeszcze będziemy tu wpadać w listopadzie, grudniu czy styczniu. Będą to bowiem krótkie, kilkugodzinne zaledwie, wizyty związane z zaopatrzeniem warszawskiego domu w jaja od kur Pani Reni, pyszne kartofle Sławka czy buraki z naszego pola. Naprawdę czyli na kilkudniowe pobyty, wrócimy dopiero w końcu marca, gdy już solidnie stęsknimy się za tym nadnarwiańskim krajobrazem, za widokiem Puszczy Białej  rozciągającej się za łąkami i za naszym płotem. A także za wiewiórkami szalejącymi po drzewach i resztkach sztachet  wokół domu, za lisami śmigającymi w poprzek leśnej drogi, za łosiami groźnie lecz łzawo patrzącymi na nas z odległości paru kroków, gdy bezpiecznie siedzimy w aucie i gapimy się na nie wyłączywszy silnik.


Dzisiaj (czyli w czwartek przed Świętem Zmarłych) pakujemy galaretki porzeczkowe, konfitury z moreli i z malin, ususzone grzyby i pochodzące z naszej zagrody, zamrożone rybki czekające aż więcej ich złowi Kuba, by starczyło na porządną kolację i siadamy do stołu, by zjeść we dwoje ostatni tegoroczny wiejski posiłek. Jest tak ciepło, że jemy na werandzie przy otwartych oknach. A co jemy, to widać na obrazku: bliny z mąki gryczanej z płatem wędzonego łososia i  startym chrzanem ze śmietaną, chleb tzw. słoneczko z pestkami słonecznika kupiony w naszej ulubionej piekarni Białczaka w Pułtusku, popijamy to cejlońską herbatą, której zapas zatrważająco kurczy się. Na zdjęciu widać też ( z prawej) ostatnie pożegnalne podgrzybki. Posiłek mały lecz pyszny. Jeszcze tylko obchód terenu, ostatnie zdjęcia jesienne (Basia w buczynie a ja w altance, pod którą parę tygodni temu stała blogowa banda) i odjazd. Pa!