Tęsknota za kuflem i pianką
Przez ostatnie tygodnie piłem wyłącznie wino. Ta monotonia zaczęła mi trochę dokuczać, mimo że opróżniałem butelki zawierające najlepsze wytwory toskańskich winiarzy. Po prostu stęskniłem się za piwem. Już wkrótce zainaugurujemy zapewne zebrania naszego Klubu Piwnego, o którym już tu – na blogu – pisałem parokrotnie. Zanim to nastąpi, sięgam do swoich historycznych notatek. I tu pochwała średniowiecznych klasztorów i zakonników.
Brat Arnold uratował wiele istnień ludzkich. Gdy urodził się w małym miasteczku Tieghen w 1042 r. nic nie wskazywało, że jeszcze w tym samym wieku trafi na ołtarze. Gdy – jako piękny młodzian – znalazł się za klasztornymi murami, okazał wielki talent nie tyle jako kaznodzieja, lecz jako piwowar. Belgijscy mnisi już sto lat wcześniej odkryli, że napój z jęczmienia jest nie tylko smakowity, pozwala łatwiej zbliżyć się i porozumieć z Bogiem, ale i ma również wartości odżywcze oraz zdrowotne. Produkcja piwa wymagała bowiem wielogodzinnego gotowania brzeczki. Siłą rzeczy napój ten pozbawiony był wielu bakterii znajdujących znakomite środowisko w wodzie rzecznej, a nawet źródlanej.
Średniowieczną Europę nawiedzały co pewien czas epidemie cholery. Księża i zakonnicy w swych kazaniach wytykali wiernym, że grzeszą nadmiernie, a Pan zsyła na nich kary pod postacią zarazy. Tak było i w Belgii pod koniec XI stulecia. Brat Arnold, wówczas mnich z Oudenburga – jak już wspomniałem, mierny w kazaniach, lecz mistrz browarnictwa – postanowił ratować swe owieczki od epidemii cholery. Zakazał pić wodę czerpaną z rzeki, a nakazał wszystkim raczyć się piwem klasztornym. Żadne kroniki nie zanotowały jak na tym wyszedł finansowo klasztor, ale odnotowano skrupulatnie, że cholera ominęła Oldenburg. Jeszcze w tym samym stuleciu brat Arnold zyskał przed imieniem dopisek św., a piwowarzy ogłosili go swym patronem.
Podobnie miała się piwna sprawa i we Francji, gdzie warzono ten napój z wielkim powodzeniem już od IV wieku. Słynęła zaś właśnie z piwa Picardia i Alzacja, korzystająca z opieki św. Leonarda. Nie inaczej rzecz się miała w Irlandii, nad piwami której pieczę sprawował (i do dziś sprawuje, jak twierdzą właściciele Guinnessa) św. Patryk. Choć ten ostatni rozszerzył swą opiekę na całą ludność wyspy, która – nawiasem mówiąc – od piwa nie stroni.
Minęło kilkaset lat od epidemii w Belgii, gdy profilaktyczne znaczenie picia piwa znalazło naukowe potwierdzenie. Tym razem miało to miejsce w Londynie. W 1854 roku cholera zaatakowała miasto nad Tamizą. Doktor John Snow pełniący swą medyczną posługę w dzielnicy Soho zauważył, że wszyscy jego pacjenci zaopatrują się w wodę z tej samej ulicznej pompy. Doprowadził do jej zamknięcia , a ludzi zmusił (nie wydaje się, by miał z tym specjalny kłopot) do zastąpienia wody piwem. I tak pan doktor pokonał cholerę. Do dziś działa w Soho, które zmieniło swój charakter i z dzielnicy biedaków, prostytutek i złodziei stało się miejscem snobistycznych lokali, teatrzyków, pracowni artystycznych i pubu noszącego imię dzielnego i mądrego doktora Johna Snow.
Na ziemiach polskich znano ten napój za czasów powstawania państwowości. W kronice Galla zwanego Anonimem jest mowa o piwie, którym częstowano gości podczas słynnych postrzyżyn w domostwie Piasta. Parę wieków później polski książę Leszek Biały usprawiedliwiał się przed papieżem z nieobecności na kolejnej wyprawie krzyżowej argumentując, że żyć bez piwa nie może. W Ziemi Świętej zaś napoju tego nie ma. Nawiasem mówiąc, Leszek Biały nie uniknął gwałtownej śmierci mimo częstego sięgania po kufel. Zamordowano go w łaźni pod Gąsawą, gdzie w towarzystwie innych książąt raczył się zapewne złotym płynem.
Na koniec zdanie wyjaśnienia, gdzie początek tej piwnej epopei. Otóż uczeni stwierdzili kategorycznie, że już 6 tysięcy lat temu w kraju Sumerów, leżącym między Tygrysem a Eufratem, warzono i pito piwo. Odczytany współcześnie „Hymn do Ninkasi”, a była to bogini piwa właśnie, stanowi pełną recepturę produkcji napoju. I – jak zwykle – ojcem wynalazku był czysty przypadek. Wysuszone ziarna jęczmienia zwilżone deszczem przeszły proces fermentacji. A człowiek ciekawy nowych smaków spróbował tego, co sam Bóg mu podsunął. I okazało się, że to piwo!
Komentarze
‚w Soho, które zmieniło swój charakter i z dzielnicy biedaków, prostytutek i złodziei stało się miejscem snobistycznych lokali, teatrzyków, pracowni artystycznych i pubu noszącego imię dzielnego i mądrego doktora Johna Snow.
Soho nadal jest najbardziej znaną londyńską dzielnicą uciech – w tym prostytucji. Troszkę biedaków i wyłżygroszy też się znajdzie… 😉
Ale poza tym – co w tym blogu znacznie ważniejsze – jest tam chiński kwartał z mnóstwem knajpek, sklepów z chińską żywnością, salonów medycyny orientalnej (masaży wszelakich też), itp.
Chciałoby sie z tego kufla napić, razem z pianką, żeby zgubić główny wątek wczorajszy. Nie mogę sobie wybaczyc, że zapytałem o Mamę Heleny. Ale jak mogłem przewidzieć taki skutek. Trolle są wszędzie. Najwięcej chyba w naszej polityce teraz. Straszenie ludzi, które skutkuje tym, że prawie co piąty Polak mysli o wycofaniu oszczędności z banku też chyba da się wytłumaczyć tylko naturą trolla.
Ale cieszę się, że mimo perspektywy długiego leczenia na pewno udana operacja dała Helenie trochę oddechu. Mam nadzieję, że Helena nie będzie wczorajszej dyskusji (???) czytała. Współczuję też Gospodarzowi. Pisze, że to blog równie nasz jak jego. Ale to, co z nim robimy, musi być dla Pana Piotra ważne. I wcale sie nie dziwię, że bardzo umiarkowanie to wszystko komentuje. Mnie by chyba ze zgryzoty nie było stać na jakikolwiek komentarz. Czy rzeczywiście trollom chodzi tylko o chęć zaistnienia, czy też dokuczenie innym sprawia trollowi przyjemność.
Małgosiu, te zdjęcia Mojej. Ja tylko bawiłem się kamerą, ale nie miałem czasu nawet zajrzeć do materiału po powrocie.
http://kulikowski.aminus3.com/image/2008-10-02.html
a capella, soho jako dzielnica ma wiele cech. Z tymi uciechami to prawda, ale nie jest to już na pewno dzielnica nędzy. Nie wiem, jak teraz, ale kiedyś większość dużych kin też była zlokalizowana w Soho. Pewnie dużo się zmieniło, odkąd zamiast pojedyńczych kin mamy do czynienia z wielosalowymi kombinatami. Nie przypuszczam, żeby Londyn to ominęło.
Pyra na obiad zje resztę flaków, a jak będzie za mało, to przecież nabierają mocy urzędowej śledzie w lekkiej marynacie, które można z powodzeniem podlać olejem, a w drugim pojemniku leszcz. Leszcz jednakże potrzebuje kilku dni, więc niech sobie moknie w towarzystwie cebuli i papryki, pieprzu, listka laurowego, ziela angielskiego i co tam jeszcze było? Estragon chyba. Wczorajsze i przedwczorajsze opowieści gołąbkowe, skłaniają mnie do przymiarki takiej produkcji kulinarnej – może na sobotę? Farszu mięsnego nie muszę produkować, bo zamroziłam dwie duże porcje zupełnie genialnego farszu z prosiaka – co tam w nim jest, to nie wiem. Ropoznaję duże ziarna pęcaku w ilości niewielkiej, duże kawałki pieczarek i zbitą masę mięsną. To się trzyma „kupy” lepiej, niż niejedna wędlina i daje nawet krajać zupełnie cienko. Więc kombinuję tak : rozmrożę, pokrajam w grube słupki 3x 8 cm ca i pozawijam w kapustę. Dalej, jak w zawsze u mnie kapusta przysmażona i duszona w sosie. Tylko tym razem w sosie grzybowym, bo pomidory mi nie bardzo pasują do tego farszu.
Pustawo dzisiaj na blogu. Mam w Londynie znajomą, przyjaciółkę św.p. wuja Mojej. Jej mąż był tego Wuja najbliższym przyjacielem od czasów zdobywania Bologni. Urocza kobieta, wdowa od 5 lat. Gdy odwiedzaliśmy ją ostatnio, była właścicielką (chyba sama by tego tak nie nazwała) siedmiu kotów, z których każdy cierpiał z powodu jakiejś przewlekłej doległości. Ślepota, epilepsja itd. Zajmowała się nie tylko kotami, ale wszelkimi okropnościami tego świata. Myślę, że nadal by się zajmowała, gdyby nie musiała się zajmować bardzo chorymi rodzicami. Rodzice są zamożni i mogą sobie zapewnić dobrą opiekę, ale opieka rodzinna jest niezastąpiona. Przedtem mieszkali osobno, teraz u córki. Nasza znajoma ma dużą willę w centrum Londynu, ale dla rodziców jest to na pewno znaczne pogorszenie warunków mieszkaniowych, czego już i tak nie są w stanie odczuwać. Ale kotami zajmuje się nadal i traktuje to zajęcie bardzo poważnie. Gdy była młoda, brała udział w różnych ruchach społecznych dla powszechnego dobra. I były to działania wymagające dużego wkładu własnej pracy, a nie zabawy w demonstracjach. I wara komuś napisać, że zajmuje się głupstwami.
Stanisławie, czy nie uważasz, że coś jest nie tak, jeżeli Ty nie możesz sobie darować, że zapytałeś o Mamę Heleny, ja przez kilka dni wahałem się, czy zawiadomić o śmierci Pickwicka, który, do licha, był nie tylko kotem, ale i postacią blogową, tak naprawdę właśnie dlatego, że bałem się jakiejś takiej historii, a na inne pytania o Helenę odpowiadałem tylko prywatnie, żeby nie dawać różnym trollom okazji do wyżycia się? Najwyraźniej trolle czują się bezkarnie, a cenzurować trzeba własne odruchy przyzwoitości.
Nie jestem za cenzurą, ale w większości demokratycznych krajów, gdzie ona nie istnieje, są jednak paragrafy zabraniające np. podżegania do nienawiści różnego rodzaju. Nie miałbym nic przeciwko, żeby i na blogach wprowadzić zasady jasno określające, jakich granic nie wolno przekraczać, pod karą zakazu wstępu. I nie ma to nic wspólnego z cenzurowaniem myśli i domaganiem się jednomyślności, bo gdyby ktoś napisał np. „wiecie, ja nie bardzo rozumiem, jak można się tak bardzo przejmować śmiercią zwierzęcia” albo „przykro mi, ale nie umiem współczuć ludziom, których nie lubię”, to młgłbym z nim dyskutować, ale przynajmniej nie na poziomie, którego musiałbym się wstydzić. Ale to, w jaki sposób „dyskutują” niektórzy harcownicy, jeży mi futro na grzbiecie. Jak mawiają Niemcy: „Der Ton macht die Musik”.
@Stanisław: Ujęłam to ‚Troszkę biedaków i wyłżygroszy też się znajdzie?’ 🙂
Multipleksy? Troszkę dalej, na Leicester Sq jest taki kinoland – niektóre znalazły się w zalinkowanym albumie zdjęć. Pojawiły się znacznie wcześniej, niż w Polsce. (Z tym, że mi nie przeszkadzają; chodzę na filmy i wartościowe oglądam tam, gdzie mi w danej chwili bliżej: Kensington, Fulham, Marble Arch, Leicester Sq właśnie… wszystko to są wielosalowe kina… )
To był OT, ale wypadało odpowiedzieć Stanisławowi.
Pozdrawiam 🙂
Bobik: Francuzi też mawiają „c’est le ton qui fait la chanson” 😉
Jutro Światowy Dzień Zwierząt……
Pardon,
Dziś jest Światowy Dzień Zwierząt Hodowlanych, a 4-11 października Tydzień Zwierząt rozpoczynający się Światowym Dniem Dobroci Dla Zwierząt.
Pamiętam czas, gdy w moim mieście rodzinnym był Browar. To byl stary browar z tradycjami a wytwarzane tam piwo było swoistą wizytówką regionu.
Dawał równiez pracę sporej liczbie mieszkańców.Bywało ,że na lekcjach chemii chadzaliśmy z całą klasą do tego browaru pod najróżniejszymi pretekstami związanymi z (rzekomo) tematycznie prowadzonymi własnie lekcjami. Po takiej lekcji szumiało nieco w głowach i odpoczywaliśmy w parku , ku wielkiemu przerażeniu pana profesora.
Nie ma już tego browaru.Opustoszały i splajtowały okoliczne plantacje chmielu 🙁
Trochę mnie śmieszą, a trochę irytują dni dobroci dla zwierząt, kobiet, dzieci, wojska, strażaków, marynarzy i hutników, a także sporo innych. Te uroczyste dni zwalniają społeczeństwo, rządzących i dziennikarzy od zajmowania się tymi tematami w ciągu roku. O tym, że Polska leży nad Bałtykiem reszta kraju dowiaduje się w Dni Morza. W innych dniach roku jest jeszcze trochę utyskiwania na drożyznę wczasową. No, chyba, że stoczniowcy zrobią jakąs rozróbę. To wtedy też się pisze i mówi. O systemie edukacji pisze się 3 razy w roku – na 1 września, Dzień Nauczyciela i Dzień Dziecka itd itp.
Proponuję Dni Zdrowegpo Rozsądku, Dni wzajemnej życzliwości i Dzień Pogodnej Rozmowy.
Do żadnych innych ręki nie przyłożę. Ani uwagi.
Obiecuję, że to ostatni off topic na ten temat:
http://www.emetro.pl/emetro/1,82493,5752245,Internauta_na_poziomie.html
A ad rem: Grażyno, które to miasto? Parę browarów z tradycjami w ostatnich lata upadło… szkoda nie tylko ze względu na pracowników i na dobre piwo, ale i na te tradycje 🙁
Pyro, a czy nie można by tak zrobić, żeby te dni były codziennie?
Dorota z sąsiedztwa (10:28) – to miasto z browarem to mój rodzinny Szczecinek .Tam się urodziłam mieszkałam przez pierwszych 17 lat mojego życia. Potem wyjechałam na studia do Poznania . Tu wyszłam za mąż i tutaj mieszkam przez prawie 40 lat .
A ta likwidacja browaru , to nie jest decyzja ostatnich lat. To decyzja z okresu , gdy w kraju zaczęły zapadać decyzje o restrukturyzacji niektórych podstawowych gałęzi przemysłu. Kolejno zamykano rózne zakłady pracy w Szczecinku i okolicach , pozbawiając pacy wielkie rzesze ludzi. W efekcie tamtym terenom nadano status terenów „objętych bezrobociem strukturalnym”.
Bobiku, Doroto, takie zgrzyty na naszym blogu trafiają się ostatnio co kilka tygodni. Za każdym razem mam nadzieję, że się więcej nie powtórzą. Zdecydowana większość stałych bywalców umie się zachowac przy stole i żadne akcje nie są potrzebny; byłyby nawet uwłaczające. Może wśród obserwatorów życia blogowego komuś się nie podoba, że ten blog czymś się wyróżniał i próbuje trochę zamieszać. W takim przypadku pozostaje przyjąc zasadę Alicji – ignorowanie takich wpisów. Jestem tutaj od stosunkowo niedawna. Przeglądałem kilka blogów i ten wybrałem, bo najbardziej mi odpowiadał. Poziom intelektualny i kultura stałych bywalców sprawia, że mogę się tu jeszcze czegoś nauczyc mimo sędziwego wieku. Do tego wiersze Bobika sprawiają autentyczną radość – to jest literatura. Nie dopuśćmy, żeby to ktoś zepsuł.
Poprawność to termin wieloznaczny. W najogólniejszym sensie dotyczy ogólnie przyjętych reguł postępowania i chyba trzeba się ich trzymać. Można czasami te reguły złamać, ale trzeba zrobić to z klasą, w sposób akceptowalny. Poprawność polityczna jest dla mnie naganna. Nie pozwala wypowiadać poglądów, które nie wpisują się w główny nurt obowiązujący w określonym srodowisku. W tym przypadku zgadzam się z Pyrą, ale trzeba pamiętać, żeby niepolityczna muzyka czy piosenka nie brzmiały wulgarnie lub chamsko, a to nie ma nic wspólnego z dbaniem o poprawność polityczną.
Mam mieszane uczucia odnośnie dni górnika, chłopaka i dziadka. To samo dotyczy dni sprzatania świata i dobroci dla zwierząt. Zgadzam się z Pyrą, że sprowadzanie problemu do jednego dnia w roku jest śmieszne. Z drugiej strony sprawia, że chociaż raz w roku jakiaś ważna sprawa jest przypominana wszystkim. Byle nie ze szkodą dla sprawy, jak dzień sprzatania świata, gdy tabuny dzieci pakują do worków opadłe liście, a po tygodniu obserwują te worki porozrywane i miotane wiatrem. Jeżeli coś jest dobrze w ten dzień i wokół tego dnia propagowane, jestem za, jeżeli dzień służy odfajkowaniu sprawy przez urzędników, fatalnie. A z okazji dnia chłopaka wszyscy osobnicy mojej płci zostali w naszym departamencie potraktowani przez koleżaniki pysznymi jagodziankami i tu jestem za.
Uuuuuu… 😥 U nas nie ma dnia chłopaka, więc nie dostałem żadnej jagodzianki. A podobno w Polsce jest nawet taka specjalna dla psów – jagodzianka na kościach. 😀
Też smieszą mnie takie „dni”. Wspomniałam o tym raczej z ironią i poczuciem bezsilności.
Osobiście bardziej dostrzegam tu brak empatii niż brak poprawności 🙁
Mam dzisiaj ciągoty wręcz podejrzane chyba – Ot, siadłaby sobie Pyra na pomościku Iżykówki, Wojtek skrobałby dwa wielkie szczupaki, Brzucho leniwie sięgał raz do słoja z ogórkami, raz do miseczki z Iżykowymi grzybami marynowanymi (Pyra grzybków nie – dla mnie za bardzo ucebulowione Iżyk produkuje) Izyk od czasu do czasu puszczałby w obieg szklaneczkę ze starką ( tak dyplomatycznie nazywa się bimber po 5 latach leżakowania w beczułce dębowej), a Alicja nabijałaby nam wszystkim robaki na haczyki. Ryby miały by uciechę. I tak siedzielibyśmy aż nad jeziorem mgła zaczęłaby gęstnieć, a Kierownictwo podniosłoby krzyk, że trzeci raz gotuje wodę na herbatę, a nikt nie przychodzi. Łaski nie robimy.
Ech, nieprzyzwoite ciągoty Pyrę nachodzą.
Wrocilam, na jak dlugo nie wiem, ale poki co jestem.
Golabki u mnie juz zjedzone, ciesze sie ze innym tez wyszly i radosc sprawily. Dzis bede musiala cos innego na obiad wykombinowac. Na sobote mam w lodowce piers kacza, wykombinowac tylko musze co z nia zrobic.
Izyku, Pyro 😀
A propos „dni” anegdota: kiedyś, za czasów komuny, komisja programowa Warszawskiej Jesieni śmiała się, że zamyka gotowy program festiwalu w Dzień Odlewnika, który rzekomo przypadał 25 maja. Ale okazuje się, że kompozytorzy i muzykolodzy na odlewnictwie się nie znali 😆
http://www.pmedia.pl/showludzie.php?wid=297
wlasnie zaczal padac deszcz, kiedy to po odsiedzeniu przydzielonych mi w umowie o prace godzin udalem sie rowerem pod znany mi adres. lalo jak z cebra i przemoklem do suchej nitki. na dodatek strzelilo mi cos w krzyzach i wiatr wial prosto w twarz. uznalem ze seta w takich chwilach sluzy jako lekarstwo. zrobilo mi sie blogo i zamiast do cieplej wanny wszedlem do lozka.
około polnocy bole nasilily sie, w gardle zaschlo a ja doczolgalem sie ostatkiem sil do lodowki, ktorej drzwiczki odciazylem z dwoch butelek piwa. po takim wysilku poczulem sie jeszcze gorzej. pierwsze piwo wypilem w ciagu pieciu minut, drugie zaraz potem w ciagu nastepnych 10ciu.
pozniej musialem. wiec wzialem pusta butelke obrocilem sie na bok otworzylem zamek i nasikalem do butelki. nastepnie zamknalem kapslem ktorego uprzednio odgialem do pierwotnej formy. nastepnie usnalem.
o swicie bole krzyza potegujace pekajacym pecherzem ponownie mnie obudzily. napelnilem druga butelke przy promieniach wschodzacego slonca. o osmej przyszedl sasiad. oproznil butelki zanim wstawil je do skrzynki. mnie zabral do domowego lekarza. powiedzialem co i jak a on podotykal mnie tu i owdzie. ja wylem jak swinia. mialem nic nie robic tylko lezec w lozku i nagrzewac dolne plecy. i cieplo sie nosic w przyszlosci.
teraz wiecie po kiego diabla mi ta skorka. a wy wylaliscie tu tyle zolci jakbym ja tego kota zywcem ze skory chcial obdzierac. czeka nas tutaj przeciez jeszcze wiele cudownych chwil i po co zyc jak pies z kotem. niewiniatko trulem zwac. nie wstyd wam?
wiecej luzu tolerancji i zrozumienia.
a swoja droga nikt tu nie wola o pomste do nieba jesli inne zwierzeta zabijaja a ich skorami zachwycacie sie w postaci wyszukanych nowoczesnych form torebek bucikow i innych dupereli leczacych wylacznie stan ducha. chyba ze się myle ze kobiety nabywaja ciuchy by im było cieplej?
kosztowalo mnie to niecale 100euro. jutro rano wylatuje, wracam w poniedzialek wieczorem. zajrze z polecenia a cappelli do soho do chinczykow. to specjalisci wysokiej klasy w przygotowywaniu roznego rodzaju mieska. po ichniejszym jedzeniu nigdy nie wiadomo co nastapi.
wycie kopanie szczekanie miauczenie?
3majcie sie na luzie.
Gawle, mysle sobie, ze cokkolwiek bys nie powiedzial, to nie przekonasz.
Ostatnimi czasy dyskusje blogowe omijam wielkim lukiem, bo szkoda moich nerwow.
Tym razem powiem tylko tyle, Nie placze nad wiekowym kotem, ktory zszedl z tego swiata, bo nie moj kot a do tego mial dobre zycie i juz. Szybciej zaplakalabym nad blogowym Pickwickiem, bo Heleny mi brakuje tak jak i Slawka, antka i A.Szysz. i paru innych, ktorzy po drodze gdzies zgineli.
Twoja uwaga o skorce byla conajmniej niedelikatna i upieranie sie przy jej wlasciwosi jest raczej… wybacz nudne.
Z drugiej strony, to nie kot Pickwick dodawal swoje opinie do tego blogu, tylko Kot Pickwick=Helena, ktora mam nadzieje jest cala i zdrowa, chociaz pewnie smutna i mysle, ze zmeczona, bo duzo na jej glowie wyladowalo.
Z jednym sie zgodze, uwazam za okropna hipokryzje kupowanie i noszenie futer i jednoczescie przekonywanie mnie o tym, ze psy i koty maja dusze. Albo rybka, albo co innego… i dusze i futro mnie nie przekonuja. To powiedziawszy musze uczciwie dodac, ze nie wiem jaki jest stosunek blogowiczow do futer i w swojej szczesliwej naiwnosci i chwilowej milosci do swiata zakladam, ze ich nie nosza.
Dusze nie dusze, ci, co mieli w domu zwierzaki, wiedzą, o co chodzi. Zwierzęta czują, porozumiewają się z nami, co do tego nie ma wątpliwości. I właściciele psów, i „personel” kotów uważa ich za swoich domowników po prostu. Wiem też, że jest i taka mentalność, najczęściej występująca na wsi, że zwierzę jest ożywionym przedmiotem użytkowym. Trudno jednym z drugimi dyskutować, bo odmienność jest zbyt wielka. Jednak epatowanie taką postawą jest co najmniej niedelikatnością, żeby po raz kolejny nie powiedzieć gorzej.
Nirrod pisze:
2008-10-02 o godz. 12:00
„jaki jeststosunek blogowiczow do futer i w swojej szczesliwej naiwnosci i chwilowej milosci do swiata zakladam, ze ich nie nosza.”
Jeszcze niedawno nosiłem na głowie 😉 ale już, niestety wyłysiałem (trochę jeszcze zostało) 🙂
W te przepychanki blogowa zwykle się nie mieszam, chodź już od początku istnienia blogu jakoś w nim uczestniczę.
Przyczyny:
– brak dostępu do internetu,
– zbyt „delikatne” nerwy
– brak ochoty,
– brak zdania , wyrobionego, w przedmiocie sporu
– jakieś inne przyczny
Zgadzam sie jednak, że lepsza jest szermierka słowna (dowcipna, a nawet ciut złośliwa) niż cynizm czy bezczelność (wyżej nie będę gradował).
Niestety czasami trzeba walnąć (jak pisał wieszcz: gwałt nich sie gwałtem odciska) – do czego jednak nie zachęcam.
To takie ogólne uwagi nie odnoszące się do konkretnych sporów.
Więcej życzliwości i uśmiechu w te jesienne dni. 🙂
„Jesienne chmury znów pędzi wiatr
W dalekie strony, w daleki świat
Zielone drzewa, które chroniły nas
W żółte kolory zamienił czas
Dalekie ścieżki, po których ja
Błądziłem kiedyś w pogoni dnia
I kwiaty, które witały nas
W żółte kolory zamienił czas
Szeroką plażę i morza brzeg
Zakryje wkrótce głęboki śnieg
Dziś tylko liście zdobią pusty las
Na żółto drzewa maluje czas.”
Z różnych źródeł dowiaduję się, że futer noszą panie coraz mniej. Panowie raczej z wiekiem je ograniczają, jak Zbyszek zauważył na podstawie autoobserwacji. Ale problem jest chyba bardziej złożony. Co do dzikich zwierząt, też jestem przeciwny noszeniu ich futer przez ludzi. Ale co ze zwierzetami hodowlanymi. Trzeba wybrać pomiędzy zgodą na noszenie futer lub wybiciem wszystkich zwierzątek. Tłumaczenie, że lepiej wybić niż tolerować hodowlę w okrutnych warunkach do mnie nie trafia. Myslę, że trzeba walczyć o godziwe warunki hodowli, a nie o ich likwidację. To samo dotyczy hodowli większości zwierząt o przydatności gospodarczej. Szczęśliwe krowy, które widzimy na łąkach, to tylko część bydłła, którego większość żyje w warunkach urągających wszelkim akceptowalnym zasadom. O kurach, kaczkach i gęsiach nawet nie wspomianm. Ale to wszystko nie ma nic wspólnego z Pickwikiem. Podpisuję się pod wpisami wszystkich, którym żal Heleny, a nie kota. Kto dłużej zżył się z Pickwikiem na blogu, też mogą żal odczuwać z powodu jego braku, ale dla innych ten kot sam w sobie nic nie znaczy. Natomiast dla osoby, która ze zwierzęciem spędziła lata, strata jest bolesna. Dla mnie bolesne były straty papugi i świnki morskiej, która lubiła wspinać się po nogawce moich spodni. Mieliśmy kontakt, więc była jakaś relacja osobista. O utraconych psach już nie wspominam. Żal jest w tych przypadkach naturalny, więc współczucie dla osoby dotknietej utratą też. Tłumaczenie, że nie należy przejmować się zwierzętami, gdy miliony ludzi cierpią nędzę, jest dla mnie całkiem fałszywe. Trzeba o tamtych ludziach myśleć i próbować przyczyniać się do rozwiązywania ich problemów, ale to nie przeszkadza w mysleniu i o zwierzetach. Tylko tym ludziom cierpiącym nędzę pomóc jest bardzo trudno dopóki nie ma w tym kierunku zdecydowanej woli politycznej na swiecie.
Nirrod natchnęła parę osób do zrobienia gołąbków. Mnie parę tygodni temu Nemo natchnęła do drożdżówek. Noszę się ze szwedzkimi cynamonowymi, ale wtedy zrobiłem zwykłe rogaliki z konfiturą z płatków róży. Na dwoje starczyło na tydzień i były całkiem dobre.
Nirrod, ludzie są jakoś tak skonstruowani (wiem, bo obserwuję ich od urodzenia 😉 ), że z reguły mniej się przejmują abstrakcyjnym i dalekim cierpieniem, np. głodujących Hindusów albo przerabianych na futra zwierząt, niż czymś, co się zdarza we własnym domu czy zagrodzie. Nie mam im tego za złe, bo odwrotną stroną tego medalu jest umiejętność tworzenia silnych związków z wybranymi osobami, na przykład ze mną. 🙂 Już kilka osób napisało tu, że można zwierzynę traktować jak domowników bądź przyjaciół i ciężko znosić śmierć psów czy kotów, więc nie będę się powtarzał, zapytam tylko, dlaczego rozumiejąc, co dla kogoś oznacza taka strata, nie można mu współczuć? Nie znaczy to, że się musi – można niczego nie czuć i w związku z tym nic nie mówić. Nikt tu jakoś nie czuje się zobowiązany do zawiadamiania, że guzik go obchodzi czyjś zły nastrój, czy nieudany placek (i takie komunikaty na blogu się zdarzają). A gdybym napisał, że mi z tego powodu przykro, to czy byłby to powód do niewybrednych dowcipasów? A jak się przyznam, że było mi tak smutno z powodu śmierci Krótkiego (mimo że przyczytałem o tym z dużym opóźnieniem), że nawet nie umiałem o tym napisać, to zostanę uznany za nadwrażliwego głuptasa, czy za hipokrytę?
Podobno moja mama po śmierci psa Puszkina przez kilka dni musiała nosić ciemne okulary, bo oczy stale miała spuchnięte od płaczu. Bardzo wtedy była wdzięczna tym, którzy wtedy nie tłumaczyli jej, że to przecież był tylko pies i na dodatek wiekowy, więc nie ma powodów do histerii. Oczywiście większość ludzi, którzy wtedy dzielili jej smutek, była smutna raczej z powodu mamy, nie z powodu psa. To się właśnie nazywa empatia. Bez względu na to, jaki się ma stosunek do psów.
Parokrotnie chciałam spytać na blogu co z kotami, co z E., gdy Helena daleko, i palce spadały mi z klawiatury z obawy, że narobię bałaganu. Helenę polubiłam bardzo. Będzie mi brakowało blogowego mrrrau Pickiwcka. O E. myślę często, musi być jej ciężko bez Heleny, a śmierć Pickwicka przeżywa na pewno bardzo boleśnie.
Nie mam prywatnego kontaktu z nikim wiedzącym i dlatego od teraz będę pytała głośno o bliskich mi ludzi i zwierzęta. To nie jest zdrowe jeżeli Bobik zwleka z wiadomością, a ja obawiam się zwykłego pytania.
Podobnie jak Stanisław mam nadzieję, że Helena nie czyta blogu.
Stanisławie,
Problem zwierząt jest jak najbardziej złożony i konia z rzędem temu, kto zna prawidłową odpowiedź.
Hodowla zwierząt jest faktem. Faktem jest też, że zjadamy ich mięso i używamy rzeczy zrobionych z ich skór. Czym różni się futro zwierzęcia noszone przez człowieka na grzbiecie od skóry w pasku do spodni lub butach? Futra tzw. ekologiczne z tworzyw sztucznych to jakaś fanaberia. W środowisku rozkłada się to w takim samym tempie jak butelka PET (nie paamiętam czy parę setek czy tysięcy lat), a futro naturalne w kilka lat. Co jest w tym przypadku ekologiczne?
Czy ludzkość dałaby sobie radę bez hodowli zwierząt na mięso? Czy nie regulowana populacja dzikich zwierząt nie zagroziłaby uprawom i samym ludziom?
Swoją drogą gdyby w ręce wpadł mi jakiś pseudoekolog wypuszczający na wolność zwierzęta hodowlane to bym mu nogi z d… powyrywał. To tacy ludzie są odpowiedzialni za szaleńczy rozwój populacji norki amerykańskiej w Polsce. Zwierzę to nie ma naturalnych wrogów i dziesiątkuje populację ptactwa wodnego i drobnych zwierząt. Widziałem parę razy efekty ich działalności nad wodą.
Uff… ale się rozpisałem.
Co do mnie, to jestem świadomym mięsożercą, w domu są dwa psy, rybki (kot poległ niestety ostatnio pod kołami samochodu na ulicy koło domu), jestem wędkarzem i sympatykiem myślistwa a oprócz tego hoduję kilka królików w celach konsumcyjnych i nie widze w tym żadnych sprzeczności.
Pozdrawiam,
Haneczko, to na pewno nie jest zdrowe, ale ja mam już coraz mniej siły i ochoty co rusz włazić na pole minowe. Jestem psem przyjaznym ludziom i może dlatego wydaje mi się, że oni też powinni być przyjaźni sobie nawzajem. Za każdym razem, kiedy przekonuję się, że jest inaczej, ogon mi opada i muszę włożyć dużo wysiłku w postawienie go z powrotem do pionu. Pewnie lepiej by było (dla mnie) gdybym był pitbullem – uchodziłbym wtedy za intelektualistę i nikt nie odważyłby się zaliczyć mnie do ciotek klotek, bo bałby się o swoje nogawki i ich zawartość. Ale ja nie umiem! 🙁
Pawle, przyznam, że zasępiając się nad dylematem – nosić futra czy wybić hodowlane zwierzeta futerkowe, nawet do głowy nie przyszło mi trzecie rozwiązanie – wypuścić toto na wolność. Właśnie w Małopolsce szukają jakiejś pumy czy lwicy biegającej ponoc po polach. No cóż, pomysłowość ludzka nie ma granic. Hodowla jest rzeczą oczywistą, natomiast traktowanie zwierząt hodowlanych jest problemem.
Dzień dobry Państwu, to znowu ja!
Teraz to ja już nic nie rozumiem. To ten Bobik to prawdziwy pies?
Ja zawsze myślałem, że to tylko taki pseudonim. Że to jest człowiek który tylko udaje, ze jest psem. Mnie to nie przeszkadza – każdy sobie może udawać kogo chce dopóki krzywda się nikomu nie dzieje. Ale żeby pies pisał na blogu?
Kiedyś widziałem jednego psa co sztuki różne robił. Fikołki skakał, kładł się na ziemi i liczył stukając łapą. Ale czegoś takiego jak tu to nigdy w źyciu!
Ten wujaszek Bania co o nim kiedys pisałem też miał kota. Wujaszek umarł a kot został sam a za jakiś czas nikt go juz nie widywał.
Muszę lecieć bo przerwa już się dawno skoń
Doroto ja nie mowie, ze ze zwierze domowe nie staje sie domownikiem. Ja mowie, ze jesli jedno zwierze, to i inne. Jak zwierzeta trzeba szanowac, to wszystkie, rowniez biedne lisy, czy norki.
Stanislawie, wybic dla wybicia nie. Warunki w hodowlach sa potworne i w odroznieniu od krow i swin hoduje sie je wylacznie dla ludzkiej proznosci.
Osoba ktora paraduje w norkach jednoczesnie kupujac specjalna torbe i kubraczek dla swojego ratlerka traci w moich oczach wszelka wiarygodnosc. Tyle.
Gwoli jasnosci moglam futro dostac w prezencie i go nie przyjelam. Moich hipokryzja dziala w innych dziedzinach zycia 😉
Bobiku prry szalony. Nie mowie, ze gawel mial racje mowiac o wyprawianiu futerek. Mowienie Helenie, ze nie ma sie martwic jest niezreczne, zgadzam sie. Wyrazenie jej wspolczucia, nie mam z tym zadnych problemow, bo i dlaczego. Natomiast gydbym zaczela tutaj nagle obkawiac, ze smierc zwierzecia, ktorego na oczy nie widzialam powoduje pustke w moim zyciu, to w moim osobistym przypadku bylaby to okropna obluda. Podkreslam w moim. Tak juz jestem zbudowana nic na to nie poradze. Dlatego jest mi kogos zal i brak to Heleny a nie jej kota. Wybaczcie, ale tak juz mam.
obkakiwac=oplakiwac
To jest przecież oczywiste, że współczujemy Helenie. (Tylko Bobik może tu mieć do prawdziwego Pickwicka stosunek osobisty, bo go poznał w realu.) A osobną postacią był blogowy Kot Pickwick. I oczywiste jest też, że jeśli nawet Helena kiedyś wróci na blog, to nie będzie już mogła kontynuować tej blogowej kreacji… A był on (blogowy kot) postacią fajnie skonstruowaną jako dostojny stary kocur i również na moim blogu, bo i ja go – z rzadka, ale jednak – gościłam, będzie go brak.
No i bardzo dobrze, nie ucz się rzeczy niepotrzebnych, Bobiku. Nie um dalej 😉
Eee tam, mogę być ciotką klotką, jeżeli ktoś ma potrzebę szufladkowania. Jego szuflada, jego ciotka 😀
Szczypiorze, widać „Polityka” tak ma, że psy piszą tu na blogach, a nawet mają własne:
http://owczarek.blog.polityka.pl/
haneczko! też mogę ciotką być! 😆 Mam taką wspaniałą siostrzenicę, że dla mnie to sama przyjemność 😀 😀 😀
A ja nie mam, Pani Doroto 🙁 Ciężki bywa los jedynaczki 🙁
Haneczko, a nie znasz instytucji „przyszywanej cioci”? 🙂
Nirrodku, podejrzewam, że co nieco przeoczyłaś kontekst, w którym się wypowiedziałaś. Tak mi się zdaje, że on z Twojego wpisu zrobił niezupełnie to, co miałaś na myśli. Ale nie podejrzewam Cię bynajmniej o niecne intencje. 🙂
A futro noszę tylko swoje własne! 😀
A co do blogowych kreacji, o których pisze Dorota z S. i które nie były tu przecież żadną tajemnicą, to byłoby wręcz nieprzyzwoicie, gdyby pies Bobik nie pożegnał odpowiednio Kota Pickwicka, z którym nieraz przecież wchodził w dialog.
Oczywiście nie wymagam, żeby zrozumiał to Szczypior, który nikogo nie udaje i którego nikt nie udaje.
Haneczko, ale ja mam wąsy! Wolałbym być wujkiem! 😀
Wuj Bobik 😯 😆
Wuj Bobik brzmi dostojnie. Dla szczeniaka to gratka! 😀
Mam tylko nadzieję, że w akcji łapania tej lwicy czy pumy nie ucierpi znowu jakiś weterynarz.
Jeszcze lepiej brzmi wuj Bob 😉
Małgosiu, poprzyszywana jestem, z niesłabnącą przyjemnością 😀 Noszę nawet tytuł „Ulubionej Cioci” (tylko w jednym przypadku, ale jednak).
Bobik, w Wielkopolsce to brzmi tak:” Niech mi wuja powie…”, „Wuja Szymon mówił, że…” Dla mnie nieakceptowalne okropieństwo 👿 W życiu Cię tak nie sponiewieram!
a co to znaczy klotka ( ta od ciotki ) ? 🙂
Haneczko, wyrazy dozgonnej wdzięczności przesyła dostojny wuj Bob 😀
Grażyno, etymologii klotki nie znam, ale kojarzy mi się ze szczotką, a to dla mnie wystarczający powód, żeby powiedzieć: wrrrrr! 🙂
Kochani, jest teraz nieco przed dziewiata mojego czasu, powinnam pracowac, ale tego jeszcze chwile nie zrobie. Czytam Wasze wpisy, bo czytywalam Was od dawna i mam wobec tego blogu dlug wdziecznosci, o ktorym dawno wspomnialam, ale stalo sie to w niedobrym momencie, gdy wszystko zaczelo sie troche sypac na glowe. Czytywalam ten blog dlatego, ze wszyscy mieli troche inne zdanie na wiele spraw, a jednak nawet gdy na chwile sie klocili- potem umieli sie pogodzic. Przy dwojce malych dzieci, i zajeciach zawodowych, nie mowiac juz o roznicy czasu, ciagle odkladalam moment, w ktorym Wam powiem, jak bardzo Was lubie. A potem nastapil smutny weekend, po ktorym znikla Helena, razem z Kotem Pickwickiem. Stanelam wtedy po jej stronie, co nie znaczy, ze absolutnie ze wszystkim, co zawsze mowila sie zgadzalam, ale czulam, ze wtedy musialam sie odezwac. Byc moze niektorym sie wydaje, ze w zwiazku z tym musze byc osoba szukajaca sporu. Nie ma nic bardziej oddalonego od prawdy, na codzien zastanawiam sie, takze zawodowo, ale i w zyciu prywatnym nad tym, co laczy roznych ludzi. Lubilam, i nadal lubie, zaczynac moj dzien od spaceru Pyry z Radkiem, od przepisu Nemo, od wiadomosci z roznych stron swiata podanych przez Stanislawa, od wesolego szczekania Bobika, od raznego powitania Alicji. Jesli innych osob nie wymieniam, to tylko dlatego, zeby z tego wpisu nie zrobil sie jeszcze wiekszy tasiemiec (i dlatego, ze praca czeka). Alicja na poczatku wypomnaiala mi (co jej wybaczam, bo wszyscy byli w ferworze goracej rozmowy), ze jestem anonimem. Naprawde moze sie tak wydawac, nie tylko ze wzgledu na nick (zreszta nadany mi dawno przez przyjaciol lubujacych sie w filmach z Bondem), ale dlatego, ze odkad Helena odeszla, nie tylko niezrecznie bylo o niej wspominac, ale tez nie mozna bylo nie zauwazyc jej braku, i ciszy na jej temat. Dobrze, ze Haneczka i inni, te cisze przerwali. Moze wtedy powroci i dawna atmosfera, i nawet zwyczaj witania nowych osob przy stole (Helena, gdy dziala sie jej wielka przykrosc, nawet wtedy umiala sie na to zdobyc), i obchodzenia wzajemnie imienin, urodzin i rocznic, tak jak w dobrej rodzinie – gdzie mozna prawie we wszystkim sie nie zgadzac, a jednak dalej sie lubic. Nie ma tego zlego na tym blogu, co nie moze byc naprawione przez to, co jest dobre na tym blogu.
Z pozdrowieniami dla wszystkich,
M.
Napadło Was, czy jak? Albo pienia żałobne, albo „koci-łapci”Po polsku, od ściany do ściany, jak pijany zając w kapuście.
Futer nie noszę, bo mnie na nie nie stać i w osiedlowym sklepiku głupio by takie gronostaje wyglądaqły. Ale nie mam nic przeciwko – kotlety zjadam, antrykoty i inne miesiwa nader upodabałam sobie, buty mi potrzebne i czasem kawałek rzemienia też. W końcu tak się nasz gatunek przystosował. Jeżeli Nirrod mój uroczy twierdzi, że w hodowlach są fatalne warunki, no to walczmy o zmianę warunków, a nie o sztuczne futra I to samo z innym zwierzem – to, że mamy „rodzinne” psy i koty, to jedno ale nie chciałabym mieszkać w pobliżu schroniska dla psów (a to użyteczne instytucje) jest to dla mnie tak samo oczywiste jak to, że przyjaźnię się z Haneczką, a nie z dziesiątkami innych pracowników muzeów (chociaż nie mam nic przeciwko). Jednym słowem wołam wielkim głosem :
UMIAR, UMIAR i ZDROWY ROZSĄDEK
Nie wiem czemu, ale zawsze myślałam ,że ciocia Klocia (czy ciotka Klotka) to od Klotylda 🙂
Pyro, ja widywałem czasem różne takie wahające urządzenia. Zanim się ustaliła równowaga, to zawsze musiało się trochę powahać w tę i wewtę. Czysta fizyka! 😆
A klotka mi się wymyśliła. Pewnie pochodzi od Cioci Klotyldy. 🙂
Pyro
dla Ciebie z tego słoja (na pomoście Iżykówki)
to ja bym wyciągnął co tylko byś chciała
tylko niech ten Iżyk wróci i otworzy lokal
Róbmy swoje 🙂
Widzę, że ruszył konkurs – czy to oznacza, że we wtorki mam chodzić spać o drugiej nad ranem? 😯
Pyro,
pytanie – jak mniej więcej gruba powinna być warstwa purre ziemniaczanego w pasztecie grzybowym? Zakupiłam wczoraj portobello, dodam trochę prawdziwków suszonych dla smaku. I jeszcze jeden szczegół – nie mam żadnej formy budyniowej, uważasz, że mogę zaryzykować w takiej formie do pieczenia chleba czy piernika?
Uczcijmy udział Łajzy Minęli we współtworzeniu blogu! 😀
co to ja chciałem..
kupiłem dziś pierwszy numer Bluszcza
zupełnie nowego
poczytam to powiem co sądzę
Chyba przez „Nad Niemnem” choć tamtejsza Klocia nie była ciotką 😉
Pani Sekretarz się pojawiła, ale się tajniaczy. A wszystkie znane mi wróble już ćwierkają o tym, że ma co świętować. 😀
Alicjo – tak ze 2 cm. Forma obojętna, ale jak nieotwierana, to trudno wyciągnąć Skończy się na tym, że będziesz łopatku wyjmować po troszkę
Ostatnio kupiłam podłużną blachę z wyciąganym dnem. Wystarczy po upieczeniu przytrzymać spód i zsunąć do dołu ramę z boków.
M., czy pijasz to samo, co James? Bo ja już zaczynam przygotowywać napitki na 20.00 🙂
Właśnie był dostawca z „duchem duchów”, a owoce dzikiej róży nie zebrane, a tarnina gdzieś na krzakach, a… cholera mnie bierze, że ja chodzić nie mogę!
Pyro, jeżeli prawdę pisał Gospodarz, na cholerę pomaga tylko piwo. 🙂
Z tej frustracji piję dzisiaj aroniówkę. Jeszcze trochę niewystała, a co tam. Trucizny nie zawiera, a ja dużo nie piję
A dlaczego ja mam nabijać te robaki na haki?! Potem postawicie mnie pod ścianą za okrucieństwo wobec zwierząt, już ja was znam! Łowimy na ciasto albo „na spinning”, jak mawiał mój Dziadek, kiedy szedł na szczupaka. Na końcu żyłki odpowiedniej grubości była taka blaszana rybka z hakiem 😯
A jak juz drapniemy tego szczupaka, to kto mu w łeb da, hę?! Znowu ja?! I tak mozemy bez końca…
Pawle,
nie strasz sztucznymi futrami. Ja akurat mam (jest to futro z historią, Alsa zna 🙂 ) – nie wiem, jak inne futra, ale moje jest zrobione z włókna akrylowego, 100%. Akryl popularnie występuje jako włóczka do wyrobu dzianin (ręcznie bądz maszynowo) i jest składnikiem wielu materiałów ubraniowych. Pali się to-to jak pochodnia, więc opowiadania o rozkładaniu się tego przez tysiące lat można między bajki włożyć.
Włokna sztuczne typu akryl, poliester, nylon i inne dawno weszły na stałe do naszego ubraniowego menu – naturalnych włókien nie starcza dla wszystkich i gdyby nie chemia, niektórzy z nas musieliby świecić gołą rzycią 🙂
Pyro, aroniówka odpowiednio procentowa też tej cholerze może zaradzi. Ale tak w ogóle, w życiu zawsze coś jest nie tak. Ci, co mogą chodzić, najczęściej muszą latać jak z piórem i na te głogi i tarniny nie mają czasu. A jak już mają, to coś innego przeszkodzi. 🙁 Ech, rzeczywiście, chyba tylko procenty…
Tak jest, przyznaję bez bicia – świętujmy dzisiaj 32!
Niestety, w zeszłym roku Alsa postawiła igristoje i kawior, a tu pan udał się do pracy i powiedział, że najwyżej herbatkę mi może o tej porze 🙁
Ale o waszej 20-tej wzniosę toast, co mi szkodzi 😉
Diabli, nie mam formy budyniowej, ale mogę w ostateczności poświęcić formę aluminiową odpowiedniej wielkości, przekroić ja i wydobyć dzieło. Chyba, że w moim sklepie za rogiem, takim mydło-powidło i gwozdzie mają takie formy, co wydaje mi się całkiem możliwe…
dajcie mi szczupka
a ja znajdę na niego paragraf
Alicjo, spokojnie
oddzielę duszę od ciała
To ja pójdę do 20.00 solidnie popracować, żebym potem mógł pohulać. 😀
ciotka klotka? ( niestety nie cala 🙁 )
http://www.mp3fiesta.com/ciotka_klotka_song1734718/
Wybywam do szkoly, ale postaram sie na 20 wrocic, na wszelki wypadek zabieram ze soba napitki 🙂
Alicjo, jakzez ja sie dzis napije ze Wasze zdrowie!!!
Alicjo,
Nie chodziło mi o spalania tych sztucznych futer jeno o jego biologiczny rozkład na czynniki pierwsze. To trwa niestety tak długo. Spalenie trwa moment ale nie należy tego robić samodzielnie. Co do noszenia tych sztucznych tkanin, to sam jestem ich użytkownikiem więc o tym nie będę dyskutował.
Skórzana (czytaj naturalna) bielizna to już lekka perwersja 😉
W kwestii pozbawienia szczupaka żywota to mogę się zadeklarować. Jako wędkarzowi rodzina w dowód uznania w okolicy bożego narodzenia przynosi mi karpie (na zasadzie „zrób coś z nim bo ja nie mogę / boję się / nie mam sumienia/ * niepotrzebne skreślić) 😉
Robaki też nawlekę, nie ma sprawy, ale to będzie kosztowało kusztyczek w/w starki. Nie to że się brzydzę, tylko żebym coś z tego miał 😉
Pies szaleje. Chce wyjść, a pójdzie dopiero za pół godziny, bo na 7-ą umówiłam się z dziewczyną, która wyprowadza wielkiego, jasnorudego psa, który gania się z Radkiem po trawnikach. 20 minut olimpiady i piesek śpi, jak anioł. Potem jeszcze króciutkie wyjście po 11.00 wieczorem i dzień pracy psiego personelu będzie skończony. Daję słowo, jestem fizycznie bardzo zmęczona. Dla mnie te 5 wędrówek, to prawie jak pielgrzymka do Częstochowy. Pół biedy, kiedy właśnie przyjdzie pies, który chce się bawić. W innym wypadku muszę zrobić co najmniej 2 kółka po alejkach, bo on potrzebuje ruchu, a ja się nadaję do tego ruchu, jak wół do karety. Wrócę na toast. Już nalałam aroniówki do czarki – filiżanki. Nie wyciągałam kieliszka. Niech tam. Alicję z Jerzorem opiję dokładnie.
Paweł, gdzieś Ty widział w moim wpisie skórzaną bieliznę ? 😯
Zresztą, dla kogo perwersja, dla tego perwersja, ja osobiście wolę jedwabie 😉
PROSBA
czy mógłby ktos pchnąć do mnie email (alicja.adwent@gmail.com) z zaznaczeniem, o której wysyła? Poza tym może treści nie być, chodzi o sprawdzenie czegoś, kolega informatyk napisał, że dostaje sygnały, jakoby zamorskie maile przychodziły z duzym opóznieniem. Jeśli komuś się chce, proszę klepnąć i wskazać godzinę, w której wysyła, z góry dziękuję za współpracę.
Od Pyry – błysk. Podobno to Ameryka ma opóznienia z Europą. Kanada i reszta świata – w porządku. Idę ja dusić grzyby, mam morderczy nastrój 😯
Alicja , wysłałam przed chwilką
Pyro, te spacery z Radkiem dla Ciebie to naprawde samo zdrowie! Psie rodziny maja szczescie – a skad bysmy znalezli takich darmowych i entuzjastycznych trenerow, co to nas wyciagaja kilka razy dziennie, slonce, deszcz (no z tym gorzej, jak deszcz to my musimy z rozumu wyciagac psice inaczej robi w tyl zwrot i pedem pod daszek), czy nam sie chce czy nie.
Pozdrawiam – Teksanska psia eskorta 🙂 Zaraz biegne na ten trening.
Ja też się gotuję, na 20. Wszystko jest, tylko makowce nie zdążą na pierwszy toast.
Bobiczku, a owszem, „shaken, but not stirred”, choc czasem sie myli, czym czy kim potrzasac, ale bron Boze nie mieszac.
Wando, czy to prawda, co slyszalam w radiu, ze u Was kolejki po benzyne – no to wtedy tym bardziej na spacer z psem! My na razie psow nie mamy, ale mamy psa wyimaginowanego, ktory nas regularnie zabiera na treningi. Nazywa sie Pom-Pom i dostalismy go od przyjaciol, ktorzy po odchowaniu dzieci przeniesli sie do Bostonu i w wiekszym miescie nie maja warunkow na dosc spore zwierze. 🙂
Ciekawe, trafię na 20.00, czy nie trafię?
Jeżeli trafiłem, to już: TOAST! TOAST! TOAST!
Mam nadzieję, że Kanadyjczycy nie uznają, że się domagam grzanek. 😀
Ja trafiłem, tylko blogowy zegar kłamie 🙁
🙂
Alicjo, spełniam do dna 😀
Alicjo,
piję Wasze zdrowie, masz o 2 lata dłuższy staż ode mnie. Dalszych co najmniej 30 życzę.
I dziękuję za płytkę, która dziś do mnie doszła. Imponujące osiągnięcie – 3 dni z Kanady do Szwajcarii.
Alicjo,
za Wasze…. wznieśliśmy cenną zawartością plastikowej butelki po węgierskiej wodzie Active+. W tle za activ jest takie graficzno- komiksowe wyobrażenie wybuchu, taka wieloramienna, nieregularna gwiazda
Takie łubudu!!!!!
A w butelce prawdziwia wiejska, węgierska, kupażowana palinka!!
Activ po niej znacznie się podnosi.
I niech Wam będzie podniesiony przez następnych wieeeleee lat!!!
My tak troszkę depczemy Wam po piętach, ale co podbiegniemy, znów robicie roczny krok do przodu….. Nie da się dogonić. Nie da.
Bądźcie sobie z przodu!! 😉
Toast spełniony, ale jeść trzeba. Pyra nie wytrymała z zjadła dwa „słuszne” (jak to mówi p. Makłowicz) kawałki tego leszcza. Oj, ależ to świetne jedzonko
No to jeszcze raz.
My z panem mężem jesteśmy odwrotni. 23. Dużo mamy do gonienia 😉
Alicjo – ja dopiero poznym wieczorem o Was pomysle toastowo. Wszystkiego najlepszego!
Dzis moj dzien szkolny (w oczekiwaniu na wnuki ucze sie francuskiego, tylko jak to ciezko idzie, uff co juz troszke sie naucze to zapominam).
My tez 32 haha i pol!
M.
benzynowe kolejki – jeszcze nie, bylo troche za Ike, potem u nas na rogach kilku calkiem braklo, jakos jednak nadal jezdzimy. Znacznie pomaga, ze maz jako konsultant pracuje w domu a ja tez nieczesto musze do pracy. Tylko te nieszczesne odleglosci – po zakupy na piechote – oj niechetnie, nawet z trenerka. Chyba, ze ona bylaby za zwierze juczne na dodatek.
Kod 1fff. Czy to coś wieszczy? Bo Pyra właśnie „robi za Kopciuszka” czyli pracowicie wydłubuje pestki z owoców dzikiej róży, których jakąś szklankę zebrała dzisiaj. Jak ta robota pójdzie mi w tym tempie, to ja tę nalewkę „utajnię” i nie dam krwawicy mojej. No, chyba, że w drodze wyjątku.
No to ja poza Gospodarstwem najstarsza tu stażem M ?! 😯
Dziękuję za życzenia!
Okazja do wypięcia piersi i wypicia toastu, chyba trzeba się dobrać (w naszym wypadku – przeciwnosciami!), żeby wytrzymać i zeby nie było nudno!
No dobra… a teraz ten pasztet. Studzą sie grzyby własnoręcznie uduszone, oraz ziemniaki. Za chwilę wszystko do formy. Dla pewnosci kupiłam dwie rózne. Oczywiscie zrobiłam na przynajmniej 6 osób…
PuchAla – ha! Tak to działa, zazwyczaj 5 dni, ale chyba trafiło na odpowiedni samolot tuz przed startem 🙂
Alicjo, powodzenia życzę!
M., jak się pies wabi? On chyba nie jest wyimaginowany, tylko realny?
Jeszcze a propos gołąbków: czasem uda mi się kupić kiszoną kapustę w główkach i z niej wychodzą pyszne gołąbki. Liście są miękkie i elastyczne, trzeba tylko dusić gołąbki dłużej niż takie ze zwykłej kapusty, najlepiej z początku całkowicie przykryte wodą lub bulionem. Farsz robię tradycyjny, tzn. mięso mielone wieprzowe z ryżem, sos pasuje i pomidorowy, i grzybowy.
Puchalo – masz rację. Kiedyś , na dnie beczki z kapustą, gospodynie wkładały kilka całych główek. Z nich były najlepsze „wiejskie” gołąbki z kaszą.
Z opóźnieniem, bo po powrocie z pokazu filmowego, do rytualnych wieczornych toastów na cześć Alicji i Jerzora się dołączam! Zdrowie!
Życzenia już składałam u Owczarka 😀
Dla Pyry:
Droga Pyro! Od przynajmniej roku czytam Wasz blog. Nigdy dotąd nie zabierałam słowa w żadnej dyskusji. Tym razem chciałabym, ot tak od siebie, wyrazić szacunek dla Ciebie i Tobie podobnie myślących osób. Takich osób brakuje mi w życiu codziennym.
Serdecznie pozdrawiam Tesa z Wiednia
Dopiero teraz, dzięki gruszce, zauważyłem, że na końcu poprzedniego wpisu odezwał się Gospodarz. Ponieważ być może nie jestem jedyny, który to przeoczył, chcę zwrócić uwagę podobnych jak ja gap na powyższe.
Na deser – http://www.przekroj.pl/ludzie_rozmowy_artykul,2800,0.html .
Wando, dobrze, ze Cie omijaja kolejki. Ja tez pracuje glownie z domu, wiec troche omijamy ostatnio okropne ceny benzyny. A nasz trener-pies nazywa sie Pom-Pom (to tez odpowiedz Teresie) i jest wyimaginowany – wymyslil go nasz przyjaciel pare lat temu. Ten wyobrazony pies okazal sie taki sympatyczny, i wrecz nieodzowny do spacerow najpierw dla Eda i Ellie, ze kiedy wyprowadzali sie do Bostonu, moje dzieci obiecaly sie nim zaopiekowac. Pom-Pom jest kilkuletnim, czekoladowym labradorem, i oprocz tego, ze dla osob o mniejszej wyobrazni jest niezbyt widoczny, ogolnie jest cudownym psim towarzyszem. A o odleglosciach w Teksasie czesto slyszalam od mojego meza, ktory mieszkal tam pare lat, zanim go jeszcze poznalam. Podobno w Kaliforni jest jeszcze gorzej, bo w niektorych miejscowosciach czlowiek idacy na piechote jest od razu podejrzany. U nas tak zle nie jest, ale na zakupy jednak lepszy samochod niz zwierze juczne. 🙂
Doroto z sąsiedztwa,
Jerzor zasiadł i kaze siebie podziwiać, jaki to on przystojny (bo Dorota z sasiedztwa napisała)! Nie rozpuszczać mi chłopa!!!
Ja tez przegapiłam wczorajszy Gospodarza wpis ostatni. To jest NASZ blog, i damy sobie radę 😉 Nie ma sie co obcyndalać i przejmować, taż to trwa i trwa, i będzie trwalo, pomimo trolli. A niech sobie są.
O ciotce i piwie: cytat z Niemyskiej – Rączaszkowej, powieść dla młodzieży o 3 maja
(hurra -odkryłam na powrót polską klawiaturę, łatwą.)
Kasztelanowa kamieniecka, Katarzyna z Potockich Kossakowska, przyglądała się swemu młodemu gościowi z bezceremonialną przenikliwością. Ignacy czuł na sobie lustratorski wzrok ciotki, ale zdawał się całkowicie zaabsorbowany pochłanianiem zawiesistej polewki piwnej, bardzo słodkiej i jednocześnie mocno korzennej, że aż w gardle paliła.
-Więcej sera! – rozkazała pani Katarzyna swoim silnym tubalnym głosem.
-Odwykłeś, paniczu, od narodowych potraw pod włoskim niebem.
Ignacy roześmiał się.
– Cioteczka dobrodziejka mówi tak, jakby w trzewia moje patrzyła. Rzeczywiście, tak jak śp. ojcu ongiś przyrzekłem, trunków nie pijam, a ta polewka…
– Wedlug starej recepty Potockich linii naszej przyrządzana i da Bóg, do śmierci jej nie zmienię.
-Muszę przyznać, że ciotuni dobrodziejce służy znakomicie. Nic sie nasza ciotunia nie zmieniła. Rumieńce, których by niejedna panna pozazdrościć mogła.
– Komplemencisto, a cóż to za dziw, po wypiciu kwarty polewki, której mój synowiec nawet połowy nie może zmordować. Zaś obecne panny przedkładają kawę, herbatę, które jeno płeć suszą, a potem zagraniczne barwiczki, eh!
Eh! 🙂 – to kto taka polewkę jadał albo wie jak ją przyrzadzić, żebyśmy, tu, pod obcym niebem całkiem narodowych potraw nie zapomnieli?
Skuteczność psich trenerów jest potwierdzona empirycznie. Mój tata, który przez długie lata twardo trzymał wagę, w półrocznym okresie bezpsowym przytył o jakieś 6-7 kilo i brzuszek mu się zaczął zarysowywać. (Mamy to nie dotyczyło, bo ona jest do przytycia organicznie niezdolna, a poza tym stale gdzieś pędzi na piechotę) Ale na szczęście w domu znowu pojawił się pies i tata szybciutko wrócił do normy. Teraz Moi już wiedzą, że bez psa nie razbieriosz i bardzo sobie to cenią, chociaż w duży deszcz trochę udają, że nie mają ochoty na spacer. 🙂
Wando TX – dzisiaj
już mi się nie chce. Jutro zamieszczę przepis i na polewkę słodką i na wytrawną czyli gamratkę. Poczekaj, dobrze?
A Jerzor, Alicjo, jest bardzo dekoracyjny, z tych, którzy zyskują z wiekiem. Mogę napisać, bo on nas nie czyta.
Pa. Idę z psem.
Jak to nie czyta? 😯 Jak o nim piszą, że przystojny, to jakoś czyta! 😀
Alicjo, nie ja pierwsza to napisałam i zapewne nie ostatnia 😆
Piesio wysiusiany, a Pyra przysięga, że jej kręgosłup rozpuknie się do reszty. Do jutra.
Przeczytalem chyba wszystko i wszystko chyba z nalezytá uwagá. W kontekscie przeczytanego mam sié za trola, chama spod budki (nieeee, no… Panie Piotrze…) i faktycznie – nie nalezé do fan klubu Heleny. Wobec powyzszego ten pozegnalny
List wisielca.
Urodzilem sié rok temu, jak p. Helena byla w szpitalu, a wyscie czekali na jej powrót. Ilosc ciepla, atencji, takiej zwyklej ludzkiej przyjazni itd., to bylo wlasnie to. Ba, nawet PanaLulkowe wolanie o jej (Heleny) powrót spod Troi bylo mojá akuszerká, czego P.L. do dzis mi nie wybaczyl 😉
Potem ona ozdrowiala i okazalo sié, ze to bardzo taka zywa i blyskotliwa pani z przeogromnym zasobem wiedzy, poczuciem humoru i dystansu do samej siebie. No to zwiedzalem Londyn, jezdzilem z niá do grecji robilem zakupy, bo co niby mialem z niá robic? Potem, ze troché zmanierowana (no, cóz-wiek, pozycja i mnogosc przezytych owacji na stojáco) adresatka holdów ze wszech miar jej naleznych. Pal licho! – bezdzietna emerytka z kotami? A co ma niby robic? A niechze gada sobie kocim glosem ( Bobik – niech Pani uwaza. Alicja mówila 2 dni temu, ze ten nawyk sié utrwala), a niechze sié mádrzy/chrzani o cygankach, hodowli dzieci i nawet tych sk* lisach. Bo co niby ma robic taka starsza pani? Kazdy ma potrzebé blyszczenia i ja chcé psocic/figlowac, a ona… Nie wypasc z karuzeli? M. – jak sié mówi o emerytach, którzy klamiá, ze sié cieszá, ze teraz to nareszcie sobie odpoczná? Szczególnie jak sie taka, jak ona, lepetyné? Wszystko mozna, bo wszystko trzeba wybaczyc. No to czemu niby tak, jak tak dobrze, co nie? No wlasnie – zebym ja to tylko umial w slowa zlapac. Bo w miaré nabierania dystansu do Heleny zorentowalem sié… no, moze zaraz nie w swiátyni ale u takiej jakby malej kapliczki Jej poswiéconej to ja jestem. Nadal jest wszystko okej, nadal wszystko gra – jest przyjazn, jest troska o zdrowie, powitania i dobranoce itd. Obok jednak jest taki malutki wyscig – kto dzisiaj swieczki zapali przed obrazkiem, kto kwiatów narwie, kto sukno wygladzi. Kto pierwszy spostrzeze, ze heleny cos nie widac i kto pierwszy odpowie, ze katar leczy. No to kto pierwszy, ze naparu z koziej brody albo legumiony z kasztanów. Wiecie o czym mówie, czy to tylko mój bardzo chory umysl? Te wyscigi na przyjazn, ten bieg na orientacjé (w jej sprawach) i kto blizej, kto czésciej, kto dluzej. Jeszcze raz: jka do niej nic nie mam. Ja já swietnie, wydaje mi sié, rozumiem – jesl;i codziennie 20-30 osób mówi komus, ze jest guru, no to… No to ja sam bym tak chcial! I stád te jej razy, te polajanki i pouczenia. Doszlo nawet do tego, ze P.Lulkowe slowo „pogrom” jest zakazane, bo jej sié kojarzy! Takich przykladów jest bezliku. Teraz tak: wrzód ropieje (slowo daje, ze nie wiedzialem, ze nie tylko mnie to razi), a tu pojawia sie jakas cholerna antysemitka, (nawiasem – Pani doroto z sásiedztwa – macie taki sam odsetek idiotów jak i my, bo to przypadlosc gatunkowa), którá zamiast zignorowac, rozstrzeliwuje sié na blogu. Ale wrzód juz pékl i pretensje poplynély i nie wiadomo bylo jak sié zachowac. I to wtedy nemo mówilo o szantażu i zeby nie robic plebiscytu, bo nigdy nie wiadomo. A ja chcialem lagodzic, ale wiedzo ino te co to do nich bylo, a prosze, zeby byli cicho. No to wziéla Helena i zamiast na zjazd pojechala do chorej matki. Oczywiscie, ze zal i wspolczucie ale w tym wyscigu na rwanie szat, to od samego sypanego popiolu szczypie w oczy. Traf cial, ze Mrauuu wykitowal. No to dawaj zdrowaski! I jakis gawel walnál o futerku, no to go za leb i do wody…
No i wlasnie tak jakiemus izykowi péklo… Bo to nie jest juz normalne. Oczywiscie – my ze wsi zagryzamy nasze koty i to normalne jest. Tak uwazamy, Pani Doroto.
Nieskladne to, nieladne i na pewno glupie. O chamstwie nie wspominam. Wasz PeKaEs jadzie do innej wioski. No to cham wysiada. Pani Doroto. Tam, za tá fasadá kultury… Czy nie podprowadzic pani kawalek? 😉
P.S. Pyra – zawsze! 🙂
No to sié z wami i oczywiscie, ze bédé podgládal… Jakis czas na pewno.
Nic mi Pan nie podprowadzi. Już moja w tym głowa.
Wszystko, co Pan pisze, jest fałszywe. Tak, owszem, to jest walka, to jest wyścig – to jest po prostu zwykła zazdrość, teraz widzę to w pełni. Obrazek… a co Panu szkodziło samemu stać się takim obrazkiem? Jeśli rzeczywiście Helena była obrazkiem dla kogoś – a przecież nie była, traktowaliśmy się tu wszyscy równo – to widać na to czymś zasłużyła. (Przypomnę gwoli ścisłości, że nawet ci, co Helenę tu lubią najbardziej, nieraz się tu z nią ścierali, ze mną włącznie.)
Dopiero widzę, jaki to ogrom zazdrości o rzekome gwiazdorstwo. Łącznie z liczeniem odsetków idiotów w różnych narodach – kiedy wiadomo, że chodziło o przyzwoitość, o danie odporu świństwu. I jeszcze wciąga Pan w to choroby matki Heleny, rzeczy, której żadną miarą nie mogła przecież przewidzieć, że to właśnie teraz ją spotka, nie mówiąc o kocie – no, po prostu pokazał Pan w pełni swoje prawdziwe uczucia. Był Pan w swoich wypowiedziach taki efekciarski, barokowy, tak zapętlony, a to pod spodem pętliła się zazdrość. Smutne. Jakie to trzeba mieć kłopoty ze sobą, by czuć zagrożenie cudzą popularnością, zamiast umiejętnie budować swoją? A przecież Pan miał tu swoich wielbicieli, raczej wielbicielki, głównie Pyrę, która nadal nią jest. Źle? Mało było? Trzeba było zabrać Helenie, bo nie można wytrzymać, że ktoś wymaga ważenia słów? Tak, słowo pogrom nie tyle „się kojarzy”, ale zostało przez Lulka użyte w swoim sensie pierwotnym. Nie dopowiedział zdania, można je było zrozumieć, że szkoda, że komuś nie urządzono pogromu. Sprostował, przeprosił. Miał klasę. I tego właśnie – klasy -tu chcemy. Z każdej strony.
O tej porze nikt już wpisów nie czyta, ani nie wraca do nich rano, ale i tak napiszę swoje zdanie. Lub parę zdań.
Nerki najlepiej można sobie ogrzewać elektryczną poduszką. Albo złapać jakiegoś biednego bezdomnego kota na podwórku i obedrzeć ze skórki. Powodzenia. Pisanie o tym jest obrzydliwe na każdym blogu, bo na każdym sprawia to przykrość innym ludziom.
Osobiście, mimo wielkiej sympatii i empatii dla Heleny, a także jakichś wspólnych znajomych, o których dowiedziałam się dopiero z tego bloga, nie uważam się za jakąś szaleńczą entuzjastkę, ale mimo wszystko należy być przyzwoitym.
czyta puchalo, teksas nie spi.
Czyta i Nowa Anglia. I mysli podobnie na temat przyzwoitosci.
A mnie ręce opadły na koniec fajnego, uroczystego dnia ( zaskoczyłam J. tym pasztetem grzybowym, który zresztą się udał stuprocentowo!).
Co by tu powiedzieć… No, ręce mi opadły. Iżyk, czego Ty się opiłeś, wody z bagna? Bo na to wygląda.
Duma, zawiść i mściwość to Trójkąt Bermudzki. Obawiam się, że każde z tych uczuć żywi się dwoma pozostałymi, że w pojedynkę nie występują. Iżykowi dziękuję, że pokazał w całej okazałości „co było na początku”. Żal że tej przypadłości uległ, może jednak nie ostatecznie.
Panie Piotrze! Zyjący w wiekach średnik Leszek Biały mógł raczyć się co najwyżej rdzawobrunatnym, mętnym piwem fermentacji górnej, nie zaś złocistym trunkiem który wynaleziono w połowie dziewiętnastego stulecia. W Pilźlnie zresztą.
Serdecznie pozdrawiam.
Pani Iżyku ! Czy to oznacza że juz nie dowiem sie czy jest Pan Czechem lub Słowakiem bo taki dziwny jest język w którm Pan pisze? Wprawdzie tematy poruszył Izyk poważne ale ja nie mogłam sie skupić na tej powadze bo ciagle mi się śmiało. Dlatego też uprzejmie prosze żeby Izyk dalej rozsmieszał, nawet jak nie jest tym Czechem. Proszę o postanie chwilkę w kącie i wrócenie do kółeczka jak grzecznym dzieciom przystało. Dziwny jest ten świat, jak Babcie kocham i coraz bardziej sie dziwię.
nie lubię piwa, jakby ktos chcial widzieć…