Otwarcie nowego sezonu

Jak w teatrze, jesienią, otwieram nowy sezon. Po dłuższej wakacyjnej przerwie i dalekiej podróży. A wiadomo przecież, że podróże kształcą. I ta nasza wędrówka przez Czechy, Austrię i Italię nauczyła nas sporo. Ilustrowaną relację z wakacji zamieszczę w weekend. Dziś tylko parę refleksji ogólniejszej natury.

Zatrzymywaliśmy się w różnych miejscach i miejscowościach na popas. Tu kawa, tam mała przekąska, a tu pełnokrwista kolacja. Za każdym razem gdzie indziej, przy innym stole i w odmiennym towarzystwie. Każdy posiłek był zupełnie inny od poprzednich ale niemal wszystkie (o wyjątku  wspomnę na końcu) łączyło jedno – przyjazna atmosfera. Przy stole całkiem obcy sobie ludzie mówiący w różnych językach, wywodzący się z różnych kultur a nawet cywilizacji, nawiązywali natychmiast kontakt, byli wobec siebie serdeczni, udzielali porad gastronomicznych, topograficznych i obyczajowych ( te ostatnie dotyczyły na ogół gestów i słów tolerowanych bądź nie przez mieszkańców kraju, w którym biesiadowano), wznosili toasty za sąsiadów. Jednym słowem – stół wszystkich łączył. Tak było w czasie podróży w obie strony.

W miejscu stałego (przez 10 dni zaledwie) pobytu było jeszcze lepiej. Colazione czyli śniadania w hotelowym saloniku też były arcysympatyczne. Przy kilku stolikach siedzieli obok siebie, Niemcy, Austriacy, Węgrzy, Szwedzi, Czesi, Włosi i my – Polacy. Błyskawicznie nawiązano znajomości ale bez przesady i natręctwa. Bliższe koleżeństwo zawarliśmy z parą Lombardczyków, Szwedów i małżeństwem niemiecko-czeskim. Codziennie wymienialiśmy opinie o minionym dniu i doradzaliśmy sobie kolejne miejsca wypraw. Wieczorami spotykaliśmy się dość często na kolacji, bo wszyscy wybieraliśmy te same knajpki (oczywiście najlepsze w naszej wsi). Siadaliśmy wprawdzie przy osobnych stołach ale na tyle blisko, by można było porozmawiać, jeśli ktoś miał na to ochotę.

I znowu okazało się, że ucztowanie łączy. Piliśmy podobne wina, jedliśmy często te same dania. Wymienialiśmy na ich temat opinie. Często całkowicie odmienne lecz czasem także i zbieżne. Niekiedy, pod wpływem sąsiedzkich namów zmienialiśmy zamówienie i nagle odkrywaliśmy całkiem nowe smaki.

Bywało, że rozmowy dotykały poważniejszych tematów (choć nigdy polityczne) jak nauka, medycyna, historia czy kultura. Z każdej z nich ? jak sądzę ? wszyscy wynosili jakąś korzyść. Choćby z powodu poznania innego punktu widzenia.
Najważniejszym tematem była jednak zawsze kultura jedzenia, kuchnia regionu ( zarówno miejscowa jak i nasze czyli uczestników rozmów) oraz wymiana przepisów czy kulinarnych doświadczeń. A że wszystko było podpierane toastami wznoszonym najlepszymi w okolicy ( a być może i w świecie) winami, to wieczory MUSIAŁY być udane. I tak to było.
Ten rzewny  ton wynika z nadziei, że i nasz nowy sezon blogowy będzie przypominał tę podróż. Wspólnie znowu będziemy wędrować wokół stołów i kuchni dzieląc się  wszystkim co tam mamy. A zamykając każdy dzień z przyjemnością będziemy myśleć o kolejnym i tym, że miło dzielić się z kimś zaprzyjaźnionym przeżyciami.

A na koniec obiecana łyżka dziegciu: w drodze powrotnej zatrzymaliśmy  się by zatankować i rozprostować kości w pobliżu pięknego górskiego jeziora w Alpach na pograniczu włosko-austriackim. Na wielkim parkingu stało mnóstwo aut i autokarów. Ludzie mrowili się tam i sam, wewnątrz budyneczku mieszczącego sklep i knajpkę też było tłoczno. Zamówiliśmy kawę nie zastawiając się, że po stronie austriackiej espresso może być już nie takie dobre jak kilkanaście kilometrów wcześniej. I to była pierwsza kropelka goryczy. W przedsionku do toalety zaś natknęliśmy na damską polską wycieczkę wracającą z Rzymu. Panie w różnym wieku usiłowały zapłacić za korzystanie z przybytku najpierw polskim bilonem a gdy to okazało się niemożliwe targowały się o wysokość zapłaty jak by 50 eurocentów miało je zrujnować. W dodatku uważając, że nikt nie rozumie wspaniałej ich polszczyzny używały słów, których wstydzili by się nawet nasi parlamentarzyści.

Uciekliśmy stamtąd błyskawicznie i w dodatku milcząc. I wtedy pomyśleliśmy, że zła kawa, kiepskie dania (fast food) i stadna atmosfera sprzyjają takiemu zachowaniu. Do końca drogi już nie zatrzymaliśmy w żadnym podobnym miejscu.
No to do zobaczenia (i to dosłownie) jutro!