Co i jak jadali nasi przodkowie

Przyjaciel naszych przyjaciół, wykładowca na amerykańskim uniwersytecie, prof. Antoni Moskwa dał mi wspaniały prezent. To dwutomowe dzieło ekonomisty Józefa Kuliszera „Powszechna historia gospodarcza średniowiecza i czasów nowożytnych” wydane przed pięćdziesięciu laty. Tytuł mnie nie odstraszył, bo wiedziałem co księga zawiera. Czytam ją systematycznie acz wolno, bo przeplatam i innymi (bardziej rozrywkowymi) lekturami. Aby uzasadnić moje zainteresowanie tą książką sięgnę po kilka cytatów z rozdziału „Konsumpcja”.

„Nie mamy odpowiednich danych – pisze autor – aby powiedzieć, w jakim stopniu uległ zmianom w tym okresie sposób odżywiania się w ogóle, a spożycie mięsa w szczególności. Macaulay twierdzi, że jeszcze pod koniec XVII stulecia ludność nie była w stanie wyżywić bydła przez okres zimy, biła je więc w wielkiej ilości, a mięso peklowała. Nawet gentry przez długie miesiące poza dziczyzną nie jadała świeżego mięsa. Za Henryka VII spożywano je tylko dwa – trzy miesiące w roku ; za Karola II mięso peklowano w listopadzie. Macaulay pisze, że chleb był bardzo kiepskiego gatunku; pod koniec XVII wieku dzierżawcy i kupcy jedli taki chleb, że w XIX stuleciu sam jego wygląd wywołałby bunt w każdym angielskim domu robotniczym.

Więcej danych posiadamy o spożyciu napojów. Interesujące świadectwa o konsumpcji wina, piwa, wódki, o pijaństwie przekazali współcześni. „My Niemcy, przepijamy nasz dobytek, nasze zdrowie, a nawet zbawienie wieczne”, powiedział Melanchton. Jest jednak rzeczą wątpliwą, czy sami reformatorzy świecili przykładem wstrzemięźliwości. Merry old England nie ustępowała pod tym względem Niemcom. Nad drzwiami zajazdów wisiały szyldy zapraszające przechodnia do wstąpienia, przy czym amatorów trunków zapewniano, że za skromną sumę 2 pensów spiją się do nieprzytomności, a ponadto otrzymają miejsce na słomie, by mogli przespać „zamroczenie”. Szynkarze mieli rzeczywiście osobne pomieszczenia, w których układali swoich podchmielonych gości. Karol V mawiał, że żołnierz niemiecki jest pijaczyną , a hiszpański złodziejem. Jednak i w najwyższych kołach społeczeństwa nie było lepiej. Zarówno Ludwik XIV, jak i regent Filip Orleański upijali się często. Pod koniec uczty gości trzeba było zwykle wynosić, gdyż nie mogli wyjść już o własnych siłach. Pollnitz pisze o wizycie u biskupa wuirzburskiego, nie szczędząc najgorętszych pochwał piwnicom kapituły – „arsenałowi Bachusa”. W r. 1529 wyszła książka zawierająca hymn pochwalny na cześć wódki, która była pierwotnie środkiem leczniczym, a dopiero później weszła w użycie jako napój oszałamiający. Jeszcze w XVII stuleciu lekarze zastanawiali się poważnie, czy nie byłoby wskazane upijać się od czasu do czasu dla zdrowia (dyskusje na paryskim wydziale medycznym w latach 1643, 1658, 1665). Niektórzy lekarze byli zdania, że upijanie się raz lub dwa razy w miesiącu „wzmacnia żołądek”, jest przeto pożądane dla zdrowia.”

I tyle słów na początek. Po ich przeczytaniu trzeba zrewidować poglądy na temat smakoszostwa naszych praprzodków. Owszem pili tęgo (a nawet za tęgo), obżerali się też niekiepsko ale smakoszami nie byli, bo nie mogli. Z czasem to się zmieniało. Ale o tym w kolejnym cytacie.

PS.

To miał być pierwszy zamieszczony odcinek cytatów z tej wspaniałej książki. Ale życie bywa zupełnie różne od naszych zamierzeń. I to nie tylko w tej mierze. Kolejne cytaty przez następne dni. A potem urlop dla wszystkich.