Herbaciana tęcza
Bez większej przesady można mówić o herbacie w kolorach tęczy. Jest bowiem herbata zielona, biała, czarna a także i czerwona. Dominującym kolorem jednak jest zieleń we wszystkich odcieniach. Widok plantacji zapiera dech w piersiach. I żadne zdjęcie (zwłaszcza robione przez amatora a nie zawodowego fotografa) nie jest w stanie oddać uroku stromych zboczy porośniętych równo przyciętymi krzewami, które rozdzielone są wąziutkimi liniami ścieżek i tylko gdzie niegdzie strzeliste drzewa stanowią punkty orientacyjne i dają nieco cienia w słoneczne dni. Często w środku plantacji znaleźć można wodospad, którego spieniona woda spada z paru pięter dając zbieraczkom możliwość ochłodzenia się i ugaszenia pragnienia.
Zbieraczki na plantacji wygladają jak kolorowe motyle
Na tym zielonym tle od świtu do popołudnia widać ruchome barwne plamy. Poruszają się zgrabnie i przesuwają po kreskach ścieżek wspinając się coraz wyżej lub – co jakiś czas – opuszczając w dół do punktu, w którym coś się kłębi i tłoczy. To tamilskie zbieraczki herbacianych listków, ubrane niezwykle kolorowo, przypominające z daleka motyle przysiadające na krzewach. Na czołach mają szerokie opaski, do których przytwierdzone są kosze leżące na ich plecach.
Ważenie zbiorów w punkcie kontroli
Dziewczyny zrywają listki i lekkim ruchem wrzucają je do koszy. Wszystko to wygląda pięknie. Ale tylko z daleka. Gdy podejdzie się bliżej widać wysiłek kobiet. Poruszanie się po stromych zboczach jest trudne. Zwłaszcza gdy na plecach dźwiga się kosz pełen liści. Minimalna norma do zebrania to 25 kg. Dzienna pensja za ten wysiłek to 400 rupii. Proste przeliczenia nic nie mówią. 400 rupii to 8 zł. Tyle tylko, że ceny na Cejlonie są zupełnie inne niż w Europie. Banany np. kosztują kilka rupii za kilogram. Mandarynki – 30 rupii. Sporą rybę też można kupić za kilkadziesiąt rupii. Żywność jest więc tania. Mimo to przyznać trzeba, że zarobek zbieraczek jest bardzo niski.
Nowy transport dotarł do fabryki w Norwood
Każda grupa zbieraczek ma nadzorcę, który waży zebrane liście, zapisuje aktywność dziewczyn, szybkość pracy i jego notatki decydują czy w tym dniu dostaną one tylko płacę podstawowa czy też i dodatkową premię za pracowitość.
Andrew Taylor, prapraprawnuk Jamesa twórcy pierwszej plantacji na Cejlonie
Worki z liśćmi trafiają do fabryki. Jest tych zakładów kilkadziesiąt. Zwiedziliśmy fabrykę Norwood, którą zarządza Andrew Taylor ? pra-pra-wnuk Szkota Jamesa Taylora założyciela pierwszej na Cejlonie plantacji herbaty. Było to w 1867 roku. Andrew dumny jest ze swego przodka i chętnie o nim opowiada. Jamesowi bowiem dzisiejsza Sri Lanka sporo zawdzięcza.
Produkcja i eksport herbaty jest bowiem podstawą tutejszej gospodarki.
Grób plantatora wśród krzewów na jego plantacji
Początki zaś były takie. Na górskich terenach środkowego Cejlonu Anglicy wykarczowali wielkie połacie dżungli by zasadzić tam kawę. Plantacje kawy dawały w tym czasie fantastyczny zysk. Wilgotność, silne nasłonecznienie i klimat górzystego regionu sprzyjał uprawie kawy. W połowie XIX wieku nastąpiła totalna klęska. Wszystkie bez wyjątku cejlońskie plantacje kawy zniszczył grzyb zwany hermileia vastatrix. Brytyjscy plantatorzy bankrutowali jeden po drugim. I to wówczas Szkot o twardym charakterze nie popadł w depresję, nie zasiadł na werandzie ze szklanką whisky w ręku poddając się złemu losowi, tylko pojechał do nieodległych przecież Indii, by zobaczyć jak wyglądają plantacje herbaty. Indyjski klimat i górskie tereny są niemal bliźniaczo podobne do warunków cejlońskich. James Taylor przywiózł na wyspę pierwsze sadzonki i założył pierwszą plantację. Za nim ruszyli inni budując podwaliny prosperity białych kolonistów.
Fabryka Norwood
Po ogłoszeniu niepodległości Sri Lanki plantacje oczywiście upaństwowiono. Później jednak , mimo, że Sri Lanka to socjalistyczna republika, pozwolono sprywatyzować uprawę herbaty. Jedne plantacje kupili potomkowie pierwszych właścicieli, inne – Lankijczycy na nich zatrudnieni. A fabryki – nadal państwowe – oddano w zarząd plantatorów.
Fabryka Norwood jednorazowo może przyjąć 20 ton świeżych liści. Po przejściu cyklu produkcyjnego opuści zakład 5 ton herbaty. Ale zanim to nastąpi liście muszą najpierw oddać połowę wody, która wypełnia ich komórki. Wówczas, gdy zwiędną nieco, łatwiej je rolować nie uszkadzając struktury. Listki złamane nie nadają się do dalszej obróbki. Następuje bowiem w nich przedwczesna fermentacja. I w tym właśnie momencie warto wyjaśnić dlaczego wcześniej pisałem, iż herbatę mogą zbierać tamilskie dziewczyny o długich i delikatnych palcach. Tylko bowiem takie ręce pozwalają zrywać po trzy najświeższe listki ze szczytów gałązek nie łamiąc ich i nie uszkadzając. Liście połamane używane są na plantacjach jako nawóz.
Kolejny etap to fermentacja, choć bardziej prawidłowo ten proces określa słowo oksydacja (utlenianie), a potem suszenie w specjalnych piecach. Na koniec – selekcja na sitach oddzielająca drobne listki od większych i największych. Wielkość listków decyduje o czasie parzenia naparu. Najmniejsze, niemal granulki, wymagają kilkudziesięciu zaledwie sekund, by oddały to, co mają najlepszego czyli kolor i aromat. Większe i największe muszą parzyć się nawet do pięciu minut.
Intensywność barwy herbaty zależy też od położenia plantacji. Czym wyżej w górach rosną krzewy, tym jaśniejszej barwy jest zebrana z nich herbata. A ta najjaśniejsza czyli biała ( i najdroższa, najbardziej snobistyczna) robiona jest z nierozwiniętych jeszcze pąków liści pokrytych delikatnymi srebrnymi włoskami zwanymi silver tips. Zielona zaś herbata robiona jest z pominięciem fazy fermentacji. Dlatego też jej listki zachowują zieloną ( a nie czarną jak inne) barwę.
Gdy w Norwood wysuszona herbata posegregowana jest już na gatunki, Andrew Taylor zakończył też degustację poszczególnych partii i ocenił jej jakość i wszystkie zalety, worki lub beczki pełne pachnącego towaru wędrują do Colombo, gdzie w zakładzie Dilmah już na nie czekają. Razem z herbatą pojedziemy i my. Cdn.
Komentarze
http://kulikowski.aminus3.com/image/2008-08-27.html
Piekny i plastyczny opis – ciekawa jestem ile osob przy szklance/filizance/kubku pomysli o wieloczlonowej pracy by zalac wrzatkiem swa herbate. Ten szlachetny napoj zagoscil na stale i nikomu nawet nie przejdzie przez mysl by go zabraklo.
Ludxzie!!! Wyborazacie sobie brak herbaty? Bo ja nie!
Wracam do swoich „teachers who have numerous opportunities to make observations”
Echidna
Misiu –
a jak sie ma Twoja modelka do herbaty? Czy wspolnie wysaczyliscie filizanke? Bo na zbieraczke herbacianych lisci definitywnie nie wyglada.
Dzień dobry. U nas już jesiennie, takie mgiełki jeszcze siedzą po krzewach, powietrze robi się jakoś złotawe , bo słońce nie może się przebić przez mgły jeszcze. Za chwilę zabiorę psa na trawnik – żeby mi potem nie skomlał pod nogami. Mam robotę i nie mogę z nim cały dzień rzucać piłeczki, którą zamiast aportować, wynosi o kilkadziesiąt metrów dalej, chwilę potarmosi i dumnie pilnuje jej kładąc między łapkami. Za chwilę zaczyna na mnie powarkiwać, żebym przyszła piłkę rzucić dalej, to on bedzie za nią gonił. Oj, głupie to takie, że strach.
Na obiad dzisiaj wieprzowina w jarzynach, a dokładniej schab cięty w paski, podsmażony z cebulą i czosnkiem, na to warzywa mieszane, cały ten misz-masz duszony, potem pomidory, sporo ziół, sos sojowy, łyżeczka miodu, łyżka balsamico, parę kropel tabasco, a do tego gruby makaron
Oj, byłabym zapomniała – jeżeli robi się jesiennie, to u mnie w domu zaczyna się sezon herbaciany. Latem herbaty prawie nie pijemy, chyba, że mrożoną. Teraz aromatyczna, gorąca herbata z cytryną , a wieczorem bywa, że i wzmocniona, jest bardzo mile widziana.
Ta praca na plantacjach jest naprawdę b. ciężka, i tych herbacianych i plantacjach bawełny i trzciny cukrowej
witam
już po porannej kawie
teraz czas na herbaciane tango
aż do wieczora
Wyobrażacie sobie ile trzeba zerwać młodziutkich listków nie uszkadzajac ich, by uzyskać 25 kg? 😯 Straszna praca! I jeszcze należy żyć w zgodzie z „ekonomami”, by nie nabazgrali o lenistwie i odstawaniu od reszty…
Dziendobry.
Wróciłam z psiej olimpiady – konkurencje : biegi, przewroty, skoki. Czas trwania : ponad 1,5 godziny. Trzech zawodników. Teraz w brytwaniie gotuje się wielki gnat.
A ja wlasnie nastawilam barsz ukrainski. Wczoraj zebralam prawie ze ostatnie buraki. To co zostalo bedzie na barsz czerwony i buraczki ze smietana. Nowe bede sadzic dopiero w sobote.
Widzialam kiedys film dokumentalny z rejonu jaki opisuje nam tak wspaniale Pan Piotr. Rzeczywiscie, kobiety zbierajace liscie wygladaja na stokach jak kolorowe tancerki opdrawiajace wsrod zieleni taniec rytualny. Ale przeciez i baletnice ciezka praca uzyskuja wyniki jakie pozniej podziwiamy. I tez jakos nie przychodzi nam do glowy, ze wspaniale lekkie ruchy wypracowano wielogodzinna praca, czesto lzami, a zawsze potem.
Turlam sie pilnowac barszczyku.
E.
Czy ja juz sie chwalilam moim najnowszym Haskim odkryciem w postaci rynku produktow organicznych?
W kazda srode przez budynkiem parlamentu od 8:30 do 16:00 jest sobie ryneczek. Mozna na nim sobie przypomniec jak to bylo, gdy produkty byly sezonowe. Poza tym oferuje on taki niesamowitosci (jak na rynek holenderski) jak patissony, kabaczki itp, itd.
Jest rowniez sprzedawca grzybow. Od paru tygodni go z daleka ogladalam, bo ceny ma jak na Batorym i dzisiaj zebralam sie na odwage i podeszlam. Polowy z tych jego grzybow w zyciu na oczy nie widzialam (blaszkowe mial, a ja blaszkowych nie zbieram). I tak dokonalam zakupu kolczaka obłączastego i polówka wiązkowego.
Poza tym byly tam jeszcze roznokolorowe boczniaki (rozowy mnie wyjatkowo ucieszyl, podam ulubionemu na sniadanie, po jakies wiekszej imprezie).
Zapytalam osobnika sprzedajacego (nadal nie jestem pewna plci sprzedawcy) czy ma moze borowiki. Osobnik sie usmiechnal i powiedzial, ze chwilowo niestety nie, beda pozniej, bo ciezarowka utknela w korkach miedzy Holandia a… Polska.
Klapaliscie dziobami i wyklapaliscie. Zamiast zagadki jak zwykle we srode, Gospodarz pospiesznie pisze ksiazke na temat Cejlonu. Kiedys, tuz po powrocie zaprzysiegal sie, ze on nigdy, ze pobyt zbyt krótki, ze sa inni fachowcy itd. Sa napewno inni fachowcy ale który potrafi ze zwyklej wody ( H2O ) i odrobiny róznach lisci przygotowac herbate jaka niewatpliwie zaserwuje nam na Zjezdzie.
Teraz pora najwyzsza zoproponowac tytul. Jak zwykle we srode konkurs.
Na adres blogu prosze nadsylac propozycje tytulu najnowszej ksiazki.
Autor wybranego tytulu zostanie ukoronowany wdziecznoscia Autorów i blogowiczów, nie mówiac o niezliczonej rzeszy czytelników. Jako nagroda pocieszenia przewidziany jest tygodniowy pobyt w Burgenlandii Poludniowej na pokojach Pana Lulka. Dojazd jak zwykle na wlasny koszt. Umiejetnosc przygotowywania nalesników mile widziana. Termin wizyty do uzgodnienia. Calosc korespondencji, wstepnie na forum blogu. Dalej co los przyniesie.
W oczekiwaniu na lawine propozycji pozostaje
Pan Lulek
Nirrod – koniecznie proszę o sprawozdanie (oczywiście jeżeli przeżyjesz grzybne eksperymenty). Świetnie, że macie taki ryneczek, ale ceny pewnie pod parlamentarzystów, a nie dla „zwykłych” ludzi
Panie Lulku – zanim Cię zasypią propozycje typu „Herbaciarnia pod słoniową trąbą” albo zgoła „Miłość w skale malowana” i inne podobne, to Ty sobie pomyśl, że może Ci się uzbierać kolejny Zjazd
Panie Lulku, ja nie umiem robic nalesnikow ale Dagny nauczyla sie od kolezanki w ubieglym roku i robi swietne.
Pyro, ten gnat mam nadzieję , nie z pokonanego w igrzyskach 😀
Panie Lulku,
Opowieści pełne czaru wśród DilmahTea naparu 😆
Melduję ,że naleśniki robić potrafię i zapraszam na degustację. Smiem twierdzić, że takich Pan nie jadł!
Przez ostatnie pół godziny omal nie skończyłam z zawałem albo inna apopleksją. Zginął mi pies. Zdematerializował się z domu. Obszukałam mieszkanie, polazłam na balkon patrzeć, czy nie wyskoczył, posłałam dziewczynki na poszukiwania. Był, zaraza. Siedział na X piętrze i płakał, bo nie wiedział, jak wrócić. Piekielnie chciał znowu wyjść, a ja nie miałam czasu. Dałam mu gnat do zabawy, dolałam wody i zbijałam mięso do obiadu. Umówiona córka sąsiadów przyszła, żeby go wyprowadzić, a tu psa nie ma. Widocznie nie domknęłam drzwi, kiedy poszłam małą namówić do zabrania psa – i uciekł.
Jak myślicie, pora się pakować? Za kilka godzin wyjeżdżam, póki co, wszystkie szmaty leżą i czekają na decyzję, a i jeszcze pościel piorę, bo a nuz jacyś goście będą pod nieobecność. A pan poleciał biegać. No faktycznie, nic nie ma do roboty.
Pyro, maly Cie wykonczy.
Alicja juz najwyzszy czas.
zara… dajcie dopić herbatę! Jaka tam pogoda na piatek sie szykuje w Berlinie, Dorotolu?
Pakuj się pakuj Alicju i przyjeżdżaj bo czekamy na Was. Tylko nie licz ze napijesz się u nas cejlońskiej herbaty. Dlaczego? To poniżej.
Nie tylko dla pijacza herbaty zwiedzanie tego typu plantacji jest interesujące. Wyobrażam sobie ze powietrze w pobliżu fabryki wypełnione jest świeżym zapachem herbaty. I pewnie gdzieś na zapleczu można przetestować wspaniała herbatę wraz z domowym ciastem. Z pewnością mało kto wyczuje słony smak potu pracujących tam tamilek, bo jak napisał gospodarz * na czołach mają szerokie opaski …* w które pot wsiąka.
Przewodnicy w takich wypadkach opowiadają prawdę, ale nie do końca. Często dla zmylenia słuchaczy przewodnik podaje parę cyfr i przeliczników na tamtejsze warunki by słuchacz odniósł wrażenie ze nie jest aż tak źle. Ale przewodnik w tego typu kraju co Cejlon to zajęcie na zlecenia państwowe i klepie jak i co mu każą. Nie lepiej wygląda sytuacja w przypadku przewodnika wynajętego przez korporacje herbacianą. Tez nie klepnie niczego innego, co mogliby mu pracodawcy zarzucić. Tak już na tej planecie jest.
Ale przy podziwianiu smaku i zapachu herbaty nie należy zapominać o mniej przyjemnej stronie produkcji tego popularnego napoju. 🙁
Herbata z zależności od położenia plantacji zbierana jest co 8 do 10 dni oraz w wyższych warstwach co 3 do 4 tygodni. Tego typu uprawy nie zapewniają stałego zatrudnienia i pracujące tam dziewczyny są tylko pracownicami dniówkowymi.
Co to oznacza? Klepać nie musze.
Anglicy w 19 wieku ściągnęli z południowych Indii indotamilskie kobiety do pracy na farmach. Dzisiejsze pracownice na plantacjach to kolejne pokolenie taniej siły roboczej pracujące podobnie jak ich poprzednicy dla brytyjskich kolonizatorów.
Obecne warunki pracy dziewczyn oraz ich życia nie zmieniły się wiele od czasów kolonialnych. Większość z nich żyje w biedzie, w izolowanych grupach często bez dostępu do wody. Energie życiową pochłania im dniówkowa praca przy produkcie exportowym i niewiele siły pozostaje im na zabezpieczenie potrzebnych środków do życia rodziny.
Sporo z tych herbacianych dziewcząt mieszka na takiej powierzchni, jaką zajmuje u wielu z was łazienka wraz z klopem. Dzielą te skromnie urządzone kwadraty wraz z mężami i dziećmi. To dla nich właśnie, te o milej aparycji zbieraczki, zrywają listki i lekkim ruchem wrzucają je do koszy na zboczach górskich pod okiem nadzorcy jak za czasów kolonialnych. 🙁
Jeszcze przed paroma laty Tamilowie, ci sami których przodkowie przywiezieni zostali na Cejlon przez ówczesnych kolonizatorów, nie byli oficjalnie uznawani za mieszkańców Sir Lanki. 🙁
Interesował mnie dawniej Cejlon.
Mieliśmy już lecieć na wyspę, ale zaczęła się tam wojna domowa, która wprawdzie wyciszona, na dobra sprawę trwa do dzisiejszego dnia.
z oczywistych względów nie pijający cejlońskiej herbaty arcadius
Pogoda sie zapowiada srednia ale do wytrzymania.
Co Ty, co Ty Arkady, nie jestes kompatybilny, mow za siebie przez caly dzien, lata dni i miesiace pije cejlonska lisciasta herbate, jezdze z nia po ludziach bo innych nie znosze!
100% Reiner Ceylon Blatt- Tee, Goran -Tee
Herbatę to ja pijam w domu. W gościach całkiem co innego. Niech porobia zapasy. Tymczasem popdlałam kwiatki, bo nie bardzo wierzę, aby Dochodzący pamietali, na wszelki wypadek zostawiam galonowy dzbanek na stole, napełniony wodą, moze sie domyslą, co z tym zrobić 😉
No proszę. Takie rzeczy.
Prawie przy domu w którym mieszkam znajduje się sponsor reżymu socjalistycznego na Cejlonie 🙁
zrobione Alicju
Ale mam dobry sos pomidorowy z ricotta dla dziecka a recepta na niego jest taka: Trzeba pojsc do ruskiego sklepu, spytac sie o pomidory z Polski, wypatrzec takie przejzale i wyhandlowac je tam z Turczynem, ktory te warzywa sprzedaje nizsza cene bo miekich i tak im nikt nie kupi. Czy li caly multikulturalny proces dojscia do sosu pomidorowego.
Dorotolu,
wełniana marynara wskazana? inna opcja – lniana
Arkady do naszych berlinskich lazienek to nawet sie koci kibel nie miesci.
Azjaci chyba zawsze mieszkalin na malych przestrzeniach. Moi japonscy przyjaciele opowiadali mi zawsze, ze ich mieszkanie jest wielkosci mojego przedpokoju a przedpokoj mial 10 12 mq
moze jednak lniana, ale wez cos nieprzewiewnego aby mozna bylo w razie „w” na to wszystko wlozyc, skorzana kurtke lub jakas pikowana, bo jak pojedzie nad morze i na Pomorze to moga byc wiatry. Te wiatry nekaja nas tu caly czas w tym roku i sa zimne.
Ja nie moge podac tytulu bo od razu bym wygral. Nie zapominajcie, ze jednoosobowe Jury pod przewodnictwem Gospodarza podejmie sluszne i nmiepodwazalna decyzje o tytule dziela.
Sam sobie nalesników nie zrobie bo nie potrafie i nie bylem w stanie nauczyc sie. Zawsze stosuje technologie analogiczna do pedzenia gorzaly i nie wychodzi.
Dzisiaj byla inauguracja sezonu zbiórki plonów. O wiele mniejsze anizeli w ubieglym roku. Zebralismy trzy skrzynki czyli jedna beczke. Gotowca badzie okolo 12 litrów. Malizna ale dobre i to. Oczywiscie wszystkie przebiegi na lato przyszlego roku. Jak dozyjemy.
W dalszym ciagu oczekujacy na propozycje tytulu.
Pan Lulek
Ja wziela bym tytul z ta herbaciana tecza?
Panie Luklu, jestem pełen niepokoju, jeśli idzie o transport dóbr wyrobu własnego. Uważnie czytałem o procesach twórczych zawartości naczyń szklanych udających się nad brzegi rzeki celem ochłodzenia, jak mniemam. Ale czyż nie należałoby się zaopatrzyć w stosowną do przewozu takiej mieszanki tablice informacyjną typu
uwaga materiały wybuchowe 🙂
bądź
uwaga materiały porażające 🙂
nie tylko dla Pana Lulka bezpieczeństwa
a naleśniki to masz Pan lulek jak w banku. Było o tym o 12:11
Ha!
Zabrałam szpilki, czarne nylony oraz mini spódnicę – i mini sukienkę „kultową” Jerzor mi wcisnął. Drżyjcie narody! Krawata nie zabieram – co za duzo, to niezdrowo. Albo mini, albo krawat.
Arkadiusu,
rower bezpiecznie spoczął w piwnicy, to znaczy, ze mam połowę zmartwień z głowy. Rozsądek wziął górę. No to ja te szpilki 😉
O, i jeszcze piaski dla Staska oraz kamienie z Tarczy dla Młodej Pyry. Proszę się upomnieć, bo są zapakowane. I w walizce jeszcze trochę miejsca jest…
Wychodzi na to, ze teraz ja pod prysznic powolutku…
No to rzeczywiscie drzyjcie narody. I w Berlinie bedziesz miala przy tych szpilkach do towarzystwa Arcadiusa ubranego w getry i na rowerze?
A juz wiem to Arcadius zalozy do ubranka rowerowego krawat.
Alicjo weź szpilki również. Przydadzą się by doczepić kawałek materiału zanim wjedziesz do jednego z wyznaniowych państw. Tak na wszelki wypadek. 😆
Arkadius nie będzie Jerza drażnił rowerem:)
No to gotujcie sie! Jako i ja się gotuję!
A kiedy stapniesz na hamburska ziemie?
…około 10 rano, czyli trochę nam zajmie, zanim dotelepiemy się. A żebyście wiedzieli, szpilki jak najbardziej! 😉
Lecę pod prysznic, bo Jerz juz gotowy
Ale tutaj to nawet kot jezdzi w kosz na rowerze a jeden taki facet bardzo elegancki prowadza po Kudammie czarno biala swinie na smyczy.
Alicjo,
szczęśliwej drogi i okupuj proszę komputery swoich gospodarzy!
MałgosiuW,
a myślisz dlaczego pozwoliłam zakupic Asus, ten, co do torebki moge włozyć? ;)? Toż z samolotu będę nadawała 🙂
Wypranam, włos sie suszy, zaraz na Toronto. Smarkate obiecalo doskonałą knajpę czeską. Pozyjemy, obadamy – i nadamy.
Arkadius zna Cejlon i plantacje z lektury a ja z autopsji. Wiem co muszą mówić przewodnicy (nie państwowy a na usługach firmy herbacianej) więc umiem z tego wyczytać co trzeba. Poruszałem się też po wyspie i bez opieki. Rozmawiałem z ludźmi. Myślę, że wiem więcej niż przeciętny turysta. Tego uczyłem się przez 44 lata pracy w żurnalistyce. O szczegółach opowiem Arkadiusowi nad Narwią.
Panie Lulku, to jednak nie sa rozdziały książki tylko luźne impresje z podróży. Zanim powstanie książka musimy odbyć jeszcze głęboka lekturę paru ksiąg i o wyspie, i rytuałach herbacianych. To jest tak wspaniały temat, że za nic nie chcemy go spaprać. No bo czy lubisz czytać gaduły o niczym, powierzchowne i pelne potknięć?
A na koniec wspaniała wiadomość: Echidna znów się popisała. Po zeszłorocznym kalendarzu (wisi u nas na wsi) zrobiła wielkie dzieło kulinarne. Z naszych przepisów ułożyła, opatrzyła wstepem i spisem rozdziałów, bogato zilustrowała wielkie tomisko zatytułowane: Blogowe przysmaki czyli książka kucharska w budowie.
Dziś listonosz przyniósł mi to dzieło. Jest fantastyczne. Zobaczycie na Zjeździe.
Echidno – jesteś genialna. I do tego utalentowana oraz pracowita. Co bardzo rzadkie.
Dziękujemy z Basią gorąco. I mamy pytanie, ktorą z naszych książek Ci przysłać (bo coś już masz). Spis tytułów jest w witrynie http://www.adamczewscy.pl Oczywiście to nie będzie to samo ale taki mały wyraz przyjaźni. Czekamy na sygnał. I na gości!
Kiedy jest 1ccc, to nie mozna sie powstrzymac.
Oczywiscie spodziewamy sie dziela nie tylko dla nas ale i dla potomnosci.
Ja sie nie znam na pisaniu doskonalych ksiazek. Sadze jednak, ze Gospodarzostwo robia to metoda kolejnych przyblizen. Najpierw publikacja licznych impresjii, potem sluchanie odzewu. Dalej pierwsza redakcja pod blogowy osad. Dalej, dalej, …. a na koncu dzielo wiekopomne.
Czy na wreczanie Nagrody Nobla dopuszczana jest publicznosc. Jesli tak, to jakie stroje obowiazuja.
Kiedys, biegajac po Wiedniu, zahaczylem o maly warsztat krawiecki. Wlasciciel, starszy przeuroczy pan, wdal sie ze mna w pogawedke.
Szyl tylko fraki. Na uszycie czekalo sie w kolejce dwa lata. Cena byla umowna. Im kto wiekszy, mam na mysli pozycje na firmamencie, tym wiecej placil. Przy zamówieniu ustalano cene tylko wstepna. Cena ostateczna miala tendencje rosnaca.
Nie zamówilem. Tak niskiej ceny nie byloby
Pan Lulek
„Herbata jubileuszowa” – rarytas z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych! 🙂
A kto chce wiedzieć, jak to w Polszcze z herbatą bywało, niech poczyta:
http://www.mowiawieki.pl/artykul.html?id_artykul=407
Matko, zaparzyłaś herbatę? Sprawdź, gdzie bawi się twoje dziecko, czy aby nie na jezdni? 😎
Huch, miałam pracowity dzień 😯 Odpoczywam przy biologicznie produkowanej herbacie Darjeeling FOP
Ciekawe, ile pestycydów na hektar zużywają na plantacjach Norwood?
Andrzeju J. – dzięki za linkę, przeczytałam. Pokazana na fotce puszka metalowa z herbatą „jubileuszową”, zawierała towar znakomity. Była to jedna z najlepszych herbat, jakie piłam. Ta sama herbata z kartonika, to już nie było to.
A nasza Echidna jest wielka. O!
🙂
A może ” Porcelanowa filiżanka i zielony listek”
Czy ta Alicja wreszcie wzięła walizki i wyszła?
Juz sie szlaja po Toroncie, trafila tylko na poprzedni blog.
Czy mietek znowu obiera kartofle, moze on jest w wojsku i musi dla calego oddzialu po nocach kartofle skrobac?
Rzekłbym jak lejtnant Sinicyn „herbata nie wódka-duzo nie wypijesz” ale pijcie sobie, towarzysze, na zdrowie. („Okej mister Derek! Chauarju i juz nalewam. Siuger czy słitner? Oraj!”)Pijcie gruzinská, bo to najlepsza herbatka jest. I wiedzá o tym i ceniá já sobie wszystkie oswiecone narody. Byla kiedys dosc dobra herbatka chinska, ale odkád sié jej pop…iórkowalo, kto pod imbrykiem ogien trzyma i przestala uznawac przodownictwo i kierowniczá rolé gruzinskiej, strasznie stracila na smaku, biedaczka. („Jes Patryszja, że z litelbitem. Bez litelbitu herbatki nie podajemy”). Oczywiscie sá i inne herbatki, ale one jeszcze dlugo muszá dorastac az zrozumiá, co to znaczy byc dobrá herbatká. Na ten przykad taka indyjska. Taka indyjska to ona sama nie wie, czy ona chce byc przodujácá herbatká („Ofkors ser. Łelsz łewer ser i co za dziadoska pogoda. Magofti? A pewnie – co masz znowu wyzlopac trzy kapy, to wez se jednego maga”), czy woli na pasku angielskich panów chodzic. MiGi i Su do polatania kupi od postépowych, ale internacjonalnego poslannictwa herbacianego nie rozumie. Sá i inne, takie tam rózne. Jakis ulung albo inny cejlon. („Hej ju tam! Cicho i kłajet bo ten ser z herbatá Pekin w BBC ogláda! Pekin, kurna, ogláda! Bo łelsz jakis dostał medal ze zlota…”) Ekskjuzmi Ser?! Czy du ju noł, wer is Tibilisi? Okej, ja tez mniemam, ze to moze byc gdfzies na Cejlonie. Jeszcze herbatki, ser?
Hehe, nemo 21:16
Na tym Ulungu to było z zupełnie inną, całkiem od czapy interpunkcją:
„Matko zaparzyłaś herbatę?
Sprawdź gdzie bawi się twoje dziecko.
Czy, aby nie na jezdni”.
😆
Hej, więc nie tylko ja czytywałam apele na torebkach z herbatą za 2,80 😎 Interpunkcji nie pamiętam, bo to były pierwsze teksty czytane samodzielnie, ale jak opowiadam o tym ludziom, to mówią, że zmyślam 😯
Wzielam walizke (jedna) i wyszlam, a nawet wrocilam z restauracju Praque. A teraz otworzylismy 3 butelki wina roznego i kaazdy sieedzi przed swoim ulubionym komputerem. Co za rodzina!
O, a w ogole nie moge sie przyzwyczaic do tej klawiatury. Mam lapy za duze 🙁
Prawdopodobnie paluszki Jennifer by tu pasowaly, a nie takie lapska, jak moje, z gory wybaczcie literówki. I jeszcze musze pokombinowac z diakrytykami. Powolutku….naucze sie, z czasem 😉
Czy juz nadalam, ze zapomnialam marynary?! A Jerzor bluzy cieplej. I dobrze mu tak. Niech marznie.
Jutro pol dnia dla nas, a wieczorem lot. A w piatek bdziemy kolejny raz zdobywac Berlin. Po poludniu, nie wczesniej. Nie dysponujemy komora,
, trudno. Jakos sie skomunikujemy w razie co.
Wlasnie zaczal padac rowno kapusniaczek. Alicja zapomniala marynarki, no nic tutaj sprzedaja takie bardzo mile, mozna je zastosowac jako antydeszczowe, plaszczyki, plaszczyki z „naszych lat”, beda podchodzily pod „kultowe”