Zemsta słonia
Słoni jest na Cejlonie niewiele ponad dwa tysiące. Większość z nich żyje na wolności w kilku parkach narodowych. Sprawiają one czasem sporo kłopotów wieśniakom wydeptując im uprawy ryżu i łamiąc drzewa rodzące owoce. Wówczas padają ofiarą chłopskich strzelb. Każdemu stadu liczącemu zazwyczaj kilkanaście osobników przewodzi najstarsza i najmądrzejsza samica.
Grupa słoni wędrujących w poszukiwaniu jedzenia chroni pilnie małe ( zaledwie około tony ważące) słoniątka. To widok wręcz wzruszający gdy kolosy delikatnie wpędzają między siebie figlujące niezdarnie i czasem nieposłuszne „maleństwa” by bezpiecznie je przeprowadzić przez rzekę lub wepchnąć na stroma ścieżkę.
Gdy matka słoniątka padnie ofiarą kłusownika dzieckiem zajmują się pozostałe samice. Czasem jednak zdarza się, że sierota zostaje sama. I wówczas wkracza człowiek. W parku narodowym Udawalawe jest słoniowy sierociniec. Tu trafiają małe, często wygłodzone lub nawet poranione słoniątka i są przetrzymywane do dorosłości, by potem wrócić do dżungli. Z tego powodu można je oglądać z daleka by nie oswoiły się z ludźmi. Potem bowiem miały by kłopoty z samodzielnym życiem na wolności.
W sierocińcu są dokarmiane mlekiem podawanym o określonej godzinie przez rurę udającą smoczek. I wówczas widzowie mogą je oglądać z bliska.
Słonie mają spory apetyt. Dorosły zjada dziennie około 300 kg karmy. Małe nieco mniej. Kosztuje to więc niemało. Sierociniec w Udawalawe ma więc sporą grupę sponsorów. W tym także i z naszego kraju. Julita i Tomasz Witomscy od 17 lat zajmujący się importem z Cejlonu herbaty Dilmah wzięli pod opiekę słoniątko , które nazwali imieniem swojego wnuka – Gucio. Widziałem Gucia gdy wcinał z apetytem wiadro mleka a jego żywiciele i dobroczyńcy przyglądali się temu ze dumą.
Za dwa-trzy lata Gucio wróci do dżungli.
Słonie są także wykorzystywane do pracy. Na budowach, w tartakach, w świątyniach. Uczestniczyliśmy jako widzowie w procesji religijnej w Kandy, gdzie defilowało sto słoni. Były one ubrane w kolorowe czapraki obszyte świecącymi żaróweczkami. W rytmie bębnów i fletów słonie tanecznym krokiem paradowały przez miasto. Jeden z nich zas niósł na grzbiecie najświętszą relikwię buddyzmu ? ząb Buddy. Procesja odbywa się wieczorem. Oprócz słoni uczestniczą w niej tancerze, muzycy i mistrzowie ognia żonglujący płonącymi obręczami. Na naszych oczach jedna obręcz rzucona wysoko w górę spadła w tłum widzów. Na szczęście skończyło się na niegroźnych oparzeniach.
Ulice miasta obstawione są gęsto przez uzbrojonych żołnierzy i policjantów. Snajperzy czuwają na dachach. Stwarza to atmosferę grozy ale zwiększa bezpieczeństwo. W Kandy bowiem co jakiś czas dochodzi do terrorystycznych zamachów bombowych, z których słyną Tamilskie Tygrysy czyli organizacja walcząca o niezależność północnej części wyspy. Tym razem było spokojnie.
Następnego dnia poszliśmy do Świątyni Zęba. Najpierw trzeba było zostawić buty w szatni. Później poddać się dokładnej rewizji (kobiety osobno, mężczyźni osobno) czy nie przemycamy pod ubraniem broni. By w końcu uczestniczyć w ceremonii błogosławieństwa. Wybrańcy – wyłącznie buddyści – mogli zobaczyć Święty Ząb.
Nam pozostało tylko fotografowanie się ze słoniami, które mieszkają w obrębie murów świątynnych. Przytrzymywane na łańcuchach jedzą i czekają kolejną procesję. Święto Perahera, które podziwialiśmy, trwa dziesięć dni i jest męczące nawet dla słoni. Ludzie więc tacy jak my robiący sobie zdjęcia z odpoczywającymi zwierzętami są po prostu natrętami. Trudno więc dziwić się, że słoń do którego podszedłem zbyt blisko nagle zaszarżował i usiłował zdzielić mnie trąbą. Ludzie wrzasnęli i zdążyłem w porę oskoczyć o parę centymetrów mijając się agresorem. Ten niezadowolony, że chybił dmuchnął mocno opluwając mnie od czubka głowy do pasa czarną mazią. Pachniałem jak durian. Cdn.
Komentarze
Kolorowo i egzotycznie na Cejlonie.
W Paryżu również:
http://kulikowski.aminus3.com/image/2008-08-19.html
Wciąga Państwa Cejlon Gospodarzu, „cdn” obiecuje atrakcje. Może i książka będzie? Mam pytanie o Państwa menu w tej podróży. Czym się Państwo raczyli? Przez dwa tygodnie to ca 40 posiłków. Czy spotkania kulinarne były równie atrakcyjne?
Serdecznie witam naszego Wedrujacego Guru i Jego nieodlaczna towarzyszke Nadobna Barbare.
W tutejszym (Melbourne) Ogrodzie Botanicznym, w jednym z zakatkow rowniez mozna podziwiac wiszace kiscie nietoperzy. Ale ostroznosc nie zawadzi. Bowiem niemila pamiatka w postaci „droppings” nie nalezy do przyjemnych. Podobnie jak kormoranow: zrace i o nieprzyjemnym zapachu.
Slonie po ulicach nie chadzaja, ale durian jest dostepny na rynku. Mowie od razu – niie kupilam, nie jadlam. Odradzano mi ze wzgledu na zapach wlasnie. Ale moze teraz zwabiona Panapiotrowym zachwalaniem skusze sie na ten specjal.
Pozdrowiatka od zwierzatka
Echidna
Kto wie jak sie czuje Lena-Tuska?
Tuska – pozdrawiam i zdrowka zycze
E.
Po co szukac sliwowicy w Rumunii, kiedys byla w nowsadeckim sliwowica nazywana „pejsachowka oficjalnie paschalna miala 70% i komu to przeszkadzalo?
Pejsachówka jest nadal produkowana.
Można kupić.
http://www.polmos.bielsko.pl/pl/passover.html
Pisanie książki po 15 dniach pobytu o kraju, który pierwszy raz się widziało, to by była bezczelność. Spróbujemy napisać reporterską relację o herbacie, jej uprawie, zbiorach i produkcji, a także obyczajach herbacianych. No i oczywiście będą tam herbaciane przepisy. Cała reszta znajdzie się w blogowej relacji. Także opisy wszystkiego co tam kosztowaliśmy lub wąchaliśmy ( na targacha i w sklepach).
To już wiemy, w czyim towarzystwie podróżował nasz Gospodarz 😉 Ile osób brało udział w tej wycieczce?
Dilmah = Dilhan+Malik = synowie założyciela grupy MJF Merrill J. Fernando, od 1974 MJF Exports Ltd. siódma co do wielkości na świecie firma pakująca herbatę.
Oprozniajac lodowke przed wyjazdem z domu, znalazlam w niej ku swemu zdumieniu sporo durianow w rozlicznych postaciach i kolorach – czesc w slojach, czesc w naczyniach, a reszta luzem.
Moge przywiezc na zjazd, ale jest nadzieja, ze wyhododuje nowe zanim przyjade.
Tymczasem – najlepszego. Nie strzelajcie do sloni, zwlaszcza obarczonych malenstwami. Odezwe sie jak sie rozgoszcze w nowym domu. Pilnujcie mi moje koty.
Love you all.
Czy mam wyliczyć po nazwisku wszystkich 16 uczestników, czy wystarczy tylko informacja, że byli to dziennikarze z National Geografic (2), najlepsi pracownicy polskiej firmy importującej herbatę Gourmet Foods wraz z szefostwem (8), Kurt Scheller i szefowa jego Akademii Gotowania oraz my. Zapowiadając wyprawę pisałem, że będziemy gośćmi firmy Dilmah. Nie widzę w tym niczego zdrożnego. Nieprzyszwoite by było gdybym teraz pisał, że pijam tylko herbatę tej firmy. A pijam nadal na zmianę Black Yunan i także czarną herbatę Dilmah. Jeśli uznacie, że moje relacje zmieniają się w blok reklamowy to posypię głowę popiołem. Po 40 latach pracy w dziennikarstwie wiem gdzie są granice przyzwoitości i nigy dotąd ich nie przekroczyłem.
Znajomi wrócili z wycieczki do Tajlandii i Malezji. Wczoraj byłam na pierwszej części relacji. O durianie też opowiadali, a jakże. Oni dużo jeżdżą i mówili, że nigdzie nie spotkali niczego paskudniej śmierdzącego. Przemogli się i zjedli, ale bez satysfakcji.
Gospodarzu,
proszę o wybaczenie, ale nie było moją intencją wytykanie udziału w sponsorowanej wycieczce 🙄 Mnie tylko interesowało, jak liczna była ta grupa, aby mieć jakieś wyobrażenie o atmosferze i w ogóle. Na zdjęciu z girlandami były tylko dwie osoby, teraz jeszcze doszli dziadkowie Gucia, więc mnie zaintrygowało, kto tam jeszcze był 😉 Nazwisk nie potrzebuję 😉
Ta rumunska sliwowica nazywa sie cujka. Od slowa cuc. Miec zapach. W Polsce produkowana pejsachówka, nawet z Wroclawia ma z prawdziwa tylko podrabiany stempel na etykiecie. Prawdziwa pejsachówke nie autentyczna tylko wedlug oryginalnej recety potrafie robic. Prosze nie zapominac, ze prawdziwa pejsachówka pochodzi w kotla a nie z wiezy destylacyjnej. W czasach biblijnych nie znano destylacji wiezowej. Ponadto, podczas drugiego przebiegu pozostaje maly margines pomiedzy moca 80% a 60 % gdzie przecietna trunku wychodzi wlasnie 70%. Trzeba bardzo uwazac zeby nie zaczac odbierac wczesniej, bo bedzie to zejsciówka albo pózniej zeby nie stracic mocy. W tym przypadku nalezy regularnie sprawdzac stezenie w naczyniu gdzie odbiera sie produkt a nie z dzióbka. Z dzióbka próbuje sie tylko na poczatku. Pedzenie musi przebiegac bardzo wolno i niestety nie moga brac udzialu w tym kobiety.
Kiedys w Warszawie w koszernej restauracji podano mi tak zwana pejsachówke z Wroclawia. poprosilem kelnera, zeby podal prawdziwa pejsachówke a nie podróbke. Uniósl sie honorem i przyprowadzil kierownika lokalu. W dwu slowach zrozumielismy sie jako swoi ludzie o co chodzi a on powiedzial, ze niestety w Polsce prawdziwa pejsachówka to jest rarytas robiony przez kilku wtajemniczonych. Po chwili wrócil z malym dzbankiem i dwoma kieliszkami. Dziabnelismy jek trzeba i to bylo to, chowane dla specjalnych gosci takich jak nie chwalac sie
Pan Lulek
O cujce pisałam tu już z okazji rumuńskiego wesela i potwierdzam wszystko, co na ten temat powiedział Pan Lulek 😉
Przy okazji; Panie Lulku, będziesz w domu w okolicach 5-7 października?
Nie ma czego wybaczać, bo nie obraziłem się. I lepiejgdy wszystko jest jasne. A w wyprawie brali udział spece herbaciani i my, chcący o tym napoju dowiedzieć się jak najwięcej. Nazwiska – poza Szwajcarem, wybitnym kucharzem,Kurtem Schellerem rzeczywiście (jeszcze) nieznane.
Będzie z niej relacja w National Geografic bogato ilustrowana. Fotoreporter Adam Golec to świetny dziennikarz pracujący obiektywem. Widziałem niektóre zdjęcia – są fantastyczne. A Adam pracował dwa razy więcej niż pozostali. Np. wspiął się nocą na Adams Pick (najwyższa góra Cejlonu), by obejrzeć wschód słońca (ale trafił na zachmurzenie), jeździł do fabryki herbaty o piątej rano, by uczestniczyć w pierwszych dostawach. A my w tym czasie jeszcze spaliśmy. To będzie warto obejrzeć i przeczytać relację jego koleżanki Basi Żukowskiej, która wykazywała się nadzwyczajną skrupulatnością i dociekliwością. Gospodarze zaś udostępniali nam wszystko o co poprosiliśmy.
Ha, jakbym wiedziala, ze tam tez Adam Golec bedzie, to bym Go kazala pozdrowic!
Z zaciekawieniem czytalam wczorajsza rozmowe o kotach, i tylko ciagle kiwalam glowa…, ale jakby co, to moge sie wylegitymowac certyfikatem swietnie wyszkolonego personelu.
Na Zjazd przyjezdzam z Panem Lulkiem, z kotami juz zalatwilam, ze mam prawo wyjechac na kilka dni, w koncu nie zostana same w domu. Maja tez poza tym swoja ulubiona Haustiersittin. Kiedy tylko ona sie pojawia Alfred z Dachu natychmiast przestaje mnie zauwazac 🙁 , zawsze sie zastanawiam, czy on tak ma naprawde, czy to tylko taka demonstracja…
Smacznego dnia!
Doroto L, sliwowice mozna w dalszym ciagu kupic w Łącku w nowosadeckim.
http://www.lacko.pl/pl/3712/0/Lackie_produkty_tradycyjne.html
Melduje poslusznie, ze wrocilam.
Sliwowice moze kupic w P&P, wiem, bo widzialam.
Probuje dokonac zakupu biletu lotniczego, zobaczymy czy sie uda.
Dziekuje za informacje, sama nie pije ale lubie miec trunki dla gosci. Choc ostatni lecze sobie krtan moja wlasna nalewka z czarnej porzeczki. Ale przyznam sie, ze rytual ten uprzyjemnie mi picie jej z starych cieniutkich i troche ale troszeczke opatrzonych delikatnym wzorkiem kieliszkow, kupionych oczywiscie na pchlim targu. Jak sie prawidlowo nazywa wzor jest wyryty wy…… co? szlifowany?
rżnięty?
Tak się składa, że codziennie mam niezaplanowane atrakcje. Wczoraj śmierdzący straszliwie płyn ziemniaczany, dzisiaj sobie zwaliła kwietnik na plecy. Nic mi się nie stało – spadły trzy doniczki z pnączami i ziemia była wszędzie wokół.
Haneczko – kwietnik jest taki jak Twój w dużym pokoju, ale stoi nieszczęśliwie, bo przy regale z książkami. Nigdzie indziej nie ma miejsca. Chciałam zresetować komputer, nachyliłam się z krzesła, straciłam równowagę, uderzyłam barkiem w konstrukcję i wynik był śmieszny dosyć, bo jednocześnie noga ugrzęzła mi pod krzesłem. Przywołana na pomoc Ania ze zdumieniem obejrzała matkę w oplocie ziela, klęczącą w dziwnej pozie wśród piaskownicy.
Panie Redaktorze, niespieszna relacja z dwutygodniowej podróży po Cejlonie uwzględniająca i fotografie nie może być możliwa? Byłaby ciekawa. U nas wyprawa na Cejlon to rzadkość, więc książka mogłaby się cieszyć powodzeniem.
Najlepsza herbata z Cejlonu to Uva-Highland, zrywana w lipcu i sierpniu, kiedy jest sucho. Region leży na wschodnim zboczu centralnego masywu na wysokości 1300-2000 m. Czy FJM ma tam swoje macki?
Problem herbat cejlońskich polega na tym, że większość producentów miesza wszystko i pakuje, byle dużo, stąd niskie ceny i niewysoki prestiż tamtejszych proweniencji 🙁 Sponsor wycieczki osiągnął przynajmniej tyle, że przełamał brytyjski monopol na pakowanie i robi to we własnych fabrykach, jest też posiadaczem plantacji i podobno ma ambicję wyprodukowania herbaty wysokiej jakości. Na razie daleko mu jeszcze do wyrafinowania starych, tradycyjnych regionów herbacianych, jak (najbliżej położony) Nilgiri w południowych Indiach.
Witam,
Czytając o planatacjach herbaty na Cejlonie przypomniał mi się czytany ostatnio artykuł w Polityce (sprzed tygodnia czy dwóch) o plantacjach herbaty w Bangladeszu. Artykuł był bardzo przygnębiający, zdjęcia w tonacji czarno-białej również bardzo przejmujące, tak różne od widywanych w TV reklam.
Adasia Golca to i ja znałam lata temu, jeszcze za czasów jego roboty w krakowskim oddziale Wyborczej. Miły chłopak i swietny fachowiec. Cieszę się, że znalazł ciekawsze zajęcie 😀
Gospodarzu, a może by tak jaka picasa?…
I jeszcze temat okołokulinarny. Wczoraj przeprowadziłem wykopki w moim warzywniaku i wykopałem większość spośród 20 krzaczków ziemniaków. Uzysk to 2 wiadra dorodnych bulw. Pozostało jeszcze kilka krzaczków innej odmiany o podłużnych bulwach w kolorze śliwkowym, ale wygląda na to, że potrzebują one jeszcze paru tygodni, aby ostatecznie dojrzeć do zbiorów.
Część ziemniaków od razu trafiła pod nóż i zamieniła się w wielki półmisek placków ziemniaczanych, które pochłonęliśmy zapijając to wszystko kefirem.
W wykopkach uczestniczyła dzielnie nasza i pożyczona dzieciarnia, która potem równie dzielnie pomagała w jedzeniu. Było to zaskakujące o tyle, że na ogół są to niejadki, tutaj jednak możliwość skonsumowania owoców (warzyw) własnej pracy okazała się być silniejsza 😉
Pawle,
w mojej okolicy mądrość ludowa głosi, że największe ziemniaki wyrastają najgłupszym chłopom 😉
W ubiegłym tygodniu przerobiłam na placki wielkie bulwy odmiany Charlotte, też świeżo wykopane, przed kolejną ulewą 🙁
Najwyższy szczyt Cejlonu nazywa się Pidurutagala 2524 mnpm. Adam’s Peak (Sri Pada) ma 2243 m i jest celem licznych pielgrzymek jako święta góra dla kilku religii. Taka cejlońska Jasna Góra, ale ekumeniczna 😉
Notabene, Sri lanka to jest demokratyczna socjalistyczna republika (oficjalnie) 😎
Sorry za wymądrzanie 🙄 Już przestaję, idę łapać endorfiny póki pięknie na dworze 😉
Nemo,
Nie były one aż takie wielkie, więc może nie jest ze mną jeszcze tak źle 😉 ale w przyszłym sezonie postaram się bardziej.
Nie wiem jaką miałem odmianę bo po prostu wziąłem 20 sztuk zakupionych w warzywniaku. Ale tej odmiany Charlotte postaram się poszukać na przyszły rok.
postanowilam kupic w prezencie ksiazke o robieniu nalewek. Weszlam na strone merlina i… wyrzucilo mi 60 tytulow. 🙁
Czy ktos ma z tymi ksiazkami jakies doswiadczenie? Ktora mam wybrac?
Jestem, kod „dbac”. Chyba to przypomnienie co mam w tym domu robic. Dbac.
Spotkalam nareszcie Muffina. Jest rozkoszny, a mruczy jak traktor. Hanba zeby taki uroczy kot przesiadywal bez towarzystwa. No, nic, bedziemy nad tym pracowac..
Zaadoptowalam jedna psia miske pod popielniczke. I wychodze z nia do ogrodu.
Teraz .wezme autobus do KIngston na jakies .zakupy zywnosciowe.
Bardzo dziwnie sie tu czuje na gospodarstwie.
I mam triche pietra przed wlaczeniem pierwszy raz systemu alarmowego.
Nirrod, nie kupuj tylko tej takiej ksiazeczki, ktora sie nazywsa Piwniczka .mnicha, albo jakos tak podobna. Dostalam kiedys w prezencie, jest okropna, a w dodatku kazdy przepis poprzedzony jest jakimis rymami .czestochowskimi, ktore mnie .przyprawiaja o bol zebow.
Nie wiem dlaczego miedzy wyrazami wyrastaja mi jakies kropki. Nie sposob ich usunac.
nemo,
dla Was gotów jestem byc cala wiecznosc i trzy dni do dyspozycji. Zanotowalem w kalendarzu od 5 do 7 pazdziernika Roku Panskiego 2008. Prosze o podanie wstepnie liczebnosci delegacji, celem zabezpieczenia miejsc do spanie. Goscinne lózko które osobiscie zdewastowal Marek, doprowadzone do porzadku i wypróbowane. Czy na przyjecie gosci moze byc Muskat Ottonel z rocznika 2007, pochodzacy z miejscowosci Eisberg. Biorac pod uwage, ze ja nie prowadze kuchni prosze o zaopatrzenie sie w kanapki na pierwszy posilek. Reszte nabedziemy potem droga kupna. Poscieli zabierac nie trzeba. Poduszkami które kupi Pyra podziele sie po bratersku.
W nastepnej relacji przekaze nowosci na temat uhudlera który juz w pelni skompletowany wybiera sie na Zjazd.
Pan Lulek
A jak wyglada Muffin, jakie ma kolory lub pregi lub laty?
Pyry zjadły obiad (stek wieprzowy w sosie borowikowym, ryż, ogórki), a starszą panią za jakąś godzinę czeka wycieczka z wychowańcem, bo przed południem był z Anią. Odpukać w niemalowane drewno, prawie nie zdarza się mu nabrudzić w domu, albo inaczej : brudzi, jak diabli bo drze papiery, przynosi ziemię z balkonu i rozrzuca zabawki, natomiast niezwykle rzadko przytrafiają mu się przygody fizjologiczne. Dobre chociaż to, bo nie słucha nas za grosz, robi tylko to, na co ma ochotę
Małgosiu – do Ryby schodzi się cała rodzina Matrosa i znajomi oglądać ikonę. Ogromnie się podoba, tylko pod starą ciotką ugięły się kolana kiedy dowiedziała się, że nimb nie jest „kraszony” złotą farbką, tylko najprawdziwszym, 24 karatowym złotem
Jak dobrze zrobić sobie małą przerwę w pracy, zajadać ” kluseczki na patyczkach” (tak moja mała będąc naprawdę małą nazwała winogrona 🙂 ), czytać o egzotycznych przygodach, a na koniec – tak miłe słowa Pyry! Pyro, cała radość po mojej stronie!!!
Zajzalam do pracy, nawet nie wymyslilismy tematow na nastepny numer, wiec odwiedzilam polozone blisko Cento Italia, wszystko bylo diabelsko drogie, kiedys w Kolonii to w takiej wloskiej hurtowni kupowalo sie piec litrow „vino primitivo” za 5 DM a teraz nie ma primitivo tylko bylo sycylianskie za 20 Euro, nabylam wiec w ramach rekompensaty, ku radosci Dagny, salami obrzymohttp://picasaweb.google.de/dorotadaga/Salami/photo#5236212837822984962
jeszcze raz salami olbrzymo
http://picasaweb.google.de/dorotadaga/Salami/photo#5236212837822984962
dorota l.
Ty nie idz mnie kusic na salami olbrzymo. Dostep do prawdziwego salami jest na wschód od Burgenlandii. Wszystko co jest na zachód to sa, czasami wspaniale, podróbki. To jest dokladnie to co z prawdziwym sznyclem wiedenskim który autentycznie zjada sie w Mediolanie. Wszystko inne z wiedenskim sznyclem w Wiedniu to sa podróbki. Czasami lepsze od oryginalu
Prawdziwe salami robi sie na Wegrzech. Producentami sa odwieczni konkurenci, firmy Herz i Pick. Jedna miesci sie w Budapeszcie a druga na poludniu w miescie Seged. Pomimo wieloletnich cwiczen nie nauczylem sie rozrózniac róznic w smaku tych dwu gatunków. Teraz na rynku sa rózne gatunki kielbas, czesto znakomitych w smaku które uzywaja slowa salami w nazwie.
Pozostaje z pytaniem, czy przy nastepnej wysylce nasion dolaczyc mala sztange salami. Jesli tak, to której firmy. O ile sie orientuje, to one nie daja sie rozmnazac w ogródkach przydomowych
Piekne uklony i smacznego.
Pan Lulek
Hallo, hallo tu Dagny, ja tez bylam ogladac slonie, u nas w Zoo jest chyba pietnascie sloni z Indonezji, bylam tez odwiedzic Knuta naszego misia. Pozdrowienia
http://picasaweb.google.de/dorotadaga/Zoo
Panie Lulku, prosze mi sie dac pocieszyc berlinskim mikroklimatem, do tego centro wybieralam sie dwa lata, chcialam zobaczyc jak oni dbaja o tutejszych kientow ale finansowo jest to raczej niekonieczne a poza tym wschodnia tutejsza kultura nie kultywuje az tak bardzo posiedzen przy stole a samej mi sie nie chce.
Prosze sie wstrzymac z przesylka, gdyz jeszcze dojdzie do tego, ze bedzie mi walowke podrzucal.
no i co nie podoba sie nasz slon?
Slon wspanialy. Szczególnie ten bialy. Jakby podobny do niedzwiedzia.
Walówek do Berlina podsylac nie bede. Niema muru, niema podrzucania. Radzcie sobie sami.
Przyniesiono uhudlerowa wyprawe. Piekne, dorodne butelki. W tym roku od innego winiarza. On jest moim najblizszym sasiadem. Robi wlasne uhudlery. Jedna butelka otrzymalem jako prezent reklamowy dla popróbowania bez potrzeby otwierania kartonów. Wierzcie, nie wierzcie, prawdziwy pachnacy malinami. Wszystko wskazuje na to, ze zakupy wyjazdowe zakonczono. Jesli ktos ma jakies ekstra zyczenia prosze o zglaszania na pismie. Rozpatrywane beda w kolejnosci zgloszen. Reklamacji po zrealizowaniu dostawy nie uwzglednia sie.
Troche smutna wiadomosc na temat Leny-Tuski. Choruje bidula. Jakies klopoty z kregoslupem. Lyka kupe tabletek ale mam nadzieje, ze wszystko przejdzie.
Tymczasem trzymam kciuki bo nic innego mi nie pozostalo
Pan Lulek
Słoń się nam podoba. Rodzina do słoni ma stosunek nabożny, tylko Młodsza Pyra kiedyś nam słonie obrzydziła. Zbierała figurki słoni – od kryształowych maleństw z Petersburga, do metrowej, pluszowej maskotki. Dom mieliśmy zasłoniony w takim znaczeniu jak np zawszony, zapchlony itp. Ogólnym poważaniem cieszył się ten największy, bo zdawał z dzieckiem wszystkie egzaminy. Był to słoń siedzący w kolorze indyjskiego różu z wesoło uniesioną trąbą. Zarobiła na niego osobiście w III klasie liceum i pojechała kupić do Warszawy. Wnosiła potwora na wszystkie sale egzaminacyjne, sadzała na stole komisji z boku i była spokojna o wyniki. Słoń zdał maturę, egzamin na uczelnię, egzaminy I semestru, II semestru, aż na 2-gim roku oblał filozofię. To był przedmiot dla mojej córki nie do przejścia – druga bliźniaczka, jak to humanistka, kłopotów nie miała, Anka wpadała w popłoch i twierdziła, że to jest wszystko to samo i się nie nauczy. Matka z siostrą udzielały korepetycji, odpytywały, a nasza przyrodniczo-techniczna głupiała na samą myśl. Zdała za trzecim podejściem i to trochę z łaski na uciechę, bo poza tym uczyła się doskonale. I w ten sposób słoń stracił stanowisko.
Pani Pyro to bardzo ciekawa historia, teraz na wkacjach dostalam od mojej angielskiej kuzynki Philiphine nie takiego duzego mopsa i tez go bede brac wszedzie, ma na imie Romeo
Heleno,
jak już będziesz w Kingston, to wpadnij – nie mam składników na margaritę, ale może się kopnę za róg? 😉
Paweł ,
ja kiedys miałam takie fioletowe ziemniaki, niestety, znajomy, który je hodował, już nie opuszcza wózka inwalidzkiego (były desantowiec kanadyjski z Normandii), jest to dla niego tragedia, bo ogrodnictwo to było jego hobby, a tu jeszcze żona, wojenne trofeum z Francji, ostatnio mu zmarła, moja dobra znajoma:(
Ale nie o tym chciałam, kiedyś wykombinowałam taką sałatkę na zimno, zainspirowana tymi fioletowymi ziemniakami od Claude’a:
– jasiek-fasola
– 3-4 ziemniaki spore
– spora garść niezbyt drobno posiekanego kopru
winegret:
– oliwa
– ocet (może być balsamico, ale koniecznie jasny)
– sól, pieprz
– 2-3 ząbki wyciśniętego w prasce czosnku
– trochę ostrej lub nieostrej papryki, swieżej, drobniutko skrojonej lub suszonej, pokruszonej, dla czerwonego koloru i smaku.
Wszystkie składniki winegretu pomieszać, oliwa na końcu!
Ugotować w osolonej wodzie michę fasoli-jaśka (wymiar michy w zależności od apetytu), pilnować, żeby był akuratny, nie rozgotowany. Co się rozgotuje albo pęknie – zjeść. Wersja uproszczona – kupić jaśka w puszce, nasza norma to 540ml. puszka – ja biorę takie 2-4 puszki. Przepłukać, odcedzić.
Ugotować w łupinie ziemniaki . Te kolorowe dodaja uroku sałatce!
Do michy z zimnym jaśkiem wkroić ziemniaki, w dużą kostkę. Wrzucamy koper, na to winegret – i dać się pożenić temu w lodówce z godzinę przynajmniej.
Jest to bardzo atrakcyjna sałatka, szczególnie z kolorowymi ziemniakami. I bardzo pyszna. Można spróbować małą ilość, ale ja zawsze robię michę, bo to znika biegiem. A większą ilość można bez szkody w lodówce przetrzymać.
Zaznaczam, że jest to mój autorski pomysł 🙂
Łasuchom proponuję ćwierć-pół łyżeczki mielonego kminku dla poprawienia trawienia 😉
Dagny, Skarbie – najpierw trzeba czcigodne Grono do pluszaka przyzwyczaić. Przynosić tylko przy specjalnych okazjach i żeby zamieszania nie robić wśród dzieciaków oddawać nauczycielce pod opiekę na czas zajęć. Niech patrzy na wszystkich i niech „pomaga” wszystkim.
Sluchajcie, ma problem i dylemat. Bobik, jestes tam gdzie, bo i od Ciebie oczekuje odpowiedzi.
.Tobiaszek jest karmiony tylko jednym roidzajem hjedzenia, Sa to takjie plastikowe tacki z czyms w rodzaju pasztetu, kupowane w specjalnym sklepie, ponoc bardzo zdrowe etc . Nie ma to nawet wstretnego zapachu, |.Wlasciwie to nie ma zadnego.
Otoz on tego jedzenia NIENAWIDZI. NIENAWIDZI.
.Wydalam mu zgodnie z instrukcjami na pismie o godzinie pierwszej. Instrukcje mpowia, ze jak nie zje do trzeciej, to mam zabrac. I wydac to samo wieczorem.
Pies nawet nie podszedl do miski. POtem ja sobie przynioslam pol upieczonej kury, na dzis i na jutro – nie chce mi sie gotowac w cudzym domu i pies patrzyl jak jem tak zalosliwie, ze wydalam mu kawalek piersi (bez kosci). Tobiasz oszalal ze szczescia i nawet sie rozplakal.
Teraz chodzi za mna i popiskuje wyraznie blagajac o tego kurczaka.
Wiec moje pytanie: czy jest jakis dobry powod aby psa (czy kota) karmic tylko jednym rodzajem jedzenia. Wszystkie zwierzeta jakie w zyciu mialam i jakie znam dostaja bardzo roznorodna diete. I puszki i „ludzkie”.
Czy wolno mi podsuwac mu inne rzeczy do jedzenia wbrew nakazom gospodarzy. Czy wolno mi kupic jakies inne puszczeki dla Tobiaszka? Znaczy – nie przyznajac sie i zacierajac slady?
Nie wiem co robic, bo mnie szlag trafia, ze mozna psu takie zycie zorganizowac.
Z Muffinem jest podobnie – tylko jeden rodzaj whiskas i nic innego procz whiskas.
No wiec jak?
Zaznaczam, ze moja lojalnosc jest w pierwszym rzedzie wobec psa, a dopiero potem moich pracodawcow.
To bywa ryzykowne (myślę o zmioanie diety psa). Opiekujemy sie b. często Rudolfem naszych wnucząt. U nich on jada tylko karmę sucha kupowaną w psim sklepie. Gdy podajemy mu czasem ( z podobnych względów0 ludzkie przysmaki reaguje na to ZAWSZE biegunką. Na wsi to nie ma znaczenia ale w mieście…
O! To ciekawe.
Helena, moze byl na poczatku smutny, ze panstwo wyjechali i nie chcial jesc ale jak Ty wprowadzilas nowe aspekty w zycie i nowy zapach to ozyl i pokochal odmiany. Tez uwazam, ze wszyscy powinni wsyskiego probowac i jesc to co im samkuje. Co do nakazow gospodarzy to mozesz je obejsc, niech zwierzeta tez maja wakacje tylko oby sie do tego nie przyzwyczaily bo bedzie awantura.
Mam niewiele doświadczenia, ale wiem, że Radek bez oporu jada suchą karmę, a do tego jakiś mięsny 1 posiłek. Warzyw np nie lubi, nie znosi psich puszek nawet najwyższej klasy – nie je ich zawartości, nie je pieczywa, słodyczy, owoców za to pasjami zjada trawę. Gryzie surową marchew ale czy coś z niej połyka, to nie wiem, bo na podłodze pozostają rozwłóczone strzępy jadł chętnie szparagi. Lubi twaróg niekwaśny i żółtko, które dostaje raz w tygodniu
Dagny, bylam na rowerze bo mam nowy rower. A teraz tata wyjezdza. Juz kiedys jak czytalismy ksiazke o kogucie Franz to go mialam w domu i zanioslam do klasy i on siedzial w klasie na pulce i sluchal.
Dorota, Toby smutny?! Bawil sie ze mna bardzo wesolo, wlasnie wrocilismy z kolejnego spaceru, na ktorym byl bardzo ozywiony i niegrzeczny.
To rozkoszny pies. Chyba mu w trej sytuacji dam jeszcze troche piersi. POjdziemny jeszcze na spacer przed snem i sie okaze, czy zle reaguje na normalne jedzenie.On u mnie nawet pomidora sprobowal!
Dagny – Pyra Młodsza mi właśnie przypomniała, że nasz różowy słoń pełnił obowiązki maskotki maturalnej całej klasy – nikt nie podchodził do losowania zestawów pytań, póki słonia po trąbie nie pogłaskał. Okazało się, że ta klasa miała najlepsze wyniki maturalne. Dzięki słoniowi?
Heleno, z braku czasu trochę w skrócie, ale problem jest istotny i sumienie nie pozwoliłoby mi nie szczeknąć w ogóle. 🙂 Po pierwsze, to już nawet nie o to chodzi, czy dla Toby`ego jest dobry tylko jeden rodzaj karmy (chociaż co wrażliwsi psowie potrafią rzeczywiście reagować na zmiany rozstrojami żołądkowo-kiszkowymi), ale o to, że dla nas, psów, tak samo zresztą jak dla dzieci, dobre są jasne zasady i konsekwencja. Jak piesek nigdy nie dostawał obrywek, a teraz je dostaje, to wprawdzie ma chwile frajdy, ale równocześnie otrzymuje informacje typu „nic nie jest pewne”, „reguły nie obowiązują”, „nie wiadomo, kto w tym stadzie jest kim i jakie są jego prawa oraz obowiązki”. Zwłaszcza to ostatnie bardzo nas wytrąca z równowagi, bo jak mamy charakter uległy, to brak jasnej hierarchii nas przeraża, a jak dominujący, to czujemy się w obowiązku spróbować przejąć władzę, co się z reguły bardzo źle kończy, i dla nas i dla rodziny. A skutki mogą być długotrwałe!
Po drugie, piesek przyzwyczajony do jednego rodzaju karmy umie sobie ją „dawkować” z rozsądku, a nie z łakomstwa, w związku z czym ma szanse zachować szczupłą sylwetkę i zdrowe wnętrzności do późnych lat. Ja też moje klocki nie zawsze zjadam jak dają, nie dlatego, że ich nienawidzę, tylko dlatego, że po prostu nie jestem głodny. O ile nic mi nie dolega, to wcześniej czy później to nadrobię. Prawda, że mama na te klocki wrzuca mi zawsze odrobinę ludzkiego (tylko symbolicznie!), ale to jest kwestia obyczaju w danej rodzinie. Jeżeli Toby takiego obyczaju nie zna, to wprowadzanie go na kilka tygodni, a potem wyprowadzanie, tylko by mu namieszało w łebku.
Po trzecie, piesy to jednak nie koty. Jak się przyzwyczaimy do żebractwa, to potrafimy być okropnie umolne, co też może skutkować konfliktami w rodzinie, a po co to komu.
Po czwarte, jeżeli karmę dobierał weterynarz, to można założyć, że dobrał stosowną do wieku, stanu zdrowia, trybu życia, itp. Zależnie od tego pieskom potrzeba mniej lub więcej protein, tłuszczu, czy innych węglowodanów i zmienianie tych proporcji niekoniecznie musi być dla nas zdrowe, chociaż potrafi być przyjemne. 🙂
Tak że, przy całej sympatii do mojego angolskiego kumpla, jednak bym go nie rozregulowywał, bo szkody z tego może być więcej niż chwilowego pożytku.
Bobikowy wywód jest przekonywujacy. Zdaje się, ze Toby wychowa Helenę 😉
A potem Gospodarstwo bedzie wsciekłe 😯
Tomatillos powoli dochodzą, zjadłam dzisiaj kilka. A powinnam odłożyć trochę na suszenie nasion – nie mogłam się powstrzymać. Dzisiaj gruntownie czyszczę szafki kuchenne i lodówkę, przecież nie zostawię brudów – a brudno jest, bo wiedziałam, ze przed wyjazdem sprzątam, to… zapusciłam 🙂
Na obiad krupiak Brzucha oraz gęsty sos grzybowy z suszonymi prawdziwkami. Mogłabym dodać portobello dla „masy” sosu, ale nie mam pod ręka i nie mam czasu iść do sklepu. Osobno sałatka z pomidorów.
Dobrze, Bobik. Toby bedzie dostawal to swinstwo. Na Twoja, Bob, odpowiedzialnosc.
Ale serce (zastepczej) matki boli. Taki los matek.
Nirrod pisze:
2008-08-19 o godz. 13:06
postanowilam kupic w prezencie ksiazke o robieniu nalewek. Weszlam na strone merlina i? wyrzucilo mi 60 tytulow
———-
Wiekszosc (jezeli nie wszystkie, niestety) z nich jest przedrukami tych samych przepisow. Jezeli wiec chodzi o prezent, to ktorakolwiek bedzie dobra, byle jak najnowsza i z ladna okladka.
Heleno, jeszcze kilka słów, żeby ulżyć Twemu sercu. Ludzie jedząc te kurczaki i gorgonzole zapadają jak wiadomo na przeróżne choroby cywilizacyjne. Psowie karmieni ludzkim też. Więc nie dając chronisz pieska przed zawałem, cukrzycą (jak najbardziej psom się ona zdarza), marskością wątroby i paroma innymi świństwami.
A do poprzedniego wywodu dorzucę jeszcze zasadę ogólną. Psie życie stadne jest bardzo zhierarchizowane i podlega dość sztywnym regułom. Wbrew pozorom my tych reguł lubimy przestrzegać, bo nam to oszczędza kłopotów z główkowaniem, jak trzeba się zachować. A żarcie jest bardzo istotnym elementem naszej socjalizacji i ustalania relacji z innymi. Toteż jakiekolwiek zmiany w zasadach konsumpcji pociągają za sobą – znacznie poważniejsze w skutkach – zaburzenia w naszym życiu socjalnym. Więc zasada ogólna brzmi: jak pies już należy do jakiegoś stada, które wypracowało sobie własne reguły, to przy jego misce – nie majstrować!
Na moją odpowiedzialność! 😀
Alicjo,
Dzięki za przepis, w wolnej chwili przetestuję.
Nirrod,
U mojej teściowej na półce stoi stara książka „Domowy wyrób win”. Tytuł to zmyła bo prawie połowę zajmują przepisy na nalewki. Autora niestety nie pamiętam. Książka jest stara i momentami się ją nawet śmiesznie czyta, ale merytorycznie wydaje się być solidna. Są wznowienia, bo jakieś pół roku temu widziałem ją w księgarni i przekartkowałem – to samo co w starym wydaniu.
A ja kończę się pakować i jutro ruszam na 4 dni na Litwę 😉
Pozdrawiam,
Nirrod,
To jest ta książka:
http://www.allegro.pl/item418513579_domowy_wyrob_win_jan_cieslak.html
Na Allegro jest sporo egzemplarzy, ceny różne w zależności od wydania i ich stanu.
Na prezent to by się przydała książka z półki w księgarni – elegancka szata graficzna i twarda oprawa 🙂
Przyjemnej podróży na Litwę, Paweł! 🙂
Ja znam jedną książkę z twardą odprawą. Występują w niej posłowie greccy w bardzo eleganckich szatach. Ale nie jestem pewien, czy było tam coś o nalewkach. 😀
śerdecznie pozdrawiam gospodarza. Pięknie napisał Pan o słoniach..
No, jak Grecy, to pewnie było o winach 😉
Mnie się do tej pory wszystkie odcinki cejlońskie podobają, ale chyba o kobrach pominę 😐
Zdjęć by się przydało… Gospodarz powinien sobie zainstalować gmail i uruchomić picassę 🙂
Doroto z sąsiedztwa , czynimy naciski? 😉
Lekutkie na poczatek…
OK, Bobby, Ok. Okropnie pruskie sa te zasady, ale sie podporzadkowuje.
Udalo mi sie go nakarmic jego wlasnym jedzeniem. TEraz cos ode mnie chce, ale nie wiem co. Drapie mnie w udo. Na spacerze wieczornym bylam, pileczka tez sie bawilam. , potem ogladalismy razem Trinny i Susanne. To co tez pies jeszcze ode mnie chce? Usiluje czytac ksiazke, ale ten domaga sie mojej uwagi.
A czy wspominalam. ze on spi w metalowej klatce? Jak Boga kocham. Zamykanej . Pewnie to ma tez jakies glebokie uzasadnienie….
Tak, tak, picasa to jest to! (to jest ten lekki nacisk 😉 )
A ja ją mam nawet bez gmaila… ale swoją drogą chyba też założę, z innych powodów…
Metalowej, zamykanej klatki żadną miarą zrozumieć nie mogę! 😯 To jest z kolei wbrew psim zasadom, bo my może nie zmieniamy miejsc spalnych aż tak często jak koty, ale jednak spanie cały czas w jednym miejscu jest wbrew naszej naturze. A poza tym dla piesków są łóżeczka! Czy ta klatka nie ma być przypadkiem jakąś chorobliwą formą ochrony Toby’ego przed Muffinem?
Tu akurat bym zaryzykował i zostawił otwarte drzwi klatki, zostawiając zamknięte drzwi do pokoju. Ciekawe, co by było? Chociaż może biedny Toby już ma syndrom wyuczonej bezradności i nawet nie wpadnie na pomysł, żeby przez te otwarte drzwi wyleźć. 🙁
@Helena
Pewnie jakieś uzasadnienie ma.
Najprawdopodobniej należy go szukać u właściciela.
Wśród posiadaczy psów tylko niewielki % ma jakieś pojęcie o ułożeniu i prowadzeniu psa. Pan neurotyk – pies neurotyk.
Ale na szczęście powstaje coraz więcej serwisów, które chętnie, za opłatą takiemu delikwentowi to i owo wytłumaczą.
Tak jak piszesz on daje dzień w dzień temu psu to samo industry-papu.
Dobrze, że ten pies nie potrafi mówić.
Pozdrawiam
zlewkrwi
Uff, moje zamiłowanie do dyskusji religijnych skończy się kiedyś nieszczęściem. Od lat „misjonuje” mnie pewien staruszek – świadek Jehowy. Od lat gadam sobie z nim o polityce, ewolucji, geologii i końcu świata i tak dbam o kontakty międzyludzkie, a on też chyba lubi sobie pogadać, chociaż efekty nawracania są zerowe. Ostatnimi czasy jakoś przestał się pokazywać i już myśleliśmy, że zaprzestał czekania na królestwo boże na Ziemi, kiedy nagle pojawił się dziś w porze podwieczorku. Chciałam się wykręcić brakiem czasu (wybieraliśmy się na grzyby), ale jak zobaczyłam, jaki jest słaby i mizerny, to zaprosiłam go na herbatę i ciasto morelowe. Zanim omówiliśmy aktualną sytuację polityczną, jego pobyt w szpitalu i śmierć przyjaciela, z którym się czasem pojawiał, minęła godzina. Mimo spóźnienia wybraliśmy się jednak na te grzyby. Pojechaliśmy do lasu na wys. 1500 m w okolicy pewnej hali i dzikiej doliny krasowej. Jak zwykle każde z nas poszło w swoją stronę z zamiarem spotkania się za półtorej godziny w tzw. Hexenwald czyli Lasku Czarownic, nazwanym tak przez nas po tym, jak natknęłam się tam niespodzianie na wiedźmę medytującą pośrodku kamiennego kręgu na małym uroczysku. Kiedy już byliśmy maksymalnie oddaleni od miejsca spotkania, zza gór napłynęły nagle czarne chmury i rozpętała się niesamowita burza. Zerwał się wicher, wielkie świerki zaszumiały złowrogo, a błyskawice świeciły upiornym żółtym światłem w ogarniającej wszystko mgle. Na dodatek lunął rzęsisty deszcz i bardzo pociemniało. Wśród tych gwałtownych piorunów doszłam do miejsca spotkania na pół godziny przed umówionym czasem. Lasek był na górce, a Osobisty miał nadejść od dołu, więc ruszyłam mu naprzeciw. Tymczasem on, wiedząc jak się boję burzy, pobiegł na skróty mijając mnie o kilkadziesiąt metrów. Moje wołanie i gwizdy okazały się nieskuteczne w tej nawałnicy 😯 I tak stałam wśród drzew bojąc się wyjść na otwartą przestrzeń z pojedyńczymi wielkimi smrekami, a on poleciał aż do szałasów na hali, skąd spodziewał się mojego nadejścia. Po półgodzinnym szukaniu zdecydował się sprawdzić, czy nie poszłam do samochodu i tak natknął się na mnie w dolnym lesie. Chyba się trochę zdenerwował 🙁 A co ja się przez ten czas natrzęsłam, to moje, ale się nie przyznałam 😎 Powiedziałam tylko, że przecież to logiczne, że nie czeka się w burzy w najwyższym miejscu 😎
Na kolację była między innymi zupa ze świeżych borowików i butelka bretońskiego cydru, chociaż Osobisty przebąkiwał coś o wódce 😉
Ja poderwałam gmail, kiedy była jeszcze za zaproszeniem – to przyjaciele, młodociani *computer geeks* podesłali i bylam jedną z pierwszych, która to miała. Podoba mi się, ze dają sporo miejsca i w zasadzie gmail służy nie tylko za pocztę, ale osobna szufladka na trzymanie przeróżnych plików, w tym zdjęć. Nawet gdyby nasz komputer (odpukać) szlag trafił i nie zrobilibyśmy back-up (codziennie nie robimy!) – pliki na gmailu siedzą na ichnim serwerze, zawsze można odzyskać. Jest to użyteczne ustrojstwo, a picassa wręcz doskonała. Taki podręczny album, mozna zmieniać, cudować i tak dalej.
Nemo, przecież to jasne jak drut – Szef postanowił zemścić się za to, że nie dałaś się nawrócić. Na drugi raz dobrze się zastanów! 😆
Bobiku,
myślisz, że gdybym odprawiła Misjonarza, to burza byłaby godzinę wcześniej? 😯 Tak czy siak, nalezało mi się? 😯
Czy kod „baca” nie oznacza przypadkiem, że pomyliłem blogi i powinienem się wpisać u Owczarka? 😯
Nemo, niespodziewane nawrócenie poskutkowałoby może zupełnym brakiem burzy. I cudownym wysypem borowików. Jeszcze raz Ci radzę, na przyszłość nie lekceważ pozycji Misjonarzy! 😀
Co do psiej klatki – nasza rodzinna Psica Pumica, którą Helena bodaj miała możność poznać, ma takową klatkę, pełniącą funkcję budy, i nawet lubi w niej siedzieć, bo wie, że to jej miejsce. Kiedy przychodzą goście, często się ją tam zamyka, bo to wariatka i skacze na ludzi bez opamiętania, a i capnąć może, kiedy się ją sprowokuje…
A co do jedzenia – miałam znajomego przekochanego labradora, którego pańcia, moja koleżanka, regularnie używała jako odkurzacza, psisko nauczyło się czatować na wszystkie spady ze stołu, zwłaszcza od dziecka, wcinało słodycze i różne inne niezdrowe rzeczy. Parę miesięcy zszedł, od dawna schorowany na wyżej wymienione ludzkie choroby. Ja na ten sposób postępowania z psem patrzyłam z bólem, ale głupio mi było zwracać koleżance uwagę. Teraz żałuję – ale nawet gdybym ją zwróciła raz i drugi, ona pewnie i tak dalej rzucałaby ulubieńcowi herbatniczki i inne takie, no, no jak tak ślicznie prosi…
…errata: powinno być – parę miesięcy temu zszedł
Tymczasem moj podopieczny dal dyla do ogrodu, ktory jest ogromny, i nie prezychodzi na wolanie. Wiem, ze nigdzie nie mog;l wyskoczyc na ulice, bo ogrod jest otoczony murem. Jest ciemno jak cholrea, oswietlone sa tylko drzwi, a ja blagam psa aby wrocil (do klatki), a on udaje, ze ogluchl. Zadnych nawet szmerow. Wiec zamoast isc i bawic sie z kotem, ja skomle przy drzwich do ogrodu: Toby, Toby! A on mnie olewa.
Jak go dorwe, to bedzie w klatce ZAMKNIETY. Skonczylo sie. Jestem cala poparzona pokrzywami. BEDZIE ZAMKNIETY W KLATCE, nie ma liberalnej demokracji dla wrogow liberalnej demokracji.
Niech tylko sukinkot wroci….
Już się miałem odmeldować i pójść do rodzinnego łóżeczka, ale psie tematy są dla mnie niezwykle pociągające. To prawda, że piesek może klatkę traktować jak budę, nie mieć nic przeciwko niej i chętnie w niej przebywać. Ale zamykanie go tam na noc jednak jest dla mnie wrrrr!, bo sam wiem, ile razy w ciągu nocy lubię zmienić miejsce i pozycję. No i lubię być blisko stada, przed snem trochę się potarmosić, a potem – chociaż w nocy z łóżka złażę – posłuchać sobie, jak inni chrapią. To dla mnie też ważny element mojego życia socjalnego.
A teraz już dobranoc, choćby nie wiem ile klatek i misek przeleciało przez blog. 😀
Heleno, a przecież szczekałem: jak się otwiera klatkę, zamknąć drzwi do pokoju! 😀
Wróci, wróci… będzie liczy na kur**ską pierś 🙂
Niech tylko zgłodnieje!
Tereska z Pomorza ma taki płaski, spory kosz dla Ady (mieszaniec, miał byc jamnik, a wyszło, co wyszło. Kosz jest wysciełany specjalnym materacem i Ada sobie tam urzęduje, na straży kuchni i salonu. Ale to nieduży pies, większy nieco od jamnika.
Dorwalam skubanca. Dorwalam!!!
Jest pod kluczem.
.Owszem mialam przyjemnosc poznac Psice i nawet bylam swiadkiem jak chapnela Jasia S. przy stole. Biedna Bella zwijala sie w przeprosinach. 🙂 🙂 🙂
Ada. Trochę ślepa, prawie całkiem głucha, 20 lat na karku, po przejściach. Kiedyś zginęła i wpadła do studzienki 2 metrowej, siedziała tam 2 tygodnie – ZIMĄ!- zanim ją ktoś odkrył, ale o własnych nogach wróciła do domu, bo człowiek nie wiedział, czyj to pies. Nakarmił, napoił, a pies wyraznie chciał gdzieś iść i wypuszczony, znalazł droge do domu.
Co gorsza, ta studzienka była blisko największego poligonu wojskowego w Polsce – Drawsko… i akurat odbywały sie strzelania. Pieski wiedzą, jakie to dla nich niemiłe na uszy. Dlatego Ada jest teraz głucha, nie tylko z powodu wieku.
http://alicja.homelinux.com/news/img_2175.jpg