Rzymianie mieli garum a my mamy…
…to sos niesłychanie popularny w większości kuchni, specyficzny dla kuchni azjatyckich (chińskiej, japońskiej, tajskiej). Obecny jest właściwie od 2 tysięcy lat, ale w postaci, w jakiej znamy sosy sojowe dziś, powstał w VI wieku. Robi coraz większą furorę i w naszej kuchni, dodaje bowiem potrawom smaku, powoduje, że danie staje się pełne wyrazu, esencjonalne.
Sos sojowy – bo o nim tu mowa – powstaje w procesie fermentacji soi. Ma on, oprócz wspaniałego smaku, i tę zaletę, że nie trzeba obawiać się zbyt długiego przechowywania tej przyprawy: wraz z upływem czasu nabiera ona smaku i nie psuje się nawet przez kilka lat, dojrzewając jak wino. Bywają sosy sojowe z aromatem grzybowym i ostrygowym, każdy odpowiedni do innego typu dań – bardziej uniwersalny jest oczywiście sos o zapachu grzybowym, ale dodanie sosu ostrygowego, który nie ma silnie „morskiego” aromatu, do potrawy mięsnej daje również znakomite rezultaty.
Sosy sojowe bywają jasne i ciemne, bardziej wyrazisty w smaku jest sos ciemny. Ten ostatni jest używany powszechnie w kuchni chińskiej. Sos jasny bardziej popularny jest w kuchni japońskiej, stanowiąc obowiązkowy dodatek na przykład do sushi.
Smakowita kaczka Adamczewskich
(8 porcji)
1 duża, nietłusta kaczka, 1 cebula, 2 ząbki czosnku, 3 łyżki oliwy lub oleju, pół szklanki sosu sojowego, 2 garści suszonych chińskich grzybów mun, 2 słodkie papryki, 2 garści rodzynek lub migdałów, pół łyżeczki kminu rzymskiego, 2 łyżki cukru, sól
Sprawioną i lekko posoloną kaczkę upiec w piekarniku do miękkości. Po ostudzeniu wyluzować ją, czyli usunąć kości, mięso zaś pokroić w kawałki wielkości połowy pudełka zapałek. Namoczyć w ciepłej wodzie grzybki mun. Na oliwie podsmażyć posiekaną drobno cebulę, dodać przeciśnięty przez praskę czosnek, odciśnięte z wody grzybki, pokrojoną w cienkie paski paprykę, a na koniec pokrojone mięso, sos sojowy, cukier, kmin rzymski, rodzynki, migdały, po czym dolać nieco wody i dusić około 10 minut. Amatorzy ostrych przypraw mogą dodać do smaku cayenne, chili lub inną ostrą przyprawę, na przykład sos tabasco. Ta kaczka najlepiej smakuje podana z ryżem lub chińskim makaronem.
Smażony ryż
(4 porcje)
3 woreczki ryżu (po 125 g), 1 czerwona papryka, 2 ząbki czosnku, 3 łyżki oleju lub oliwy, 2 jaja, 4 łyżki sosu sojowego, 2 cm korzenia świeżego imbiru
Jaja rozbić w miseczce z 3 łyżkami wody i posolić. Na dużej patelni rozgrzać łyżkę oleju lub oliwy, wylać masę jajeczną i usmażyć omlet. Wyłożyć go na deskę do krojenia i pokroić w paski. Ryż ugotować według przepisu. Paprykę pokroić w cienkie paseczki. Utrzeć na tarce obrany kawałek imbiru. Rozgrzać na patelni pozostały olej, dodać przeciśnięty przez praskę czosnek, imbir i chwilę smażyć, po czym dodać pokrojoną paprykę i jeszcze chwilę smażyć. Dodać ugotowany ryż, pokrojony omlet, sos sojowy i wymieszać podgrzewając. Podawać jako znakomity dodatek do potraw lub bez żadnych dodatków.
Komentarze
Rzymianie mieli garum a my mamy znowu o czym pisać!
Dzisiaj nie mam zbyt wiele czasu bo towar trzeba rozwozić. Wrócę wieczorem to sobie poczytam.
Do widzenia Państwu.
Dzień dobry.
W pralce siedzą kąpielowe ręczniki, pies siedzi na balkonie, a Pyra właśnie zjadła śniadanie, pije kawę i siedzi przed klawiaturą.
Myślę o Sołżenicynie, który zmarł właśnie, o jego roli w odczarowywaniu „nieludzkiej ziemi” i o tym, jak bardzo z latami dziwaczał, budował sobie świat ortodoksyjnego prawosławia, niechęci do Zachodu, do Polaków, jak stawał się Wielkorusem. Niezbadane są drogi ludzkiego umysłu, który przetrwał traumę.
Ze zgrozą myślę także o zadymie, jaką sędziwi wyznawcy prof. R.Nowaka urządzili w czasie obchodów rocznicy Powstania na placu Krasińskich i na Powązkach – „prawdziwi patrioci i Polacy” dali taki popis, że włos się jeży i wstyd utrudnia swobodne oddychanie. Czy naprawdę musimy wspominać obchody PRL-owskie jako niedościgły wzorzec godności, poszanowania grobów i organizacji? Za rok 65-lecie, czyli znowu okazja do wielkich uroczystości. Radzę ustawić warty nie tyle honorowe, co stróżujące (np firmy ochroniarskie) żeby nie okradziono pomników, grobów i tablic pamiątkowych.
Wróciłem z weekendu i trochę pocytałem. Jestem tu nowicjuszem i nie mogę dyskutować o regułach tego stołu. Napiszę coś o siedzeniu przy stole w ogóle. Przy każdym stole czasem schodzi na politykę, a wypowiedzi sa banalne do Bólu. Be Kaczyńscy, Tusk nic nie robi, a z Polakami w ogóle nic się nie da. Na blogach czysto politycznych ostatnio zacietrzewienie nie do wytrzymania. Dlatego ja bardzo lubię dyskutować przy tym stole. Nie wszyscy myślimy tak samo, ale ja osobiście zetknąłem się z paroma opiniami, które wpłynęły na mój sposób myślenia, a więc wyniosłem z uczty nie tylko przysmaki. Rozumiem obawę Pyry, że częściej dyskutując na poważne tematy spowodujemy najście gości, którzy ostatnio zaśmiecili blogi sąsiednie. Na to jedyna rada – nie wdawać się z nimi w polemikę i sobie pójdą.
Z ostatnich tematów zaciekawiła mnie sprawa nienawiści. Mój kuzyn po powrocie z Workuty zupełnie nie czuł wrogości do Rosjan. Mówił, że po wypuszczeniu z łagru bardzo mu pomogła ludność miejscowa. Ludzie sami żyjący w niedostatku żywili go przez dwa tygodnie aż nabrał sił na tyle, aby przetrwać czekająca go podróż do Moskwwy, gdzie miał otrzymać papiery repatriacyjne. Mój ojciec i stryj – każdy z osobna, zupełnie gdzie indziej, zostali ostrzeżeni przez Nimców o planowanym aresztowaniu. Jednak nie każdy po jakimś geście tego rodzaju wyzbywał się nienawiści. Spotkałem coś takiego jak nienawiść do narodu przy przyjaźni z wieloma reprezantami tego narodu. Czyli nienwiść abstrakcyjna i jej zaprzeczenie w świecie realnym.
Lubię i często używam sos sojowy. Nawet do zwykłego schaboszczaka, czy kotleta a la schaboszczak z karkówki. Polewam i odstawiam do lodówki na trochę by przeszło aromatem.
Stanisławie,
Jesli pozwolisz, podpisuję się rękoma i nogami pod twoim komentarzem. 🙂
Jesli ktos potrzebuje jeszcze dowodow na to do jakiego zdziczenia serc i zachowan prowadzi beztroska kampania nienawisci ubierajaca sie w szaty „patriotyzmu” i „polityki historycznej”, to chyba po ostatnich „obchodach” rocznicy POwstania, otrzymal potrzebna i znakomita lekcje.
A to tylko kwiatuszki. Na jagodki tez przyjdzie czas.
Moj smutek jest bezgraniczny po przejrzeniu gazet.
Nazywal sie Zubrzycki. Nazywalismy go Zub. Jego rodzice mieszkali na przedmiesciach obecnego St. Petersburga. Dla nas korabielów Piter. Za naszych odrobine zwariowanych czasów. Mama Zuba robila wspaniale konfitury z zurawiny. Zurawina uznawana jest za cytryne pólnocy. Ze wzgledu na wielka zawartosc witaminy C. Co wazniejsze jednak, mama Zuba robila najwspanialsze nalesniki jakie dotychczas w zyciu jadlem. A jadalem w róznach domach. Prywatnych i publicznych jak na przyklad znane restauracje. Ojciec Zuba byl inwalida wojennym i za jednym zamachem Bohaterem Zwiazku Radzieckiego. Ten tytul zdobyl w pokojowych czasach. Na samym poczatku wojny stracil noge. Dorobil sobie drewniana holajze i zameldowal sie do pracy. Z zawodu byl maszynista kolejowym. Pomysleli, ze on nie musi wrzucac wegla pod kociol tylko przekladac rózne wajchy. Jezdzil swoimi pociagami z frontu az na Syberie. pólnocna. Mial takie szczescie, ze nawet nigdy nie trafili zadnego z jego skladów. Na wschód wozil jenców wojennych a na zachód zaopatrzenie dla frontu. Bylo tych pociagów niezliczona liczba. Po zakonczeniu wojny pracowal nadal az do normalnej emerytury. Opowiedzial mi kiedys, ze w okolicach roku 1955 wyslano jego pociag tam dokad wozil jenców wojennych. Na powrót, z rozwiazanego obozu jenieckiego, ledwo zebralo sie na jeden pociag. Wynedznialych slaniajacych sie ludzi. Po drodze stawal na kazdej stacji gdzie tylko mógl, zeby zdobyc cos do jedzenia.
Na wojnie zginelo jego dwu braci. Jeden na froncie a drugi w niemieckiej niewoli jako jeniec. Opowiadal nam, ze nie czul odrobiny nienawisci do bylych przeciwników. Dla niego oni byli po prostu „Zeki” czyli ludzie.
Historia , historia ale trzeba zyc dniem dzisiejszym i nie pozwolic zamykac sie w zadnych granicach panstwowych tak bardzo jak to jest tylko mozliwe.
Pan Lulek
2 dni bez TV i internetu. Czytam komentarze i nie wiem, o co chodzi. Zaglądam do prasy. Zadziwiające. Oklaski dla spóźnionego Macierewicza przerywają minutę ciszy. Czy to nadal kwiatek, czy już jagódka? Z kopca powstańczego ukradziono agregat prądotwórczy zasilający oświetlenie kotwicy PW. Przy straży honorowej wojska. Jeden wartownik poszedł do sklepu, a drugi poszedł go szukac. Nie byłem żołnierzem, ale byłem harcerzem i wpajano mi, co to jest warta. Zupełnie różne sprawy, ale chyba mają jakiś wspólny mianownik. Byłem w Izraelu w Dzień Holocaustu. Minutę ciszy i wycie syren przeżyłem w biurze. Wszyscy obecni minutę ciszy przeżywali bardzo poważnie. Zachowanie obecnych nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia jako rzecz normalna, chociaż nie powiem „zwykła”. Nie przyszło mi wówczas do głowy, że w moim kraju może być inaczej. Podzielam smutek Heleny i Pyry. Do tego śmierć Sołżenicyna. Zdumiały mnie jego tęsknoty imperialne po upadku komunizmu, ale nic nie podważy wcześniejszych zasług.
Z tym garum vs. sos sojowy to powiedziałbym że naciągane…
Idzie się do pierwszego z brzegu azjatyckiego sklepu, kupuje się Fischsose (jakkolwiek by się to w polskich sklepach nie nazywało) i ma się nowożytną wersję garum.
Obowiązkowe do tajskiego curry, a ogólnie przyjemnie wzbogaca smak, jak nim zastąpić częśc soli w potrawach.
Dla mnie wzorem jest mój Ojciec – patriotyzmu, ludzkiej solidarności, ofiarności, tolerancji. I odwagi, osobistej odwagi w sprawach fundamentalnych.
Pisałam już, że mój „Hiniutek”, Heinrich, Henio, czy jeszcze inaczej Go nazywano, był Hanysem. Urodzonym w Zabrzu, przy ulicy, która póżniej wyznaczała granicę między Poską, a Rzeszą (tym sposobem Dziadkowie mieszkali w Polsce, a mieszkający naprzeciwko Stryj ze swoją rodziną – w Niemczech. Różnie tam się współżycie układało między grubą (kopalnią) karczmą, a farorzem (proboszczem). Środowisko było mocno lewicujące i patriotyczne, a wszystko skomplikowane, wielowarstwowe i pokręcone. Do III-go powstania zabrał dwóch wnuków Dziadek ze strony Babki o niemieckim nazwisku. Dziadek ze strony Ojca, nb Kowalski był przeciw i prał chłopaków (5-ciu ich miał) dyscypliną po portkach za mieszanie się w politykę. Byli pod Anabergiem, Dziadek został lekko ranny, chłopaki Go do domu ostawili jakąś furką kopalnianą. W wolnej już Polsce Ojciec wsiąknął w PPS – Frakcję Rewolucyjną i w działalność sportową (był prezesem dwóch klubów piłkarskich) W 1929r został karnie relegowany ze Śląska, po oskarżeniu proboszcza, jako komunista. Wyjechał do Polski. 4 lata pracował jako kierownik administracyjny sanatoriów dziecięcych w Rabce, potem już na stałe osiadł w Poznaniu. Tu się osiedlił, ożenił, zdążył przed wojną zostać moim Ojcem. Zaliczył kampanię wrześniową nie w wojsku, a w straży przemysłowej – ewakuował zakłady Stomil i część Cegielskiego. Został dwukrotnie ranny. Do Poznania wrócił dopiero w końcu listopada. Razem z Matką wsadzili Ojca medale w słoik po kompocie i zakopali w ogrodzie domu, w którym wynajmowali mieszkanie. Nigdy ich już nie odnaleziono. W grudniu 1939r przyszli wyrzucić ich z mieszkania – otrzymali inne 2-izowe. Wolno im było zabrać wyposażenie kuchni i tzw sypialnię, pościele i sprzęty podstawowe. W ten sposób moja Matka pożegnała się z meblami do gabinetu, stołowego i dziecinnego. No nic. Żyli, dzieciak chował się dobrze, Ojciec został skierowany do pracy w charakterze woźnego w gazowni – elektrowni – wodociągach, Matka zarabiała robiąc swetry z uprzędzonej waty.
resztę, jak wrócę napiszę, bo idę z psem .
Jak już tak się zbiera na wspomnienia, napiszę coś o swoim Ojcu. W zasadzie był ND-kiem. Z Narodową Demokracją łączyła go głównie niechęć do nieprzemyślanych powstań i niechęć do rządów legionistów po śmierci Piłsudskiego, którego bardzo szanował. Bardzo szanował też wszystkich polskich obywateli niezaleznie od narodowości. Nie szanował tych, którzy nie zasługiwali na szacunek z innych powodów niż narodowość. Trzy lata przed wojną Rodzice przenieśli się z Wilna do Skarżyska, gdzie Ojciec podjął pracę w przychodni fabryki amuniji (dzisiejsze Mesko). We wrześniu ewakuował się z fabryką na wschód. 17-go fabrykę rozwiązano, a pracownikom wypłacono niemałe odprawy. Wracał z paroma kolegami samochodem na zachód, gdy zatrzymali ich sowieccy żołnierze i kazali kierowcy naprawiać swój samochód wiozący jakiegoś majora. Z rozmów wywnioskowali, że za chwilę zostaną zrewidowani i rozstrzelani, jeżeli będa mieli więcej pieniędzy niż ileś tam. Po chwili zatrzymał się przy nich samochód z NKWDzistami, którzy zainteresowali się sytuacją. Najważniejszy z noowoprzybyłych też był majorem, ale było to więcej niż major w wojsku. Był wileńskim Żydem i wcześniej pacjentem Ojca, którego zapamiętał jako człowieka życzliwego pacjentom i Żydom. Nie tylko ojciec z kolegami uratowali się od śmierci czy wywózki, ale nawet odzyskali samochód. Ów enkawudzista musiał już być enkawudzistą w polskim Wilnie. Ojciec rozmowy Rosjan rozumiał doskonale, bo do szkoły chodził w Moskwie przez 6 lat do jeseni 1918 roku.
Pierwszy sos sojowy Moja przywiozła ze Szwecji jeszcze przed naszym ślubem. Stosowała go bardzo oszczędnie. Później pojawiły się w naszych sklepach, ale nie dorównywały „szwedzkiemu” grzybowemu. Pan Piotr pisze oględnie o paru latach wytrzymałości sosu sojowego. Tamten wytrzymał ponad 15 aż się skończył. Mniam mniam.
Stanisławie,
ile było tego sosu, że wytrzymał 15 lat? 😯 Ja zużywam conajmniej 1 litr rocznie 😉
U mnie już po obiedzie. Była zielona fasolka tyczkowa ugotowana na podsmażonej na oliwie cebulce i czosnku, z dodatkiem cząbru i bulionu warzywnego. Pod koniec dodałam uprzednio ugotowany kawałek chudego boczku i pogotowałam chwilę razem dla smaku i aromatu. Podałam z ziemniakami i musztardą gruboziarnistą z Dijon. Fasolka miała na języku konsystencję masła i była delikatniejsza od szparagowej.
cd.
Matki długo Arbeitsamt odłogiem nie zostawił – kazano jej zostać palaczem co w hotelu Bazar (ten hotel + budynki towarzyszące, to cały kwartał zwartej zabudowy – codziennie spalano 8 ton koksu) i na to wszystko jedna drobna blondynkaZeby jej się w głowie nie przewróciło z nieróbstwa, dostała plandeki samochodowe, do których trzeba było przyszywać dwustronnie metalowe guziki. Ojca aresztowano i po 3 dniach w Gestapo trafił do KC Żabikowo. Za co? Okazało się, że nasz Henio pracował w komórce legislacyjnej – wyrabianie dowodów, metryk, fałszerstwo kart aprowizacyjnych. Wykorzystując to, że Ojciec robił zakupy z kartek całego niemieckiego kierownictwa co tydzień, organizacja puszczała w obieg fałszywe karty. Nic z tego towaru nie trafiało do naszego domu. Nam przeżyć pomagały paczki ze Śląska, kradzież opału z Bazaru, króliki, które Tato hodował w drewutni przy kotłowni. To, co Tato kupował na fałszywe karty służyło nielegalnym, na paczki do obozów itp. Na tych kartach wpadł.
Najpierw dostał wyrok śmierci, po 2 dniach zamienione na obóz karny. Po dwóch miesiącach dyrekcja gazowni Ojca wyrekłamowała, bo miał b.dobrą opinię, świetnie znał język, pomagał w pracach biurowych i miał kontakty zaopatrzeniowe na mieście. Więc wrócił w stanie b. złym – czynne wrzody żołądka z krwawieniami itp. Matka urodziła drugie dziecko – znerwicowane od urodzenia, krzykliwe, chorowite ( i ukochane) Z tej komórki legislacyjnej aresztowano jeszcze dwie osoby – jednej (genialnemu fałszerzowi p. Piekucie) nie udało się przypisać niczego i tylko odsiedział 4 miesiące prewencyjnie, człowiek, któremu Ojciec dostarczał zakupy p. Szymura, został zgilotynowany w Forcie VII A żeby już zamknąć temat tej komórki napiszę, że Piekucie się robota widać spodobała, bo po wojnie fałszował banknoty. Aresztowany z 3-ką współpracowników w głosnym procesie skazany na KS. O wykonaniu wyroku rodziny nie powiadomiono. Znajomi przypuszczają, że nowe władze wykorzystywały specjalistę jeszcze długo. Ci, którzy przeżyli opiekowali się rodziną pp Szymury i p. Piekuty. Na starołęckim cmentarzu jest grób Piekuty – pusty, symboliczny.
A co z Hiniutkiem? A co niby miało być z lewicowcem, wiecznym buntownikiem, który młodą żonę zostawił, żeby do Hiszpanii (na szczęście zwinęli go w Hamburgu i ciupasem odstawili do Kraju. Trafił do Wronek na poł roku) Odbudowywał elektrownię (sa jeszcze artykuły w gazetach i dyplomy) pracował za miskę zupy, został vice dyr. administracyjnym, póki się nie naraził kolejnej władzy. Potem latami był szefem związków zawodowych. W międzyczasie w ramach ORMO walczył ze zbrojnym podziemiem. Z jakiejś leśnej obławy wrócił z przestrzelonym szynelem. Był nieprzejednany „To my odbudowujemy, człowiek nie dośpi, nie doje, a ci bomby podkładają? Niemców im było mało? Przyjedzie Anders na białym koniu i wszyscy senatorami zostaną?” Nie miał dobrego zdania o Mikołajczyku, a po jego ucieczce na Zachód omal szlag Go nie trafił ze złości. Niepokorny był. Trzy razy przesiedział się po parę dni na Bezpiece, wyrzucali go z pracy, przyjmowali po kilku dniach z powrotem. Sama pamiętam, jak z emeryckich już swoich pieniędzy jeździł do Warszaqwy w sprawach swoich „klientów”, bo ludzie się do Niego schodzili, jak do ostatniej instancji. Czasem od 4 rano ktoś czekał. W 1970r rzucił legitymację partyjną. Nie mógł się pogodzić „Nie o taką Polskę…” Zmarł w 1976 na spesę w szpitalu. Czy był bez skazy ? A skąd! Choleryk, przy byle katarze umierający, tracił nad sobą opanowanie i wtedy gotów był zabić, w sanatoriach i domach wczasowych kradł popielniczki albo wazoniki albo chociaż łyżeczkę „Na pamiątkę”
Ale —- będąc zdecydowanym antyklerykałem pomógł zalegalizować, a potem przetrwać dwom zakonnicom w czasie wojny, zaprzyjażnił się z proboszczem chociaż nie chodził do kościoła i zaopatrywał go w opał dla kościoła na wielkie mrozy w latach 50-tych, w czasie wyzwolenia m. Poznania i 5-ciotygodniowego oblężenia, pod zwałami koksu w jednym z boksów była wybudowana przez Ojca drewniana skrzynia – najpierw pod koksem siedział zwiadowca 8 Armii Gwardii – Iwan, potem jeszcze trzech jego kumpli, potem Rosjanie się wycofali, a pod koksem siedziało 6-ciu niemieckich, młodziutkich czołgistów. Ojciec cichcem pozbierał po ludziach cywilne łachy i w czasie między walkami wypuścił ich w świat. Taki to był Hiniutek.
Jak wspomnienia to wspomnienia. W Bolesławcu w roku 1962 lub 1963 do księgarni Veritas weszło kilku żołnierzy i podoficerów radzieckich. Kupowali medaliki z Matką Boską, bo krzyżyki nie do końca były takie. Gdy wyszli, wszedł oficer, nie pamietam, jakiego stopnia. Kupił kilkanaście medalików i krzyzyków, po czym wdał się w rozmowę z księdzem, proboszczem parafii, gdzie kościół parafialny w budowie sąsiadował z jednostką radziecką. W rozmowie wyszło, że proboszcz ma problemy z cementem. Po paru dniach nie tylko cement się znalazł, ale i żołnierze radzieccy, którzy ten cement przerobili na beton. A do tego odłączyli energię elektryczną i podłączyli z radzieckiej jednostki. Wydaje się to niewiarygodne, ale jest prawdziwe. Ta energia elektryczna płynęła przez ponad 10 lat.
Nemo, sosu było zaledwie 0,5 litra, ale był tylko na specjalne okazje. Do potraw dodawało się po parę kropli, najwyżej łyżeczkę.
Zgadzam się z Heleną. Trudno mi było uwierzyć w to, co widzę, słyszę i czytam. To naprawdę straszne.
A mój ojciec mawiał zawsze, że podczas wojny to u Krombla na Podniesieniu Malona rondelkiem lód rozbijał 🙂
Jeszcze jedna historyjka. Mojej gospodyni, u której wynajmowaliśmy z kolega pokój w suterenie na studiach. Pani nazywała się Baranowska, wdowa po panu Baranowskim. Mieszkała w Sopocie. Przed wojną też mieszkała w Sopocie, tylko w hotelu Dworcowym, obecnie po przebudowie „Rezydent”. Byli właścicielami tego hotelu. Sama pani Baranowska pochodziła z Wejherowa, gdzie jeszcze mieszka część jej rodziny. W 1945 czy 1946 roku wraz z mężem zostali przekwaterowani do sutereny – kuchnia + 2 pokoiki. Mąż zmarł po kilku miesiącach. Sama pani Baranowska nie umiała wytłumaczyć, jaki był prawny pretekst odebrania hotelu. W 1952 aresztowano 17-letniego wówczas jedynego syna podejrzanego o udział w podziemiu. Doniósł na niego kolega na tle rywalizacji o dziwczynę. Po pół roku został zwolniony, lecz miesiąc później zmarł na skutek obrażeń odniesionych w śledztwie. Pani Klara Baranowska zmarła w drugiej połowie lat siedemdziesiątych w podeszłym wieku. Była zawsze bardzo pogodna i roześmiana. Nie miała też do nikogo o nic pretensji. Żyła tylko z wynajmu pokoiku i z opieki społecznej, bo żadna emerytura ani renta jej nie przysługiwała. W sąsiedztwie każdy potrzebujący pomocy (innej niż materialna) mógł na nią liczyć. Na przykład był to stały azyl żon chowających się przed pijanymi mężami, którzy z czase, niestety, wyśledzili tę kryjówkę. Wtedy bywało wcale nie wesoło. Historyjka do książki przykładów dla księży mających kłopoty z inwencją.
Nemo, jak tam Twoja wysypka? Z trujących to mam wawrzynka i naparstnice, ale one nie rzucają się tak na ludzi.
Chciałam dzisiaj powojować z chwastami, a tu co chwilę leje. To już trzeci dzień taki. Bardzo dobrze, że leje, tylko lepiej byłoby w nocy. Co trochę poryję, to trzeba się chować. No i nie mam kiedy wytruć perzu wyłażącego spod kamieni. Korzyść z tego taka, że wczułam się w Alicję 😉
Haneczko, kiepsko przegnałaś chmury w moim kierunku. Raz zagrzmiało, dwa razy zanosiło się na burzę, raz zerwał się wiatr i raz popadało 5 minut.
Z calej pisaniny Solzenicyna najlepsze jest opowiadanie pod tytulem „Jeden dzien Ivana Denisowicza”. Najlepiej czyta sie w jezyku oryginalu ale jest dobre równiez w innych. Na przyklad po niemiecku, angielsku nie mówiac o polskim.
Piekna historia o kims kto zawsze dawal sobie rade w zyciu i na swój sposób byl prawdziwym obywatelem tamtych czasów.
Reszta jak reszta. Troche jak z Miloszem.
Skompletowana zostala kolejna butelki brzoskwiniówki. Podobno cos dla pan. Sa po jej wypiciu podobno bardziej przytulne.
Teraz o konkretach Zjazdowych. Zebraly sie dwa kartony sloikó typu twist wielkosc standardowa 0,5 litra. Zal wyrzucac. Zabralbym ze soba. Beda niestety puste. W roku biezacym nie robie przetworów. Chyba jednak zabiore i wcisna Markowi z Kurp zeby napelnil przy okazji i porozdawal jako wzorce.
Gotuje sie
Pan Lulek
Pyro, czy mam wleźć na chójkę 🙁 ?
Mam do wyboru trzy, małe, ale okropnie kłujące.
Pyra, Pan Lulek i Stanisław dziś tak ciekawie piszą, ze zamiast pracować czytam z otwartą gębą. Samo życie jest ciekawsze i ma walor znacznie bardziej dydaktyczny niż fabuła ksiazek i filmów.
Całe swoje życie spijałam z ust moich dziadków takie opowieści z minionych czasów.Niedawno odeszli zanim zdążyłam ich jeszcze o tyle spraw zapytać……
Rodzina mojej przyjaciółki też po wojnie zaopiekowała się dwójką osieroconych dzieci niemieckich. Potem pomogła im odszukać ziomków za zachodnią granicą. Serdeczne, rodzinne relacje trwają do dziś.
Haneczko, kłujące są najlepsze. Dodatkowy czynnik pokutny. 😆
Pokuta pokutą, a obiad zrobić trzeba. Idę do garów.
Haneczko,
dzięki za troskę 🙂 Swędzi nadal i jeszcze się ujawniło na lewym przedramieniu, ale trochę mniej. Do tego kilka ukąszeń komarów, na które reaguję alergicznie, ale też dopiero nazajutrz 🙁 Żeby się nie za bardzo podrapać, spryskuję co parę godzin amerykańskim preparatem Solarcain z lidokainą i aloesem. Zastanawiam się, czy nie urwać liścia aloesu i się nim nie wysmarować? A jak się bardziej rozjątrzy? 😯
Bardzo ciekawe wspomnienia Pyry, Stanisława i Pana Lulka. Przypomina mi się wczesne dzieciństwo i ruski doktor Bołochow odwiedzający moich rodziców i przynoszący jakiś płyn (skuteczny) na moją swędzącą egzemę na karku pod włosami. Polskich lekarzy w okolicy – ani na lekarstwo 🙁 I opowieści o polskim fałszywym mnichu, który za słoną opłatą „poświęcił” po katolicku poniemiecki kościół 😉
I jeszcze sąsiad Sikorski, który nie mając własnych dzieci przychodził wieczorami pograć z nami w karty i domino i opowiadać o Kołymie i Czycie, gdzie przez 10 lat pracował w kopalniach złota wraz z innymi AK-owcami z okolic Nowogródka. Twierdził, że sam nie był partyzantem, ale jak NKWD miała zadanie aresztować np. 20 AKowców, a było tylko 18, to się „dobierało” z cywili wskazanych przez usłużnych konfidentów. Opowiadania były nieraz mrożące krew w żyłach, ale toczyły się głównie wokół brutalnych stosunków między więźniami, sposobów zdobywania alkoholu i samouszkodzeń więźniów w depresji i amoku, w nadziei na trafienie do szpitala lub na wolność. Żałuję, że nie słuchałam tak uważnie, jakby należało 🙁 Teraz, kiedy mnie to interesuje, nie ma już tych osób ani ich pamiętników 🙁 Mam wrażenie, że teraz usiłują pisać historię osobnicy, którzy nie pamiętają, choć powinni, rzeczywistych wydarzeń choćby z ostatnich 40 lat 😯
Jednym słowem – garować, haneczko 😉
Dzień dobry.
Używam sosu sojowego bez przesady, ale w miarę często, nieodzowny w chińskich potrawach, i wielu innych. Butelka garum zawsze w lodówce, moja synowa kiedyś zrobiła mi zakupy pod kątem chińskiej kuchni w azjatyckim sklepie, Chińczycy również używają sporo fish sauce i w każdym azjatyckim sklepie na pewno się znajdzie.
Pochmurnawo. Jestem zmęczona, niewyspana, bo mimo wczorajszego napadu śpiączki spać nie mogłam, o dziwo. Poza tym znowu rozogniła mi się moja egzema i diabli mnie biorą. Czy na to cholerstwo nie ma rady?! Co się uspokoi, odpocznę parę dni, to znowu zaczyna. A co, ponarzekam sobie, bo mnie to swędzenie z równowagi wyprowadza 🙁
NEMO,/b> 😯
Łajza minęli – telepatia czy co?! To samo miejsce! Poradziłam sobie z innymi ogniskami, z tym nie mogę, mazidła lekarskie nie pomagają 🙁
Ops… spróbuję odchudzić
Alicjo, Nemo
Na egzeme, luszczyce i inne przykre choroby skorne najlepsze jest Morze Martwe. Bylam, widzialam cuda i na wlasnej skorze (nomen omen) doswiadczylam.
Poszukajcie drogie Panie w sklepach z ekologicznymi produktami, czy nie ma blota z Morza Martwego (zazwyczaj w woreczkach polkilowych, okolo 10 euro), soli albo innych preparatow. Ewentualnie mozna zakupic przez internet. Bloto i sol najlepsza. Troche roboty jest potem z czyszczeniem lazienki ;), ale efekt wart zachodu.
Ja mam zapas woreczkow, przywioslam troche z Izraela z urlopu, ale mozna spokojnie kupic w calym cywilizowanym swiecie. Sa rowniez masci, kremy, maseczki z wyciagami specjalnie dla osob z problemami skornymi. Nie najtansze, ale skuteczne. Szczegolnie w przypadku egzemy i luszczycy.
Zycze zdrowka.
Curiosa,
dzięki za dobre rada, tę sól to nawet gdzieś mam. Myślisz, że pomoże na reakcję alergiczną na sok z wilczomleczu?
Alicjo, no to współczujemy 😉
Nemo – a wapno pijesz? Chyba bez wapnia nie ma leczenia alergii wszelkiej.
Pyro,
zaraz wypiję.
Curiosa, a morska sól nie mogłaby być? Nie wybieram się w okolice Morza Martwego 🙁
I co z tą solą się robi? Pytam, bo walczę z zarazą już ze 3 lata i różne kremy od lekarza (na steroidach oczywiście, a to przenika do organizmu), nie pomagają, chociaż o dziwo, na łokciu znikło cholerstwo, odpukać. Skąd się to wzięło, też nie wiem – podejrzewałam różne rzeczy (biżuteria srebrna etc.), przestałam nosić na rok – nic z tego. Eh, życie!
Zdaje się, że dzisiaj otwieramy poradnię dermatologiczną, pal sześć sos sojowy 😉
U nas nie ma wapna do picia – ja zajadam calcium magnesium, dla kości przede wszystkim.
Sol morska chyba nie wystarczy, bo ta z Morza Martwego ma cala mase dodatkowych mineralow w ilosciach niespotykanych gdzie indziej w przyrodzie.
Alicjo, nie trzeba sie wybierac w okolice Morza Martwego, wystarczy rozejrzec po sklepach, tudziez, jezeli nie znajdziesz w sklepie za rogiem, to w internecie na pewno nabedziesz.
Kuracja blotno-solna polega na tym, ze najpierw sie nalezy nasmarowac blotem (chore miejca albo cale cialo dla urody, mozna tez robic maseczke blotna na wlosy, jezeli ktos ma problemy ze skora glowy), a potem, jak juz zacznie przysychac (okolo 20 minut), zanurzyc w kapieli z sola z MM i najpierw splukac bloto w slonej wodzie, a potem dopiero umyc sie zwykla. Uwaga, piecze!!
Nie wiem, Nemo, czy MM pomoze na Twoja alergie. Wiem, ze trzy osoby w moim otoczeniu cierpiace na luszczyce (2) i egzeme na tle alergicznym (1) odczuly wyrazna poprawe po zastosowaniu przywiezionego przeze mnie blota. Ja spedzilam nad MM 10 dni pare miesiecy temu i moja bardzo kaprysna cera niesamowicie sie od tego czasu poprawila. Widzialam tez niesamowita poprawe u kuracjuszy z luszczyca. NB. w niektorych krajach fundusze zdrowia zwracaja jakies sumy chorym z luszczyca za wczasy nad MM.
W Irlandii preparaty z Morza Martwego sprzedaja sklepy z ekologiczna zywnoscia i kosmetykami. Nie wiem, jak jest w innych krajach. Podobno w Polsce, w wiekszych miastach mozna bez wiekszego problemu kupic wspomniane bloto w torebkach ok. 0.5 kg w drogeriach. Kosztuje jakies 30 zlotych (tak slyszalam, jeszcze nie sprawdzilam).
Dzięki, curiosa, rozejrzę się po okolicznych sklepach ekolo. A wkrótce jadę do Polski, to tym bardziej 😉
Dzień dobry
Helenka jakiś czas temu napisała o seminarium dotyczącym wolności słowa, które zorganizowało Stowarzyszenie Wolności Słowa biorąc jako prelegenta pewnego znanego, drętwego kabotyna wypłaszającego aktualnie swymi tekstami z kabaretowych estrad publikę. Helenka zawyła ze śmiechu, gdy znalazła w swej londyńskiej skrzynce owo zaproszenie. Trudno się dziwić jej reakcji. Takimi reakcjami zwykle kończą się flirty burleski z patosem – pozostaje żenada. Dziś chciałbym się podzielić z wami również kilkoma refleksjami o grotesce i patosie skupiając się na onomatopejach czyli wyrażeniach dźwiękonaśladowczych. Od 1 serpnia obserwuję rozwijające się dynamicznie obchody powstania warszawskiego. W dniu wybuchu powstania transmisje tv i komentarze gazet pełne były politycznej poprawności i chęci podkreślenia narodowej zgody w pochyleniu się nad powstańczym zrywem. Ta narodowa harmonia uległa dysonasowi w nocy z 1 na 2 sierpnia. Otóż telewidzowie komercyjnych stacji tv zaczęli słać sms-y, że na grobach powstańców w warszawskich Powąskach wygwizdano premiera i innych przedstawicieli rządu RP oraz znanego powstańca Bartoszewskiego. W pierwszym sms-ach zbulwersowani gwizdami na cmentarzu ludzie zwracali uwagę na aktywność jakiś nieokreślonych bojówek, młodzieżówek oraz innych klakierskich i podnajętych przez narodową prawicę formacji. Ale już w niedzielę 2 sierpnia okazało się, że to nie żadna wynajęta klaka zakłócała uroczystości tylko bohaterowie tamtych dni gwizdali stojąc nad grobami swych towarzyszy walki. To zgrzybiałe łączniczki w beretach, kurierzy poczty polowej obwieszeni medalami i czerstwe 70 – letnie chłopaki rzucające 64 lata temu butelki z benzyną na hitlerowskie czołgi dawali wyraz swym emocjom stojąc o 17 godzinie na świętym dla Polaków miejscu. To oni wygwizdali swego kolegę, nieszczęsnego Bartoszewskiego i zgotowali owację – przerywając minutę ciszy – nieznanemu bohaterowi powstania Maciarewiczowi. Dziś, w poniedziałek, przeczytałem GW, ktora zamieściła aż 3 artykuły nt.tego zdarzenia. I teraz wrócę do tematu, którym są wyrażenia dźwiękonaśladowcze tj. onomatopeje. Otóż Wyborcza pisząc o ekscesach na Powąskach nie uzywa określenia „wygwizdano” tylko „wybuczano”. Wg Wyborczej kombatanci nie gwizdali tylko buczeli. Nie będę się wdawał w rozpatrywanie różnic między buczeniem a gwizdaniem. Wystarczy, że ktoś z blogowiczów wyjdzie na ulicę i zamiast gwidać przeciągle na widok pięknej kobiecej (męskiej) pupy zacznie buczeć pod nosem:Buuuuuu, buuuu, buuu… . Wyborcza zamieniając gwizdy na buczenie okazuje litość kombatantom i sugeruje, że są źdzecinniali, zdemenciali i niezdolni nawet do nienawistnego gwizdu. W pewnym sensie Wyborcza staje się zakładnikiem owej poprawności politycznej, która karze starym ludziom, dawnym bohaterom okazywać szacunek przez słyszenie w ich gwizdach buczenia. Buczenie – gwizdanie na powstańczych grobach nie jest tegorocznym wynalazkiem. Ta rokrocznie prażąca się w słońcu ekipa buczała – gwizdala Kwaśniewskiemu przez całą kadencję. Nikt o tym nie pisał bo poprawność polityczna zakładała owo buczenie – dawała mu wsparcie. Pewnie dlatego byli powstańcy postanowili buczeć – gwizdać głośnie i na większą skalę. Pewnie dlatego w tym roku rozbuczęli się – rozgwizdali na cmentarnych grobach. To buczenie ucichło tylko raz, raz tylko się zdarzyło, że nad placami i ulicami Warszawy zapadła cisza. To było w latach 90- tych. Ktoś wpadł na pomysł by urealnić rocznicę wybuchu powstania i przez głośniki wielkiej mocy odtworzył dźwięk pikujących bombowców. Gdy stojący w karnych szeregach kombatanci usłyszeli ten ryk rozpierzchli się po kątach jak kilkadziesiąt lat temu.A gdy wyłączono głośniki zapadła cisza zwiastująca stary strach, której nie przerwał zaden gwizd lub buczenie. Ta inscenizacja została odrzucona, wymykała się poprawności politycznej. To tak jakby do zainscenizowanego w Muzeum Powstania kanału wrzucić trupy i zalać je gównem. To tak jakby harcerzomo z gryp rekonstrukcyjnych kazać w tym gównie chodzić. Polska musi być poprawna, sterylna i estetyczna. Polska jak widać musi być buczeniem.
Wojtek – to nie o kombatantach pisze Wyborcza, a o innym tłumie. W tym tłumie były osoby z takimi trąbkami, jak na imprezy sportowe – to one buczą.
Jako specjalistka od dźwięków 😉 muszę podkreślić zasadniczą różnicę między gwizdaniem a buczeniem, zarówno w kwestii sposobu wydobycia dźwięku, jak w kwestii wydawanego odgłosu. Nie można też powiedzieć, że mówienie o buczeniu jest zamiast gwizdania i jest polityczną poprawnością.
Na Zachodzie, np. w operach, buczy się – buuu! Buuuu! – wtedy, gdy chce się wyrazić swoją dezaprobatę. Można to jeszcze nazwać wyciem (wilka? 😉 ). Natomiast – co dla przybysza z naszego obszaru bywa mylące – gwiżdże się tam często wyrażając aprobatę, entuzjazm. Ta zachodnia moda pomału dociera do Polski, co mam możność zaobserwować na koncertach, jak również inny sposób wyrażania entuzjazmu – przez tupanie nogami.
Czy wczoraj buczano, czy gwizdano, nie wiem, bo na szczęście tam nie byłam. A wśród kogo żyję – niestety wiem aż za dobrze… Poprawności politycznej nie widzę w tym kraju (a niech mnie Wujek Lulek prześwięci) nigdzie.
curiosa!
A jaką można mieć gwarancje, że te martwomorskie preparaty, a 30zł/0,5kg, nie są błotkiem z kałuży wymieszanym z solą pozostałą z ostatniej akcji odśnieżania? 😉
Chociaż, jeżeli działają…
Wujek Lulek pisze Pani Dorota.
WP donosi o Lulku Czarnym
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1515,title,Gwiazda-programu-kulinarnego-polecala-trujaca-rosline,wid,10221592,wiadomosc.html
http://pl.wikipedia.org/wiki/Lulek_czarny
Andrzej Jerzy
Zapaszek jest unikatowy 😉 I dziala, dziala!
Moje blotko nazywa sie Revival i paczkowane jest przez Qumran Group (chyba kibuc).
http://www.qumranshop.com
O, wlasnie zauwazylam, ze w sklepie internetowym powyzej kosztuje ono zaledwie 4 dolary! (+ koszty przesylki). Nad brzegiem MM zdecydowanie drozej!
Osoby chore na luszczyce bardzo sobie chwalily kosmetyki marki PsoHerba (tez sa na stronce).
Alicjo!
Nie wiem, jak jest w Kanadzie. Wrzuc w gugle Dead Sea Mud. Moze u Was sprzedaja w aptekach??
A jak nie, to zostaje Qumran.
Moje blotko:
http://www.qumranshop.com/pl_product~240248MR~2~35.htm
A tu mozna sobie poczytac.
http://www.qumranshop.e-shop.co.il/page.asp?page=194
Pyra nie zrobi filetów z soli w sosie kurkowym. Pyra nie upiecze babeczek i nie naszykuje uroczyście stołu. Pyra założyła mentalną żałobę i łka bezgłośnie, a rzewnie. Umawiane od niejakiego czasu spotkanie Pyr ze Sławkiem , a może nawet Wojtkiem z Przytoka nie dojdzie do skutku. O żesz Ty Dolo Niedolo!!!
Czarny Lulek dopiero zostanie upubliczniony przez Malgosie. Czy jest trujacy trudno powiedziec. Nie ulega jednak watpliwosci, ze powoduje halucynacje. Podobno wspaniale uczucia podczas schodzenia. Zywych relacji schodzacych chwilowo nie znaleziono. Na wszelki wypadek szykujcie sie.
Pocieszanie Pyry dzisiaj. Komunikat organizacyjny jutro.
Marialka proszona jest o zmiana razkladu dyzurów na wlasciwy. Przeciez Ty obiecalas przytransportowac na Zjazd Pyre oraz trzy poduchy. Powloczki juz czekaja. Uprane i wyprasowane. Prawdziwe z Afganistanu.
Gdzies przed chwila rabnelo, bo pól godziny nie bylo pradu
Pan Lulek
Pyro
W sobotę, gdy płonęła fabryka dezodorantów myslałem o Tobie. Patrząc bezpiecznie na tv-obraz slupów dymu wciskających się nad Poznaniem między chmury myślałem: „Byle by tylko Pyry tym syfem nie zawiało”. Podobnie czytając w sobotniej Wyborczej tekst o pasażerze lini autobusowej w kandyjskim stanie Montana, który rzeźniczym nożem odciął głowę swemu towarzyszowi podróży myślalem o Alicji:”Byle jej takie doswiadczenioe życiowe nie dotknęło!!!”.Niestety z przykrością muszę przyznać, że ekscesy na Powąskowskich grobach robili byli powstańcy. To oni buczeli – gwizdali. Dość na to jest dowodów. I jest mi naprawdę przykro, że tak się stało. Przykro jest chyba też, że kolejny mit, jakiś moralny punkt oparcia zniknął. No ale tak się stało. Znikają granice, a tym samym wolność słowa, obserwacji. Może dzięki temu wolność pisania się zwiększa. Choć do końca wiem czy tak naprawdę na tym opisie nam zależy, czy to jest dla nas dobre.
Pozdrawiam i liczę, że się spotkamy mimo problemów.
Czy to Morze martwe jeszcze istnieje? Sądząc po obfitości oferty na sieci tylko – ni ma prawa 😉
Znalazłam oferty firm ze Stanów, dużo tego. Dla przykładu, 20 funtów soli z certyfikatem autentyczności (a kto mi potwierdzi, że to autentyczny certyfikat? 🙄 ) za jedne 49 US$
Przepatrzę to wszystko jeszcze, dokładnie, bo dużo tego. I okolicę przepatrzę. Mamy tutaj sporo zdrowotnych, więc pewnie znajdę coś. Tylko mi się dzisiaj ruszyć nie chce, a zresztą święto, take sklepy nie są dzisiaj otwarte. W ramach reparacji humoru udałam się na ogródek. Dokończyłam czytać książkę, wyrwałam chwasty, przycięłam to i owo. Nie pomogło, nadal kwękam.
Pyro,
cóż Ci powiem… przyjmij wyrazy 🙁
Wojtku, korekta – Manitoba. Nie mogę o tym słuchać, nie otwieram naszych gazet i zmykam, jak w dzienniku tv. o tym mówią. To jest poza moim wyobrażeniem.
W kwietniu sie w nim nurzalam, wiec pewnie jeszcze doszczetnie go nie wyeksploatowali. Ale fakt, jego poziom obniza sie kazdego roku. Glownie z powodu braku rownowagi hydrologicznej.
Jordan, jedyna rzeka zasilajaca MM, jest intensywnie eksploatowana po drodze (nawadnianie intensywnych upraw) i malo co wplywa do samego zbiornika. A ze tam prawie nie pada i parowanie w tym sloncu bardzo intensywne, to za pare lat, Alicjo, bedziemy pewnie odpowiadac przeczaco na Twoje pytanie… Nie, juz nie istnieje 🙁
Chyba ze sie Izrael dogada z Jordania na temat akcji ratunkowych (bylo kilka rozmaitych, mniej lub bardziej udanych, projektow).
Pyro, jestesmy z Toba duchem.
Alicjo
Jak juz kupisz te 20 funtow soli, zebys bron Boze nie wpadla na pomysl wrzucania jej do garnka! 🙂 Jest gorzka jak nieszczescie.
To dobry patent na sprawdzenie autentyczności – do gara i spróbować 😉
Ale nie podawaj takiej polewki gosciom 🙂
Wróciłam z kolejnej psiej olimpiady. Utarło się, że ok 19.30 – 20.30 na trawnikach spotykają się 2-3 młode pieski, którym właściciele pozwalają się wybiegać i pobawić. Małych dzieci już wtedy nie ma i psy mogą urządzać pogonie, zapasy i podchody, nie strasząc maluchów i ich mam. Dzisiaj do kompletu przszła dziewczyna z potężnym, białym, lekko kudłatym psem *(rasy nie znam, ale gdyby były białe kaukazy, to takie) Pies pozostał na smyczy, bo jego pani mówi, że jest tak wielki, że ludzie się boją i mają pretensje. Ma 8 miesięcy. To, co Radzio z nim wyprawiał, to pojęcie przechodzi. Olbrzym miał anielską cierpliwość. Mój krótkonogi szczeniak wdrapywał się na tamtego, tamten przewracał się, Radek właził mu na kark i podgryzał uszy, usiłował ugryźć go w mordę, czołgał się po brzuchu białego – kiedy stali, to Radek nie sięgał białemu nawet do kolana./ Biały chodzi do przedszkoli, żeby dzieci mogły go pogłaskać. Jest wyjątkowo łagodny, a ten mój czarci synek, to zaraza z epidemią pod rękę. Wróciliśmy i wypił pełną miseczkę wody i poprosił o dolanie. Nie wiem, czy wytrzyma do rana.
Wypogodziło się i jednak trochę poryłam, pomogło trochę, ale nie na wszystko.
Na redukcję kompleksowości się nie zanosi, wprost przeciwnie. Zamiast dumy, budzi się w ludziach to, co najciemniejsze. Jak on śmiał wygłosić taką mowę! Tylko głupiec budzi demony. To naprawdę podłe. A wydawałoby się, że tutaj pamięć rozmaitych podłości powinna być wyjątkowo świeża. Wybaczcie, ale mnie nosi. Musiałam.
pewnie moi drodzy pytacie co u mnie?
ano zrezygnowałem z kolejnej wspaniałej pracy
(ale czas jakiś jeszcze popracuję, bo czynsze i inne takie
a i dokończyć trzeba co się zaczęło)
dziś w MediaMarkcie szukałem sprzętu do kolejnego punktu
Pogotowia Kanapkowego
..i natrafiłem na czynną wagę łazienkową
(w domu takiej nie mam, bo zazwyczaj pokazuje komunikat
„nie wchodzić w dwóch na wagę!”, toteż wzjamnie nie lubię/lubimy wag)
i co mi się wyświetliło?
151 ..kod jakiś przeklęty
na śniadanie (w okolicach południa) zjadłem więc cztery serdelki
a na obiad fasolka szparagowa (zielona)
ugotowałem z kilkoma ząbkami czosnku
na patelni zeszkliłem na maśle kolejne dwa ząbki czosnku
odrobinę ostrej papryczki, obsmażyłem kabaczka (w kostkę)
podlałem 30% śmietanką i poddusiłem z fasolką
butelka Obołona (Magnat) ..i to był mój obiad
:::
Włóczęga, sprezentował mi wspaniałą butelkę sosu rybnego
od Wietnamczyków ze Stadionu ileśtamlecia
doskonały był to sos wielce przydatny
zaginął przy przeprowadzce z Roztocza
pewnie został u zaprzyjaźnionego Jordańczyka Hasana
:::
w kwesti powstań i kombatanctwa nie mam nic do powiedzenia
doświadczeń brak
wspomnień wojenno-rodzinno-zrywo-itp też brak
o! dziadek (pra-pra) budował katedrę we Fromborku
(to może dostanę świadectwo udziałowe na odwiert ojca dyrektora)
Nemo i Alicjo, sól z MM może faktycznie być niezła. W końcu ciechocińskie solanki znakomicie robią na skórę, tamto może być lepsze. Bezpieczne też powinno być, ale (jak zawsze) trzeba wypróbowac na kawałku. Ja mam swoje maści i daję radę. Moja łuszczyca trzyma się tylko jednego miejsca. Jest dokładnie zdiagnozowana, a to ważne, bo bardzo różne rzeczy wyglądają często podobnie. Nemo, wapno na porządną alergię jest za słabe. Musisz mieć porządny odczulacz. Bardzo Wam współczuję dziewczyny. Te paskudztwa naprawdę potrafią doprowadzić do szału.
Pyro,
a może mogłabyś przyjechać do mnie wcześniej? Nie zastąpię Ci wprawdzie Sławka i Wojtka, ale komputer będziesz miała do dyspozycji całą dobę. Stoi w półgościowym pokoju.
Hanuś, to o transport chodzi. Jestem zależna od wolnego czasu Staszka.
🙁
O, Brzucho wrócił!
Chłopie, śmietana 30% i Ty się dziwisz, że waga Cię nie lubi ? 😉
tak przypuszczałem
nawet śmietany mi nie wolno
a masło? ..odrobinę?
Brzucho,
wolno, ale czy ona musi być 30% ? 😯 Ja używam 14%
A masło jakżeby nie, byle odrobinę, a nie pół kostki 😉
A olej z odrobinką masła?
Brzucho jest (i niech tak nie przepada, proszę Brzucha), a Iżyka jak nie ma tak nie ma. Gdzież on ugrzązł i czy mu dobrze.
A Stanisława dzisiaj boforty będą chciały wywiać, podobno aż dziesięciu się szykuje.
Mam taki martwiący dzień 🙁
Haneczko, „Precz, precz od nas smutek wszelki”. Tak sobie piszę, ale też mam humor pod zdechłym Azorkiem, a właściwie jak ten balon przekłuty szpilką czuję się. Jedyne co sensownego zrobiłam, to wsadziłam w 3 słoje samo „mięso” ogórków (dostałam wielkie i nieco juz dojrzewające od sąsiadki) tak, jak na płaty. Tyle, że nie zalałam zalewą octową, ale włożyłam gorczycę i koper i wlałam gotującą solankę. Kiedyś tak kisiłam ogórki na zupę w butelkach i były pyszne. Czy się udadzą w słojach – nie wiem. Upchałam co prawda b.ciasno i nie powinny podpływać do góry. Zobaczymy. Razem z ogórkami dostałam jakieś 2 kg śliwek odmiany renkloda Ulena. Takie zielono – żółte, b.smaczne. Te, które dostałam są jeszcze niedojrzałe
Po „preczu” było o butelkach. Chlapnę sobie mleka.
Widzę, że nie tylko u mnie mleko w roli drinka 😆
Dobranoc!
Witajcie,
Ja dzisiaj na powrót żony z wakacji zrobiłem ryż smażony wg dzisiejszego przepisu. Jako zatwardziały mięsożerca dodałem pokrojoną w drobne paski pierś kurczaka i garść orzechów nerkowca. Niebo w gębie.
Tematów powstańczych nie chce mi się komentować bo musiałbym użyć „wyrazów”. Jedno wiem – nie ma sensu zakładać, że cierpienie i ekstremalne przeżycie każdego uszlachetnia. I powstaniec, i poszkodowany przez los niepełnosprawny, i zmęczona życiem staruszka / staruszek potrafią być wredni, złośliwi, małostkowi i zapiekli w swych nienawiściach i fobiach.
Poza tym przez to całe zadęcie wokół rocznicy PW nie słuchałem radia i nie oglądałem wiadomości, mój szacunek dla przelanej krwi uczciłem minutą ciszy. U mnie na szczęście nikt nie buczał ani nie gwizdał.
W przedostatnim zdaniu zamiast „uczciłem” powinno być „wyraziłem”.
Ja już lekko ochłodłam po wizycie za rogiem, nie myślałam, ze aż tak będzie gorąco. Czekają mnie jeszcze zakupy spożywcze, bo mi wszystko jakoś powychodziło i dzisiaj do makaronu nie miałam oleju, żeby chlusnąć deczko.
Dobrześ Paweł napisał. Piję zdrowie nasze, także psychiczne, szklanką piwa po obiedzie.
Trzymajmy się! 🙂
Już jestem w domu. Pojechałam wczesnym switem po moją mamę . Wróciłyśmy razem samochodem.Prowadziła moja mama- 170 kilometrów.Ona w tym roku w pażdzierniku kończy 80 lat.Wciąż pracuje zawodowo w niepełnym wymiarze godzin . Mama jest prawnikiem. Podziwiam jej dziarskie zachowanie , jasny umysł i ogólną sprawność. Nie wierzyłam w to ,że mama da radę przejechać tyle kilometrów za kółkiem. Mama też się chciała zmierzyć z rzeczywistością. No i pełen sukces. Wysiadła z uśmiechem z samochodu. Jadłyśmy kolację i przegadałyśmy przez kilka godzin. Dobranoc.
Szanowna Pani Alicjo,
do makaronu nie potrzebuje Pani oleju.
Wystarczy odpowiednia ilość wody.
Pi x drzwi: 100g maccheroni 1l wody.
Płukanie po odcedzeniu jest również błędem.
Serdecznie pozdrawiam
zlewkrwi
zlewiekrwi,
jak się kto nauczy, to śpi i mruczy 😉
A dlaczego płukanie jest błędem? Miliony kucharek (-rzy) nie może się mylić:).
Zawsze dodaję łyżkę oliwy, zwsze przelewam zimną wodą, a potem jeszcze ciepłą. Co w tym złego? Nie lubie sklejającego się makaronu.
kod miałem 1313
idę więc rano puścić totka
bo trzynastka zawsze mi sprzyja
:::
Alicjo
droczę się z tymi maślano-śmietanowymi kaloriami
ale z drugiej strony
..lubię wszystkie swoje kalorie
:::
a nas niedodających i nie przelewających jest więcej
;o)
żartuję
oliwa nie jest potrzebna, niewiele daje (nic) w czasie gotowania
a jeszcze zmienia posmak
a przelewanie dobre jest
jak się nie ma zaufania że makaron to z durum jest zaczyniony
albo jak się chce dłużej przetrzymywać (znaczy studzić)
a żeby się nie sklejał, najlepiej jest od razu zużywać
i to nawet niekoniecznie tak do końca odcedzony
:::
wymądrzam się, a sam najbardziej lubię miękki i wcale nie aldente
(co nie znaczy, że rozgotowany)
Szanowna Pani Alicjo,
miliony nie są argumentem.
Po prostu te miliony nie potrafią ugotować makaronu, ogólniej pasty.
Przypuszczam, że powodem tego była „gospodarność” i gatunkowo kiepskie produkty. Pasta niezbyt wysokiego lotu pozostawia po sobie mętną wodę, w procesie gotowania „puściła skrobię”, że się tak wyrażę.
Po tym można odróżnić gatunkowo dobrą od złej.
Ponieważ miliony gotują przemysłowe produkty w zbyt małej ilości wody potrzebna jest oliwa i płukanie, inaczej ta paćka się zacznie kleić.
Innym mankamentem powyższej „oszczędności” jest różnica temperatury po wrzuceniu produktu na wrzątek (pastę, poza milionami kucharzy i kucharek, gotuje się do końca na wrzątku).
Oto przykład:
Wrzucam 0,5 kg pasty w temperaturze pokojowej na 5-6 l wrzątku. Woda bardzo szybko osiąga temperaturę wrzenia – stosunek 1:5, 1:6.
To samo z 2-3 l wody powoduje, że musi Pani i miliony dodać oliwę i płukać. Poza tym rozkład temperatury w zbyt małym naczyniu jest nierównomierny.
Serdecznie pozdrawiam
zlewkrwi
Zlewiekrwi,
podroczę się z Tobą na temat tej gospodarności i złego rzekomo produktu, a poza tym moze przejdzmy na Ty, jak wszyscy tutaj? 😉
Makaron kupuję włoski, importowany z Włoch – czyżby Makaroniarze nie potrafili zrobić dobrego makaronu? 😯
Albo czy nie zależy im na opinii i wypychają na eksport byle co? 😯
Najczęściej kupuję firmy Barilla, Primo, Lancia i jeszcze jakieś inne, nie pamiętam w tej chwili.
Woda – zawsze w garze 5 litrowym do pełna prawie, zwykle gotuję mniej, niż pół kg. makaronu – chyba, że jest więcej osób lub zostawiam połowę „na jutro”. Woda osolona, makaron do wrzątku, dodaję tę łyżkę oliwy, gotuję do „al dente”, tu pół litra zimnej wody, zeby wstrzymać proces gotowania i odcedzam. Woda nie jest „zamulona” – przelewam zimną, a następnie ciepłą woda, krótko – i tyle. Czy jest to przestępstwo? 😯
Nie czuję smaku makaronu za bardzo, bo przecież samego makaronu nie zajadam, zazwyczaj z sosem spagetti czy frutti di mare różnym, czy jakoś jeszcze inaczej. Zostaję przy swoim – założę się, że drobnych subtelności w smaku, jeśli one w ogóle istnieją, nikt nie wyczuje, zwłaszcza jedząc makaron z czymś 😉
Tylko daj mi znać, czy na to nie ma czasem jakichś paragrafów 🙁
Brzucho ,
piszesz, że waga Ciebie nie lubi 😉
Wyrzuć zarazę, żeby Ci nie dogadywała 🙂
Przechodzę na Ty.
Makaroniarze produkują bardzo dużo różnych rzeczy. I chcą je z zyskiem sprzedać.
Produkują np. oliwę – patrz skandale – chociażby z wiosny tego roku. Sądzę, że prawdziwe olio extra vergine di oliva to 0.001 tego co się sprzedaje jako olio extra virgine di oliva. Reszta to oliwa kagankowa.
Produkują wino – patrz skandal dotyczący brunello również z wiosny (co nie jest jeszcze takie straszne – chodziło o nie zachowanie, że się tak wyrażę „dyscypliny” DOCG – domieszka merlot). To mały pikuś w porównaniu z innymi przekrętami.
Wymienię jeszcze sery i wędliny, żeby było smaczniej.
Nie umniejsza to w żadnym wypadku tego, że również makaroniarze (tylko inni) produkują znakomite wino, wędliny, sery i pastę.
Barilla to gigant makaronowy i nie jestem skłonny przychylić się do Twojej opinii o jakości ich produktów. Z drugiej strony ich nie jadłem.
Co do smaku, ależ oczywiście, że pasta ma smak – i to jeszcze jaki.
Najłatwiej to odkryjesz robiąc jakiś rodzaj samodzielnie. Żaden kupny produkt nie zastąpi własnoręcznie zrobionego makaronu. Trzeba zwrócić tylko uwagę na mąkę. Mi ta szajba odbija średnio raz na miesiąc. Poza tym nabywam drogą kupna, w dość skomplikowany sposób – dwa tygodnie temu otrzymałem cztery kartony z Apulii, jedno opakowanie z linguine na bazie strusich jaj. Jeszcze nie próbowałem.
Pozdrawiam serdecznie
zlewkrwi
Zlewkrwi…
„Barilla to gigant makaronowy i nie jestem skłonny przychylić się do Twojej opinii o jakości ich produktów. Z drugiej strony ich nie jadłem.”
To o czym my tu gadamy, jak nie jadłeś, ha?! 😉
Ja jestem leniwa kobita, kupuję gotowe i tak zostanie. Nigdy nie robłam własnego makaronu, to robiła Babcia, Mama, a potem Mama już też kupowała gotowy – nie pamiętam, czyjej produkcji. Nasz dom nie był makaronowy, poza domowym makaronem do niedzielnego rosołu, kiedy Babcia dyktowała, co i jak, raz na tydzień w kuchni, jak przyjeżdżali z Dziadkiem na weekend (Dziadek na ryby) albo jakieś święta. Mama robiła makaron, a Babcia swoje dania z kury prawdziwej, biegajacej po obejściu (dużym).
„Pasta” to jest pasta (pomidorowa, do butów i tak dalej), a nie makaron 😉
Jak dostaniesz te z Apulli, to daj mi cynk, jak to się zwie, u nas jest sklep włoski z tradycjami, a jeśli nie znajdę tu, to zlecę Smarkatym, żeby mi poszukali we włoskiej dzielnicy w Toronto. Little Italy w Toronto wielga jest i mają tam wszystko 😉
Trudno jest wydziwiać, jak pod ręką nie ma sklepów ze sporym wyborem mąk (wcale nie piekielnych!). W sklepach „zdrowotnych” można dostać można jakieś unikaty, na których ja sie nie znam i nie robi mi to wielkiej różnicy, a makaron własnej roboty to ho-ho… szkoda tracić na to czas, jest życie do przeżycia, a tu mnie już z górki 🙁
Co innego, gdybym prowadziła restaurację, taką z wyższej półki (i wyższych cen!). Jerzoru i moim znajomym wszystko jedno, jaki makaron (al dente musi byc), spagetti sos robię sama i według mojego wymyślonego przepisu, i na to parmezan świeżo starty. Podejrzewam, ze gdyby prawdziwy Italiano spróbował mój spagetti sos, toby się zdziwił 🙂
Ja uważam, że nie ma czegos takiego jak żelazne trzymanie się przepisów. Zawsze dodaję więcej przypraw, ziół, wydziwiam, każdy ma swój odrębny smak. Lubię eksperymenty, po spróbowaniu jakiegoś przepisu.
Chyba też na mnie powoli czas do wyrka 🙂
Dobranoc!
p.s. Strusie jaja?! 😯
W Apulii nie rosną 😉
Witaj ZlewKrwi
Kopystką się podpisuję pod tym co napisałeś o makaronie. Jest nas szajbusów dwóch. Makaronowych. Co za problem zrobić dobrą pastę.
Milony przelewają bo wydaję się im że im się nie przelewa. Gotowanie 5 litrów wody żeby ugotować – czyste marnotrastwo . Chociaż z drugiej strony kto ma dzisiaj czas by wspólnie przy stole? Makaron prosto z wody na talerz, wymaga to koordynacji. Wszyscy przy stole i czekają . Potem zjadają. Jak na komendę. Przelewanie ma tę zaletę ,że jak mówią każdy orze jak może i je kiedy mu wygodnie . Odgrzewany makaron. Smacznego.
Misiu…
a w ilu litrach wody Zlewkrwi rekomenduje gotowanie pół kg. makaronu? Przeczytaj jeszcze raz 😉
Dzień dobry Wam, a ja spadam do wyrka!
O, a przy okazji taka uwaga – nieraz zostawało mi z jednego dnia za duzo potrawy – makaron wymieszany z jakimis sosami, nie frutti tutti mare ani żadne wyrafinowane, ale na bazie klanu pommodoros i takich tam. No to ja je resztki do do lodówki, i czasami okazywało się, że lepsze, niż dnia poprzedniego, bo makaron „przeszedł smakiem”, powiadała rodzina. Odmawiać im jak lubią?! 😯
Dodam, że resztki odgrzewam w mikrofali.
Wydawać by się mogło ,że zrobienie makaronu to najprostsza rzecz pod słońcem. Mąka, żółtka, woda . Może to kwestia słońca?
Pod słońcem Toskanii makarony udają się najlepiej. Najbardziej smakują te które są ręcznie robione . Wymyślne kształty uzyskiwane przy pomocy zaokrąglonego noża , długich cienkich patyczków i innych prostych narzędzi znanych starym włoszkom
Jedynym problemem jest cena za Pastę Fresca 25 ? za kilogram…