Karp jest królem Czech

Na czeskim stole królem jest – karp. Zdziwiliśmy się okropnie gdy usłyszeliśmy to zdanie. Nam kuchnia czeska kojarzyła się z knedlikami, gęsią pieczona z jabłkami, pilzneńskim piwem i – do piwa – z cienkimi kiełbaskami moczącymi się w słoikach z octem czyli tzw. utopelcem. Sięgnęliśmy więc najpierw do ksiąg historycznych a potem poprosiliśmy o konsultacje uczonych mężów (podziękowania dla red. Leszka Mazana), którzy potwierdzili prawdziwość tego twierdzenia. Karp jest najpopularniejszą w Czechach rybą i znane są setki przepisów na jej dobre przyrządzanie. Ojczyzną karpia jest Treboń – miejscowość w południowych Czechach obfita w jeziora o krystalicznie czystej wodzie i piaszczystym dnie. Smak trebońskiego karpia jest zupełnie inny niż tej samej ryby łowionej w polskich rzekach czy stawach. Jakość wody i dna powoduje, że tutejszy karp nie pachnie i nie smakuje błotniście. Jest on w dodatku rybą bardzo ruchliwą, która pokonuje dziennie dziesiątki kilometrów w poszukiwaniu pożywienia i dzięki temu jego mięso jest sprężyste. Jadają Czesi swego króla na różne sposoby. Bywa więc karp marynowany, gotowany na niebiesko, pieczony na ruszcie, smażony w panierce czy też gotowany i przyrządzany w auszpiku.

Drugim czeskim przysmakiem, o którym przeciętny Polak mało albo zgoła nic nie wie jest praska szynka. Technologia jej przyrządzania różni się zarówno od polskiej wędzonej i gotowanej czy też parmeńskiej suszonej na wietrze a także westfalskiej wędzonej i podawanej na surowo. Prascy masarze szynkę w skórze i z wielką kością peklują długo w solance z pieprzem, liśćmi bobkowymi i dużą ilością kolendry. Potem wędzą ją w dymie z palącej się buczyny. Dopiero teraz można ją gotować i podawać pokrojoną w grube plastry z dodatkiem startego chrzanu wymieszanego ze śmietaną. Ale jeszcze lepsza jest – to prawdziwy rarytas – gdy zapakuje się ją w ciasto chlebowe i upiecze w piecu. Teraz dopiero krojona na oczach gości roztacza swój niebiański aromat i popijana Pilznerem lub Budvarem sprawia największą przyjemność.

I taką właśnie szynkę jedliśmy w najsłynniejszej praskiej gospodzie czyli „U Fleku”. Podczas wizyty w kolejnej – „U Kalicha” zajadaliśmy się pieczoną gęsią a tłuszcz nam spływał obficie po palcach a przeciwdziałaliśmy skutkom nadmiaru gęsiego smalcu w organizmie sięgając po kufel Gambrinusa, by zakończyć tę piwną turę w kolejnej gospodzie przy Velkopopovickim Kozle i utopelcu w charakterze pysznej przekąski.

Wracając jednak do tytułowego karpia: nigdy nie udało mi się go złowić, choć w rozlewiskach Narwi są podobno niezłe sztuki. Ale żeby nie było, iż tylko ględzę o siedzeniu nad woda z kijem w dłoni to popatrzcie na tego okonka. Wystarczyło 15 minut przy przepompowni w Borsukach, by takiego sympatycznego drapieżnika przywieźć do domu. A tam już czekały na niego inne rybki i kolacja była wspaniała.

Oko__2P7080050.JPG