Żarcie nie jest dla ludzi kulturalnych
W czasie licznych samochodowych podróży po kraju bez przerwy natykam się na wielkie szyldy zachęcające do wstąpienia na posiłek. Ale te szyldy zamiast wabić – odstraszają. Nie chce mi się wchodzić do drewnianej chałupki jeśli nosi ona szyld „Chłopskie żarcie”, albo „Chłopska micha”, lub połączenie tych dwóch nazw w jedną „Micha z żarłem”. Po prostu – i to nawet mimo silnego głodu – nie chcę żarcia lecz łaknę dobrego jedzenia.
I nie jest to nadmierne poczucie kulinarnego snobizmu. Uwielbiam proste wiejskie dania: zsiadłe mleko z kartoflami i z koperkiem, jajecznicę na boczku czy kaszę gryczaną ze skwarkami. Wiem jednak, że pod tymi szyldami nie znajdę znanych od stuleci polskich dań, którymi nasza kuchnia imponuje wybrednym cudzoziemcom. Z reporterskiego obowiązku w przydrożnych knajpach (bo inaczej ich nie nazwę) czasem bywam. I za każdym razem przyrzekam sobie, że to już po raz ostatni. Później jednak o przysiędze zapominam i wstępuję do „Chłopskiej zemsty” czy rozbudowanego do monstrualnych rozmiarów „Klepiska”. I…
Bez względu na to czy jesteśmy nad Zalewem Zegrzyńskim czy w okolicach Białegostoku lub Wrocławia wszędzie otrzymamy identycznie wielki i tak samo ociekający tłuszczem (często przypalonym) płat żeberek wieprzowych z grilla, rozlatującą się golonkę, w której dominuje warstwa tłuszczu przyczepiona do grudki mięsa i czasem okryta nie dogoloną skórą. Do tych mięsiw podawane są na ogół odsmażane kartofle pływające w tłuszczu i czasem zielona sałata obficie polana śmietaną i octem.
Jeszcze słowo o zupach. Tu królują kapuśniaki i grochówki. I żeby było jasne – uwielbiam je. Ale przyrządzone ze znawstwem. Np. grochówka w autentycznej przydrożnej „Kuchni Polowej” przy szosie białostockiej, tuż za Wyszkowem, jest tak wspaniała, że wyjeżdżam z dodatkowymi porcjami w specjalnie wożonej w bagażniku bańce. Kwaśnica podawana w karczmie w Jeleśni to rekord świata.
Żeby zakończyć już to wybrzydzanie muszę wspomnieć i o moich wiejskich okolicach czyli Kurpiach oraz Podlasiu. Tu sztandarowymi potrawami są dania ziemniaczane – kiszka i babka. Mogą to być kulinarne poematy. Na ogół jednak są przypalone na złym tłuszczu bomby kaloryczne. Do dziś pamiętam tłusty zapach bijący z każdego zakamarka pięknie usytuowanego budyneczku, a potem z mojego ubrania i włosów w pewnym zajeździe nad Bugiem.
Nie jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy ten rodzaj kuchni wprost uwielbiają. Bo o uwielbieniu świadczą dziesiątki samochodów zaparkowanych pod owymi knajpami jak Polska długa i szeroka. Dlaczego?!
Chyba znam odpowiedź na to dramatyczne pytanie. W polskich szkołach nie uczy się SMAKU. I mam na myśli smak polskich dań. A we Francji, na którą ostatnio tak chętnie patrzymy i powołujemy się jako na wzorzec europejskości, takie lekcje w szkołach są. I mali Francuzi uczą się co jest smaczne a co nie. Może i u nas wprowadzić taki program?
Ale z nim uda się to zrobić głośno mówmy o tym, że dobry smak zaczyna się od szyldu restauracji. A ostatnio widziałem kawiarnię o „wdzięcznej” nazwie „Same fusy”! I było w niej tłoczno. Ale beze mnie.
Komentarze
Święta prawda Gospodarzu nasz. Nazwy okropne, chociaż w zamierzeniu, mają być swojskie, rubasznie dowcipne, a są chamskie. W lekcje smaku w szkołach, nie wierzę zupełnie. Idea piękna ale nie do zrealizowania w naszych warunkach Jest to natomiast nisza dla tv. Przecież nie wszystkie (a coraz liczniejsze) programy kulinarne muszą pokazywać czym udziwnić schabowego. Mógłby być też program uczący jak smacznie przyrządzić dobrego schabowego, ugotować polewkę z kwaśnej śmietany z ziemniakami, zrobić babkę ziemniaczaną, szare kluski czy pyzy.
Ja kiedyś opisywałem u Pana swój ostatni wypad w Tatry. Chorowałem na żołądek non – stop, zmieniałem „karczmy” co dzień i nic nie pomagało.
Ale mnie się wydaje, że to jest jakiś sposób przyzwyczajenia. Jak ktoś bez przerwy tak jada, to mu się żołądek przyzwyczaja. Jak ktoś sobie dogadza tak jak ja, wszystko świeże, to później po takich tłustościach musi odchorować, bo ma wydelikacony żołądek.
A dla mnie te wszystkie dania restauracyjne są po prostu zbyt tłuste, ot co.
„Chłopska zemsta” szczęścia właścicielowi nie przyniosła . Piękny budynek z bala poszedłz dymem . Porachunki lub zwykła zawiść i dom trzeba było odbudować. Dom można zdudować powtórnie ale złe wspomnienia pozostają.
Wydawałoby się ,że w przypadku kartoflaka , kugla , ziemniaczanej babki nie ma co zepsuć ale okazuje się ,że wielu przychodzi to łatwo. Dobre ziemniaki trochę mąki cebula chudy boczek kawłek łopatki i kiełbasa i … No właśnie : Stare kartofle resztki z gotowania klusek ziemniaczanych zwyczajna śmierdząca kiełbasa smalec drugiej świeżości i mamy to co mamy.
Dobre jedzenie robi się dobrych produktów. Właściwie można by na tym zakończyć i nie rozpisywać się więcej o idiotycznych prostackich nazwach kelnerach nie po szkole , kucharzach z doświadczeniem wojskowej stołówki.
Mieszkając w mieście w którym nie istnieją tradycje kulinarne tęsknię do Krakowa i ulubionych restauracji.
Kto mi usmaży dewolaja z twadym masłem w środku. No kto?
http://kulikowski.aminus3.com/image/2008-06-02.html
http://kulikowski.aminus3.com/image/2008-06-02.html
Napisałem ale zamieściłem dpodwójny adres i trzeba czekać na akceptację.
„Chłopska zemsta” szczęścia właścicielowi nie przyniosła . Piękny budynek z bala poszedłz dymem . Porachunki lub zwykła zawiść i dom trzeba było odbudować. Dom można zdudować powtórnie ale złe wspomnienia pozostają.
Wydawałoby się ,że w przypadku kartoflaka , kugla , ziemniaczanej babki nie ma co zepsuć ale okazuje się ,że wielu przychodzi to łatwo. Dobre ziemniaki trochę mąki cebula chudy boczek kawłek łopatki i kiełbasa i … No właśnie : Stare kartofle resztki z gotowania klusek ziemniaczanych zwyczajna śmierdząca kiełbasa smalec drugiej świeżości i mamy to co mamy.
Dobre jedzenie robi się dobrych produktów. Właściwie można by na tym zakończyć i nie rozpisywać się więcej o idiotycznych prostackich nazwach kelnerach nie po szkole , kucharzach z doświadczeniem wojskowej stołówki.
Mieszkając w mieście w którym nie istnieją tradycje kulinarne tęsknię do Krakowa i ulubionych restauracji.
Kto mi usmaży dewolaja z twadym masłem w środku. No kto?
Chciałem wrócić do wczorajszego pytania Leny, które znalazłem dzisiaj. Na zdjęciu jest fontanna Bacchusa w Giardini dei Boboli we Florencji. Nie pamiętam autora. Wiekszość fontann i figur w Ogrodach Boboli jest dziełem Bernarda Buontalentiego, ale kilka postawił Giambologna. Sądzę, że to Buontalenti, który poza tym lepiej pasuje do tego Blogu, bo jest autorem technologii produkcji lodów!
Załatwiwszy wczorajszy remanent wbijam się w temat dzisiejszy. Jeżeli nazwa jest chamska w każdym znaczeniu tego słowa, takaż i gastronomia, ale już tylko w sensie najgorszym. We Włoszech i we Francji (we Francji mniej) trzeba się wystrzegać restauracji turystycznych. Do takich też należą nasze zajazdy. We Francji może być tam twarde mięso i takie sobie przyprawienie. We Włoszech można jednak trafić i na kiepski tłuszcz. W Polsce na tłuszcz, jakiego we Włoszech nie podadzą nawet wrogowi, a co wtedy mówić o doprawieniu. Dobra oliwa potrafi tak zakonserwować smak, że nawet po godzinie jeszcze można go czuć z wielką rozkoszą. W Polsce można czuć i dwa dni, niestety bez przyjemności. I chamskie żarcie jest dla takiego jadła najlepszym określeniem. Wiem, że takiej nazwy jeszcze nie ma, ale kto wie, czy się nie pojawi.
Marek – ja podnoszę sprawę kucharzy ze stołówek wojskowycjh. Nie masz racji, Marku. Praktyka mogła być różna, a zależało to nie tyle od kucharza, co od szefa kantyny. Jeżeli jednak wszyscy rzetelnie i uczciwie wykonywali swoją robotę, to jedzenie było b.dobre, chociaż proste. W Poznaniu, w JW 2536 była szkoła, a właściwie roczne kursy dla kucharzy wojskowych. Normalnie bywało tak, że kadra żywiła się w kasynie, wojsko dostawało z kantyny na stołówce. W tamtej jednostce zlikwidowano kasyno, bo kadra jak jeden mąż i jedna żona, chciała się żywić wyłącznie w kantynie. Prócz etatowych żywieniowców, dietetyków itp, jako wykładowców wykorzystywano kucharzy cywilnych odbywających służbę. I daję Ci słowo honoru – kucharz wojskowy w razie potrzeby potrafił podać bażanta w piórach i szczupaka faszerowanego i wiele innych dań, a ich grochówka czy żurek „z kotła” to była poezja. Przed wojną też tak było. Wystarczy poczytać Cydziki. Tam, gdzie kwatermistrz dbał o zakup dobrych artykułów, a Szef kuchni dopilnował, tam wyżywienie było bardzo dobre. Tam, gdzie nadzoru nie było – podłe.
Czy jest aż tak źle? Sądząc po gastronomii, raczej tak. Są w Polsce enklawy dobrej gastronomii i bardzo wiele punkcików, ale generalnie dd. Z drugiej strony ten blog chociażby świadczy o istnieniu licznych smakoszy wywodzących się z rodzin o bogatej tradycji smakowej. Szkoła nie jest w stanie tego zepsuć, chyba, że gastronomiczna. W Szwecji w szkołach uczą grać w brydża, w większości krajów uczą savoir vivre’u i wielu innych pożytecznych rzeczy. Prawda, że każdy Francuz jest kompetentnym recenzentem gastronomicznym dzięki podstawom wyniesionym ze szkoły. Ale kto w Polsce miałby uczyć smaku? A w której klasie można przejść do praktycznej nauki degustacji wina? A tego też nam bardzo brakuje, chociaż po coraz liczniej oferowanych niezłych winach widać, że coś się pod tym względem zmienia na lepsze. Ale wielu stosunkowo dobrych importerów wina oferuje także wina bardzo marne, chociaż wcale nie tanie, np. kiepskie barolo, bourgund czy haut-medoc. A w takiej Anglii wina o złej relacji ceny do jakości się ze świecą nie znajdzie. Podobnie w Finlandii, z bardzo małymi wyjątkami.
Od dzisiaj przechodze na cudze obiady. Niewielka restauracja polaczona ze sklepem masarskim. Zasada jest, ze rodzina jada w sali razem z goscmi.
W Perchtolsdorfie niedaleko rynku jest hiszpanska restauracja. Przed laty jedna pani zaimportowala sobie meza, kucharza i szefa interesu. Raz w tygodniu robia wspaniala paelle. Maja równiez hiszpanskie wina po które robia coroczne wyprawy. W sobote zas jest zawsze zywa hiszpanska muzyka. Czasami jeden solista, czasami malutki zespól. Goscie daja muzykom napiwki a czasami trafi sie kawalerski gosc, który zamówi cos dla swojej pani. Oni graja wtedy wedlug zasady. Kto placi, temu gra muzyka. Dosyc droga restauracja ale zawsze sporo gosci a wlasne, juz podrosniete dzieciaki zawsze jedza w lokalu. Ciekaw jestem, czy oni w ogóle maja wlasna jadalnie.
Jedna nasza przyjaciólka, która miala kolo nas lokal tez zywila wlasna rodzine w ogólnej sali. Sadze, ze jest to jakis sposób na natychmistowa poprawe standardu i smaków w lokalu.
W chinskich lokalach jest zwyczaj, ze przed otwarciem dla gosci cala rodzina zasiada do wspólnego stolu.
Ciekaw jestem jak to bedzie. Inni chwala. Zobacze, skosztuje, sprawozdam
Pan Lulek
Golonki mnie malo wzruszaja w przydroznych jadlodajniach, za to pierogow im nie wybacze. I braku przyzwoitych surowek.
Szkola moze rownie dobrze smak zabic, zamiast go uczyc, czego przykladem jest Holandia, w ktorej sztuka gotowania zginela razem z powstaniem szkol dla panienek.
MarkuKu
dewolaj Ci się marzy
ale lepiej żeby masełko wypływało
wypływało, a nie wsiąkało
za to mi się marzy żeby z kostką było
ale jak ma być z kostką
skoro nikt kurczaka sam nie rozbiera
tylko kupuje się gotowe piersi
co najwyżej z obojczykiem, czyli strzemionkiem
:::
w sobotę zrobiliśmy sobie z lubą schabowe
właśnie z kosteczką, tak jak należy
:::
choć chciałbym kiedyś rozpocząć takie wrsztaty smaku
(niekoniecznie przecież gotownia)
to na razie, wydaje mi się, że trzeba
tę kulinarną kulturę krzewić osobiście
uczyć jeść, uczyć rozpoznawać
uczyć mieć przyjemność
przecież wcale nie chodzi o jakieś absolutne szczyty
:::
mam chytry plan
jak zacznę współpracę ze sklepem ze specjałami regionalnymi
to wtedy…
Ja tak jak Pyra, nie dam złego słowa powiedzieć na wojskowych kucharzy. W moim mieście zawsze byli umiejący gotować! Korzystałam ze stołówki ,to wiem.
Zgadzam się z Torlinem. Kwestia przyzwyczajenia. Sama w życiu może ze dwa trzy razy jadłam hamburgera w sieci wszystkim znanej, z musu więcej niż z chęci. Dla mnie beznadzieja! Mój nie przyzwyczajony język protestował do spółki z żołądkiem. Dziecka też tym nie karmię, przyjęło do wiadomości ,że nie zdrowe tak samo jak to ,że nie pije się słodkich, gazowanych napojów tylko wodę! Niegazowaną ,niesmakową zresztą.
Mam za to sąsiadów, młode małżeństwo z synkiem w wieku mojej córki i u nich co dzień na obiad zamawiana w pizzerii pizza, kebab, frytki, albo własnej produkcji chińska zupka z Radomia 🙂 Kiedyś zaprosiłam małego na pizzę własnej roboty. Nie zjadł! Za mało tłusta i słona. Wierzę mu, pewnie gdybym wsuwała na okrągło przekąski w postaci chipsów, też bym kręciła nosem na danie z chudą szynką, ananasami i oregano zamiast pół kg. soli.
d23d
Moze ten upadek smaku ma tez cos wspolnego z zasobnoscia naszych kieszeni? Coprawda przyklad sasiadow Malgosi raczej nie swiadczy o braku pieniedzy. Z drugiej strony… Najpierw nie bylo zbyt latwo dotrzec do wielu produktow, potem nie bylo pieniedzy, zeby to wszystko kupic, nastenie przyszla moda na niegotowanie, bo „szkoda mi czasu moja droga na gotowanie, wiec zamawiamy pizze” (swoja droga Malgosiu osobiscie wole pizze z pizzerii, upieczona w piecu opalanym drewnem, od domowych wyrobow), a teraz zaczyna sie zwrot w kierunku, swezego, dobrego i najlepiej sezonowego jedzenie.
Jedyny problem w tym, ze swieze lokalne, sezonowe i do tego hodowane w sposob nie zabijajacy mojego sumienia jest dosc drogie. Polskie pensje za to nadal nie naleza do najwyzszych.
Szkoda tylko, ze najprawdopodobniej przez to bedziemy mieli dokladnie takie same problemy z nadwaga jakie maja juz Anglicy i zaczynaja miec Holendrzy. (o USA nawet nie wspomne)
Stanislaw ma absolutna racje, mowiac, ze to sa CHAMSKIE nazwy.
W Londynie jest znakomita polska (z fuzja francusko-srodziemnomorska) restauracja o nazwie Wodka. Swietny kucharz, mile wnetrze, przyjemna dzielnica, kompetentny serwis. Jednak wstydze sie czesto zapraszac do niej znajomych, ktorzy jeszcze jej nie znaja. Tlumacze sie, zeby nie zwracali uwagoi na nazwe, tylko skupili sie na jedzeniu. E. za pierwszym razem kiedy zaproponowalam, zeby tam pojsc i wyprowowac, wrecz odmowila pojscia. Na szczescie mialam pod reka recenzje z Wodki.
Kiedys rozmawiajac z menadzerem i chwalac pod niebiosy kucharza, wspomnialam, ze nazwa jest… jakby to poweidziec… niefortunna i odstaraszajaca. Bardzo sie zdziwlil i powidezial to co manadzerowie zawsze mowia: Nikt nigdy nie narzekal.
Z jednej strony przy tym kulinartnym nazewnictwie chamstwo, z drugiej infantylne odwolywanie sie do najgorszej wody sentymentalizmu.
Wchodze ci ja do polskiego sklepu i jestem otoczona czyjac (nie moja!) kurde, rodzina: „Przysmak dziadziunia”, „Smalczyk babuni”, „Dziadziusiowe jadlo”. Im bardziej sentymentalna nazwa tym wiekasza zawartosc tluszczu.
Pamietam jak bawila mnie w Nowym Jorku „Kosciuszko Mustard” kielbasa Pulaski i inna jeszcze – „Kielbasa Orzel Bialy” oraz „Polskiej Matki Ser”.
W sumie wole chyba musztarde z Kosciuszki i kielbase z bialego orla niz wszystkie te babusie- dziadziusie-srusie.
Teraz ide do banku i ogoloce cale moje konto na tych krwiopijcow – Panow Wieska, Krzyska i Andrzeja.
Od jutra przez nastepne piec lat siedze o chlebie i wodzie. Chlopcy tez beda musieli zacisnac pasa. Jutro juz tylko smetne Whiskasy, a od swieta – dreczony w nieludzkich warunkach kurczak.
Heleno poczekaj jeszcze troche a „dziadzusiowa kielbase” zastapi „pasztecik siostry Klementyny” badz tez „szyneczka zakonnika”. W kwietniu jak weszlam do P&P, to wlasnym oczom nie moglam uwiezyc…
Odmowie jadla siostr i zakonnikow, odwolujac sie do surowych regul kaszrutu (koszernosci) lub obraze moich uczuc religijnych .
(Misiu, to byl zart! 🙂 )
Szyneczka siostry Klementyny i kiełbaska brata Bernarda to zestaw wprawdzie chamski, ale odwołujący się do w sumie niewinnych plotkarskich instynktów, które ponoć w każdym z nas siedzą. 🙂 Pierożki z dziadziusia wydają mi się znacznie większą perwersją. 🙁
A wykorzystanie orła do spraw niezgodnych z jego biologicznym przeznaczeniem nie jest tylko polską specjalnością. Byłem niedawno załatwiać coś w niemieckim urzędzie, mieszczącym się od 150 lat w tym samym budynku i z dużym rozbawieniem, które osładzało mi konieczność odczekania, obserwowałem mozaikę posadzkową tuż przy wejściu. Ułożony był tam dumny, czarny orzeł, któremu każdy wchodzący musiał chcąc nie chcąc łeb zdeptać, a przy okazji wytrzeć sobie w niego buty. A to wszystko pod tablicą sławiącą poległych za Króla i Ojczyznę. Czysty Monty Python! 😀
dzien dobry,
jak Wy tak, to ja Wam robaczki ze stateczku dla kiciusia:
http://slawek1412.wrzuta.pl/film/5FnKnFwiBM/
Czarnocki, jeden z bardziej udanych architektów Poznania (lwowski import), któremu miasto zawdzięcza sporo udanych budynków i który został w Poznaniu aż do śmierci, wspomina o zabawnym wydarzeniu. Otóż jedna z jadłodajni (tańsze, niż restauracje, mniejszy wybór dań, dobra, prosta kuchnia) nazwana została „rodzinnie”, już nie pamiętam „U Mamy”, czy „U Cioci”. Grupa STUDENTóW PRZYSZłA, ZAMóWIłA OBIAD, SPAłASZOWAłA CO DALI I WYCHODZą. włAśCICIELKA UPOMNIAłA SIę O ZAPłATę, A CHłOPACZYDłA „pRZECIEż U mAMY (U cIOCI) SIę ZA OBIAD NIE PłACI. cZY pANI SWOJą Matkę obraża płaceniem za obiad?” No i poszli sobie
specjalne fuj dla Pyry:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Robaczki
Uwierz mi Nirrod, przasnyskiej pizzy byś nie chwaliła 🙂 By przeżyć potrzebne jest wiadro wody i coś na zgagę. Pewnie, że dobrze zrobiona pizza za odpowiednie pieniądze nabyta jest lepsza od domowej z piekarnika. Pełna zgoda!
Jej, najważniejsze!!!! Dotarl papier od Alicji!!!!! Sezon zazdrostkowy niniejszym otwarty!
Slawek, moge zrobic majonez i siadamy do jedzenia, a Pyra nie wie co traci.
nie wiem z jakiego filmu to pochodzi
ale zapożyczyłem od nich trzy zasady postępowania w życiu
1) nie graj w karty z kimś kogo nazywają Boss lub podobnie
2) nie jadaj w miejscach, które reklamują się „kuchnia jak u mamy”
3) nie chodź do łóżka z kimś kto ma wiecej kłopotów niż ty
:o)
Elapku, nie zdazyle(a)s, Rudy juz wczoraj talerz wylizal
Studentów rozgrzeszam. Może warto ich metodę upowszechnić, aby te nazwy zniknęły. Natomiast nawiązywanie w nazwach produktów do zakonów i zakonników ma tak długą tradycję, że nie oburzał bym się. A prawdziwe siostry zakonne to i koszernie pewnie by potrafiły. A propos – próbowałem kiedyś kupić coś koszernego w Trójmieście dla gościa z Izraela. Okazało się to absolutnie niewykonalne. Poratowała mnie pewna osoba znana jako współtwórca jednej z gmin żydowskich. A gość bywały w świecie przyjechał z workiem jedzenia.
Ha, ha, Sławek, tym razem nie trafiłeś. Pyra mięso homara i raka je tylko obrane (wiadomo, żeby wąsem nie ruszało i nie patrzyło)
Ja sie stanislawie nie oburzam. Smieszy mnie natomiast nagly zalew owych nazw. Najwyrazniej podlegaja one rowniez modzie.
Fakt niektore pizzerie w Poznaniu rowniez serwuja paskudztwo.
Naszla mnie wlasnie ochota na zapiekanke z teatralki… albo tak hot-doga…mmmm…
Brzucho – jeszcze jedno przykazanie – dał je Pyrze, Ojciec na 18-te urodziny
„Nigdy nie pij byle czego i z byle kim”. Było to jedyne przykazanie dla pierorodnej.
Wcina ciagle. Pewnie jestem na indeksie. Albo cenzura zrobila zapis na haslo
Pan Lulek
Nirrod ma rację, że mody na nazwy są irytujące. Jeżeli widzę obok siebie równie mało apetyczne szynki babuni, dziadka, świekry i cioci, to równie będą mnie irytować szynki benedyktynów, cystersów i franciszkanów. A pizze mało kto robi dobre. W Gdańsku jest np. restauracja Napoli, gdzie pizze robią w zasadzie dobre, ale potrafią dać do pizzy pieczarki lub paprykę w occie! Trzeba pytać dokładnie o składniki. W innej pomidory kładą na pizzę po upieczeniu, ponieważ „pomidor nie pozwoliłby się właściwie zapiec serowi pod spodem”. Nie pamiętam, żebym we Włoszech jadł surowe pomidory na pizzy. A plastry sera kładę na pomidorach, natomiast tarty ser na spodzie pizzy zawsze przyjmie właściwą postać.
Dzisiejszy temat kompletnie mnie nie dotyczy. Z dwóch powodów:
_ pierwszy przekazany jest w tytule blogofelietonu.
_ po wtóre, ja prostu nie adoptuję przydrożnych ponętności, z miastowymi jest podobnie.
I w związku z tym nie zajmuję stanowiska, dopóki nie zredukuje mi się wyobraźnia. I proszę mi za nic w świecie tego nie życzyć.
Acha, można powstawiać w miejscach uznanych za stosowne żółte twarze z uśmiechem od ucha do ucha, bądź inne dowolne tez gdzie sie ma ochote.
KIto nie trawi przydrożnych ponętności, niech pójdzie to Tatiany w Borowie między Żukowem a Kartuzami i spóbuje chłodnika oraz pelemenii. A potem niech znów się wypowie. Mogę polecić jeszcze parę, ale od tego mamy przecież Gospodarza, który nie tak dawno wspomniał kilka dobrych miejsc na Dolnym Śląsku.
Było tu i o wojsku trochę.
Ponownie stawiam na młodych. Idą w dobrym kierunku. Może jeszcze nie wszyscy, ale to i tak cieszy:
http://www.tubeg.com/watch?v=kPV6O-QFrQs
dzięki Pyro
to piękne i ponadczasowe przykazanie
ja mam jeszcze w zapasie (a propos dziadunia)
przykazanie, które pewnie i mnie kiedyś będzie dotyczyć
4) nigdy nie lekceważ pierwszego sygnału, że trzeba pójść do toalety
:::
Stanisławie
byłem u Tatiany
zjadłem wszystko :o)
podobno otworzyła nowy lokal na starówce?
Arku nie strasz, wyluzuj
http://www.wrzuta.pl/audio/5SmQk2pcyq/
We wojsku nie byłem, to i naklepałem głupot 🙁
Inna restauracja tej samej Tatiany (ktora poznalam w zimie) znajduje sie od niedawna w Gdansku. Pielmienie akurat mnie nie zachwycily, ale ucha – z miniaturowymi pulpecikami rybnymi byla wybitna! Pisalam o niej kiedys i polecalam. BYwa tam tez podobno swiertnie przyrzadzana dziczyzna, akurat jak mysmy byly, to „wyszla”. Rozgadalysmy sie z nia i jej mezem, postawila nam butelke wina i pawlowa na deser.
Sluchajcie, dzisiaj koncza, inszAllah! Trwalo 10 dni.
instrukcja obslugi szwagra:
zabrac nad morze, wywlec na pusta plaze ( coby wstydu nie bylo, gdyby reakcja okazala sie nie na pokaz )
znalezc dzika ostryge i namowic go do polkniecia, po pierwszej byl na kolanach, po trzeciej trzeba bylo jechac do sklepu, bo na plazy nie starczalo, potem zaocznie zaprosic Piotra, otworzyc winko i zalowac, ze tylko dwa tuziny nabywszym sie bylo, potem wrzucic historyjke dla tych, co jeszcze nie gotowi z deklaracja nowicjusza, ze nawet brzydkie moze byc zachwycajace
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Bezoczne
Slawek, zaproscie mnie do stolu ! To w Bretanii.
Ela to ona, dorzucilam p, bo jest inna Ela. Ja jestem z Bretanii
Helenko nigdy nie przypuszczałem ze oddajesz swoje sprawy w cudze ręce, na ale skoro:
so Gott will
gratulacje
Elu, Vendée, L’Ile d’ Yeu, moje ulubione miejsce na wakacje
Durnowata ta Pyra, oj, durnowata. Napisała spory tekst i zamiast „wyślij” zrobiła zmianę strony. No i po tekście Chroniąc się przed upałem pozazdrościłam Panu Lulkowi fryzury. Nie jestem aż tak radykalna, ale prawie… Jak tam obiady Lulku?
Helenko – proszę o dokumentację. Fotograficzna wystarczy. I Ile też wytoczyć krwi serdecznej z konta musiałaś?
Sławku – Rudy z Młodym nie wiedzą, jak dobrze mają.
Marek – przestraszyłam się strajku pocztowców i pokuśtykałam na pocztę. Pchnęłam do Ciebie obiecane nalewki – i nie tylko. cIEKAWE, JAK DłUGO PRIORYTET POWędruje między Poznaniem i Ostrołęką.
Elap – ja przecież Was stale myliłam. Zaraz proszę się przyznać kiedy to Elżbieta Bretońska świętuje, bo by nas toast ominął, a to jest niedopuszczalne.
Napisalem sprawozdanie. Wszystko w porzadku. Trzy razy wcielo rózne teksty. Biore urlop w blogu az sie cenzura uspoki
Pan Lulek
Muszę sprawdzić, gdzie to w Gdańsku. Londyńczycy lepiej znają gdańską gastronomię od mieszkańca Gdyni. A pielemienie mnie zachwyciły, bo ciasto było elastyczne i przezroczyste, a farsz doskonały. Ale farsz nigdy nie będzie identyczny. A chłodnik z dodatkiem chrzanu, w którym leżała tajemnica wyjątkowości. Ponoć ten chrzan doradził rosyjski konsul
Pyro, dokumentacja bedzie, jak wszystko stanie na swoim miejscu. To co sie dzieje w tej chwili jest nie do opowiedzenia i nie do udokumentowania.
Wcziraj spedzilam 14 godzin szorujac kuchnie – z przerwami po 20 minut co dwie godziny.
Z banku wyjelam trzy tysiace funtow – polowa z tego, to naprawa sufitow, ktore wcale sie nie sypaly, tylko mialy pekniecia. Na materialy wydalam juz 500. To jest nieduze mieszkanie! Trzy pokoje z kuchnia, a dwie sypialnie nie byly malowane, tylko sufit i cala stolarke, bo maja zalozone 6 lat temu tapety (ostatni raz w zyciu!). Wzielam na wstrzymanie. W malej sypialni przez sufit szla dluga kreska, bo tak reaguje nasz dom na paroletnia susze. W korytarzy na dole sufit zaciekl woda i mial plamy. W salonie mial pare delikatnych kresek i byl leciutji nierowny.
Wszystko w moim domu dziala teraz jak w zegarku – drzwi i okna sie domykaja szczelnie, kawal ramy w oknie (spochnialy od podlewania roz przez okno) wymieniony, polki po obu stronach okna tak jak zaplanowalam, wielka wyrwa tynku na zewnatrz (po zakladaniui nowego bojlera) zalatana ( i u sasiada tez, bo go namowilam), wejsciowe drzwi Ewy pomalowany na piekny blekit, kolatka zainstalowana na moich drzwiach, wyrwana przez Pania Dochodzaca deska pod szuflada pod piecem naprawiona, roleta zaslaniajaca antresole na walizki wymieniona (sama mie moglam tego zrobic, bo trzeba miec wysoka drabine), sama antresola odmalowana bialym lakierem, u E. w sypialni roleta zainstalowana. Wykryty zostal takze pocacy sie zaworek przy kaloryferze – to dla hydraulika, no nie mieli narzedzi, zamki na oknach wymienione (bo wypadaly). No i najwazniejsze – schody – okazaly sie byc calkiem fajne pod wykladzina, ktora zostala zdarta, wszystkie dziury po gwozdiach zalatane, wszystkie szpary zasloniete, schody pomalowane przepiekna farba Farrow and Ball, najdtrozsza jaka w tym kraju jest sprzedawana. Schody wpadaja ogladac sasiedzie, wszyscy sa zainspirowani aby zdjac wykladzine – jakos nikomy to dotad nie wpadlo do glowy.Farba, choc wpolbluszczaca jest specjalnie do podlog i wcale nie jest sliska, co jest dziwne. Nawet Kotu M sie bardzo spodobala.
POki trzy warstwy (podklad i 2razy farba) schly, spalam u E. Koty szalaly, ze nie moga wejsc do mnie, bo klapka na drzwiach zostala na glucho zaryglowana poko schly farba i podklad.
Jestem generalnie bardzo zadowolona. W banku, wtsrzasnieci, ze zazadalam takiej sumy, bardzo sie interesowali co robilam w domu i czy robotnicy sie spisali. Kazali pilnowac torebki. Jakbym wlasna matke slyszala, a nie menadzera bankowego. Tak tez tej gowniarze-menadrzerce powiedzialam.
Ide dalej tyrac.
Menadzerce, pomylilo sie z modrzewiem.
Pyro, przypomniało mi się, co chciałem zaraportować. Andrzejerzy słusznie prawił w sprawie moich imienin – ponieważ świętego Bobika trudno znaleźć w kalendarzu, to ustaliłem, że na św. Franciszka będę obchodził Imieniny Wszej Zwierzyny. Swietna okazja, żeby wznosić toasty również za Pickwicka, Mordechaja, Radka, Wombata, Józefinę i w ogóle wszystkie zwierzątka, które zechcą się podłączyć. 🙂
Heleno, co to jest za remont – 10 dni? 😯 Już nie tylko wobec wieczności, ale wobec naszych 5 lat, to jest po prostu czysty śmich i naigrywanie się z publiki. Porządny remont musi zaboleć! 😀
Remont musi boleć i boli. Pamiętam jak w starym mieszkaniu robiliśmy całkowicie od nową kuchnię i łazienkę. Częściowo sami, częściowo ludźmi. Trwało to dwa miesiące, bolało jak diabli! Gotowałam w komórce. Gehenna.
Panie Lulku – trzy razy próbowałam wkleić Pana tekst nadesłany emilem – i też mi wcięło 🙁
Jakieś słowo tam musi być trefne, na indeksie czy coś, ja jeszcze nawet nie miałam czasu tego tekstu przeczytać, więc nie wiem, o jakie słowo może chodzić.
Wychodzi na to, że łotrPress się znowu uaktywizował. Idę poczytać wpisy – juz zdążyliście ich naprodukować!
Panie Lulku,
z nami nie tak łatwo. Jak się nie da wkleić, to się dało inaczej. Czy ktoś ma pojęcie, dlaczego tego wpisu za nic nie dało się wkleić? Przecież Pan Lulek sie nie wyrażał ani nic z tych rzeczy. Ot, ciekawostka przyrodnicza…
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Foto14.jpg
haneczko, u nas, jak już wspomniałem, remont trwa od 5 lat. Oczywiście nie cały czas na ostro, są fazy uspokojenia i posprzątania, ale ponieważ dużo rzeczy jest jeszcze całkiem puszczonych, to co jakiś czas wszystko zaczyna się od nowa. Kuchnia jest np. zrobiona tylko w ćwierci, ale nie opłaca się malować i kłaść podłogi, bo przy okazji zaplanowanego powiększania kuchni o przybudówkę (która jest równolegle remontowana z drugiej strony) i tak by wszystko uległo dewastacji. Toż samo ze schodami i przedpokojem, których doprowadzenie do ładu przed zakończeniem dobudowywania jeszcze jednego pokoju na górze byłoby pure nonsensem. No i tak się to wszystko ślimaczy przez tę siatkę wzajemnych powiązań… 🙁
Bobiku,
a kto u Ciebie tak się ślimaczy z remontem ? 😯
Zacząć od przybudówek i dobudówek, a potem mniejsza i większa kosmetyka 😉
Stanisławie
powiem Ci, że zrecenzowałem kiedyś ten lokal w Gdańsku
w ogóle tam nie będąc
w myśl zasady, nie widziałem więc się wypowiem
:::
http://www.gastronauci.pl/lokal.php?p=3593
ale wierzę, że kto tam pójdzie
większego rozczarowania nie przeżyje
:::
choć wiadomo co najazd turystów robi
z najporządniejszą nawet kuchnią
Alicjo u mnie nie ma ochoty siętoto pojawić
o, jak fajnie, mamy nowego Goscia: Gehenna, witam,
uklony dla Haneczki,
spadam luczyc, z ostatniego strzelania po lesie w ulewie do syntetycznych zajecy i krokodyla wyludzilem od nich mistrzostwo departamentu, drzyjcie pluszaczki, lece sie podszkolic, jak mnie wysla na igrzyska olimp. stawiam flaszki
Arkadius,
sprawdz jeszzce raz, moze jakieś pozwoleństwa nie były dane (naklikałam wszystkie mozliwe teraz).
Slepam czy co? Nie widzę Gehenny…
Sławek, na bezoczne nie mogę patrzeć, ale te oczne i owszem, i owszem 😉
Nie przeczytam tego, Alicjo. Arek udaje fauna w lesie, a moja Ryba z Matrosem remontują się czwarty rok. Gotowa jest kuchnia (bez podłogi, na wylewkę położona jest wykładzina i bez tynków na 2-uch ścianach i potężnym kominie w centrum. W kominie kominek, grill , a drugiej części normalne przewody kominowe. Okazuje się, że kiedyś była jeszcze wędzarnia na strychu, no i moje głupie dziecko ją wychrzaniło, bo nie wiedziało po co skrzynia w rozwalającym się kominie. W każdym razie instalacje wymienione, okna i 1 drzwi także, budyneczek podniesiony o 1,5 m ma nowy dach, kuchnię stanowią dwie byłe komórki połączone . Dom trzeba jeszcze ocieplić bo póki co, to grzeją niebo nad Świnoujściem. No i prace wykończeniowe czekają.
Brzucho, dziękuję. Przy takich wpisach można ryzykować. Wstyd się przyznać do ignorancji. Czy to ta sama Tatiana, co w Borowie. Tam zawsze jest na miejscu i tutaj też. Fakt, że goście mogą liczyć na rozmowę.
Stanisławie
cudów nie ma
w dwóch miejscach na raz jej nie ma
więc skoro wszystko wskazuje, że jest na starówce
ale że jest mobilna to wiem
tylko czy lokal w Borowie, jeszcze istnieje?
ja tam byłem prawie cztery lata temu
a z Krakowa to nie śledziłem jej losów
Wlasnie wyjechali.
Allach jest Wielki!
Bardzi zadwoleni.
Z nowym angielskim zwrotem: Happy Hour, to jest pod koniec dnia kiedy serwowana jest margarita. Chca wprowadzic ten cywilizowany zwyczaj do wszystkich nastepnych robot.
Dziesiec dni, ale 330 godzin! Bo oni pracowali po 11 godzin dziennie. Nie mysle, Bobiku, zeby Twoi Rodzice mieli tyle sily i czasu. No i ciezki sprzet do wielu robot. Dlatego tak trwa. A jeszcze koszty takiego przedsiewziecia musza byc rozlozozone na lata. You’ll, get there, Dear Boy.
Ja nie wiem za co sie teraz lapac. Obie sypialnie wypelnione sa gratami. Nic nie moge dzis robic w livingu, bo schnie farba olejna. Ciezsze meble zostaly juz wniesione.
Ide teraz prac i prasowac, prac i prasowac.
Musze zaraz wymyslic ladny list do sasiaddzi i podziekowac za cierpliwe znoszenie grzmotow, maszyn, walenia mlotkiem w sciany i sufity, balaganu na podworku. Wszyscy byli nadzwyczajnie wyrozumiali.
Alicjo, Pyro,
otwiera sie, a jak się kliknie to tekst się pięknie powiększa!
Ja tak właśnie Małgosiu robie – klikam dodatkowo na tekst dla powiększenia. U mnie otwiera sie zawsze, boć to na moim komputerze, to niechby spróbowało nie – mam wszystkie pozwolenia 😉
Zastanawiałam sie, co tam jest takiego, ze ani Panu Lulkowi, ani mnie łotrPress nie chciał tego przyjąć i systematycznie odrzucał.
Heleno,
Ty tam nie szalej z tym sprzataniem, praniem, prasowaniem, najwazniesze zrobione, powoli sobie uładzisz resztę.
A ja o dobudówce-rozbudówce mogę sobie tylko pomarzyć, wg nowych przepisów trzeba by było dać nowe szambo (nie wiem, po co, przecież nie buduję łazienki!), a to są koszty minimum 15 000$ (kolega właśnie robił, znam najnowsze ceny w temacie szamba!). No i niepotrzebnie sie z J. na zapas kłóciłam kiedyś o rozwalenie garażu i pokoju na górce, i zrobienie nowego. Razem z nowym szambem – ni ma siły. Czy ktos wygrał w lotto?! Bo niektórzy zapowiadali, ze będą grali. U mnie JEDEN numer trafny. JEDEN !!! Zgroza 😯
Alicjo, z remontem ślimaczy się mój tata, który robi go właściwie tylko w soboty, bo wieczorami i w niedziele w tym kraju się nie da – sąsiedztwo zaraz policją straszy, a w dodatku on nie robi ludźmi, tylko sobą samym. Zacząć od przybudówek się nie dało, bo dom w momencie kupienia był kompletną ruiną, a termin przeprowadzki naglił, więc trza było najpierw zrobić rzeczy konieczne do życia i jako tako normalnego funkcjonowania. No a potem zaczęła działać wyżej opisana zasada naczyń połączonych. Tak że są u nas miejsca odrobione na picuś glancuś, a są też kompletnie leżące odłogiem. Ale na ogół znosimy to wszystko z wisielczym humorem. 🙂
Bobiku,
to mi przypomina czasy, kiedy mój Tata kupił ruine i robił remont latami, przy pomocy smarkatych, czyli mnie i siostry – takie wynieś, przynieś, pozamiataj, poukładajcie cegły, wywalcie gruz, a potem idzcie na stawy popływać. Było to ogromnie frustrujace i nigdy się nie skończyło, dopiero pan właściciel kilku pieczarkarni nabył to od nas i remont zrobił w trymiga – nie sobą, tylko ludzmi. No ale na pieczarkach zarabiało sie o wiele więcej, niż na szczepieniu świń przeciw różycy i piesków przeciw wściekliznie. Zyczę cierpliwości 😉
Mnie się otworzyło, zrobiłam duże i myślę, że łotr ma dosyć nazywania go łotrem. Tylko dlaczego nęka Pana Lulka, który tu najmniej winien?
Alicjo, Gehenna to ja. Sławek sobie dworuje, widocznie niczego jeszcze nie remontował.
Czemu macie szambo a nie oczyszczalnię?
Alicjo, a czy my mamy inne wyjście niż cierpliwość i poczucie humoru? Nawet właścicielowi pieczarkarni nie możemy sprzedać, bo wróci stary problem – znaleźć mieszkanie,w którym można trzymać psa. Niemcy wynajmują chętnie tylko emerytom bez zwierzyny, wszystko co dzieciate i zezwierzęcone może sprawiać kłopoty, więc niech śpi pod mostem. Jak rodzice dowiedzieli się, że stary dom ma być zburzony, to długo szukali miejsca, w którym mogliby mieszkać razem z Puszkinem, ale nie znaleźli, więc pozostało tylko zostać właścicielami rudery. Tak że dom został kupiony dla psa i nie będą go teraz sprzedawać po to, żeby nie mieć się gdzie podziać z psem. 🙂
Bobiku,
wyjścia nie masz. Byleś nie wychodził uszami 😉
Haneczko, ja mieszkam w takim krańcu miasta, ze tu akurat wodociagi miejskie i owszem, ale kanalizacji nie – i to niewielki odcinek. Kiedyś tu było pare domów na krzyż i starym zwyczajem robiło się szambo, mój dom ma cos ok. 60 lat, sąsiednie stare też sa wiekowe. Od niedawna zaczęło sie parcie na strefy nadjeziorne i pobudowało sie sporo nowych domów, ale bez żadnego wielkiego planu urbanizacyjnego, żeby zaraz mysleć o kanalizacji. Więc znowu każdy – szambo, bo przecież za potrzeba nie będą do lasu… zasmradzać Józefinie atmosferę.
Miasto na kanalizację i owszem, daje trochę forsy, ale gdybyśmy my, mieszkańcy, chcieli, to musielibysmy wyszarpać z kieszeni mniej więcej tyle , ile to moje nowe szambo. Ci, co pobudowali domy niedawno, nie chcą w tym partycypować, bo przeciez pobudowali je dopiero co i znowu musieliby wywalać moulah na kanalizacje, a juz za szamba zapłacili. Trudno ich nie zrozumieć… No i jest takie „wąskie gardło”, odcinek bo ja wiem, kilometrowy, gdzie nie ma kanalizacji, tylko po starodawnemu. Oraz gazu, bo ta sama zabawa – miasto da, ale mieszkańcy dokładaja dwa razy tyle, i tez wszyscy protestują.
Ale poza tym 120-totysięczne miasto jest skanalizowane, tylko luki tu i ówdzie na peryferiach 🙂
Pyra siedzi i warczy. Całymi godzinami nie mam dzisiaj nternetu. Codziennie bywa wieczorami dziura „nie odnaleziono serwera”, „połączenie zostało zresetowane” itp, a przy ikonce czerwone kwadraciki. Cholery dostanę albo innej alergii. Pewnie ten mój reuter za słaby. Przed południem nie ma sprawy, wieczorem nie mam łączności.
Gospodarz zaczal od zarcia, alicja konczy na szambie…co tu u licha sie dzieje????
Pana Lulka wpis byl ze tak powiem wciety, bo sie zywi w stolowce! Na tym blogu to nie jest do pomyslenia. Ha.
Tuska
defe
kod mówi sam za siebie
Brzucho Drogi, restauracja przy Ogarnej istnieje od lat, ale może się właścicielka zmieniła, nie wiem. Kiedyś nie miał aż tak świetnej opinii. A w Borowie była ostatniej jesieni, do tego czasem z żywą muzyką kameralną z Królewca.
Szanowny Panie Piotrze!
Chciałbym opowiedzieć Panu historię, która może wydać się nieprawdopodobne, ale jest autentyczna a opisuję dlatego, że dotyczy kuchni i potraw.
Moja praca polega na częstych wyjazdach ?w teren? i wykorzystuję taka sposobność do poznawania różnych kulinarnych miejsc w Polsce a szczególnie w części południowej i zachodniej. Pomocny są mi również Pana sugestie zawarte w przewodnikach ?Polityki?.
Chciałbym opowiedzieć o pewnym miejscu na terenie Dolnego Śląska, które jest ?cudem kulinarnym? a wyłamuje się całkowicie z kanonu konsumpcji, pospiechu i bylejakości.
Restauracja jest nieduża ok. 6 stolików, położona jest przy deptaku w miejscowości turystyczno ? uzdrowiskowej, w pięknym piętrowym domku z muru pruskiego i zajmuje część parterową. Sam budynek jest na tyle piękny i zwracający uwagę, że powinien już sam swoim wyglądem przyciągać turystów i kuracjuszy a o dziwo jest w ciągu dnia a i w większość wieczorów pustawy. Prowadzona jest przez ?Włocha? mieszkającego od ok. 20 lat w Polsce. Restauracja ma swoją nazwę od jego prawdziwego imienia, w Polsce rzadko spotykanego. Dla uproszczenia pozwolę sobie na nazywanie właściciela Gospodarzem.
Gospodarz zaczął prowadzić interes kulinarny od dużej restauracji, ale po kilku latach dobrowolnie zrezygnował z ?interesu? mimo, że prosperował znakomicie. Jak mówi było to dla niego zbyt męczące i tracił kontrolę nad ?kuchnią?. Przeszedł na mały lokal . Obecnie nie zabiega o reklamę, nie daje ogłoszeń i wyraźnie nie lubi, gdy restauracja jest ?pełna?!!! A trzeba dodać, że Gospodarz sam kupuje produkty, sam przygotowuje, sam gotuje i sam podaje. Uwielbia, gdy gość wykazuje zainteresowanie i wtedy dzieli się swoją wiedzą na temat produktów, na temat jakości surowców, na temat przyrządzania ? to jest wtedy klu pobytu w restauracji, ponieważ spożywa się potrawy z otrzymywaną ?legendą?. Zaznaczam, że nie jest to nachalne, nie jest to męczące, ponieważ przy pierwszym pobycie, jak było w moim przypadku, Gospodarz wydał mi się mrukiem i dopiero stopniowo, można Gospodarza ?otworzyć? i wcale się nie narzuca.
Co jest dodatkową ?pięknością? tego miejsca. Może to dziwne, ale potrawy ?z poza karty?. W karcie są tylko takie potrawy, głownie różne pasty, które Gospodarz może zaręczyć, że surowce w odpowiedniej jakości będą stale dostępne. Reszta jest to kwestia przypadku, zakupu dobrej jakości półproduktu i za to Gospodarz nie może gwarantować. Dla niego zakup kalmarów /innych owoców morza/, wołowiny, obecnie szparagów, pomidorów jest ?sztuką? i gdy nie kupi odpowiednich wtedy nie ma potraw. Dlatego przyjście do restauracji jest zawsze ?niewiadomą? i zawsze trzeba się zapytać, a co Pan dzisiaj sam jadł, albo, co może Pan zaproponować szczególnego. Warto zapytać, oj warto.
Na temat win już nie wspominam, ponieważ moja wiedza nie dorównuje wiedzy Gospodarza i całkowicie zdaję się na sugestię Gospodarza i wina są świetne, co do jakości, temperatury.
Może, to co napisze jest nie do uwierzenia, ale Gospodarz, w chwili swojego ?uniesienia dyskusyjnego? potrafi przynosić różne ?smaczki? , całkowicie gratis, tylko, żeby gość mógł wiedzieć o czym on mówi. Trudno mi wymienić te smaczki, ale np. kawałki arbuza z peperoni, posypane czekoladą, ser z 25 ? letnim balsamiko z kroplą oleju truflowego, śledź w balsamiko, cuda, po prostu cuda. Zaznaczam, że tak jak wina, to również część półproduktów jest dostarczana bezpośrednio z Włoch.
Wszystkie potrawy przyrządzane są bezpośrednio przed spożyciem, Gospodarz dba, aby dotarły do nas w odpowiedniej temperaturze. Sam byłem świadkiem, jak jedna z klientek otrzymała pastę i w trakcie jedzenia zajmowała się dzieckiem, więc spokojnie zwrócił jej uwagę, że w tym czasie stygnie jej pasta a powinna zjeść w takiej temperaturze i konsystencji, jak jej podał.
Gospodarz ma swoje przemyślenia i przeróbki polskich potraw /np. bigos, śledź lub jajecznicę na liściach rzodkiewek, rewelacyjny szpinak/.
Narobiłem smaku. . . Może paść pytanie o ceny. Na warunki warszawskie ? po prostu śmiesznie niskie. Powiem tak: stosunek jakości do ceny – ocena celująca, ponieważ wyższej nie ma.
Kolejne pytanie, po co to piszę ? głównie z chęci podzielenia się wrażeniem, takiego Cudu i pozostając pod wrażeniem wczorajszego kolejnego pobytu i spędzenia prawie pięciu godzin na rozmowie i spożywaniu różnych potraw a szczególnie ?włoskiej wariacji na temat szparagów?. Miałem szczęście. Gospodarzowi udało się kupić wg niego wystarczająco dobre szparagi ? oczywiście tych potraw w karcie nie było.
Jak znam bywalców tego blogu a i samego Gospodarza, to naturalnym będzie zapytanie się o adres tego miejsca, nawet w celu osobistego sprawdzenia, czy te wszystkie opisane przypadłości są możliwe. Pisze to bez jakiegokolwiek pełnomocnictwa i wiedzy Gospodarza, który naprawdę nie zabiega o popularność i nie jestem upoważniony do ?reklamy?, ale aby nie zachować się jak pies ogrodnika, mogę podpowiedzieć, że lokal jest w rejonie Karkonoszy /to dla tych wybierających się na wakacje/, a jeżeli Ktoś wykaże zainteresowanie to dokładny adres mogę podać po zapytaniu na mój osobisty mail: pscrash@wp.pl
Co polecam: z karty ? ryba po toskańsku, proszę pytać o kalmary w pomidorach, polecam deser.
Serdecznie pozdrawiam
Stanisławie
więc może tak być
że Tatiana to teraz starówkowa jest tylko
tak mi się wydaje, że wtedy tam o niej usłyszałem
defetyzm? autodafé? auto, de fait? skrot od ulubionego tematu Arka?
to pokaze koszyki do polowu homarow:
http://slawek1412.wrzuta.pl/film/2Ch9sqPhCH/
drogi Stefanie
proszę się z nami nie certolić
i podać adres i nazwę przybytku
zaraz tam wszyscy nie pojedziemy
bo połowa tego blogu musiałaby w przódy przepłynąć ocean
..a nawet i dwa
:::
z opisu Gospodarza
to mi się wspomniał Rubin w Narolu
ale on nie jest Włochem
i nazwę ma od nazwiska
Stefanie,
witaj. No coś Ty – przecież powinieneś rzucić nazwą na blogu! Nikomu nie powiemy, a przy okazji skorzystamy 😉
A skąd gospodarz tamtego miejsca bedzie wiedział, ze cichutko dla łasuchów zrobiłeś tu reklamę, Stefanie? 😉
Brzucho,
u mnie zapas kaszy gryczanej musi być. W sobotę zapowiedzieli się na pózniejszy lunch znajomi Polacy, korzenie z Białorusi. No i jak tu nie upiec im Twojego specjału?! Zdaje się, że zaczęłam jakiś trynd tutaj 😉
Lena,
przecież od dawna wiadomo, że w kuchni się zaczyna, a w… ehum, szambie kończy 😉
Alicjo
już nie raz i nie dwa
pochwaliłem się (i piroga)
że go tak dzielnie popularyzujesz za oceanem
:o)
b33b
Pan Lulek
Lulek, mam mlodszy model: b52b, niektore jeszcze lataja,
dobranoc
Pytanie zasadnicze: czy do tego tajemniczego włoskiego lokalu wpuszczają psów? 🙂
Bobiku
a Tobie znowu się chce c…..o?
już zwąchałeś widzę okazję
jeśli będziesz potrzebował opiekuna
co by Ci szedł przy nodze
to do Włocha, ja się piszę
Ach, Brzucho, gdzie smycz, gdzie smycz? Już jestem gotów do drogi! Nie tylko c…o, chociaż od tego zacznę. Ale może i jakieć scalloppine alla milanese, ossobuco, saltimbocca… W psich uszach brzmi to wszystko jak muzyka. Ach, jakiż to muzykalny naród, ci Włosi… 🙂
Jak zwykle Stnisław spóźniony o kilkanaście godzin. Opis włoskiej restauracji typowy dla mniejszych miasteczek we Włoszech, szczególnie dlej na południe. Oczywiście tych najlepszych i bezpretensjonalnych. Ale można takie znaleźć nawet w mniejscowościach turystycznych jak Viareggio, byle nie w okolic
Jak ja to zrobiłem, że poleciało?
Nie w okolicach deptaku. Pamietam gospodarza takiego lokalu, jak cierpiał, gdy 2 ameykańskie turystki zamówiły Coca-colę do głównego dania. Przez 10 minut próbował wyperswadować, po czym jednak poszedł do pobliskiego automatu i kupił.
Chyba wiem, o której restauracji pisał Stefan. Wysłałem prośbę o sprostowanie, jeśli błądzę.
Wszyscy piszą o remoncie prowadzonym przez Helenę, a ja mam awersję do takiego tematu. Nawet nie tyle do samych remontów, co do wszelkich domowych prac budowlanych, szczrgólnie rozbudowy. Mnie się to kojarzy przede wszystkim z kłębami pyłu. Ponad 30 lat temu, gdy moja Osobista była w 6-tym miesiącu i dostała zpalenia miedniczek nerkowych, lekarz musiał (właściwie nie musiał, ale był starej daty) włazić do niej po drabinie z balkonu na parterze na balkon I piętra i przełazić przez balkonową barierę nieco oblodzoną. M. in. dlatego myślę ze zgrozą o udziale Heleny, która nie powinna niczego dźwigać, w pracach, od których tylko teoretycznie można się odseparować. Ale już po wszystkim i jakoś przeżyte. Gratuluję i życzę umiarkowania w poremontowych porządkach