Zgadnij co gotujemy(72)?
Po raz pierwszy w nowym roku bawimy się w zgadywankę. Ponieważ jesteśmy jeszcze w szampańskim nastroju to, nie chcąc go spłoszyć, zadam w miarę łatwe pytanie. Choć prawdę mówiąc, w niektórych przypadkach sam musiałem sięgnąć do specjalistycznej encyklopedii. Oto pytania:
1. Co to takiego – obalanka?
2. Co się kryje za nazwą – szałamacha?
3. Kto wie co to – krambambula?
Kto pierwszy nadeśle na adres internet@polityka.com.pl trzy prawidłowe odpowiedzi otrzyma książkę Wiesława Władyki „Polityka i jej ludzie” z autografem autora i moimi życzeniami oraz dedykacją. Czekam więc.
Komentarze
Dzień dobry. Książkę mam, więc ze mnie dzisiaj nie konkurencja. O ile zresztą wiem, o czym mówi hasło 1 i 3, to z dwójką mam kłopot. Niech się męczą inni. Na obiad szykuję dzisiaj kotlet mielony, pieczarki i gruby makaron. Jak myślicie, czy na sałatę mogę usmażyć do tego cykorię a’ la Piotr? Bo wczoraj mój pan Jurek w sklepiku dotrzymał słowa i cykorię dostarczył – tacka i 5 pąków na niej.
Możesz usmażyć. Pamiętaj o wycięciu małych głąbów ze środka.
Ja tam bym nie smażyła, a zrobila sałatkę z grapefruitem lub pomarańczą Szkoda witaminy tracić w obróbce cieplnej, mówiąc językiem starej „Kuchni polskiej”.
ad 3.
Jeżeli tynfa za kieliszek, to ile to by dzisiaj było? No i ten kieliszek „pół ćwioerci kwaterki trzymający”?
Witam w słoneczny poranek. Mam nadzieję, Pyro, że u Ciebie też słonecznie.
Nawet nie próbuję wysyłać odpowiedzi o tej porze. Dzisiaj będę robić gołąbki.
Smakowitego dnia życzę. 🙂
Iżyku – ok 30 ml Tylko gdzie oni takie kieliszki mieli. Nie widziałam starych kieliszków o tak małej pojemności.
Słońce trochę takie przymulone zza chmurek. Nie mogę pisać, bo gdziueś, nad głową wyją mi dwie wiertarki.
Słońce dobrze wpływa i na humor, i na sprawność umysłu. Szybko nadeszła dobra odpowiedź. Pan Dariusz z Bełchatowa jest właścicielem książki o losach ludzi „Polityki”. A prawidłowe odpowiedzi są poniżej:
1 – Obalanka to kiszka nadziana kaszą jęczmienną, w dawnych czasach układana wokół flaków na głębokiej misie;
2 – Szałamacha to krupy owsiane lub jęczmienne wypiekane na maśle;
3 – Krambambula zaś to mieszanka jałowcówki, badzanu, kminkówki, pomarańczówki, cytrynówki, ziół, przypraw – słowem trunek wg. receptury sprzed kilkuset lat.
Książka odleciała (kto wie kiedy dotrze?) a gratulację niniejszym załączam.
Gratulacje Panu Dariuszowi 🙂
Pyro, czytam o pozytkach picia kawy i sie zastanawiam, czy ja juz mam symptomy grozace paniom kawy niepijacym 😯 Polewki piwnej wprawdzie na sniadanie nie uzywam, ale za to herbate, ktora „zoladek oziebia i suchoty sprawuje” 🙁
*poki albowiem nie była znajoma kawa, biała płeć dystyngowana na ranny posiłek używała polewki robionej z piwa, wina, cukru, jajec, szafranu albo cynamonu. Co iż tylko służyło domowym osobom albo gościom bawiącym dzień jeden i drugi w gościnie, a nie służyło oddającym krótką wizytę, mały koszt sprawowało. Ale za to po poleweczce unoście domowe same i z goszczącymi na sekret przechodziły się często do apteczki i tam wódeczką mdlącą poleweczkę zakrapiając, po trosze się gorzałką rozpijały i na rozmaite jędze, dziwaczki, chimeryczki, nareszcie na pijaczki ogniste wychodziły. Których defektów rozumu że kawa nie sprawuje, chwalić ją stąd należy i dzięki oddawać temu, kto ją pierwszy do naszego kraju sprowadził, albowiem ona nie tylko białą płeć, ale też i wielu mężczyzn od gorzałki, niszczącej zdrowie i rozum, zachowała*
Nemo – mam tę samą książeczkę. O wszystkie 7 grzechów głównych były kolejno podejrzewane wszystkie napoje i warzywa do nas sprowadzane. Jeżeli wierzyć Kitowiczowi, to nawet duchowne autorytety z ambon anatemy rzucały, a to na kawę, a to na herbatę, a to na pyry nasze poczciwe. Mówięc nawiasem z Kitowicza rozbawiła mnie anegdota, jak to jedna artystokratka polska bawiąca w Londynie i Paryżu, drugiiej artystokratce w ramach kosztownego prezentu posłała przez wracającego do kraju szlachcica kilka słojów czy baryłeczek rarytasów czyli pikli (nader drogich w Polsce) Kawaler niestety – żarłok był obmierzły i kolejno, zawartość słojów wyjadał, a potem bał się śmiertelnie adresatce pokazać na oczy. Coś około półrocza zwlekał z przekazaniem daru, a przymuszony ponagleniami, przyznał się do winy wreszcie, przy czym argumentował, że rozgrzeszenie na spowiedzi wielkanocnej uzyskał, bo spowiednik rozumienie miał dla gustów do pikli penitenta.
Ta cykoria sie pare razy w tym tygodniu przewinela, wiec postanowilam dolozyc moje 3 grosze z kuchni belgijskiej. Dolozylam rowniez przepis na wspomniana wczesniej cykorie z synka i serem, ktorej wersje z boczkiem podala chyba Alicja.
Zupa z cykorii
1l bulionu
750g cykorii (pocietej)
1 w plasterki pokrojona pora
1 poszatkowana cebula
zabek czosnku
lisc laurowy
sol, pieprz i galka muszkatulowa
zoltko
100ml smietanki
do podgrzanego buliony wrzucic cykorie, pora, cebule, czosneki lisc laurowy. Gotowac 30min i doprawic sola i pieprzem. Zdjac z ognia, wyjac lisc laurowy. Zmiksowac zupe. W miseczce wymieszac zoltko ze smietanka. Wymieszac z ciepla, ale nie goraca zupa przed podaniem.
Salatka z cykorii
3l octu balsamicznego
sol pieprz
3l oliwy z oliwek
100g pokruszonego Roquefort
8 w paseczki pokrojonych glowek cykorii
8 orzechow wloskich
Z octu, oliwy soli I pieprzu zrob sos. Dodaj polowe sera. Nastepni dodaj cykorie. Wymieszaj. Wyloz na talerz posyp reszta sera i orzechami.
Cykoria z szynka i serem
4 glowki cykorii
sol pieprz
4 plastru gotowanej szynki
1l soku z cytryny
sos :
400ml mleka
30g maki
30ml masla
150g goudy, gruyere lub innego zoltego sera
Gotuj cykorie w wodzie z sokiem z cytryny przez 15min. wyjmij i wysusz.
Podgrze piekarnik do 200C kazda glowke cykorii owin plastrem szynki. Zrob meszamel z serem. Uloz cykorie w rynience do zapiekania. Polej sosem I posyp odrobina sera. Przykryj folia aluminiowa I na 15-20 min do piekarnika. Zdejmij folie I jeszcze na pare minut pod grill.
Czyście widziały (Madame, Kapitę) „Opis itd” wyreżyserowany przez Mikołaja Grabowskiego, w Teatrze STU? 🙂 🙂 🙂 Kiedys powtarzali to co sezon. Robił Grabowski i pamiątki soplicy rzewuskiego, ale chyba bez kamery
Nirrod – dziękuję Ci. Przydadzą się te przepisy z pewnością
meszamel = beszamel
Nirrod. Jak romisz swój meszamel. Ja to miorę trochę basła, bąki i bleka i idzie 😉
nie zdążyłem 🙁
ha! Mogles jeszcze zauwazyc ze cykoria z synka nie koniecznie jest zgodna z prawem, ale teraz to juz tez za pozno 😛
Pewnie, że widziałam. Kitowicza nawet miałam swojego, póki go Lenie – Rybie w szkole nie ukradli. Od tej lektury już nigdy nie chciałam żyć w czasach stanisławowskich i mówiąc szczerze (choć mało patriotycznie) tej I-szej Najjaśniejszej zrobiło mi się odrobinkę mniej żal.
🙂
synka wyłapałem, ale meszamel jest lepszy 🙂 dzięki za przepis, bo to jest, co mi swego czasu nie wyszedło (seram nie dał) i dlatego sęk ju oraz okolicznościowe buziaczki 🙂
Alicjo,
tak. Oglądałem ten prawie perfekcyjny film. Zrobiony chyba pod amerykańska publikę. > Przemiana skurwysyna / kto oglądał daruje mi to określenie / w bohatera. Do tego typu story tamtejszy widz jest przyzwyczajony od dawna. Wychodzi to naprzeciw oczekiwaniom widza. Zasługuje na obejrzenie, choć był to podobno debiut fabularny reżysera.
A skoro już jestem przy fabułach to przyznam się otwarcie ze od jakiegoś czasu real dostarcza mi ich w wystarczającej dozie. I mogę to śmiało wszystkim polecić: jechać do Ikea i nic nie potrzebować.
Dlaczego akurat tam?
To nie ma najmniejszego znaczenia gdzie. Podobnie jak popołudniowe zatłoczone autostrady w deszczowy dzien. Ja zdaję sobie doskonale sprawę z tego ze nie wszyscy maja tyle wolnego czasu by iść do sklepu tylko po to, by zapełnić czasową lukę. Ale ja natomiast luzuje się spacerując nawet pod zadaszonymi chodnikami.
To tak jakby cała planeta do ciebie należała. A z przyjacielem u boku to tak jakby razy dwa. I pewnie gdyby nie przyjaciel to przeżyłbym tylko polowe.
Przypuszczalnie funkcjonuje to również w innych okolicznościach:
poczekać w poczekalni u lekarza, pomimo ze nie jest się chorym /kto to wie?/,
iść do fitnesstudia i nie trenować,
czy zamówić piwo i go nie wypić.
Tak tylko, wyszukać sobie takie miejsce, w którym normalnie nie jesteś się w stanie wyluzować. I spacerujesz i się jeszcze na dodatek uśmiechasz.
Pewnie ta historyjka byłaby piękniejsza gdybyśmy nic nie kupili. Ale po dwóch godzinach przy kasie zostawiliśmy 16 Euro. Dużo więcej nie zapłaciłbym za wjazd do kina. I długo nie byłoby tak pięknie.
Justyno > tak dalej. Ciekawy jestem innych experymentów. Prawdziwa przyjemność jest w poszukiwaniu nie w mlaskaniu.
Bardzo dziękuje za gratulacje, a z książki wyjątkowo się cieszę – jako stały i długoletni czytelnik Polityki.
Pozdrawiam wszystkich blogowiczów a szczególnie Gospodarza
Stuk – puk w szkale okieneczko:
Witajcie w Nowym Roku – Do Siego!
Ja tak tylko na krotko wpadlwszy coby powiadomic, ze jestem, uczestnicze, milcze. Ale uwaznie slucham.
Panie Piotrze Mily – rozczulil mnie Pan serdecznie ta watrobka – swieza – z lodowki co to czeka sobie – caly czas swieza – na niezapowiedzianych gosci wieczorowa pora. To nie zlosliwosc z mojej strony. O, co to, to nie. Ale przypomnial mi Pan przepis jaki w latach 60-tych (chyba tak koncowka) podany byl w magazynie mody Burda. A zaczynalo sie to tak:
Kolacja dla niespodziewanych gosci. Potem cos tam bylo, jak to czasami znajdujemy sie w takiej wlasnie sytuacji i szybko musimy przygotowac cos nie tylko smacznego, ale i elegancko podanego na dodatek w krotkim czasie. Po czym nastepowalo wyliczanie co wyjmujemy z lodowki. A byly tam i salatka z krabow, i polowka homara, i salata – rzecz jasna swieza i chrupiaca, i losos wedzony i inne frykasy. Oczywiscie wiekszosc z nich niedostepna na rynku polskim owymi czasy. Az czkawki dostalam ze smiechu. Gdzies ten magazyn jeszcze mam. Poszukam, znajde to zacytuje. Ot takie kuriozum.
A najczesciej dla niezapowiadanych gosci bylo spagetti z sosem wlasnego pomyslu i mozliwosci zaopatrzeniowych, herbata, czasem cos slodkiego, a przede wszystkim serdeczna atmosfera.
No to ide pospac nieco.
Serdeczne pozdrowiatka od zwierzatka
Echidna
O, miłe zwierzątko się znalazło. Cóż to, Echidna? Tak w Ciebie orzą wstrętni kapitaliści bez umiaru? Ty im przypomnij Aurorę.
Arkadius – ja na tej samej zasadzie kochałam pracowite godziny w kawiarni. Bez nieporozumień – samotne godziny. Nigdzie mi się tak dobrze nie myślało, nie uczyło, nie planowało, jak w kawiarni. Dookoła szum obcych rozmów, ludzi, których ja nie obchodzę i którzy mnie nie obchodzą. Cudowna oaza spokoju w tłumie. Lubiam to bardyo.
Piotrze!
Do Belchatowa odleciala ksiazka. Chyby pocztowym golebiem albo poczta satelitarna systemem GPS. Wtedy adresat musi uzbroic sie w cierpliwosc.
Niechaj na wszelki wypadek startuje w przyszla srode. Dla rozszerzenia szarych komórek polecam dobrego kielicha Krambambuli.
Pytanie tylko, czy zacier robiony byl z tymi wszastkimi ingrediencjami czy tez jest to nalewka. Jesli nalewka to czy na Aqua Vitae.
nemo pewnie powie od razu. Przeciez to jest Krim Kram.
Rosnie konkurencja czy tez odnawia sie nowe pokolenia archeologów.
Pan Lulek
Fajne przepisy ale czy oliwę i balsamico trzeba brać na litry?
A co sobie będziemy żałować?
Trzy litry octu zneutralizujmy oliwką. Ale pieprzu i soli też po kilogramie.
Skoro na 400 ml mleka wkropiliśmy już litr cytryny do cykorii z szynką… 😉
Ano „oraja” mna lokrutnie. A zem Echidna nie Pancernik to im Aurory nie przypomne. B. a prawda chyba nawet nie wiedza co to takiego. Znowu by popatrzyli dziwnie jakos. Ze to niby od rzeczy gadam. To juz wole sobie w swojej „dziupli” koncert na cztery komputery wystukiwac.
A teraz naprawde jude lulac
Pa
Echidna
paOLOre –
jasne jak juz isc to na calosc!
Smacznego – to znaczy chcialam powiedziec: Dobranoc
E.
Tutaj nalezy sobie wyobrazic mnie bardzo, ale to bardzo zarumieniona. Moja klawaitura nie posiada… no wlasnie jak to napisac…. l z kreska.
Innymi slowy l jak tadeusz, l jak ludwik i l jak lucja wygladaja dokladnie tak samo…
z drogiej strony 6 litrow sosu to zapas na cay rok i jeszcze dla znajomych starczy.
sie czepiacie, przepis jest z kuchni wojskowej, najmniejsza jednostka jedzaca, to kompania, woda do pozadanej objetosci i juz,
milo znow Cie poczytac Arkadiuszu, o i Kobietowaz sie odezwal, jest fajnie
Nooo? Widzę, kwaśno-słodkich egzegetów cudzych tekstów przybywa.
„Obalanki”, jesli pomnę, to zapasy dzici na Kurpiach, a „obalić” to wytrąbić zawartość butelki do dna, i jeszcze być z tego dumnym.
Nirrod, jawohl i wedle rozkazu!
Tak samo wyglądają l jak tadeusz, l jak cysorz chiński oraz l jak suess-sauer!
Tak 3mać! 🙂
X jak paOlOre (nb. nieposiadający ogonkowej klawiatury)
ok litr tylko buliony reszta na lyzki. nastepnym razem nie bede leniwa i bede pisac calymi slowami. 🙂
kurde, co jest?
pusto tu,
ostatnio zawalonym, ale podczytuje, a tu nic, nie jecie?
Robimy pizze 🙂
z krewetkami i borowikami 🙂
Patrzymy jak moj uluboiny mezczyzna robi falszywy waterzooi z ryb…
Sławku! Jemy, jemy. Choć ostatnio faktycznie jem dużo mniej.
Dziś zupa-krem cukiniowo-brokułowa z parmezanem. A niedawno sałatka, głownie seler naciowy i wyborne jajka, z paroma dodatkami.
Zajrzę tu jeszcze, tymczasowo się odmeldowuję. Idę pracować umysłowo, bo fizycznie już popracowałam.
Smacznego wieczoru!
Zwykła środa,
Normalnie obywam się bez obiadu/kolacji. Dzień odpoczynku dla żołądka. Wracam do domu późno: ósma-dziewiąta.
Miska z tureckim jogurtem pokropionym miodem albo – tak jak dziś – ryż na mleku zapiekany w piekarniku.
Niewiele. Bez krewetek. Bez borowików.
Kubek herbaty a wl ściwie szklanka.
I schluss….
Co to za diabeł, to waterzooi?
Ja nie robię NIC. Pranie, ale ono praktycznie robi sie samo. Jest wczorajsza grochówka. Są krewetki, jeśli będzie wyrażone zapotrzebowanie, zrobię Wiatry u nas niewąskie, pozrywało linie elektryczne, telefoniczne, a nawet dach gdzieś u sąsiadów uszkodziło. Na miedzynarodowym moście wiatr przewrócił tutejszego TIR-a. I za tym wiatrem przychodzi chłód. Pan J. pojechał na rowerze do pracy, bo *będzie mi wiało w plecy*. Czy przewidział, że jak się jedzie TAM, to trzeba i z powrotem?
Arkadius,
pytam, bo ten film mi gorąco polecano jako ah-oh, świetny. Oglądnełam i chciałam się zapytać, czy to tylko my z J. uważamy, że owszem, sprawnie zrobiony film, ale dzieło to-to nie jest. Mnie zraził hollywoodzki melodramatyzm – to tak, jak w „Liście Schindlera” wszystko byloby OK gdyby nie koncowa scena rozmazgajonego Schindlera.
Poza tym oglądaliśmy w wersji niemieckiej i nie wszystko zdążyłam na czas wyczytać 🙁
Wyprodukowałam hurtową ilość gołąbków – część zamroziłam, trochę na jutro, bo wpadnie w odwiedziny siostrzenica, reszta w pojemnikach dla dzieci.
Miałam niespodziewaną wizytę koleżanki, więc też gołąbki, jako że nie miałam
w lodówce kurzej wątróbki. Teraz nareszcie czas tylko dla siebie i blogów.
Smakowitego wieczoru.
Alicjo to jest to:
Waterzooi ? przysmak belgijski
Kurczak (1 kg), 1,25 I rosołu, 2 żółtka, pół szklanki śmietanki
Sprawioną i nasoloną tuszkę zalać rosołem i gotować godzinę na bar?dzo wolnym ogniu. Ugotowanego kurczaka podzielić na 4 części i trzymać w cieple w ma?łej ilości rosołu. W naczyniu, w którym kurczak będzie podawany, rozbełtać żółtka ze śmietaną, wlać pozostały dobrze ciepły rosół, włożyć kawałki kurczaka i podawać.
Ale może też być z ryb.
Pizza juz upieczona i zjedzona w towarzystwie salaty z cykorii sugar loaf i egri bikavera (smakowal jak chianti), na deser panna cotta z syropem klonowym. Tak wygladala pizza przed pieczeniem:
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/CiastaRozne/photo#5153567212668137058
na nastepnym obrazku – juz upieczona.
Przed kolacja stluklam TEN talerz:
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/CiastaRozne/photo#5090729860582592594
Prezent slubny od szwajcarskiego wuja. Nigdy mi sie nie podobal, ale byl najwytrzymalszy i ostatnio jedyny 🙁 Przetrwal prawie 29 lat. Czy to znak 😯 A jesli, to jaki? Corka powiedziala: Nareszcie! Maz posmutnial i wyrzucil go z ciezkim sercem, bo odtlukl sie tylko kawalek brzegu, za to na wiele okruchow, nie do sklejenia…
Borowiki suszone, a krewetki gotowane?
Jak to smakuje – nigdy nie robiłam pizzy z frutti di mare, tutaj nie oferują, co najwyżej anchois, a i te anchois rzadko kiedy są dodawane (na specjalną prosbę – ja bardzo lubie anchois, ale nie w tym zestawieniu).
Nigdy też nie robiłam ciasta na pizzę, idę na pasujacą mi smakowo łatwiznę, „italian flat bread” z odpowiednimi ziołami.
Czyli waterzooi rybne to jest to samo, tylko zamiast kurczaka ryby, dorozumiewam się.
Waterzooi (wodnisty nieład) wyglada tak:
http://www.behive.be/food/typical_recipes/
Alicjo, borowiki suszone w plasterkach, namoczone, podsmazone na maselku, przyprawione sola i wycisnietym zabkiem czosnku. Krewetki gotowane, zamarynowane z sola i czosnkiem. Ciasto wlasnej roboty (500g maki, 0,3 l wody, 1,5 lyzeczki soli, 4 lyzki oliwy), sos pomidorowy z cebuli, czosnku, oliwy, siekanych pomidorow (z puszki), gotowany do zgestnienia, ochlodzony. Mozzarella i parmezan na wierzch, skropione oliwa, posypane lekko oregano. Krewetki na jednej polowce, grzyby na drugiej.
…. aaaa, to nie mieszać owoców z grzybami?
Ja użyję jakichś portobello, bo nad grzybami od Tereski ciągle się trzęsę – żeby mi tylko wystarczyło do tegorocznego wyjazdu do Polski po następne!
W polskim sklepie i owszem, mają, ale ja mam do nich zastrzeżenia. Ogonki zazwyczaj, nie kapelusze.
Waterzooi z ryby
800g ryb (najlepiej pare roznych rodzajow + owoce morza jak kto lubi)
2 sredniej wielkosci pory
12 zielonych szparagow (w Gent podawali waterzooi z bialymi)
sol, pieprz
30g masla
1-2 lyzki poszatkowanej trybuli
? litra bulionu (rybnego)
3 zoltka
100ml smietanki
Rybe potnij w kawalki, pore w plasterki, oczysc szparagi i jesli sa duze (szparagi) gotuj przez 15 min w osolonej wodzie. Odsacz i pokroj w kawalki ok 3cm.
Na glebokiej patelni rozpusc maslo wrzuc pore i szparagi i smaz przez ok 2 min. Dodaj rybe sol, pieprz i trybule. Dodaj bulion i polowe smietanki, podgrzej ale nie dopusc by wrzalo. Podgrzewaj na malym ogniu ok 8 min. Do Garnuszka odlej plyn i zredukuj do ok 1/2litra plynu. Wymieszaj zoltka z reszta smietanki dodaj do redukcji, wymieszaj i polej rybe. Podawac z chlebem.
ulubiony mezczyzna dodaje biale wino do ryby przed dolaniem bulionu i smietanke dopiero na koncu a nie z bulionem.
Do przepisu Gospodarza dodalabym jeszcze marchewke, pore i seler naciowy.
Alicjo, od biedy moga byc nawet pieczarki, ale sama wiesz, aromat nie bedzie TEN. W sezonie uzywam swiezych borowikow pokrojonych w plastry, zrumienionych na masle lub oliwie i przyprawionych czosnkiem. Ja zazwyczaj nie mieszam dodatkow na pizzy, wychodzi cos w rodzaju quattro stagioni, kazdy moze powiedziec z czym chce i nie ma problemu, jesli ktos nie lubi papryki, karczochow czy krewetek. Jesli robie pizze, to na ogol dla co najmniej 3-4 osob dwie duze – na zwyklych blachach prostokatnych lub specjalnych okraglych z dziurkowanym dnem.
Bry pomysł, rozdzielić na rózne smaki.
Pieczarki smak maja zaden, zwłaszcza kupowane w sklepie albo jakaś tam farma. Portobello kapeczkę smaku maja, chociaz też hodowane, a nie dzicz i las.
Witam kochani, Pierwsza w nocy, wybaczcie, ze budze. Jestem jeszcze cala, oraja mna, a ja juz tak nie chce!!!!
Nie jadlam nic i nie gotowalam. Pan Lulek powinien byc szczesliwy, chudne. Na kule sie zgodzilam, ale na te wszczepiane „czipsy” chyba nie…odpuszczam.
Ucalowania dla calego blogu!!!!
Tuska
O obalance znalazlam co takiego, Panie Piotrze, z uklonami, ale o to chodzi???
Cyt. „Hmm… a moze takie spotkanie zrobimy gdzies blizej naszych poludniowych
| sasiadow ? Wtedy wieczorem bedzie obalanka i marsz po butelczyne z
| ranka… wieczorem obalanka i marsz po butelczyne z ranka… wieczorem
| obalanka i marsz po butelczyne z ranka a jak wrocimy do domow to od razu
| igla w zyle i glukozia… glukozia… o Matko Boska ;)))) ”
Ide sie napic!
Tuska
Czy Lena na pewno piła dopiero po dokonaniu wpisu? Takie tam sobie od rama złośliwości wymyślam. Wczoraj zrobiłam z cykorii sałatkę wg Alicji. Bradzo dobra chociaż z pomarańczą. Na moim osiedlu wczoraj nie było grapefruitów.
Pyro,
Jak to znakomicie brzmi:
„Na moim osiedlu wczoraj nie było grapefruitów”
Ja pamiętam, że w całym moim miasteczku za mojego w nim życia grapefruitów NIE BYŁO NIGDY!!
Odrobina perspektywy nigdy nie zaszkodzi.
A teraz dygresja:
Miałem chyba ze dwanaście lat. Ciotka pracowała w hurtowni. Zadzwoniła, że przywieźli wagon przemarźniętych mandarynek. Nie trafi do handlu, bo przemarźnięte ale te co nie przemarźnięte zostaną „zagospodarowane” przez personel. Żeby koniecznie przyjść.
No to wziąłem skórzaną teczkę dziadkową i w te pędy.
Ciotka nasypała tych mandarynek ładne parę kilo do teczki.
W drodze do domu nie mogłem się oprzeć. Obrałem po kryjomu palcami dwie mandarynki i zeżarłem. Miałem wyrzuty sumienia….
Było to w tych czasach kiedy pomarańczę dostawało się pod choinkę. Po wigilii babcia obierała pomarańczę „na różyczkę” i częstowała wszystkich po kolei.
Andrzeju Sz. – oczywiście też te czasy pamiętam. Miałam to rodzicielskie szczęście, że moje dzieciaki dostawały paczki świąteczne z obydwu naszych zakładów pracy – od Męża , zgodnie z zasadami (brał dodatek rodzinny) i od mojej armii bezprawnie chyba, ale dawali nie patrząc na dodatki. Więc miałam 3 x po 2 paczki czyli 6 cytryn i 12 pomarańczy. Wyobrażqasz sobie tę obfitość? Starannie wydzielane i właśnie rozbierane „na różyczkę” wystarczały do Nowego Roku!