Nie wychodź na spacer z pustym brzuchem

Ten tytuł to wynik poważnych badań doświadczalnych dokonanych na dużej populacji warszawiaków w różnym wieku. Między świętami Bożego Narodzenia a Sylwestrem chodzimy całą rodziną po różnych fajnych sklepach i kupujemy sobie wzajemnie i jawnie różne drobne upominki, by w ten sposób zobowiązać los wobec nas do łaskawości i wręcz obfitości w przyszłym roku.

Tym razem postanowiliśmy przewędrować najobrzydliwsze centrum handlowe jakie ostatnio wybudowano w i tak wystarczająco brzydkim mieście czyli w Warszawie. Złote Tarasy (a nazwa zapewne pochodzi od słowa tarasować, bo zgrabnie zagradzają one zatłoczone nad wyraz centrum miasta) są wprost fascynujące swoją okropną zewnętrznością. Wewnątrz zaś nagromadzono tyle dóbr, że każdy (z naszej zachłannej rodzinki) znajdzie tu coś dla siebie. Zuzia – magiczne gumki do wycierania rysunków bez śladu a wyglądające jak plastelina; Kuba – książki Leszka Kołakowskiego (dziadek pochwala) i Terry Pratcheta (dziadek nie rozumie ale nie gani); Basia – kuchenne przyrządy takie jak miniaturowe tareczki do przypraw oraz biografie i dzienniki z XIX wieku; wreszcie i ja – produkty niezbędne na sylwestrową kolację na tyle egzotyczne, by poinformować, że najlepszym miejscem do ich szukania jest sklep Kuchnie Świata oraz wspaniałą, opasłą historię Francji pióra Aleksandra Halla. Agata zaś nic nie dostała (sama sobie musi kupić w Zakopanem), bo wybrała narty i bal pod Giewontem, do którego zmierza w tempie naszego marszu. Tyle, że my pieszo po Tarasach, a ona samochodem po zakopiance.

I wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że wyszliśmy z domu przed obiadem a w porze gdy o śniadaniu już zapomnieliśmy. A w tym przybytku konsumpcyjnego rozpasania kuszą i widok, i zapach, i… piękne panienki namawiające do zajrzenia do każdego z dziesiątek lokali i lokalików.

Nie oparliśmy się tej zmasowanej ofensywie reklamy mimo, że doskonale zdajemy sobie sprawę z tych technik kuszenia klientów. Zajrzeliśmy więc do rogatego „Wikinga” na małe rybki gotowane na parze. Kusiły nas tam jeszcze naleśniki ale daliśmy im odpór wiedząc, że parę kroków dalej ulegniemy słodyczom. Tak też było. „Fragola” pachnie kawą, czekoladą i także naleśnikami (którym ulegliśmy) z serkiem mascarpone.

Nie starczyło już sił, mimo wielkiej chęci, na degustację w „AlmiCafe” za to kupiliśmy tu brakującą (zdaniem Basi) lampę na stolik w naszym pokoju jadalnym, ani nawet na małe tapas i wino w „Wine Barze”. Może to i lepiej, bo wnuki wróciły do domu nie zdemoralizowane widokiem dziadka sięgającego po kolejny kieliszek ulubionego trunku.

Na koniec tego wprawdzie niezamierzonego ale jednak reklamowego tekstu muszę opisać moje zupełnie nowe doświadczenie z kawą. Dałem namówić się pięknej młodej damie do uczestnictwa w pokazie kunsztu baristów. Któż to taki zapytacie? Otóż barista to człowiek, który wszystko wie o kawie i wszystko z niej potrafi wyczarować. Najlepszych baristów ma zaś – jak się okazuje – coffeeheaven. Trójka młodziaków z tej firmy zdobyła trzy pierwsze miejsca w tegorocznych Mistrzostwach Polski: Łukasz Jura – pierwsze, Marcin Michalik – drugie a Justyna Kusiak – trzecie. Na dodatek nowo kreowany mistrz Polski – Łukasz wystartował w tokijskich Mistrzostwach Świata i znalazł się w pierwszej dziesiątce pośród 45 uczestników.

Łukasz, Marcin i Justyna zaparzyli mi espresso, a potem przyrządzili drinka (bezalkoholowego) też z kawą w roli głównej. Oczywiście, że pyszne ale nie to było najważniejsze. Zdradzili mi parę tajemnic, dzięki którym już nigdy nie usiądę przy stoliku w lokalu gdzie zatrudniony jest kiepski barista. Otóż jeżeli w kawiarni już od drzwi czuć intensywny zapach mielonej kawy to znaczy, że mają kiepski młynek i olejki eteryczne bezużytecznie uciekają w powietrze zamiast znaleźć się w moim espresso. Uciekam więc i ja. Zmykam też z lokalu, w którym podają mi filiżankę ze smolistym, pięknie pachnącym naparem ale na wierzchu brak brązowego kożuszka z bąbelkami powietrza czyli tzw. crema. Ta pianka zatrzymuje aromat w płynie i świadczy, że kawa zaparzona jest z dobrej mieszanki, pod właściwym ciśnieniem i we właściwym czasie. Jej brak to sygnał by zwiewać. I trzecia tajemnica – jeśli zamówioną kawę dostajesz po kilkunastu minutach a nie natychmiast – nie pij jej. Wystygła kawa traci niemal wszystko. Espresso należy zaparzać z 30 g kawy zmielonej w młynku żarnowym (nie uwalnia olejków, bo nie przecina lecz zgniata ziarna) i zaparzaną w temperaturze ok. 90 st. C przez 20 sekund.

I było by wspaniale. Stałbym się bywalcem sieci coffeehaeven gdyby nie jedno małe ale… Tu kawę pije się w tekturowych kubeczkach. A ja nawet najwspanialszej, najlepiej zaparzonej z najlepszego ziarna przez najpiękniejszą mistrzynię Justynę ale podaną nie w miniaturowej filiżance lecz w foliowanej czy woskowanej tekturce nie przełknę. Permesso baristi.