Nie wychodź na spacer z pustym brzuchem
Ten tytuł to wynik poważnych badań doświadczalnych dokonanych na dużej populacji warszawiaków w różnym wieku. Między świętami Bożego Narodzenia a Sylwestrem chodzimy całą rodziną po różnych fajnych sklepach i kupujemy sobie wzajemnie i jawnie różne drobne upominki, by w ten sposób zobowiązać los wobec nas do łaskawości i wręcz obfitości w przyszłym roku.
Tym razem postanowiliśmy przewędrować najobrzydliwsze centrum handlowe jakie ostatnio wybudowano w i tak wystarczająco brzydkim mieście czyli w Warszawie. Złote Tarasy (a nazwa zapewne pochodzi od słowa tarasować, bo zgrabnie zagradzają one zatłoczone nad wyraz centrum miasta) są wprost fascynujące swoją okropną zewnętrznością. Wewnątrz zaś nagromadzono tyle dóbr, że każdy (z naszej zachłannej rodzinki) znajdzie tu coś dla siebie. Zuzia – magiczne gumki do wycierania rysunków bez śladu a wyglądające jak plastelina; Kuba – książki Leszka Kołakowskiego (dziadek pochwala) i Terry Pratcheta (dziadek nie rozumie ale nie gani); Basia – kuchenne przyrządy takie jak miniaturowe tareczki do przypraw oraz biografie i dzienniki z XIX wieku; wreszcie i ja – produkty niezbędne na sylwestrową kolację na tyle egzotyczne, by poinformować, że najlepszym miejscem do ich szukania jest sklep Kuchnie Świata oraz wspaniałą, opasłą historię Francji pióra Aleksandra Halla. Agata zaś nic nie dostała (sama sobie musi kupić w Zakopanem), bo wybrała narty i bal pod Giewontem, do którego zmierza w tempie naszego marszu. Tyle, że my pieszo po Tarasach, a ona samochodem po zakopiance.
I wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że wyszliśmy z domu przed obiadem a w porze gdy o śniadaniu już zapomnieliśmy. A w tym przybytku konsumpcyjnego rozpasania kuszą i widok, i zapach, i… piękne panienki namawiające do zajrzenia do każdego z dziesiątek lokali i lokalików.
Nie oparliśmy się tej zmasowanej ofensywie reklamy mimo, że doskonale zdajemy sobie sprawę z tych technik kuszenia klientów. Zajrzeliśmy więc do rogatego „Wikinga” na małe rybki gotowane na parze. Kusiły nas tam jeszcze naleśniki ale daliśmy im odpór wiedząc, że parę kroków dalej ulegniemy słodyczom. Tak też było. „Fragola” pachnie kawą, czekoladą i także naleśnikami (którym ulegliśmy) z serkiem mascarpone.
Nie starczyło już sił, mimo wielkiej chęci, na degustację w „AlmiCafe” za to kupiliśmy tu brakującą (zdaniem Basi) lampę na stolik w naszym pokoju jadalnym, ani nawet na małe tapas i wino w „Wine Barze”. Może to i lepiej, bo wnuki wróciły do domu nie zdemoralizowane widokiem dziadka sięgającego po kolejny kieliszek ulubionego trunku.
Na koniec tego wprawdzie niezamierzonego ale jednak reklamowego tekstu muszę opisać moje zupełnie nowe doświadczenie z kawą. Dałem namówić się pięknej młodej damie do uczestnictwa w pokazie kunsztu baristów. Któż to taki zapytacie? Otóż barista to człowiek, który wszystko wie o kawie i wszystko z niej potrafi wyczarować. Najlepszych baristów ma zaś – jak się okazuje – coffeeheaven. Trójka młodziaków z tej firmy zdobyła trzy pierwsze miejsca w tegorocznych Mistrzostwach Polski: Łukasz Jura – pierwsze, Marcin Michalik – drugie a Justyna Kusiak – trzecie. Na dodatek nowo kreowany mistrz Polski – Łukasz wystartował w tokijskich Mistrzostwach Świata i znalazł się w pierwszej dziesiątce pośród 45 uczestników.
Łukasz, Marcin i Justyna zaparzyli mi espresso, a potem przyrządzili drinka (bezalkoholowego) też z kawą w roli głównej. Oczywiście, że pyszne ale nie to było najważniejsze. Zdradzili mi parę tajemnic, dzięki którym już nigdy nie usiądę przy stoliku w lokalu gdzie zatrudniony jest kiepski barista. Otóż jeżeli w kawiarni już od drzwi czuć intensywny zapach mielonej kawy to znaczy, że mają kiepski młynek i olejki eteryczne bezużytecznie uciekają w powietrze zamiast znaleźć się w moim espresso. Uciekam więc i ja. Zmykam też z lokalu, w którym podają mi filiżankę ze smolistym, pięknie pachnącym naparem ale na wierzchu brak brązowego kożuszka z bąbelkami powietrza czyli tzw. crema. Ta pianka zatrzymuje aromat w płynie i świadczy, że kawa zaparzona jest z dobrej mieszanki, pod właściwym ciśnieniem i we właściwym czasie. Jej brak to sygnał by zwiewać. I trzecia tajemnica – jeśli zamówioną kawę dostajesz po kilkunastu minutach a nie natychmiast – nie pij jej. Wystygła kawa traci niemal wszystko. Espresso należy zaparzać z 30 g kawy zmielonej w młynku żarnowym (nie uwalnia olejków, bo nie przecina lecz zgniata ziarna) i zaparzaną w temperaturze ok. 90 st. C przez 20 sekund.
I było by wspaniale. Stałbym się bywalcem sieci coffeehaeven gdyby nie jedno małe ale… Tu kawę pije się w tekturowych kubeczkach. A ja nawet najwspanialszej, najlepiej zaparzonej z najlepszego ziarna przez najpiękniejszą mistrzynię Justynę ale podaną nie w miniaturowej filiżance lecz w foliowanej czy woskowanej tekturce nie przełknę. Permesso baristi.
Komentarze
Kilka dni temu mogłem po raz kolejny obejrzeć film „Diabeł ubiera się u Prady” z Meryl Streep . Wielka moda ,cudowne wnętrza , piękne fotografie na ścianach i codzienna kawa przynoszona przez asystentkę ze StarbucksCaffe. w papierowym woskowanym kubku. Można i tak. Ale nic nie zastąpi świeżo mielonej kawy w młynku żarnowym zaparzonej w węgierskim ekspresie z porcelanowym czajniczkiem i nalanej do prawdziwej najlepszej niemieckiej porcelany.. Dwie łyżeczki kawy i pachnie w całym domu przez dwie godziny. Kawa mocna i niezwykle aromatyczna . Wiener Melange z ziarnami mocno palonymi skarmelizowanymi na czarno. Kawałek ciepłego drożdżowego ciasta z masłem i konfiturą z wiśni. Nie muszę pić kawy w Nowym Jorku…
Dziendobry wszystkim,
Nie tylko swieta juz sie skonczyly, ale i niestety wakacje.
Zycze Wam Szczesliwego Nowego Roku!!!
O kawie, podrozach i jedzeniu napisze troche pozniej.
Marku a gdzie kupiłeś młynek żarnowy?
Panie Piotrze, czy juz dao Pana dotarlo, ze ksiazke dostalam?
Jeszcze raz dziekuje! 3 rano, ide dospac.
Lena
W likwidowanym Pewexie. Za 30zł . Cena nowego 1500 USD…
Ciekawe te ciekawostki. O młynku elekrt. to wiedziałem, ale tego nikt już w domu chyba nie używa. Espresso w domu to ekspres, czyli koszty, czyli że „kawa po turecku, czyli po polsku, czyli fusy, czyli to, co lubię.
Zaczynałem, gdy królowały orienty i selekty, a gdy próbowałem pewexowskich, to okazało się, że są… niesmaczne. Prawdopodobnie wazyło na tym przyzwyczajenie. Jakość i cena zawsze ida w parze, totierwsze dobre kawy to Wiener Gold i… cholera, zapomniałem!, ale też już jej nie ma. Dzisiaj dobra kawa to bodajże „Lavazzo”, ale na wsi zupełnie niedostepna. Już mi się przypomniało – Mocca Grand!
Najgorsza jest kawa konferencyjno – nasiadówkowa – wielki parnik jakiejś popłuczynowej bebły o smaku i zapachu niedopranej ściery, ktróra jeździła po blatach usmarowanych marchewką z groszkiem!
I jeszcze jedno! Papierosek, element z natury męski, może występować jako singielek, ale kawa… Ach, kawa… Jej zapach nabiera zmysłowości dopiero, gdy ja dym adoruje. A co?! Może nie?!
Mój skarb:
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/MahlkonigKenia/photo#5152644803652596482
Ile taki aparacik kosztuje?
Jam nie kawowa, ale jedno powiem – naczynie, z którego się pije, jest równie ważne jak napój, o ile nie ważniejsze. Porcelana albo cienkie szkło. Przetestowane. Spróbujcie napić się tej samej kawy w filiżance porcelanowej czy szklance – i w kubku papierowym czy styropianowym. FUJ!
Iżyku, co Ty o tym dymie? Jak przestałam palić to dopiero zdałam sobie sprawę z tego, ile smakowo traciłam.
Mam w domu (i używam) młynka na korbkę, pochodzącego z wyprawy mojej Teściowej. Młynek ma u szczytu, ponad sprzężyną śrubę, którą można regulować grubość rozdrobnionej kawy. Bardzo cenię sobię to cudeńko, wyprodukowane po I wojnie w Cieszynie (tabliczka znamionowa) Kłopot w tym, że nie zawsze mogę kupić ziarno dobrej jakości. W moim domu używa się w ogóle dużo kawy, jako, że należymy do kawożłopów. Do końca lat 70-tych było w Poznaniu kilka małych palarni kawy, których zapach przyciągał tłumy do firmowych kafejek. Potem zniknęły, zastąpione przez molocha „Astrę” – i skończyła się doskonała, świeża kawa. Była też kawiarnia nazwana „Turecka” z obłędną kawą podawaną w pobielanych, miedzianych tygielkach. W tygielku było płynu na 3 filiżaneczki – naparsteczki. Resztę przestrzeni wypełniał „grunt”. Też należy do przeszłości. Razem z porientalno – burdelowym wystrojem ustąpiła miejsca sieciowemu barkowi z fast-foodami.
Do Teresy S. – trzy dni ścigałam ewentualnych uczestników badań interesujących Cię w AM. Niestety – nikt z moich znajomych i znajomych Młodszej niczego na ten temat nie wie. Może znajdziesz na stronie internetowej Akademii?
Do Pana Lulka – a cóż to za insynuacje Panie L.? Ja na innych blogach ewentualnie wpiosuję komentarz, jeżeli coś wydaje mi się interesujące albo nie wyważające otwartych drzwi – natomiast nie rozmawiam na innych blogach. Pogaduszki są zarezerwowane wyłącznie dla blogu Piotrowego.
Pyro,
po maturze pojechałam w podróż dookoła Polski i mój pierwszy przystanek był w Poznaniu u lotników, wtedy jeszcze czynnych i mieszkających na (w?) Głuszynie. O, a naprzeciwko mieszkał niejaki Mirosław Hermaszewski, który przyszedł zwyczajnie po sąsiedzku pożyczyć krzesła dwa, bo kumpli troche wpadło i nie było na czym ich wszystkich posadzić.
Ale nie o tym – otóż ta kawiarnia Turecka w Poznaniu. Pamiętam, jak wyglądała i jaki miała wystrój. Wielki świat, kazali pić kawę z malusieńkiego tygielka, to się napiłam. A w tramwaju ja, zdrowa 19-letnia baba zemdlałam, co mi się zdarzyło w życiu jeden jedyny raz. Serce chciało mi wyskoczyć (z młodej piersi się wyrwało…). Ten tygielek był maleńki przecież, ale kawa jak smoła.
Dziekuję Pyro, widać jeszcze nie pora na informacje… Młynek żarnowy kiedyś miałam, no silnik się spalił i drugiego kupić się nie udało, fabrykę może rozwiązano, może produkuje co innego(polski był, marki nie pamiętam. O porcelanie już pisałam, że najlepsza do kawy i herbaty, i niech tak zostanie.
Pozdrawiam Państwa, Teresa
Kawa popołudniowa – jak Marek pisze. Tak powinno być. Natomiast moja kawa poranna (a właściwie dwie kawy) jest sparzona w wielkim (375 ml) bardzo grubym kubku porcelitowym, długo utrzymującym ciepło. Pierwsze łyki odlewam sobie do kawowej filiżaneczki, bo kubka nie da się dotknąć wargami, dopiero resztę popijam z mojego kubasa. Specjalnie nie przepadam za espresso – tak, jakby z fusami razem ubywało jakiegoś istotnego składnika. Kawy rozpuszczalnej nie traktuję jako kawy, a wyłącznie jako napój. Jestem natomiast bardzo wyczulona na zapach – najmniejszy ślad kwaskowej kawy w wonnej mgiełce nad filiżanką albo takiż posmak w płynie, a już jest to kawa nie nadająca się do picia. Ostatnio od kilku lat kupuję czerwoną Gevalię (duńska) bo lavazza jest dla mnie za droga przy ilości kawy zużywanej w miim domu. Gevalia jest naprawdę niezła i stposunkowo tania. Była porównywalna kawa „Astry” – „Diuna” ale przestali ją produkować, bo miała niewielki zbyt. Kiedy u nas kawa była na kartki, kupowało się kawy przywożone skąd się dało; przy tej okazji stwierdziłam, że kawy francuskie i węgierskie są nieco za bardzo palone jak na mój gust, natomiast austriackie , niektóre niemieckie i niektóre duńskie są o.k.
Kwestia gustu oczywiscie, czy Wiener Gold. Dla mnie najlepsza kawa to Maindl albo Jacobs. Sa rózne rodzaje jesli chodzi o smak, zapach itp. Bardzo dobra kawa jest równiez Dommeyer. Niemiecki gatunek podawany w kawiarni kolo hotelu Schoennbrunn w restauracji gdzie Strauss grywal na skrzypcach. Skoro kawa, to oczywiscie i muzyka nie koniecznie wiedenska i zabytkowa. W domu jest reczny mlynek do kawy. Kiedys mielilem. Teraz jestem len a kawe robie przy pomocy wegierskiego ekspressu podgrzewanego na elektrycznej plycie kuchennej. Trzeba bedzie kupic nowy i przywiezc na Zjazd. One nie sa duze ale kawa jak smola, pijana w nalych filizaneczkach typu mocca. Dle mnie tylko z miodem. Bez mleka albo cukru. Chyba co kawiarz, to inny sposób przyrzadzania.
Rok biezacy w muzyce u nas to Herbert von Karajan. Setna rocznica urodzin. Juz zapowiedziano w telewizji i teraz przez caly rok beda w radio , telewizji i prasie informacje o tym kontrowersyjnym czlowieku i genialnym dyrygencie. Mozart idzie w odstawke ale nie do archiwum.
Pogoda cesarska a na tarasie w cieniu plus piec stopni Celsjusza i kotka na sloncu.
Biegne na zakupy
Pan Lulek
Bardzo sie ciesze, ze ktos wspomnial o coffeheaven i ich papierowych kubkach. Od lat nie moge zrozumiec dlaczego dosc droga kawa jest podawana nawet na miejscu w papierze… Na wynos to co innego – odkad jest coffeheaven i inne bary kawowe bez latte nie wsiadam do pociagu.
Kawe pije codziennie i musze przyznac, ze im jestem starsza tym mniej w tej kawie mleka. Coraz czesciej zamawiam espresso i ciesze sie, ze w Polsce jest coraz wiecej swietnych ekspresow i baristow, ktorzy wiedza jak z nich korzystac.
Jacobs dobry pod warunkiem że kupiony w Austrii czy Niemczech. W Polsce sprzedawany jest znacznie gorszy. To zupełnie inna kawa. Dystrybutor tłumaczy to innym gustem smakowym Polaków!!!! W St Michael 4 euro za pół kilograma w ziarnach u nas 9.50 zł za ćwiartkę. mielonej.
No toć, że przecież – jeszcze eight o’clock cofee paczkowana w takie czerwono złote paczkai z paczek z NY. Młynki mamy stare, bo nowych przecież nie ma. Mam dwa i w jednym biały, a w drugim czarny pieprz mielę.
Nie pasuje mi kawa z koniaczkiem – ani kawa, ani brandy, ale znam i codzień oglądam ludzi, co do kawy cytrynę dają i żyją. Mówią, że inaczej nie potrafią.
Alicju. Mnie smaki i zapachy atakują gdzies tak po tygodniu od rzucenia palenia, ale zaczyna czegoś brakować kawie 🙂
W domu pachnie gotującą się grochówką na dwóch rodzajach boczku (obydwa chude) Ania nie przepada, ale jak jej 4 litery zmarzną na przystankach, to może? Sa jeszcze dwa zrazy w lodówce więc jeżeli zupowo się uprze, to niech zje te zrazy. Głupie dziecko jest przekonane, że grochówkę jada się wyłącznie w plenerze z kuchni polowej. Ja sama podzielam starożytny wielce pogląd, że w chłody, słoty i inne pogodowe niedogodności najlepsza na rozgrzewkę jest solidna, gorąca zupa.
Iżyku – Chińczycy ponoć piją wyłącznie kawę zaparzaną ze skórką cytrynową. Moja Teściowa lubiła kawę parzoną z dodatkiem łusek z ziarna kakaowego albo łusek migdałowych.
Swieta skonczyly sie nieodwolalnie.
Rozbieraja oswietlenia. Tradycyjnie w styczniu bede dopalal adwentowe swieczki. Jest ich cztery i pierwsza jest oczywiscie najkrótsza bo najdluzej sie palila. Zaczynam od niej a potem beda nastepne. Do konca stycznia powinienem byc gotowy. W lutym konczy sie przerwa w pracach rolnych i budowlanych. Bede wtykal w skrzynki najrózniejsze znalezione i przyslane przez znajomych ziarna, czekajac co z tego wyrosnie. Na sasiedniej dzialce maja zaczac kopac dolek pod nowy dom. W ciagu roku z okladem wyrosnie i zamelduje sie nowe ludzkie mrówki. Sasiadka szykuje sie do przeprowadzki na wyzsze pietro. Ci z wyzszego buduja wlasna, nie kurna chate. Niedaleko, ale z ogrodem dookola. Ciekaw jestem jakich bede mial nowych sasiadów. U nas wszystko jest o jeden miesiac wczesniej anizeli w calej Austrii a na Wyspach Kanaryjskich jest wolna chata az do konca maja. Tylko czy ktos poleci ze mna popróbowac tamtejszej kawy i trunków. Zobaczymy.
Oczywiscie ze bociany przyleca, a z przytulka dla zranionych i zimujacych wyjda na laki i zaczna gospdarowac. Te zimujace nie przynosza dzieciaków bo sa na rekonwalescencji.
Przedwiosenny
Pan Lulek
Pan Lulek juz czuje przedwiosnie, u mnie tez taka aura, deszczowo i +10°C. Wlasnie rozebralam choinke, na ktorej wczoraj jeszcze palily sie ostatnie swieczki, rozpylacz z woda obok, na wszelki wypadek. Pozaru jednak nie bylo. Bombki spakowane, galezie z choinki pociete i przygotowane do spalenia wiosna. Wczoraj wieczorem bylismy na spacerze nad jeziorem u ujscia gorskiego potoku. Wezbrane wody z gor zniosly pokrywe lodowa i utworzyly zatory z kry. Mlodzi zrzucali jedna po drugiej „gore lodowa” i puszczali w droge do Holandii. Moze po drodze napotkaja swojego „Titanica”…
Tak wygladalo wczoraj nad jeziorem:
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Zima
Żeby poczuć przedsmak wiosmy potrzebne mi jest słońce. Choćby przez godzinę dziennie, choćby co chwilę przykrywane przez chmury, byle było. Niestety, prawie nie wierzę już, że mieszkamy w systemie słonecznym. Nieprawda. Mieszkamy w pochmurnej krainie Chichów albo w przedsionku Hadesu. Diabli nadali – cierpią moje rośliny z niedoboru światła i ja cierpię też.
vitam
życzę wszystkim pisatym i cycatym więcej zdrowia w bieżącym roku.
arkadius
O rrrety!
Alu tu niebezpiecznie 😕
Rzuciłem tylko przelotnie kącikiem oka…
A TU JAK NIE ZAPACHNIAŁO!!!
Idę sobie coś zaparzyć…
Pozdrrrawiam
Blejk Kot
a teraz na temat:
– panie ….orze, panie ….orze, woła pani po korytarzu. pićkafe?
– ale gdzież tam, pićka cacy
a poza tym, to wszystko w porządku.
oh, tam u góry stać miało > czytatym. sory
O) wrócił Arkadius – witamy w Nowym Roku. Jak było? A meldunek gdzie?
Dla różnych kotów znajdzie się i smietanka i szperka. Lubimy koty wszelakie.
ZAapomniałam pogonić i Nirrod – sprawozdanie z podróży obiecałaś nam przed wyjazdem. Czekamy
Arkadius się wrócił! i od raz od pićki zaczyna 🙂 Galerie? opisy? opowieści? Przecieram okulary, dawaj!
Arkadius wraca z wakacji w Wulgarii 😯
Dzień bry.
U mnie +6C i mgła jak mleko. Snieg jeszcze nie spłynął, ale do jutra powinien, o ile temperatura sie utrzyma.
Witaj Arkadiusu, stęskniliśmy się za Tobą (kto nie tęsknił, może zaprzeczyć).
Strasznie śpiąco zapowiada się dzień. Książka, herbata (są tacy, co kawy nie piją!) i okołokominkowy fotel.
Ciekawe, co zaparza Blejk Kot…
Alicjo, ja tez nie pije kawy. Z rodziny herbacianej pochodze. W czasie studiow probowalam , bo wszyscy pili, ale wtedy kawa mnie usypiala, wiec nie bylo sensu; pozniej – powodowala bezsennosc , wiec tym tym bardziej.
Ale aromat uwielbiam! Podobno zreszta wszystkie antyoksydacyjne zwiazki w ktore kawa jest bogata sa „lotne” wiec i tak korzystam. Jakies perfumy kawowe by sie przydaly….
Ale zazdroszczę Nemo zimy. Taaakie widoki. I te możliwości biegania na nartach. U mnie wprawdzie było mroźno ale bezśnieżnie. Potem napadało i się rozpuściło. Teraz jest błocko a ja się martwię, że ochlapię przechodniów. Zobaczymy w weekend czy da się pobiegać na wsi.
A teraz znowu zapachniało lavazzą. Czytam, przygotowuję się do jutrzejszej audycji i czekam z obiadm na Basię. Jest (już gotowy) piekny klops z jajem na twardo we wnętrzu, będzie sos grzybowy (z własnych borowikow), kalafior z tartą bułką, czosnkiem i peperoncino podsmażony na oliwie a na przekąskę niespodzianka dla Basi. Ostatnio coś mruczała, że chodzą za nią gorące śliwki z orzechami w boczku. No to suszone wielkie i słodkie śliwki nafaszerowałem boczkiem, owinąłem w boczek i spiąłem wykałaczkami. Tuż przed podaniem do stołu potrzymam to w 220 st. C przez 10 minut i już.
Znalazłem też ładną butelkę z Sycylii z winnicy Casa Girelli. To mieszanka Merlota z Nero d’Avola. Do ostrego (choć śliwka słodka) boczku będzie jak znalazł.
Ania dzwoniła „z drogi” więc ja idę odgrzać grochówkę i zrazy, a wszystko sobie przeczytam jutro. To Pa.
Dorzucilam jeszcze troche zimy dla tych co te pore roku lubia:
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Zima
Jak sie zbiore w sobie, to doloze jeszcze sportow zimowych 🙂
Grochówka!
Jerzor uwielbia. Ale będzie musiał zakupić boczek w polskim sklepie, inaczej ani mnie strzyknie, zeby ugotować. Ostatnio poprosiłam żeby zakupił boczek, bo chciałam przesmażyć na skwarki do pierogów. Boczek z polskiego sklepu wysmaża się i zostaje czysty smalec, a kanadyjski – najpierw jakaś woda. Fuj!
Nemo,
co to są za czerwone jagódki na tym krzaku?
Z tego wszystkiego najbardziej (oprócz krajobrazu) podobają mi się sanki. Ostatni raz widziałam takie w Austrii, Maciek dostał takie od jednej pani ze wsi. I jak mam Austrii dobrze nie wspominać, Panie Lulku?
Dolozylam sportu.
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Zima
Sanki typowo szwajcarskie, niezniszczalne, model Davos. Czerwone jagody pod sniegiem to ostrokrzew (Ilex), trujace 🙁 Galazki uzywane sa tu jako palmy w Niedziele Palmowa.
Takie sanki to ja pamietam z dzieciństwa i jak zaznaczyłam, ostatnio widziane 26 lat temu w Austrii. Tutaj takich nie ma.
No i nie dość, że mgła, to pada deszcz 🙁
Witam wszystkich serdecznie. Nemo – twoje zdjęcia są piękne. Kocham takie krajobrazy. Cudo.
W temacie kawowym – mama powiedziała prawdę. Kawę pije litrami. Uwielbiam. Szczerze mówiąc inne napoje moga dla mnie nie istnieć. Chociaż gdy mróz tęgo to lubię herbatę z cytryną. Ostatnio nabyłam w WB herbata o smaku miodu, imbiru i pomarańczy. Ale rozgrzewa. Ale i tak wolę kawę. Ostatnio nabyłam Panie Lulku tę niemiecka o której Pan wspominał. Nie mogłam dostać Gevalii. Nie używamy ekspresu, bo za dużo tej kawy pijemy (szczerze mówiąc to gł. ja) i ten aromat… w Polsce kawa jest tak podła (inaczej tego nie moŻna nazwać), ze gdy parzę swoją w pracy to aromat rozchodzi sie po całym pokoju nauczycielskim i słyszę komentarze na temat tej dobrej kawy… Po prostu „papa” mi sie śmieje od kawy. A uśnmiech przyznacie przydaje sie w życiu.
A teraz wracam do pracki… jutro maraton (od 8 do 20). Najpierw próbna matura, potem lekcje, potem kółko dla olimpijczyków a na podsumowanie wywiadówka. Oto życie belfra… Ciekawe ile kawy jutro wypiję 🙂
jako takiego meldunku nie będzie. Było zbyt wiele na raz by objąć toto w jedną całość. Miasta jak Malaga, Granada, Cordoba, Ronda, Sevilla i Gibraltar a w każdym z nich tylko po dwa dni. Do tego mniejsze i większe wioski. To zbyt mało czasu i zbyt wiele wrażeń by cokolwiek sensownego w jedną całość wsadzić. Na koniec odpoczynek na Tarifie gdzie doprawiłem się do reszty. Skutki do dziś odczuwalne.
Dokonałem wprawdzie paru zapisów na dyktafonie. Słucham już tego parę razy i mam problem teraz …. by zrozumieć sam siebie.
I tym sposobem nie pozostaje nic innego jak do bieżących tematów wrzucić od czasu do czasu własnego inserta.
Nemo na takie extremizmy na krze to bez młodzieży sie chadza. Planeta młodych potrzebuje.
Panie Lulku, dziś nie prima a prilis, also biorę propozycje całkiem serio. Na która wyspę i na jaki dzień buchować bilet? Torba jeszcze nie rozpakowana.
Dzień dobry wieczór.
@nemo
„… Mlodzi zrzucali jedna po drugiej ?gore lodowa? i puszczali w droge do Holandii. Moze po drodze napotkaja swojego „Titanica” …”
Do Holandii chyba nie dotrą, a „Titanic” ma sens przed Schaffhausen, bo za Rheifall (150 m szeroki, 700.000 litrów/s, 23 m w dół) to tylko drobna kaszka z tych gór lodowych zostanie. 🙂
Tak to juz z podrozami bywa, ze po powrocie wpadam w dolek „powakacyjny”.
W odroznieniu od Pyry slonca mi przez ostatnie 2 tygodnie nie brakowalo.
Zima w Maroko (12-15C i deszcz) postanowila dla nas zrobic przerwe i dzieki temu chwilami dochodzilo do 20C.
Przyjaciel rodziny mieszkajacy tam od jakis 15 lat powiedzial kiedys, ze jest to zimny kraj o cieplym sloncu i jest to szczera prawda. Jak tylko slonce ok godziny 18tej zachodzilo natychmiast robilo sie zimno.
http://s20.photobucket.com/albums/b238/Nirrod/?action=view¤t=d235bc3b.pbw
Tak jak i wiekszosc turystow wyladowalismy w Casablance. Jest to miasto omijane przez wiekszosc podroznikow, ktorzy twierdza, ze jest brudna, glosna i nic w niej nie ma z filmu.
Prawda to, ale zamiast od razu narzekac i wyjezdzac, warto przejsc sie ulicami ville nouvelle. Jest tam wiele pieknych budynkow w stylu Art Decco no i oczywiscie mnostwo kawiarenek, w ktorych mozna dostac znakomite espresso jak i cafe au lait.
Co wiecej mozna tutaj rowniez calkiem dobrze zjesc. My skusilismy sie na obiady w dwoch miejscach a tesciowie polecili jeszcze trzeci. Od tego otatniego zaczne.
Nazywa sie „Rick’s bar” i poza nazwa nie ma z filmem nic wspolnego. Otworzyla go pewna Amerykanka. Miejsce ciekawe, jedzenie dobre i, co w tym kraju nie jest wcale takie oczywiste, podaja alkohol.
Bardziej lokalnie jest w restuaracji La Scala. Podaja tam wspaniale Tajine i w odroznieniu od baru Ricka, turystow tam niewiele za to duzo „ludnosci lokalnej”, co jest zazwyczaj dobrym znakiem.
Trzecia warta polecenia opcja jest La corrida. Co prawda jedzenie bardziej hiszpanskie niz marokanskie za to robia znakomita margarite.
Wspominam te ostatnia restauracje z powodu jej lokacji. Znajduje sie ona mianowicie 2 kroki od rynku w Casablance na ktorym mozna dostac wszystko, co przecietna marokanska pani domu potrzebuje. (Zdjecie pod spodem)
http://i20.photobucket.com/albums/b238/Nirrod/FenrirMocco024.jpg
A ten cień to ochroniarz?
Halooooo, wszystkiego dobrego w Nowym Roku!!!
Moge wrocic jeszcze do cykorii,u nas witlof????
Jak sie nie ma miodu pitnego 🙁 ,to jakim alkoholem mozna ewentualnie podlac????
Mam w lodowce cykorie,jutro musi byc jedzona………..
Niecierpliwa 😉
Piotrze !
Nie podgladaj ochroniarza. Wazne warzywa i stragan.
Arkadius !
Na Wyspy Kanaryjskie pojade z jakas piekna pania albo wcale.
W biezacym roku ma sie rozumiec. Ja zupelnie zapomnialem, ze mam taka mozliwosc i prawa do tej chaty.
Pan Lulek
Cien to jak raz faktycznie ochroniarz, ale na wakacjach. To nasz dobry przyjaciel, ktory do studiow dorabia sobie jako straznik w szpitalu psychiatrycznym 😉
C.d.n. jutro (Rabat, Marakesh i Essaouira) no i oczywiscie beda przepisy na tajine.
Dobranoc
Arkadius,
Pan Lulek jedzie na te Kanary z piękną pania, albo wcale. Ty sobie nie wyobrażaj, ze jesteś piękną panią! Od biedy ja moge za taka robić, jak wrzucę trochę urody na twarz, a Ty musiałbyś wąsy zgolic, a jest Ci w nich do twarzy.
Nirrod, ja zawsze mam powakacyjny dołek. Tyle nazbieranych wrażeń, że przetrawić trzeba po powrocie, i żal, że sie nie zrobiło tego i tamtego. A tak w ogóle, to wszystkiego za dużo.
Kojaku Moguncjuszu, moje „gory lodowe” musialyby byc bardzo zdeterminowane, aby dotrzec w gore Renu az do wodospadow w Schaffhausen 😆 Jedno spojrzenie na mape i widzisz, w ktorym miejscu rzeka Aare wpada do Renu. Moze nie wiesz, ale ja mieszkam miedzy jeziorami przez ktore przeplywa Aare (po polsku Aar, chyba). Tak wiec, w Twojej Moguncji, spojrz w nastepnych dniach na Ren, moze beda akurat przeplywaly nasze lody z Oberlandu 😉
Arkadiusu, czy Ty wierzysz, ze mlodym da sie cokolwiek wyperswadowac np. w kwestii wchodzenia na lod?
Przepraszam, myślałem że między twoim miejcem zamieszkania a Holandią (droga wodna) leży Schaffhausen.
Z mojej „aktualnej Moguncji” nie widzę Renu. 🙁
oczywiście …Twoim… 🙂
Zapomniał wół, jak cielęciem był, Arkadius?…
A propos okoliczności przyrody, służę rzutem oka z satelity:
http://alicja.homelinux.com/news/Okolicznosci%20przyrody%20Nemo.jpg
Eiger jest w prawym dolnym rogu, kapeczkę na lewo.
Mamy kogo na placówce wysunietej 🙂
U mnie dzisiaj też bryja, wszystko płynie, mgła i pada.
Najnowsze wybory: http://www.gazetawyborcza.pl/1,81388,4806337.html .
Pozdrawiam, Teresa
A tu jest tez o chodzeniu po lodzie w mojej okolicy:
http://pl.wikisource.org/wiki/O_%C5%BCo%C5%82nierzu_tu%C5%82aczu
Ludzie mówia, że Zeromski jest nudny jak flaki z olejem (kulinarny wtręt). A ja go czytałam pasjami. Od poczatku do końca, i to wszystko, co mu zarzucano, opisy okoliczności przyrody („Wierna rzeka”). Nie wiem, jak czytałoby mi się to dzisiaj, ale wtedy było pysznie poetyckie.
Budowniczym niech będą wielkie dzięki za wybudowanie Złotych tarasów bezpośrednio przy dworcu. Ze względu na całkowicie unikalny charakter stołecznego dworca starałam się nie podróżować pociągiem. Ale czasem tak właśnie być musiało. Teraz już się nie stresuję, bo mogę się kawy napić w cywilizowanych warunkach. Nie bywam co prawda w Caffe heaven właśnie dlatego, ze tam prawie wszystko takie tekturowo plastikowe ale na piętrze jest bar, gdzie są świeżo wyciskane soki z cytrusów i świetna kawa (kilka rodzajów do wyboru – żadnych papierowych naczyń), pod samym dachem jest bar sałatkowy ze sporym wyborem niezłych dań. Dach bardzo ciekawie zaprojektowany (słowa uznania dla konstruktorów). Można też spokojnie sobie kupić coś do czytania i potem przez teren dworca przejść szybkim krokiem i na bezdechu bezpośrednio przed odjazdem pociagu.
(Słyszałam, że ma być budowany nowy dworzec w Warszawie to może dlatego tego nie opłaca się już sprzątać?)
Ano, cykorię można podlać innym słodkim winem.
Panie Piotrze!
W coffeehaeven, w Blue City kawę podają wedle życzenia – na wynos w papierowym, a na miejscu w por- tu nie wiem czy -celanowy czy
-celitowym kubku. Było to akurat latte, w czym jest podawane espresso, nie widziałem. Ale pewnie są i filiżanki.
Małe, domowe młynki żarnowe, produkuje Niewiadów.
Pewnie w Media Markcie jest róznych marek większy wybór.
Dobrą kawę można bylo wypić kiedyś w Pożegnaniu z Afryką na Freta.
Jak jest teraz, nie wiem. Warto sprawdzić. 😉
Alicji pytanie do nemo : co to za krzew? Szkoda że to nie był konkurs z nagrodą. Powiększałem sobie zdjęcie, aż zobaczyłem kolczaste liście! Bingo!! Zagadkowe dla mnie że ostrokrzew, ten widać że zimozielony, przeżywa szwajcarskie zimy. Te -23,4 stopnie!! 🙂 W Polsce ma z tym trudności, odporna na mróz jest odmiana z opadającymi liśćmi. Gałązki z owocami widziałem wczoraj w kwiaciarni, są używane jako dodatek do bukietów. Spytałem panią bukieciarke, co to to? odpowiedziała : ileks.
Wiedziała 🙂 Ale zatruć się na serio, tak ostatecznie, jest tym trudno. 😉
A dzisiejsze kawowe wpisy przypomniały mi piosenkę :
http://www.youtube.com/watch?v=DhynU01trGI
Pozdrawiam młynkowo!!
Antek,
kto pyta, nie błądzi. Pytam. Omnibusem nie jestem.
Bardzo to jest ładne, podobnie jak nasz berberys – i pytając, dzięki temu dowiedziałam się, co to za zaraza 🙂
Z kaw komercyjnych najlepsza rzecz jasna jest nie lavazza, ale nieco od niej drozsza Illy. Testowalo ja cale grono znawcow amerykanskiego pisma Gourmet i ich wyrok byl jednoznaczny.
Trzymam glownie dla gosci, zas na codzien kawa od Waitrose’a (to jest Lavazzo, ale zapakowana w puszki mojego supermarketu, stad tansza niz z etykieta Lavazzo)
Ale nie stronie takze od fenomenalnej i pierwszej wlasciwie kawy blyskawicznej, ktora nie ustepuje kawie parzonej, Nescaffe Espresso – w Ameryce nie do zdobycia, w Polsce juz sie pojawila ale ciut gorsza niz ta, ktora kupuje w Londnie (gdzie indziej robiona) . Ona nawet ma creme po zaparzeniu. Bardzo dobra jak sie czlowiek spieszy.
Sama maszyny nie mam, chodze next door do E., ktorej sprowadzilysmy z Wloch fenomenalna maszyne Francis Francis 5. Ona ma 11 atmosfer czy czegos tam, ci jest wazne w maszynce. Mozna jej uzywac z nabojami Illy badz z kawa sypka. Kawa jest taka jak we Wloszech w kawiarni. Zwlaszcza jak sie uzywa Illy, jak Ewa, ktora jest bezkompromisowa jesli chodzi o jakosc kawy i organiczne jarzyny-owoce.
A pare razy w zyciu pilysmy prawdziwe Blue Mountain, najdrozsza kawe swiata. No, niezla byla. Ale nie placilabym takiej ceny (mysmy ja dostaly w prezencie, cwierc kilo od mojego kuzyna Saszy)
Heleno, Nespresso? What else 🙂
http://youtube.com/watch?v=DfyeXrdZZ1o
Nie! To nie jest to samo co Nescafe Espresso. Espresso jest instant.
Heleno, ja Ci podsuwam Georga C. a Ty o kawie ze sloika 😯
Panie Piotrze,
Czyli dojrzal / dojrzewa Pan do nastepnego kroku, czyli do swiezo palonej kawy. Lavazza jest niezla, ale nie ma jak kawa palona trzy dni temu. Raz sprobowalismy i nie da sie wrocic do kupowanej palonej kawy, nawet niemieckich czy wloskich. Jest troche zachodu, bo jezeli nie chce sie inwestowac w drogie maszyny, trzeba upalac co dwa, trzy dni (zalezy ile kto pija), ale frajda z porzadnego espresso czy cappuccino powoduje, ze pilnuje zapasu jak oka w glowie.
W Polsce dzieki powszechnosci ekspresow (ciekawe dlaczego tak sie przyjely?) mozna bylo dostac zupelnie przyzwoita. Europejski, pare barkow na Nowym Swiecie…
Moi Drodzy Kawosze,
Zamiarem moim nie jest obrona tekturowych czy styropianowych kubeczkow, a jedynie podzielenie sie z Wami inna perspektywa.
Mieszkam w Stanach, gdzie wiekszosc ludnosci tak sie rano spieszy, ze czesto nie spozywa w domu ani kawy ani sniadania. Kiedy do pracy jedzie sie samochodem, kawe nabywa sie w okienku drive-thru i pije w czasie jazdy. Kiedy do pracy jedzie sie meterem/autobusem a potem idzie sprezystym krokiem, kawa spozywana jest doslownie w ruchu badz pojazdowym badz pieszym. I wez tu pij taka kawe z filizanki!
Dlugo mi to zajelo, ale w koncu owe kubeczki przestaly mnie razic. Ale i tak kawe pije w wiekszosci w domu z kubka.