Naturalnie, że naturalne

We wszystkich dziedzinach życia od dłuższego już czasu panuje moda na naturalność. Ubrania z naturalnej bawełny, lnu czy wełny; oliwa wytłaczana pod własnym ciężarem oliwek i gaje oliwne bez nawozów sztucznych; warzywa z upraw naturalnych; wreszcie ta tendencja dotarła i do… winnic.

Właśnie stoi przede mną butelka czerwonego wina, na której widnieje napis „Agricoltura biologica”. Pod spodem zaś znany wszystkim amatorom włoskich win: „Chianti Natio” i drobniejszym drukiem „Denominacione di origine controllata e garantita”.

Oznacza to, że za jakość tego co jest w butelce odpowiedzialność ponosi związek producentów wina z okręgu Chianti.

Producentem tego wina jest Cesare Cecchi – znany i ceniony winiarz z Toskanii. Winnice Cecchich leżą w samym centrum Chianti.

Od ponad stu lat La Casa Vinicola Luigi Cecchi & Figli wytwarza doskonałej jakości wina. Winnice założył w 1893 roku Luigi Cecchi. W 1925 roku przekazał firmę w ręce syna Cezara. Jego znajomość uprawy winorośli w połączeniu z gruntowną wiedzą ekonomiczną doprowadziła do tego, że wina Cecchi podbiły także i rynki zagraniczne.

Ostatnio Cesare wprowadził na rynek i włoski, i europejski wino produkowane metodą naturalną. Co znacza, że nie używa na żadnym etapie produkcji środków chemicznych.

W tym roku winnice Cecchich odwiedzili dwaj Polacy, świetny szef kuchni w Hotelu Sobieski w Warszawie – Robert Sowa i współpracujący z nim somelier Piotr Lorens. Najwyraźniej „Chanti Natio” przypadło im do gustu. Zakontraktowali bowiem sporą partię butelek tego wina (z 2006 r), które pojawiły się już w prowadzonych przez nich restauracjach.

Natio produkowane jest z winogron szczepu Sangiovese. To jeden z najpopularniejszych gatunków winogron, lubiany przez winiarzy nie tylko włoskich. Ale we Włoszech szczególnie hołubiony. Sam przyznać muszę, że też w winach Sangiovese bardzo gustuję. Parę razy polecałem tu Sangiovese Primitivo z południa Italii. Dziś spróbuję opowiedzieć jak smakowało mi Natio. I czy pieczątka Agricoltura Biologica gwarantująca produkcję naturalną, jak wspominałem wyżej bez udziału nawozów sztucznych oraz bez chemicznych środków ochrony roślin, dodała winu smaku.

Tu nastąpiła przerwa na obiado-kolację, która trwała około dwóch godzin. Nie będzie jednak opisu dań, bo dziś ważne było tylko wino. Jego zapach (fachowo zwany bukietem) świetny. Spieraliśmy się tylko czy silniejszy był aromat czarnych jagód czy raczej porzeczek. Ale przecież to tylko kwestia wyobraźni. Niewątpliwie pachniało owocami.

Pierwszy łyk był rozczarowujący: bardzo kwaskowe. A my wolimy wina wytrawne ale udające słodycz. Przynajmniej w pierwszej chwili. Z każdym kolejnym łykiem jednak nabieraliśmy do Natio sympatii. Wprawdzie słodyczy nie doczekaliśmy się ale nadmiar kwaśności zniknął gdy wino dobrze odetchnęło i nabrało tlenu. A kiedy w butelce widać było dno wydało nam się ono nawet bardzo gładkie, wręcz aksamitne. A smak długo jeszcze leżał na języku. Słowem – niezłe chianti.

Prawdę mówiąc wina z tego okręgu Toskanii i do tego kontrolowane pilnie przez związek winiarzy, na ogół mają wysoką klasę. Nie wiem czy w tym przypadku to zasługa naturalnej produkcji, czy po prostu wszystkie wina z tej winnicy są równie dobre. W każdym razie pić je warto. Zwłaszcza, że na stole w restauracji kosztuje Natio tyle ile (nasze ulubione) Nipozzano w sklepie, a więc bez restauracyjnej marży.