Śniadanie w walizce
Polak na delegacji dzień zaczyna (albo przynajmniej powinien zaczynać) od śniadania. Podczas ostatnich podróży przekonałem się, że nie jest to takie proste. I to mimo faktu, że w opłacie za dobę hotelową jest paragraf: „ze śniadaniem”.
W czasie ostatniej wyprawy na południe naszego pięknego kraju natrafiłem na niemałe kłopoty w zrealizowaniu tego pierwszego punktu programu. Po przebudzeniu i porannych ablucjach zjechałem do pokoju śniadaniowego. Hałas dobiegający zza drzwi za którymi miał znajdować się kulinarny raj nie wróżył niczego dobrego. I rzeczywiście. Sala restauracyjna pełna była szkolnej młodzieży. Wrzeszcząc donośnie dziewczynki chłopcy wcinali „moją” jajecznicę, przegryzali świeżymi bułeczkami obłożonymi smakowicie wyglądającą wędliną i popijali czymś co wyglądało jak kawoherbata. Zrezygnowałem z opłaconego już śniadania i ruszyłem do miasta. Wrocław słynie z setek kawiarenek, małych lokalików, pubów i innych przybytków, w których można zaspokoić głód i to z pełną przyjemnością.
Większość kawiarni i restauracji była jeszcze zamknięta. Barów mlecznych – jak i w stolicy – nie widać. A po zajrzeniu do dwóch kolejnych pubów, w których mimo wczesnej pory siedzieli stali bywalcy nad wielkimi szklanicami piwa a kelner nagabywany o ewentualne śniadanie zaproponował kufel i słone paluszki, postanowiłem ten rodzaj lokali omijać.
Na Rynku czynna była kawiarnia Borówka. Przed drzwiami stała wielka kolorowa reklama zachęcająca do „śniadanek”. Lokal prezentował się przyjemnie. Młode kelnerki natychmiast podały nam jadłospis w wersji fotograficznej. Na zdjęciach wdzięczyły się omlety z szynką, jajecznice na kiełbasie, grzanki z wędliną i parujące filiżanki kawy. Można zaryzykować…
– Nie ma bagietek – powiedziała obsługująca stolik panienka.
– Ale bułki zapewne są – wyjąkałem z nadzieją.
– Nie ma, też wyszły – kontynuowało hiobowe wieści dziewczę.
– A nie można by kupić? – byłem natarczywy, pamiętając, że w sąsiedztwie jest sklep spożywczy.
– A kto pójdzie? – zapytała roztropnie kelnerka.
Okazało się, że nie ma chętnych do zrobienia zakupów. Kurtka na grzbiet i dalejże w drogę. A głód coraz silniej doskwierał.
Po obejściu całego niemal starego miasta trafiłem do „Cafe de France”. I choć Francuzi nie przywiązują specjalnego znaczenia do śniadania, to jednak choć na bagietkę miałem nadzieję trafić. Było znacznie lepiej.
Podczas gdy studiowałem kartę kelnerka pobiegła do piekarni i przyniosła świeże bułki. Reszta zaś była na miejscu. Grzanki z serem i grzanki z wędliną były takie jak należy. Chrupkie, gorące, aromatyczne. Omlet z szynką zaś pulchny i delikatny. A kawa z ekspresu – marzenie. Może ten zachwyt spowodowały poprzedzające śniadanie perypetie ale uznałem, że i następnego dnia, jeśli znów trafę na kolejną wycieczkę w hotelowej restauracji, to można bez wahania wpaść do Francuzów.
W drodze powrotnej do Warszawy zacząłem zastanawiać się czy łatwiej by było zaspokoić poranny głód w rodzinnym mieście. Otóż nie całkiem. Wprawdzie w znam w Warszawie adresy lokali podających śniadania ale nie jest ich zbyt wiele i nie są wcale tanie. Najsłynniejsza kawiarnia ze śniadaniami to oczywiście Blikle. Można tam zjeść poranny posiłek, przeglądając w dodatku świeże gazety, w atmosferze niemal domowej ale trzeba na ten cel poświęcić niemal sto złotych. A to nie mało.
Wniosek z tej historyjki jest jeden: nie wyjeżdżać z domu bez śniadania. W walizce!
Komentarze
Dzień dobry.
Nie mam czasu na korespondencję, bo muszę pisać chałturę, a od południa to już wcale dostępu do klawiatury nie mam.
Przeczytałam wczorajszą, gorącą dyskusję wydawniczą i podzielam zdanie Alicji z uwazględnieniem uwag Heleny. Rzeczywiście angielskie tłumaczenie powinno otrzymać lifting znajomości możliwości miejscowych, o ile to możliwe. Okoń zabiera się do bisnes planu, jakby miał zamiar wydać reprint Biblii Gutenberga w masowym wydaniu.
Ponadto melduję, że Marialka swoją wizytę przełożyła na dzisiaj w ostatniej chwili. Wczoraj na jej cześć rozmroziłam świetną domową pizzę (potem zjadłyśmy ją na kolację z Młodszą), fdzisiaj dostanie najwyżej drożdżowe racuszki z jabłkami. Acha, dostała etat asystenta w jednym z miejskich szpitali, w samym centrum – z drugiej strony tej kamienicy, w której Pan Lulek kupił pierzynę. Najnowocześniejsza ta placówka nie jest – powstała w II RP, ale ma dobrą opinię.
Jeżeli nie uda mi się już dzisiaj dorwać dso maszyny – to do jutra.
Piotrze !
Wspolczuje i rozumiem Twoje perypetie. W stoczni Gdynskiej wprowadzilismy z owczesny szefem produkcji zwyczaj sniadanek wiedenskich. Obowiazywalo tylko w fazie koncowego przygotowania statku do rejsu probnego, kiedy czasami trzeba bylo zarywac nocki. Sniadanko skladalo sie z czarnej kawy i dobrego kielicha koniaku. Po przepracowanej nocy stawialo na nogi albo z nich zwalalo, z nog. Zwalalo tylko niewprawnych ale ja i moj partner bylismy weseli jak skowronki na wiosne ze swiezo rozszerzonymi szarymi komorkami.
Wracam jednak do Twojego poprzedniego wpisu na temat ksiazeczki dla mlodej emigracji. Wydaje mi sie, ze wartoby aby narod przystapil do spisywania zabytkow swojej sztuki kulinarnej i przekazywal przynajmniej Europie a moze i calemu swiatu swoja wiedze zbiorowa. Wyobrazam sobie dzielo pisane przez Ciebie i Barbare z udzialem rzeszy ochotnikow ktorzy nadsylaliby swoje, sprawdzone na sobie i przyjaciolach, propozycje. Rownolegle nalezaloby dokonywac przygotowan do edycji w roznych innych jezykach adresowanych do konkretnych krajow i kregow odbiorcow. Przeciez dla kazdego jezyka znalezc mozna czesto kilka panstw o calkowicie roznych systemach miar i wag i dzielo to musialoby uwzgledniac miejscowe warunki. Przypomnij sobie, jakie dyskusje wybuchly wokol maki. Ile roznych rodzajow i standardow. Moznaby zaczac na przyklad od jezyka niemieckiego bo to i sasiedzi za Odra i Nysa a Szwajcaria i Austria tez niedaleko. Nie wspomne o Lichtensztajnie i Luksemburgu. Alzacji czy Lotaryngii. Oczywiscie do dyskusji jest, czy pisac dzielo zrodlowe czyli polski oryginal w ukladzie por dnia, czy por roku, czy wreszcie innach rodzinnych okazje jak slub, chrzest czy stypa. Ze nie wspomne o Pierwszej Komunii czy Biezmowaniu. Do tego wartoby uwzglednic specyfike grup narodowosciowych czy wyznaniowych. Nie pomijalbym rowniez specyfiki seksualnej. To tylko na zasadzie przez zoladek do serca niezaleznie od plci i zainteresowan.
Jako Sekretarz Redakcji znanego tygodnika. Nie pisze jakiego, zeby nie byc posadzonym o uprawianie reklamy albo polityki, jestes moim zdaniem idealnym kandydatem do pdjecie tak tytanicznego dziela. Moj komentarz przyjmij jako wole ludu. Jam ci to bowiem prosty. szeregowy zjadacz chleba. Jak tylko sie daje to przywozonego z Polski.
Jesli zas chodzi o sfinansowanie dziela, to mozna pojsc co najmniej dwoma drogami. Po pierwsze obecnej Polskiej Akademii Nauk przywrocic dawna nazwe Polska Akademia Umiejetnosci i z tej okazjii wyasygnowac stosowne kwoty na konkretny cel. Po drugie, nowy rzad moze rozwiazac kilka dublujacach sie organizacji i zaoszczedzone srodki wykorzystac we wlasciwy sposob. Moga byc oczywiscie inne rozwiazania jak na przyklad przekonanie Bill Gatesa, ze zamiast trwonic fortune na wymyslanie kolejnych nikomu niepotrzebnych wersji oprogramowania moglby srodki te przeznaczyc na rozumiane w szerokim sensie sprawy wyzywienia ludzkosci.
Z zyczeniami tworczego tygodnia pozostaje
Pan Lulek
Dzięki Lulku za uznanie. Temat do myślenia na cały dzień. Idę się zamyślić!
Pyro! Nie gniewaj się. Niezupełnie odwołałam- zapytałam Młodszą jak wolicie- późnym wieczorem czy następnego dnia na trochę dłużej. Młodsza wybrała wariant dzisiejszy. Poza tym niczym mnie, Kochana, nie karm- wypiłam wczoraj trochę alkoholu ( niezbyt wiele- D. po większej porcji była w formie) i… oszczędzę Wam opisu mojego zatrucia. Po prostu wychodzi ze mnie zmęczenie. Nawet sobie jego rozmiarów nie uświadamiałam.
A propos śniadań- dziś sucha bułka!
Po kilku dniach bytności w na prowincji (czasem trzeba pobyć aż w stolicy) wracam, i:
1. Pyra. Śliczne. Sękju 😉
2. Książka 2-języczna to extra rzecz, a Lękliwy ma zupełnie sympatyczną gębę i roztropny jej wyraz. Wystarczyłoby pewnie tylko lekko za ucho, lecz rozważnie, bo chlebuś daje 😉
3. Kelnereczka śniadaniowa też rezolutne dziewczę. Po cóż, kolokwialnie powiem – „dymać” do piekarni choćby i obok, skoro za inwencję płacone nie jest, ino za wygląd, ha? Ona ma wzrok p. Redaktora wydelegowanego cieszyć, a od bułków gorących zapewnienia jest ktoś po zarządzingu i maketingu na zapleczu. Trzeba byłoby dłuższego wywodu-marudzenia, dlaczego pracownik nie identyfikuje się z własną pracą, ale to nie ten blog.
http://wroclaw.polskanoc.pl/index.php?body=rozrywka&lang=1&str=5&IDC=35&place=18
Piotrze, niezle Ci w niebieskich wlosach,
wszystkim udanego dnia
Drogi Wydawca (wczoraj przyklejony mu epitet strategicznie pomijam na poczet sprzyjających warunków przyszlych transakcji handlowych) obiecał wydrukowanie „Rodaka” z końcem listopada. Jest więc szansa, że będę miał co czytać w pociągu wracając do Wiednia. Bardzo mile mnie zaskoczył rozważając w przyszłości wersję polsko-niemiecką. No, ale zobaczmy wprzódy, co wyjdzie z tej polsko-angielskiej. Na pewno nie jest rzeczą trywialną dostosowanie wersji językowej do realiów rynkowych i kulturowych tzw. targetu. Zgadzam się z Panem Lulkiem, że w przypadku j.niemieckiego będzie o tyle łatwiej, że obszar niemieckojęzyczny jest tuż za miedzą, w centrum Europy, w miarę homogenny rynkowo i kulturowo, a nacje angielskojęzyczne rozsiane są po wielu kontynentach, gdzie panują zgoła różnorodne warunki i obyczaje. I jak tu pisać, żeby był wilk syty i owca cała?
A moje najbardziej pamietne sniadanie hotelowe to bylo w Bydgoszczy w 1991 r. Z maka grupa moich kolegow redakcyjnych jezdzilismy po calej Polsce londynskim czerwonym dwupietrowym autobusem odwiedzjac regionalne rozglosnie PR i naszych sluchaczy, wszedzie podejmowani cieplo i entuzjastycznie. Kiedy meldowalismy sie w jednym z nowo zbudowanych i niezwykle eleganckich hoteli, okazalo sie, ze nazajutrz sa moje urodziny. No i prsze sobie wyobrazic, ze schodze raniutko na sniadanie, a tam ogromny dla nas nakryty stol – rozkoszny, pelen kielbas, salatek i swiezych bulek, a do mnie wychodzi kierownik hotelu z ogromna butlka szmpana na lodzie. Bo, jak sie dowiedzialam natychmiast jest moim „wiernym sluchaczem od lat” i postanowil uczcic moje urodziny. Sniadanie zjedlismy, ale szamoana poprosilam aby zostawil na lodzie do wieczoru, bo musze pracowac i o osmej rano jeszcze nigdy alkoholu nie pilam. Wieczorem obalilismy szmampana. Nawet nazwy hotelu nie pamietam, ale bylo bosko.
Z tej niezwyklej podrozy zapamietalam jeszcze jedno zdarzenie. Kiedy bylismy w Warszawie odwiedzil nas w tym autobusie ukochany kolega redakcyjny, juz na emeryturze, Antek Pospieszalski, byly cichociemny, czlowiek krysztalowej prawosci i przyzwoitosci, i rozumu.. Przyprowadzil ze soba mlodego swego bratanka, Janka, ktory tez chcial zostac dziennikarzem. Zyczylam mu aby tak sie stalo.
Powinien mi byl jezyk w tym momencie uschnac, zanim to wypowiedzialam.
Dzendobry wszystkim.
Ja jeszcze tylko szybciutko wroce do wczorajszej dyskusji, bo ciekawy temat przegapilam.
„ja jako mloda emigracja” chcialabym zauwazyc, ze:
po pierwsze nikt polskiej kuchni swiata nie kaze podbijac. Belgijska tez nie podbila a ksiazke kucharska o niej mam i mi smakuje.
po drugie potraw wegetarianskich jest wystarczajaco duzo, tylko czesem trzeba dac sobie spokoj z boczkiem.
po trzecie posiadam rowniez ksiazki kucharskie amerykanskie i tez z nich korzystam mimo, ze system miar i wag kompletnie mi obcy. od czego w koncu jest internet. A co do temperatur angielskich, to osmiele sie zauwazyc, ze nawet BBC uzywa systemy metrycznego i podaje temp w C (www.bbc.co.uk/food)
po czwarte dajcie sobie spokoj z flakami. jeszcze nie spotakal cudzoziemca w wieku przed 40tka, ktory chcial nawet sprobowac.
Swego czasudunskie wojsko mialo manewry w Biedrusku. Panie w stolowce zaserwowaly im flaczki. Rok pozniej wrocili z wlasnym prowiantem…
Co do snadan jedno z najlepszych w moim zyciu jadlam w Belgii, choc musze przyznac, ze hiszpanska tostada tez jest niczego sobie.
Jak sie dobrze zastanowie, to chyba faktycznie w hiszpanii najlatwiej nam bylo znalezc snadanie…
PS polska szklanka to 250ml
Nirrod. Oczywisce, ze BBC uzywa systemu metrycznego, bo jest obliczone na swiat, a zreszta system metryczny obowiazuje w UK od lat, choc do dzis kiedy w swoim supermarkecie w dziale garmazeryjnym prosze „o cwierc kilo” parmezanu czy czego tam, to widze wytezona prace umyslowa sprzedawcy, ktory oblicza ile to bedzie. A juz jak poprosze o 20 dekagramow czegos tam, to zdumienie i zmieszanie jest tak wielkie, ze natychmiast sie poprawiam mowiac: to 200 gramow.
Najsmieszniej jest z rzemieslnikami i robotnikami , ktorzy uznaja wylacznie milimetry. A zatem glebokosc blatu kuchennego wynosi 600 mm, a jak mu powiem 60 cm, to sprawdza na swej linijce ike to bedzie w mm. Slowo honoru. Jakbym poprosila o wymierzenie pokoju, to tez bym dostala w mm.
U mojego rzeznika wszystkie ceny podane sa w przeliczeniu na kilogramy, a obok w funty.
Zas przepisy w pismach kobiecych podawane sa czesto tak: Wez 455 g maki, zrob wglebienie i wlej 223 ml mleka. Czyli, ze ktos dokonal starannego transferu z funtow i pint na system metryczny. A potem mowia, ze system metryczny jest okropnie niewygodny przez te wszystkie koncowki. No bo co to jest, ze jeden cal wynosi 25,4 mm?
A gwozdzie sa nadal sprzedawane w calach i ulamkach cali, bo inaczej nie wiedzielibysmy jakiego uzyc wiertla w wiertarce.
smacznego,
sucha bułka na śniadanie nie zaspakaja często gęsto tego co organizm naprawdę potrzebuje.
Gdy Pan Kacewicz zastuka do naszych drzwi i powali człeka na kolana to propozycja kufla jest jak najbardziej na miejscu. To nie takie głupie, od czasu do czasu odwołać się do przysłowia, które podobno są mądrością narodu: piwo z rana jak śmietana.
Ale hotelowe śniadania nie zasługują na więcej aniżeli jedno zdanie. Często nie ma po prostu alternatywy. Ale jak taka możliwość istnieje to chętnie rezygnuje z wszechplanetarnych norm.
Szukam wówczas baru typowego dla tubylców. A śniadanie tam, gdzie nie tylko woda z dwóch ogromnych akwenów wymienia się, ale również kontynent arfykanski z europejskim zbliżony jest do siebie i to nie tylko w geograficznym znaczeniu, zaspakaja mój apetyt oraz oczekiwania.
O jakimś obfitym desayuno nie ma tam mowy. Filiżanką gorącej czekolady i churros wystarczy by zaspokoić cześć zmysłów. Obserwacja tego, co tam się dzieje, dopełnia wszelki niedosyt. Kobiety ubrane modnie stylowo i elegancko, ale nie exstrawagandzko. Przy spotkaniu pozdrawiają się nawzajem. Widać jak oni to przeżywają, rejestrują ubiór i zadbaną aparycje. Tam estetyka odgrywa większą role w życiu codziennym, niż w pozostałych miejscach tej planety.
Co innego na wsi, tam gdzie zaraz po śniadaniu rozpoczyna się fizyczna praca, docenia się mocne drugie śniadanie z jaj, kiełbasy i chleba.
Słowo w sprawie hotelowych śniadań:
Praga (czeska, oczywiscie), hotel 2 gwiazdki, do starego miasta z 1.5 km na piechote, czyli prawie centrum (nazwy hotelu w tej chwili nie pamietam).
Wybór serów, ze cztery czy pięć – i dobre, jajka na twardo, kilka rodzajów wędlin, sałatka owocowa, kawa, herbata, jogurty, pieczywo żytnie, pszenne, mieszane, świeże. Masło, majonezy, jakieś sosy typu tatarskiego do jajek czy wędlin. Wszystko niczego sobie i choć nie jestem wielce sniadaniowa, zjadłam sporo. Zabawilismy tam 2 dni, więc dwa sniadania. Bardzo sobie chwaliłam, dla mnie taki posiłek to do wieczora prawie.
Cena dwuosobowego pokoju za dobę :80$
Kraków, Hotel Royal pod Wawelem:
mniej wiecej to samo, co w Pradze, ale oferta serów i wędlin razy cztery razy większa i w ogóle oferta wielka, tak wielka, że nie byłam w stanie wszystkiego zauważyć i mowy nie było o spróbowaniu wszystkiego (Jennifer spróbowała, ona ma mozliwości!). Wszystko było świeżutkie, pyszne i tylko żal, że oczy by żarły, ale… i tak dalej.
Cena za dobę: 370zł w dwuosobówce. No, za taką cenę to śniadanie nie mogło być byle jakie!
Więcej grzechów nie pamietam i usiłuję zapomnieć tak zwane „continental breakfast” po tanich motelach w USA i Kanadzie. „Masz, za co płacisz”, jak mówią tubylcy.
„Siem” powtornie melduje.
Obiad juz poza nami – szczawiowa z jajeczkiem i ziemniakami (szczaw z wlasnego ogrodka), nalesniki biszkoptowe z konfiturami z rozy, kiwi i jagod (produkty z roznych stron swiata: roza z Polski, jagody z Francji, a kiwi z Australi). I oczywiscie mocna herbata.
Zas sniadanie „wyjazdowe” chyba naprawde trzeba ciagnac ze soba w walizce czy plecaku. To co Pan opisuje Panie Piotrze przypomina mi moje delegacje i sniadaniowe klopoty z nimi zwiazane. Ale to bylo przed laty i szczerze przyznam iz zaskoczyl mnie fakt niewielkiej zmiany w tej materii.
A najwspanialsze sniadania „wyjazdowe” konsumowalismy w Bolonii. Jejku – czego tam nie bylo! Do wyboru i do smaku: wspaniale wyroby wedliniarskie, polmiski serow, cala paleta konfitur, warzywa na rozne sposoby, moc owocow, wybor pieczywa, wielosmakowe jogurty, gama sokow, i oczywiscie kawa-szatan. Plus desery. Istna rozpusta dla podniebienia i ciala. Oczy by jeszcze chcialy, rozsadek popadal w letarg lecz zoladek kategorycznie wolal: Basta!
I to wcale nie w Hiltonie czy jakims innym Ritz’u. Sami bylismy zadziwieni niepomiernie.
Przed chwila bylam na pergoli – ksiezyc wisi nad domem jak lampa Alladyna. Tylko sierp widac srebrny, sierp ktory podtrzymuje kule mlecznego klosza. A pod spodem Wenus jak podswietlony wylacznik.
Zatem romantycznie pojde spac, z pocztowka dzisiejszej nocy pod powiekami.
Pozdrawiam ksiezycowo
Echidna
P.S.
Czy ja wspominałam o śniadaniach w Hotel Arkadius w Berlinie? Nie? A to bardzo zle z mojej strony! Spanie na podłodze, dobrze robi na kręgosłup, powiada własciciel hotelu.
Na sniadanie wybór jak w Hotel Royal, plus pyszna wędzona pierś gęsi, szynka westfalijska czy black forest, juz się nie rozeznaję (w Royal nie mieli) plus swieża bazylia w doniczce, kto ma ochotę dodać do pomidorka, plus wiele plusów. Kawa, herbata, piwo, wino? A co kto chce!
Bezcenne, jakby się kto pytał o cenę w Hotel Arkadius.
Najgorsze hotelowe śniadanie jakie pamiętam występowało w przemiłym i ślicznie położonym hoteliku nad jeziorem orawskim. Mieszkałam tam dwa tygodnie i nadziwić się nie mogłam. Sympatyczna obsługa potrafiła podać na śniadanie o 8.00 rano:
– ciasto z wiśniami na ciepło
– paprykę faszerowaną
– ryż z jabłkami i pianą z białek zapiekany
– jajko sadzone i surówkę z ogórków z octem
– i wiele innych tym podobnych wynalazków
Do dziś nie mogę dojść, co im przeszkadzało w zaserwowaniu po prostu pieczywa, sera czy wędliny.
Szukanie tubylczych barow dziala zazwyczaj swietnie…
Napisalam spojrzalam i zdalam sobie sprawe, ze ani w Poznaniu, ani w Hadze tak szybko bym snadania nie znalazla a tubylcem jestem w obu (jeszcze).
Za to na wakacjach podazanie trob w trop za lokalna ludnoscia prowadzi mnie zazwyczaj do przyzwoitej jadlodajni… hmm… moze to kwestia klimatu?
Jakby ktos potrzebowal snadania w Marakeszu, to polecam male sklepiki z galette (lokalna wersja francuskich nalesnikow). Wygladaja moze srednio zachecajaco, ale za zlotowke, mozna sie najesc i jest smaczne. za dodatkowe 50gr dodadza swieza herbate z miety.
Witam wszystkich w słoneczny dzień. Co do hotelowych śniadań, to najgorsze dla mnie były we Francji w czasie wycieczki. Nazywały się kontynentalne, a ich skład to rogalik francuski z dżemem, sok pomarańczowy, kawa lub herbata. Po dwóch dniach ograniczałam się do kawy, a coś do jedzenia kupowałam w mieście. Śniadania kontynentalne – fuj!
R. był na Krymie – tam na śniadanie dawali kotlet schabowy z ziemniakami!
Dzień dobry
Wspomnienie z tubylczego baru w Leon w Hiszpanii:
„Szósta rano, czas poszukać baru. Pewnie coś otwarto dla robotników spieszących do pracy. W kwartale ulic zajętych przez warsztaty blacharskie i składy starych opon, znalazł otwartą knajpę. W środku tłok. Milczący faceci stali w ścisku z filiżankami w dłoniach. Przepchnął się potrącając ich plecakiem i znalazł w kącie miejsce w sam raz, by postać i pomilczeć jak inni. Kawa była mocna jak szatan, do tego długie jak bagietka ciastka smażone na rozgrzanym tłuszczu. Zaspany gość za barem łamał je z metra według uznania klienta. Knajpa była niczym ranny tramwaj przewożący mężczyzn ze snu do realiów życia. Stali w ciszy trzymając w spracowanych dłoniach kruche filiżanki z kawą. Maczali w niej brązowe ciastka, by zmiękły i nasyciły się gorzką słodyczą. Potem smakowali powoli rozbudzający ekstrakt tłuszczu, cukru, kofeiny, wdychając dym papierosowy unoszący się siwymi warstwami nad ich głowami. Patrzyli przed siebie nieruchomym wzrokiem i milczeli zasklepieni w myślach. Choć stali blisko, bok w bok, byli sobie dalecy. Samotni mężczyźni ze stężałymi od zmęczenia twarzami. Ciemne chmury przetaczały się w męskich głowach z rana – pomyślał Mateusz patrząc na ich nieobecne oczy. Pewnie myśleli o kobietach, które zostawili zagrzebane w ciepłej pościeli, o klepaniu pogiętych blach samochodowych, o szefach chamach i o długach czekających na zapłatę. Mateusz stał z nimi. Byli razem w tej wspólnocie facetów. On też milczał zerkając przez brudną szybę na pustą, wybrukowaną szarymi okrąglakami ulicę i zamknięte jeszcze bramy warsztatów. Z radia sączyło się flamenco. Do jego wtóru trzepotała skrzydłami wielka papuga zamknięta w wiszącej nad barem klatce. Ona jedna była rozmowna. Rzucała od czasu do czasu twardy, męski bluzg chrypiąc rozwartym dziobem. Na gościach w barze nie robiło to jednak wrażenia. Najwyraźniej bluzgała tak co ranek.”
Moi znajomi helweccy pirotechnicy podrozowali autokarem przez Ukraine do Krzywego Rogu, gdzie obserwowali eksploatacje zloz rudy zelaza w kopalniach odkrywkowych. Ogromne eksplozje calych scian wyrobiska nie wywarly na nich takiego wrazenia, jak ukrainskie sniadania z wodka, barszczem, kotletami i ziemniakami! Na obiad i kolacje bywalo zreszta to samo 😯 . I tak przez 2 tygodnie.
Moje najpiekniejsze wspomnienie sniadaniowe mam z Palermo po calonocnej podrozy burzliwym morzem z Neapolu. Niewielki bar w poblizu portu ze wspanialym cappuccino i swiezymi goracymi arancini byl prawdziwa przystania 🙂 Od 6 rano barista w swietnym humorze serwowal kawe i swieze rogaliki ludziom spieszacym do pracy. Troche sie zdziwil widzac zablakanych cudzoziemcow, ale byl pomocny w zakupie planu miasta i wyszukaniu dojazdu do naszych celow. Kawa kosztowala jedno euro.
http://en.wikipedia.org/wiki/Arancini
Alicjo,
Ty wywołujesz wspomnienia:
http://picasaweb.google.de/arkadiusalbum/Acuba/photo#5131508811876160770
podpisy na dole. po pierwszym, to odzysk z analogu. tylko jakby co
Wojtku, Twoj opis obudzil we mnie wspomnienie sniadania w barze na trasie Petersburg (wowczas jeszcze Leningrad – Moskwa. Nocowalismy na „campingu” w Nowgorodzie, etapie z domkami dla kierowcow ciezarowek „dalekobieznych”. Uprzedniego wieczora kazano nam namiot rozbic na klombie pod oknami biura i autem (renault 4) wjechac rowniez na wypielegnowany trawniczek („A to was jeszcze po pijanemu rozjada!”). Bladym switem udalismy sie do baru na sniadanie. Byl czarny chleb, gotowana kapusta z kielbasa i czaj, zamowilismy jako jedyni. Sala byla pelna milczacych mezczyzn przy stolikach. Przy najblizszym stoliku zasiadlo dwoch kierowcow. Na stole postawili butelke wodki, butelke wina i dwa stakany. W milczeniu odbili butelke wina i napelnili szklanki. Nieobecni spojrzeniem wychylili zawartosc. Napelnili jeszcze raz i wypili. Szarosinawe twarze zarozowily sie z lekka, bladzace spojrzenie skoncentrowalo sie na swoim vis-a-vis. W milczacym porozumieniu wychylili reszte zawartosci, wstali jednoczesnie od stolika, butelka wodki w kieszen kapoty, wsiedli do „gruzowika” i ujechali…
Przyjaciołowie opowiadali o śniadaniach w sierpniowej Bułgarii, ale z dala od głównych miejsc i tras turystycznych. W hotelu dają na śniadanie zupę, drugie danie i deser. Człek zjadłby jajeczko jakie, dżemiku, płatków umlecznionych i kawy z herbatką, a tu nic w menu, tylko zupsko, pieczyste ze smażonym + sałaty i surówy. Coś z jajkiem ? Bardzo proszę i pełen talerz gotowanego z duszonym, a w srodek wsadzone jajko sadzone.
Po 4 czy 5 dniach dopiero okazało się, że śniadania jak najbardziej są, tylko w karcie dań się ich nie umieszcza. No to było i mleczko i jajeczko.
Arkadius powinien więcej galerii udostępnić.
Pamiętają, że 150 lat temu taki Boryna z „Chłopów” jadał na śniadanie barszcz z kartoflami?
WSzystkie historie sniadan hotelowych opowiedziane tu na blogu bardzo mi sie podobaja.
Ciasto na cieplo ( w morawskim hotelu) bardzo by mi odpowiadalo, bardziej niz kielbasa i ser. A najbardziej zdumiewa krytyka sniadania we Francji. Croissanty na sniadanie to zle? Przeciez ludzkosc nie wymyslila niczego lepszego! Pozwalam sobie na takie sniadanie tylko raz na pare tygodni w niedziele, bo inaczej umarlabym ze smutku i poczucia krzywdy. Wiwat croissenty i jajka na twardo – en francais!
A ja jeszcze pamietam sniadanie chinskie w Hongkongu – spozywane na ulicy, gdzie poustawiane sa metalowe beczki z olejem, z ktorych wyciagane jest cos na podobienstwo paczka, tylko dlugie, zlociste, bardzo smaczne i nie slodkie. Chinczycy, jak sie wydaje, nie jedza sniadan w domu, tylko na ulicy. Bardzo to demokratyczne i przyjemne.
Wojtku, czy zdarzylo ci sie jesc w Hiszapnii inne tradycyjne sniadanie: rozbabrany na plynno pomidor z sola i oliwa oraz ichni chleb. To ma nazwe, ale nie pamietam. Natomiast czesto sobie tak robie w domu. Swietne!
Ide pilnowac u E hydraulika, na szczescie angielski Malcolm, bo polscy rozne straszne rzeczy tu wyprawiaja…. (ne4 chce slyszec zadnej obrony polskiego hydraulika, bo to nieprawda, ze sa kompetentni, Mam doswiadczenie i moi sasiedzie tez!)
Helenko
Ja na śniadanie (rano) piję tylko kawę mocną ewentualnie maleńkie ciasteczko. Śniadania obfitsze jem dopiero koło 11 i w Hiszpanii też tak było. Niestety rozbabranego w oliwie pomidora z chlebem nie jadłem. Jakoś nie przyuważyłem go w barowych gablotach – a szkoda bo pewnie jest pyszny.
Pozdrawiam
To jest specjalnosc katalonska:
http://en.wikipedia.org/wiki/Pa_amb_tom%C3%A0quet
Potwierdzam, ze smakuje znakomicie.
Pa amb tomaquet ma swoj odpowiednik we Wloszech – bruschetta. Gospodarz wspominal tu juz kilka razy 🙂
Ach,te rosyjskie,a właściwie radzieckie, śniadaniowe wspomnienia!
W czasach,kiedy ludzie radzieccy jeszcze próbowali budować socjalizm a szkoły i mieszkania budowali im Polacy,jechalismy prawie o poranku z Moskwy do Tuły.
Po przekroczeniu pięknej doliny Oki,koło miejscowości Sierpuchino(Sierpuchowo?),napotkaliśmy na niby parkingu taki nieco większy grill,pod dumnym napisem Szaszłycznaja.Szaszłyki były z baraniny,ogromne,świetnie przyprawione i przepyszne.Jedynym mankamentem był brak jakichkolwiek napojów,nawet wody,a takze chleba nie mówiąc o musztardzie i jakichkolwiek sztućcach.
Na szczęście w bagażniku mieliśmy dyżurny zapas Pszenicznej i sok w puszkach z owoców mango.
W niepojęty do dzisiaj sposób,śniadanie trwało do obiadu;no a potem trzeba było zjeść obiad…
Tylko kolega,który w tym dniu robil za kierowcę,jakby sie nudził… 😀
a.j
No właśnie. W Katalonii noc tylko spędziłem włócząc sie po Barcelonie a potem śpiąc na dworcu. Z Barcelony o świcie odbiłem w Pireneje Aragońskie a potem już do Galicji. Nie było czasu szukać pomidorów w oliwie.
Pozdrowienia
Tak myślałam, że ktoś natychmiast się oburzy na moją krytykę francuskich śniadań! Nic nie poradzę – nie smakowało mi i już. No, może raz na kilka dni, ale codziennie przez dwa tygodnie? To francuskie ciasto było dla mnie za tłuste, wolę nasze rogaliki. Jajko jak najbardziej. 🙂
A jajko na twardo ‚po francusku’ jest inne niż ‚po polsku’? Smakowitego dnia życzę. 🙂
Ja śniadanie (kromucha) tez jadam około 11-tej, ale na wyjezdzie do innej strefy czasowej wszystko mi się mięsza.
Nie wspomniałam o Hotel Alsa. Wybór jak w Hotel Arkadius, powiekszony o prosciutto, umniejszony o gęś, ale za to dorsz wędzony. Reszta jak wyżej, włączając bazylię w doniczce oraz wybór napitków. Swieżość wystawionych na stole produktów sprawdzała niejaka Franciszka. Taki kociak niezły.
I solidaryzuję się z Alsą – a chrzanić croissants na sniadanie, jak już sniadanie, to niech będzie ono konkretne, a nie jakieś słodkości!
Helena pilnuje hydraulika, a ja drwali (niech ja zerknę przez okno…póki co, OK, buduja rusztowanie), czyli Jerzora i Rogera. Muszą ściąć cztery wiązy – niestety, uschły na tzw. dutch elm disease. Ta zaraza wykończyła wiązy w całej prowincji, jak długa i szeroka (a trzy razy większa od obszaru Polski). Gdzie nie jedziesz – widzisz wyschnięte kikuty wiązów. Nasze poszły w 3 lata. Muszą to wyciąć, bo tuż przy drodze i zagrażają publicznemu bezpieczeństwu.
A tak w ogóle to nasza malutka dzielnica nazywa się Elmwood. I ostatnie elms właśnie za chwilę będą pod piłą. O, jaka szkoda, ze Wojtek tak daleko! Też lumberjack 🙂
O! Wyszło na to, że ludzie od kabla internetowego nie przyjadą, żeby kabel na czas ścinki drzew odłączyć, bo nie maja mocy przerobowych. Jak drzewo padnie i zerwie kabel, powiadaja, no to najwyżej przyjedziemy i naprawimy.
W razie zaburzeń w serwerze
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/
wiadomo, że drzewo padło na kabel. Ale ja wierzę w Rogera, że uchroni!
Wy tu o sniadankach a ja po obiadku.
Przebojem obiadowym byla salatka ze stokrotek. W calej Austrii podobno zima. Hotelarze zacieraja rece, z gory cieszac sie na wydluzony sezon. Na zachod od Wiednia zima. W Karyntii takoz. A u nas pod skrzydlami Swietego Michala wiosna. Prosze nie mylic Michala z Marcinem. U nas wiosna. Na balkonie z zewnetrznej strony od ogrodu 14 stopni Celsjusza i slonce. Chmury gdzies daleko nad horyzontem. Nic dziwnego, ze jedna roza puscila dwa swieze paki. Jeszcze nie mam serca robic zimowego ciecia. Oleander stoi w ogrodzie ale on wytrzymuje do minus pieciu stopni mrozu. Zaczely kwitnac stokrotki, jak opetane. Poza tym forsycja i pierwiosnki.
Podaje przepis na salatke ze stokrotek i poznych winogron.
Zebrac rozwiniete kwiatki stokrotek. Glowki umyc i odsuszyc na sitku.
Dodac winogron, najlepiej czarnych odmiany samonosne. Jesli biale, to najlepiej odmiana Muskat Ottonel. Przygotowac sos z Aceto Balsamico di Modena i oliwy albo oleju z pestek dyniowych ze Steiermarku. Lekko osolic do smaku. Mieszanke kwiatkow i winogron zalac sosem. Jesli ktos lubi wiecej ziol, moze byc wieloletnia szalwia i tymianek, lepiej ten roznokolorowy drobno posiekane. Teraz ma piekne kolory. Calosc dobrze wymieszac i odstawic zeby sie przegryzlo. Poza tym nic specjalnego. Zupa pomidorowa z grzankami, ziemniaki saute i jajko sadzone. Mnie smakowalo. Jadlem w towarzystwie desygnowanego premiera Tuska z okladki ostetniego, papierowego numeru, „Polityki”
Ktos tam jezdzil z Moskwy do Tuly. Moi tez w XIX stuleciu w drodze na Syberie a ja w XX wieku do fabryki elektryki samochodowej. Moj klient.
Sniadania byly jednak lepsze w hotelu. Calkiem dobry standard. Jak sie mialo dojscia albo status stalego goscia.
Pieknego wieczoru zyczy
Pan Lulek
Jajka na twardo zostaly wspomniane przy okazji francuskich sniadan dlatego, ze akzda kawiarnia wydajaca sniadania, ma od razu na barowym kontuarze poustawiane jajka na twardo i nie trzeba zamaiwac., tylko brac i zostawiac skorupki na talerzyku. Ja tak lubie.
Wiwat croissenty! Wiwat la Belle France i jej jedzenie. Szkoda, ze sa tam tez Francuzi!
Hydraulik juz wszystko zreperowal i malo wzial. Wiwat angoielski hudraulik! Ide teraz na miasto.
Szczerze współczuję Panie Piotrze….człowiek głodny to wściekły człowiek, przynajmniej ja tak mam 🙂
Heleno, nie dramatyzuj, wiesz ilu Polakow jest w Polsce?
croissanty, to jednak zdecydowanie nie moj przysmak, a tutejsze sniadanka, jakby jakies takie nieistniejace, kawa, za to super, z kolei miejscowy zwyczaj maczania w niej posmarowanej maslem bagietki z lekka mnie odrzuca
Ten chleb z rozmemlanym pomidorem i oliwa, to nie tylko specjalnosc katalonska. W Andaluzji nazywa sie to tostada i w kazdej knajpie serwuja.
W co bardziej nowoczesnych pomidor bedzie w plasterkach.
Zanim zaczna na mnie krzyczec, ze tostada nie musi byc wcale z pomidorem, to zgodze sie od razu nie musi, ale wtedy trzeba to zaznaczyc przy zamawianiu. Jak zazyczysz sobie tostade bez zaznaczania, to bedzie z pomidorem.
Z moich obserwacji wynika, ze kazdy w delegacji zaczyna dzien od sniadania. W Ameryce sniadanie z reguly wliczone jest w cene noclegu. Przez sniadanie w formie standartowej (tzw. continental breakfast) nalezy rozmiec:
– sok pomaranczowy
– pieczywo
– dzemy-maslo z fistaszkow-miod-maslo
– platki kukurydziane na rozne sposoby plus mleko
– kawa do woli
To wystarczy, zeby sie zapchac na „dzien dobry” jesli nie chce sie doplacac do noclegu oferujac sobie cos extra na sniadanie.
Dla bardziej wyrafinowanych pozostaja sniadania oferowane przez wszystkie narozne bary, ktore otwieraja sie mniej wiecej o 5 rano, o ile nie funkcjonuja 24/7. A wiec:
– jajka na bekonie plus smazone ziemniaki/frytki oraz grzanki/maslo
– pancakes (grube placki smazone) obrane syropem z kukurydzy czy z trzciny cukrowej (jesli dodac do tego maslo, to sama porcja pancakes rowna sie ponad polowie dziennego zapotrzebowania w kalorie u normalnego czlowieka)
– reszta jak wyzej, w wersji hotelowej.
To wyjasnia (przynajmniej czesciowo) dlaczego Amerykanie (USA + Can) sa jacy sa.
Jedno jest pewne: tutaj przecietny czlowiek nie umrze z glodu. Co najwyzej z powodu choroby wiencowej czy cukrzycy, ale to juz inna bajka.
Częściowo wyjaśnia, ale nikt nie lata po hotelach tak często, tylko raz na jakiś czas. Ale skądś ten „śniadaniowy” standard się wziął, prawda? Czyli należy przyjąć, że w przeciętnym domu tak się jada. Czyli masz rację, Jacobsky.
Dlaczego Amerykanie Północni są, jacy są – moim zdaniem przede wszystkim fast food i zamiłowanie do kupowania półproduktów, żeby zaoszczędzić na czasie. Po co czas? Zeby zasiąść przed telewizorem i zajadać. Ukryte swiństwo w postaci tłuszczu, cukru, soli i pieron wie, czego.
Konkluzja: gotować w domu! Przynajmniej wiesz, co wrzucasz do gara! Nawet racuchy (pancakes), które sam usmażysz, będą „zdrowsze” od tych, które zjesz w barze.
Alicja,
w tej dziedzinie polecam ksiazke „Fat Land: how Americans became the fattest people in the world” (Greg Critser). Rys historyczno-medyczny. Pobudza do myslenia. Odstrasza od jedzenia 🙂
Byc moze to jest metoda ? Nie jest tylko myslec ?
Nie JESC tylko myslec ?
OK. Drwale kabla internetowego nie naruszyli!
Zuchy chłopaki.
Po potężnej lekturze wczorajszych tekstów i paru dzisiejszych, także dotyczących naszej nowej książki, chcę wszystkim podziękować. I nie jest to zwrot konwencjonalny mający świadczyć o dobrych manierach. Zrozumiałem, że popelniliśmy parę błędów, które dzięki Wam wyeliminujemy w dodrukach (jeśli będą) i postaramy się zlikwidować w wydaniach obcojęzycznych. Wydawca (dziękuję paOLOre) po rozmowach z niektórymi blogowiczami postanowił wydać wersję angielską i niemiecką. Zobaczymy jak to wypali.
A teraz już pracujemy nad kolejnym dziełkiem. Przygotowuję się także do drugiej tury operowej. Tym razem będzie to opera francuska i kuchnia żabojadów, którą wielbimy zaraz po italiańskiej. Wszystkich korespondentów (zwłaszcza płci przeciwnej) serdecznie całuję!
A ja sobie pozwole nostalgicznie wspomniec sniadania wprawdzie nie hotelowe, ale studenckie, ze studenckiej stolowki:
– zupa mleczna wodnista i slodkawa
-bulka, porcja masla i kawalek pasztetowej
-jasnobrazowy plyn herbatopodobny
To byly czasy!
http://p.giroud.free.fr/manet/dejeuner.jpg
a moze na trawie?
Po tak wspanialym zakonczeniu czekamy na kolejny temat i sprawozdanie z przygoda z opera francuska. Czyzby „Carmen”. Chociaz to hiszpanskie a moze Anna Netrebko.
Dobrej nocy wszystkim i pelen oczekiwania
Pan Lulek
tudziez, nie mniej smaczne
http://www.musee-picasso.fr/images/pages/bitmaps/pic_5_97DE23935.jpg
Albo u Tiffany’ego
http://youtube.com/watch?v=ahR-G_yLB5M
Nemo!!! co Ty? przeciez oni tu kota dusza na deszczu
No, to moze w Ameryce?
http://youtube.com/watch?v=tHbPD_bXaOA
Albo spoznione :
http://youtube.com/watch?v=m-lArIVFfz8
A teraz ide robic kolacje 🙂
Poczytałam wczorajsze wpisy z antypodów i prośba do Echidny – prześlij przepis na te rolady fasolowo-grzyboewo-mięsne. Bardzom ciekawa.
Powoli zaczynam mieć dość hamburgerów w drodze, jedzonych z coraz mniej smakującym ketchupem. Mam czasami ochotę na naleśnika z grzybami, na rybę po grecku, lecz jakie to nierealne w pociągu zjeść coś przepysznego…
MNIAM, dlaczego nierealne? Toż Gospodarz podał sposób – wozić w walizce!
Marialka była i poszła – mizerna taka, że żal patrzeć. Ten miesiąc ruycia i nerwów nieźle nadszarpnął siły naszej najmłodszej. Nic nie jadła, wypiła dwie czyste herbaty i została wyrzucona od Pyry do własnego łóżka.
A ja mam jeszcze dwa dni podobnie intensywnych zajęć, jak dzisiaj. Wiecie co? Lubię Was i szkoda, że na razie nie mogę sobie pogadać. Chyba, że (jak dzisiaj) Alicja zadzwoni. Do jutra.
Dużo sił, Pyro, i 30 godzinnej doby! 🙂
Marialce uściski i życzenia szybkiej regeneracji, najlepiej na urlopie. 🙂
Witam, tu w Kanadzie sniadania sa fatalne, glownie smazone ziemniaki, kielbaski, szynka i jajko. Ciezkie, ogromne i fatalne. Wole juz wpasc do Tim Hortons i kupic jakiegos bagielka z kawa. Macie racje, leprza walizka z walowka z domu. Nie bede sie rozpisywala na temat sniadanek na lotniskach… tego sie nie da jesc, nijak.
Buzia Lena
Alsa – podrzuce jak tylko wroce do domu. Teraz „orza mna” w pracy i nawet kawy spokojnie wypic sie nie da. A rolada jest kapusciano-miesno-serowo-fasolowa. Grzybow w niej nie uswiadczysz. Lecz i bez nich pychota.
Pozdrawiam Was wszystkich z piosnka Pracusia na ustach: „Do pracy, do pracy, do pracy by sie szlo…”
Echidna
Eeech, Wojtku, Pireneje Aragońskie. tęsknota serce ściska.
Sniadania hotelowe so rozne w roznych krajach i hotelach. Osobiscie uwazam, ze nie ma nic lepszego jak swieza kawa i prawdziwy, a nie kluchowaty i ociekajacy tluszczem, croissant. Ale ja jestem „ciastowa” jak mowia w rodzinie. Mnie jajo nie satysfakcjonuje. No chyba w tej jednej jedynej sytuacji, kiedy wiem, ze bede lazic po nieznanym miescie przez caly dzien i potrzeba mi bedzie sil.
Ale croissants polecam tylko i wylacznie we Francji, ewentualnie Belgii. Wszedzie indziej (w europejskich hotelach typu ***** sie nie zatrzymujemy) niestety nie sa one nawet francusko-podobne. W Budapeszcie dostalismy croissanty z ciasta chyba polkruchego (!) – nie dalo sie jesc, nawet pomimo ubogiej postury, jakies 5cm dlugosci.
@Nirrod: piszesz o tostadach… my spotkalismy sie w Barcelonie z „pan con tomate”, byl wysmienity, harmonia smakow (i uwazam, ze rozmemlany pomidor tutaj o wiele lepiej pasuje, niz swiezy w plasterkach), choc takie proste, ale nie byl on tostem. czy to jest to samo?
W Belgii sniadania jadaja rodziny z malymi dziecmi oraz emeryci. Generalizuje oczywiscie, bo to jest moje ogolne wrazenie. Ludzie pracujacy wymiguja sie tlumaczac sie czekajacym ich jeszcze godzinnym korkiem na autostradzie, niezdolnoscia do pracy czy skupienia sie z tytulu obciazonego zoladka. O dietetycznych powodach nie wspominajac. WIEM, wiem, bledne myslenie.
A jesli juz sie jada to szczegolna ciakwostka, szcegolnie dla mnie byly:
– po pierwsze zlozone kanapki, nie tak jak w Polsce otwarte pojedyncze
– po drugie kanapki z moczonymi w kawie Speculasami, o czym wiecej tu:
http://belgian-living.blogspot.com/2007/10/croissant-versus-speculaas.html
– o czekoladzie w plasterkach na chleb juz nie wspominajac
– a takze salami i sery
– po trzecie lokalni smaruja duzo roznego rodzaju past na kanapki, np. kip curry (kurczak z kerri), albo preparé (bogato i z jejem przyprawione mielone mieso)
– herbate pijaja zazwyczaj tylko zieloni, lub kobiety na diecie, a przewaza kawucha.
No to po tym wspolnym sniadaniu, wracam do mojej kawy. A sniadanie zjem w poludnie 😉
Czy któs ma pojęcie z jakiej książki pochodzi opis knajpy, gdzie serwuje sie kawę jak sztan? Zafascynował mnie wielce.Prosze o pomoc