Zgadnij co gotujemy (60)
Ani się człek obejrzy, a tu stuknęła sześćdziesiątka. Z okazji jubileuszu nagrodą będzie świeżutka książka autorki spoza tandemu Adamczewskich. Wprawdzie dużo młodsza, ale za to dobrze się zapowiada i – tak jak my – pracuje w małżeńskim zespole. Nowy Świat wydał ostatnio książkę Agaty Passent i Wojtka Wieteski „Przystanek Warszawa”. To bardzo osobisty portret miasta obydwojga młodych autorów. A że Agata pisuje także dużo o jedzeniu i knajpkach, to doskonale pasuje do blogu „Gotuj się!”.
Aby wejść w posiadanie książki, trzeba odpowiedzieć na trzy pytania i przesłać je na adres internet@polityka.com.pl
Oto pytania:
1. Jak się nazywała warszawska knajpa, w której urzędowali bohaterowie Wiecha?
2. Pierwsza stołeczna restauracja chińska działająca od wczesnych lat PRL to…?
3. Słynny kabaret Edwarda Dziewońskiego – Dudek urzędował w śródmiejskiej kawiarni nazywającej się…?
Pytania trudne (zwłaszcza dla najmłodszych blogowiczów i tych spoza Warszawy), ale nie beznadziejnie trudne. Czekam więc na odpowiedzi. I jak zwykle – kto pierwszy ten lepszy.
Komentarze
No i po zabawie. „Cafe pod Minogą”, „Szanghaj” i „Nowy Świat” to warszawskie lokale, o które pytałem. Pierwsza prawidłowa odpowiedź przysłała Pani Małgorzata Seferyńska i ona otrzyma książkę „Przystanek Warszawa” Agaty Passent i Wojtka Wieteski wydaną przez Nowy Świat. Gratulacje!
Szanghaj! Gdzie mozna bylo zamowic schaboszczaka z kapusta! Cos jak jablka po indyjsku 😉
Ale byla herbata jasminowa, bless them.
Helena. Gdzie Ty się u licha ukrywasz? Łazisz po konkurencji i tyle!
Od czasu kiedy to głodni i zmęczeni łaziliśmy z mężem po Warszawie, a w barze Praha poczęstowano nas suchą fasolka szparagową (okazało się, że masło z bułeczką zamawia sie ekstra), ogórkiem małosolnym, który po naciśnięciu widelcem omal nie przebił sufitu, bo po sparzeniu wrzącym octem nabrał konsystencji dobrej piłeczki golfowej i kotletem schabowym, do którego nie dodawano jednak psa, żeby pogryzł, no! Jednym słowem ilekroć byłam w Warszawie tyle razy bywałam głodna, wściekła i żywcem grabiona z pieniędzy. Ja wiem, że miejscowi mogli zjeść smacznie ale biedny przyjezdny bez znajomości miasta? Potem już jadałam w kasynach wojskowych i to doświadczenie dawało się przeżyć z powodzeniem. W każdym razie do knajp warszawskich został mi niezły uraz. Na jadanie w hotelowych restauracjach nigdy nie było mnie stać. Raz poszłam do „Krokodyla” zaserwowali mi kaczkę i też była niejadalna z racji twardości . Nawet zapytałam kelnera, czy to jedna z tych kaczek, które Noe zabrał do Arki. Młodsza wiele pewnie nie była.
Pytanie nr 2 rozłożyło mnie na łopatki. A ciekawa byłam tak wyczekanego dzisiaj quizu. Zwyciężczyni gratuluję.
Dziś na obiad fusilli w leśnogrzybowo- śmietanowym sosie. Wycisnęłam do niego resztki pieczonego czosnku. Dziś absolutny wyjątek, D. wraca z pracy wcześniej, wreszcie się zrelaksuje. Zakupy zrobione, mieszkanie lśni. Proszę- jak to spożytkowuję urlop!
Nie zdążyłem…
Z Szanghaju mam jeszcze 8 pamiątkowych pałeczek. Podrześbiane, opalane, z alumiową „skówką”. Właśnie policzyłem… mają 23 lata. I też herbatka z jaśminu… Boże! Przecież ona jest dziś moją żoną!
A tak bajdełejem. Gdzieś na, czy przy, senatroskiej było takie coś, że jako studenci mieliśmy wykupione na miejscu legitymacje członkowskie Tow. Przyj. Pol-Chiińskiej (w szpargałach chyba jescze bym znalazł) i można było zjeść „hłej” i jakieś drugie, coś ale nazwy już nie pamiętam. Była nawet kolejka. Ktoś stołował sie może może? Tamże, gdzieś w pobliżu kupowało się przez okienko wino. gamza, ryzling, młodość… Poooszło!
Ha, jeszcze jeden z tego wspaniałego pokolenia 😉
Jeśli to na Senatorskiej się jakoś nazywało, to i tak nikt nie pamiętał. Mówiło się „u chińczyka” 🙂
Izyk – tam nawet na wynos mozna bylo kupic calkiem niezle chinskie papu. Ceny calkiem przystepna na kieszen nie tylko studentow. A wchodzilo sie od Senatorskiej. Obok byla redakcja „Perspektyw”? bodajze.
A z Szangchaju pamietam ryz z poledwica i grzybami chinskimi. Poledwicy w tym daniu trudno sie bylo doszukac, grzyby w nadmiarze wypelnialy miske z sosem. Odwrotnie niz w Melbourne – w tutejszych chinskich jadlodajniach (bo na miano restauracji wiekszosc z nich nie zasluguje) grzybow tyle co kot naplakal (Mordechaj?), miesa duzo wiecej. Ostatnio nawet racje ryzu jakby zmalaly.
Pyro – mialas wyjatkowego pecha. W Krokodylu podawali w sumie nie takie zle jedzonko. A z kaczka to miewaja klopoty liczne restauracje. Dosc czesto jest zbyt twarda. Nie to co przygotowana w domu lub przez mistrza kuchni.
Co mnie „zabolalo”, to to, ze zamknieto sasiada Krokodyla – winiarnie Fukiera. A restauracja Magdy Gessler mieszczaca sie na tym miejscu, moze ma wysokie notowania na gieldzie restauratorow warszawskich lecz jakos nie przypadla mi do gustu. Dekoracja wnetrza zbytnio przeladowana, ceny astronomiczne i brak klimatyzacji, nie zacheca – szczegolnie podczas upalnego lata – do obiadowania. Z tego tez wzgledu nie zdecydowalam sie by pozostac na obiedzie, zatem nie wiem jak smakuja serwowane tam potrawy. Moze Pan Piotr podpowie?
Chcecie sprawdzic ceny, menu i wystoj wnetrza?
Oto adres: http://www.ufukiera.pl/
Teraz grzecznie pojde do lozeczka – dobranoc
Echidna
Pani Dorotko – Towarzystwo Polsko-Chinskie sie to nazywalo, a do chinczyka sie chodzilo – wszyscy maja racje. Zatem kto stawia…kolacje? Ja juz dziekuje – ide wlasnie spac.
E.
Echidna – ceny sobie obejrzałam, wystrój też. Masz rację wystrój nieco burdelowy (tzn ja tak sobie elegencki burdel wyobrażam, bo nie byłam). Ceny chyba typowe dla centrum Warszawy, bo Piotr podobne z wielu restauracji podaje. Chociaż owa polędwica za 142 zł powaliłła mnie na kolana i wątróbka z jabłkiem też za ileś tam. Moja córka w ogóle nie ma piojęcia ile na mnie zaoszczędza. No i napiwku dawać nie musi i zwyczajnie pogrymasić może i wręcz powiedzieć „Matka, nie wyszło Ci”.
Witajcie
Jak wspomniałem wczoraj, wieczorem robiłem śledzie w oleju z cebulą – zaprawione sokiem z cytryny. Wyszły pyszne – nie mogłem się opanować i podjadłem sobie nieźle przed północą. Samo przygotowywanie nie obyło się bez kłopotów. Zostawiłem płaty śledziowe by się odmoczyły na godzinę. Wracam z ogródu a tu jeden płat leży na podłodze wyraźnie poogryzany. Okazało się, że czarny kocur, którego zwykle gonię z domu zadekował się gdzieś w kącie i pod moją nieobecność zeżarł śledzia. Przyznam się, że nie spotkałem się dotąd z przypadkiem konsumcji śledzi z solanki przez koty. Wytłumaczeniem może być tylko wyjątkowa głupota tego zwierzęcia. Mam trzy koty i o ile pozostałe łowią myszy, wróble, jedzą co im w miskach podajemy to ten wykazuje skrajną niezaradnością życiową. Nawet litości nie umie stanem swegu umysłu wzbudzić tylko co najwyżej pogardę. Kiedyś nauczył się wskakiwać do kuchni przez wybity w drzwiach świetlik w którym akurat nie było szybki. Szybkę wstawiłem wiosną a to durne zwierze od wielu miesięcy skacze do świetlika i wali pustym łbem w szybę. Rozpacz po prostu – by mu z racji tego śledzia pragnienia spać nocą nie dawało!
Pozdrawiam
Pyro, powiedz Ani, jak jeszcze raz na Twoje wielkie dzieła kulinarne zareaguje ” matka, nie wyszło ci”, to jej się zrobi psi pysk.
Wojtku, pewnie nic mu nie będzie. Mira Michałowska, niedawno zmarła autorka pisująca o salonach i kuchni wspomina, jak to ich czarny pudel nie tylko zeżarł wszystkie śledzie przygotowane na półmisku dla gości i odstawione na parapert okienny, ale i wylizał półmisek do czysta, pożarł nawet dekorację z pietruszki i pomidorka (w lutym), a potem udawał, że to nie on. Nawet do pragnienia nie chciał się przyznać i ciężko dyszał tylko wtedy, kiedy na niego nie patrzyli. Pani Mira z kolei twierdzi, że psisko było bardzo rozumne, w odróżnieniu od Twojego kota. Już mu daruj ten jeden filet. Ja też lubię.
Marialko masz urlop? I tak sama w domu siedzisz? Fe, wstyd.
W niedzielny poranek zrobiłem zdjęcia w restauracji „Kamienne schodki” .
Okoń, stały bywalec pewnie się ucieszy.
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/KamienneSchodki
Wojtku – nie badz sadysta. Daj kotu kwasu kapuscianego – podobno wspanialy w takich wypadkach – coby ugasil pragnienie po jakims jednym kawalku (placie) sledziowym. A z tym swietlikiem to wcale nie takie glupie. On sie domaga coby byl otwarty. A wiesz co uporem mozna wskorac?
No, dosc gadania, trzeba isc wreszcie spac. Jutro tez dzien – i do pogawedki i do pracy. A moze w odwrotnej kolejnosci?
Pa – E.
Pyro- edukacja! Pracuję na urlopie bardzo intensywnie.
Aniol Panski za mnie sie pewnie wyspi – bo ja nie!
Pyro – Sloneczko Poznanskie Ty nasze, jest taka restauracja w Wilanowie. Kuznia sie nazywa. Dobrze jesc daja, przyjemny wystroj, mila atmosfera, a co najwazniejsze, choc ceny nie sa niskie, ale i nie zabojcze. Za obiad dla 5 osob, z przystawkami, zupami, alkoholem i deserem zaplacilismy niecale 500 zlociszow. Niemalo – tak, ale poszalelismy kulinarnie zdziebko. Za te same pieniadze niewiele bysmy podjedli u dawnego „Fukiera”.
Murowane – ide spac
Dobranoc
E.
Wojtku, zjadanie przez kota slonych sledzi, nie jest oznaka glupoty. Jest oznaka sporego glodu. Nakarm kota. Syte koty nie odzywaija sie slonymi sledziami. Syte koty poluja na myszy.
Heleno
Kto jak kto, ale Wojtek dba o swoje zwierzątka. Na zdjęciach nie wyglądają na zamorzone. Kot stałego bywalca blogu kulinarnego nie może być głodny. Widać , że lubi posmakować 🙂
W gospodarza.
A w Cafe pod Minoga urzedowal pan Piecyk z malzonka Gienia i pan Walery Watrobka. Ich perypetie zaczynaly sie na Targowku i Szmulkach, a konczyly w Sadzie Grodzkim. Pan Stefan Wiechecki, elegancki dzentelman z Kepy, przesiadywal godzinami w Sadzie, lowiac material do swych felietonow.
W Shanghaju podawano na malych metalowych patelenkach, a danka byly: schab rozmaitosci (smaku sosu, doskonalego, do dzis nie moge odtworzyc, bliski do Hoisin), „rosolek” Consome, z kielkami soi, grzybkiem, tofu i odrobina kurczaka – doskonaly, kaczka po sechuansku na ostro, z sezamowymi ziarnami, a reszty nie pamietam. Szefem byl pan Mao, ktorego polska zona- Sybiraczka, przywiozla z Mandzurii. Jedzonko bylo bardzo dobre, bo pan Mao nie wylazil z kuchni, a dostawy surowcow mial, jak w zegarku, z Chin przez Rosje. Skonczylo sie, kiedy odszedl pan Mao. Jego syn, Wladyslaw, skonczyl elektronike na PW, znal chinski i w domu robil chinskie zarcie.
Nowy Swiat, na rogu Swietokrzyskiej mial okragle stoliki, w niedzielne przedpoludnia, podobnie jak w Europejskiej, przesiadywali tam Jerzy Waldorf, Aleksander Bardini, Kazimierz Krukowski, Ludwik Sempolinski, Adam Hanuszkiewicz, Hanka Bielicka i od czasu do czasu pojawial sie Bogdan Lazuka, przyjazny ludziom i nucacy pod nosem probki nowych szlagierow. Kabaret Dudek, z panem Jerzym Suchockim przy fortepianie, otwieral zawsze piosenka „Spotkamy sie na Nowym Swiecie, dla Ciebie tam mieszkanko mam…”. Popularne bylo pytanie: co zobaczysz, kiedy odwrocisz sie d…. do KC ? – Nowy Swiat. Byl sensacyjny rok czy dwa w PWST: Czechowicz, Lazuka, Pokora, Golas, Zawadzka, kobuszewski byl starszy. Wszyscy oni przeszli przez kabaret Dudek i zostawili perelki w rapertuarze. A wyszli spod reki prof. Aleksandra Bardiniego i prof. Ludwika Sempolinskiego. A Nowy Swiat podawal od rana do wieczora ciastka i kawe, wszedzie byly popielniczki (!), bylo czysto, zacisznie i przyjemnie. Przy stolikach gadala „warszawka” jak, wiedenskim wzorem, w Krakowie. Gadac bylo o czym, wszystko szeptem, polglosem, laczyla wspolna niechec do gmaszydla na rogu Jerozolimskich.
Od dawna nie przytrafilo mi sie znac wszystkie odpowiedzi na pytania konkursowe bez szperania po ksiazkach i googlach. Przeklete strefy czasowe…
Wojtek,
nie nazywaj kota glupolem tylko dlatego, ze porwal sledzia, nawet slonego. Trzeba raczej winic siebie, ze majac trzy koty w domu zostawia sie sledzie do odmoczenia bez przykrycia. Kot jest kotem. Czasem najedzony kot rowniez. Obok glodu istnieje jeszcze kocia ciekawosc. Przy moim Willym nauczylem sie, ze cokolwiek zostaje na stole moze byc obiektem conajmniej zainteresowania ze strony mojego kota.
W koncu to nie glupota, ale wlasnie ciekawosc zabija kota. Porcja zjedzonego sledzia czy miesa to czesto bonus za ciekawosc.
Pozdrawiam.
Misiu, dziekuje. Rozpoznalem newet miejsce, gdzie siadywalem. Ale wnetrze wygladalo wtedy lepiej. Duzo bylo czerwieni w ciemno wisniowym kolorze, jakies dywany, stare meble. Teraz to sztampowa rastauracja. A wtedy urzadzila wszystko Pani Pietakowa (pisalismy juz o tym), zona polskiego pilota w Anglii. Stare dzieje. Dziekuje Misiu.
Misiu, czemu nie dałeś znaku, że jesteś. Zdjęcia udane ale nie odzyskałeś reprintu i nie spotkaliśmy się. Proszę odzywaj się przed przyjazdem.
Misiu, czy odnotowales wyrazenie „czarny kocur, ktorego gonie z domu”?
O swoich kotach tak czlowiek nie mowi. Swoich nie goni z domu. Dkatego zakladam, ze kot jest albo cudzy, albo bezpanski.
Nakarmic!
Helenko
Moje koty nieźle jedzą, podobnie zresztą jak psy. Czarny kocur godzinę przed aferą ze śledziem został nakarmiony podobnie zresztą jak reszta stada. Problem polega na tym, że on uznaje kuchnię za swoje rewiry łowieckie choć ma do dyspozycji ogród, łąkę, zabudowania chłopskie za płotem – jednym zdaniem raj dla kotów z myszami, ptakami, jaszczurkami ,nornicami itp. Temu nieszczęśnikowi nigdy nie udało się nic złowić poza pozostawionym w kuchni kotletem, kanapką albo wczorajszym śledziem. O! Byłbym skłamał. Raz upolował szerszenia i byłby zdechł gdybyśmy go nie odratowali, bo łeb mu spuchł jak balon. On nie z głodu kradnie żarcie w kuchni – on w kuchni na żarcie poluje tak jak kotka i jego koleś kocur na myszy. Taki charakter po prostu. I zapewniam Cię, że moje zwierzęta mają naprawdę niezłe życie.
Pozdrawiam
Heleno
Czuję, że będę zmuszony się w nieskończoność tłumaczyć. Mieszkam na wsi, mam stodołę, chlewik, stryszki z sianem więc koty mają gdzie spać. Psy śpią w ogaconych budach a koty w swoich kątach – tam gdzie lubią. Gonię czarnego kota z domu bo kradnie i – wybacz za naturalizm – załatwia się do donic z roślinami. Bo tu mu się też łąka i podwórko z kuchnią poplątały. Dlaczego moje dwa pozostałe koty są szczęśliwe a ten nie? Czy ja jestem kocim psychiatrą i mam rozwiązywać jego emocjonalne problemy? I przypominam Ci Heleno, że gdy się kotka okociła w mojej szafie to pisałaś, że widocznie ma do mnie zaufanie. A teraz sugerujesz, że nie mam serca do kotów.
Czuję się urażony tymi sugestiami.
Wróciłem do domu.
Zjedliśmy obiad.
Na deser jest blog.
Konkurs, czytam…..pierwsze oczywiste……drugie ??? Pierwsze co mi przyszło do głowy to Senatorska- tylko jak to miejsce się nazywało? Może poprostu „Chińczyk”? Trzecie też wiem. Ale co z tego , o tej porze i tak już po ptakach. Nad drugim więc nie myślę i jadę dalej. I miałem rację! W pierwszym wpisie Pan Piotr pisze :”No i po zabawie.”
Ale czytam dalej i cóż widzę !!!!!! Małgorzata Seferyńska!?
Konkurs wygrała moja żona!!!! Antkowa!! O kurcze, skubana nie przyznała się wcześniej w rozmowie telefonicznej, w domu też nie mrugnęła okiem. Zostawiła niespodziankę do mego wieczornego blogu czytania.
Cieszę się !! Ja nigdy nie mam okazji brać udziału w Pana Piotrowych konkursach. A że dzisiaj konkurs póżniej to i ona mogła wystartować.
I wskoczyła na pudło. Hura!!
Jeśli pogoda pozwoli będę w Warszawie w każdą niedzielę. Trochę kościołów zostało do sfotografowania. W poprzednią niedzielę bardzo ciężko pracowałem . Ze zdjęć nie bardzo jestem zadowolony bo w ubiegłym roku była lepsza atmosfera. Może miejsce , może mój nie najlepszy nastój. Okoń zauważył że zdjęcia bez polotu. Bardzo ciężko się fotografowało. Mała scena i jak zwykle fatalna płachta z tyłu za zespołem. Jak PSL dalej będzie się zachowywał jak obrażona panna co nic nie musi to ciemność widzę . Pawlak w ubiegłym roku był a wtym wolał strażaków ochotników i ponowny wybór na prezesa. Impreza organizowana od lat pod patronatem PSLu a w roku wyborczym NIC, żadnej informacji na mieście. Zupełnie tego nie rozumiem.
Woktku, owszem, masz byc m.in kocim psychiatra. Kiedy zaczynamy dzielic zycie z „mniejszymi bracmi” bierzemy na siebie odpowiedzialnosc za ich dobrobyt fizyczny, psychiczny i materialny. Nie mowie, ze nie dbasz, pewnie, ze dbasz, ale kot to nie pies, latwo z domu wygnac sie nie da, a jak juz uda mu sie wsliznac, bedzie chcial zostawic wizytowke, zamarkowac terytorium. Jesli bedzie mial swoja wlasna czysta kuwete, nie bedzie sie zalatwial do donic.
W tym tygodniu wysadzilam do ogromnej donicy na podworku, przed wejsciem do mieszkania E kilkadziesiat cebulek tulipanow i zonkili. KIlka godzin pozniej zobaczylam rozkopana ziemie, plytko zakopana kupe oraz wszystkie cebulki na wierzchu. Wiem kto to zrobil : sasiadeczka Blakie, ktora probuje do nas wchodzic przez klapki w drzwiach. Wiec nascinalam w ogrodzie galazek i powtykalam do donicy, aby sie trudno bylo na niej zmiescic. Polecam. Blackie obmysla nowy sposob poszerzenia swego terytorium. Cos zapewne wymysli niebawem. Ale sie na nia nie gniewam. Ona ma swoje priorytety, ja mam swoje. I zyjemy w zgodzie – Mordechaj, Pickwick, Blackie, ja, E., Peter – tatus Blackie.
Czarny podkrada, powiadasz? Nalezy go bardzo chwilic, ze taki madrala. W ksiazkach o kotach mowi sie o takich: „kompetentny”. Sa na wage zlota.
W kociej sprawie.
Od dawien dawna, od malenkości naszych dzieci, a mnie jeszcze wcześniej, zawsze towarzyszyły nam jakieś koty-dachowce.
Pędziły życie wolnościowo – domowe , spiały w domu albo gdzieś w jakiejś piwnicy, jadły łyskasy i friskisy albo w okolicznym śmietniku, były ściskane i kochane, albo nie reagowały na kici! kici! Wracały już brudne i śmierdzące po kilkudniowych niebytach. Odrobaczane i odpchlane, szczepione, leczone kiedy trzeba.
Zimą rychtowałem budkę ocieploną styropianem, wyłożoną ciepłym kocykiem – jeśli nie wrocił do domu miał ciepło. Jeśli wrócił, proszę bardzo – kanapa ,fotel, łóżko.
Ale bardzo nie lubię jak grzebią w czymś posianym lub posadzonym. Pogonię jak robi coś czego nie uważam, ja jego opiekun i sponsor , za stosowne. Nie lubię i nie pozwalam drapać mebli, drzwi. Chodzić po szafkach, stole, meblach. Wyjadac co nie jego.
Istniała zawsze granica między kocim a naszym ludzkim światem.
Jeśli przekraczał ją, według mnie, kot – goniłem, ba! mogłem dać klapsa,rzucić , o zgrozo !! butem.
Jeśli przekraczałem ją, według kota, ja – nie chcial byc na moich kolanach,miałem podrapane dłonie.
Ale była równowaga.
Solidaryzuję z Wojtkiem,daję mu prawo do bycia Panem we własnym domu, do pogonienia czarnego, do wyznaczenia granicy. Nawet jak kot jest na wagę złota.
Slawkowi…:)
Przeddzidzie składa się z przedddzidzia przeddzidzia, śróddzidzia przeddzidzia i zadzidzia przeddzidzia……..Mozna dalej……
Pozdrowionka!!
Dzierżak, Bijak, Gązwa . Czyli co?
Misiu –
Narzędzie ręczne. Używane by wydobyć ziarno z kłosów.
Również współcześnie niezastąpiony.
Słomy na strzechę bez niego nie będzie.
Wyobrazam sobie co robia nemo w Budapeszcie. Taka balanga nazywa sie mulaczag i jest nie do zdefiniowania. Kazdy dobry czas moze nazywac sie w ten sposob.
Jesli chodzi o koty, to najlepiej miec w domu istote ktora ma najpaskudniejszy pod sloncem charakter. Taka kocia czarownica ktora ma tylko prawa natomiast nie ma zadnych obowiazkow. Ta moja Muli jest takim wlasnie charakterkiem. Typowa wiedenka urodzona na skraju dzielicy Favoritem przy samej granicy miasta. Kiedy nastala do nas, pierwszym jej zadaniem, po oswojeniu sie z nowym miejscem zamieszkania bylo zwiedzanie okolicy. Od dachu po piwnice. Byla dlugo takim domowym wloczykijem mieszkajac przez rok z moja zona w Innsbrucku i czasami skladajac mi wizyte przy okazji wspolnych weekendow. Jezdzila wtedy pociagiem z Georgetta, siedzac na kolanach dowolnie wybranego pana. Nie przytrafilo jej sie podobno nigdy aby ktokolwiek przeciwko temu protestowal. Tak bylo z wiernoscia kotki. Jak bylo z moja zona kroniki milcza. Teraz mieszkamy we dwoje u naszego Swietego Michala a ona ma pod soba nie tylko malutki 400 metrowy ogrodek przydomowy ale i terytorium gdzie oczy poniosa. Ma osobistego przyjaciela, bialego kocura, ktory przychodzi regularnie noca na wyzerki. Wieczorem ona doprasza sie jedzenia, zjada odrobinke a reszta zostaje na noc dla kumpla. Od czasu do czasu robi mu awantury. Wrzask w nocy jest taki, ze spac nie mozna i trwa pol godziny.
Kiedy wczoraj i dzis z rana bylo nemo – stwo, pokazala sie ale tylko z dystansu i spala w ogrodzie albo u kumpla. Kot z nia tancowal.
Poniewaz po poludniu bylem w Grazu na zakupach, pierwszym obowiazkiem po powrocie, bylo nakarmienie stworzenia ktore zajelo wygodne miejsce.
I tu zgadka: gdzie ? Podaje rozwiazanie. Na srodku swiezo powleczonej pierzyny.
Jednak pojde spac na zlosc pod pierzyne. Dobranoc.
Pan Lulek
Antek, jestes niezly wymyslacz, pewnie w czolgach sluzyles? ale tez fajnie, na marginesie podam, ze z kotami mam klopot, tym bardziej, ze te niechciane przez sasiadke i bedace pod jej opieka, wredniejsze ode mnie, w doniczce pogrzebia, kupe walna na pomidor i wyraznie wola byc nie u siebie, gdybyscie widzieli sasiadke, pewnie i te koty byscie zrozumieli, ale dlaczego ja mam robic za naprawce? w zw. z tym rzucam w nie czasami mydlem, coby im sie nie zdawalo, ze o marcu pod oknem nie wspomne, tu wstepuje we mnie zwierze, skonsumowalbym bez cebuli, gdyby nie byly takie stare,
gazwa, przegubowe polaczenie cepa, tak wyczytalem, moze na te koty jak znalazl?
Rany boskie, Panowie…. 🙂
„Koty to dranie”. Taki film kiedyś był, jak starszy pan chodzi po przyjaciołach z pudełkiem z kociakami. Wspominają młodość, dawne dzieje, stare sprawy i prosi, żeby je ktoś…, bo on nie może. Wszyscy odmawiają więc wraca do domu, a tam synalek czy wnusio mówi, że nie ma problemu. No i właśnie film był o prostych ludzkich, czyli jak być porządnym człowiekiem.
Do kotów mam stosunek ambiwalentny. Koty są cztery: matka-Ździra (wg. Iżykowej-Misia (idiotycznie ale mojego poglądu się nie podziela)) i jej dzieciory-kociory: Beksa, Czarny i Skarpety. One się nie załatwiają w kuwetę. One mają podwórze, trawniki, przestrzenie i cały ten wolny kraj. No to co, skoro one mają piwnicę, w której ja mam węgiel. A co tam, mogą Nomadowie, mogę i ja nawozem palić. Lecz z drugiej strony… myszy nie ma…
Co tam koty. Opieńki są i 17 litrów poszło do kwaszenia!