Historyjki nieświeże
Uciekając na południe Europy a nie chcąc całkowicie porzucić przyjaciół z blogu zostawiłem spory zapas anegdot kulinarnych. Musicie się nimi zadowolić i nie denerwować, że nie odpowiadam na każdą zaczepkę czy pytanie. Wkrótce wrócę!
142 historie z życia cesarza Franciszka Józefa zebrał i przypomniał publiczności krakowski dziennikarz i smakosz Leszek Mazan. Wśród tych – nierzadko pikantnych historyjek – część poświęcona jest cesarskiemu stołowi. Oto jedna z nich:
„Cesarz Franciszek Józef z trudem ukrył zdziwienie i zakłopotanie, gdy zobaczył, że w bułce którą w trakcie śniadania raczył podnosić do ust, tkwi zapieczony karaluch.
– Ketterl! – zawołał do kamerdynera – Ketterl, popatrzcie. Ja chyba nie powinienem tego jeść!
– To się już nie powtórzy, Wasza Cesarska Mość – skłonił się blady z przerażenia kamerdyner. – Piekarz miał zapewne na myśli kogoś innego…
– A kogo? – żywo zainteresował się Cesarz.
Odpowiedź musiała Dobrotliwego Pana prawdziwie ubawić, gdyż zezwolił by karalucha zwrócono dowcipnemu piekarzowi wraz z odebranym tytułem c.k. dostawcy dworu.”
Historyjka ta przypomniała mi się w chwili gdy szef kuchni warszawskiej restauracji po zwróceniu mu uwagi, że szaszłyk zrobiony jest z baraniny o dziwnie czarnym kolorze i straszliwym zapachu odpowiedział: – Bardzo pana przepraszam. To pomyłka. Ten szaszłyk był przeznaczony do bufetu redakcyjnego (tu padła nazwa wielkiego warszawskiego dziennika), który stale zaopatrujemy.
Od tej pory nie przychodzę do owej redakcji przed spożyciem dobrego obiadu.
Nie tylko w Warszawie przeżywałem takie kulinarne przygody. Przed kilkoma laty byłem wraz z trójką innych polskich dziennikarzy gościem węgierskiego MSZ. Pokazywano nam jak działa nad Dunajem reforma gospodarcza. W tej dziedzinie zaś w tamtych latach Węgry stanowiły dla Polski niedościgły wzorzec. W przerwach licznych rozmów i spotkań gospodarze wodzili nas po najlepszych budapeszteńskich restauracjach. I w tej konkurencji wówczas Madziarzy ostro nas zdystansowali.
Jedną z najelegantszych i najdroższych restauracji była Baszta Rybacka, z której roztaczał się cudowny widok na rzekę, Parlament i cały Peszt. Podziwiając tę panoramę z pewnym opóźnieniem zorientowałem się, że kotlet nazwany imieniem wielkiego poety Sandora Petofiego coś dziwnie zalatuje. Wezwany kelner usiłował wmówić nam, że to zapach mięsa z wołów hodowanych na puszcie. Wreszcie kotlet odpłynął do kuchni, w jego miejsce na stół zaś wjechał kociołek gorącej jak piekło zupy o dźwięcznej nazwie: jokai bableves. Była to wspaniała zupa fasolowa.
Atmosfera przy stole poprawiła się. Najzabawniejsze jednak w kulinarnej przygodzie było to, że cała nasza czwórka wywiozła z Węgier obraz reformy, która choć wygląda efektownie, to jednak – jak ów kotlet – jest częściowo nieświeża. Po latach okazało się, że mieliśmy rację.
Komentarze
U mnie mglisto i szaro z rana. Mnie też przypomina się anegdota restauracyjna. Było tak : odbierałam z hotelu pp Centkiewiczów. Mieli mieć cykl spotkań autorskich. Mieszkali w hotelu Polonez, wtedy najnowsZym i najelegantszym w Poznaniu. Goście jedli śniadanie – na moje oko ten zestaw był podawany już od 2 dni – plaster przesuszonego po brzegach żółtego sera, plaster zszarzałej szynki, jajko i dwie cienkie paróweczki. Bułki na szczęście były świeże i masło też nie zzieleniało. Goście bez protestów zaczęli się pożywiać, a ja wezwałam kelnera, potem kierownika sali, a potem kierownika zmianowego – żaden z Panów nie widział problemu i patrzyli na mnie, jak na wariatkę. Kazałam wreszcie zabrać talerzyki i podać świeże. Jednym z moich argumentów był fakt dopisywania do rachunku dość wysokiej ceny za śniadanie. Czy może mi Pan powiedzieć co na tym talerzyku wyznacza takę cenę? Na takie dictum obrażony kelner stwierdził „ale to ja tu obsługuję, a ja jestem najlepszym kelnerem” Centkiewiczowie dostali świeże śniadanie ale ja przez dwa lata miałam szlaban i nigdy nie mogłam w Polonezie dla nikogo zamówić pokoju. Robił to za mnie jeden z kolegów.
O masz. Jak nie krwawe, to nieświeże!
Dzień dobry Pyro,
zaczynam ziewać, rano blisko, a ja kolęduję, zamiast się wysypiać przed podróżą. Tak mam. Ale już lecę, moze sie uda pospać ze 4 godziny 🙂
Miłego dnia, a pogodę to już ja postaram się przytargać! Od soboty ma być jak drut!
A P E L do Misia 2
Kiedy tylko naprawią Ci telefon Misiaczku, zadzwoń proszę 061-870-10-73 Jest całkiem prawdopodobne, że nie będziesz musiał się tłuc z W-wy państwowym transportem.
Kazda restauracja miewa swoje wpadki.
W Gdansku nad Motlawa jest restauracja Kubickiego. Stara gdanska rodzina. Przodkowie sluzyli we flocie Kajzera Wilhelma. W lokalu sa nawet zdjecia przodkow w owczesnych mundurach. Normalnie rzecz biorac jest bardzo dobre jedzenie. Kiedys chodzilismy tam oblewac rozne okazje potem moje drogi poniosly mnie w inny swiat. inaczej balowalem i zakanszalem ale wspomnienia o Kubickim pozostawaly. Bedac raz w Gdansku zaprosilem moja slubna do Kubickiego. Ona byla zawsze zwariowana na punkcie ryb i wszelkich morskosci. Ja przepadalem za golonka. Zamowilismy kazdy wedlug wlasnego smaku. Moja golonka miale jakis specyficzny zapach. Dla neutralizacji dziabnalem kielicha sadzac, ze sprawa jest zalatwiona. Po wyjsciu z lokalu poczulem sie nieswojo. Pode droga wstapilismy do innego lokalu i zamowilem dla siebie lufe wodki gdanskiej czyli Goldwasseru. Odrobine pomoglo. Pewnie dzialanie zlota. Chorowalem kilka dni. Bralo mnie na tak zwane obydwa konce. Kolo Warszawy wpadlismy do znajomych. Byli goscie i grill party. Georgetta zajadala specjalistosci domu, plotkowala z goscmi a ja co chwile biegalem za stodole i wspominalem Kubickiego. Jesli mnie kiedys poniesie do Gdanska, to jednak sprobuje jeszcze raz ale tym razem nie bedzie to golonka.
Wracajac do wspomnien Gospodarza na Wegrzech moja rada jest nastepujaca. Nie zamawiajcie przypadkiem czegos wedlug smaku szefa kuchni. W wiekszosci przypadkow dadza wam cos co jest piekielni slone i tak napaprykowane, ze jezyk staje kolkiem. Kazdy ma swoje smaki. Szefowie kuchni maja takie.
Wczorajsza glodowka minela bez zlych skutkow a dzisiaj wyprawa na wyzerke do znajomego Heurigera.
Pogoda jak drut wiec bedzie przyjemnie siedziec w ogrodku. Wlasciciel tego lokalu hoduje swinie. poglowie wynosi 500 sztuk. ( pol tysiaca ). Kiedy wieczorem o godzinie osiemnastej jest pora karmienia to poglowie ryczy jakby bylo obdzierane za skory. W ogrodku oczywiscie domem pachnie ale to nikomu nie przeszkadza.
Pelen zdrowego optymizmu
Pan Lulek
Uwaga Mis 2 i Pyra !
Jadac do Kornika zatrzymuje sie w Warszawie. Bede nocowal w hotelu Dom Chlopa z dnia 20 ( czwartek) na 21 ( piatek ) jade sam samochodem i jezeli Mis 2 ma ochote to moze ze mna jechac. Wyjezdzam z Warszawy raniutko po sniadaniu zeby byc u Pyry okolo godziny 12.00. Potem to juz jej klopot co z nami zrobi. W planie jest dalsza wspolna jazda do Kornika.
W tym przypadku prosze nie zabierac deski rozdzielczej od malzenskiego loza i nieprzekraczac wzrostu 220 centymetrow oraz 200 kilogramow wagi.
Podaje adres i telefon hotelu Dom Chlopa w Warszawie
Gromada Hotel Dom Chlopa
Plac Powstancow Warszawy 2
Tel. 022 582 99 00 oraz 022 582 95 27
Byloby niezle gdybyscie mi odpowiedzieli czy przyjmujecie moja propozycja czy macie cos lepszego w planie
Pozdrowienia
Pan Lulek
Panie Lulku, Pan Bóg Cię natchnął. Ja właśnie wpadłam na ten sam pomysł i już naplotkowałam sobie z Misiem telefonicznie. On może być w W-wie o 7 rano i mówi, że adres „wsiadki” mu obojętny. Lulek – podaj swój telefon Misiowi. Dogadajcie się, a ja po prostu rozmroże drugą rybę i usmażę o 3 naleśniki więcej.
Ha! hotel Polonez! Przez lata kojarzyl mi sie tylko i wylacznie z obiadami, bo jak rodzice nie mogli nigdzie miesa kupic, ale produktow miesopodobnych, to zabierali nas do Poloneza albo Poznania(tez hotel) na obiad.
Fakt, ze drogie restauracje nie zawsze gwarantuja swiezosc jedzenia.
Moi tesciowie mieszkali przez jakis czas w Egipcie, co bylo oczywiscie genialna okazja do spedzenia tam wakacji. I jak kazdy turysta nalezalo zobaczyc piramidy w Gizie. Tesciowa bojac sie o moj zoladek polecila nam hotel chyba Oberon(pamiec moja dobra, ale krotka). Niestety baba ganoush byla raczej malo swieza o czym przekonalam sie wieczorem i przez nastepne pre dni nie udalo mi sie zapomniec.
Za to w slynnych z zatruc Indiach jedzac w przeroznych miejscach nie zatrulam sie ani razu. Tak przy okazji, gdyby ktos przypadkiem wybieral sie do Jaipur, to w starej czesci miasta jest bardzo mala i bardzo lokalna jadlodajnia (opisana w Lonely Planet). Polecam. Wyglada malo ciekawie i nasza przyjaciolka hinduska patrzyla na nas jak na wariatow jak powiedzielismy, ze tam chcemy jesc. Tak pysznego i tak taniego obiadu, i tak swiezego do tego nie spotyka sie czesto.
opcyjnie dla Misia 2 :
moj przyjaciel- Wojtek Kubalewski tez wyjezdza na spotkanie do Kornika z Warszawy autkiem, mowi, ze ok. 11, 12 godziny, ale jak trza to sie dostosuje i bardzo chetnie Misia dowiezie, podaje wiec jego namiary:+48691390001
W latach 70-tych hotele Orbisu mialy niezle restauracje, z czystymi obrusami i kulturalna obsluga, a ceny, jesli nie pilo sie alkoholu, byly dosc przystepne. Jesli sie chcialo pokazac ojczyzne z lepszej strony, a samemu nie znalo danej okolicy pod wzgledem kulinarnym, to ryzyko zatrucia w restauracji bylo tam mniejsze. Wspominalam tu juz kiedys, jak z moim (przyszlym wowczas) osobistym zamowilismy kotlety z dzika w restauracju Orbisu w Czestochowie. Kotlety byly znakomite, ale nie zapomne uwagi kelnera, ktory je przyniosl. Starszy dystyngowany pan szepnal do nas konfidencjonalnie: „Macie panstwo szczescie, dzis sa swieze. Bo czasami, jak zajedzie…” Pamietam tez zbiorowa biegunke zagranicznych gosci (z roznych krajow) po zjedzeniu zurku w slynnej karczmie „Rzym” w Suchej Beskidzkiej. Polowa miedzynarodowego obozu lezala chora, a Polakom nic sie nie stalo, choc jedli to samo. Taki fenomen. Chyba inna flora bakteryjna w organizmie, wycwiczona w walkach z E. coli czy innymi salmonellami.
No nie, Nemo. Nie ma odpornych na salmonelozę. Bardziej prawdopodobne, że nie byli przyzwyczajeni do kwaśnych zup. Znajomy Francuz pochorował się okropnie po zjedzeniu w Moskwie szczi, czyli kapuśniaku – naszym, ruskkim i pepiczkom nic nie było, a żabojad był zielony na buźce.
Masz racje, Pyro, z ta salmonella to byl zart. Moj maz z czasem uodpornil sie na zurki, choc nie przepada. Wiekszosc ofiar tamtego zurku, to byli Belgowie, Anglicy, ale tez i Wegrzy i dwoch wegierskich Slowakow. Moi znajomi z Bazylei bardzo lubia kiszona kapuste, ale tez dziala na nich przyspieszajaco 😉
A mnie kiedys otrul glowny mikrobiolog Paryza, czyli dyrektor Instytutu Pasteura. Bylam na konferencji z Ojcem i zostalismy zaproszeni do potwornie drogiej restauracji Chez Les Anges – czy jakos tak – pamietam, ze widac bylo z okna wieze Eiffla. Zamowilam m.in. slimaki, ktore, jak mnie zapewnil Dyrektor Pasteura, sa tu „najlepsze w Paryzu”.
Rzygalam bez ustanku trzy dni z rzedu, m.in. dwa dni po kolacji na tarasie u Jrzego Giedroycia. Rzygalam po powrocie do Nowego Jorku. Zegnalam sie ze swiatem. Wyzylam, ale przez nastepna dekade nie moglam patrezc na escargot. JUz mi przeszlo i znow moge pochlaniac to wspaniale danie.
Odmawiam rozmowy nt jedzonka 2-iej kategorii. Ja dzisiaj robię nadziewane pieczarki, a że rozmroziłam b. ładny kawałek karkówki, więc usmażę jeszcze kotlet karkowy. Jeżeli nie zjemy go dzisiaj, to posłuży jako mięsko na zimno do innego posiłku.
Uruchomilem caloksztalt moich szarych komorek. Podobno czlowiek uzywa ulamka procenta swoich zdolnosci szarokomorkowych. Ja uzylem wszystkich i to na raz. I co sie okazalo. Odpowiedz z Centrali przyszla nastepujacej tresci. Gdzie djabel nie moze tam Baba pomoze. Mis – 2 telefonowal i umowilismy sie rano w piatek na godzine 7.00 w hotelu. Podalem jemu moj pseudonom czyli prawdziwe nazwisko. Mysle, ze chyba nie zabierze tej malzenskiej deski rozdzielczej. W najgorszym przypadku zostanie w Warszawie albo u Ciebie czekajac na lepsze czasy. Zaprosze go na sniadanie bo nie lubie jezdzic o suchej twarzy. Wyruszymy tak szybko jak tylko bedzie to mozliwe. Sadze, ze jak nie bedzie korkow na drodze bedziemy u Ciebie okolo godziny 12.00.
Dalsza logistyka nalezy do Ciebie. Przy okazjj pytanie, czy mozna wyjechac z Kornika w dniu 24 wrzesnia raniutko. Moze byc bez sniadania. Musze byc w domu w dniu 26 wrzesnis pomiedzy godzina 14.00 i 15.00. Przychodza energetycy odczytywac liczniki. Beda Ci zobowiazany za mozliwie wiazaca informacje.
Po ostatnich deszczach pomidory pekaja i trzeba je szybko wcinac.
Wszystko jest pomidorowe, przynajmniej u mnie w domu. Poza moimi mam do skonsumowania tak wiele jak dam rade od sasiadow ktorzy wyjechali do Wiednia i tam ich wcielo.
Gdyby tak podrzucono mi kilka rad co robic z tym badziewiem.
Troche bezradny
Pan Lulek
Lulek – domek masz opłacony do 24-go. O której wyjedziesz, to już wyłącznie Twoja sprawa. Z tymi pomidorami to pech. Gdyby to nie było jeszcze 7 dni, to bym powiedziała „Przywież je do mnie”. Brakuje mi pomidorów, co to dojrzewają na krzakach, jak Pan Bóg przykazał, a nie w dojrzewalniach, w atmosferze acetylenu.. Jeżeli masz w domu sprawną sokowirówkę, to przerób dobro na sok do picia. Po zagotowaniu w słoiczkach trzyma się świetnie. Możesz też zrobić sobie zapas sałatki pomidorowej na zimę – najzwyklejszej – pokrojone pomidory, cebulkę, w jakieś plastykowe małe pojemniczki. Lepiej nie sól. Pojemniczki do zamrażalnika.
Powiem Panu Lulkowi, że żadna to eureka, ale zębiska trzonowe czosnku z chlorkiem sodu rozpaćkać, pieprzu zielonego umarynowanego sztuk wedle woli, byle dużo, do tego bazylii uciapać, koprem zakoprzyć, zsypać gałko od muszkietu (ciut, a nawet pół ciutu) i gdy sól pod ucieradłem chrzęścić przestanie, to kwas do balsamowania a na to oliwę super dziewicę, mieszać, mieszać i mieszać, a umieszawszy – na pomidory i dwa pacierze az się soki wymieszają. Wariant 2 – umyślnym do mnie słać, a ja już poradzę.
Nieśmiertelny w literaturze to będzie „jesiotr drugiej świeżości” Bułhakowa, gdy Woland rozwalony na tapczanie pośród poduszek rozmawia z bufetowym, który nie rozumie, że ten gość od czerwońców się świeżości czepia, kiedy on w sprawie fałszywych banknotów przyszedł. I że woda zimna prosto z wiadra do samowaru. Był Bułhakow sybarytą i smakoszem, bo w jego książkach zawsze do jedzenia sa odniesienia. A wódka biała musi być zmrożona. Po prostu musi!
Nieświeża to była kiedyś konserwa turystyczna w Bieszczadach? Dwie doby w namiocie bez czucia i w omamach.
Napisałam i znów wcięło – odbyłam serię rozmów potwierdzających naszą obecność :
Kórnik Zamek – zwiedzanie z przewodnikiem, godz 13.45 – sobota
Radzewice kolacja – godz 19.30 – sobota
pałac w Rogalinie – zwiedzanie z przewodnikiem – godz 11.00 – niedziela
obiad „Dwa pokoje z kuchnią” – godz 14.00 – niedziela.
UF – słuchawka czerwona.
Ludzie, jestem w panice! Wlasnie walcze z pomidorami (przerabiam na sos do pasty), a tu telefon. Rodzice Geologa sa w poblizu na wycieczce wysokogorskiej i chetnie wpadliby na chwilke ok. 15.30! Ratunku! Kuchnie odsyfic, sie ogarnac, ciasto upiec, a tu jeszcze herbata porzadna wyszla… 🙁 Dziecko przyszlo na obiad i mowi, ze ich zaprosilo i myslalo, ze mi powie przy obiedzie i to wystarczy.
Nemo, skarbie. Masz luksusową sytuację, naprawdę. Moje córki wsławiły się tym, że wracając z obozu harcerskiego – zaprosiły obóz do siebie. W rezultacie w naszym M-4 było przez kilka godzi 63 osoby. Byli wszędzie, nawet na balkonie. Mąż, ja i jeden z opiekunów non stop robiliśmy zapiekanki i litry wody z sokiem (poszło 11 butelek soku porzeczkowego), a chleb został przez nas wykupiony w 3 sklepikach. Były to jeszcze czasy kartkowe i kromki smarowałam margaryną przed wstawieniem do piecykka. Cud boski, że poprzedniego dnia udało mi się kupić wielki, 2 kg złom żółtego sera (planowałam podziuelić się w pracy, na szczęście nie zdążyłam). Grupa kielecka wyszła od nas po 16.00 ale rzeszowiacy zostal;i do późnego wieczora. To było raz i Tato jak najdelikatniej pouvczył 16-latki, że jednak nie mamy warunków na tak bogate życie towarzyskie. A Ty się szczypiesz z przodkami Geologa…
Majster i Margerita a do tego kot Behemot.
To bylo w Moskwie. W Kijowie natomiast na Podjezdzie jest muzeum Bulhakowa, gdzie ogladalem jego mieszkanie. Niestety, moj kot samobojca tez mial na imie Behemot. Krotko nazywano go Behi.
Mocno mrozic nalezy wodki typu czysta robiona z pszenicy lub zyta. Najlepsze jake pilem produkowano w Kaludze, 180 kilometrow od Moskwy i w Starogardzie Gdanskim, niedaleko Gdanska. Zeby wodka miala odpowiednia jakosc, to gorzelany musi do nie wlozyc wlasne serce. Wiem bo wkladam.
Za pomidorowe rady piekne dzieki. Moze namowie sasiadke na kooperacje i wystartuje z wlasnymi rceptami i silami.
Pyro dziekuje za informacje. Manewry wyglada na to beda udane.
Pan Lulek
Azaliż, Panie Lulku? Dobrzem pojął? Self-service?
Zlitujcie się 🙂 Czytam sobie bloga zawsze przy obiedzie a tutaj takie obrzydzanie jedzenia 🙁
A jem właśnie znakomite leczo własnej produkcji.
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Zjazd/
Podaję sznureczek jeszcze raz, uzupełniłam o ostatnie informacje Pyry, Jeszcze przez najbliższe 24 godziny mogę coś tam wywiesić, potem będę w drodze.
Panie Lulku,
jak już Panu się znudzą receptury, pomysł dla wielce leniwych: popakować pomidory w woreczki foliowe po kilka – i zwyczajnie zamrozić. Są świetne, bo po wyjęciu z zamrażalnika przelać gorącą wodą, skórka pięknie schodzi – i można użyć na zupę pomidorową, do leczo czy czego tam.
A co z Wojtkiem z Przytoka? Cosik się nie odzywa…
Pyro, ile osób w sumie będzie?
No, to tyle na razie, idę się ogarnąć.
Będzie 16-17 osób, w tym 15 nocujących. Idę robić obiad i przy okazji znowu zerknę w ceremoniał dyplomatyczny, tylko nie róbcie sobie nadzieji, że będę postępowała zgodnie z protokołem!
Whoohoo! Znalazłam 87 zł. w kasie plus 1.5 euro z ostatnich wojaży 🙂
Zaszalejemy!
Panie Lulku. Moze pan tez te pomidory obrac ze skorki powsadzac do sloikow dodac do kazdego tak 1/2 lyzeczki soku z cytryny zalac goraca woda albo cieplym sokiem pomidorowym. Zakrecic sloiki zagotowac jak dzem i juz. na sosy beda w zimie jak znalazl.
Alicjo – raz jeszcze udanej podrozy. No i nie „szalej” za bardzo. A Panu J. przekaz prosze serdeczne zyczenia z okazji uroczystego dnia 13.09.
Zorganizowani jestescie na 102 – pomyslcie i o nas podczas Zjazdu – no choc ociupine.
Co do pomidorow – niestety nie moge sluzyc pomoca, szczegolnie gdy Pan, Panie Lulek niewatpliwie masz wokolo siebie zwarta grupe chetnych do pomocy sasiadek. Czy szwajcarki sa tak gospodarne jak przyslowiowe niemki?
Dobranoc, u nas po polnocy
Echidna
Ciekawe te historyjki kulinarne.
Mojemu Ojcu trafilo sie kiedys plynac „Batorym” do Londynu. W jadlospisie widniala „Soup a la cardinale”. Ojciec oczywiscie zazyczyl sobie te zupe „kardynalska”. Byla to pomidorowa.
Przykro mi, ale blogowy cerber blokuje mi wpis jako calosc, wiec staram sie go przeslac na raty. Bede uparty 🙂
Echidna !
Prosze przyjac do wiadomosci, ze najbardziej gospodarne sa panie z Poludniowej Burgenlandii. Mowie z wlasnego doswiadczenia, gdyz ostatnio nie zajmowala sie mna zadna Niemka ani Szwajcarka a taka jedna pani z Polski nie znala ani slowa po niemiecku i ja musialem sie nia zajmowac. Rzecz jasna chodzilo o zakupy bo z reszta dawala sobie znakomicie rade.
Teraz juz chyba wszystko jasne. Pomysl zamrazania znakomity, ze tez na to nie wpadlem
Osobiscie glosuje na Pyre jako niewatpliwa mistrzynie gospodarnosci i zyciowej zaradnosci.
Pan Lulek
Świetna anegdota.
Dorzuce cos do katalogu obrzydliwości: A moja znajoma Amerykanka jeszcze latach pamięta zapach (i niestety smak) kotleta z restauracji na rynku Starego Miasta w Warszawie (nie powiem jakiej). Pewnie były to ostatnie kawałki owego słynnego syberyjskiego mamuta.
Panu J. najlepsze zyczenia, Pani Alicja ma na flaszke, nie pomrzemy, a Pan Lulek, to w Austrii, ale tu wszystko takie male, ze latwo sie dupnac, zreszta, to i tak obok
Alicjo, miłego pobytu w Polsce, od pogody poczynając na jednej głównej wygranej w lotto nie poprzestając.
Przy okazji (Pan Lulek pomógł na pamięć) dziękuję za szkolenie w sprawie suszenia pomidorów. Udały się znakomicie. Blog niniejszy to ze wszech miar Smaczne Miejsce!
Pozdrowienia, tss
Przepraszam, że zawracam głowę w tak gorący czas ale litościwi rodacy przywieźli mi spirytusu.
Od ubiegłego roku w zamrażarce leży worek jagód aronii i czeka aby go przerobić z tym spirytusem na nalewkę. Poprzednio robiłem na wódce szwedzkiej i wyszło niezłe ale niespecjalne.
Recepty w polskiej sieci raczej takie sobie więc pytam:
Czy nie zna ktoś jakiej takiej dobrej? Czytałem gdzieś , że z miodem a może jeszcze inaczej?
Pyro????
nemo???
Panie Lulek????
http://www.gotowanie.v9.pl/opinie/1129703856.28258400.html ty jest taki, co sie chwali i wyglada, ze wie o czym mowi, Andrzeju, zalewaj
Zgadza się Sławku,
tam właśnie wyczytałem o tym miodzie tylko, że pojęcia nie mam ile czego i w jakich proporcjach.
Ja strasznie przywiązany jestem do recept dokladnych takich – może w tym błąd ?
Pyra pisała kiedyś, żeby alkohol nie był za mocny (najwyżej 70 procentów) ale czy dotyczy to wsystkich owoców?
idz na czuja, eksperyment powinien byc Twoja domena, jestem pewien, ze sie uda, alkohol zawsze mozna pozniej rozcienczyc, ale przeciez to juz wiesz, nie uzywaj tylko tego do analiz, suszonego na benzenie, kopie wprawdzie identycznie, ale zostaje posmak diesla, warunki brzegowe juz znasz, reszta niech bedzie przygoda
Piękne powiedzonko, slawek, to”warunki brzegowe już znasz, reszta niech będzie przygodą”! Chyba włączę na stałe do swojego słownika, jeśli, oczywiście, pozwolisz. Pozdrowienia dla wszystkich, smakowitych snów życzę.
Alicjo,
Lec „w skowronkach”, i pisz jak najczesciej. Polegam na Tobie, ze bedziemy miec CALE sprawozdanie z Kornika.
P.S. Trzymaj oko na Pana Lulka, bo bez tej deski moze sie to zle skonczyc.
Buziuchna, Powiem Ci Jak moja Mamuska mi mowila ” lec nisko i piwoli, pyr, pyr 30/godzine tuz przy krawzniczku”. Dolecisz i przylecisz, bedziemy czekac.
Warunki brzegowe już znam – reszta będzie przygodą 🙂
No to idę pospać, jutro bardzo konkretne pakowanie i jazda – ale jeszcze przed wyjazdem się pojawie.
Lena,
Pan Lulek dobę wczesniej chyba tam będzie – przyuważę go kapke pózniej 🙂
Popatrzyłam do góry, nie ma wpisu od Heleny, to krótki komunikat:
Ma się dobrze, sama już sobie radzi, zmęczona po dniu – no bo kto by nie był, spróbujcie mieć takie wycinanki i komplikacje po! Ale brzmi dobrze i się przymierza do basenu, będzie pływać, zaraza, jak tylko „ładnie sie zagoi”. Powiedzcie jej, żeby jeszcze odczekała kapkę! Pora (na chwilę) na drobne lenistwo, a nie w chlorowaną wodę się rzucać!
No dobra, to ja się rzucam w wyrko, pora na telesfora, następna noc gdzieś nad Atlantykiem.
Milych snow Alicjo – przepocznij przed wyjazdem.
A Helene zes gdzies przeoczyla – toz pisze o swojej przygodzie gastronomicznej w Paryzu.
E.
Andrzeju Szyszkiewicz !
Na Twoim miejscu zrobilbym nastepujaca nalewke. Po pierwsze, jesli posiadasz, wez garnek gliniany typu „Rumtopf”, jesli nie masz to naczynie szklane typu duzy sloj na przyklad po marynowanych ogorkach 5 litrowy.
Owoce rozmrozic w duzej salaterce, nastepnie wyplukac w zimnej wodzie spod kranu. Ukladac warstwami z naczyniu przesypujac krysztalowym cukrem i na kazda warstwe wlac dwie lyzki miodu. Miod moze byc dowolnego rodzaju na przyklad akacjowy, wrzosowy itp. Po ulozeniu wszystkich owocow zalewac wolniutko spirytusem, tak daleko az cale owoce beda zakryte. Jesli zbyt malo spirytusu mozna na wierz dolac troche wody mineralne moze byc z babelkami ale o neutralnym smaku.
Naczynie uszczelnic folia albo jesli to jest twist zamknac pokrywke. Odstawic w ciemne miejsce o pokojowej temperaturze i zapomnic na co najmniej miesiec. Potem otworzyc naczynie i calosc dobrze wymieszac drewniana albo metalowa lyzka. Nie uzywac mieszadel z tworzyw sztucznych. Postawic w spokoju w poprzednie miejsce na kolejny miesiac.
Nastepnie wymieszac jeszcze raz i przecedzic przez geste sito. Owoce nadaja sie do ciast albo jako dodatek do surowych platkow owsianych do sniadania. Raczej nie dawac dzieciom, chyba, ze sa przeziebione, mala lyzeczke przed snem. Usypiaja nie dosluchujac do konca bajki wieczornej.
Pozostalosc nalezy zostawic na kilka dni w spokoju dla dokonania naturalnego procesu sedymentacj. Zlewac delikatnie do ciemnych butelek moga byc ceramiczne albo z ciemnego szkla. Co zostanie na dnie mozna uzywac do roznych celow na przyklad do kawy jesli ktos lubi. Nalewka ma konsystencje likieru jest ciemna lejaca sie o mocy okolo 70 %. Dobra na zimowe wieczory. Mozna dodawac do grzanca albo pic malymi kieliszkami.
Taka wlasnie propozycje przedklada abstynent
Pan Lulek