Co to jest?
Ze słowami tymi mamy do czynienia na co dzień: widnieją na opakowaniach produktów i w artykułach prasowych. Rozumieją je doskonale fachowcy, ale wszyscy powinni się w ich znaczeniu orientować.
Stąd pomysł swego rodzaju popularnego leksykonu, który w sposób przystępny objaśni słowa z pogranicza nauki i… kuchni. Zaczynam od A.
Agar – substancja występująca w większości glonów należących do krasnorostów, która jest wielocukrem o łączącym się w skomplikowane sieci. Stosowany jest jako substancja żelująca.Nie jest szkodliwy dla zdrowia.
Azotany – sole kwasu azotowego, które mogą powstawać w wyniku naturalnego obiegu azotu w przyrodzie, albo dostawać się do środowiska w postaci nawozów mineralnych lub zanieczyszczeń przemysłowych. Azotany gromadzą się w tkankach roślin, a ich duże dawki są szkodliwe dla zdrowia. Dopuszczalna dzienna dawka, ustalona przez WHO (Światową Organizację Zdrowia) wynosi 5 mg na kilogram wagi ciała. W Polsce zawartość azotanów w roślinach uprawianych wynosi średnio: * dla marchwi 8,47 – 155,70; *dla cebuli 11,20 – 45,50; *dla sałaty 89,00 – 349,80; *dla pomidorów 1,70 – 17,00 miligramów na 100 gramów warzywa.
Większość azotanów dostających się do organizmu pochodzi z warzyw. Azotyn sodu czyli saletra, oraz azotany sodu i potasu służą do peklowania mięsa, są jedynymi znanymi konserwantami mogącymi zahamować rozwój bakterii jadu kiełbasianego. Ich stosowanie to wynik koniecznego kompromisu, bowiem zatrucie jadem kiełbasianym jest bardzo groźną i często śmiertelną chorobą. Szkodliwe działanie azotanów polega na obniżaniu zdolności organizmu do wykorzystywania witam,in z grup A i B, miedzi i białka, zwiększeniu przyswajania cynku i niszczeniu hemoglobiny. W organizmie azotany mogą się przekształcać w jeszcze bardziej szkodliwe azotyny, którym przypisuje się działanie rakotwórcze.
Alkaloidy – związki zaliczane do umownie utworzonej i nie do końca określonej grupy farmakologicznie aktywnych wyciągów roślinnych. Większość z nich to trucizny, wszystkie zaś mają gorzki smak, któremu zawdzięczaja swą nazwę. Do grupy tej należą m.in. atropina, morfina, kokaina, nikotyna, chinina, strychnina, i wyciągi z naparstnicy czyli digitalina i digitoksyna. Większość alkaloidów to związki zasadowe tworzące sole w reakcjach z kwasami. Nie wiadomo, czy są to produkty uboczne przemiany materii roślin, czy też spełniają w ich organizmach jakieś funkcje np. jako związki chroniące przed owadami czy regulujące wzrost.
Aspartan – substancja 200 razy słodsza od cukru, która do niedawna był stosowana tylko do produkcji żywności dla osób chorych na cukrzycę. Jest jedynym z trzech najczęściej używanych słodzików, czyli substancji słodzących nie zawierających cukru, który jest dopuszczony do stosowania w żywności ogólnego przeznaczenia. W jego przypadku nie stwierdzono bowiem szkodliwego działania na organizm człowieka.
To był dobry początek. Mogą być kolejne litery alfabetu. Jeśli uznacie, że warto ten leksykon uzupełniać. Sami też możecie (a nawet powinniście) tę encyklopedię rozwijać.
Komentarze
Agar-agar – czy to nie w Polsce byl produkowany?
Alkaloidy brzmia jak androidy.
A ogolnie tak na wszelki wypadek nie czytam informacji na nalepkach – moze powinnam – bo inaczej to tylko zamknac sie w szafie i powiesic w charakterze kapotki. To niezdrowe, to tuczace, to zabija tamto, a inne powoduje jego wzrost. I badz tu madry! Arkadius kiedys nawolywal do natury – ba, to nie takie proste jak wiemy. Dla wiekszosci wprost niemozliwe.
Ciekawam jak by sie czul taki na przyklad Homo neanderthalensis po skonsumowaniu zywnosci z puszki. Pewnikiem „przewinalby sie” w trybie przyspieszonym. A my zajadmy ze smakiem – no moze nie wszyscy.
Panie Piotrze, co z moim pytaniem odnosnie stolu Madame de Pompadour?
Bede wdzieczna za udzielenie wyjasnien.
Pozdrawiam radosnie – za 0.5 godziny fruwam do domu
Echidna
Pomysl na leksykon calkiem niezly, oby tylko nie skonczylo sie na poczatkowych literach, podobnie jak „Abecadlo” Boya. Pomysle, podumam, to moze co podrzuce.
Echidno, przepraszam bardzo!
W ferworze przygotowań do wyjazdu zapomniałem o Pompadurce i jej stole. Sam nic o nim nie wiem. Muszę więc dotrzeć do specjalisty. Kiedyś przed laty dostałem od (wówczas prostego doktora historii) Stefana Mellera kartę menu z pewnej kolacji wydanej przez tę damę. Więc – mam taką nadzieję – i o stole pewnie wie wszystko. Zapytam gdy tylko pojawi się w Warszawie.
Na „A” jest aqua vitae (woda życia), okowitą po spolszczeniu zwana. Jej wpływ na organizm obserwują kolejne pokolenia badaczy. Rozwiązuje języki (słowotok, niepohamowana rządza objaśniania wszystkim wszystkiego), i problemy (węzły gordyjskie zamienia w babskie – proste), zawiązuje związki (efekt krótkotrwały i po odstawieniu preparatu bywa, że dramatyczny). Używany jako pierwszy wykrywacz prawdy ? in vino veritas, i jako nośnik dla genialnej przyprawy ? wina i brandy. Choć sama z potrawy wylata obłoczkiem lub płomyczkiem, to jej esencja pozostaje. (Panie Piotrze – choć blog przeszukałem, to flambirowania żem nie znalazł). Nieodzowna przy dziczyznach, a ceniona dopiero, gdy znający się na rzeczy sam przyrządzi i wyleżakuje w piwnicy. W Polszcze kiedyś pogardzana (Jan Chryzostom Pasek), obecnie ceniona tylko, gdy z zagranicy. Cóż, kiedy krajowe wytwórstwo jeno chałupniczo, przez domorosłych alchemików, partolone jest przez nadmierne łaknienie i tylko trzy, góra cztery kubły smakowe na ozorze. Podobnie jak sery
Proszę zajrzeć pod hasło „naleśniki”. Był tekst na ten temat i opowieść o crepes Suzette. Podałem informację o tym jak naleśniki polewać alkoholem i podpalać. Ale prawdą jest, że nie użyłem słowa flambirowanie pisząc poprostu o płonących naleśnikach. Ten wpis sprowokował 112 komentarzy.
Na „A” jest aqua vitae (woda życia), okowitą po spolszczeniu zwana. Jej wpływ na organizm obserwują kolejne pokolenia badaczy. Rozwiązuje języki (słowotok, niepohamowana rządza objaśniania wszystkim wszystkiego), i problemy (węzły gordyjskie zamienia w babskie – proste), zawiązuje związki (efekt krótkotrwały i po odstawieniu preparatu bywa, że dramatyczny). Używany jako pierwszy wykrywacz prawdy ? in vino veritas, i jako nośnik dla genialnej przyprawy ? wina i brandy. Choć sama z potrawy wylata obłoczkiem lub płomyczkiem, to jej esencja pozostaje. (Panie Piotrze – choć blog przeszukałem, to flambirowania żem nie znalazł). Nieodzowna przy dziczyznach, a ceniona dopiero, gdy znający się na rzeczy sam przyrządzi i wyleżakuje w piwnicy. W Polszcze kiedyś pogardzana (Jan Chryzostom Pasek), obecnie ceniona tylko, gdy z zagranicy. Cóż, kiedy krajowe wytwórstwo jeno chałupniczo, przez domorosłych alchemików, partolone jest przez nadmierne łaknienie i tylko trzy, góra cztery kubły smakowe na ozorze. Podobnie jak sery
uhm i dziękuję za naleśniki 🙂
Przepraszam za powtórzenie, jakoś cos z tym kompem nie umiem
A ja dzisiaj kończę moją antologię prywatną dedykacją dla naszych Panów i wszystkich zresztą zainteresowanych
OGDEN NASH
ucięło mi nie wiadmomo dlaczego, więc c.d.
rEFLEKSJE NA TEMAT PRZEłAMYWANIA LODóW PRZY NAWIąZYWANIU STOSUNKóW TOWARZYSKICH (f-ty dość obszerne)
Kawa
Się nadawa,
Lecz gorzała
Szybciej działa
Herbata
Też zbrata;
Ale martini
Szybciej to czyni.
Kakao
Też by działało;
Ale jest szybszy program:
Sto gram.
Sok z pomarańczy
Jest tańszy;
Lecz dolać wódki –
Są skutki.
Coctaile mleczne
Są bezskuteczne;
Ale wóda
Czyni cuda.
Po tonicu
Brak wyniku;
Po ginie –
Rezerwa ginie.
Banany w mazagranie –
Niebanalne zagranie;
Lecz sukces towarzyski,
zapewnia zwykła whisky.
Sok grepfrutowy
Jest zdrowy;
Zmieszany z ginem daje większy plus –
Luz.
Na tym kończę obowiuązki prtzswojenia pt Prtzyjaciołom anglojęzycznej poezji niepoważnej w tłumaczeniu St.Barańczaka.
Z żalem stwierdzam, że raczej już przed południem nie będę się na ukochanym blogu udzielać, bo
1. pralka „chodzi”
2. zasolona kapusta z marchwią i jabłkami czeka na uciśnięcie w naczyniu,
3. musze położyć spać p. Lulka w czwartek 20-go, a upatrzony hotel nie chce mieć z nim w tym dniu nic wspólnego,
4. część roślin z letniej wiligiatury balkonowej trzeba już przenieśćź do mieszkania, bo np bananowcom już za zimno , hoja czeka na nowe podpory, a podłoga na balkonie wygkląda jakby po niej przeszła procesja, a dziewczątka niewinne hojnie kwiatki sypały.
UF. Do obiadu wystarczy. Wczoraj były nasze ulubione szare kluski z kapustą, została świetna, zasmażana kapusta, do której dzisiaj dosmażę kaszankę i będzie „dorożkarski” obiad.
Dzień dobry
Absynt – mocny trunek i nie wiadomo dlaczego zakazany. Ostatnio dozwolony w większości krajów UE. W naszym nadal zakazany.
Pozdrawiam
Wojtku!
jakbyś wiedział, co absynt robił z ludźmi w epoce fin de siecle, to byś się nie dziwił.
Panie Piotrze!
Tak ni z gruszki ni z pietruszki z początkową literą „a” skojarzył mi się „amaretto” (skojarzyło mi się „amaretto”???), taki fajny likier, którym poczęstowano mnie kiedyś we Włoszech.
Ogdena Nasha kiedyś, w dawnych, dawnych czasach, z upodobaniem drukował „Przekrój”. I to w niemałych ilościach. Ten dzisiejszy wiersz, czy podobny, też jakbym gdzieś czytała…
Dzięki, Pyro, za wczorajszą dedykację 😉 Z kolei moja siostrzenica, kiedy jeszcze była w szkole podstawowej (muzycznej), przyniosła głupawą piosenkę zaczynającą się od słów:
Jan Sebastian Bach
Urodził się w Eisenach…”
(to niby prawda, ale dalej było już jakoś bez sensu; nie był to z pewnością Ogden Nash)
Pyro !
Jestem porazony. W najgorszym przypadku skombinuj pierzyne. Jak nie chca to nic na to nie poradze. Czyzbys Ty pozostala moja ostatnia deska ratunku ?
Leksykon jest piekna idea i sadze, ze wszyscy bedziemy go uzupelniali a po jakims czasie bedzie to dzielo zbiorowe wydane w niewielkim nakladzie o niebotycznych cenach za egzemplarz.
Wyprawa na uhudler w pelni udana. Takoz na aqua vitae sliwovicae i gruszkae. Wszystkie gatunki beda do sprobowania.
Wiadomosc dla nemo.
Tak sobie wyliczylem, ze z tej ojczyzny Wilhelma Tella trudno bedzie jednym skokiem dojechac do Rumunii. Jak wiecie ode mnie poprzez Wegry daje sie bez klopotow dojechac. Kiedys zrobilem za jednym zamachem trase z Warszawy do Sofii ale bylem kompletnie wykonczony.
Pomyslcie o stopie u mnie w drodze tam i z powrotem. Do Polski wyjezdzam w dniu 19 wrzesnia rano a wracam 27 wieczorem. moze troche pozniej o jeden dzien. Macie u mnie do odebrania dwie nagrody, dalej zrezygnowalem z zabawy, bo przy Waszej wiedzy puscilibyscie mnie z torbami. Poza tym Slawek tez podobno chce cos dac dla Was.
Poza tym, do polowy pazdziernika nie mam zadnych konkretnych planow.
Czekam zatem na wiadomosci od Pyry i od Was.
Zaopatrzony na droge
Pan Lulek
Witaj Torlinie
Niestety pozwolę sobie nie zgodzić się z Twą opinią. Podaję za Wikipedią- „W końcu XIX wieku dramatycznie spadły zbiory winogron z powodu ataków phylloxery na plantacje, co spowodowało to wzrost cen wina i zrównanie ich z ceną likierów. Poskutkowało to wzrostem spożycia różnego rodzaju alkoholi wysokoprocentowych. W początkach XX wieku zaczęły krążyć różne historie o rzekomym szkodliwym oddziaływaniu tych ostatnich, a zwłaszcza absyntu, zawierającego piołun, uznawany za roślinę halucynogenną. Łączono go z licznymi zbrodniami, szczególnie morderstwami, popełnianymi pod wpływem trunku. Opowieści te były podsycane przez ruch abstynencki i stowarzyszenia winiarzy.
Pierwszy zakaz produkcji i handlu tym alkoholem wprowadzono w Wolnym Kongu już w 1898 roku. W 1905 roku, jako pierwsze europejskie państwo, podobne restrykcje wprowadziła ojczyzna absyntu – Szwajcaria, która zakaz ten wpisała nawet w 1907 roku do swojej konstytucji. Delegalizacja szybko objęła wiele krajów Starego Kontynentu i Stany Zjednoczone (1912), w 1915 roku obejmując też Francję. Pernod przeniósł produkcję alkoholu do Hiszpanii, gdzie nadal była ona legalna, jednak z powodu braku rynków zbytu, szybko zmuszony był zakończyć produkcję. Trunek wytwarzano w małych destylarniach, głównie w Czechach, w większości jednak powstawał on w niewielkich manufakturach. Jego popularność stopniowo malała.
Reaktywacja absyntów. W latach 90. na zlecenie brytyjskiego importera napojów alkoholowych czeska destylarnia rozpoczęła produkcję absyntu na większą skalę. Było to możliwe, gdyż zarówno w Czechach, jak i Wielkiej Brytanii nigdy nie zakazano prawnie produkcji, ani handlu tym alkoholem. Zainicjowało to odrodzenie popularności trunku.
Regulacje we Francji zostały zmienione w 1988 roku, kiedy uchwalono prawo stanowiące, że zakazana jest produkcja i handel alkoholami nie spełniającymi norm Unii Europejskiej dotyczących maksymalnej dopuszczalnej zawartości tujonu, jak również tych nazywających siebie absyntem. Nastąpiło szybkie odrodzenie francuskich tradycji związanych z trunkiem, który w tym kraju oficjalnie nazywa się teraz spiritueux ? base de plantes d’absinthe (wódka na bazie piołunu).
W Konfederacji Szwajcarskiej konstytucyjny zakaz dotyczący tego trunku został uchylony w 2000 roku, jednak wpisano go do ustawodawstwa zwykłego. Absynt stał się w swojej ojczyźnie ponownie całkowicie legalnym alkoholem 1 marca 2005, po uchyleniu odnośnych przepisów. Obecnie w tym kraju można handlować nim i produkować go całkowicie zgodnie z prawem.
Na dzień dzisiejszy produkcja i handel nim jest dozwolona niemal w każdym kraju, gdzie alkohol jest legalny. Wyjątkiem pozostają Stany Zjednoczone, tam jednak nie jest zakazane posiadanie i spożycie absyntu. Pomimo zakazu funkcjonują tam jednak niewielkie destylarnie.”
Dodam, że piłem drinki na absyncie w Portugalii i nie oszalałem.
Pozdrawiam
Oj, a nie jest to przypadkiem gorzkie, Wojtku? Toż to chyba na bazie piołunu, który jak wiadomo, jest przeokropnie piołunowaty.
Ciekawa jestem, dlaczego zakazany – jak ludzie lubią gorzkie, to niech…
Wojtek ma racje, zakaz absyntu to byla sprawa polityczna. Na poczatku XXw ceny wina spadaly i lobby winiarskie postanowilo zlikwidowac likierowa konkurencje. Wiadomo bylo, ze absynt ma dzialanie euforyzujace, pobudzajace i stymulujace. Artysci eksperymentujacy ekscesywnie z tym trunkiem (van Gogh, Toulouse-Lautrec, Rimbaud, Baudelaire, Degas i inni) i tworzacy pod jego wplywem, nadali mu legendarna opinie trunku prowadzacego do szalenstwa, epilepsji i samobojstwa. Makabryczny mord w Lozannie stal sie podstawa do wydania zakazu produkcji absyntu w Szwajcarii, popartego w referendum w 1908 roku. Zakazano tez gier hazardowych i dopiero od kilku lat kasyna w Helwecji sa znowu legalne. Rowniez w wyniku referendum. Obecnie produkcja absyntu jest legalna, ale w kolebce tego trunku Val de Travers nadal pedzi sie rocznie ok. 15 000 l nielegalnej piolunowki o zawartosci tujonu przewyzszajacej dopuszczalne granice. Dotrzec do niego mozna tylko majac znajomych-znajomych, cos jak z nielegalna sliwowica w Polsce.
Nie ma to, jak sprytnie dorobić legendę 🙂
Ja też staram się omijać nalepki Echidna, bo nic bym do ust nie wzięła ze strachu, a tu jednak mimo zagrożeń żyjemy coraz dłużej. Zastanawiam się Panie Lulku, czy do Beherovki nie dodają piołunu – raz w zyciu wypiłam kieliszeczek (pan J. odradzał, ale na spróbowanko…) było to bardzo dawno temu, i pamiętam, że było to dla mnie smakowym wstrząsem.
eeeee tam… życie jest szkodliwe dla zdrowia 🙂
Panie Lulku, dzieki za zaproszenie i zapowiedziane nagrody! My tak sie wlasnie zastanawiamy nad zatrzymaniem u Ciebie w tamta strone. To by bylo 30 wrzesnia lub 1 pazdziernika i byloby nas czworo. Droge powrotna mlodzi juz sobie zarezerwowali samolotem z Bukaresztu do Mediolanu i potem pociagiem do domu. My – starzy bedziemy wracac sami, trasa jeszcze nieustalona, ale rowniez chetnie przez Pana-Lulkowa Burgenlandie 🙂 Zadzwonimy zanim wyjedziesz do Kornika i sie dogadamy. Czy jest cos helweckiego, czego pozadasz szczegolnie? Zlote sztaby z rezerwy narodowej wykluczone, reszta do negocjacji 😉
Ja się tu ciągle mijam (łajza mineli) z wpisami…
nemo, podaj emila.
Alicjo, zerknij do poczty
zerknęłam, Pyro.
http://www.chez.com/absint/
dla ciekawskich o absyncie, wersja francuzka i angielska,
szanuj zycie nalezycie, bo jak umrzesz stracisz zycie
Wojtku! Nemo!
Już tak dokładnie to ja się na tym nie znam. Rzeczywiście, interesując się impresjonizmem czytałem w opracowaniach sporo na ten temat, ale teraz cholercia nie mogę tego znaleźć. Może macie i rację. Ale mnie wystarczy spojrzeć na obraz Degas „Absynt”.
http://www.bar.art.pl/img/degas.jpg
Wojtku! Nemo!
Ale poczytajcie sobie na spokojnie. Wychodzi z Was liberalizm permanentny – wszystko wolno.
http://kobieta.gazeta.pl/wysokie-obcasy/1,53667,1229433.html
Dla Alicji i wszystkich innych:
kapitan.nemo@op.pl
Panie Piotrze!
The postman always rings twice! Wlasnie byl listonosz i przyniosl „Polskie posty”. Dziekuje bardzo Pani Barbarze i Panu, rowniez za mila dedykacje i autografy! Dziecko od razu rzucilo sie na przepisy o pierogach, mam nadzieje, ze samo je tez bedzie lepic 😉
Pytanie: Ktorej poczcie nie ufa Redakcja Polityki? Przesylka byla lotnicza i polecona, musialam pokwitowac odbior. Kosztowalo (wysylka) 15,40 zl 🙁 Mam wyrzuty sumienia. Koperte chyba zachowam dla potomnych, bo jest na niej 8 stempli i 3 nalepki.
Czy ktos z Was pil kiedykolwiek ALASZ?
http://pl.wikipedia.org/wiki/Alasz
W Polsce nadal jest monopol pocztowy. Więc odpowiedź jest prosta.
Alasz to trunek często występujacy także w Szwejku. I dziś można go wypić w Czechach. Próbowałem lecz nie wzbudził mojego zachwytu. Choć obrzydzenia też nie. Jeśli już likier to zdecydowanie wolę amaretto.
aaaapewnie, że tak. Wśród „prezentów”, które dla Ciebie zabierze Pan Lulek, dostaniesz też ksero mojej „księgi alkoholowej” Sama będziesz sobie mogła zrobić, tyle, że ja bym ci alaszu nie polecała. Mnie nie smakuje.
Tak na skład, to chyba bym alasz polubiła…
A w polskiej literaturze pojawia się w „Słówkach” Boya:
„Raz ją spotkał pewien malarz,
Który często pijał alasz”
– ją tzn. panią Stefanią, co kto ją poznał, wolał od innych pań ją 😀
Oho, Pyra oderwala sie od kapusty 😉 Odpocznij sobie troche, a to sie zameczysz przed tym Zjazdem 🙁 Alasz znam tylko z literatury i piosenek typu „siekiera, motyka”. Moze jak z kminkiem, to zdrowe (ten alasz)? Z gory dziekuje za „ksiege alkoholowa” i wszystko inne, co Pan Lulek zdola upchnac obok pierzyny (licze na pare orzechow od Wojtka) 🙂
Doroto – słoneczko. Nie wiem, jak tam ten kurlandzki alasz; to co ja piłam , smakowało nieco na skrzyżowanie syropu od bólu gardła z mdłą słodyczą. Na miejscu Pani Stefanii też bym się nad owym Panem zastanowiła. Gorzej, że „tymczasem mu wychłódło, bo już była stare pudło”. Za długo myślała. Ot, co.
O, widzę Panie Piotrze, że Panu też smakowało amaretto.
Aspartan – wedlug opublikowanych niedawno badan mozna wnioskowac, ze apsartan nie jest az tak neutralny jak Pan raczy sugerowac. Okazalo sie, ze produkty zawierajace aspratan wywoluja podobny efekt jesli chodzi o reakcje na drodze sygnalizacyjnej miedzy trzustka a ukladem limbicznym. Chodzi tu oczywiscie o kaskade sygnalizacyjna, w ktorej bierze udzial insulina. Mechanizm nie jest jasny, ale autorzy badan sugeruja, ze pod tym wzgledem aspartan moze roznic sie nie wiele od tradycyjnego cukru.
Panie i Panowie tutaj o wykwintnych trunkach na „a”: amaretto, absynt, alasz…
A nasza rodzima „alpaga” ? Nazwa marki wina jablkowego niskoslodzonego o sporej zawartosci SO2, ktora to nazwa zostala z czasem rozciagnieta jako slowo-klucz do magicznego swiata wszystkich win jablkowych produkowanych przez przetworstwo owocowe w Polsce.
Ja jeszcze do miłośników amaretto (też lubię) – mój znajomy znalazł sobie nowe zastosowanie do amaretto i ku mojemu przerażeniu zaraził już kilka osób. Otóż Andrzej używa amaretto jako zaprawy do przemycanego, ruskiego spirytusu. Używa oszczędnie, bo mu drogo wypada. W rezul;tacie gość dostaje kieliszek (kielich raczej), w którym na dnie są 3 łyżeczki amaretto, reszta to czysty sprit. Kto nie zwyczajny (jak ja) może toast przypłacić zapaścią. Czasem towarzystwo się zlituje i pozwala dopełnić szklankę sodą albo inną mineralna gazowaną. Ostrzegam wszystkich – ładnie pachnie, działa jak dynamit .
No dobra. Teraz zadanie dla blogowiczów. Kiedyś Helena podała swój numer telefonu pod którymś z wpisów dla Wojtka z Przytoka latorośli udającej się na Wyspy. Za cholerę nie mogę tego właśnie wpisu odnalezć, a chciałabym zadzwonić , bo się niepokoję, i nie tylko ja. Może z tego zdenerwowania nie moge znalezć, popatrzcie i podajcie. Było to z pół roku temu…albo jakoś tak.
No wiec ja juz tydzien temu o tym myslalam i szukalam, bez skutku 🙁
Mam adres Heleny i telefon. Dzwonic?
Kurcze, moje wpisy, odpowiedzi Helenki przekopałem i guzik. Szukanie jak igły w stogu siana. Może ktoś z Was bedzie miał więcej szczęścia. Dzwoniłem do dzieciaków – w grę wchodzi kwiecień, maj, czerwiec. No ale one jeżdżą w tę i nazad jakby miały motorki w tyłkach i też nie potrafią daty wskazać.
KOMUNIKAT:
Dodzwonilam się, rozmawiałam z Renatą, miałysmy przerwane połączenie dwa razy, ale: Helena, ta paskuda wredna, jest na spacerze z koleżanką!
I wszystko dobrze!!!
Helena jest na spacerze z Renata. Na pierwszym. Przekazalam pozdrowienia i wyrazy troski. Prosilam o wpis po powrocie z przechadzki 🙂
Alicjo, rozmawialas z Ewa 😉
Tośmy się łajza mineli 🙂
No właśnie, niech nas nie stersuje, tylko coś napisze, do cholery! Zdanko, albo dwa.
No to znów kamień z serca. Mogłaby się nasza przyjaciółka odezwać. Tyle rycia w archiwum gospodarza za telefonem!No ale najważniejsze, że jest ok.
Pozdrawiam
Zdumiałam sie, bo dawno tak kiepskiego połączenia nie miałam, nemo, wiec co usłyszałam, to podałam, a część mi pewnie uciekła. No ale nie jest zle, czyli – jest dobrze!
Heleno – slyszysz (czytasz?) – tak Cie ladnie prosza i ja tez. Odezwij sie. Jak przepoczniesz po spacerze, albo i wczesniej.
Wojtku – ja ryje za frytkami krolewskimi i poki co guzik. Alem uparta. Musze znalezc. Gdzies zadzialam skopiowany dokument z przepisem – Alicji bodajze.
Właśnie szukajac numeru telefonu do Heleny te frytki mi sie rzuciły w oczy, tylko bij-zabij, który miesiąc?! Zaraz poszukam, Echidno, nie ryj!
No, to odetchnelismy, mozemy wrocic do alpagi. Za moich czasow nosila nazwe J-23, bo akurat tyle kosztowala. Milosnikow Château de Jabol i La patique nie odstraszala zawartosc siarki, wazny byl bukiet 😉
Inna nazwa to „Alpageaon de la Patik”
Słuchajcie, ja bym tak się na Helenę nie wkurzała, bo po tej operacji, jaką ona miała, raczej łatwo się chyba w klawiaturę nie stuka… Wiem, że tak właśnie jest ze znajomą z Paryża, która dokładnie w tym samym czasie miała to samo 🙁
a swoja droga producentom „jaboli” nie brakowalo fantazji. Byl taki jeden winczak, ktory widzialem tylko na Mazurach. Nazywal sie frywolnie „Wigraszek”, ale to nie nazwa byla tak fantazyjna. „Wigraszek” nosil apelacje „vermouth ziolowy witaminizowany”. Nie do pobicia, co ?
My się nie wkurzamy, my się niepokoiliśmy!!!
Echidna, a żebys wiedziała, ze jak czegos potrzebujesz, to spod ręki znika – przekopuję drugi raz, i ni ma tych wpisów o frytkach, a przecież dopiero co mi mignęły przed oczami. Czary?!
Z pamieci mogę odtworzyć, najwyżej Helena mnie zruga:
Gotujemy ziemniaki w mundurkach, tak, zeby nie byly miękkie, z jakieś (według mnie) 7-8 minut. Chłodzimy, krajamy na dosyć spore cząstki, rozkładamy na tacy, zamrażamy. Zamrożone wyciagamy, wrzucamy na rozgrzany olej, 3 minuty, wyciagamy i wyrzucamy na papierowe ręczniki, żeby z oleju osączyć. Znowu zamrażamy – i tę operację z zamrażaniem, osączaniem i smażeniem powtarzamy 3 razy – pamietam, że to był mróz i wywalałam tacę z frytkami na śnieg , styczeń może? Ale nie mogę tego wpisu znalezć na zawołanie, Murphy’s law 🙂
Pani Dorotko, totez my jak ten chlop z mojej okolicy. Widzac turyste wedrujacego skrotem przez jego lake zagrozil mu, ze jak go dopadnie, to go niezaostrzonym koncem w ziemie wbije! Kiedy turysta jal sie sumitowac, ze zgubil sciezke i nie chcial narobic szkody, chlop odrzekl: „Totez jak tak po dobroci!”
# Helena pisze:
2007-02-27 o godz. 22:01
FRytki po belgijsku, powiada Pan? Prosze bardzo. Oto slynny, fenomenalny i troche pracochlonnt prezepis Hestona Blumenthala na frytki trzykrotnie smazone – wychodza chrupiace z wierzchu, zas puszyste jak puchowa poduszka w srodku;
Na 4 osoby:
4 duze ziemniaki typu King Edward albo Maris Piper
2 lyzeczki soli morskiej
1 litr oleju w miare bezsmakowego.
Ziemniaki pokroic na odpowiednie kawalki i wrzucic do dyzego garnka z zimna woda na pol godziny, aby sie wyplukaly ze skrobi, co powoduje, ze ziemniaki beda bardziej puszyste. Zlac te wode, przeplukac pod woda biezaca, zalac nowa woda i osolic. Zagotowac i trzymac na ogniu ok 10-12 minut albo do chwili kiedy noz wchdzi bez trudu do najgrubszej fryty. Osaczyc z wody i przeplukac pod bardzo zimna biezaca woda aby zatrzymac proces gotowania sie/ Osuszyc recznikiem papierowym i wylozyc na blasze, na pergaminie. UMiescic w zamrazalniku na 30 minut.
Napelnic garnek do jednej trzeciej olejem (ok 1 litra) i doprowadzic do temperatury 130 st. C. (na powierzchni oleju zaczna sie pojawiac male babelki). PO wyjeciu frytek z zamrazalnmika i lekkim otarciu papierem toaletowym ostroznie zanurzac po 8-10 frytek w oleju, gotujac je po 4-6 minut, az sie zaczna zabarwiac na zloto. Wyjmowac, rozkladac znow na blache i do zamrazalnika na 30 min. Powtorzyc smazenie w oleju po raz drugi.
Na ostatnie gotowanie podnies temperature oleju do 180 ct. i gotowac 2-3 minuty.
Po ostatecznym wyjeciu z oleju i osaczeniu na papierowym reczniku, posypac szcypta grubo mielonej soli morskiej.
Frytki mozna przygotowac i dwukrotnie usmazyc dzien przed podaniem, a potem tylko zanurzc w oleju po raz trzeci przed podaniem.
No, owszem, pracochlonne, ale my tu mowimy o Frytkach Krolewskich, OK?
Znalazłam, ślepota …
Pyro,
chyba sos pomieszalas albo twoje Ruskie przyjechali z Czukotki lub Ziemi Franciszka Jozefa. Za moich mlodych odleglych czasow w Sojuzie mozna bylo kupic spirt tylko za kolem polarnym. Dlatego moje transporty polskiego spirytusu byly tam rarytasem. Chyba, ze pierestrojka poszla na calego i na ostro. Picie amaretto jako dodatek do mocnych koktajli znajduje znakomicie. Taki malutki fikolek. Na morzu pijano inny trunek ktory tez mi wowczas jako zdrowemu mezczyznie smakowal. Bralo sie butelke Cinzano 3/4 litra i butelke spiryrusu 1/2 litra. Kazdego zwalalo z nog a poklad kolysal sie niezaleznie od stanu pogody.
Droga nemo, skoro nie masz bezposredniego dojscia do wiadomych metali szlachetnych, to informuje, ze w roku panskim 1946 jako dziecko warszawskie bawilem trzy miesiace w Szwajcarii. Niewiele pamietam. Miejscowosc nazywala sie Adelboden a pensjonat Alpenruhe. Obiecywalem sobie i nadal obiecuje, ze jesli ten pensjonat nadal istnieje to chcialbym go odwiedzic. Tyle, ze w intrnecie znalazlem dwie miejscowosci o tej samej nazwie i nie wiem o ktora chodzi. Tam tez po raz pierwszy w zyciu jadlem kaczke nadziewana pomaranczami. Do dzisaj jest to cos co uwielbiam. To tak na marginesie. Oczekuje Was w drodze na wschod i zachod. Bede z powrotem 27 wrzesnia. wyslijcie maila na juz podany adres albo zatelefonujcie. W obie strony mozliwosc noclegu tyle, ze pierzyny nie dam do uzywania.
Gotujcie sie na weselisko i nie odmawiajcie sobie kielicha cujki.
Pan Lulek
Torlinie, przeczytalam spokojnie i 2 razy artykul polecany przez Ciebie o godz. 12.46. Jedyne, co mi nie pasuje, to fakt, ze Pani Agnieszka nie odrobila lekcji zbyt starannie piszac o zakazie produkcji absyntu „raz na zawsze”. Poza tym zirytowala mnie uwaga:
„Smak pastisu ma w sobie wspomnienie jasnego, południowego słońca, przesiadywania w kawiarni i powolnego, wakacyjnego rytmu dnia. W absyncie byłaby jeszcze domieszka dekadencji, ale o niej trzeba zapomnieć” Otoz, nie wiem jak Wojtek (nie sadze bysmy sie bardzo roznili), ale ja w moim „permanentnym liberalizmie” nie lubie autorytarnych nakazow i zakazow, a „domieszka dekadencji” dodaje kolorow szarosci zycia 🙂 Notabene, pastis tez da sie pic 😉 ale brak mu tej ceremonii i oczekiwania…W mojej okolicy absynt nazywany jest zielona wrozka (Grüne Fee). Na koniec prosba: jesli nie chcesz, by Twoje wpisy przeszly niezauwazone, zamieszczaj jeden link na raz. Ten wpis znalazlam przez przypadek, a szkoda by bylo, bo obrazek ladny 😉 Gdyby go podpisac „Alpaga” albo „Denaturat”- efekt bylby taki sam. Bardzo wiarygodna wizja.
U mnie zimno, deszcz na przemian z gradem. Wracam po pracy do domu a tam córcia, która wpadła na kilka dni skulona na kanapie. Zmarznięta – koszulina flanelowa do kostek, skarpety góralskie na stopach, włosy mokre. A w misce grzyby:kozaki, prawdziwki, podgrzybki, kurki. Wzięła psy, wybrała się do lasu i nazbierała michę grzybów. Już gotowe pachną w garnku. Podsmażyłem na maśle z cebulką i udusiłem w śmietanie. Pycha!!! Jemy ostatnio proste potrawy. Wczoraj była kaszanka swojska podsmażana na patelni i odrobinę doprawiona majerankiem z kiszonym ogórkiem i świeżutkim chlebem a dziś grzyby. Na kolację kiełbasa pachnąca czosnkiem i pomidor. No i niestety zaraz muszę napalić w „kozie” bo chodzimy ubrani na cebulkę. Jesień chyba idzie choć gęsi jeszcze nie skrzeczą lecąc na południe. I tyle na wsi, na zachodnich kresach.
Miłego wieczoru
Ps. Torlinie bardzo mi się obraz „Absynt” spodobał., jest w nim coś pociągającego jak to w dekadencji. Na starość czemu nie.
Oj Nemo, bratnia duszo! Co tu więcej pisać.
Pozdrawiam
Na temat J-23 tyle Wam napiszę, co w zakamarkach pamięci, a i parę lat temu był artykuł bodaj czy nie w Polityce. Otóż napisane tam było czarno na białym, że to były po prostu mieszanki soku owocowego+woda+spiryt, a jako utrwalacz był dodawany SO2.
Tak mierzono, żeby zawartość procentów mieściła się w granicach 17-18%, bo w miarę dobrze się trzymało. No i ta siarka!!!
Już widzę, jak Gospodarz się wykrzywia z niesmakiem, ale kto, ach kto gardził na praktykach studenckich w latach 70-tych kusztyczkiem takiego, a i swoją drogą, co było wtedy dostępnego na półkach sklepowych dla biednego studenta?! Z tego co pamietam, to był („Pod Arkadami”) Ararat za 1100zł, chyba gruziński „koniak”, a potem wielkie nic, czasami rzucali fulla wrocławskiego, co pewnie Wojtek potwierdzi. Na nic nas nie było stać, więc w sklepie za rogiem nabywaliśmy czasem takie świństwo. Najczęściej robiliśmy z tego grzańca 🙂
No, ale nie w terenie, warunków nie było.
Nigdy się nie wykrzywiam na własne wspomnienia. Parę lat wcześniej pijałem to samo. To była szkoła życia. I przygotowanie smakowe. Kto to przetrwał ten może zwiedzać świat i jego dziwne potrawy oraz trunki.
zara zara… a co wy tutaj o starości?!
Przeszukując wpisy od pazdziernika ub. roku (!) w poszukiwaniu numeru telefonu Heleny podpatrzyłam nasze stare wpisy i zdumiewam się, że tyle tego było! Nam się po prostu gęby nie zamykają, nie wiem, czy to dobrze, czy zle, ale fakt jest faktem!
No tak, Panie Piotrze – wygląda na to, że przetrwaliśmy 🙂
I jeszcze niejedną zawieruchę jak potrzeba będzie, przetrwamy!
O Araracie slyszalem nastepujaca historie. Bardzo podobna jak o naszym jarzebiaku. Bardzo dlugo, pomimo stalych regulacji cen i plac w bratnich krajach ceny tych trunkow pozostawaly niezmienne. Okazalo sie, ze urzednicy odpowiedzialni za nowe ceny towarow w bratnich ministerstwach handlu wewnetrznego mieli okreslone gusta. Jeden lubil jarzebiak a drugi Ararat. Moim zdaniem obydwa dobre trunki. No i zawsze przy regulacji, ceny obydwu w bratnich krajach pozostawaly niezmienne.
A moze mi sie tylko tak wydaje, albo zdradzam dawno zapomniana tajemnice panstwowa.
Cichociemny
Pan Lulek
Drogi cichociemny Panie Lulku, pierzyny (spiwory) bedziemy mieli swoje 😉 Faktycznie sa dwa Adelboden, dosc od siebie odlegle. To blizsze mnie i Alp nie posiada pensjonatu „Alpenruhe” 🙁 Musisz sobie przypomniec wiecej szczegolow, a najlepiej – przyjechac i sie rozejrzec. Tylko nie w taka pogode, jak teraz, bo u mnie, jak w Przytoku – deszcz i ziab 🙁
nemo naprawdę:
http://www.youtube.com/watch?v=tuxi_d9Xoa8
To chcesz powiedzieć, ze:
http://www.youtube.com/watch?v=sGKhSAmFV8E
Ach! Ale to nie to samo, co sto lat temu, premierowe nagranie 🙂
Dzięki, Arkadius!
A tego krzyśka to pominę milczeniem, OK ?
Arkadiusu, dzieki za troske, ale byla przerwa w deszczu na weekend 🙂 Za to jutro spadnie snieg na 1300m, a to tylko 700m wyzej, niz mieszkam 🙁
Świetne tematy dziś. A ja padam z nóg i to bez szklaneczki malagi, alpagi czy innego sikacza. Gospodarz ma racje, ze toto sprawiło, ze wszystko inne na tej planecie przy tym to maly pryszcz. Jutro zdam relacje z dzisiaj.
Dobranoc
nemo !
Spiwory niepotrzebne. Jak przyjedziecie, to wszystko zorganizujemy. O ile pamietam, to tam byl tez hotel ktory nazywal sie Kulm. Wiecej grzechow nie pamietam.
Pan Lulek
Wszyscy Bardzo Kochani, w tym Alicja i Nemo, ktorym udalo sie do mnie dodzwonic i jakoims cudem odgrzebac moj telefon.
Przeprszam, ze sie nie odzywalam (skrecajac sie z poczucia winy), ale siedzenie, a zwlaszcza pisanie przy komputerze jeszcze mi troche slabo idzie. Ake generalnie robie postepy szalone i dzis bylam po raz pierwszy na spacerze z Renata – wybralysmy sie do Krolewskich Ogrodow Botanicynzch w Kew ( o rzut beretem ode mnie) ale wpadlysmy takze do sklepu z butani i majtkami – co bylo bardzop przyjemne, bo ja juz mialam withdrawal symptoms, jak narkoman odsawiony od heroiny.
Jutro ide po raz pierwszy do szpitala na zmiane opatrunkow – to tez powinna byc niezla frajda… Wlasnie gdy to pisalam, zadzwonila Alicja. bless her, i moglam jej osoviscie troche opowiedziec – mi.in o tym, ze wskutek zazywania jednego z lekow przeciwbolowych (juz sie zreszta odsatwiam) mam nieslychane halucynacje, na ogol dosc okropne, ale jedna byla zabawna:
Ide przez cmentarz. Nagle widze, ze na niewyskim murku okalajacyn jedna z kwater lezy… krolowa Wiktoria- w pelnych regaliach, czarnej zalobnej sukni z koronkami, czarnym czepku, reka glowe podpiera, na oko lat ok. czterdziestu paru. Krolowa patrzy na mnie wzrokiem nader surowym. Wiec ja robie gleboki dworski sklon, reverence, czubkiem buta prawej nogi odrzucajac pole mojej sukni, lewa noge zginam w kolanie, ramiona do tylu, gleboki dyg i mowie: Good morning, Your Majesty!
A krolowa Wiktoria patrzy na mnie jakze surowum wzrokiem i odpowiada czysta polszczyzna: och, odpierdol sie…
😉 😉 😉
TRoche sie zmeczylam. Jeszcze sie odezwe.
Helenko, jesteś fantastyczna!
Gniotsja, nie łamiotsja.
Zdrowiej nam szybko! Najważniejsze, że animuszu nie tracisz. 🙂
To jest najpiękniejsza anegdota jaką w życiu słyszałem. Uwielbiam Helenę i choćby tylko dlatego by ja spotkać powinniśmy zorganizować kolejny zlot!
Do zobaczenia Heleno!
Tę halucynację można świetnie spsychoanalizować:
słowa Królowej Wiktorii to posłanie dla Heleny z Tamtego Świata 😆
Brawo Helena! 😀
Ano szkoda, że Heleny nie bedzie na pierwszym Zjezdzie, bo przecież musi kapkę odżyć i się pozbierać, co to te szpitale z ludzmi wyrabiają… Ale następne zjazdy, następne!!!
To gotujmy się! Helena dostanie reportaże od wszystkich.
I chwala Najwyzszemu.
Jak to mowia jak baba jest baba, to jej i klonica nie dobije. Nawet angielska krolowa nie da rady.
Heleno. na Twoje zdrowie w pazdzierniku jak wroce z blogowiska zaczynam znowu produkowac aqua vitae. W przyszlym roku jak znalazl.
Pan Lulek
helo, helo Helenko, odpocznij, ale zaraz potem daj znac
No to na czesc Heleny i dla wszystkich na odsapke: Alleluja (tez na A)
http://youtube.com/watch?v=rf36v0epfmI&mode=related&search=
Heleno-znaczy sie jest dobrze i bedzie jeszcze lepiej,skoro Cie nie opuszcza humor!! Tak trzymac 😉 Sciskam mocno i oddalam sie po szklaneczke…….
Pozdrawiam Ana.
Witam,
Chciałam sprostować: aspartam, a nie aspartan. Więcej informacji, ujetych alfabetycznie polecam w mojej książce „Słownik sztuki kulinarnej” wydanej w 2006 roku, w której znajduje sie pokoło 3500 haseł związanych z ogólnie pojętą kuchnia i jedzeniem.
Maria Romanowska
Zaiste:
Hallelujah! 🙂
Helenko, miło, że się Pani odezwała.
Zdrowia życzę! Teresa
Heleno, jestem mocno nieliteratotworczy, przekaze wiec tylko te banalne gozdzikonosne cieplosci z powodu, ze jestes, radosc moja, jest proporcjonalna do mojej niemoty, Hallelujah,
znalazlem klub wielbicieli prawdziwej andouillette, zrob mi radosc i daj namiar na Twoje zamczysko, postaram sie o rycerza, ktory dowlecze rarytas pod Kolana Twe
moj nieadekwatny, mimo, ze prawdziwy cynk: bmphoto@wanadoo.fr
jak jest podanie, to tez doloze pare hasel na A:
wiec albatros- niejadalna ( wyjatek Arkadiusz ) kura przybrzezna, czasami nieco oddalona, alchemia: popiol+flogiston=metal, do spotkania w szyfrze na kazdym opakowaniu czegos przemyslowego, alkohole- to te, od tych siedziacych sobie dziwnych ludzi ( chyba Galczynski, oj, kurde, ale sie popisalem ) co se pija dziwne alkohole, Izyk dal piekna déf. potem idzie ambrozja, przy, ktorej wszyscy sie ciesza, ale poniewaz nikt nie posiada déf. szczescia, kazdy zostaje przy swoim bez sensu, ale skutecznie, arrarak, to pewnie z Gruzjii, pozytywnie alkoholizowane, Azerbejdzan- tam chyba tylko sie bija, wiec niepijalne, a kurde, niech bedzie konkluzja+sol i pieprz do smaku
Heleno Wspaniala – zdrowia zycze i serdecznosci przesylam. Ubawilas mnie setnie swa halucynogenna anegdota.
Pozdrawiam
Echidna
Alicjo – stokrotne dzieki za przepis. Juz skopiowalam i bede trzymac jak skarb. Slubny poprzednio, po mojej opowiesci na ten temat zobowiazal sie je zrobic. No to teraz bedzie mial pole do popisu.
E.
Helenko – ja Cię bardzo przepraszam, ale przestań Ty mnie już straszyć, dobrze? Trzy noce mnie nawiedzałaś, jak ta zmora przeklęta. Ja sobie wypraszam, żeby mnie tak nerwicować. Swój wiek mam ale mogę sobiue wyobrazić przyjemniejsze nocne odwiedziny. Zdrowiej szybciej. Trzymaj się.
A wracając do przemycanego ruskiego albo uklraińskiego spirytusu. Tylko dzięki niemu egzystuje rodzimy obyczaj nalewkowy. Polski sprit w sklepie kosztuje coś powyżej 80 złociszy i jest jasne, że nastawiona na nim nalewka musiałaby kosztować (nastawiającego) majątek. Owo dobro przemycane kosztuje z drugiej czy trzeciej ręki 20 -22 złote. Od czasu do czasu Zięć mnie zaopatruje w zachodni Royal także zresztą kupowany dzięki zaradności byłego obywatela ZSRR, który handluje alkoholami z matrosami w Kanale Kilońskim. Kiedy łajba idzie na zachód, do Hamburga, przedsiębiorca podpływa i zbiera zamówienia. Kiedy wracają do kraju – podpływa z towarem. Jest super operatywny, słowny, ceny ma w dolnej strefie stanów niskich i robi złoty interes. Klienci też.
Szczegol: podobnie jak kazda saletra saletra (sodowa) to azotAn sodu a nie azotYn – azotyn jest silna trucizna nienadajaca sie do peklowania w niej miesa. Przy okazji peklowania powstaja (wtornie) azotyny, co jest jedna z przyczyn zdrowotnego ryzyka peklowania.