Targowisko brudności

Korzystając z bytności na wsi postanowiłem ponownie (poprzedni taki rajd opisałem rok temu) odwiedzić okoliczne targowiska. W Ostrołęce dni targowe są we wtorki, w Serocku – w środy, a w Pułtusku i Wyszkowie w piątki. Ostrołękę i Serock odłożyłem więc na drugą turę a dziś (czyli w piątek 17 sierpnia) postanowiłem odwiedzić dwa pozostałe bazary.
Do Wyszkowa mam zaledwie 24 kilometry. Po wiejskim śniadaniu (własny twarożek, bazarowe pomidory, włoskie salami i własne konfitury z czarnych jagód oraz malin, herbata) wsiedliśmy do auta i po kwadransie byliśmy na miejscu.

Targowisko w Wyszkowie zajmuje spory teren (zwany przez miejscowych rubelplacem nie bez powodu, bo Rosjanie stanowią tu spory odsetek kupców). Handel spożywczy zajmuje tu zdecydowanie mniej miejsca niż część odzieżowa, meblowa, elektryczna i inne przemysłowe.

Uczciwie obeszliśmy wszystkie stoiska. Było mnóstwo świeżych warzyw (piękne pomidory już po 2 złote, kartofle ? niecałą złotówkę a jajka-te najmniejsze już od 23 groszy. Była duża apetycznie wyglądająca papryka, pory, selery i sporo owoców. I to nie tylko z okolicznych wiosek, bo nie sądzę by pod Wyszkowem rosły banany lub cytryny.

Sporo kramów (kto dziś jeszcze używa tego pięknego słowa?) z pieczywem, bardzo apetycznym i mile pachnącym, ciastkami i innymi słodyczami. Te ostatnie oczywiście fabryczne.

Spora sekcja kwiatowa i roślin ozdobnych. W jednym ze stoisk kwiatowych, w którym obok astrów i chryzantem stały egzotyczne przepiękne storczyki pani handlująca tym pachnącym towarem opowiadając coś klientce aż trzykrotnie użyła słowa „porażające” mając na myśli ceny u konkurencji. Tak to słownictwo polityczne wkracza na bazary.

W kilkunastu stoiskach masarskich można było kupić kaszankę własnej produkcji, wyroby wędzone – kiełbasy, polędwice i szynki oraz wołowinę, cielęcinę i wieprzowinę. Wędliny i pachniały i wyglądały smakowicie. Mięso zaś odstraszało. Choć przyznać muszę, że kupujących było sporo. Nam nie podobało się, że miejscowi rzeźnicy nieumiejętnie swój towar przygotowali do handlu. Mięso było źle podzielone (to specjalna umiejętność podział zabitej sztuki wołu czy wieprza, którą posiadłem w stanie wojennym kupując nielegalnie i dzieląc pod okiem rzeźnika i świnie i cielęta) przez co wyglądało nieapetycznie. Było poszarpane, miało sterczące ostre zakończenia kości i wyraźnie było widać, że jest świeżo po uboju. A jak wiadomo mięso po uboju musi swoje „odwisieć” czyli wystygnąć, stwardnieć w chłodnym miejscu dobę lub lepiej dwie.

W części nabiałowej i mleczarskiej były wspomniane już jaja w dużym wyborze, białe sery i mleko. Tyle tylko, że mleko gospodynie sprzedawały w plastikowych butelkach po napojach chłodzących, co skutecznie mnie odstręczyło od kupna.

Po godzinie wędrówek w błocie i kałużach, bo plac targowy w Wyszkowie bardziej przypomina nadbużańskie bagniska niż bazar, kupiliśmy tylko pół kilograma truskawek z inspektów (odmiana powtarzająca się) i wnosząc grudy błota do auta udaliśmy się do Pułtuska.

Rynek w Pułtusku, na którym mieści się targowisko, jest przepiękny. Bardzo długi prostokąt wyłożony stary brukiem z tzw. kocich łbów z jednej strony ograniczony jest pałacem biskupim (dziś to Dom Polonii) a z drugiej wspaniałą bazyliką. W samym środku zaś stoi budynek Ratusza z piękną wieżą z czerwonej cegły mieszczącą muzeum.

I na tym targowisku są kramy z butami, odzieżą, pościelą, garnkami, sprzętem wędkarskim i innym dobrem fabrycznym ale zdecydowaną większość stanowią stoiska z owocami, warzywami, kwiatami, chlebem i nabiałem. Ceny podobne jak w Wyszkowie ale towar zdecydowanie lepszy. A może tylko ładniej eksponowany i podany w milszych warunkach.

Kupiliśmy więc dwa piękne pory za 60 groszy (będą dziś duszone na obiad), kilogram malinowych pomidorów za 1 zł 50 gr i buraczki za półtora złotego – też na dzisiaj.

Zabrakło mi na bazarze tego co jeszcze w ubiegłym roku było: gospodyń proponujących kupno kur z własnego kurnika – zarżniętych i oskubanych. Nie było też gęsi (choć to może jeszcze nie sezon) i indyków. A te ptaszyska są hodowane w okolicznych wsiach. Czasem zdążały się i perliczki. Ale też gdzieś odfrunęły.

Musieliśmy więc po drodze zatrzymać się pod sklepem rybnym by kupić piękne okonie (Basia nie wierzyła, że mogę takie same złapać w Narwi) i to one będą dziś stanowić nasz wiejski obiad. Plus wymienione wcześniej warzywa. Nie będzie więc źle. Choć handel bazarowy widocznie zubożał.