Z różnych stron Polski
Otwarcie się na świat spowodowało rewolucję w kuchniach. Wzbogaciliśmy znacznie menu, nauczyliśmy się stosowania nowych przypraw i produktów. I to jest niewątpliwie plus. Minusem jest jednak równoczesne zapominanie o tradycyjnych polskich potrawach. Znacznie trudniej o dom w którym przyrządza się dobre zrazy z kaszą niż o chlubiący się wyjątkową pizzą.
A zupełnie niewielu ma w swoim „repertuarze ” choćby jedną potrawę ze swojej małej ojczyzny, swych własnych stron rodzinnych: kresów, poznańskiego czy Śląska.
Podczas gdy w całej Europie zaczynają się odradzać kuchnie regionalne, u nas wciąż polską kuchnię traktuje się jako całość.
A przecież ze względu na uwarunkowania zarówno historyczne jak geograficzne (dostępność innych produktów) a także z przyczyn politycznych (wpływy trzech zaborców) różnice regionalne są u nas znaczne i nie można powiedzieć, aby wiele wspólnych cech miały kuchnia góralska czy kresowa.
Wiele tradycyjnych potraw uległo zapomnieniu, wiele z nich zresztą nie warto żałować, gdyż zmienił nam się znacznie smak. Niektóre jednak warto sobie przypomnieć. Spróbujcie więc dań wedle tych przepisów. Znaleźć w nich można i te spod chłopskiej strzechy, i te spod szlecheckiego gontu. Wszystkie jednak są, zapewniam, wielce smakowite i charakterystyczne dla swego regionu. A zacznijmy od Litwy, której kuchnię mam świeżo w pamięci. I dodać muszę, w swych komentarzach domagaliście się własnie tego przepisu. A więc chcieliście Litwy, no to ją macie!
Kołduny klasyczne z kresów wschodnich i Litwy
Na ciasto: 2 niepełne szklanki mąki,1 duże jajko,1/2 szklanki wody,sól
Na farsz: 35 dag polędwicy wołowej lub baraniej,25 dag łoju wołowego,1łyżka masła i 1 średnia cebula,sól,pieprz,drobno utłuczone ziele angielskie.4 szklanki przygotowanego z kostki rosołu lub tylez rosołu wołowego.
Mięso i łój jak najdrobniej posiekać. Cebulę posiekaną bardzo drobno lub startą na tarce jarzynowej podsmażyć na maśle, dodać rozdrobnione mięso, podsmażyć,w razie potrzeby wlać kilka łyżek przygotowanego rosołu, dodać wszystkie przyprawy do smaku.
Z podanych składników zagnieść ciasto na tyle miękkie, aby można było je cieniutko rozwałkować, wykrawać kieliszkiem do wina krążki (do 5 cm średnicy) lub kroić nożem kwadraty o boku 4-5 cm, nakładać po odrobinie farszu, zlepiać boki. Wrzucać na wrzący rosół, po 2 minutach od wypłynieciu na wierzch kołduny są gotowe. Można je podawać polane stopionym masłem lub jako smakowity dodatek do rosołu.
Galicyjska zupa kminkowa
20 dag cielecej łopatki lub mostku, marchew, pietruszka, seler i por jak do rosołu, 2 płaskie łyżki ziaren kminku, 6 szklanek wody,1 łyżka masła i 1 łyżka mąki, sól do smaku.
Mięso zalać zimną wodą, pogotować 15 minut, dodać włoszczyznę i kminek i gotować 40 minut. Przygotować złocistą zasmażkę z masła i mąki. Rozprowadzić zupą, pogotować jeszcze na niewielkim ogniu 10 minut.Jako dodatek najlepsze są grzanki z bułki przysmażone na maśle.
Góralska kwaśnica na wędzonej gęsinie lub żeberkach
Ok.50 dag wędzonej gęsiny lub tyleż żeberek wieprzowych, 6-7 szklanek soku z kiszonej kapusty, włoszczyzna, czosnek i cebula. Jako dodatek gotowane ziemniaki.
Wędzonkę zalać kwaśnicą czyli sokiem z kiszonej kapusty. Gotować godzinę,po czym dodać warzywa, posiekaną cebulę i czosnek. Znów gotować godzinę. Ugotowane ziemniaki nakładać na talerze, zalewać kwaśnicą, na każdym talerzu układając kawałek ugotowanego mięsa.
Śląski kociołek
1,5-2 kg ziemniaków, 25 dag wędzonego boczku, 25 dag kiełbasy, 2 łyżki masła, 3 cebule,1 łyżeczka ziaren kminku, 2 łyżeczki majeranku, spora szczypta oregano, szczypta bazylii, pieprz, sól, kilka dużych liści kapusty do wyłożenia naczynia.
Potrzebne jest duże naczynie do zapiekania , ze szczelną pokrywką. Naczynie wysmarować masłem, wyłożyć liśćmi kapusty i układać warstwami pokrojone w grube plastry ziemniaki, pokrojoną w drobne piórka cebule i pokrojoną w kostkę kiełbasę i boczek. Każdą warstwę posypać mieszanką przypraw, resztę masła poukładać na wierzchu potrawy, którą przykryć znów liśćmi kapusty. Szczelnie przykryć i piec w piekarniku o temperaturze 170 st. C ok. 45 minut (wszystko zależy od tego,jak szybko upieką się ziemniaki).
Komentarze
Dzień dobry. Znowu mnie Gospodarz prowadzi w ulubione rejony kuchenne. Z podanych dzisiaj przykładowych przepisów dobrze znam śląski kociołek, chociaż nie z piekarnika, a z ogniska. Pycha i wspomnienie obozów wedkarkich albo wypraw „traperskich” gdzie najważniejszą chyba przyprawą był niecierpliwy apetyt po całodziennych trudach. Kołduny jadłam w życiu dwa razy – raz mnie ugoszczono wspaniałymi, aromatycznymi pierożkami w rosole i raz (pierwszy i ostatni) poczęstowano mnie kołdunami baranimi – i mimo, że lubię baraninę, próba wymagała ode mnie niemal bohaterstwa. Nie wiem ile lat cap sobie liczył, ale był mocno „zapaszysty”, a łój barani absolutnie przekracza moją tolerancję węchową. I nie pomaga na to żaden majeranek. Sama kołdunów nie robiłam, bo pani Borysewiczowa, która mnie tymi wspaniałymi częstowała, przysięgała, że nie udają się farsze kręcone przez maszynkę – mięso, łoj i szpik kostny muszą być siekane do skutku nożem, aż wyjdzie z tego połącZona masa jednorodna. No, taka gorliwa, to ja nie jestem.
Są potrawy regionalne, które są kultywowane i sa takie, których reaktywacji raczej nie polecam. O tym, zo z kuchni wielkopolskiej i śląskiej zachowało się w moim domu, pisałam już kiedyś. Teraz powiem Wam, czego absolutnie nie chciiałabym jeść nigdy w życiu. Tak się składa, że są to zupy : siemieniotka – jedna z dawnych zup wigilijnych gotowana z ziaren lnu i konopi, parzybroda – rodzaj kapuśniaku z białej kapusty grubo pokrojonej w długie pasma i „rozpaćkanej” z gotowanymi w zupie ziemniakami, luger – zupa ze śledzi , a raczej z solanki śledziowej z beczki, wreszcie zupa z chleba. Na samą myśl mnie otrząsa
I na zakończenie rady, jakie dostałam od męża babki _Anny (tej, co to pole,ogród ,”stwory” i sześcioro dzieci sama hodowała ) brzmiało to mniej więcej tak : „Jak się dziewucha żyni, to musi wiedzieć, że kapusta nojlepsza jest na skopowinie, a szabel na kiełbasie, a marchew na peklowiźnie, a groch na wędzonce i stópkach”
Pyro!
Dobra parzybroda nie jest „rozpaćkana”.W wykonaniu mojej Babci Michaliny to była „zarzucajka”,rosołkowa kartoflanka z długimi ale cienkimi pasmami kiszonej kapusty,pieprzna i kminkowa.Pycha!
a.j
Droga Pyro !
Chyba cos pokrecilas. Parzybroda, to jedno z najsmaczniejszych dan.
Musi sie ciagnac ta kapusta i ladowac na brodzie. Stad nazwa.
Rady meza babki Anny znakomite o ile zrozumie sie o co chodzi. Uprzejmie prosze o podreczny slownik wyrazow.
Skopowina
Szabel
Peklowizna
Stopki
W tym ostatnim przypadku czy chodzi o swinskie stopki, a moze o cieleca gicz.
Ciekawe co polecalby maz babki Anny zeby zrobic z ogona czyli po prostu schlepera.
A moze ktos z lingwistow papisalby taki slownik wyrazow kulinarskich. Oczywiscie Polsko – Polski.
Znowu nadupal 37 w cieniu i Celsjusza, bo zapowiadali deszcz i ochlodzenie
Pan Lulek
Panie Lulku!
Skopowina-baranina,
Szabel-fasolka szparagowa,
Peklowizna-peklowana wieprzowina(?)
a.j
andrzej jerzy – to, co gotowała babka Michalina, to kapuśniak. Parzybroda jest ze świeżej, białej kapusty. Etymologię nazwy prawidłowo wykoncypował Lulek (Pan), peklowizna, to oczywiście mięso peklowane, a stópki, to dolny odcinek nogi świńskiej z raciczkami. Ogony wieprzowe też lądowały w grochówce – dlatego była to jedna z zup podawanych konkurentowi przez rodziców panny. Jeżeli podano grochówkę z ogonkami sterczącymi nad zupą – mógł się deklarować o pannę, jeżeli ogonki smętnie w zupie leżały – to fora ze dwora. W gwarze Wielkopolski przetrwał jeszcze jeden archaim : na drożdże mówiono „młodzie” czyli coś, co jest młode, rośnie. Do kuchni odnosi się także rubaszna fraszka z przełomu XIX i XX w. Myślę, że mi Moderator przepuści
No, ucięło się, więc kończę
Co się dzieje ?
„Dawniej jedli groch, kapustę,
za to mieli g..o tłuste.
Teraz jedzą frykatesy,
us..a glutek i się cieszy”.
Uf , za trzecim razem się udało.
Drogi Panie Piotrze!
Jestem warszawiakiem ze strony matki od piątego pokolenia i nie znam kuchni warszawskiej. Ja oczywiście wiem, że była kuchnia Czerniakowa, Powiśla, Pragi, ale moja rodzina mieszkająca na Emilii Plater już przez I Wojną Światową (jeszcze jak nazywała się ul. Leopoldyny) jej faktycznie nie znała. Słusznie pisze dział kulinarny GW – kuchnia warszawska to wielka nieobecna.
Dla zainteresowanych – znalazłem fajny link o historii kuchni
http://www.jar91.republika.pl/kuchnia%20staropolska.html
Pyro!
Słowo daję,że wg.Babci Michaliny to była parzybroda vel zarzucajka!Pewnie co kraj,to obyczaj!
A Babci już się tego nie wytłumaczy,…niestety!
a.j
PS.
A kapuśniak był na wędzonce,bez ziemniaków!Ziemniaki „tłuczone” podawane były osobno! 🙂
a.j
Dzień dobry!
O, kurrrrrsywa! Tym razem to „Polityka” w wordpressie nie zamknęła tag-u i się nam będzie kursywą pisało 🙂
Parzybrodę bardzo lubię, aczkolwiek każdy inaczej robi. Dla mnie to według przyjaciółki Joli kiszona kapusta z ziemniakami, taka prawie-ciapa, lekko pieprzna. Sama nie robię, bo kudy mi do mistrzyni. Kojarzy mi się z przepisem andrzeja.jerzego. I kminek, kminek!!!
Andrzej jerzy – no widzisz, wszystko u nas w Pyrlandii inaczej : parzybroda z białej, kapuśniak z kiszonej i gotowany jest na wędzonce albo tłustej wieprzowinie, na tym gotuje się lekki krupnik z zielem angielskim i liściem laurowym, grzybkiem (sztuk jeden), zakrojony dość skąpo ziemniakami. Osobno gotuje się kwaszoną kapustę, po ugotowaniu wkłada w krupnik i sprawdzając co chwila smak, żeby nie przedobrzyć, dolewa się potrzebną ilość smaku z kapusty. Na koniec robi się lekką, złota zasmażkę. Kiedyś obowiązkowo do kapuśniaku były jeszcze szare kluski obficie polane tłuszczem ze skwarkami. Teraz do szarych klusek robi się kwaszona kapustę zasmażaną , a kapuśniak bywa po prostu eintopfem.
Witam
Kiedyś zacząłem szukać potraw(produktów) regionalnych z mojego terenu ale stosowne atesty miały tylko 4 wypieki(3 ciasta i chleb). Taki jest los terenów zasiedlonych przez ludność napływową. Dość powiedzieć, że w mojej wsi osiedlili się ludzie z okolic przełęczy Dukielskiej ( nawet kościelny ołtarz przywieźli ze sobą), Podhala, centralnej Polski, kresów wschodnich (via armia polska na zachodzie) i Bóg raczy wiedzieć skąd jeszcze. No i mieszkają rodziny autochtonów. Jeden tygiel społeczny w którym ludzie starają się zgodnie żyć. Za sąsiadów mam katolików, prawosławnych, protestantów, świadków Jehowy, ateistów. Politycznie też podobny pluralizm jak również obyczajowo, bo wieś jest tolerancyjna dla intymnych upodobań. I gdzie tu znaleźć można regionalną potrawę? Pozostaje tylko bywanie na imprezach i wypytywanie starszych ludzi o różne zagadkowe niespodzianki, które wypatrzeć można na stole. Czasem w kiełbasie domowej czuję nuty smakowe z kieleckiego lub w kaszance klimaty spod Łodzi. Kiedyś kwaśnicę zjadłem pyszną ale gospodyni uczyła się ją gotować u matki na Kujawach. Więc gdzie te góry w których kwaśnicę warzono? Szukanie regionalizmu to czasem detektywistyczna praca. Tym bardziej, że zanika sztuka kucharska wypierana przez różne gotowe produkty-tanie i mało pracochłonne. Na przykład takie które zaserwowano na odpuście i którymi się strułem.Młodzi tracą ambicję – chcą szybko i byle jak a starzy odchodzą zabierając ze sobą tajemnice. Dobrze, że wiejska kuchnia stała się modna w miastach. Na wsiach niestety zaczyna królować badziewie gastronomiczne.
Pozdrawiam
Przepraszam za pewną nutkę goryczy w moim komentarzu ale żołądek wciąż dokucza. Dziękuję również za wczorajsze porady.
Pozdrowienia
Bo kapuśniak jest solidną zupą, ot co! Po raz pierwszy słyszę, że zasmażkę do kapuśniaku – ja to zawsze robię, bo tak robiła moja mama. Zasmażka jasnozłota dodaje nieporównywalny smak, nie uważasz, Pyro? A wszyscy się ze mnie śmieją, po co *tucząca* zasmażka. Tucząca?! Lyżka mąki ?! Bez przesadyzmu….
Na szarych kluskach sie nie znam i pierwsze słyszę, szczegóły proszę!
p.s. Krupnik zawsze na żeberkach robię!
No dobra, to ja zabieram się do przerabiania ogórków na potencjalne małosolne i piklową sałatkę na zimę. Na obiadek będę skubała sporego leszcza z patelni (przy leszczu im mniej się „grzebie” tym bezpieczniej) i duża porcję mizerii. Do popołudnia, moi Kochani.
Ludzie nie mieszac dwu roznych rzeczy.
Parzybroda, to parzybroda a zarzucajka to cos zupelnie innego. Zarzucajke gotuje sie na kosciach dodajac odrobine ziemniakow pokrojonych w kostke. Potem kosci daje sie smakoszom osobno do ogryzania a do garnka wrzuca swieza kiszona kapuste. Niewiele i krotko obgotowywac. Kapusta musi byc nieco surowa a zarzucajka lekko kwasna. Mozna ja zaciagac maka, robic zasmazke ze skwarkow albo na talerz dawac kwasna smietane.
Kapuste kiszana rzuca sie rozczapierzona do garka, stad nazwa zarzucajka. Nie mylic ze smakowitka ale to juz zupelnie inna historia.
Dobrego apetytu smakosze
Pan Lulek
Precz z zasmażką!
No masz. Teraz to dopiero Pan Lulek namieszał, parzybroda, zarzucajka i jeszcze jakaś smakowitka! I kapusta rozciapierzona! Kto sie na tym wyzna?!
A zasmażka ma być i już!
p.s.Wojtku, a było skorzystać z pomysłu: 50-tka wódki czystej i łyżeczka pieprzu.
Jeszcze nie jest za pózno 🙂
A co Ci zasmażka szkodzi, Torlinie?!
Se nie dodawaj, będziesz miał „wodzionkę” zamiast kilku poważnych zup typu kapuśniak!
Alicjo!
Kapuśniak albo parzybroda albo zarzucajka z zasmażką?
Never!Never!Never! 😀
a.j
Kapuśniak zawsze z zasmażką. Jasnozłotą. Najwyżej Ci nie naleję do talerza, andrzeju.jerzy i będziesz żałował! Na parzybrodach i zarzucajkach sie nie znam, ale kapuśniak – choćby Miś 2, to dostoję!
Juz zapadl zmierzch i koni ujechali, a on z oddali prawdopodobnie juz nie wroci sie…
Panie Piotrze, narobil mi Pan apetytu na kolduny, zwlaszcza ze po kilku dniach wegetarianskiego zycia zew krwi sie natezywszy i apetyt na zwierza wzroslszy 😉
Przypomniala mi sie historyjka, w ktorej wedrowiec przybyly na lesna stacyjke pyta dyzurnego ruchu, kiedy przyjedzie nastepny pociag? – „Panie, niedlugo! Psiuk maszynistego juz przyleciawszy!”
Znaczy sie, moj amerykanski wegetarianski rowerzysta udal sie w dalsza podroz do Grenoble i moge wreszcie zaspokoic moj glod internetowy i poczytac zaleglosci. ale na razie musze przerwac, bo rodzina na obiad przybywszy…
Alicjo polecana przez Pana Piotra restauracja Obrochtówka
http://www.restaurants.pl/stary/zakopane/Restauracje/Obrochtowka/obroch.htm
Jak mieszkałem w Zakopanem często bywałem na obiadach i ze znajomymi wieczorami. Mam nadzieję ,że nic się nie zmieniło. Jedzenie dobre , kelnerki ładne 🙂
Juz zesmy niegdys „przerabiali” regionalnosc potraw polskich i doszlismy wspolnie od wniosku iz jest to detektywistyczna praca odnalezc korzenie kulinarne wlasnego rodu, jak slusznie Wojtek z Przytoka zauwazyl.
Masowe wedrowki pokickaly wszystko. I trudno mowic o „regionalnosci” wlasnej kuchni gdy jedni dziadkowie z prawa, drudzy z lewa. To co my jestesmy – posrodku biedne kulinarne sierotki?
Panie Piotrze, mysle, ze dobrze sie dzieje gdy zapoznajemy sie z kuchniami innych nacji. Przeciez to wcale nie oznacza, ze rezygnujemy z wlasnej. Czego doskonalym przykladem jest Panski blog. Bo w koncu mimo wszelkie nowinki, zawsze wracamy do swoiskich smakow i zapachow. Niezaleznie od naszego obecnego miejsca zamieszkania. Problem moze nastreczac brak skladnikow i tu pole dla artystycznych poczynan w kuchni. Jak na przyklad zrobic bigos gdy nie posiada sie suszonych grzybow? Albo uszka do wigilijnego barszczu bez tych samych. Nie chwalac sie, metoda bledow znalazlam rozwiazanie. I choc chetnie, dla urozmaicenia na stole, podaje dania z roznych stron swiata, to nadal w naszym domu kroluje kuchnia polska.
A kolduny zrobie za tydzien ( w niedziele bedzie kaszanka – ta bezkrwista) i choc trza siekac – mowi sie trudno. Juz od jakiegos czasu – scislej od Panskiego powrotu z wypadu za wschodnia granice nosilam sie z prosba o przepis na prawdziwe kolduny – a tu, prosze ubiegl Pan moja prosbe. Dziekuje.
Echidna
Panta rei,
moja rodzina pochodzi od zawsze z kielcczyzny, wiec moim zdaniem ja znam te kuchne regionalna dobrze i wciaz na niej bazuje, choc urodzilam sie pol wieku temy w Warszawie.
Natomiast moj woj, ktory wciaz mieszka na kielecczyznie bardzo odszedl od regiolanej kuchni.
W czsie ostatniego mojego tam pobytu ze smutkiem stwierdzilam, ze Ciocia dolewa sosu sojowego i jarzynki do wszystkiego, chodzi na inne kulinarne skroty, a takze kupuje wszystko w sklepie, bo uprawiac czy hodowac sie juz nie oplaca.
Na wakacje jezdza do Wloch, bless their hearts, ja nie zycze im by wciaz jezdzili wozem drabiniastym, darli pierze i chodzili w strojach ludowych,
ale zal mi tej starej kuchni.
Ciocia gotowala kiedys znakomicie, ale przeszla na masowke otwierajac kiedys biznes tzw. catering weselny.
Kuchnia mojej Mamy jest w zwiazku z tym bardziej regionalna niz jej bliskich, ktorzy nigdy z regionu nie wyjechali…
Ja sie staram ja kultywowac w granicach zdrowego rozsadku.
Chwala Bogu ominela nas jakos w centralnej zupa sledziowa!
Biedna Pyra, ta sledziowa i kolduny ze starego capa moga sie snic po nocach.
a.
Echidna, czy u Was nie ma poczty, albo nie znasz nikogo w Europie zbierajacego prawdziwki?! Podaj mi swoj adres, to Ci przysle troche na uszka i do barszczu 😉
kapitan.nemo@op.pl
No i w ten sposób rusza Orkiestra Wzjaemnej pomocy. Pomyślmo – Slawek dla Nemo – kaczusie, Nemo dla Sławka – kurki, Wojtek dla Nemo – orzechy (ja też trochę chcę) Alicja dla wszystkich – Centralne Wydawnictwo, Miś 2 dla mnie – coś obiecał, acha : chrzan utarty, Nemo dla Ani Z – grzyby suszone, obie Pyry pod Kórnik – książkę dla Pana Lulka, likier dla p Piotra, ksero przepisów alkoholowych dla chętnych, wiśnie ze sppirytusu (ja nie zużyję wszystkich). Co nam się jeszcze przypomni, to zabierzemy.
Miałam ostry atak pracowitości, ale już mi trochę przeszło – papryki umyte i oczyszczone czekają na marynatę, ogórki jedne zakiszone, drugie obrane i poszatkowane solą się przed włożeniem do słiczków, inne papryki poszatkowane cienko też się solą., a ja zrobiłam sobie przerwę. Mojego leszcza jadłam „tymi ręcami” i dobrze, że byłam sama w domu, bo estetyczny to ten widok pewno nie był.
Aniu Z – nie było tak źle, ja tych zup nie jadłam, znam je tylko z rodzinnych opowieści, Co innego tamte kołduny capie. Chyba z 500 lat odpustu dostanę za umartwienie.
Misiu 2: jak nic, zajrzymy do Obrochtówki – dzięki za sznureczek. Właśnie mi chodzi o takie klimaty.
A tu Ania pisze o Cioci, która przeszła na komerchę i kuchnia już nie ta. Ze smutkiem zauważam to samo, ale Mama po staremu, na szczęście. Kuchnia mojej Mamy też z kieleckiego, ale często z Pyrą odnajduję wspólne nutki kulinarne, a potem kłócimy się o nazewnictwo 🙂 Czy to pyzy, czy kluski na parze, czy też kluski śląskie – dochodzimy. Acha! I stąd też kapuśniak z zasmażką jasnozłotą!
Echidna,
toż ja od słynnej Tereski (mojej szwagierki) *Grzybowej* dostałam ubiegłej jesieni całą masę grzybów, przyszły w paczce, a zmieściły się w 5-litrowym słoju! I jeszcze kapkę zostało, ale jadę niedługo do Polski, a tam Tereska już nasuszyła odpowiednia ilość. Podzielę się! Myślałam, ze nie wolno takich rzeczy przez oceany i wody, bo to artykuł spożywczy i kiedyś były jakieś obwarowania, co do przesyłek. Otóż nie, Tereska się wszystkiego wywiedziała, każdą ilość można, tylko trzeba szczelnie zapakować. Prawdziwki są wyjątkowo aromatyczne!
Ostatnio bardzo mnie ujela (kulinarnie) kiszka kartoflana z bialostocczyzny. Nie znalem tego dania – mile odkrycie.
Regionalizmy kulinarne ndobrze jest obserwowac na emigracji, przy okazji posilkow „rytualnych”, typu Wigilia. Jak w soczewce, przy jednym stole spotykaja sie (a czasem zdrerzaja) rozne polskie tradycje kulinarne, ktore w emigracyjnym tyglu postrzegane sa po prostu jako kuchnia polska.
Pozdrowienia
nemo, to nie chodzi o przesylki. Moja Mama podsylala nam regularnie ino ostatnimi czasy za wzgledu na nastroje terrorystyczne sa niejakie problemy. Plus prawo australijskie zabraniajace wwozenia wszelakiej zywnosci (to tak skrotowo, bo punktow jest wiecej). W paczkach mozna jedynie przesylac produkty firmowe, a i to nie wszystkie. Nie wchodzac w szczegoly – dodatkowo nie chce obarczac Mamy moimi drobnostkami. A bigos i uszka to tylko przyklady.
Serdeczne dzieki za dobre checi i wspaniala propozycje, ale obawiam sie ze jest duze prawdopodobienstwo zarekwirowania takiej przesylki. Mama przezyla szok na lotnisku kiedy po przylocie do Melbourne zabrano Jej oryginalne wegierskie salami. A tak prosilam zeby nic nie brala – ot i miala przygode na dzien dobry.
Dla przykladu – co mozna, co nie mozna i inne przepisy dotyczace w/w tematyki:
http://www.daff.gov.au/aqis
Mozesz mi jednak pomoc w inny sposob nasza kryniczko wiedzy – moze wiesz jak najszybciej i bez wysilku czyscic czarny granit? Chodzi mi o metode „raz przetrzec i po krzyku” – jesli takowa istnieje.
Echidna
Zapomnialam dodac, ze ten granit to blat w kuchni.
E.
Jacobsky,
To sprawa indywidualna – mysle iz wyniesione z domu przepisy kulinarne to jest po prostu kuchnia polska i tyle. Nie zaprawiam rosolu soja, ani dla odmiany nie dusze na wolnym ogniu kurczaka po chinsku. Tygiel emigracyjny jak to tygiel – czasami (moze za czesto) wrze w nim, ale i tradycje da sie wylowic. I raz jeszcz zaznaczam – bigos i uszka to tylko przyklady. Moze niezbyt fortunne.
A terza dobranoc wszystkim. U nas juz dawno po polnocy.
Echidna
Halo Pyro !
Inicjatywa Wielkiej Orkiestry Wzajemnej pomocy znakomita. Jako doswiadczony przemytnik, od dziecka, ze przypomne szmugiel kolejka grojecka i piosenke. ” Slonina i schab spod cycka kap, kap do tego dwa balerony „. Podroznicy wyrzucali dobra przez okna ciuchci pomiedzy przystankiem na Wyscigach a Warszawa Poludniowa i zawsze bezblednie trafialo to do odbiorcow. Byla to najlepsza praktyczna szkola dzialalnosci gospodarczej i potem zostawalo to na cale profesjonalne zycie. Kiedy slucham o wpadkach aktualnych fachowcow to mam wrazenie, ze oni jewszcze nie wyszli z przedszkola.
Wracajac jednak do rzeczy. Mam zamiar zabrac ze soba na Wielki Zjazd troche roznosci do sprobowania. Chcialbym abys zechciala podjac sie funkcji szefowej od kosztowania roznosci ktore niewatpliwie przywioza i inni. Jakies wspolne posiedzenie przy kominku albo wspolnym bufecia albo cos jeszcze innego. W naszym gronie niewatpliwie znajdzie sie wielu pomocnikow no i oczywiscie probownikow.
Za rowny miesiac wyruszam na wielka wyprawe na Blogowisko. przedtem bede Cie prosil o drobna pomoc. Ale to jest zupelnie inna histora.
Z piekna poznoletnia pogoda pozdrawiam Was
Pan Lulek
O cholera! To Was tam niezle traktują w Ausielandzie….
Tutaj też nie można przywozić takich produktów, jak kiełbasa czy inne wyroby, niezapuszkowane, czy nieususzone.
Echidna,
bym sie zainteresowała tym „dried fruit and vegies”, ponieważ lista jest niekompletna i tam chodzi raczej o owoce czy warzywa, które mają nasiona i tak dalej. Możliwe, że grzyby pod to nie podchodzą, warto sie wywiedzieć, bo nasze przepisy też obostrzone, a Tereska wypytała właśnie o suszone grzyby – i okazało się, że mozna.
Ale, skoro wspomniałaś o salami…
Moje dziecko jezdziło do Polski regularnie na wakacje przez dobrych parę lar od 1988 roku, wrzucało się go w samolot, nawet z przesiadkami po różnych Frankfurtach, panie stewardessy miały oko, Dziadek odbierał w Warszawie.
No i Dziadek z wnukiem zacięcie po Polsce podróżował, żeby wnukowi korzenie i tak dalej, i różne ważne miejsca. Ważnym miejscem były Sieciechowice koło Krakowa i w związku z tym kiełbasa „od Kumka”. Kiełbasę od Kumka pamiętam od zawsze, i zawsze, będąc na wakacjach pod Krakowem, kupowaliśmy.
Tata zakupił dla nas, z ta myślą nostalgiczną, bardzo szczelnie zapakował w plastyki poczwórne, bo niby nie wolno takich rzeczy, więc nie ma pachnieć… Tylko nie przewidział, że wnusiowi walizkę wetnie w podróży i walizka dwa razy okrąży świat, zanim trafi do domu za wnusiem w 3 dni potem. Ale słuchajcie dalej! W końcu walizka się znalazła, kurierem odstawili – mieszkalismy wówczas w duzym bloku, na krańcu piętra, a winda pośrodku. Dzwoni kurier domofonem, że jest walizka, więc otworzyłam mu wejściowe drzwi – niech ją przytacha na 3-cie piętro. I wyszłam na korytarz, żeby chłop nie biegał niepotrzebnie. Zatrzymuje się winda, wychodzi chłop z walizką, a ja… czuję kiełbasę od Kumka! Jak to sie stało, ze nie zrewidowali tej walizki – pojęcia nie mam! A kiełbasę trzeba było wyrzucić 🙁
Zielonkawa już była.
No yo jeszcze na krotko bo widze ze pora spac – jakies literowki porobilam:
jeszcz = jeszcze
terza = teraz
A z grzybami mialam kilka wpadek: na lotnisku i paczki z Polski, to teraz na gorace dmucham. To tak gwoli wyjasnienia.
Teraz juz naprawde
Dobranoc
Echidna
Kolduny i uszka. Zapamietalo sie, ze jedno i drugie jest male i godzinami trzeba lepic. Drobno siekane (minced) krowka, swinka i troche barana. Majeranek koniecznie. W rosolku, albo polane smietana, albo – z czerwonym barszczykiem. Czy zdolam dowiedziec sie, ze uszka tak sie robi a kolduny – inaczej ? Czy naprawde jest roznica ? Jesli dostane twarda recepture, skoncza sie spory. Zrobimy i jedno, i drugie, i cos zejdzie z „agenda”. Chyba kuzyn Winny powiedzial, ze „oni zyja, zeby sie spierac”, nie – „spieraja sie, zeby zyc”, cos takiego.
Przez 32 lata leczylem brzuch mojego Bawolka gwarantowana metoda, moze i WzP pomoze: pierwsze 8 godzin nic nie jesc, ,tylko gorzka goraca herbatka. Potem neutralny (Gatorade) plyn i suche cracers (suchary) nastepne 8 godzin.
Biedne chore kocie. I doktor nie wie, jak pomoc, i caly Blog doradza. Tu sa kliniki „Cat Doctor”. Zawsze robimy to samo: szybkie analizy, mocz, stolec, krew i diagnoza zawsze jest skuteczna. Czy nie lepiej wziac biedaka na te analizy i szybko pomoc ? Tlumaczyli, ze koty liza siersc, ktora zbija sie w kulki, przylepia do scianki przewodu i stad klopot. A propos: czy ktos ma doswiadczenie ze sjamskim kotem, czy on musi non stop wyc ? W celach towarzyskich wylacznie. Kiedy jest tylko ze mna – cichutki, sliczny kotek (juz 18 lat), kiedy ona przyjdzie, dziob mu sie nie zamyka. Na kolana i glaskac.
Inny wazki problem od rana: czy zupa zawsze wychodzi tak samo ? U nas za kazdym razem jest troche inny smak. Ja bez zupy nie umiem zyc, musi sie biedna poswiecac, bo wszystko inne jest do nabycia, zupa – nie.
Po lekturze Blogu nareszcie zrozumialem roznice miedzy pomidorem normalnym i pomidorem „generic”. Wyglada straszliwie, powyginany, pocetkowany, ale smak ! Moge 10 takich zezrec bez dodatkow, tylko z sola. Juz trzeci dzien jem prawie tylko te pomidory. Generic – to jest to !
Nigdy nie bylo czasu na dywagacje nad jedzeniem. Byly lepsze rzeczy do robienia. Teraz odrabiam.
Kto wie co to jest zalewjka?
Kto wie co to jest zalewjka?
„Zalewajka”, oczywiście!
Okoniu, kolduny sa z surowego miesa (poledwica wolowa) o najlepszym gatunku, bo, jak Pan Piotr napisal, gotuja sie tylko dwie minuty.
Uszka to mini pierogi, moga byc ze wszyskiego…
To tak na marginesie dywagacji nad jedzeniem…
Alicjo, moja slaboscia w Polsce jest garmazeryjna kaczka faszerowana.
Nie ma tego na calym swiecie. Zawsze pakuje troche prozniowo i przemycam w podrecznym bagazu z buleczkami. Jestem przgotowana powiedziec, ze to moj samolotowy posilek, bo samolotowe posilki sa nie do przelkniecia…
Jescze nigdy nie musialam sie z tego pomyslu tlumaczyc.
a.
Okoniu:
ja uszka robie takie:
http://alicja.homelinux.com/news/img_0917.jpg
A nadzienie: suszone grzyby (prawdziwki od Tereski) moczę, gotuję w małej ilości wody, aż się woda prawie wygotuje, potem cebula duża jedna albo dwie w kosteczkę, podsmażam, do tego dodaję posiekane drobno grzyby, pieprz, sól, kapkę bułki tartej, wiecej grzechów nie pamiętam. A ciasto tak samo, jak do pierogów, czyli ciasto wg. Babci Eufrozyny Gospodarza.
przyp(adkowa):
Moja Mama (kieleckie) zalewajką nazywała coś, co mój Tata spod Krakowa nazywał kartoflanką. Normalna, cieńka zupka na bazie ziemniaków, z zasmażką na słoninie, ze skwarkami.
Moja Mama robiła tez zupę (to już z Pyrą omawiałyśmy, a jakże!), którą nazywała polewką – była to zupa z zagotowanego kwaśnego mleka plus zasmażka jasnozłota z cebulką, osolona, lekko popieprzona, podawana z ugotowanymi ziemniakami. O ile pamietam, Pyry wersja jest bogatsza o śmietanę i coś jeszcze chyba.
Kartoflanka, biurowa kartoflanka…
przyprawiona z umiarem, acz pikantnie
Zawsze w niej pare pływało skwarek…
(i tu zapomniałam reszty)
Jeszcze o zalewajce – ja nie gotuję, nie moja tradycja regionalna, ale przez lata pracowałam z dziewczyną z N.Miasta nad Pilicą (czy to łódzkie, czy lubelskie?) i ona w poniedziałki albo wtorki, jeżeli jej został dobry sos od pieczeni, gotowała dwa rodzaje obiadu – albo kopytka z tym sosem i kapusta do tego, albo sos zalewała wodą (stąd pewnie zalewajka) i robiła na tym kartoflankę, tyle, że nie z zasmażką, a z zaklepką na śmietanie. Często z nią rozmawiałam na ten temat i wtedy doszłam do wniosku, że ta kuchnia znad Pilicy jest ze znacznie uboższego regionu. Kuchnia wielkopolska jest bardziej mięsno – tłusta. Widać ludzi było stać. To nie jest w żadnym razie jakieś wydziwianie tylko taka uwaga z wniosjkiem. Np gołąbki wielkopolskie są z samego mięsa w kapuście – ichnie z kasz z dodatkami ew. poł na pół z mięsem i tak w wielu innych potrawach.
Ichnie przeważnie z ryżem, Pyro, aczkolwiek największe wrażenie wywarły na mnie gołąbki, na które przepis dała mi już wiele razy tu wspominana Tereska z Pomorza (ona z okolic Trzebiatowa).
O właśnie, zastosowanie kasz się kłania sprzed paru wpisów, w tym wypadku wyjątkowo bogatej we wszystko kaszy gryczanej. Nie odmówię sobie podania sznureczka…
http://alicja.homelinux.com/news/Food/Golabki_Teresy/
Preferencje mięso/rybo/klusko chyba mamy zapisane w genach. To bardzo możliwe, że Wielkopolan z dziada pradziada było stać, po prostu to bardzo pragmatyczny lud. Nie dziwota – wszak to zachodnia granica i nauczyli się od sąsiadów, a uczyć się warto choćby od diabła, jak ktoś mądry powiedział.
Poza tym ludzie kiedyś ciężko pracowali fizycznie, i te 3000 kalorii na dzień to była betka do spalenia. Dzisiaj każdy dupsko obwozi do sklepu za rogiem – a ja chodzę (5km), bo tę dupę trzeba od czasu do czasu ruszyć, powiadam sobie.
Wyraziłam się dobitnie, ale czasem trzeba 🙂
Co do kota, Ela napisała, że godziny są chyba policzone. Lepiej kota nie męczyć, a weterynarz ma takie zapędy (same testy ostatnio wyniosły 370$, czemu nie nakręcić więcej).
Mój Tata, weterynarz, podchodził do takich spraw zdroworozsądkowo, nie chciał przedłużać cierpień zwierzęcia. A zwierzęta kochał.
Jako, że „Z różnych stron Polski” to dodam, że (może nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę):
niemal w całej Polsce uszka się gotuje w rosloe lub barszczu podczas gdy na Wileńszczyźnie – smaży.
Na oleju. Na Wigilię.
Heleno, umieszczę swój wpis tu i u Owczarka.
Nic nie pisałaś o wstępnych wynikach.
Pamiętam o Tobie i operacji cały czas, co to znaczy wiesz.
Poproś kogoś swojego, niech da znać, jak się czujesz i co się dzieje.
Wiem, że się nie znamy, ale ja Ciebie znam trochę lepiej i lubię Cię zwyczajnie. 🙂
Trzymaj się, roczniku mój!
http://www.lithofin.de/frames.asp?page=loesungen_naturstein
To dla Echidny wzgledem czyszczenia granitu. Jezeli plyta jest dobrze wypolerowana i fabrycznie impregnowana woskiem silikonowym, to wystarczy wilgotna szmatka i ew. lagodny detergent (plyn do zmywania, roztwor mydla itp). Jezeli zauwazysz, ze plyta jest higroskopijna, wnika w nia woda, robia sie plamy, to potrzebne jest glebsze czyszczenie i woskowanie odpowiednim produktem.
Heleno, ja tez o Tobie mysle i czekam na wiesci!
Panie Piotrze,
lat sporo żyję na pograniczu Małopolski i Śląska i w życiu nie spotkałam się ze „śląskim kociołkiem”. Przypuszczam że chodzi Panu o „pieczone” vel „prażone” ziemniaki, znane dobrze w moich stronach. Poniżej podaję kilka uwag jakie nasunęły mi się w trakcie lektury Pańskiego przepisu:
– liść kapusty wędruje na górę, natomiast na dół i boki kociołka (gara) tylko skórki z boczku lub słoniny – chyba że ktoś gustuje w zapachu/smaku spalonej kapusty. Ponoć tacy też są… brr…
– Nikt z moich znajomych nie dodaje masła (połączenie masła z boczkiem wydaje mi się cokolwiek dziwne, chociaż może się mylę), za to smalec jak najbardziej tutaj pasuje ;-). W wersji dla ludzi o słabszych żołądkach można dać mniej smalcu a za to wlać trochę wody ( w ilości zależnej od gabarytów naczynia) – dzięki temu potrawa nie jest „sucha” w smaku.
– Zioła pt. oregano, bazylie, majeranki etc. są raczej dodatkiem lat najnowszych, natomiast w wersji klasycznej występują: sól, pieprz, pietruszka ewentualnie koperek (najlepiej świeżo zerwane z grządki).
– z warzyw często dorzuca się pokrojoną w talarki marchew, czasem korzeń pietruszki, przy ziemniakach „po cabańsku” dodaje się nawet pokrojony w kawałki burak.
Najlepsze pieczone są z gara postawionego na ognisku (ten zapach…), ale zimą dają się też je zrobić na gazie, trzeba tylko pamiętać o ciężarze na pokrywkę naczynia, pełniącym tutaj rolę darni.
Pozwalam sobie załączyć przepis na klasyk tego gatunku, umieszczony w sieci przez mego krajana:
http://www.kuchnia.com.pl/DiD/caban_z_chrzanowa.html
Pozdrawiam serdecznie,
Ewa
Słuchajcie:
Heleny operacja jest wtorek, 21.08. Wtedy się wezmiemy wespół w zespół.
Zadziała. Zobaczycie.
Rodzina zawsze patrzyła się na mnie jak na wariata gdy jadłem kanapki z boczkiem i masłem. Ja natomiast uważam , że najlepszym rozpuszczalnikiem smaku jest masło . Nawet najlepsza szynka jedzona z margaryną smakuje jak wiór. Dopiero świeże prawdziwe 80 % masło wydobywa prawdziwy smak wędlin i innych dodatków. Miałem kolegę który zachwycał się masłem z Finlandii a dla mnie solone masło które może leżeć pół roku zawsze będzie lekko zjełczałe. Mam to szczęście, że mogę kupować prawdziwe Ostołęckie masło które uważam za jedno z najlepszych w Polsce . Równie dobre robiła Spółdzielnia Mleczarska w Zakopanem .
ewa:
To samo chciałam napisać o „pieczonym”, mam znajomego z Jastrzębia, tego z Zagłębia GOrnośląskiego i to on ciagle wspomina, jakie to piękne danie – w kociołku, to prawda!
Kilka razy już zadawałam pytanie tutaj na blogu, dlaczego łyżka masła czy oliwy, żeby podsmażyc boczek – toż on do cholery ma wystarczajaco dużo tłuszczu, żeby się wysmażyć i jeszcze tłuszczem obdzielić sąsiednie patelnie!
Nikt mi nie wytłumaczył.
Misiu 2 : margaryny się wystrzegaj. Niechby i mówili, ze to ta zdrowa, i z tłuszczów utwardzanych inaczej. Co to znaczy „masło 80%”?
Reszta to woda 🙂
Alicjo – z tym masłem to jest tak, że większość produktów pt „masło” jest produktami masłopodobnymi. Nie, nie jest to masło podrabiane, tylko chude i bardzo uwodnione (ok 2,80 – 3,20 za 200 g kostkę) Bywają jednak masła prawdziwe – ja np kupuję tylko masło z mleczarni w Gostyniu (do 5 zł za kostkę 250 g) Jest tradycyjne, ełnotłuste, pachnie i ma właściwą konsystencję. Np u mojej Leny w Świnoujściu w ogóle nie ma tego typu masła, same wyroby z przymiotnikiem „Śmietankowe” – czyli jak mówiłam, silnie uwodnione. Jest jeszcze masło sprzedawane w podłużnych bloczkach tzw osełki. Trzeba uważać z której wytwórni – bywają świetne, a bywają ewidentne podróby (koszt od 6 do 7,50 za 300 g)p
Właśnie,właśnie!Chleb + masełko + boczek!To jest to!Idę do lodówki! 🙂
Ja tam jem tylko i wyłącznie masło „Łaciate” i bardzo mi smakuje. Zawsze jem chleb z boczkiem posmarowany masłem.
Prawdziwych margaryn faktycznie nie używam – do ciasta staram się dawać masło.
Ta Alicja jest niemożliwa – do zalewajki również zasmażka – przypomina mi się Kabaret Otto. Dla mnie rzeczywiście zalewajka to kartoflanka, z tym że ja ją trochę inaczej robię. W jednym garnku robię wywar i pod koniec dodaję pokrojone ziemniaki i drobne kluseczki. Na patelni kroję cebulę na drobno (jak do śledzia) i boczek też drobno pokrojony i razem podsmażam (czasami dolewam oleju, jak boczek nie chce puścić). Jak wszystko jest gotowe, to wlewam zawartość patelni do garnka, dodaję odrobinę pomidorów.
O żadnej zasmażce nawet nie pomyślę, zupa jest gęsta i pachnąca.
Specjalne pozdrowienia dla Alicji.
A ja się już z Wami żegnam. Dobranoc. Czeka mnie po 1) mycie garów po moim dzisiejszym szaleństwie przetwórczym, 2) umycie szacownego ciałka też nieco przybrudzonego, 3) wypicie gorącej herbaty. By.
Moja Mama, też weterynarz, pracowała jako szef mleczarni bardzo wymagający
( czystość, czystość!) nauczyła, jak kupować masło z mleczarni, jak ma pachnieć i tak dalej.
A własne, to się robiło z mleka nieśmiertelnej Minki. Mleko w kamiennym garnku kwaśniało, zbierało sie śmietanę z wierzchu, żółtą i grubą, że ho-ho, bo Minka dawała tłuste mleko. To było masło!
Co to znaczy „masło śmietankowe” – nie rozumiem. Masło robi się ze śmietany, przecież nie z czego innego! Nemo chyba też tak ubijała jak ja, w maselnicy, a z garnuszka smietany można było i w butelce ubić. Potem masło należało do foremki, i powoli łyżką wycisnąć resztki maślanki i wody, którą na koniec ubijania maselnicę się podlewało, w minimalnych ilościach.
To było masło prawdziwe.
Witam całe Blogowisko!!
Jestem wiernym czytaczem, nachodziły mnie chęci aby wtrącić swoje co nieco, ale czekałem momentu…..
Dzisiaj przyp(adkowa) zapytała o zalewajkę. Odzew raczej mizerny. Mizerny – słowo jak najbardziej odpowiednie w kulinarnej dyskusji.
Napiszę więc jaka to zupa w moim domu nazywana jest zalewajką. O takiej zupie mówię ” bieda zupa”. „dziadowska zupa” , podobnie jak o „rozpracowywanej” tu już zarzucajce – dla mnie jest to zupa z obgotowanej na wodzie kwaszonej kapusty z ziemniakami, okraszona stopioną słoniną lub boczkiem ze skwarkami z dodatkiem ( jak kto lubi )pokrojonej i zrumienionej cebuli.
A zalewajka to dla mnie zupa z ugotowanych tylko w osolonej wodzie ziemniaków, nie odcedzonych i zalanych białym barszczem, najlepiej takim domowej roboty, zakiszonym z dużą ilością czosnku. Barszczu dolać należy tyle aby zupa miała lekko kwaskowaty smak. Do tego , tak jak do zarzucajki, stopiona słonina lub boczek – może być wędzony. Koniecznie przyrumieniona cebula i dodatek ziół : majeranku i cząbru. I gotowe !! Pyszna z dużą pajdą porządnego razowego chleba. Polecam szczególnie na chłodne jesienno-zimowe dni.
Sprawią mi dużą radość Wasze reakcje. Mogą one jak ten napój w puszce dodać mi skrzyyyyyydeł !!!! I wtedy będę publikował bez opamiętania , na każdy temat ;))))
Pozdrawiam, życząc miłej soboty
antek
Wlasnie sprawdzilam na opakowaniu. Maslo biologiczne (w Ameryce zwane organicznym), od szczesliwych krowek, nie karmionych sztucznymi paszami i kiszonkami, zawiera 82 % tluszczu oraz po 0,5 % bialka i weglowodanow (z maslanki) . Kosztuje 3,90 Fr za 200g. Maslo tzw. konwencjonalne (moze pochodzic z importu) ma sklad identyczny. Kosztuje 2.70 za 250g. Maslo biologiczne jest podobne w smaku do tego robionego w masielnicy w Miedzygorzu. Najlepsze maslo, jakie dotad jadlam, kupilismy w Portugalii, a pochodzilo z Azorow. Maslo ma byc maslane i juz!
A widzisz Torlinie,
ta mojej Mamy zalewajka to cienka zupka, dlatego chyba zasmażka, żeby ją zagęścić, ubogacić.
Chleb z boczkiem posmarowany masłem – zgroza! Ale jak Ci wychodzi na zdrowie i smakuje – nie ma powodu, żeby sobie odmawiać! Zyje się raz, powiadają!
O, masło „Laciate”, nie pamietam z jakiej mleczarni, kupuje również moja Mama. To chyba coś znaczy, bo ona bardzo krytyczna pod tym względem.
Rozpadało się i nagle ochłodziło, było 30C, a teraz szumkam swetra, w nocy ma być 9C. Dobranoc Wam, śpiochy!
*szukam*
Z wysyłaniem moich przemądrych postów mam ciagle problemy, tak u Owczarka, jak i u Pana Piotra. Problemos z załadowaniem strony za każdym razem.
Muchos racjas, Nemo: masło ma być maślane!
(ciekawam, czy wreszcie wpis mi wskoczy, jak należy….)
Alicjo, jestem z toba jesli chodzi o boczek i chleb z maslem. Nadzwyczaj nieortodoksyjne… Jak kartoflanka z pomidorami…
Pieczonki robia moi przyjaciele z Suchej Beskidzkiej… Smaczne, nawet zdobylam taki kociolek zeby samej to w kominie przyrzadzac, ale tak naprawde to poza tym, ze pieczone to nic to nadzwyczjnego. Ognisko i dobre towarzystwo dodaja smaku…
Heleno, mysle o tobie cieplo. Trzymaj sie i obys byla jak nowa wkrotce…
a
Dzień dobry.
Zanim pójdę po sobotnie zakupy, zabiorę się do pasteryzacji słoików, sprzątania etc, zajrzałam na nasz blog. Widzę, że niemal wszyscy wczoraj poszli spać zaraz po mnie. W moich sklepach też leży masło „łaciate” i kilka gatunków podobnego – „naramowickie”, „kościańskie” – owszem, przyzwoite, ale jednak gorsze od „gostyńskiego”
Myślę o Helenie, o tym, że może ogarnęła ją panika przedzabiegowa, że zmaga się jednocześnie z obawami i nadzieją. Zauważcie, jak niewiele możemy zrobić dla innych w sytuacjach ekstremalnych. Chociażby się chciało nie wiadomo jak. Yrzymaj się, Heleno.
Nie wiedzialem, ze Helena bedzie operowana we wtorek.
Kiedy zrugala mnie, ze nie wiem dokladnie kto to byl moj duchowy bohater Ostap Bender, bylem, powiem szczerze odrobine urazony. Teraz odszczekuje wszystko. Trzymaj sie Heleno. Wszyscy bedziemy za Ciebie trzymac kciuki. Na pewno pomoze. To jeszcze miesiac do Zjazdu. Jezeli potrzebowalabys jakiejs pomocy to daj znac do Blogowiska. Jak bedzie trzeba to wywrocimy ziemie do gory nogami. Dobry Blog to wiecej niz Blok. Pamietaj o tym i nie daj sie zadnej chorobie.
Szybkiego powrotu do zdrowia pozwole sobie w imieniu wszystkich zyczyc
Pan Lulek
Też mam pewność, że za kilka dni będziemy wszyscy cieszyć się z wyniku zabiegu, któremu poddaje się Helena. Te parę dni bez niej też bedzie smutne ale potem…
A Helenie polecam na pobyt w lecznicy wspaniałą lekturę, madrą, głęboką i rozweselającą. Właśnie skończyłem czytać „Z pamięci” Erwina Axera. Kto nie czytał niech sięgnie. A zwłaszcza tacy czytelnicy jak Helena czyli interesujący się czy wręcz żyjący teatrem. A autor ma ten typ poczucia humoru, który nas wszystkich łączy.
No to do szybkiego zobaczenia na blogu i w życiu Heleno!
Nie skomentuje tego, co tu zobaczyłem. Napiszę tylko, że wrócę… i może jeszcze coś , że pozdrawiam.:))
„Łaciate” jest ze Spółdzielni Mleczarskiej w Grajewie (zielone płuca Polski), pyszne jest również mleko.
A jeżeli chodzi o chleb z masłem i boczkiem – to ja mogę (i lubię).
Panie Piotrze – a jak do Pana ktoś powie „zalewajka”, to jak rozumie Pan to słowo?
I drugie pytanie, a propos mojego wpisu z 10.49 – czy istnieje „kuchnia warszawska”?
Szukając książki o propilnej rezbie znalazłem książkę kupioną wiele lat temu w księgarni radzieckiej ma Nowym Świecie. Cała masa przepisów z kuchni rosyjskiej i narodów „radzieckich”. Teraz czytam o rossolnikach pochlebkach i soliankach.
Link do strony o kuchni rosyjskiej:http://www.russianfoods.com/recipes/item0002E/default.asp
Nie zrobiłem przerwy:
http://www.russianfoods.com/recipes/group0001C00002/default.asp
Czytam teraz o chłodnikach na kwasie chlebowym tzw okroszki . Znalazłem przepis w internecie :
http://e-kobiety.pl/content/view/896/520/
A u mnie „duża przerwa” – w sklepie byłam, kwiaty uporządkowałam, obiad nastawiłam i pralka pierze. Teraz godzinka relaksu, a dokończenie robórt nielubianych po południu. Też siedzę „jednym okiem w teatrze”, choć raczej w bufecie teatralnym albo w garderobie po spektaklu. Czytam sobie zbiorki anegdot teatralnych Igora Śmiałowskiego. Nie po raz pierwszy zresztą. Najbardzie od lat podoba mi się anegdota dotycząca „starego Leszcza”, czyli Jerzego Leszczyńskiego. Mistrz klarował kiedyś nowo zaangażowanemu młodzieńcowi, żeby za nic w świecie nie przechodził ze starszymi aktorami na „Ty” (o co było łatwo wśród aktorskiej braci), nie pozwalał wobec siebie na żadne poufałości. Adept dziwił się wielce i pytał „dlaczewgo?” (fraternizacja z mistrzami ogromnie mu imponowała) „A, bo widzisz Pan – huczał Leszcz – znacznie trudniej mówi się „Panie bałwanie”, niż „Ty bałwanie” Znam tęanegdotę od lat i przyznaję staremu Leszczowi rację.
Torlinie,
zalewajka to wiejska zupa z pokrojonych w kostkę kartofli zalana osobno ugotowanym żurkiem. Czyli taki miks kartoflanki z żurem.
Dziś chyba nie ma knajpki z warszawską kuchnią. Do niedawna można było tak mówić o Flisie (flaki z pulpetami), Lotosie (galareta z zimnych nózek), Samsonie (sztufada) czy Bazarze Różyckiego (pyzy z obnośnego wiaderka).
Przed wojną (tą drugą światową) do warszawskich przysmaków zaliczano także gotowane ucho wieprzowe z chrzanem ( w knajpkach w okolicy ul. Wierzbowej) i minogi marynowane lub smażone. A teraz Warszawa ma kuchnię międzynarodową. A przysmaki wyżej wymienione robią jeszcze niektórzy warszawiacy w domu dla siebie i przyjaciół. Czasem ja też. Bo moi przodkowie osiedlili się w tym mieście za czasów Księstwa Warszawskiego (ci ze strony matki) i nieco później także ze strony ojca. I mimo wojen, zrujnowania wszystkich naszych domów (a było ich parę i w niezłych miejscach np. przy Trębackiej, Bednarskiej i na Saskiej Kępie) nie dajemy się stąd wyrugować.
Przypadkowo wyladowalem na proszonym obiedzie. Siedze sobie w fotelu a tu nagle telefon. Ki djabel mysle a to znajowy telefonuje z Detroit.
Przed dwu laty uciekli z Austrii przed wiezycielami. Pozostawili mase niepoplaconych rachunkow. Mnie tez skubneli lekko. Przezylem, zapomnialem. Dom mojego znajomego, matka jest w domu spokojnej starosci, wystawiono na sprzedaz na pokrycie dlugow. Stoi stara buda i niszczeje. Wracymy, mowi amerykaniec. Kiedy, niedlugo, tylko musi pozalatwiac swoje sprawy. Ucieszylem sie srednio i poszedlem do sasiadow z radosna wiescia. Ci wpadli w panike. Pelno starych dlugow a ten pewnie bedzie chcial nowe pieniadze. Jakies troche rodzinne uklady.
Pora byla obiadowa wiec zostalem zaproszony na obiad. Krotki, predki bo dzisiaj jest swieto garnizonowe i oni ida na wojskowa wyzerke. Kotlety mielone wlasnej roboty, zadna rewelacja i salata pomidorowa godna uwagi.
Salate przyrzadza sie w sposob nastepujacy. Butelka czarnego oleju z pestek dyni rodem ze Steiermarku. Ocet, najlepiej typu hesperidy, drobno w kostke pokrojona cebula, granulowany czosnek. Odrobina wody mineralnej o neutralnym smaku. Jak zwykle sol, odrobina miodu, pieprz i co pod reka. Sos miesza sie i odstawia w chlodne miejsce na godzinke zeby przeszedl. Potem jeszcze raz miesza. W salaterke sos i pokrajane w osemki pomidory. Po wymieszaniu po kilku minutach gotowa salatka.
Razem z kotletami faszerowanymi smakowalo. Nic wiecej, zadnego chleba czy ziemniakow. Na lato jak znalazl.
Misiu, alez dzieki za okroszki. Pierwszy raz w zyciu widze przepis czarno na bialym. Ide zaraz kupic wszystko co potrzeba i zrobie dokladnie wedle przepisu. Ciekawe jak inne w smaku to bedzie w porownaniu z tym co robie sama. Np. nigdy w zyciu nie dodalam ani ziarenka cukru. Ale sprobuje.
Dzieki.
Kulinariusze wszystkich krajów, drżyjcie!
Byłem wlaśnie świadkiem wstrząsającego wydarzenia:
Mój goszczący od paru dni w domu syn wstał z łóżka gdzieś tak około jedenastej i na moją propozycję zjedzenia śniadania odpowiedział, że na razie nie.
Po czem pokroił drobno wielgachną cebulę, cztery spore jabłka, kawałek wędzonego boczku i – sru! – wszystko to na gorącą patelnię potraktowaną sporą grudą masła.
(dygresja pierwsza)
boczek i masło znakomicie spisują się razem nie tylko na chlebie ale i na gorącej patelni
(koniec dygresji pierwszej)
Jak się już dobrze przyrumieniło to zaczął doprawiać. Najpierw utłukł w moździerzu ziele angielskie, pieprz biały i goździki.
Potem poszły w ruch majeranek, sól, pieprz, suszone chili, pół kostki rosołowej, koncentrat soku jabłkowego i pół butelki porteru. W kuchni zaczęło pachnieć coraz to intensywniej a on pomimo to ciągle wąchał, smakował i przyprawiał.
W międzyczasie na stole wylądowała sporych rozmiarów micha ze stali nierdzewnej (szwedzka stal!)
(dygresja druga)
osoby wrażliwe proszone są o zamknięcie na chwilę oczu
(koniec dygresji drugiej)
Do michy wlał pół litra bydlęcej krwi – można tu taką kupic mrożoną – resztę porteru, nieco wody a następnie całą zawartość patelni. Cały czas mieszając dosypał z pół kilo a może i więcej grubomielonej żytniej mąki. Jeszcze sporo przyrumienionego lekko na patelni masła i mieszanina gotowa.
Usmażył z tego co w tej misce kilka placków koloru niemal czarnego, z wierzchu chrupiących a w środku soczystych. Jakby jeszcze było mało zaparzył sobie spory kubek herba-mate, przysmażył garść kurek, dorzucił kilka plasterków cieniutko pokrajanej salami, sporą łyżkę borówek ze słoika i zjadł to wszystko na śniadanie!
Bez chleba!
(dygresja trzecia)
zjadłem i ja, do tej pory ślinianki mi w się pysku ślinią
(koniec dygresji trzeciej)
Reszta zawartości michy wylądowała w wyłożonej pergaminem dwulitrowej foremce umieszczonej w kąpieli wodnej w piekarniku i się piecze. Będzie na obiad….
P.S.
Ponadto przypatrując się nauczyłem się jeszcze lepszego sposobu krojenia cebuli.
P.S.
Zapomniałem dodać, że z głośników leciała cały czas płyta Weather Report „Stormy Weather” co wcale nie umniejszało grozy sytuacji. Ale to może nie ten blog…
aNDRZEJ sZ. – CZY W sKANDYnawii przyznawany jest medal „Za odwagę”? Jeżeli tak, to ja zgłaszam Twoją kandydaturę do stosownej kapituły.
Wczoraj tak zaaferowany swym pierwszym, sprowokowanym zalewajką wpisem, nie oddałem należnego szacunku Gospodarzowi tego zgromadzenia. Skłaniam więc a szacunkiem nisko głowę i szuram nogami – wierny czytacz Pana wykładów – antek
Z przepisów przez Pana proponowanych zrealizowałem tydzień temu ”cielęcinę marengo”. Zgodnie z sugestią przygotowana już w czwartek, przeczekała w lodówce do sobotniego towarzyskiego spotkania. Podana z dobrze schłodzonym różowym, tu zgrzytnie Pan pewnie zębami bo różowe było amerykańskie…….Ale całość podana z bagietką pyszna!!! Resztki córka wyjadła już zimne – też smakowało. Spotkanie miało odbyć się w ogródku, ale mokry opad z niebios zmusił nas do powrotu pod domowy dach. Jedzone było jeszcze carpaccio z wołowiny z rucolą, pomidorkami cherry, grana padano i polane obficie organiczną oliwą, naleśniki za szpinakiem i serem i sałatka pomidorowo -paprykowo- fetowo – fantazyjna z sosem jogurtowym.No i to różowe….
Obiecuję sobie próbować częsciej Pana przepisów , ale jakoś czasu nie staje… Poprawię się !!! Z tym postanowieniem pozdrawiam wszystkich – antek
Ps. Cieszy mnie zgodność z Panem co do zalewajki.
dobra nie za glosna muzyka znakomicie pasuje to gotowania.
Do antka: tak samo rozumiem zarzutke i zalewajke jak ty.
Moze jestes jakims zaginionym synem mojej Babci?
Zjadlam wlasnie jajko sadzone ze szczypiorkiem na sniadanie week-endowe. Ze szklanka mleka i chlebkiem, delicje…
Jeszcze tylko podam przepis od Pani Chorwatki na latwy dodatek do mies.
Drobno posiekac cebule (najlepiej czerwona, szalotke lub vidalia), dodac pare lyzek oliwy z oliwek (wiem, maslo maslane), sol i pieprz, mozna tymianek,
a.
dobra nie za glosna muzyka znakomicie pasuje to gotowania.
Do antka: tak samo rozumiem zarzutke i zalewajke jak ty.
Moze jestes jakims zaginionym synem mojej Babci?
Zjadlam wlasnie jajko sadzone ze szczypiorkiem na sniadanie week-endowe. Ze szklanka mleka i chlebkiem, delicje…
Jeszcze tylko podam przepis od Pani Chorwatki na latwy dodatek do mies.
Drobno posiekac cebule (najlepiej czerwona, szalotke lub vidalia), dodac pare lyzek oliwy z oliwek (wiem, maslo maslane), sol i pieprz, mozna tymianek,
a.
Wertując książkę o kuchniach narodów CCCP natknąłem się na wiele przepisów żupy SZCZI
Zanim przetłumaczę pozwolę sobie na skopiowanie i wklejenie gotowca
Szczi – kapusta na rosole
Składniki:
– 50 dag kapusty kiszonej
– 4 łyżki masła
– 1.5 l rosołu
– 1 marchewka
– kawałek (2 dag) pietruszki
– 10 dag cebuli
– 3-4 łyżki przecieru pomidorowego
– sól
– pieprz
– listek laurowy
– śmietana i zielenina (natka / szczypiorek / koperek)
Sposób przyrządzania:
Przepłucz i dobrze odciśnij kiszoną kapustę. Włóż do garnka, dodaj 3 łyżki masła, wlej tyle rosołu, aby kapusta się nie przypaliła. Przykryj, duś 3-5 minut na mocnym ogniu. Następnie zmniejsz płomień, gotuj 1,5 godziny, od czasu do czasu mieszając. Pokrój marchewkę, pietruszkę i cebulę, zeszklij je na pozostałym maśle. Dodaj przecier, smaż razem jeszcze przez chwilę. Dodaj do kapusty na 10 minut przed końcem gotowania. Wlej resztę wrzącego rosołu, gotuj przez 20-30 minut. Następnie dodaj sól, pieprz i listek laurowy, gotuj razem jeszcze 5-10 minut. Przelej na talerze, każdą porcję udekoruj kleksem śmietany i posyp posiekaną zieleniną
Dzień dobry wszystkim!
Panie Lulku, czy Pana jeszcze ciągle trawi choroba antyalkoholowa? Bo mam wiadomość, czym to leczyć:
Sanatorium w leżącej na Krymie Ałuszcie stosuje niecodzienną terapię na wszelkie dolegliwości: pacjentów leczy winem. Zdaniem miejscowych lekarzy, trunek ten doskonale zwalcza m.in. objawy stresu, impotencję czy kłopoty z sercem. Pacjenci sanatorium ?Krymska Gwiazda? najpierw trafiają na konsultacje, po nich lekarze określają, co powinni pić.
W ofercie sanatorium jest siedem koktajli. Wszystkie zawierają krymskie wina zmieszane z ziołami. Czasem ? dla lepszego efektu ? dodaje się do nich wódki. ?Lekarstwo? serwuje się od godziny 7 rano.
? Wino to produkt żywy, zawierający witaminy. Ma też wiele aktywnych biologicznie składników ? podkreśla pomysłodawca terapii dr Aleksander Szełudko. Przypomina też, że według badań wino w umiarkowanych ilościach dobrze wpływa na organizm.
———————————-
Tyle artykuł. Niedogodnością jest wstawanie o 7-mej rano na terapię, ale czego się nie robi dla zdrowia 🙂
Dzień dobry wszystkim!
Panie Lulku, czy Pana jeszcze ciągle trawi choroba antyalkoholowa? Bo mam wiadomość, czym to leczyć:
Sanatorium w leżącej na Krymie Ałuszcie stosuje niecodzienną terapię na wszelkie dolegliwości: pacjentów leczy winem. Zdaniem miejscowych lekarzy, trunek ten doskonale zwalcza m.in. objawy stresu, impotencję czy kłopoty z sercem. Pacjenci sanatorium ?Krymska Gwiazda? najpierw trafiają na konsultacje, po nich lekarze określają, co powinni pić.
W ofercie sanatorium jest siedem koktajli. Wszystkie zawierają krymskie wina zmieszane z ziołami. Czasem ? dla lepszego efektu ? dodaje się do nich wódki. ?Lekarstwo? serwuje się od godziny 7 rano.
? Wino to produkt żywy, zawierający witaminy. Ma też wiele aktywnych biologicznie składników ? podkreśla pomysłodawca terapii dr Aleksander Szełudko. Przypomina też, że według badań wino w umiarkowanych ilościach dobrze wpływa na organizm.
———————————-
Tyle artykuł. Niedogodnością jest wstawanie o 7-mej rano na terapię, ale czego się nie robi dla zdrowia 🙂
hm. Jeszcze nie rozpoczęłam terapii, a juz mi się wpis podwójnie…
Coś się dzieje z blogami bo ciągle jakieś niespodzianki 🙂
Szok !!!!
http://wiadomosci.onet.pl/1590971,11,1,1,item.html
Misiu, nie strasz z sobotniego ranka…
Faktycznie cuś ten wordPress się wygłupia, bo jak nie podwójne wpisy (jeszcze nie podjęłam terapii, słowo daję!), to „connection reset…” czy jaki inny diabeł.
A tu ładna pogoda, rześko, słoneczko i wiatr godzien Arkadiusowego żagla, trzeba coś zrobić z tak pięknie rozpoczniętym dniem.
Czego i Wam serdecznie życzę!
p.S. A ja dzisiaj zrobię deep fry kalmary w lekuchnej otoczce ciasta tempurowego. Tak jest, zapamiętałam, że to ma być tylko kilka minut, bo będzie guma! Hm… kilka, to znaczy ile?!
Poza tym sałata.Pewnie pomidory, bo sezon, a i przepisów na pomidory ostatnio wpadło trochę.
No to jak? Była ta narada, o której Ziobro mówił, że jej nie było? Już milczę. To nie miejsce. Melduję posłusznie, że odchorowałam cenę malin i nastawiła. malutko nalewski malinowej, no bo jak? Będzie grypa i nie będzie malinek w płynie? Nawet Wam się nie przyznam, co ugotowałam sobie na obiad, żeby nie gorszyć zwolenników zdrowej kuchni. Bardzo mi smakowało, to i na zdrowie wyjdzie. Tu mi się przypomina mój Ojciec, który nie lubił gotowanych jarzyn (szczególnie marchewki i szpinaku), ale za czorta nie chciał się do tego przyznać. Jeżeli Matka coś takiego nagotowała, to Tato robił minę nieszczęśliwca i głosem konającego słowiksa oznajmiał, że „tak się dziaiaj coś źle czuję, żołądek mi dokucza”. I nie jadł . Rodzina sobie dworowała po cichu, bo nie zdarzyło się, żeby żołądek Go bolał na widok ukochanych peklowanych żeberek z kapustą, albo boczku pieczonego z buraczkami. A ja jestem „córeczka Tatusia” i też mi służy to, co lubię.
No to juz się przyznaj Pyro, czym sobie dogodziłaś?
(teraz wypróbowuję Mozillę, nie Firefoxa, ciekawam, jak sie zachowa)
Goloneczjkę sobie zjadłam, taką malutką „damską” i nawet żałowałam, że nie kupiłam większej.
O kant …tego tam potłuc, to nie Mozilla czy Firefox, to WordPressiak wydziwia i resetuje, albo coś tam. Niech mu będzie.
Pan J. wrócił z biegania (wcześniej tenisował) i chyba wybierzemy się gdzieś w mniej drastyczny sposób. A propos, im bliżej wyjazdu, tym więcej argumentów, żeby zabrać rower.
Jakiś zwariowany F-16 czy cos podobnego kręci sobie kółka nad moim domem i jakieś beczki i śrubokręty, a mnie uszy przeszywa, gałgan jeden. Hałasuje okropnie.
Prawdopodobnie ćwiczą przed bliskim Labour Day, pierwszy weekend września, zawsze też pokazy lotnicze. Ciszej by się zachowywali….
Misiu, okroszka wedle znalezionego przez Ciebie przepisu – znakomita! JUtro przejazdem z Ameryki do Walii pojawi sie na chwile kuzyn Sasza, wiec go moze nakarmie, dokupie szynki. Bede juz teraz tylko tak robic – z chrzanem, cukrem, musztarda przetarda w zoltkach na twardo.
Szczi to oczywiscie rosyjskla wersja kapusniaka i faltycznie podaje sie – jak wiele rosyjskich wiejskich zup – z lyzka smietany. Jest to kapusniak bardzo zlocisty. Najlepszy, jak wszystko z kapusta, po dwoch-trzecg dniach. Sama tego nie robie, ale Mama owszem.
Aniu Z, Pyro – dziekuje, Dziewczynki. Staram sie byc angielska (przeciwienstwo slowiansko-zydowskiej). Ze niby zycie toczy sie dalej.Najwazniejsze, ze mam pedikiur. …
Goloneczkę też bym wtrząchnęła, a jakże! Tego w Wielkopolsce nie przepuszczę!
Helenko, bodajże w „Piórze i karabinie” Wankowicz zwraca uwagę na różnice mentalności „szpitalnej” między naszą nacją, a Anglikami. Opowiada anegdotę Szpital polowy wizytuje królowa Maria z córkami – Elżbietą i Anną. Polski ranny zapytany o samopoczucie, rozwodzi się całe dwie minuty nad tym, co go boli i kończy, „ale i tak mu przy…łem”. Ranny brytyjski zapytany o to samo mówi „Starciłem nogę, niestety” Królowa „I jak się Pan czuł?” „I było mi raczej przykro Hy Majestic”
Nie wiem, czy dobrze zapisałam tę „Waszą Wysokość” bo ja nie kumata po angielsku, ale tak zapamiętałam
Nasz przyjaciolka i kolezanka z pracy Lena, ma meza Anglika, uroczego pana, Jeffa. Ktoregos dnia, w niedziele rano, kiedy Jeff wyjrzal przez okno, zobaczyl, ze do sasiadow przez male okno w lazience wlamuje sie zamaskowany zlodziej. Jeff wiedzial, ze sasiasd jest na urlopie i dom stoi pusty. Spopkojnie zadzwonil po policje i nie czekajac na jej przyjscie, wzial zapasowy klucz do domu sasiadow, wszedl na paluszkach i zlapal zlodzieja za reke, jak ten wlasnie opproznial szuflade z bizuteria.
– I co, i co dalej? – zapytalam go wstrzasnieta jego odwaga.
– Powiedzialem do niego: a Pan co tu robi? – odpowiedzial flegmatycznie Jeff. W oryginale jeszcze lepiej: What do you think you’re doing, sir?
POlicja dojechala, jak Jeff trzymal jeszcze zlodzieja za reke.
To znowu ja
Przed obiadem poszliśmy do lasu i przynieśliśmy wiaderko kurek. W ogrodzie narwaliśmy cebuli i rozmarynu. Potem odbył się krótki seans z patelnią zakończony czymś takim:
http://aszyszkiewicz.data.slu.se/krwawo/
Wszystko zostało zjedzone aż do ostatniej kruszyny.
Po objedzie – niestety – syn wsiadł i pojechał. Jutro na obiad kartofle z solą.
P.S.
Alicjo, ty masz w ogrodzie rozmaryn. Jak on wytrzymuje zimę?
Obiad mi się z odjazdem pomieszał i wyszedł objad. Brrr….
Wiecie co, polonistką nie jestem, ale mam problem z tym „blogiem”. To znaczy, takie zdanie: „konkurs na najlepszego bloga”. Jak nic mi się ciśnie „konkurs na najlepszy blog”, załóż blog (nie – załóż bloga), prowadzę mój blog (a nie – bloga).
Bralczyk tego nie rozstrzygnął, ale wydaje mi się, że przez analogię powinno tak być: wpisujemy się do BLOGU Pana Piotra. A nie do BLOGA.
Poloniści, dajcie głos!
Droga Alicjo !
Dziekuje za troske o moje zdrowie i propozycje krymskiej kuracji. Przypominam sobie, ze w roku panskim 1959 zostalem wyslany jako student Wydzialu Budowy Okretow Politechniki Gdanskiej na praktyke wakacyjna do instytutu w Odessie. W ramach praktyki przewidziano rejs statkiem pasazerskim z Odessy do Batumi i z powrotem. Prawie ze nad turecka granice. Ku mojemu niepomiernemu zdziwieniu znalazlem sie na pokladzie statku Gruzja ktorym byl nasz wczesniejszy m/s Sobieski. Ten sam ktorym przed wojna polscy emigranci przeprawiali sie do USA. Nie byl to moj pierwszy kontakt z tym statkiem. W 1947 roku duza grupe warszawskich dzieciakow wywiozl z Gdyni do Danii. Mnie do Nyborga. Port byl zbyt maly, zeby przyjac takiego kolosa i dowozily nas na lad kutry rybackie. To byl moj pierwszy ale nie ostatni kontakt z morzem.
Po ponad 10 laty juz jako student wyladowalem na tymze pokladzie. Wszedzie byly polskie napisy nawet na zastawie stolowej. Rejs byl na Morzu Czarnym z przerwa na Krymie. Tam wlasnie po raz pierwszy probowalem wina krymskie. W porcie byla piwnica duzej wytworni win ktora nazywala sie Massandra i wywodzila swoj zyciorys od starozytnych Grekow. Mozna bylo wykupic za jednego rubla wstep do tej piwnicy na degustacje win. W olbrzymiej piwnicy stal dlugi stol. Siedzialo sie na niewielkich beczkach. Przed kazdym uczestnikiem stalo 10 malych kieliszkow. Takich szesnastek, na oko rzecz biorac. Weszla pani w bialym fartuchu i powitala gosci. Wina byly roznych gatunkow i trzeba bylo zaczac z lewej strony. Do kazdego kieliszka krotkie wyjasnienie nazwy, rocznika itp. Przed ostatnim kieliszkiem pani zapytala czy jest ktos z rocznika ponizej 1937. Jesli tak, to moze pic to wino siedzac. Jesli jest mlodszy powiniem wstac. Tak sie zlozylo, ze wszysc powstali. Wino bylo ciezkie, zlociste z lekkim osadem na dnie. Pani wytlumaczyl, ze jest to naturalne zjawisko przy starych i ciezkich winach. Wino mialo niepowterzalny smak i aromat. Do dzis nie zapomnialem. Z naszych win mozna je porownac do gatunku Muskat Ottonel pozny zbior juz po mrozach. Tamto nazywalo sie po prostu Muskat.
Wyszedlem po degustacji na swieze powietrze i spotkalem przypadkiem okretowego kucharza. Powiedzial mi, ze chce mi cos pokazac czego w zyciu nie zapomne. Wzal mnie pod reke i zaprowadzil do tej samej piwnicy.
Honorowo zaplacil wstep, powiedzial, ze ma tutaj pozycje stalego goscia bo juz byl dzisiaj dwa razy.
Posadzil na koncu stolu gdzie po chwili ukazala sie ta sama pani. Popatrzala na nas , lekko uniosla brwi ale nic nie powiedziala. Wiadomo, on byl juz stalym gosciem a ja kandydatem. Demonstracja przebiegla bez zaklocen. Tyle, ze jak wyszlismy na swieze powietrza to mojego kucharza calkiem rozebralo. Dobrze, ze zlapalem taksowke. Kierowca pomogl zaladowac zawodnika a potem powiedzial, ze on tak zawsze. Za kazdym rejsem. Juz go tu taksowkarze znaja. Zawsze placi z gory jazde w obydwie strony. Taki honorowy. oni jakos sie potem rozliczaja. Podjechalismy pod burte statku. Wyciagnelismy calkiem pijaniusienkiego i tu okazalo sie, ze wszystko bylo dokladnie przygotowane. Zapiete na ostatni guzik. Za burte byl wychylon bom ladunkowy a na haku wisiala duze siec w ktora normalnie wkladano wszelkie drobne ladunki, glownie dla kuchni i poczte. Dwu kuchcikow znalazlo sie jak spod ziemi, wtaszczyli szefa do sieci a dyzurny marynarz elegancko zaladowal ladunek na poklad. Mialem tez w czubie ale dalem rade wdrapac sie po trapie o wlasnych silach.
Tak to moja mila wygladala wowczas moja kuracja alkoholowa. Rano mialem mimo wszystko klopoty zeby zwlec sie z koi na sniadanie. Moj wczorajszy gospodarz byl radosny jak kanarek na wiosne. Mnie do wieczora tlukla choroba morska.
Do dzisiaj przytrafiaja mi sie nawroty tej morskiej choroby. Potrafi trzymac kilka miesiecy.
Pan Lulek
Andrzeju,
rozmaryn mam w doniczce i pozną jesienią zabieram obie doniczki do domu – tymianek przeżywa, trochę go podsypuję liśćmi, ale rozmaryn nie chciał. Przeżywa też lubczyk bez żadnych problemów, to znaczy wyrasta z roku na rok.
Andrzeju, to czarne, to rozumiem, że syna wyrób z rana, potem zapieczony na obiad? Wygląda niezle 🙂
I wracając do sprawy „bloga”, czytam właśnie artykuł w GW o rankingu, p.Małgorzata Wyszyńska bardzo mnie drażni tym swoim „pomysł na bloga”.
A nie lepiej byłoby – pomysł na blog?!
Trochę mnie tu nie było i nie tłumaczę się dlaczego, tylko winni się tłumaczą.
Helenko,
Teraz, domyślam się dlaczego chciałaś mi dziób obić. Incydentalny zbieg okoliczności. Masz i moje wsparcie z całego serca. Alles wird gut
Panie Lulku!
Dziekuję za opowieść i jednocześnie mam pytanie – co to jest „uhudler”. Mieszkałam rok w Steyermarku, ale się nie spotkałam z czymś takim, albo zwyczajnie nie zwróciłam uwagi, kto wie. Natomiast nasze ulubione wtedy piwo Gosser (dwie kropki nad „o”) to chyba z Pańskich rejonów? I lubiliśmy też Puntigamer. Więcej grzechów nie pamiętam. O, a panowie kupowali taki trunek pod tytułem „Charlie” i miało to okropne procenty, w porywach ok. 76% alkoholu, niby za jakieś brandy robiło czy jakoś tak. Normalny bimber, twierdził J. I unikał.
Po wikingowym objedzie i kurkowej kolacji nie ma mowy o spokojnej nocy. Przydałby się popychacz i to z górnej półki % owej.
Zum wohl
Alicjo
Maleńka prośba nie kulinarna lecz wizualna.
Gdyby byłoby możliwe w przyszłości oglądanie zdjęć przez jakąś przeglądarkę to przyjemność była by znacznie większa.
Arkadiusu:
nie za bardzo wiem, „o co Ciebie biega”, mój operating system to Linux i dzięki temu mamy serwer. Zdjęcia można oglądać za pomocą każdej przeglądarki/browsera, i… i nie wiem, co mam jeszcze zrobić.
Reklamy nie latają… a że trzeba powiększyć zdjęcie, potem kliknąć na inne , powiększyć (thumbs), to chyba nie taki wielki wysiłek?
Rozumiem, że po surfowaniu 😛
Biegam w te i z powrotem z by obejrzeć następne. I po 5-tym razie /zdjęciu/ nie wiem gdzie byłem.
wielkie pozdro
Alicjo, polonista to ja nie jestem, ale uczyli przypadkow. Jest Biernik: kogo, co ? Jak jest zywe to: kogo ? Jak jest martwe to: co ? Jest jeszcze Dopelniacz: zywe – kogo, martwe – czego ?
Konkurs na co ? (Biernik) na blog.
Zaloz co ? (Biernik) blog.
Prowadze co ? (Biernik) blog.
Wpisuje do czego? (Dopelniacz) do bloga.
Logika /gramatyka/ i chęć zaistnienia oraz bycia zauważonym to zupełnie dwie rożne pary kaloszy, w których jednocześnie chodzić się nie da.
Logika /gramatyka/ i chęć zaistnienia oraz bycia zauważonym to zupełnie dwie rożne pary kaloszy, w których jednocześnie chodzić się nie da.
Alicjo, Arkadius (i nie tylko) chcialby sobie zrobic diashow, jak w picasie, zeby obrazki same sie zmienialy. Jak jest ich kilkadziesiat, to sie mozna pogubic.
O uhudlerze byla juz mowa wiosna. Takie wino, po ktorym chlopi maja podkrazone oczy jak puszczyk (Uhu).
Andrzeju, moj rozmaryn rosnie w skrzynce balkonowej i ma juz kilka lat, ale zimy ostatnio lagodne. W doniczce mozesz go trzymac na parapecie okiennym, im cieplejsze pomieszczenie, tym musi miec wiecej swiatla. W zasadzie rozmaryn ginie w zimie raczej nie z zimna, a z przesuszenia.
Alicjo, drugie Twoje pytanie: do blogu ? Do bloga ? Wydaje mi sie, ze blog jeszcze sie nie okreslil w jezyku, uzywamy obu form. To jest idiomatyka, potem bedzie usus i cos wejdzie do slownikow jako stala forma. Przy analizie wielu wyrazow przychodza na mysl pewne zasady, ale to zostawilbym specjalistom.
Dziękuję za rady, to czarne to wyrób z rana. Pokrojone na plastry i podsmażone raz jeszcze na patelni.
Alicjo, zajrzyj do swej skrzynki pocztowej.
Pani Heleno, życzę powodzenia i powrotu do zdrowia oraz na blogi.
Ja tam uważam, że „blog” odmienia się jak „dialog”. A więc: zakładam blog, wpisuję się do blogu Pana Piotra. Ale jam prosta pismaczka i też nie polonistka…
Heleno, jeszcze tu powtórzę, że i ja trzymam kciuki! Uściski.
Arkadiusu:
picassa to inni, ja zostaje przy swoim. Surfujesz, to i biegaj paluszkiem tam i z powrotem, a jak nie, to mój świat się nie zawali.
Picassa to jest galeria zdjęć, a nie stały serwer z tym, co jest na „/Gotuj_ się”. Tam jest więcej, niż zdjęcia. Może i na picassie tak mozna, ja się trzymam swojej skrzynki. I niech mi ktoś coś zrobi, no!
Tera idę zajrzeć do poczty, jak sugeruje Andrzej Szyszkiewicz
P.S. Okoniu – ja wpisuję sie do BLOGU! (upartam jest)
http://alicja.homelinux.com/news/img_1847.jpg
Alicjo, mnie tez jest jakos wygodniej pisac do blogu, zamiast do bloga. Musi byc jakas skryta regula, bo mowisz do plaszcza, do cienia, do parasola, ale z drugiej strony do rogu, do stogu, do barlogu (barloga ?) itp. Juz myslalem, ze jak jednosylabowe to „u” na koncu, ale ten barlog namieszal. A sprawdzalas w slowniku ?
glosuje za
blog jak barlog nie jak dialog…
Czego nie ma? dialogu. blogu(??!!).
Alicjo, jadlam wczoraj smazone kalmary na targu St. Lawrence w Toronto. Uwielbiam ten targ, moglabym tam mieszkac.
Wydaje mi sie, ze smazenie trwalo tylko minute…
Byly pyszne…
A dzisiaj wybralam sie z moja wizytujaca mnie siostra do Tobermory gdzie zamowilysmy whitefish (sieja?), podobno nie najwyzszej jakosci ryba, ale ta byla znamienita o niezwykle bialym miesie jak sama nazwa ryby wskazuje.
Dobranoc,
a
Blogu/blogowi/do bloga… kakaja raznica ?
Ja tam, proszę Koleżeństwa, piszę na blogu p.Piotra i do tego blogu jestem przywiązana, Końcówki fleksyjne snu mi nie zakłócają. Korzystam (pewnie po raz ostatni na jakiś tydzień) z pełnej dostępności do komputera, bowiem pewnikiem dziś w nocy właścicielka wróci z Ornaku i moja rozpusta blogowa ulegnie znacznemu ograniczeniu. Nic to – dziecię moje pod koniec miesiąca wyjedzie jeszcze na trzy dni na Roztocze na ślub przyjaciela, a potem zacznie sie rok szkolny, czyli czas nieobecności Ani w domu przez większą część dnia. Na razsie chcę przygotować potomkini godne powitanie w domu, więc upiekę dzisiaj sztufadę (Ania lubi wołowinę) i odkurzę ostatnią butelczynę „Egri bikawer” . W zamrażalniku sa lody, owoce w owocarce leżą. Życie nie jest takie parszywe, jakby się mogło wydawać.
Tobermory, Ania? A nie wybrałyście się promem na Manitoulin Islands? Koniecznie trzeba to raz zrobić!
Dopłynąć, a z powrotem pojazdem (najlepiej mechanicznym!) naokoło Georgian Bay, przez Parry Sound w dół do Toronto, hwy 400 – bardzo piękna wycieczka. Sama wycieczka promem trwa ok 1.5 godziny, ale jest bardzo malowniczo, polecam.
Pyra już na nogach, a ja jeszcze, takie są uroki mieszkania w różnych zakątkach świata. No proszę, autorytety popierają moje, że wpisujemy do blogu – pewnie to nie ma żadnego znaczenia, tylko estetyczne, Jacobsky, jakoś tak razi moje oko, kiedy ktoś „prowadzi bloga”, i w dodatku, kiedy tym ktosiem jest dziennikarka.
Trochę mi nie wyszły te kalmary i krewetki w tempurze – chciałam lekuchną powłokę, no to zrobiłam, a ona się zwyczajnie odczepiła, i nie przywarła. Jerzor mówił, że dobre i ma „ten smak”, ale ja, estetka, się zdenerwowałam. Następnym razem zrobię normalną, nie rozrzedzoną aż tak bardzo, chyba o to szło. A co tam, człowiek ciągle się uczy… wrzuciłam na wrzący olej na 1-2 minuty.
Wczoraj rano znalazłam takie bydlę na tak zwanym aluminiowym „sajdingu” na domu, miało to mniej więcej 15 cm długości. Trwało tam sobie cały dzień, rano sprawdzę, czy jeszcze jest. Bez ruchu sobie trwało, nie zmieniało pozycji. Gdybym nie była bojąca, to przystawiłabym linijkę, zeby widać było proporcje. Jak rano jeszcze tam będzie, to przystawię. Znacie takiego zwierza? Zaznaczam, że cienkie i najeść się tym to nie za bardzo…
http://alicja.homelinux.com/news/img_1962.jpg
Alicjo – z biologią od czasów szkolnych nie mam nic wspólnego, ale chodzi mi po głowie taka nazwa „patyczak” ponoć jedna z najstarszych form insektów, a ten Twój mi na to wygląda, bo jak z patyczków, prawda? Jak ja nie lubie robali.
Człowiek je wszystko co chodzi z wyjątkiem zegarka. Nawet są wielkie karaluchy jadalne. A taka szarańcza czy mrówki smażone to przysmak. A ten zielony też pewnie by smakował tylko trzeba wiedzieć jak go przyrządzić.
Panie Piotrze kochany – już wczoraj chciałam przedstawić Andrzeja Szyszkiewicza do medalu „Za odwagę” , On jednak tylko spróbował nowej wersji kaszanki, a Pan ? Mówi się, że to Chińczycy jedza wszystko co na ziemi, a co nie jest pociągiem pancernym i wszystko co lata, a nie juest samolotem. Nie strasz mnie Pan, bo się przyśni.
Też mi patyczak przyszedł do głowy. Wrzucić go na wrzący olej? 🙂 Posoliwszy i popieprzywszy pierwej może…
Zjadam wszystko co jedzą mieszkańcy odwiedzanego kraju. Czasem bez apetytu i z przymusem ale chcę wiedzieć jak to smakuje. I tylko raz popełniłem karygodny błąd (pisałem już o tym przypadku połknietego a nie rozbryzionego oka baraniego) i do dziś żałuję, że nie znam smaku mongolskiego przysmaku.
Zresztą i nasze niektóre smakołyki są dla cudzoziemców nie do przełknięcia a my to jemy z rozkoszą. Np. zsiadłe mleko, ogórki kiszone czy nawet przepyszny kiszony barszcz. A czernina czym się różni od tej krwawej zapiekanki pokazanej przez naszego Szweda?
O! Czerninę pamietam jako dziecko, zapiekanka to nie była, tylko zupa z na bazie krwi bodaj kaczki, i powiem Wam, że bardzo mi smakowała, mimo iż byłam świadkiem wiadomo, czego. Pewnie we mnie tkwią krwożercze instynkty 🙁
Z tym okiem baranim to nie wiem, jak by mi poszło, ale chyba bym się spięła, w końcu wszystkiego w życiu należy spróbować i ewentualnie przełknąć.
Zatrzymałabym się jedynie przed tą rybą, przyrządzaną przez Japończyków na surowo. Zapomniałam nazwy – ale kucharz bezwzględnie musi wiedzieć, jak to robić, inaczej pewna śmierć (konsumenta).
Ale daruję temu patyczakowi , no bo przecież w lodówce tyle rzeczy! W obliczu głodowej śmierci pewnie bym … tylko cienkie to jakieś takie. Ale prawdopodobnie białka kapkę ma.
Ryba fugu. Marzę o jej zjedzeniu ale w Europie nie znalazłem. W Japonii jeszcze nie byłem ale choćby tylko po ten dreszcz przy jedzeniu fugu warto tam pojechać. Kucharze uczą się wiele lat, w którym miejscu przestać kroić rybę, bo reszta jest już śmiertelna. Ale i tak zdarzają się wpadki.
AQlicjo – to jest jeszcze przed snem czy już po wstaniu o przed świtem?
Coś się złego dzieje z wpisami na blogach. Moje wpisy u p.Piotra ukazują się natychmiast, u p.Doroty gdzies po godzinie, u innych Gospodarzy po 5-8 godzinach, a u Chęcińskiego w ogóle przestałam pisać, bo tam trzeba czekać nawet półtora dnia i co to wtedy za dyskusja ? Już nowe tematy, nowe myśli, a wczorajsze jeszcze nie skomentowane.
To jest w tak zwanym międzyczasie, Panie Piotrze, tradycyjnie idę dospać, przecież ja znany insomniak i dlatego czasami wygrywam książki w konkursach! A rybę fugu faktycznie, tylko w Japonii, i już oni tam wiedzą, jak nie uśmiercić konsumenta. Też bym spróbowała!
Pyro,
już narzekałam na blogowe wpisy – jedynie u Pani Doroty błyskiem sie pojawiają, jak dla mnie, reszta zipie i „reset connection”. A niech…
Idę dospać, bo świt blady zaniedługo.
Droga Alicjo !
Pisalem juz co to jest uhudler i nie chce sie powtarzac. Przypomne tylko, ze jest to wino w rozowym kolorze robione z odmian winogron typu samonosne czyli nie uszlachetniane. Poza charakterystycznym smakiem pachnie malinami. Jest to wino typowe dla Poludniowej Burgenlandii, czesto produkowane w niewielkich ilosciach a autorzy trzymaja w sekrecie jego tajemnice. Nic dziwnego zatem, ze mieszkajac w Steiermarku nie zetknelas sie z uhudlerem. Mam w planie i juz zamowilem u znajomych kilka butelek do wziecia ze soba. Jak przyjedziesz to poprobujesz.
Co zas tyczy sie tej japonskiej ryby ktora w roznych miejscach ma rozne nazwy, przypominam sobie, ze moi owczesni gospodarze japonska firma, nazwy ktoraj nie wymienie bo mi zablokuja wpis, zaprosila miedzy innymi mnie na obiad do znakomitej restauracji. Moj japonski partner powiedzial mi, ze kucharz nosi zawsze w kieszeni rewolwer i przypadku kiedy klient struje sie, od razu popelnia samobojstwo. Pod koniec posilku do naszego stolika podszedl szef kuchni, przyjrzal sie towarzystwu i zapytal czy smakowalo. Odetchnal z ulga, albo po japonsku, widzac, ze wszyscy jeszcze zyja. Skutki sa podobno blyskawiczne, co oznacza, ze jesli ktos nie padnie w przeciago kilku minut to jesli sie zatrol nie byla to ta ryba tylko cos innego.
Zyczac smacznego pozostajacy przy zyciu pomino wlasnorecznie skonstruowanego sniadania.
Pan Lulek
Szczi i kasza – piszcza nasza
Za chwile pojawi sie u mnie 9 ukrainskich speleologow i przez tydzien musze sie nimi zajmowac. Mam nadzieje, ze wzieli ze soba salo 🙂
Witam wszystkich. Miś2 – dziekuję za szczi – zrobię jeszcze w tym tygodniu. Obawiam się, że nikt mnie nie zmusi do zrobienia potrawy z byczą krwią, mimo że na talerzu wygląda bardzo dobrze. Panie Andrzeju – jak Pan przygotował te kurki? Tylko z cebulką? Pyro (Kochana Mamusiu) właśnie zaprawiam pomidory – ale nie zwykły przecier tylko sos z ziołami prowansalskimi i czosnkiem. Pozdrowienia i smacznego.
Spoko, Nemo. Oni, podobnie jak my, są raczej wszystkożerni. Dla mnie Ukraincy byli zawsze gośćmi bezproblemowymi; już gorzej bywa z Rosjanami, a wręcz b. kłopotliwi bywają Francuzi. Ideałami bywają Brytyjczycy – jedzą wszystko i tylko im się uszy trzęśą. Tak mi podpowiada kiklkunastoletnie doświadczenie z rozmaitego typu wymian międzynarodowych, w których uczestniczyła moja Ania. Teraz coś mi się ukraińskiego przypomniało : miałam współpracownicę, Ukrainkę, gdzieś spod Kamienia Podolskiego. Kiedy gościła Ojca u siebie (coroczna historia) z reguły odchorowywał pierwszy tydzień na jakieś niestrawności. Nie mogli dojść przyczyn tych dolegliwości i wreszcie Lusia wymyśliła, że nasze jedzenie było zbyt kaloryczne. Organizm musiał się dostosować. Wzięła to pod uwagę i juz kłopoty się skończyły.
Pierwszą w moim życiu ostrygę połknąłem podobnie jak Gospodarz oko barana. Nie miałem doświadczenia, bo skąd. Podczas degustacji przechyliłem zbyt mocno głowę do tylu. Śliskie to było i zleciało bez poczucia smaku do brzucha. Dałem krok a toto na bok. Drugi krok a toto na drugi bok. Dojście do baru to była makabra. Odejście również, ale to z innej przyczyny.
O rybie fugu czytam tylko od czasu do czasu w rożnych przekazach a ochota rośnie w miarę czytania. Jak na ra to nie grozi choćby ze względu na odległość i niezbyt pewne warunki meteo / wiatry /.
Z szarańczą miałem styczność parokrotnie w Afryce. Tubylcy zjadali je w podobny sposób jak ja traktuje raczki z ta różnica ze oni to traktują na surowo. Zdecydowałem się na grillowane i były niczego sobie. Dziś po latach żałuje ze odjąłem sobie surowiznę od ust. Co się odwlecze to nie ucieczce, choć rożnie to bywa z przysmakami na tej planecie. Widziałem kiedyś kopce termitów i ślinka mi leciała na nie.
A tu nic, ani jednego. Podobno tubylcy wszystkie powyjadali z głodu. Od tamtego czasu nie stronie od /inności/ niczego.
Nic już nie będzie tak jak było i by nie ubolewać w przyszłości, spożywam to co na tej planecie spotykam.
Dziś będzie 1.5kg okoń i grauer Burgunder da zu.
Do Ryby (Leny) a pocóż ty, Dziecko będziesz gotowała szczi, kiedy ci Mąż przypłynąłł? Wszak żadnej zupy nie jada, a warzyw nie znosi? Chcesz rozwodu?
Rybo,
Te kurki były obsmażone na maśle. Osobno na patelni usmaźyło się kilka plasterków bekonu wraz z odrobiną rozmarynu prosto z krzaka. Posiekana drobno cebulka ze szczypiorem i bazylia. Sól oraz pieprz.
oraz rozgnieciony ręką na desce ząbek czosnku…
Wcale nie dziwie sie, ze Anglicy palaszuja wszystko co daja w innych krajach, ze smakiem. Podobno przyczyna wielkiej ekspansji angielskiej byla chec ucieczki od wlasnej kuchni. Chociaz taki befsztyk, krwawy w srodku. Ja bym tam nie uciekal. Chyba, ze dzisiaj w goscie po gruszkowaniu. Zwariowaly te drzewa czy co. Juz cala glowe mam poobijana tymi gruszkami. Dobrze, ze male jak ulegalki.
Pan Lulek
Wlasnie odjechal do Swansea w Walii Sasza w drodze z Florydy, gdzie goscil u „Cioci Mai” czyli mojej Matki. Zostawil tam jeszcze na dwa tygodnie zone Tanie i synow Gosze i Andriusze. Jezdzac po Florydzie i zahaczywszy o Nowy Jork i Waszyngton DC, sprobowali wszystkiego – krokodyla, zabie udka, delfina (moja gleboka dezaprobata!), ze nie wspomne o licznych skorupiakach i egzotycznych rybach. Zgadnijcie co zrobilo najwiesze wrazenie? No? Pytanie za 100 punktow?
No, oczywiscie – amerykanskie befsztyki, ktorym nie ma absolutnie rownych!
Sasza musial wrocic wczesniej, bo konczy mu sie urlop. zas Tania, ktora tu, w Wielkiej Brytanii przekwalifikowala sie z rezyserki telwizyjnych programow muzycznych na nauczycielke matematyki, posiedzi z dziecmi u mojej Matki do konca wakacji.
Dzis juz nie gotuje, dojadam zapasy. Czytam i pieszcze koty. Ogladam telewizje. Staram sie wyciszyc.
Blogowicze Drodzy!
Przykro mi donieść, że chora jestem na czosnkowicę okrutną- taki to skutek imprezy wczorajszej. Byłyśmy oglądać piękno Australii na zdjęciach i wysłuchiwać opowieści wspaniałych. Była też kolacja. jedynie ciastka i orzeszki nie zawierały czosnku ( surowego, rzecz jasna ). Jestem dziś przyssana do butelki z mineralną, naprzemiennie z kubkiem z herbatą. Fantazjowałam już o połknięciu stalowego mydełka pana Piotra ( jestem krytyczna co do tego pomysłu! ) i myślę, żeby mi nie odmówił.
A i tak się powstrzymałam przed zjedzeniem jakiś sporych porcji.
A Australia piękna.
Alicjo!
Ostanie hasło na tej stronie
http://poradnia.pwn.pl/lista.php?szukaj=blog&kat=18
pozdrawiam
Marialko – z przykrością donoszę, że jedyne co Ci może (w tej chwili) przynieść ulgę, to mocny napar z mięty + 50-tka rzetelnej, czystej wódki. Jak nie masz, a możesz się do mnie przyczłapać, to sprokurujemy coś ze spirytusu, bo gorzały jako takiej też nie mam. W ogóle nie kupuję.
Pyro! Z powodów towarzyskich i emocjonalnych chętnie bym przyjechała, ale teraz czas na dyscyplinę i pracę ( mnóstwo lektury). Rozbawiona sposobem D. juz się zaoferowała jako dostarczycielka wódki ze sklepu monopolowego na dole (a jakże! ). Dziękuję!
Metalowe „mydełko” jest takiej wielkości, że słoń by się udławił a co dopiero dziewczyna! Ale jak trzeba to oddam. Gdzie wysyłać?
Mariualko – daj znać czy stara recepta mojej Teściowej działa na współczesną młodzież
Do Poznania! Do Poznania! Dziękuję za chęci szczere… Radzę sobie jakoś herbatą cytrynową się ratując ( wódkę jako ostateczność sobie pozostawiam), myśl niezmąconą chcąc zachować.
Pyro! Teraz dopiero Twój wpis dotarł. Czuję się lepiej ( wódka w ostateczności z przyczyn w/w). Pyro, na MŁODZIEŻ ???
Ciesz się Mała i nie podskakuj! No, jakże mam ojkreślić kogoś, kto jest młodszy kilka lat od mojego najmłodszego dziecka?
Helono, nie mozna w US dostac delfina w restauracji. Chwala Bogu. Byloby to niezgodne z prawem.
Kuzyn zapewne jadl rybe dolphin, to jest inna nazwa na mahi-mahi, duza ryba.
Moj slubny jadal ja na Florydzie, smaczna…
a
No dobrze, nie kłócę się ( humor mi wraca, czosnek znika, uff). Kochana, mój wiek- dojrzały a jeszcze dość młody, bez wątpienia cieszy mnie niezmiernie.
Oczywiście jestem ciekawa która z bliźniaczek jest Twoim najmłodszym dzieckiem.
W ramach kulinariów donoszę, że kanarek dostał dziś liście mlecza świeżego a mnie krążą po głowie opowieści o sałatkach z mlecza (sama nigdy nie próbowałam). Jadłam natomiast pseudomiód z jego kwiatów ( rodzaj syropu), świetny do herbaty.
Ach, to wielka ulga, ze nie „delfin” tylko dolphin czyli mahi-mahi – swietna ryba, ktora znam i robie w sosie z miodu i ziarenek sezamkowych, troche orientalnie. Bo juz bylam bardzo rozgniewana za tego delfina i mialam matke ochrzaniac. Zdazylas na czas.
Heleno,
mialam nadzieje ze zdaze, bo oczywiscie
po pierwsze primo wiedzialam, ze pewnie obsztorcowalabys wlasna rodzicielke gdyby tknela delfina (i slusznie zreszta),
a po drugie primo chcialam abys raczej starala sie osiagac stan zen przed wtorkiem, a nie slusznej agitacji z powodu delfinozercow…
ciao,
a.
A ładnie to tak? Matkę ochrzaniać?! I to za bezdurno? Przecież na Mazowszu każdy jeden, a na Kurpiach co drugi wie że dolphin to oczywiście mahi-mahi. One nawet w Narwi pływają. A miód i sezamowe ziarenka sa w każdej kuchni. Oj chyba w obronie wszystkich matek a zwłaszcza ojców i dziadków podejmiemy ciężki bój w Kórniku. Będzie to kolejny Cud nad Wartą (albo innym strumykiem)!
Jestem rozdarta między najsłuszniejszą chęcią ochrony delfinów, a równie słuszną racją ochrony starszyzny rodowej. Obiad zjadłam, drzemkę sobie 40 minutową ucięłam , teraz pachnie mi ekstra kawa. Kupiłam ostatnio dużą pakę ziarnistej arabiki i dzisiaj ściągnęłam z szafek stary, dobry, kręcony młynek. Owszem, mam i elektryczny ale elektryczne młynki zawsze podgrzewają kawę i ją niejako „dopalają” Z żadnego innego młynka kawa nie jest tak dobra, jak z tego prymitywu. W naszych sklepach do niedawna była znakomita kawa poznańskiej Astry – czysta arabika, zmielona tak, jak trzeba, bardzo smaczna i bez choćby śladu gatunków robusta (nie znoszę i wyczuje każdą, najmniejszą ilość), nazywała się Diuna. Niestety, przestali ją produkować bo miała za mały zbyt. Prawda, była dość droga, ale nie mogę odżałować. W braku „diuny” przeszłyśmy na duńską, czerwoną „gevalię” ale ona bywa tylko w niektórych delikatesach i na moich osiedlach jej nie ma. Teraz kupiłam arabikę, zmieliłam, zaparzyłam i jestem cała szczęśliwa. Zazdrościcie troszeczkę? To dobrze.
Pyro, moj osobisty zawsze miele kawe w recznym mlynku i twierdzi dokladnie to samo. Parzy we wloskim ekspresiku stawianym na gazie lub na plycie elektrycznej.
Moi Ukraincy wedruja po gorach i beda spac w szalasie na hali. Pojedziemy do nich ze swieza fokaccia z suszonymi pomidorami, wlasnie wyjelam z pieca. Sala nie maja 🙁 ani nawet czarnego ukrainskiego chleba 🙁 Przywiezli wodke z papryka (!) i czerwone wino z Kotowskiego Winzawodu.
Heleno, zanim Cie pokroja i pozszywaja spiesze Cie zapewnic, ze brytyjska medycyna poczynila znaczne postepy od czasu tej dokumentacji:
http://www.youtube.com/watch?v=lJ1zs94pVpw
We wtorek trzymam kciuki 🙂
Nemo – ze mną musi być cioś nie tak. Mnie to zupełnie nie bawi. A ludzie się śmieją. Zdezorientowana Pyra.
do Ani Z. – Pytałaś :Moze jestes jakims zaginionym synem mojej Babci?
Ale….
Jeśli tak, to znaczyłoby że jest między nami różnica pokolenia !??
Przecież to możliwe! Co mamy jeszcze wspólne ? Imię na A! Ty Ania, ja antek ! Zalewajka i zarzucajka też nas łączy!
Tośmy rodzina !??! Aniu!, kuzynko !!
Mów mi wuju 🙂
nemo !
Jak juz u mnie wyladujecie to dostaniecie do picia specjalnosc domu. Austriacka kawa po wegiersku. Ekspresik nie wloski elektryczny tylko aluminiowy, stary jak swiat i przesiakniety najrozniejszymi kawowymi zapachami. Mlynek reczny mam, pochodzi z Kijowa i jest dobra podrobka wyrobu niemieckiego. Kiedys przy okazji kupilem jako antyk. Fajne oszustwo. Ale dziala. Tyle, ze mi sie nie chce krecic. Kupuje kawe zmielona. Marki nie zdradze bo znowu posadza mnie o reklame.
Dobrej nocy zycze
Pan Lulek
🙂 🙂 🙂 Hahaha 🙂 🙂 ha! ha! ha! 🙂 😉 🙂
Mialysmy kiedys z Renata ksiazke Monty Pythonow gdzie byl; rozdzial o operacji domowym sposobem (Do It Yourself) . I to szlo jakos tak:
Wyrzucic kota z kuchni. Naczynia wrzucic do zlewu. Wyrzucic kota z kuchni. Umyc cerate mokra szmatka. Wyrzucic kota z kuchni. Naostrzyc nozyczki . Wyrzucic kota z kuchni… etc etc.
Czesto to sobie wspominamy. Bo obie kochalysmy Latajacy Cyrk i ogladalysmy to jeszcze w zamierzchlych czasach, kiedy to powstawalo.
Helenko, kota nie wyrzucać! Nie pamiętam już który z ludów wierzył, że hodując i nosząc kota, człowiek chroni sie przed chorobami, bowiem wdzięczny kot, przyjmuje na siebie chorobę gospodarza (-yni). Niczego złego Twoim kotom oczywiście nie życzę, ale czy one przypadkiem trochę nie zaniedbują swoich obowiązków?
Nic nie rozumiem.
Jak kot moze wyrzucic z kuchni gospodarza. Co prawda jak wiadomo nie od dzisiaj koty maja prawa, ludzie natomiast obowiazki.
Jak bym sprobowal wyrzucic kotke Muli, to mialbym sie z pyszna. Moglaby przestac ze mna rozmawiac. Albo wyrzucila mnie z sypialni gdzie ma wlasne legowisko, ktore jest regularnie prane.
Do domu spokojnej starosci mozna zabrac ze soba psa, kota albo inne zwierze domowe. Tyle, ze trzeba za to placic i nauczyc stworzenie przestrzegania regulaminu domowego. W tym domu gdzie wyladowala moja najbardziej osobista przyjaciolka 84 letnia Karolina jak na razie niema zwierzat. Rozpatrywany jest projekt pobudowania obok schroniska dla starych zwierzat. Ciekawe, czy na przyklad zamozny kot moglby zabrac ze soba swoja ludzka towarzyszke zycia. Chyba tak. Tylko jak to jest w tym przypadku z prawem wlasnosci. Kto tu rzadzi.
Jednego z poprzednich kotow, niestety juz nie zyjacego otrzymalismy w spadku po smierci jego pani, pardon, towarzyszki zycia. Zyl z nami kilka lat ale byl juz bardzo stary, schorowany i godnie po kociemu zszedl z tego swiata.
Zobaczysz Heleno ja Cie wspaniale przyjma koty po twoim powrocie.
Pan Lulek
antku, z tym zaginionym synem babci to oczywiscie byla taka zartobliwa licentia poetica. Byc moze masz tylko siedem lat i dar wypowiadania sie jak dorosly…
Obiad przez ciebie opisany brzmial nadzwyczaj smacznie.
Na tym blogu trzeba miec albo serce albo talent do gotowania (niektorzy szczesciarze maja jedno i drugie jak zauwazyles zapewne).
Pozdrowienia.
a.
Panie Lulku, moj ekspresik nie jest elektryczny, tylko stawiany na elektrycznej plycie, bo my gazu nie mamy. Jest ze stali nierdzewnej z pozlacana (!) raczka. Pozlotka juz troche zeszla, bo ekspresik ma swoje lata. Poza tym wentyl zaczyna popuszczac i trzeba bedzie nabyc nowy (wentyli nie ma w sprzedazy), a szkoda, bo moj osobisty przywiazal sie do niego 🙁 Te aluminiowe sa chyba najlepsze i zaden Wloch nie uda sie w podroz bez zapakowania takiegoz na wszelki wypadek. Jeden z naszych przyjaciol ma luksusowa wersje tego ekspresu : pojemnik na wode z aluminium, a pojemnik na gotowa kawe – z porcelany. Musze sie za takim rozejrzec, ale to raczej we Wloszech.
Tak a propos kotow, to czy ktos przypomina sobie opowiadanie Mrozka o facecie, ktory sie lajdaczyl cale noce i na drugi dzien nie mial kaca, ani zadnych innych dolegliwosci, za to jego kotek marnial w oczach? Kiedy sie facet zorientowal, to kotek juz ledwo zipal. Kilka dobrych uczynkow i kotkowi zrobilo sie lepiej. Jak juz kotek wydobrzal, to facet zaczal sie czuc coraz gorzej. Okazalo sie, ze teraz kotek wychodzi na cale noce…
Ten Mrożek to taki przerobiony „Portret Doriana Graya”. Może i lepszy, dawno temu czytałam i jedno, i drugie. Mrożka pózniej, i zaraz mi sie skojarzył z Dorianem.
Cholera mnie dzisiaj chciała trafić. Po wczorajszej porażce tempurowej, czyli jakieś 25 godzin temu, byłam naburmuszona na siebie, wstałam pózno, a około południa dopiero pod prysznic. Ledwie wylazłam spod prysznica, znajomi puk-puk. Chcieliby zobaczyć dom w Westbrook, czy nie zabralibyśmy sie z nimi, żeby obiektywnym okiem…
No dobra – Westbrook rzut beretem, czemu nie, nawet włosów nie suszyłam, tylko wrzuciłam coś na grzbiet, przecież nie będę występować w szlafroku. Wrócimy za 15-20 minut, zrobię jakiś lunch, a dla mnie to będzie śniadanie, bom o suchym pysku od wczoraj. Okazało sie, że ten dom w Westbrook to nie taki, więc jedzmy dalej, może jakieś domy na sprzedaż, i tzw. „open house” z agentem będą po drodze. No jakżesz, wszak weekend, domów na sprzedaż wystawionych od cholery, a open house prawie we wszystkich. Dojechaliśmy w ten sposób do Napanee, gdzie koleżeństwo postanowiło odwiedzić koleżankę, na 2 miuty, czyli wyszło prawie 2 godziny. Owszem, podano butelkę piwa, a mnie tymczasem marsze w kiszkach. Rodaczce bym szepnęła, że te kiszki, ale tubylczyni, i to mało znanej, nie śmiałam. Ale nic, wracamy. I wracamy naokoło świata, bo tam po drodze jeszcze pare domów do obejrzenia. Też byscie dostali cholery, zaręczam! Jestem wytrzymała na głód, ale do pasji doprowadza mnie bezsensowna jazda przez 5 godzin po okolicy i oglądanie domów wystawionych na sprzedaż, których wcale nie zamierzam kupić, ani oni też. Ot, to jest ich najmilsza weekendowa rozrywka, tak sobie pojezdzić i spalić ze 40 l benzyny, bo samochód-kolubryna. Miało być tylko do Westbrook!!! Panu J. się dostało za swoje – wyraził zgodę na jazdę bez konsultacji ze mną, a wiedział, że dopiero co spod prysznica i nic nie jadłam.
„A nic nie mówiłaś, że jesteś głodna”.
Panie Lulku,
dziekuję za wyjasnienia względem uhudlera, gdzieś po drodze mi umknęło, ale Pan, niby „nie chce mi się powtarzać”, ale powtórzył. Będzie zapisane!
Haneczka! Dzieki za super przepis na pierogi! Kocham kasze gryczana i ziemniaki!