Szybko czy wolno?

Nie raz i nie dwa światowe stacje telewizyjne pokazywały lokale McDonalda z powybijanymi szybami,  a pod nimi rozjuszone grupy ludzi domagających się likwidacji tych „przybytków zła”. Hasłem pod którym występują przeciwnicy amerykańskiej sieci jest obrona tradycji i ludzkich wartości. Uważają oni – nie bez pewnych racji – że mcdonaldyzacja niesie ze sobą dehumanizację. Zarówno pracowników firmy jak i jej klientów. Od tych pierwszych wymaga się dawania z siebie zaledwie ułamka ich możliwości i umiejętności. Reszta jest zbędnym balastem. Tych drugich zmusza się by występowali w roli maszyn wyspecjalizowanych wyłącznie w pochłanianiu kalorii i płaceniu rachunków. W barach szybkiej obsługi kontakty międzyludzkie ograniczone są do minimum. Tak następuje homogenizacja świata. Można się temu jednak przeciwstawiać i w inny sposób.

We Włoszech powstała organizacja o angielskiej nazwie – Slow Food. Zrzesza ona ponad 60 tys. członków, wydaje własny magazyn kulinarny i przewodniki gastronomiczne. Jej celem jest obrona tradycyjnej kuchni. I to nie tylko włoskiej. Co dwa lata organizuje w Turynie Salon Smaku, na którym prezentowane są tradycyjne potrawy z najodleglejszych nawet zakątków świata. Salon cieszy się niebywałym powodzeniem. Stowarzyszenie założył w 1986 roku włoski krytyk kulinarny Carlo Petrini protestując w ten sposób przeciwko otwarciu kolejnego lokalu McDonalda w samym centrum Rzymu, tuż koło Placu Hiszpańskiego.

Jedno ze spotkań tradycjonalistów miało miejsce w Portugalii. Wśród czternastu laureatów  Premio Slow Food znaleźli się m.in: Rew Kuang Czun – koreański rybak łowiący sardele metodą stosowaną od tysiąca lat; berberyjskie członkinie spółdzielni Amal produkujące olej i olejek kosmetyczny z drzewa arganowego rosnącego tylko w jednym regionie Maroka; Thierno Maadjou i Mamadou Sow  agronomowie z Gwinei Równikowej propagujący uprawę drzew nere, z których nasion produkowana jest przyprawa soumbara – wypierana nawet z afrykańskiego rynku przez kostki maggi; Sebastiana Juarez Broca z Meksyku produkująca czekoladę według receptury Majów. Czy to wszystko jest jednak wystarczającą receptą na zwycięstwo w  wojnie smaków?
I w Polsce Slow Food ma coraz większą rzeszę zwolenników. Są wśród nich także wybitni restauratorzy, autorzy kulinarni, znani kucharze. Wszyscy oni promują polskie dania regionalne. Na tym bowiem polega największa zasługa tej organizacji, że dba o kuchnie poszczególnych regionów swojego kraju. Organizowane są konkursy kulinarne, a zwycięzców pokazuje się jak mistrzów świata w piłce nożnej. No może trochę przesoliłem z tym porównaniem. Ale dla mnie mistrz patelni więcej wart od strzelca karnego, a twórca dobrego przepisu jest równie cenny jak kompozytor opery. Co zresztą niektórzy w przeszłości potrafili pięknie łączyć. Wystarczy wspomnieć postać Rossiniego.

A o tym, że są potrawy regionalne warte ocalenia i spopularyzowania to wszyscy wiecie doskonale. O wielu z nich już dyskutowaliśmy. Dziś wymieńcie proszę choć po jednym swoim ulubionym daniu z rodzinnych stron. Ja tu przypomnę mazowiecką lub kurpiowska jak kto woli kiszkę kartoflaną.

KISZKA KARTOFLANA
3 kg ziemniaków, słonina lub tłusty boczek surowy ok.20-40dkg, cebula, 2-3 jajka, sól , pieprz , majeranek i inne przyprawy wg uznania

Obrać ziemniaki i zetrzeć na drobnej tarce, posiekać cebulę w drobną kostkę. Słoninę pokroić na drobne kawałki. Jajka roztrzepać i dodać do startych ziemniaków, następnie zrobić skwarki ze  słoniny z cebulą i dodać do ziemniaków. Wszystko przyprawić solą i pieprzem, dokładnie wymieszać, następnie nadziać jelita do 1/2-2/3 ich pojemności. Farsz ma być, aby podczas pieczenia nie popękały kiszki. Piekarnik nagrzać do 180-200 st. Pełne jelita luźno rozłożyć na blachach (posmarowanych smalcem !!) i wstawić do pieczenia. Piec około dwóch godzin, sprawdzając i nakłuwając kiszkę. A jeżeli któraś pęknie to nie przejmować się, ten upieczony farsz jest najsmaczniejszy.