Co można znaleźć w naleśniku?
Odpowiedź na to pytanie brzmi: dosłownie wszystko. Naleśniki nadziewać bowiem możemy zarówno mięsem, serem, bakaliami, owocami, pasztetami, miodem.
Pod różnymi postaciami znane są niemal we wszystkich kuchniach świata. Nic dziwnego, smakują doskonale, są łatwe do wykonania i można dzięki nim urozmaicić znacznie menu.
Niewątpliwie na najwyższy poziom sztukę naleśnikową podnieśli Francuzi.
Crepes Suzette (czyli naleśniki ochrzczone imieniem francuskiej przyjaciółki księcia Walii) czy naleśniki z szynką w sosie Mornay to kwintesencja smaku, kulinarnej maestrii a i same nazwy wywołują apetyt.
A oto kilka rad dla miłośników naleśników:
– Naleśniki przygotowujemy co najmniej na 2 godziny przed smażeniem.
– Używamy zawsze mleka zmieszanego z wodą gazowaną, wówczas naleśniki są bardziej delikatne.
– Proporcje składników :5-6 łyżek mąki,2 jaja, szczypta soli,3/4 szklanki mleka, woda.
– Najpierw przy pomocy trzepaczki ubijamy mąkę z jajkami, stopniowo dolewając mleko a następnie wodę, dodając sól. Wody dolewamy tyle, aby ciasto miało konsystencję dosyć rzadkiej śmietany.
– Nie ubijajmy ciasta naleśnikowego zbyt długo, gdyż wówczas będzie twarde. Wystarczy dokładnie wymieszać wszystkie składniki.
– Jeżeli chcemy uzyskać bardzo puszyste naleśniki, wówczas nie dodajemy całych jaj, lecz białka ubijamy na pianę i ostrożnie dodajemy ją do ciasta.
– Smażymy naleśniki na patelni smarowanej starannie kawałkiem słoniny zatkniętej na widelcu lub kawałkiem waty umoczonej w oleju. Nalewamy chochelką na patelnię ciasto, przechylając ją, aby równomiernie się rozlało.
– Gotowe naleśniki można przechowywać w lodówce do 3 dni (w foliowej torebce) lub ponad miesiąc w zamrażarce.
– Pamiętajmy, aby przed włożeniem ich do lodówki lub zamrażarki poprzekładać pergaminem, wówczas się nie posklejają.
– Naleśniki składane „w chusteczkę” lub w rulonik podsmażamy na patelni lub zapiekamy w piekarniku. W tym drugim przypadku polewamy je sosem lub posypujemy startym żółtym serem.
Jeżeli urządzamy kulinarne święto i chcemy podać płonące naleśniki, wówczas pamiętajmy o zasadzie, że polewamy gorące naleśniki (zagrzane na przykład w piekarniku) podgrzanym mocnym alkoholem i zapalamy, po czym wnosimy na stół.
Kiedy płomień zgaśnie możemy zaczynać jedzenie.
Farsze do naleśników
Serowy:1 opakowanie serka homogenizowanego,1 jajko,3 łyżki cukru(mniej lub więcej, według gustu),garść rodzynek, garść siekanych orzechów,1 łyżeczka smażonej skórki pomarańczowej, cukier wanilinowy. Żółtko utrzeć z cukrem, dodać ser i resztę składników. Smarować naleśniki i zwijać „w chusteczkę”, podsmażać na tłuszczu.
Rokpolowy:15 dag rokpolu,1 łyżka masła,1 łyżka niskoprocentowej śmietanki,1 dymka, garść włoskich orzechów. Dymkę drobno posiekać, poddusić na maśle, ale nie rumienić. Rokpol pokruszyć dokładnie widelcem, dodać śmietanę i cebulę, dokładnie wymieszać, dodać posiekane orzechy. Smarować naleśniki, składać w chusteczkę, podsmażać na patelni.
Pasztetowy: puszka pasztetu z drobiu. Smarować naleśniki pasztetem, zwijać w ruloniki, smażyć na patelni, lub w piekarniku, polane sosem, na przykład bolońskim.
Szpinakowy:1/2 kg liści szpinaku lub 1 paczka szpinaku mrożonego. Szpinak świeży oczyścić, liście wrzucić na wrzącą wodę, obgotować przez 3 minuty, odcedzić, podsmażać na patelni na maśle, posolić, popieprzyć. Układać warstwę szpinakowych liści na naleśnikach, które zwinąć w ruloniki, włożyć do naczynia ogniotrwałego. Szpinak mrożony rozmrozić, przesmażyć w rondlu na maśle, posolić, popieprzyć. Dalej postępować tak samo. Do zapiekania naleśników ze szpinakiem potrzebny jest sos np. boloński. Po wierzchu warto posypać tartym serem.
Sos boloński:cebula, po kawałku marchwi, pietruszki i selera,1 łyżka masła,2 plasterki boczku wędzonego, 20 dag mięsa wołowego,1 szklanka rosołu z kostki,1 kopiasta łyżka koncentratu pomidorowego,1 goździk, sól, pieprz. Boczek, mięso i warzywa zmielić przez maszynkę. Dusić je wraz z goździkiem na maśle, dodać wołowe mięso, rosół, koncentrat, sól i pieprz. Gotować co najmniej przez 45 minut na małym ogniu i mieszając, w razie potrzeby dolewając wody.
(Fot. WIKIPEDIA)
Komentarze
Bardzo lubię naleśniki. Właściwie ze wszystkim. Ale szczytem luksusu są dla mnie naleśniki oblane gorącą czekoladą. Mniam. Mniam.
Dzień dobry!
Ja wiem, że u mnie środek nocy, ale jak jest burzowo i nawet tornadem wieczorem straszyli, to spać nie mogę. Zaliczylam 4 godziny, a i to dobrze.
No, to są naleśniki! Szpinakowy do mnie przemawia, ja lubię szpinak – taki ledwo wrzątkiem przelany. Dodałabym czosnku i fety do szpinaku, już to czuję!
Znakomity przepis na lunch. Nie wiem, dlaczego wszyscy z europejskiego kontynentu się uparli, ze lunch to obiad. Lunch to posiłek w południe, może być mały lub duży, w zależności od pojemności i potrzeb żołądka. W pracy ma się godzinną przerwę na lunch – pan J. zajada wtedy pięknie zrobioną kromuchę w której jest i warzywo, i kawałek sera, mięsko w postaci jakiejś, czasem jajko, a chleb „Od Jędrka”, żytni na zakwasie naturalnym, do tego ze dwa jabłka czy inne owoce. To jest lunch, nie dinner (obiad) !!!
A ja zrobilam wczoraj te gigantyczne pieczarki. Z jedną modyfikacją – otóż nie dodałam śmietany, jak Nemo radziła, tylko udusiłam jednego prawdziwka od Tereski, a dusiłam go ze 3 godziny na baaaardzo wolnym ogniu, bo nie był namoczony. Tego prawdziwka pokroiłam drobno i dodałam do cebuli czerwonej z czosnkiem (3 ząbki) i przesmażyłam na maśle, do tego dodałam resztkę wody z uduszonego prawdziwka, jakies 50 gr na oko.
Goudy miałam resztkę, więc dorzucilam ostrego old cheddar. Dalej jak szło, posiekana pietruszka i pokrojone prosciutto, parę plasterków.
Wyszło jak widzicie, tym razem talerze nie deserowe, a normalne „drugodaniowe”, walnęłam pieczarki na rukolę, którą już czas najwyższy przerywać.
Postarałam się o jaką taką prezentację, „zakładki” pachniały niesamowicie!
Wino Hochtaler ontaryjskie, butelka magnum, czyli 1.5 litra, więc sami widzicie, porównując, że konwalie mam gigantyczne. Ale to z mojej Górki, nie ze sklepu, żadne mutanty, mają po prostu idealne miejsce!
http://alicja.homelinux.com/news/Gigantyczne_pieczarki/
P.S. Zanotowałam sobie o tej wodzie mineralnej do naleśników. Człowiek ciagle się uczy!
Torlin!
W ciężkich czasach (rok 80-ty) wymyślałyśmy z koleżanką, co by tu na obiad.
Miałyśmy ser biały, nutellę z pewexu, pieczarki. Usmażyłyśmy naleśniki, nawydziwiałyśmy z serem na słodko (panowie lubia słodkie), na ostro, z pieczarkami przesmazonymi z cebula, no i z nutellą właśnie. Fantastyczna dla tych, co lubią naleśniki na słodko i czekoladowo.
Widzę, że ktos wrzucajacy tekst gospodarza nie zamknął tak zwanego „taga” i teraz wszyscy będziemy wypisywać się tłustym drukiem 🙂
Moi Kochani. Mnie (pisałam już kiedyś) naleśniki nie bardzo wychodzą. Niby to danie najprostsze z możliwych, a ciasto mi nie wychodzi, jak trzeba. Mój Szwagier, a i Teść Leny też, smażą przepyszne, cieniutkie naleśniki w ogromnych ilościach. Leżą potem w lodówce i czekają na nadzionka przeróżne. Patrzyłam na ich robotę dziesiątki razy – i co? I psio. Albo moje naleśniki się rozłażą, albo są twardawe. Nigdy takie jak trzeba. Rodzina je i nie protestuje, ale ja przecież widzę, że nie tak. Natomiast farsze to betka. Doskonałe są naleśniki z ugotowaną, odparowaną, przesmażoną na tłuszczu i wymieszaną z dużą ilością pieczarek, kapustą kwaszoną, dobre są z mielonym , gotowanym mięsem z jakiejś zupy, przysmaczonym przyprawami , podawane do czerwonego barszczu ( barszcz w filiżance) – może to zastąpić lekki posiłek, znakomite są nadziane twarogiem z czarnymi oliwkami, społą dozą oliwy, czosnkiem i włożone (a raczej polane) mocnym sosem pomidorowym. Jednym słowem, naleśniki są dobre na wszystko.
A propos szpinaku – w mojej „wsi” szpinak jada się obowiązkowo z czosnkiem i przesmażony na wędzonce, nie na maśle (chyba, że dla dzieci)
a żeby nie był zbyt luźny do farszu dodaje się rozbełtane jajko i gasteczkę kaszki manny – wchłonie nadmiar wilgoci. Wystarczy poddusić z 10 minut)
Ciasto naleśnikowe jest wyśmienite jeśli używa się do niego wody mineralnej z gazem! To powoduje puszystość i nadzwyczajną delikatność. Radzę spróbować.
Alicjo, jak zwal tak zwal, ale lunch to jednak obiad, czyli posilek w poludnie 🙂 W cywilizowanych krajach spozywa sie go miedzy 12 a 14, tylko w barbarzynskiej Polsce przymuszano ludzi do pracy bez przerwy do 15 i dopiero potem byl czas na cieply posilek. Stad przyzwyczajenie do niezdrowego rytmu zycia i przekonanie, ze obiad to najwazniejszy posilek w ciagu dnia.
Po niemiecku obiad to Mittagessen, czyli jedzenie w poludnie. W zaleznosci od klimatu i mozliwosci jadania obiadow w domu kolacja bywa glownym posilkiem dnia, ale naprawde nie wszedzie.
* Arabisch: [1] ???? (ar)
* Chinesisch: [1] [[|]] (zh)
* Englisch: [1] lunch (en)
* Finnisch: [1] lounas (fi)
* Französisch: [1] déjeuner (fr)
* Italienisch: [1] pranzo (it)
* Katalanisch: [1] dinar (ca)
* Niederländisch: [1] middageten (nl)
* Polnisch: [1] obiad (pl)
* Portugiesisch: [1] almoço (pt)
* Russisch: [1] ???? (ru)
* Slowenisch: [1] kosilo (sl)
* Spanisch: [1] almuerzo (es)
Nareszcie cos dla Ducha i odrobine dla ciala !
Nalesniki mon amour. Moge oddac wszelkie potrawy swiata za dobre nalesniki. Nareszcie ktos kompetentny, nasz Gospodarz slusznie zauwazyl, ze do ciasta nalesnikowego nalezy dodac wody mineralnej z babelkami. Najlepsza jest oczywiscie woda arabska od nas. Cale zycie usilowalem nauczyc sie robic nalesniki. Ukonczylem wiele szkolen pod damskim i meskim kierownictwem ale nigdy nie udalo mi sie zrobic nalesnika. Z zazdroscia patrzalem jak na moich patelniach w powietrzy przewracaja nalesniki ze strony na strone. Teoretyk to ja chyba jestem nienajgorszy, praktyk zaden. Pisalem kiedys o nalesnikach w Hamburgu. Kazda kuchnie mozna zaliczyc do cywilizowanych jezeli posiada w spisie potraw nalesniki.
Podobno nawet w Tybecie, w tamtejszych klasztorach, znana jest umiejetnosc przyrzadzania nalesnikow z tamtejszym maslem ktore jest niesamowicie slone. Nalesniki z kawiorem, lepszy bialy, polane kwasna smietana. Oj ludzie. Do tego w czasach kiedy jeszcze nie zachorowalem na abstynencje, to taki rodzaj choroby alkoholowej, najbardziej smakowal mi wytrawy gatunek Krymskoje Szampanskoje.
Nadziewane musem kasztanowym i polewane czekolada nazywaja sie na Wegrzech, Gundelpalaczinken. Jutro robie skok na Wegry. Nawet wiem dokad i po co. Na deser beda wlasnie takie nalesniki.
Juz mialem zaczac pisac na temat mietusow w Hamburgu, ale Pan Gospodarz dotknal tematu od ktorego nie mozna sie oderwac bez co najmniej komentarza.
Mysle sobie czy nie dac ogloszenia matrymonialnego tej tresci:
Pani, wiek, waga, charakter, inne przymioty tez obojetne, posiadajaca umiejetnosc przyrzadzanie nalesnikow na rozne sposoby zaproszona na okres probny do zademonstrowania swoich umiejetnosci. 7 patelni z roznych krajow stoi do dyspozycji. Po okresie probnym oferta matrymonialna nie wykluczona.
Albo cos w tym rodzaju. Tylko zebym przypadkiem nie wyszedl na matrymonialnego oszusta.
Piekny dzien dzisaj, mlodziez roweruje na calego
Pan Lulek
Lubię makaron naleśnikowy w rosole szpinakowym
Nemo
Kultura polska jest kulturą chłopska, stąd zwyczaj wstawania o świcie i gnania biegiem do roboty (szkoły, przedszkola itp). Po prostu kiedyś gadzina w oborze o świcie rykiem domagała się żarcia i chłopu spać nie dawała. Obecnie, choć gadzinę już dawno wyrżnieto i zjedzono, zwyczaj pracy od świtu pozostał – dlatego ranki są takie ciężkie, bo pędzisz rano ulicami pełnymi wściekłych, niewyspanych i półprzytomnych ludzi. Co dziwne większość Polaków, mimo iż cierpi, chce czasu pracy do 15. No bo potem jest dom zamknięty przed obcymi jak twierdza i rodzinna krzątanina. Przerwa na lunch jest traktowana jak ekstrawagancja, bo po co tracić czas i pieniądze skoro można w jakimś kącie wyjadać przygotowaną dzień wcześniej (po 15) sałatkę jarzynową ze słoika. Podobnie jest z kolacją – jada się ją wcześniej, przed telewizorem a potem nyny aby się wyspać do bladego świtu. Piszę to z goryczą, bo moja aktywność umysłowa zwyżkuje właśnie nocą – wtedy myślę, piszę, czytam, pracuję i mam pomysły. Wtedy też gotuję, podjadam i robię inne przyjemne rzeczy. Konsekwencją jest chroniczne niewyspanie i opinia lenia, ktory o niczym innym nie marzy jak o „gniciu” w łóżku do południa. Ciężko się żyje w społeczności, której mottem jest – „Kto rano wstaje temu Pan Bóg daje”
Pozdrawiam
Lunch to lunch, a nie dinner. Jedzenie w południe to jest lunch.
Obiad? … to w takim razie gdzie jest tłumaczenie słowa „dinner”?
Nie istnieje? 🙂
Widocznie Kanada (oraz USA) nalezy do barbarzyńskich krajów.
Obiad powinno sie spozywać powoli. I powinien to być „posilny” posilek.
Na tym kontynencie odpowiednikiem obiadu jest dinner.
Tutaj lunch to takie rozbudowane drugie śniadanie, w którym często jest posiłek na gorąco, czemu nie. Ale rzadko kiedy sie tu zamawia stek na lunch!
W barbarzyńskiej Polsce przepracowałam swego czasu ponad dwa lata w tak zwanym zakładzie pracy, gdzie pracowało sie od 6 rano do 14-tej. Były przerwy na posiłki, o 10-tej i o 12-tej. Jak ktos chciał cos na gorąco, mógł kupić w zakładowej knajpce. O 14-tej kończyło sie prace i miało się dzień dla siebie. Także na to, zeby z rodziną zjeść obiad, przy stole, około godziny 16-tej.
Nie wiem, jak było gdzie indziej, opowiadam z własnego doświadczenia.
U mnie obiad (dinner!) od zawsze jemy o 17-tej, i to jest obiad, nie żaden lunch
(pora obiadowa „dinner” w knajpach także zaczyna sie od 17-tej, nie wczesniej).
O 17-tej, bo dziecko wracało ze szkoły, mąż z pracy – i tak sie utarło. I jest to najwazniejszy posiłek dnia, tutaj, w barbarzyńskiej Kanadzie, zupa, drugie danie i tak dalej. Potem można wtrącić lekką kolację (supper), 19-20 wieczorem, jeżeli jest ochota.
Breakfast, lunch, dinner, supper! Inaczej nie umiem tego wyjaśnić. Nie dość, że pochodzę z barbarzyńskiego kraju, to jeszcze trafiłam do takiego 🙁
Kolejne nadzienie.
Tylko u mojej Babci jadłam nadzienie do nalesników , które sama powielam . Posiekana, ugotowana słodka kapusta, do tego posiekane jajko na twardo, i podsamazona cebulka, u Babci było na maśle .Pyszne
Pozdrawiam wielbicieli nalesników.
Latyrus
A ja myślałam, że Nemo skrytykuje (poztywnie , mialam nadzieję) moje gigantyczne pieczarki wczorajsze 🙁
Ja tam nie liczę dziur w szwajcarskim serze 🙂
Mozemy tu dlugo dyskutowac o semantyce, ale moim zdaniem posilek wieczorny to nie obiad, a raczej wieczerza, taka bardziej rozbudowana kolacja, jak amerykanski (czy kanadyjski) dinner. Czy pamietasz, Alicjo, o ktorej jadalas w Polsce niedzielny obiad? Zapewne nie o 16, a zaraz potem kolacja?
A tu tlumaczenie niemieckiej kolacji (Abendessen)
* Bulgarisch: [1] ?????? (bg) (wieczerja)
* Dänisch: [1] aftensmad (da) n
* Englisch: [1] supper (en), dinner (en)
* Esperanto: [1] vesperman?o (eo)
* Finnisch: [1] iltapala (fi), illallinen (fi), siemailija (fi)
* Französisch: [1] dîner (fr)
* Italienisch: [1] cena (it) f
* Japanisch: [1] ?? (ja) (????, banmeshi)
* Lateinisch: [1] cibus vespertinus (la), cena (la)
* Lettisch: [1] vakari?as (lv)
* Litauisch: [1] vakarien? (lt)
* Niederländisch: [1] avondeten (nl)
* Polnisch: [1] kolacja (pl)
* Portugiesisch: [1] jantar (pt), ceia (pt)
* Russisch: [1] ???? (ru) (uschin)
* Slowenisch: [1] večerja (sl)
* Serbisch: [1] ????? (sr) (ručak)
* Spanisch: [1] cena (es) f
* Tschechisch: [1] večeře (cs)
* Türkisch: [1] akşam yeme?i (tr)
Wojtku, znam ten bol, tez nie naleze do skowronkow 🙂
Pozdrawiam
Hej Alicjo, sorry za nieuwage! Pieczarki bardzo przesliczne i pieknie podane, mam nadzieje, ze smakowaly rownie dobrze. Kurzece nogi wg Gospodarza zniknely wczoraj w „okamgnieniu”. Mlody czlowiek (student 2 roku geologii nota bene), ktory byl naszym gosciem, zjadl polowe (ca 0,5kg) i gdyby mu pozwolic, spalaszowalby zapewne wszystkie 🙂
Supper to nie dinner. Tak jak lunch to nie dinner. Nie mówiąc juz o śniadaniu, czyli breakfast, który nie jest ani jednym, ani drugim ani trzecim.
Niedzielny obiad (za dawnych lat w Polsce) jadałam około 16:30-tej. Zawsze, w rodzinnym domu i pózniej w moim. O tej porze wracaliśmy ze szkoły, rodzice z pracy, chociaż pracę mieli na miejscu, Lecznica Zwierząt. Ale praca była pracą, tam trzeba było być na miejscu, bardzo często wyjeżdżać w teren, bo do Lecznicy rzadko kto przychodził ze zwierzątkiem chorym. Do chorego trzeba bylo pojechać parę kilometrów. Kolację jadaliśmy około 20-tej, zawsze lekką, jakas kromka, do tego pomidory czy co tam było z warzyw.
Skowronkiem – nigdy w życiu! Ale pare lat temu mi się przekręciło i teraz tak mam. Swit blady – ja wstaję. Widocznie kultura chłopska się we mnie odezwała, a juz myslałam, że w żyłach tylko błękit przepływa. Zgroza! Nie chcę Was straszyć, Nemo i Wojtek, ale Wam tez może się przytrafić w przyszłości 🙂
Nemo – Ty studentów geologii trzymaj z daleka. Zeżrą wszystko po dziennych wycieczkach, szukajac stosownych odsłonięć w terenie. Znam z autopsji.
A pieczarki byly pyszne. Prawdziwek Tereski dodał „grzybowego” smaku więcej, niz pieczarka w sobie miała.
Alicjo, a coz Ty robilas w szkole w niedziele?! Toz w wiekszosci domow w Polsce obiad niedzielny byl w poludnie, potem spacer rodzinny, podwieczorek (ciasto) a potem kolacja. W „miedzyczasie” „Czterej pancerni” w telewizji 🙂
Alicjo
Ale ranne budzenie to przyjemność jeśli nie ma przymusu. Ja często oczęta otwieram po 5, leże i słucham co za oknem. A to krowa Józka (sąsiada) zamuczy, a to ptaszki śpiewają lub – pyr pyr pyr – wędkarz na motorynce nad Odrę jedzie. I tak sobie z 15 minut poslucham a później na drugi bok i mam najlepsze spanie z fajnymi snami do 10. Notomiast Wojtkowa wstaje – również w weekend – przed 6 i w koszuli nocnej, z filiżanką kawy w dłoni chodzi jak zjawa po ogrodzie i swoje ukochane rośliny ogląda. Podejrzewam nawet, że z nimi rozmawia.
Pozdrawiam
Alicja ma świętą rację Wojtku (nie co do koloru swojej krwi, tylko do przekręcenia) Latami sobie obiecywałam, że na emeryturze sie wreszcie wyśpię: żadnych bachorów do przedszkola, żadnych dyżurów w szkole na tzw „zerówce”, żadnych pułkowników z zegarkiem u szczytu schodów paradnych – Jezu, tylko spać. Najgorszym przez lata akcentem kłotni małżeńskich był gromki okrzyk Ślubnego „Od jutra Cię nie budzę!” Zgroza i szantaż! I co? I budzę się, cholera jasna ze słonkiem – czyli latem ok 5.00 w ziemie gdzis ok 6.30. Nikt mi nie każe. Takie ponure czasy Was czekają, smarkacze.
Panie Lulek,
Intrygujesz pan pisząc (nie po raz pierwszy zresztą) , że najlepsza jest ta mineralna arabska „od was”.
Gdzie Rzym – gdzie Krym ?
Proszę o parę słów wyjaśnienia, bo spokoju mi nie daje.
Ja zawsze uważałem, że z bąblami to najlepsze jest Dom Pérignon, najlepiej w butelkach magnum, żeby dwa razy nie latać. Ale może ten Dom Perrier lepszy….
Pyro!
Ja chcę energicznie zaprotestować. TO JEST NIEPRAWDA.
Należę do „skowronków”, tak że rano wstaję rześki, wypoczęty i pełen werwy. Po umyciu się, gimnastyce, ubraniu, zjedzeniu śniadania, nakarmieniu psa i kota, czyli mniej więcej o 6.30 siadam do pracy do komputera. I to co zrobię do 13 – 14 – to moje. Później jest coraz gorzej. Od 20 – 21 – nie istnieję. „Sowom” powtarzam cały czas powtarzam – pytam się ich: „Jak się czujesz o 6 rano?” – to ja się tak czuję o 10 wieczorem.
Ja uważam, że zyskuję rano cały dzień, najgorzej jest na imprezach i z moim ukochanym filmem: „Kryminalne zagadki Las Vegas”, które są do 1 w nocy.
?Kto rano wstaje temu Pan Bóg daje?, a kto później wstaje temu więcej daje.
Budzę się o świcie, bo lubię. Na wsi prawdę mówiąc, bo dzioby drą wrzaskliwe sójki, żurawie tuż za płotem, bażanty ganiające po moim polu i sąsiedzi rozmawiajacy przez komórkę z córcią w Paryżu (myślą, że lepiej usłyszy jak będą krzyczeć). Ale wyjście na dwór w piżamie i spacer po całym obejściu to frajda. wtedy wpadaja najlepsze pomysły na tytuły, nowe tematy oraz całodzienne menu.
Potem do kuchni lub do komputera i robota rusza.
W Warszawie też (to już z przyzwyczajenia) budzę się o tej samej porze. I dzięki temu mogę dużo zrobić, bo mam dłuższy dzień niż konkurencja.
I to wcale nie jest ponure lecz radosne!
Ile ja się tego nasłuchałem Pyro – „Koniec, od jutra cię nie budzę!!!” Od Mamy, od Ślubnej. Albo w pracy, z przekąsem -„Cha, cha. Znów się zaspało”. Trauma.
Ej, Chłopaki, wolnego! Czy ja mówię, że skowronkom źle? Ja tylko narzekam, że bladym świtem budzi mnie organizm zupełnie bez sensu. Bo ja nadal chodzę spać ok północy, a obowiązki też jakoś obskoczę. Ja po prostu jako kobieta w wieku „poborowym” byłam zawsze totalnie niedospana, a z temperamentu przyrodzonego raczej nocny Marek. Ja byłam właśnie z tego tramwaju Smolenia, którym rodacy jechali do pracy. I tyle.
No widzisz Torlin – a ja odrywam się od różnych przyjemnych czynności, by obejrzeć ” Kryminalne zagadki Las Vegas”, bo dla mnie to środek dnia(?). Papiery rozłożone, komputer mruczy, na kuchni coś smacznego się gotuje na następny dzień (noc). A za oknem nietoperze wokół latarni krążą i na ćmy polują. Takie mam towarzystwo!
Latyrus – Babcia byla ze Wschodu? Bo posiekana kapusta z jajkiem, cebulka to klasycznre nadzienie „piroga”, czyli dosc wysokiego ciasta z nadzieniem, krajanego na kawalki. Podobnie kulebiak, do ktorego dodaje sie takze rybe – robie czesto, ale z gotowego ciasta. Sa oczywiscie inne nadzienia kulebiakowe – ryz, jajko, ryba, grzyby – te rzeczy.
Arabowie jak wiadomo zawsze byli ludzmi praktycznymi i uzdolnionymi. Podaje przyklady z historii. Rzymianie wynalezli jedynke i co, nic, pozostala najwyzej na cyferblatach od zegarkow. Arabowie zas wszystkie cyfry i te najwazniejsza zero ( 0 ). Dzieki tej cyfrze bez klopotow mozna wszystko jednym pociagnieciem udziesieciokrotnic. Istniej pewna analogia pomiedzy woda H2O i ropa naftowa. Swiat zachodni, w tym emigranci z Galicji z czasow Cesarstwa Austriacko-Wegierskiego, znalezli zastosowanie dla produktow pochodzacych z ropy naftowej. Lukasiewicz klania sie. Zasoby tejze ropy nie wystarcza na dlugo i ludzkosc bedzie zmuszona obejsc sie bez jej produktow. Wartosc ropy jest zatem znacznie ograniczona w czasie. Co robia Arabowie, inwestuja w wode H2O jako w przyszlosciowy surowiec. W naszym powiecie Güssing sa znakomite zrodla wod mineralnych. Przed kikudziesieciu laty, byl to podobno nr. 1 w Austrii. Przed kilku laty, czterema, jeden z czlonkow rodziny krolewskiej z Arabii Saudyjskiej kupil zrodla wody Güssing i dalej rozlewa te wode. Od milionow lat sklad tej wody pozostal praktycznie niezmienny i systematyczne analizy to potwierdzaja. Rozlewnia jest w pelni zautomatyzowana i zatrudnia okolo 30 osob. Zaden wielki problem dla lokalnego rynku pracy. Zlosliwi ludzie jednak, z miejscowa prasa na czele, nie zostawili na biednej wodzie suchej nitki. Zaczely sie glupie dowcipy sposrod ktorych jeden z glupszych jest ten o wodzie arabskiej. Prasa potrafi wszystko doprowadzic do katastrrofy byleby tylko bylo o czym pisac. Sprzedaz wody Güssinger zaczela gwaltownie spadac. Doszlo do tego, ze obecny wlasciciel, Jego Wysokosc Ksiaze Arabii Saudyjskie osobiscie pofatygowal sie zeby na miejscu sprawdzic stan interesow. Sprawdzil i stwierdzil, ze na szczescie woda nie marnuje sie, tylko pod ziemia czeka na lepsze czasy i wyzsze ceny. Arabska ropa naftowa skonczy sie niedlugo i co pozostanie, ano woda arabska. To tak jakby znowu wynaleziono zero.
Miedzy nami mowiac jest to naprawde znakomita w smaku woda mineralna, czysciutka, przezroczysta z babelkami i bez i nadaje sie bezposrednio do picia i przygotowywania najrozniejszych potraw. Przy okazji, w kranie mam te wode i chyba place za nia Jego Wysokosci, automatycznie bedac stalym klientem.
Takie to proste.
Pan Lulek
Alicjo, dziekuje za ostrzezenie przed geologami, ale ten byl tak interesujacy, ze chyba go jeszcze nieraz nakarmie 🙂 Przyniosl ze soba 4 magazynki (podwojne) slajdow i opowiedzial swoja podroz dookola swiata przed dwoma laty. Otoz zalozyl sie z kolegami, ze po maturze dotrze ze Szwajcarii do Nowej Zelandii nie korzystajac z samolotow. I to wszystko w stroju skauta. Wyruszyl w listopadzie, pieszo i samotnie z wielkim plecakiem (28 kg) mieszczacym spiwor, namiot, kuchenke, zapas jedzenia. Przez Tyrol poludniowy, Slowenie, Chorwacje dotarl pieszo do Bosni. Sypial w lasach w namiocie, rano znajdowal na sniegu slady niedzwiedzia, czasem towarzyszyly mu wilki. W Bosni sypial w opuszczonych, zniszczonych domach. Ze wzgledu na pola minowe zaniechal wedrowek po bezdrozach i zaczal korzystac z publicznych srodkow lokomocji. W Bulgarii nabyl rower, ktorym dotarl do Grecji. Mnisi z Atos naklaniali go do zostania w klasztorze, ale oparl sie namowom, a i zalotom niektorych. Przez Rumunie i Moldawie dotarl autobusami i pociagami do Odessy, stamtad do Moskwy i Petersburga. Jako nieslychanie wrazliwy mlody czlowiek obserwowal zycie w przejezdzanych krajach i musze przyznac, ze mial bardzo dojrzale widzenie swiata i jego problemow. Koleja transsyberyjska, z przerwami na zimowe wedrowki po tajdze, dotarl do Mongolii i Pekinu. Przez Chiny, Laos, Tajlandie, Malezje, Indonezje, Australie dotarl wreszcie na Nowa Zelandie, a tam znowu byla zima! Podroz trwala 8 miesiecy, a zdjecia i opowiesc byly fascynujace. Najwieksze wrazenie na mnie wywarly zdjecia z wedrowki na szczyty wulkanow na Jawie. To zupelnie inny swiat. Ten mlody, dwudziestoletni chlopiec przezyl juz tyle, ile niejeden z nas nie zazna przez cale dlugie zycie. Nie musze chyba dodawac, ze zaklad wygral, a do domu wracal samolotem z przerwa w San Francisco, a wiec dookola swiata. Z duma prezentowal nam swoj wyblakly stroj skautowski i takiz kapelusz. Takich harcerzy to ja lubie i podziwiam i chetnie karmie, bo to chudzina, wazaca 64 kg przy ca 180 cm.
Komunikat do Wojtka z Przytoka:
Przed chwilą wysłałem ważny list pocztą mailową. Pora zajrzeć do komputera!
Panie Piotrze
Muszę się pozbierać, wyjść, zapalić, odetchnąć głęboko. Dziekuje! Dobry, mobilizujący list. Świetna wiadomość! Muszę to sobie w głowie ułożyć. A nad miastem Zeppelin leci, wspólpracownicy w oknach go podziwiają – znak jakiś.
Bardzo serdecznie pozdrawiam!
Dzień dobry! W sprzyjających okolicznościach można spróbować ciasta naleśnikowego z:
– 200 ml kwaśnej śmietany
– 2 jaj,
– 200 g mąki,
– 250 ml wody (może być gazowana).
Czas przygotowania 20 sekund w thermomixie.
Na masy polecam dodatkowo orzechową, migdałową i makową.
Do naleśników z twarogiem świetnie smakuje śmietana z kiwi pokrojonym w plasterki, albo śmietana z truskawkami przekrojonymi na połowę.
Ja na talerzu obok naleśnika kładę tryz łyżki śmietany i na niej to krojone kiwi, albo truskawki. Cząstki mandarynki też mogą być, ale to już nie to, a czarne jagody – jak najbardziej.
Smacznego życzę i pozdrawiam.
Przeczytalam wszystkie komentarze i melduje,ze nalesniki to moja specjalnosc!!Jeszcze pare dni temu mielismy nalesniki z miesnym farszem.Zawsze je tak podpiekam na masle,zeby byly chrupiace.
A te na slodko z serem nie wyobrazam sobie bez smazonej skorki pomaranczowej,ktorej w moim domu nigdy nie moze zabraknac!!
Fajne sa nalesniki przyrzadzane na wzor placka po wegiersku z gulaszem i duza iloscia sosu 😀
Skoro byla mowa o lunch`u,to w mojej krainie maja popularne danie zwane Wykidajla.Mozna to kupic w kazdej restauracji,czy bistro w porze poludniowej,czyli miedzy 13-16 godz.
Trzeba przygotowac duza grzanke z bialego chleba(moga byc dwa kawalki),polozyc gruby duzy plaster szynki,na to dwa sadzone jaja i wszystko oblozyc zielenina.Mozga byc swieza polidory,ogorki,salaty liscie itp.Jesc nozem i widelcem.Do tego swietnie pasuje zimne piwko!!
Pozdrawiam wszystkich i biegne do kuchni,bom zglodniala…;)
Gora leca Zeppeliny
Dolem plyna sniete ryby,
Hej, chlopaki i dziewczyny,
Zaspiewajmy nie na niby!
Wojtku, podziel sie dobra wiadomoscia, niech i my sie ucieszymy! Nalesnikow nie robie, bo nie mam ani jednego jajka w domu, a na dworze od rana leje i zimno 🙁 Ostatnich szesc jaj poszlo na tort czekoladowy dla globtrotera, a po nowe nie ma jak wyjsc…
Panie Lulek!
A zero to wymyslili Hindusi i to nie tak dawno,bo w V.wieku naszej ery!,Wiec prosze nieco mniej zaslug przypisywac Arabom.
Nemo,
ze spaniem jak z jedzeniem – i na odwrót. Jak sie żołądek przyzwyczai, tak jest.
Więc w niedzielę bylo o tej samej porze, tyle, że śniadanie nieco pózniej, bo się spało do… do dziewiątej mniej więcej. A po śniadaniu skok do wody (latem).
Od geologów się żąda kamieni! I najlepiej przyjaznić się z mineralogami, bo oni wiedzą, co dobre. Od biedy z paleontologami, bo skamieliny też bywają ciekawe.
Nemo, nie wmówisz mi jednak, ze Twój gość dotarł do Aussielandu na piechotkę, a stamtąd motylkiem przepłynął do Nowej Zelandii. Chyba, że jakieś Kon Tiki zmajstrował. Inaczej się nie da!!!
A spisał te swoje wędrówki gdzieś? Bo pewnie warto.
3 lata temu jeden z moich znajomych harcerzy wyruszył na wędrówkę naokoło swiata, miał mleko pod nosem, 19 lat. Poprosił mnie o skrzynke kontaktową w moim komputerze, bo kartę pamięciową w aparacie miał zaledwie na 256MB, teraz piszemy „zaledwie”, ale wtedy to był osiąg. Chodziło mu o to, zeby mieć miejsce do wrzucania zdjęć, jak już się karta zapełni, a to mozna robic z kazdego zakątka świata, pod warunkiem, że jest połączenie internetowe. Przy okazji od czasu do czasu mógł się podłączyć na prywatny IRC na moim komputerze, gdzie z przyjaciółmi z róznych zakątków swiata utrzymujemy kontakt. Pewnego dnia Michał podłączył się do nas z … Bagdadu!!! To było na bodaj dwa miesiace przed pierwszymi porwaniami i ścinaniem głów. Gdyby jego mama wiedziała! Na szczęście nie wiedziała. Bagdadu nie planował, ale trafiła się okazja, więc głupek pojechał. Opowiadał nam o tym osobiście po powrocie i sam siebie nazwał głupkiem. Wtedy już było po kilku pokazowych porwaniach i ścięciach.
Mama Polka, ojciec Słowak, Michał urodzony w Kanadzie. Też takie nieszczęście, 2 metry wzrostu a waży chyba jak dobra gęś.
Jego strona internetowa jest na moim serwerze i mam autoryzację do udostępniania, więc ciekawym udostępniam, niestety, jest tylko po angielsku. Ale jest masa zdjęć.
http://alicja.dyns.cx/~polski12/
P.S. Ja bym sie domyślała, że Wojtek ma dobra wiadomość z wydawnictwa, inaczej nie może być! Gratulacje!!!
Co do Wojtka, to ja tez mam takie przypuszczenia, ale niech sam potwierdzi lub zaprzeczy 🙂
Moj globtroter nie uzywal samolotow, ale promow i owszem. Do Australii dotarl z Timoru, na stateczku rybackim wiozacym mrozone ryby do Melbourne. Australie przejechal autostopem przez srodek (byl min. w Cobber Pedy, slynnych kopalniach opali), a z Australii do Nowej Zelandii dotarl nigeryjskim frachtowcem z polskim kapitanem i filipinska zaloga.
Jeśli słodkie naleśniki to najchętniej piwne! Piwo jasne, używane niczym wspomniana gazowana mineralna do produkcji puszystego i delikatnie gorzkawego ciasta, świetny kontrast dla farszu np. serowego z rodzynkami.
Zaś co do wstawania- najciężej gdy mroczny srogi luty, latem niech budzik dzwoni o którejkolwiek chce!
Muszę się Wam pożalić, choć racze krew mnie zalewa ze złości, niż żal łzy wyciska. Pamiętacie, że chwaliłam się wczoraj kupionymi filetami z leszcza. Arkadius mi dobre rady dawał, ja rybe z lekka posoliłam, skropiłam cytryna posypałam ziołami władowałam do lodówki. Giodzinę temu ryę wyjęłam, coś mi niewyraźnie wyglądała, niby owszem, jędrna, ale mięso niezbyt białe. Usmażtyłam i właśnie stygnie zanim ją kotom wyniosę. Chyba im nie zaszkodzi. Zjadłam jeden kaewałek i jeszcze żyję, tylko życie mi z lekka zbrzydło. Te moje leszcze są fatalne. Nie pachną, chociaż zapaszek mają. Nie smakują, chociaż dobrze wyglądają. Na wszelkich przełomach mięso jest czerwone. Sąsiadka , która pracowała kiedyś w handlu twierdzi, że ryba była „odświeżana” w roztworze jakiegoś kwasu. No i jak się nie wściekać? Nie jestem sknera, ale nie lubię wyrzucać pieniędzy w błoto. Nie pojadę oddać, bo bym musiała 20 zł. dołożyc na taksówkę.
Dobrze, że przynajmniej Wojtek ma z czego się cieszyć. Gratulacje.
Pyro!
Jak kot zjadł, to Tobie nie zaszkodzi. Co innego pies, to bydlę wszystko zje, ale kot nie.
Pyro,
wyrazy współczucia. Coś musiało byc nie tak, skoro ryba jak trociny, albo i jeszcze gorzej. U nas miąska nie pierwszej swieżości ubiera się z kolei w różne przyprawy i zioła i sprzedaje się je pod tytułem „tylko rzuć na ruszt/patelnie, już przyprawione!”
To dotyczy dużych sieci, bo mniejsze sklepy (których coraz mniej…) nigdy by sobie nie pozwoliły zwodzić klientów i nie daj Boże, sprzedać coś nieświeżego.
Dla zmylenia przeciwnika wędliny wystawia się za lekko różową szybą w dziale garmażeryjnym, a mięso traktuje saletrą, żeby było piękne i różowe na oko. Tu pytanie do znawców – co ta saletra robi, tak naprawdę? Konserwuje, marynuje?
Nemo, szkoda jednak, że nie tratwą 🙂
Zazdroszczę takich podróży, na to jest czas właśnie wtedy, w takich latach. Już się wyrwało z domu, a jeszcze nie ma się na plecach bagażu własnego domu i odpowiedzialności przeróżnych. A na tak zwaną starość fantazji brakuje, żeby na rowerze z Bułgarii do Grecji, a jeszcze jak stawy szwankują albo jakiś inny członek lub organ, to już zupełna klapa.
Co do moich wielkich przygód, po maturze objechałam Polskę dookoła, częściowo pociągiem, częściowo okazją, bo ludzie u których akurat byłam, jechali gdzieś tam, zabrali ze sobą. Autostopu nikt nie polecał 19-letniej panience, i zdaje się, że to działa tym bardziej w obecnych czasach.
Bardzo mile wspominam tę podróż mniej więcej bez celu, tak naokoło, po znajomych, rodzinie i co tam jeszcze po drodze sie przydarzyło (obóz harcerski na Mazurach mnie przygarnął na tydzień). O tym, żeby w świat, nie myślało się wtedy. Z czym i jak?
Dodam jeszcze, że ten Michał z Montrealu miał sporo znajomych w szkole średniej i jeśli chodzi o kraje Bliskiego Wschodu, które odwiedzał, był polecany przez swoich znajomych montrealskich, a ci go przekazywali od rodziny do rodziny dalej. Był więc pod opieka miejscowych, których poznawał po drodze.
Bardzo sobie tę opiekę cenił i przede wszystkim niezmierną gościnność.
Wojtek, wezżesz już wróć z tego papierosa i wyspowiadaj nam się tutaj, ile mamy czekać?! Przynajmniej generalnie coś rzuć, mniejsza o szczegóły.
http://www.bociany.edu.pl/#
bociany sie wykluwają na Dzień Dziecka! Zaglądnijcie!
Pyro, koty nie beda jadly nieswiezej ryby – to nie psy. Wyrzuc natychmiast.
Rybie bialko jest bardzo delikatne i bradzo latwo mnoza sie na nim trujace bakterie, zatrucie ryba jest zawsze gorsze niz zatrucie czymkolwiek.
Moja guru, niezyjaca juz amerykanska autorka ksiazek kucharskich Julia Child (ktora wmyslila nowoczesna ksiazke kucharska – t. zn, taka, ktora wyjasnia metode, a nie ilosc ingrediencji) zawsze doradzala, by na zukupy rybne brac ze soba dziecko i dac mu wachac. Bo dzieciece powonienie jest znacznie czulsze niz nasze, a swieze ryby nie pachna wcale, moze tylko morzem.
O tym moczeniu ryb w roztworze domyslalam sie od dawna, pamietam jak w Grecji w restauracji przynisiono nam rybe i juz z daleka smierdziala chlorkiem. A jak postawiono te ryby przed nami, to zapach buchnal ze strojona sila. Zrobilysmy wymarsz i nigdy juz do tej restauracji nie poszly.
Wojtku. TRzymam kciuki. Przemysl dobrze. Wiem, ze na ksiazkach sie nie zarabia, ale wydawca musi Ci przedstawic takze jakies plany promocyjne. Inaczej ksiazka utonie w morzu makulatury.
Pan Piotr – nadzwyczajny, ze poszedl szukac wydawcy. Prawdziwy mecenas.
Moj komputer wciaz okropny, musze isc z powrotem do zakladu, ale jakos nie mam sily. Teraz przyszlam do E., ze slowami : jak bida to do Zyda. A ona do mnie: komputer nazywasz Zydem?
Nie chcę nosić plotek po blogach, ale Wojtuś nasz polazł na papierosa chyba nie o suchym pysku? Pewnie musi pomyśleć, a myślenie wymaga skupienia i nastroju. No i pewnie Wojtek zabrał nastroju nieco z sobą. Alicjo – u nas sieci robią z mięsem to samo. Sklepów małych jest co prawda od cholery i ciut, ale one sa zmuszone do trzymania tylko tego towaru, który ma największy zbyt (szybki obrót) więc w każdym małym, mięsnym to samo – karkówka, schab i mięso z szynki + drobiarstwo i wędliny. Człowiek jest skazany na sieci jeżeli chce kupić coś takiego, jak podroby, kaczkę, dziczyznę czy baraninę. Ewentualnie może skorzystać z niewielkich delikatesów ale ceny tam są dla wygranych w totka.
Alicjo,
Już raz kiedyś tłumaczyłem:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Peklowanie
🙂
PS. Jeszcze jeden znakomity farsz do naleśników. W patelni na maśle (nie żałować) należy usmażyć obrane i pokrojone na plastry kwaśne jabłka, bez cukru, można użyć ulubionych przypraw. Gotowy naleśnik należy leciutko (1/4 łyżeczki) posypać cukrem, może byc puder, może być kryształ. Podaję również z kwaśną gęstą śmietaną.
Arabowie mowia swoje a Hindusi wiedza swoje. Ja w kazdym razie mam dostep do wody niewatpliwie arabskiej i dlatego, robie dzisiaj miksture z kwiatow bzu czarnego.
1. zebrac 50 kwiatostanow bzu czarnego/sambuccus/ bez mszyc
2. 2 cytryny3.2 kg cukru krysztalu
4. 2 l wody /kranowki, nie musi byc arabska/
5. 60 gramow kwasku cytrynowego
6. laska wanilii /nie koniecznie/
Kwiatostany obmyc w wodzie i otrzepac.Cytryny pokroic w plasterki ze skorka.
Cukier +2l wody zagotowac, dodac cytryne, i tym roztworem zalac bez, przykryc i po ochlodzeniu , wstawic do lodowki.Przez tydzien raz dziennie przemieszac drewniana lyzka. Po tygodniu przecedzic i rozlac do sloiczkow takich z zakretkami i zawekowac
Przepis pochodzi z Kwidzyna i przyslala mi poczta internetowa przyjaciolka z lat mlodzienczych.
Na obiad zaserwowano mi szwabskie jedzenie. Mianowicie „Maultasche”
( jak to moze byc po polsku ) i salatke ziemniaczana. Te Maultasche smakuja jak tortelini i byly nadziewane szpinakiem. Mozna nadziewac czyms innym. W czasach zamierzchlych byly robione w domu, teraz kupuje sie gotowe, opakowane w folii. Podobno mozna kupic wylacznie w Badenii-Würtembergii. Ta salatka to chyba jest specjalnoscia wszystkich krajow niemieckojezycznych. Roznica polega na tym, czy ziemniaki wklada sie do sosu, czy tez ugotowane i pokrojone w plasterki zalewa sosem. Calosc miesza i odstawia do naciagniecia. Te byly robione po naszemu czyli ziemniaki pokrojone w cieniutkie plasterki utopiono w sosie i wstawiono wczoraj do lodowki.
Sos robi sie w nastepujacy sposob. Miesza sie olej z octem jablkowym, sol i pieprz do smaku, drobno poszatkowana cebulka najlepsza jest swieza z ogrodu. Troche wody. Moze byc kranowa bo tez jest automatycznie arabska.
Smakowalo, niebo w gebie. Nie jadlem wiele lat. Mozna jesc na goraco albo na zimno. Do picia znowu niestety woda mineralna i swiezo wycisniety sok pomaranczowy. Ci mlodzi sa chyba nienormalni. Wpadam powolutku w chorobe antyalkoholowa. Jak wyjada, to chyba sie wygrzebie i wtedy napewno napisze jak pobito w Hamburgu swiatowy rekord w jedzeniu mietusow.
Pieknego wieczoru i spokojnej nocy zycze wam.
Pan Lulek
Jezusie Maryjo. Wyrazy współczucia, Panie Lulek.
Gościłam kiedyś starego przyjaciela z Polski, który się zapisał do AA i przyjechał do Kanady na światowy zjazd (Toronto’2005). Prawdziwego wroga alkoholu poznać po tym, że innym daje pić, sam nie pije. Był u mnie tydzień, wino lało się strumieniami, bo goście, albo w gościach – jego ani nie obeszło. Miałam na tyle taktu, że na poczatku wizyty zapytałam, czy go nie będzie drzaznić. I on mi wtedy wyjaśnił, co napisałam powyżej.
Od lat chce mnie przeciagnąć na swoja stronę, ale sie nie daję. Juz lepiej mieć nałóg picia wina, niż należeć do sekty pod tytułem AA. Wiem, o czym piszę. To jest następny nałóg. Jak kiedyś bez gorzały nie było życia, tak teraz bez „grupy”.
Alka, z tymi „porządnymi” same kłopoty. Pracowałam kiedyś z p.L.F. mógł wypić morze to fakt i raczej na pijasnego nie wyglądął, tylko głowę zaczynał nosić tak dziwnie – bokioem. Którejś nocy po dyżurze w Klubie chciał się dostać do domu na drugi koniec miasta, ale szef mu kluczyki od malucha zabrał. Taksówek na radio wtedy jeszcze nie było. Wyszedł Lesio na parking przed klubem i czeka na okazję. Wreszcie jest – zatrzymuje się fiat, w nim 3 młodych ludzi. Zabiorą , czemu nie? Tu muszę powiiedzieć, że Lesio ubrany był w mundur, na to cywilny kożuszek i cywilną czapkę z jakiegoś kota. Jadą, gadają o „d-e Maryni, jak to faceci o 2-giej w nocy. Wreszcie pytanie „Gdzie Cię, Stary, dowieźć?” Na to Leszek „Nic za darmo, chłopaki, ja Wam dam na pół litra” – niezdarnie rozspiął kożuch, żeby sięgnąć do górnej kieszeni munduru. Ten przy kierownicy spojrzał w lusterko, zobaczył gościa w niebieskim mundurze, skojarzył z gliniarzem, zdumiony Lesio usłyszał „Ty franzo i chodu Chłopaki” – i za chwilę został sam jak palec w otwartym na oścież samochodzie. Był zmęczony, więc czekał, aż wrócą i go do domu odwiozą. Przyjechał radiowóz i biedny Lesio do rana tłumaczył, dlaczego siedzi w nocy w kradzionym aucie i czeka na kierowcę. Żeby mu szef kluczyków nie zabrał, dawno spałby u boku ślubnej małżonki, a tak ? Same nieprzyjemności.
dziendobrywieczor, wlasnie wrocilem z wypadu na ryby i poczytalem nieco do tylu, wyraznie sie spoznilem z tematem o doradach zlotych, szarych i rozowych, wiec podesle tylko pare fot Alicji, do podzialu z zaloga, liczac na Jej legendarna uczynnosc
mocno pozdrawiam
Alicjo, ta sekta AA pozbawila mnie starego przyjaciela (od 30 lat!). Ze przestal nadmiernie pic, to dobrze, ale wpadl w uzaleznienie od AA. Teraz twierdzi, ze byl rowniez uzalezniony od seksu, choc tego jakos nikt z grona przyjaciol nie zauwazyl 🙂 Niedawno zadzwonil, aby powiedziec, ze w ramach odwyku musi sie tez uniezaleznic od dawnych przyjaciol 🙁 wiec ograniczy nasze kontakty. Przebywa teraz w gronie sobie podobnych, czyli uzaleznil sie od „nieuzaleznionych”, no i co z takim robic? Biore na przeczekanie…
Pyro, mam tez takie wspomnienie dotyczace sluzby mundurowej. U mojej mamy pewnego razu pojawil sie przejazdem stary znajomy oficer MO w stanie „wskazujacym” i chcial jechac dalej swoim maluchem. W tej sytuacji odebrano mu kluczyki i moj szwagier zawiozl go tym maluchem do domu (kilkanascie km), a siostra wlasnym autem jechala za nimi. W 5 minut po powrocie siostry i szwagra znajomy byl znowu u nas (tym maluchem), bo zapomnial wazna teczke z dokumentami! Drugi raz juz go nikt nie odwozil…
Nemo,
więc coś jest na rzeczy z tym AA. Jest AA, nie ma rodziny, a co tam. Nasz przyjaciel był u nas tydzień bez tej swojej „grupy”, wiec był na „głodzie”. Ręce trzęsły mu się nie do alkoholu, ale do telefonu, zeby sprawdzic, co tam grupa w Toronto, co porabiają.
Wyjechalismy z nim na 3 dni do naszych znajomych, po drodze Niagara – wiadomo, punkt programu w Kanadzie, musi być. Wyobraz sobie, trafilismy na „grupę”! Szczęście niesamowite, całuski i niedzwiadki, a ja tu waniająca jednym piwem, bo dzień gorący był. Ale co tam, zostalismy nieco z boku, bo nikt nas do „grupy” nie zapraszał.
Był u nas, ale był nieobecny. Rozmawialismy, bywalismy, ale widać bylo, ze jemu sie ręce trzęsa do „grupy”. Jest to małżonek mojej serdecznej przyjaciółki od stu lat, i na poczatku nie chcialo mi sie wierzyć, że to tak, ale mialam sie okazje przyjrzeć. Zdecydowanie odradzam AA. To juz lepiej poprosić przyjaciela czy przyjaciółkę o pomoc, o duchowe wsparcie w kwestii rzucania nałogu.
Mam juz jaja! Wprawdzie deszcz nie przestal padac i moze jutro zacznie sie nam powodzic, bo potoki bardzo wezbrane, ale nalesniki tak kusza, ze trzeba sie bylo przemoc, wziac parasol i kalosze i przejsc sie do „chlopa z jajami”. Jakies 500 m stad jest gospodarstwo chlopskie ze stadem szczesliwych kur biegajacych po odgrodzonej lace. Przy chalupie jest pomieszczenie dostepne w dzien i w nocy, a w nim lodowka z jajami, automat ze swiezym mlekiem i regal ze sloikami miodu od lokalnego pszczelarza i konfitur, robionych przez gospodynie. W lodowce znajduja sie ponadto kawaly sera robionego latem na halach, pakowane prozniowo, z cena wypisana flamastrem. Bierze sie, co tam komu potrzeba, a pieniadze wrzuca na poleczke w drzwiach lodowki. Jak sie nie ma pasujacej sumy, mozna sobie wydac reszte z lezacych w przegrodce monet. Zazwyczaj jest tam ok. 30-40 frankow. Sprawa funkcjonuje od lat, najwyrazniej bez problemu. Mleko nalewa sie samo z automatu po wrzuceniu monety. Jak sie nie ma wlasnego naczynia, to stoja jednorazowe butelki. Sa tez szklanki do picia na miejscu. Zywe krowy mozna sobie obejrzec obok w nowoczesnej oborze, albo na lace, bo tu nie UE, jak u Pana Lulka, tylko szwajcarski parlament juz dawno zadecydowal, ze krowom nalezy sie wybieg i swieze powietrze, rowniez w zimie. A wiec jutro nalesniki!
Jutro na lunch mam gości, co niby mieli byc dzisiaj, ale nie wyszło. Zrobię te wielkie pieczarki, bo naprawdę byly dobre, a dwa prawdziwki od Tereski juz się moczą
U nas bardzo wredna pogoda, burza za burzą bez deszczu, ciężkie powietrze i tak dale, trudno oddychać.
Nemo!
u nas nie mozna sprzedawać mleka prosto od krowy, ani jajek od kur, ani kur biegajacych sobie mimo, po podwórku. To jest be, rząd tak powiedział.
o tempora! o mores sie juz nie wypowiadam
O masz. teraz znowu jakiś pieron. Suchy!
Alicja – 01.06., godz. 23:06.
Może uzależnienie to skutek zadawnionego (dzieciństwo) wielkiego deficytu bliskości? Może gdyby przyjaciółka (koalkoholik) podarowała mężowi swoje towarzystwo w grupie wsparcia AA, to zyskaliby oboje oparcie w sobie nawzajem? Tak sobie nieśpiesznie myślę…
Pozdrawiam.
Sobotni ranek ponury, jak pomysły p. G na edukację. Dosyć chłodno. Kupiłam kolejną porcję szparagów i piękne truskawki. Truskawki mają być do placka wg Nemo na jutro. Tu pytanie do autorki : Nie mam ciasta francuskiego i nie chcę robić tego spodu , o którym piszesz, bo w zamrażarce leży resztą ciasta kruchego od tych babeczek kokosowych sprzed tygodnia. Jak myślisz – wyjdzie ten placek na kruchym spodzie? Wtedy robotę mam na 10 minut – rozwałkować ciasto, ułożyć truskawki, zalać smietanowo-jajecznym mixem i do piekarnika. Też słyszałam o różnych pomysłach współczesnych zoo -higienistów – ponoć UE wymaga, żeby zlikwidować gniazda jaskółcze w stajniach i oborach. Nie wiem, jak tam w krajach cywilizowanych, czy te pomieszczenia maja siatki w oknach i wrotach itd, bo mam szczerą obawę, że po likwidacji jaskółek muchy, komary i inne tałatajstwo zeżre krowiny żywcem. Ponoć też istnieje zapis, że chłopu nie wolno palić w pomieszczeniach z inwentarzeam, ani używać przekleństw, bo jedno i drugie żywinie szkodzi. Mam szczerą nadzieję, że polska zdolność do obchodzenia głupiego prawa szerokim łukiem jakoś tam pomoże nam przetrwać w jakiej – takiej kondycji psychicznej.
Skończyłam artykuł o Adolfie, pozwoliłam mu po raz kolejny popełnić samobójstwo i wiecie co? Dowiedziałam się kilku nowych historyjek, a wydawało mi się, że już nic nowego o Wodzu wymyśleć nie można. Te nowości zawdzięczam Allanowi i Barbarze Pease „Mowa ciała” Otóż ci brytyjscy specjaliści od psychologii i PR doszli do wniosku, że znane wszystkim fotografie Furera w mocnej pozycji stojącej, z uniesioną brodą, często z ręką jedną w geście „heil” , wcale takie mocne nie są, bo jednocześnie druga ręka (trzymająca czapkę, pejcz, rękawiczkę, albo i goła) nie jest zwieszona wzdłuż lini bocznej ciała, a zawsze przodem – niejako osłania genitalia. H. jak wiadomo miał tylko pojedyncze jądro i gest ten ma wskaaywać na jego poczucie niepełnosprawności. Myśleli 60 lat i wymyślili. Inną i znacznie ważniejszą hipotezę autorów warto jednak wziąć pod uwagę : otóż odpowiadają oni na pytanie dlaczego tłum jest tak podatny na wybuchy gniewu, okazywanie agresji (albo modlitewnego uniesienia). Otóż doszli oni do wniosku, że winna jest ciasnota w tłumie. Naruszona zostaje przestrzeń intymna, osobnicza (w maszej kulturze europejskiej ok 40 cm, w południowych ok 25 cm) i człowiek jednocześnie czuje się bezpieczny wśród takich samych jak on, ale anonimowy i zagrożony, bo ci inni stoją za blisko. W tej sytuacji reaguje ogromnie emocjonalnie. Ten sam tłum poprzesuwany względem siebie o ten konieczny kulturowy dystans traci podatność na manipulacje emocjonalną. Ludzie reagują wtedy indywidualnie i bardziej racjonalnie. Ciekawe, co?
tss, wszystko ladnie, pieknie, a co z dotychczasowym wsparciem w malzenstwie? Dlaczego wsparcie zony bedzie skuteczne dopiero pod egida AA? Wiem, sa specjalne grupy dla rodzin alkoholikow i pewnie tez dla przyjaciol AA, krewnych i znajomych. Alkoholikowi mozna pomoc, jezeli on sam uswiadomi sobie, ze alkoholizm to choroba, chroniczna i na ogol nieuleczalna, ale z ktora mozna zyc nie marnujac przy okazji zycia innym. Winne sa geny, niekochajace matki, nieobecni ojcowie, masoni, komunisci i cyklisci oraz cztery pory roku… Trzeba tylko znalezc indywidualnych winnych i wyeliminowac 🙂
PS. tss, bardzo chetnie czytam Twoje komentarze u DP.
Pozdrawiam
Pyro, truskawki nie bardzo nadaja sie na takie ciasto, bo sa miekkie, puszczaja sok i traca barwe. Poza tym troche ich szkoda. Kruche ciasto nalezaloby najpierw podpiec (ca 10 min), a potem napelnic i krotko zapiec az masa jajeczna sie zetnie i lekko zrumieni. Wowczas nie dawac na spod migdalow. Kruche babeczki mozna po upieczeniu napelnic kremem budyniowym i swiezymi truskawkami, albo truskawkami i galaretka (np wisniowa). Na to bita smietana.
Pozdrawiam serdecznie i zycze lepszego nastroju. U mnie tez pochmurno i zimno, ale przestalo padac.
PS.Jak sie dobrze przyjrzec, to wielu dyktatorow mialo mankamenty fizyczne (Stalin – sparalizowana reke, Bonaparte – jak Hitler, slaby w lozku, Göbbels- szpotawy). I zaden z nich nie byl slusznego wzrostu, ani zbyt przystojny. Wszyscy lubili (poza Napoleonem) fotografowac sie z dziecmi.
Z ta psychologia tlumu to bardzo trafne spostrzezenie.
Nemo – 02.06., godz. 10:44.
Postaram się odnieść do pytań. Czasem to zgoda żony pomaga(?) kandydatowi na alkoholika się w tej roli znależć i umocnić… Czasem zgoda żony korzenie ma w alkoholizmie jej np ojca: raz to przeżyła (nie umarła) i znowu daje radę… Nieświadome (dobrymi zamiarami piekło jest wybrukowane?) toksyczne zachowania u obojga pasują do siebie jak klocki w puzlach…
Fałszywy trop nie ma końca, jednak przerwać toksyczny „ciąg” może wnikliwa edukacja. Trening u AA być może pozwoli obojgu uwolnić się od skorup w jakich oboje pozostają i w wyniku szeroko rozumianego poznania do siebie się zbliżyć przez solidarność w bólu istnienia i … radości istnienia.
Alkoholizm to choroba, ciężka, oczywiście. Niszczy chorego i jego otoczenie bezsprzecznie i bezprzykładnie. Uświadomienie sobie alkoholizmu choćby ze względu na brak dystansu do siebie jest niemożliwe, za to racjonalizowanie i relatywizowanie sytuacji – jak najbardziej. Braki w elementarnym wykształceniu psychologicznym pozwalają dryfować w kierunku do uświadomienia przeciwnym.
Ponadto i na domiar złego, jeśli już się zgodzimy,że alkoholizm to choroba, zauważmy, że uświadomienie sobie np sepsy też od niej nie leczy.
W terapiach nie chodzi o to by znależć winnych i ich wyeliminować, ale o to, by zrozumieć uwarunkowania, które klienta-pacjenta zapchnęły w kozi róg i wyjść mu z niego nie pozwalają. Terapie pozwalają zrozumieć siebie i w nie mniejszym stopniu tych winnych, też uwiłanych przez jakichś „winnych”; umożliwiają spojrzeć w okno, a nie tylko w lustro i w lustro, pozwalają alkoholikowi i koalkoholikowi poczuć się lepiej z pokorą niż z pychą. Na przykład.
Wspólna terapia pary być może daje jeszcze efekt braterstwa broni? Może przyjaciel mógłby zweryfikować to co napisałam, ewentualnie twórczo rozwinąć, powiększając tym samym nasz widnokrąg?
Na koniec przyznam, że nieobce są mi obawy co do odbioru moich wpisów na blogach… Dziękuję więc bardzo za informację w PS.
Również pozdrawiam.
Dzień dobry!
Widzę, że Pyra zmęczyla tego Hitlera. Ano właśnie. Kompleksy.
A ja wczoraj wygrzebałam „bałwan pod klucz” Passenta. jest tam parę felietonów, a raczej, niektóre fragmenty, pod którymi dzisiejszy Passent by się chyba nie podpisał (czytuję jego wpisy na blogu).
Oj mokro… a ja miałam nadzieje na ogródkowy lunch! Tymczasem zapowiada sie burzowo. I tak dobrze, ze przynajmniej ciepło. Kapeczke dalej ta kamera u bocianów by sie przydała. No ale teraz cos kombinować przy gniezdzie raczej nie wypada. Jedno maleństwo jest, ale nie widać, czy więcej. Gdyby mi ktoś 20 lat temu, a co ja mówie! 10 lat temu powiedział, ze bedę z Kanady podgladać bociany w Ustroniu, to bym sie obśmiała. A tu masz – podgladam!
tss,
moze masz rację, może nie, nałóg to nałóg. Co do mnie, paliłam jak smok lata całe. Nie potrafiłam być niedzielnym palaczem . Paczka dziennie, w porywach imprezowych dwa razy tyle. Potrafiłam o północy mojego nigdy niepalacego męża wygnać z domu po papierosy. Szedł, zeby mieć świety spokój. Rzucilam sama, bez jego wiedzy, dopiero na 3-ci dzień mojego niepalenia spostrzegł, ze cos tu nie tak, dymu nie ma. A wcześniej rzucałam 357 razy z wielkimi zapowiedziami i tak dalej, pary starczało na jakieś 3 dni. Nie pale 15 lat i nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek mogła chwycić za papierosa, napaliłam sie, mnie to przeszkadzało, skończyłam.
To, ze mój przyjaciel uswiadomił sobie, że choroba i tak dalej – to jest bezsprzeczne, myśmy nieraz na ten temat rozmawiali. Tylko że on nie potrafi żyć teraz bez tej swojej „grupy”. Wsparcie żony miał jak najbardziej, to ona go wysłała na leczenie. I powiadam Ci, nie mineło pare miesięcy – a go straciła. Dla tej właśnie „grupy wsparcia”. To nie jest zadne młode małżeństwo, oni są ze sobą ponad 30 lat, dobre małzeństwo. Gdybym go nie gosciła u siebie przez ten tydzień, pewnie opowiadaniami przyjaciółki o tych zachowaniach bym traktowała przez palce, że przesadza kobita. Ale sie przyjrzałam i jest tak, jak napisałam wyżej. Jak kiedys bez alkoholu, tak teraz bez grupy sie nie da…
Ot, zycie!
Słuchajcie, my tu gadu-gadu, a Wojtka jak ni ma, tak ni ma!!! WOJTEK !!!
Wypiął sie na nas czy co?!
http://alicja.homelinux.com/news/foto-onet19.jpg
Jak się człowiek gapi, to i wygapi 🙂
Właśnie trzasnęłam tę fotke, na to czekałam, aż się podniesie !
Pozdrawiam Pana Gospodarza i Jego Gości, bom nowa…
nalesniki i nadzienia różne – pycha! tylko że nie mogę mleka:-((( I co robić???
a medycyna chińska mówi: wstawanie 4-5-ta, trzy ciepłe posiłki: 8-ma, 12-ta i 16-ta; do łóżka o 21. to ma pomóc zdrowie utrzymać…
a jeszcze pyszne nadzienie do naleśników z „Kuchni wegetariańskiej” Sary Brown: usmażyć 1 cebule na oleju, dodać poszatkowaną czerwoną kapustę, tarte jabłko, rodzynki, łyżeczke słodkiej papryki i łyżeczkę cynamonu, dusić, potem dodać czerwonego wina i dalej dusić, gdy trzeba -dodać wody. doprawić do smaku solą i pieprzem.
Przemierzyłem trochę tego kraju wczoraj samochodem. Z głośników dochodził głos K. Dauszkiewicza, dobry kawałek na poprawienie nastroju ? lubię tę płytę , śpiewał jaki piękny to kraj… patrzę za okno. Rzeczywiście, wspaniale, jaskrawy blask kwitnącego maku, dobry gatunek. Całe pole. Auto na pobocze, a ja w pole. Narwałem tego cały bagażnik. To roślina sezonowa (lubię produkty sezonowe i regionalne), a i doświadczenie w tym kraju wielkie w jej przetwórstwie. Zrobię kompot, po objedzie jak znalazł. Każda zmiana dobra by nie trafić do AA.
Ma ktoś dobry przepis???
Pozdrowienia dla łasuchów.
Mak? Czyś Ty sie z dechą nie zderzył, Arkadius?! Tak, tą od surfowania 🙂
W imieniu bywalców stałych witam baa.
I zaraz Ci powiem, ze z tą medycyna chińską to przesada, i to bardzo wielka przesada. Moja synowa jest Chinką (w dodatku filozof z dyplomem). Trzymamy się zdrowo filozofujac do rana nad butelka wina i jakimis niezdrowymi podobno kabanosami albo czymś podobnym z polskiego sklepu u mnie, serami w miare tłustymi … i na zdrowie nam wychodzi! Albo jestesmy w „głęboko mylnym błędzie”, kto wie!
Byla kiedyś dyskusja na tym blogu o tym, co zdrowe, co nie, i Gospodarz przytomnie zuważył, ze jak miałby tak „zdrowo” zyc, toby umarl z rozpaczy 🙂
Wojtek – zginął w obłokach uniesienia, Miś 2 boi się naszych dzikich pomysłów z jedzeniem szparagów, Helenie dopiekła zepsuta maszyna, G.Okon miał (a) ostatnio jakieś kompleksy – hej, rebiata, co się dzieje? Do klawiatur proszę. Baa też serdecznie witam. Alicjo – jesteś wielka! Należy Ci się order „Wielkiego klekotu” co najmniej III klasy. A tak na marginesie – jako, że sama jestem nałogowcem, że hej i problem znam, to
1. nigdy w życiu nie poświęciłabym swojego życia dla alkoholika (OBOJĘTNIE – MĄŻ, SYN CZY CÓRKA) nIE TOLERUJĘ. mOŻE SIĘ LECZYĆ, nawet zaprowadzę, ale to wszystko.
2. rzecz się powiela do kwadratu w odniesieniu do narkomanów.
Nie nosiłabym żałoby, gdyby ktoś z rodziny był gejem, gdyby miał kłopoty z prawem (no, chyba, że „damski bokser”), gdyby wymyślił sobie nową religię albo coś. Jego i tylko jego sprawa. Natomiast te dwie przypadłości absolutnie przerastają moją empatię i poczucie odpowiedzialności. I nie są to choroby, którymi można się zarazić w drodze kropelkowej. To trochę jednak wybór. Mam „na wyciągnięciue ręki” dwie rodziny alkoholicze i nie mam do nich cierpliwości, o lepszych uczuciach nie mówiąc. A specjalna zołza nie jestem – chlebem się podzielę, kota nakarmię, samotną sąsiadkę nawiedzę i lekarstwa dla niej wykupię i z cudzymi dziećmi lekcje odrobię – czemu nie?
Czekajcie. Zanim paniusia znowu na d… usiadła, zdobilam kilka fotek:
http://alicja.homelinux.com/news/Bociany/
Pyro, tylko 3-ciej klasy?! No dobra, niech ta….
Nic, ale to naprawdę nic i nikt nie jest w stanie pomoc człowiekowi uzależnionemu. Rożni szarlatani obiecują, kuszą, namawiają. Dla nich, to tylko pacjent, albo potencjalny klient. Obłudnicy liczą na wyciągniecie kasy, a chory, albo jego rodzina daje się skubać, tak długo jak kasy starcza. Europa na ten cel ma potężne środki wiec wszelkiego rodzaju psychociotki mają żywot swój i rodziny zapewniony.
Najprostsze czasami jest najbardziej skomplikowane.
To trzeba chcieć, a chcieć się nie musi.
Alicjo
Jak nie z maku, to z czego powstał monar?
Arkadius, wróć! Te piękne maki na naszych polach to odmiany ponoć pozbawione alkaloidów. Po cholerę to-to rwałeś? To jak piwo bezalkoholoweAlicjo – no przecież muszę coś zostawić „na zaś”.
Prawdę powiadasz, że trzeba samemu, a nie jacys szarlatani ci coś wmówią. I jak Pyra mówi, jest to wybór. I nikt by mnie nie zmusił do rzucenia palenia, gdybym ja samej siebie nie zmusiła.
O monarze wiem mało, bo za moich czasow nie było, tyle co od czasu do czasu wyczytałam w gazetach pozniej. Zastosowanie maku znam jedno – ciasto! Makowy zawijaniec, tort makowy! Jako wczesna nastolatka miałam wielka pasję piekarniczą, aż mi przeszło. I na słodkie spozieram niechetnie.
Arkadiusu, kompot robi sie z niedojrzalych makowek maku jadalnego (Papaver somnifera) 🙂
Droga Pyro
Mało się udzielam , bo remontuję Starą-Nową pracownię , . Do przeprowadzki zostało dwa miesiące i czas nagli . Dwa pomieszczenia pomalowane , za chwilę będę układał podłogę . Po dziesięciu latach wynajmowania lokali na mieście trochę mam dość średnio uprzejmych właścicieli i czas na zmianę . Tym bardziej ,że własna pracownia stała przez kilka lat pusta. Większość klientów przyjeżdża autami i coraz trudniej o parking w centrum . Za chwilę rozpocznie się generalny remont ulicy na której wynajmuję lokal i potrwa z rok, i wtedy należy zapomnieć o dochodach . Podobną sytuację przeżyłem w poprzednim miejscu. Teraz będzie Galeria Domowa Marka K.
Alicjo,
Zoladki zakupione, a przepisu jak nie ma tak nie ma……
Leno,
z tymi żołądkami to nie do mnie 🙂
Ja znam tylko a la flaczki – i robie dokładnie tak, jak flaczki. Ktos wspominal o jakims przepisie, ale nie pamietam kto, ja niewinna!
Pyro!
Wiem, jak dojechać do Hondy Waśkowiak, nawet z zamknietymi oczami !
(Słucham Złote Przeboje z Poznania, 2 piosenki, 10 reklam).
No tak. Jerz zaprosil gości na lunch, a wybiera sie na tenisa za chwile, zamiast trawę skosić. Za mokra, powiada. Wróci o 11:30, to zabierze sie za koszenie.
W czymś pomóc? Ach nie, skądże!
Zeby nie wiem co, za kosiarkę sie nie wezmę. Nawet nie wiem, jak uruchomić i nie zamierzam się nauczyć, jeszcze by tego brakowało!
O masz, Nemo sie ujawniła względem maku! Z narkotykami typu trawa miałam raz do czynienia ( a przyznam sie, że w odległych latach 80-tych nawet sie zaciągnęłam raz, ale mnie to wcale nie podnieciło) .
2 lata temu ktoś mi podarowal nasionko, a ja tak mam, że co zasieję, to z reguły wyrasta. No i wyrosło. Cieszyłam się, taka pikna roślina! I okazało się, że to impotent, czyli facet. A „kopa” daje kobita! Powinnam była wiedzieć! Scięłam cholerstwo, a za pare dni zaczęło odrastać – miałam to w dużej doniczce w takim ukrytym troche miejscu w ogródku. Potem przyszla ekipa zmieniać pokrycie dachu i musiałam pozbyc się badziewia, bo ekipa była złożona z młodych chłopakow i jeszcze by sobie cos pomyśleli, zanim zdażylabym sie wytłumaczyc!
I w ten sposob zakończyla sie moja przygoda z maryśką. Stałam się posmiewiskiem wszystkich przyjaciół, którzy wiedzieli, ze takie cuś hoduję. A czy to moja wina, że to nie była maryśka, tylko marian?!
Tylko bez donosów na mnie, bo się wyprę! A dowody diabli wzieli i tak.
Pyra o 13.58.
Droga Pyro,
„Okon mial ostatnio jakies kompleksy” napisalas. Jeszcze bardziej noc niz rano, moze ktos odpowie jeszcze dzis. Lubie Wasz blog bardzo i w tym zasluga Gospodarza. Czytam Was „na sniadanie”, potem reszte. Czytam, czytam, chcialbym cos napisac i „guzik…”. Skad u Was tyle energii, tyle pomyslow, tyle wiedzy ? Czy naprawde ciagle robicie tyle zarcia dla siebie, rodziny i gosci ? Cos podrzucilem o feta i salacie, cos o wedzonych rybkach, ale kogo to obchodzi ? Nikt wokol mnie nie mowi po polsku i to wylazlo na starosc. Dziekuje, ze choc Ty zauwazylas i dalas mi pretekst do napisania. Przejrze reszte poczty a Tobie zycze dalszych pogodnych przygod i wygranej z niepaleniem. Okon.
Okon – przykro mi. Znowu palenie wygrywa. Diabli nadali, ale Alicja ma rację – to jest sprawa wyboru. Przecież znam siebie nieźle i ja to wiem ; niby chcę rzucić i niby tak mi dobrze…Złudzeń to ja nie mam. Widzisz – my wcale bez przerwy jedzonka nie robimy, ale pomyśl : coś trzeba rodzinie codziennie dać, jest nas kilkanaście osób, więc codziennie czytasz kilkanaście propozycji. Przeciętnie raz w tygodniu ktoś tam wpada – a to synek, a to wnuczka z chłopakiem (i psem), a to kumy na plotki. A u nas dom polski – czyli czym chata bogata, to się gościom odbija. Więc znów kilkanaście jakis tam ciast czy sałatek raz na tydzień, a kilka razy do roku są święta, imieniny albo inny dopust boży i coś tam trzeba zrobić. O efektach czytasz na blogu. To jest tak, jak z kapitałem – kumuluje się i powstaje masa krytyczna Poza wszystkim ludzie piszą z różnych stron świata, więc są i nowe doświadczenia i stare porady i my to po prostu lubimy. Pisz do nas – co Ci szkodzi?
Ok., skoro nic się nie da z tego zrobić niech pozostaną w wazonie, ładnie wyglądają i pasują do mojego kiczowatego otoczenia, kolor bocianich kopyt przy dobrym oświetleniu. Będę o nie dbał i zaręczam, że nie zwiędną wcześniej niż ich polne towarzyszki.
Po makowcu tez jest odlot, tyle tylko, ze trzeba zjeść go całą masę.
….Zlustrowałem je jeszcze raz, skrupulatnie. I co widzę, one nie są jeszcze dojrzałe, mają takie małe miękkie główki. To może oznaczać, ze są jeszcze niedojrzałe ? nastolaty?
Może znajdzie się jednak jakiś przepis?
Kifowanie nie szkodzi przecież osobom trzecim?
Ale póki co, to odlecę na koncert Aga Zaryan. Odwiedziła w tym tygodniu Berlin, mnie tam nie było i dlatego dorwę ją tutaj, w tej dziurze.
To wychowanka Ewy Bem i ta rekomendacja mi wystarcza.
Ach drogie ogrodniczki, w dobrych rękach wszystko rośnie, z tego nie trzeba się tłumaczyć.
Jeszcze tylko jedna zagadka?
Co to jest ? z jednej strony las, z drugiej strony woda, a w środku dziura?
Dla zwycięzcy nagroda niespodzianka.
Pozdrowienia dla łasuchów.
Dodalem komentaz, nie wszedl. Pytam jeszcze raz, co to jest to AA. Nigdy nie slyszalem. Czy to cos takiego jak AIDS. Posiadac mozna, w wieku lat sto wypada, ale dalej nie nalezy przekazywac.
Czekam na rozszerzenie szarych komorek.
Pan Lulek
Alicjo – miałam i ja doświadczenia z „marychą” najgłupsze pod słońcem. A było to tak : miałam bliźniaczki w II-ej licealnej. Zbliżała się Gwiazdka. Moje panny lubiły srebrne drobiazgi. Przy Starym Rynku w Poznaniu był sklep Rytosztuki, a tam piękna, unikatowa biżuteria nie artystów co prawda, ale rzemieślników. Kupiłam dla Ani broszkę w kształcie pięknego 6-palczastego liścia, dla Leny kolczyki z tym samym motywem. Pojechały na zimowy obóz do Zakopca, a tam siupryza. Ania broszką spinała ogromny szal, Lenie kolczyki bimbały na swoim miejscu. Ponoć były regulsrnie zaczepiane przez młodych, którzy albo chcieli od nich „działkę” uzyskać, albo wręcz przeciwnie – oferowali „szczęście” Po dwóch dniach Druh zakazał im nabytki nosić. Okazuje się, że głupia Matka zafundowała dzieciom międzynarodowy znak miłosników „marychy”.
Alicja – 02.06., godz. 12:50.
Ponoć alkoholizmowi sprzyja niedobór białka w diecie, spróbuję poszukać więcej informacji. Jeśli znajdę – napiszę.
Pan Lulek – 02.06., godz. 17:10.
AA to w tłumaczeniu dosłownym Anonimowi Alkoholicy. Jest to ruch społeczny stanowiący grupy wsparcia dla osób pragnących uwolnić się od nałogu picia alkoholu. Uczestniczą w nim głównie ci, którzy chorobę mają zaleczoną i ci, którzy do tego aspirują. Spotykają się, żeby rozmawiać o problemach z jakimi mają do czynienia właśnie dla wsparcia, jakiego tam się mogą z definicji spodziewać.
Pozdrawiam Gospodarza i Blogowiczów.
Pyra.
Ucieszylem sie jak glupi – ktos do mnie napisal i to – od reki, z marszu. Dalas mi prezent. Rzucic palenie jest latwiej kiedy ktos obok pomaga ci na codzien. Przypomina i daje cos do roboty. Nie jestes sama. To bardzo pomaga. Nie mysle, ze to jest uzaleznienie od nikotyny. To jest namiastka komfortu – robie to czy tamto i …jeszcze sobie zapale. Przekonalem sie na dlugich lotach, 14 – 20 godzin non stop. Mialem biale plastikowe „smoczki” z cartridge. Ssalem sobie te smoczki jak glupi i minglowalem ze stewardessami dopoki bezwiednie nie wyciagnalem Winstona, zapalilem i puscilem im puffa prosto w nos – nieswiadomie ! Skandal byl na cztery fajery. Ale „smoczki” pomagaly. Tak, kilkanascie osob rodziny to powod. Bylem obzartuchem, jakich malo i gotowalem z luboscia. Na zawolanie. Dolny deck i living room zamienilem za stolowke. Bez przerwy jak nie syn z kolezkami to znajomi, albo przyjezdni. Diabli wzieli, jak syn zabral sie do Azjii, a przyjezdni i znajomi odpuscili bo przestalem podpisywac czeki. Komu teraz gotowac ? Nie prosciej wyjsc na dwie godziny i miec na zawolanie wszystko co bys nie pomyslal, od ostryg do laczkow ? A w domu czysto, sprzatac nie trzeba, kto by mnie zmusil do gotowania ? Ale – dobre receptury pamietam i doradzam tym, ktorzy lubia sie babrac przy zlewie. A propos : cofnij sie nieco i zobacz super prosta droge do greckiej salaty z feta i oliwkami, doskonala na lato i dwadziescia osob przy stole. Dodam: przyjmowanie przy stole nie jest przyjete. Drink w domu a zarcie w restauracji. A na urodziny goscie zapraszaja solenizanta, albo jubilatow, odwrotnie niz w Polsce. Ale sie rozpisalem ! Dziekuje Pyro, miej wesoly i ciekawy weekend. Okon.
Alicjo !
Napisz prosze co to jest ” maryska „.
U mnie w ogrodku wyhodowalo sie zielsko znane z Pana Tadeusza w ktore uciekal Wozny Sadowy jak go pedzili bo przynosil pozwy. To bylo konopie. Podobno z tego tez mozna robic cos do cpania. Wyroslo toto wysokie na dwa metry az przyszedl pan z powiatu i zwrocil mi uwage, ze tej rosliny nie wolno hodowac. Powiedzialem, ze nie hoduje tylko sama wyrosla. A to co innego. Potem wzial sekator i scial rosline. Pocial na kawalki i zalecil mi wlozyc do lnianego worka i powiesic w sypialni zeby sie lepiej spalo. Podobno jest to znakomity srodek nasenny. Wedlug mnie lepsza jest lawenda. Mam trzy rodzaje. Jesienia scinam, susze, siekam i wkladam do woreczkow, koniecznie lnianych. Do tego dodaje laske suszonego cynamonu i wanilie. Mozna wzbogacic innymi ziolami. Sny jak malowane. Gotujac bigos mozna uzywac tych przypraw z woreczkow pod warunkiem, ze nie sa zakurzone.
Do zimy daleko ale czas myslec rownierz o zapasach ziolowych.
Pan Lulek
Dziekuje tss za informacje. Przestalem pic. Albo wypilem swoje, albo jedna Pani poszla mi na nerwy tak dalece, ze postanowilem cos rzucic.
I rzucilem. Przed 30 laty przez te Pania, rzucilem palenie a teraz alkohol. Chyba powinienem wpasc teraz w jakis inny nalog zeby bylo co rzucac. Mam wrazenie, za rzucanie powoli staje sie moim hobby.
Nie wstapie jednak ani do AN – Anty Nikotynowcy ani
AA, Anty – Alkoholicy. Czy oni zbieraja skladki, czy leca na panstwowych dotacjach.
Chilowo nie zainfekowany
Pan Lulek
Okon – nie rodzina liczy kilkanaście osób, tylko grupa regularnie korzystająca z gościnności imć p. Piotra A – czyli MY Wszyscy – dlatego pomysłów jest tak dużo, bo sa to dygresje od dygresji. Gdybyśmy chcieli to wszystko zjeść o czym piszemy, to trzeba by nas turlać, bo nikt chodzić nie byłby w stanie.
Panie Lulku – „marycha” to „ludowa” nazwa marihuany – tak czytałam. A tak przy okazji, chciałeś się Pan wczoraj motać ze specjalistką od nalesników – nic prostszego – albo Pan rzucisz naleśniki, albo specjalistkę. Powód się zawsze znajdzie.
No dobra. To czekam już na gości, trawnik pan J. skosił do pożądanych parametrów. Piękne cztery giganty-pieczary, a ponieważ zostało troche miejsca, wrzuciłam szparagi – prawie darmo dają, dolar z groszem za kilogram, lokalne obrodziły!
Lunch będzie pikny. Gorzej, ze człowieka nie widziałam 15 lat . Jak tu go przywitać? Może : Daryl, ja ciagle piękna i młoda, ale ty się zdziebko postarzałeś jakby? (Daryl jest ode mnie z dychę młodszy, jak nie więcej).
O właśnie, Nemo.
Daryl jest mineralogiem. Niektóre minerały mi sprezentował, a niektóre Jerz musiał od niego zakupić (i w prezencie żonie dać!). Jak ktos ciekawy, to:
http://alicja.homelinux.com/news/Minerals/
Troche nieporządek i powinnam dołożyć nowe, ale to w planach.
Widze, że na pytania odpowiedziano w międzyczasie, co to marycha i tak dalej.
Jedno do Okonia:
my jesteśmy smakoszami, nie obżartuchami 🙂
I jak widać, możemy o tym gadać bez końca, i to nieprawda, ze nikt nie zanotował o tej fecie i tak dalej. Nie jestem obżartuchem, ale sprawia mi autentyczną przyjemność, jak coś ugotuję i podam – i to smakuje. I to widać po gębie, że tak powiem! Niektórych rzeczy nie lubie i nie jadam, ale robie dlatego, że podobno robie to dobrze, a odbiorcy smakuje (różne ośmiornice etc.)
A od kiedy wysiaduje na blogu, dowiedzialam sie masę przydatnych rzeczy. Nie tylko z dziedziny kulinarnej, dodam.
No dobra, to tyle. Pewnie wpadne pozniej, w koncu dopiero pora lunchu u mnie.
http://de.wikipedia.org/wiki/Opium
to dla Arkadiusa. Makowiec nie da odlotu, najwyzej cukrowy, jak sie zje duzo i bardzo slodkiego. Nasiona maku nie zawieraja alkaloidow, tylko makowka i tylko maku snonosnego, dlatego jego uprawa jest kontrolowana. Mam rowniez doswiadczenie z maryska, ale ja jak Clinton, jak pale to sie nie zaciagam 🙂 po prostu nie umiem. Natomiast znakomita jest herbatka z kwiatostanow konopi (zenskich)
slodzona miodem. W sprzedazy sa poduszki z konopiami dla lepszego snu. Kupujacy musi podpisac oswiadczenie, ze nie bedzie palil zawartosci 🙂 Mnostwo ludzi ma w ogrodkach lub na tarasie pojedyncze krzaki konopi i nikt ich nie niepokoi. Jedynie wieksze uprawy tych roslin ze szczegolnie duza zawartoscia THCB (tetrahydrocanabinolu) sa co jakis czas likwidowane przez policje. Jezeli ktos kupuje mieszanke nasion do karmienia ptakow zima, to tam zawsze sa nasiona konopi, ale tych slabszych. W tym klimacie trudno sie dochowac wlasnych nasion tego „lepszego”. Znajomi z Niemiec pokazywali mi zdjecia starego cmentarza w poblizu Bydgoszczy. Caly byl pokryty konopna dzungla!
Do Okonia, przepraszam za moje niedawne odeslanie do googla na temat miodu. Twoje pytanie wygladalo troche na podpuszczanie, wiec mnie ponioslo, ale bron Boze nie mialo byc obcesowa proba zniechecenia Cie do wpisywania tu swoich komentarzy. Jak widzisz, kazdy pisze tu o czym chce i nie zawsze na temat, ale jest to szalenie interesujace. A Wojtek chyba ma odlot, albo jakas trzydniowke, a my tu czekamy!
Alicjo – nie wiesz czy ten Deryl lubi się może wymieniać z innymi nawiedzonymi ? Jak wiesz Ania pojechała fedrować krzemienie pasiaste i inne cymelia, pewnie wydała to, co miała mieć na wakacje.
Alicjo, ladne kamyczki! Czy malachit jest z Konga? Moj „byly” przyjaciel, ten z AA, mawial na takie rozne przedmioty wystawione do ogladania i zbierajace kurz – durnostojki. A potem dawal mi w prezencie wlasnorecznie wykute (jest kowalem artystycznym) swieczniki i inne przedmioty do postawienia, czy wystawienia. I co ja mam z tym zrobic?
Dziekuje za wyjasnienie co to jest ” maryska „. Pamietam piosenke chyba jednak niewiele majaca wspolnego z maryska. Maniuska moja, Maniuska.
/Chodzze ze mna spac do lozka. itd.
Pora jednak na mietusy. Zaczne od pieca. Pierwsza prace zawodowa podjalem w Gdanskiej Stoczni Remontowej na Ostrowiu w Gdansku, jak sama nazwa wskazuje. Bylo tam rozne towarzystwo do ktorego jak czlowiek wszedl to na dlugo, jesli nie na cale zycie. Kazdy wiekszy remont statku to byla okazja do uruchamiania kuchni po remoncie. Zbieralo sie rozne towarzystwo, czlonkowie zalogi, budowniczy remontowy, mistrzowie i co wazniejsi robole. Robole uzywam tu jako okreslenie pozytywne chodzace u nas na dlugo przedtem anizel weszlo do znanego obiegu oficjalnego. Omawialismy caly przebieg remontu, przyznawalismy sie do grzechow. Podpowiadali nawzajem sekrety zawodowe. Pewnego razu zgadalo sie, ze nasza Stocznia powinna miec jakies imie. Najlepiej wielkiego Polaka. Sasiedzi mieli nazwe Wielkiego Wodza Rewolucji a my nic. Wyrwalo mi sie niechcacy, ze najlepiej byloby dac stoczni imie Jozefa Pilsudzkiego.
Z poczatku nie zalapali biesiadnicy o co chodzi a potem niektorzy zbaranieli. Nastroj zrobil sie jakis kamienny. Na drugi dzien wezwanie do Komitetu Zakladowego. Sekretarz, prywatnie fajny zawodnik, zaczal z niewiadomej beczki i nie bardzo wiedzial jak dojsc do sprawy. W koncu wydusil. Rozmowa byla w cztery oczy. Zasadnicza. Od razu przyznalem sie i poprosilem zeby podziekowal informatorowi. Troche zdebial. Powiedzialem zatem, ze dzieki temu moja inicjatywa dostala sie we wlasciwe uszy i moge oczekiwac pozytywnego stanowiska. W zmowie bylo nas zatem juz trzech. Ja, sekretarz i informator. Moze jeszcze ktos inny. Zapytal mnie nasz wodz partyjny dlaczego taki pomysl. Lubie imie Jozef odpowiedzialem. Zawsze mialem i do dzis mi to zostalo, slabosc do tego imienia. Jak to, skad. Zaczalem od poczatku. Pierwszym wielkim Jozefem byl Swiety Jozef. Potem byla przerwa i rzymski historyk Jozef Flawiusz. Co do jego pochodzenia do dzis se rozne opinie. Dalej byli nastepni Jozefowie. Cesarz austriacki znany z Przygod Dobrego Wojaka Szwejka, dalej jeszcze kilku, wreszcie Jozef Pilsudzki, wreszcie moj dziadek Jozef ktory robil najlepsza make w garwolinskim powiecie. Wreszcie Jozef Stalin, ktory chwilowo popadl w nielaske ale za tysiac lat moze wyjsc na swoje. Zamurowalo mojego rozmowce. Zatkalo starego, na marne stanowisko partyjne zeslanego stalinowca. Dalej rozmawialismy juz bez oslonek. Powiedzial mi, ze zaraportuje gdzie trzeba o odbyciu rozmowy w cztery oczy, ze sprawy niema a on postara sie byc w miare mozliwosci moim nosnikiem. Ludzie mojego pokolenia zapewne wiedza, co za wartosc mialo kiedys i dzisiaj ma posiadanie dobrego nosnika. Vi de aktualna ekipa rzadowa z cudownym rozmnozeniem dwojaczkow na trojaczki.
Sprawe nadania imienia Stoczni odlozono na wszelki wypadek do lepszych czasow.
Czy wiecie jakie imie nosi teraz Gdanska Stocznia Remontowa ?
Imienia Marszalka Jozefa Pilsudzkiego.
Jak by nie bylo, ziarno padlo na podatny grunt.
Dzieki tej rozmowie, w jutrzejszym blogu zaraportuje jak pobito swiatowy rekord spozywania mietusow w Hamburgu.
A tymczasem dobrej nocy
Pan Lulek
Pan Lulek – 02.06., godz. 18:15.
Nie znam żródeł finansowania AA. O ruchu wiem z lektur nt psychologiczne. W wydawnictwach ekonomicznych na ten temat cisza, ale o upadku tej działalności nie było słychać. Może więc podatki?
Dobranoc. Miłych snów, elfów w ogrodach, Baja pod poduszką i ciszy dla serca.
Szybka wiadomość dla Pyry:
Cymofen i takie tam chętnie zabiorę ze sobą we wrześniu, jadąc do Polski, mam trochę tego, to jadąc przez Pyroland, podrzucimy. Ponieważ wizyta upłyneła swietnie ( pieczarki!!!), zapytaj Ani, co by chciała względem minerałów. Niech pyta, moich nie dam, ale zawsze mogę poprosić Daryla 🙂
Lunch się udał wielce!!!
Nemo,
a pewnie, że z Konga, one są „typowe”. Rosjanie maja podobne, a może nawet lepsze, tylko się tym nie chwalą (ale mozna obejrzeć piękne rzeczy w Ermitażu – nie byłam, tylko na podstawie albumu opowiadam, dech zapiera).
Pan J. przywiózł mi z wyprawy do Nigerii parę malachitów, miałam jeszcze jajko malachitowe, ale swego czasu byliśmy w tarapatach finansowych i sprzedałam. Daryl obejrzal moją kolekcję i jako znawca wycenił.
Niech te durnostojki dalej zbieraja kurz, nie będę narzekać, jak odkurzę raz na jakis czas. Taki turmalin melonowy – lekką ręka Daryl mi dawał dziś za niego 500$ – zapomniał, że to od niego dostałam 🙂 W ogóle większośc moich zbiorów pochodzi od niego, o czym juz wspominałam.
A w życiu, niech sobie stoi i kurz zbiera. Ja po prostu lubię te rzeczy, nie dbam o bizuterię i nie noszę, a od jakiegos czasu sie okazało, że nie mogę srebra nosić, bo mam uczulenie na nikiel, chętnie do srebra dodawany. A tak lubiłam srebro!
Z moich zbiorów najbardziej mi sie podoba kryształ górski w riolicie, który jest z miejscowości , nomen-omen, Poland z północnej części stanu Nowy Jork, jakieś 200 km ode mnie. Daryl zapomniał, że to tez od niego, ale to chyba pan J. zakupił. Fantastyczny kryształ, obustronnie zakończony, bez żadnych inkluzji (jak kryształy z Jegłowej na przykład, zawapnione kapke), czyściutki. A po co mi diamenty – to jest nieskończenie piękne, taki kryształ w skale. Trochę przyciężkawe, żeby się z tym na szyi obnosić (około kilograma), to prawda!
http://alicja.homelinux.com/news/Poland.jpg
Sami powiedzcie – skończone piękno.
Oj. Należałoby może się przespać, jest pózno!
http://alicja.homelinux.com/news/img_1393.jpg
Tu lepiej widać te proporcje. Mówiłam, kilogram skały!
Witaj Alicjo !
Widzę że pracujesz na trzecią zmianę . Skałki i drogocenne minerały przepiękne ( To określenie za Panem Piotrem 🙂 ) Najcenniejszą Rzeczą jaką posiadam jest siekierka Krzemienna która ma około 6 tysięcy lat. Znalazł ją mój Tata kopiąc ił do robienia kul w których umieszczał robaki i gotowaną pszenicę na zanętę dla ryb. Potem podeślę zdjęcie. Okazuje się ,że Kurpie to całkiem starożytne plemię , Do miejsca znaleziska ze 300 metrów od mojego domu. Ciekawe co będą znajdywać po nas za 6 tysięcy lat ?
Lobuz jestem i element, bijcie mnie i tratujcie. Zle napisalem nazwisko Marszalka Pilsudskiego. Niestety niemiecka tastatura ale obecny blad jest nie z mojej winy.
Postanowiono, ze stocznia powinna otrzymac nowy dok plywajacy, takie urzadzenie do podnoszenia statkow nad powierzchnie wody dla dokonania napraw, prac malarskich itp. Od lat juz nie pracowalem w Stoczni. Bylem mlodym, dynamicznym, dobrze zapowiadajacym sie uczonym. Z pelna i nie lesna matura i doktoratem ktory przygotowalem w przeciagu jednego tygodnia. Stocznia wzywala mnie na rozne ekspertyzy gdyz wtedy, tak jak i dzisiaj, kazde glupstwo dobrze wyglada jesli da mu sie przykrywke uczonosci. Bylem jednym z tych ktorzy przygotowywali budowe tego doku. Wybor padl na stocznie w Hamburgu. Podpisano kontrakt a odpowiednio ustosunkowani ludzie pojechali na nadzor budowy. Potem sponsorzy czyli nosnicy poklocili sie i wprowadzono rotacyjny system nadzoru, tak zeby kazdy z pretendentow mial jakis udzial w dostepie do koryta. Po kilkunastu miesiacach urzadzenie bylo gotowe do odbioru. Ja dostalem zadanie przygotowania koncepcji procedury odbiorczej. Zrobilem jak trzeba, wedlug zasady Panu Bogu Swieczke i djablu ogarek. To bylo wtedy dzielo mojego zycia. W nagrode wyslano mnie na odbior z skladzie panstwowej komisji. Przylecielismy na miejsce i tu okazalo sie, ze przewodniczacy nie wie od czego zaczac. W skladzie komisji byl promotor mojej rozprawy doktorskiej. Jego glowna zaleta byla biegla znajomosc jezyka niemieckiego. Byl bowiem fachowcem z calkiem innej dziedziny. Ale byl.
Wpadlem na pomysl, zeby zaczac od wspolnego przeczytania tekstu kontraktu, ktory byl napisany w angielskim jezyku, dla odmiany znanego naszemu szefowi delegaci i przypadkowo mnie. Niemcy zdebieli ale ja juz z zimna krwia oswiadczylem, ze powinnismy co najmniej wszyscy przypomniec sobie o co chodzi. Pomysl nie byl zly. Okazalo sie bowiem,ze byly w kontrakcie takie klauzule o ktorych nikt nie pamietal albo zapomnial albo mial w nosie. Odbior trwal caly miesiac. poprawek bylo tez duzo. Szef sprzedazy ze strony dostawcow powiedzial mi, ze czegos takiego nie przewidywal w najgorszych snach. prawde mowiac to byl dla mnie komplement. Wszystko jednak, nawet odbior doku ktory ma kilkaset metrow dlugosci ma swoj koniec. Podpisalismy protokol koncowy, rozpilismy lampki szampana az tu nagle zjawili sie na sali Prezes Rady Nadzorczej, oraz Dyrektor Generalny stoczni hamburskiej. Podziekowali za robote, skomplementowali a potem zaprosili wszystkich na kolacje w portowej restauracji. Znana byla ta knajpa ze wspanialych mietusow. Po wielu latach bylismy tam z zona a mietusy byly nadal wysmienite. mietus to taka niezbyt wielka slodkowodna rybka zajadana po oczyszczeniu i usmazeniu w glebokiej brytfannie w calosci.
Podano mietusy. Zupy nikt nie chcial jesc byl to zatem po aperitifie pierwsze danie, do picia piwo. Zjadlem dwie sztuki, potem jeszcze jednego i mialem dosc.
Jeden z reprezentantow naszej druzyny poprosil jednak o dokladke. Druzyna przeciwna wystawila do boju tez wlasnego kandydata. Zapijalismy dobrym piwem niezbyt nisko temperowanym. Przypadkowo zawodnicy siedzieli przy stole naprzeciwko. Jak ten nasz osiem, to ten drugi tez. Ciagneli stawke do gory. W koncu doszlo do stanu 18 do 18. Widas bylo, pachnie remisem. Nasz byl jednak lepszy. Urodzony gdanszczanin z pokolen. Na pytanie kelnera czy cos jeszcze wzial dwa mietusy. Wgrana byla po naszej stronie. Widec bylo, ze zawodnik finiszuje ostatkiem sil. Dal rade. Ogloszona zwyciestwo druzyny gosci, czyli naszej. Po kwadransie kelner poszedl i zapytal, czym moze jeszcze sluzyc. Mietusa poprosze powiedzial zwyciezca.
Kelner o malo co nie zapadl sie pod ziemie. Wlasciciela knajpy przywleczono z domu a nasz zjadl jakby nigdy nic tego 21 – ego. Owacje, gratulacje. Wpis do ksiegi pamiatkowej, fotografie zwyciezcy i pokonanego oraz obydwu druzyn. W dniu nastepnym artykul w miejscowej gazecie. Na wszelki wypadek gazety nie zabralismy ze soba. Wlasciciel lokalu zapytal czym moze uhonorowac zwyciezce. Ten byl jak juz wspomnialem gdanszczaninem i biegle mowil po niemiecku.
Poprosil ni mniej ni wiecej tylko o te patelnie na ktorej rozegral te zwycieska partie. Pomysl byl znakomity. Otrzymal te patelni pieknie opakowana w folie aluminiowa a dla swojej zony piekne sztuczne kwiaty. Naprawde wspaniala robota.
Recepury nie zabralem ze soba, nawet nie przypuszczalem bowiem, ze bedzie mi dane sprawozdawac w tak znakomitym gronie smakoszy. Jezeli jednak ktos bedzie w Hamburgu to niema tam nic lepszego anizeli ryby.
Z tymi wspomnieniami pozostaje Wasz niedzielny
Pan Lulek
Panie Lulek, jestem pod wrazeniem. Jednakze w tym Hamburgu podawane byly chyba jakies mietusie niemowleta, bo ta wspaniala ryba bez problemu osiaga 40 cm, a bywaja takie potwory co maja 150 cm i 34 kg zywej wagi, ale to w wieku ok. 12 lat. To jedyna dorszowata zyjaca w slodkiej wodzie. Pamietam do dzis smak mietusa podarowanego mi przez przygodnie poznanego rybaka znad Zalewu Szczecinskiego w okolicach Stepnicy. Ryba wystarczyla dla 4 osob o wielkim apetycie.
Może to chodziło o minogi, które są małe i w Hamburgu też bardzo popularne?
Dzień dobry. Właśnie wysłuchałam „7 dzień tygodnia” u M.Olejnik i co prędzej wróciłam pod gościnne progi p. Piotra. Nie ma to jak odrobina zdrowego rozsądku. Alicjo – kamuszki pierwszorzędne. Ania dzwoniła, że całe trzy dni lało, jak z wiadra i oni łazili w tym deszczu i na nocleg w Świętym Krzyżu i podziwiać kaptaż dwóch rzeczek w naturze i zwiedzać kamieniołomy. Oczywiście coś tam kupiła; ponoc bardzo ładne cytryny i jakiś kryształ górski, kakusowy (z igiełkami) Oglądali także biżuterię z krzemienia pasiastego i tu szok cenowy – przecież te rzeczy są zwykle w Polsce tanie, a tu pan za małą bransoletkę zarządał 245 złotych. Ania w śmiech. Właśnie kupiła na Allegro 2 kg złom za 27 złotych. No, niechby z robotą i marżą ta bransoletka kosztowała z 80 zł (waga 175 g) Pan bez zmrużenia okiem powiada „ale to teraz najmodniejsza biżuteria, proszę Pani”. No i została w sklepie. Myślałam, że może temu Derylowi wysłać kawał „pasiaka” ale to niemożliwe, zakaz wywozu, można tylko wyroby gotowe, jubilerskie itp. Jedyny taki endemid w świecie i pilnują. Sama mam wielką ochotę od lat na turmalin malinowy – też endemid spotykany tylko na Uralu. Kiedyś było łatwiej, ale przegapiłam.
Panie Lulek – wszyscy kiedyś zużywaliśmy mnóstwo energii i pomysłowości na „pacyfikowanie” przełożonych wszystkich szczebli. Rzecz była o tyle trudna, że ta pacyfikacją musiała być tak prowadzona, żeby nie zaszkodzić samej sprawie, nam osobiście (a i szefom, bo co potem?) Najlepiej było tak wykręcić, żeby wodzowie byli święcie przekonani, że to ich osobiste decyzje takie mądre. O ile orientuję się, w instytucjach państwowych nadal jest to warunek sine qua non przeżycia i zrobienia czegoś sensownego.
Miś 2 – nie bądź prosię, przyślij fotkę pracowni i obrazów.
A w ogóle dotknął mniew mały, domowy kataklizm – musiałam wyłączyć lodówkę i co najmniej bez naprawy się nie obejdzie. Rzecz musiała się ciągnąć już od jakiegoś czasu, bo mieliśmy wysoki r-k za energię, a tu dni krótkie, prania było mało, używania piekarnika też, a czajnik elektryczny został wymieniony na zwykły. Potem Ania zauważyła, że piwo z lodówki „jest ciepłe” a ja, że kwaśnieje mi mleko kondensowane do kawy, a wędlina w plasterkach szybko traci świeżość. Zamrażarka i owszem – mrozi cały czas. Wreszcie wczoraj zwróciłam uwagę, że ta lodówka „chodzi” non stop, nie wyłącza jej termostat, i czy nastawiona na 1 czy na 5, efekt jest ten sam. Nie znam się na tym. Ustrojstwo ma 8 lat i dotąd kłopotów z nim nie było. Absolutnie nie stać nas w tej chwili na nową i czort wie ile majster zażyczy sobie za naprawę. A ja jak raz załodowałam zamrażalnik mięsiwem na miesiąc. Nic, tylko się powiesić.
Mis 2,
Pokaz w koncu w blogu twoje obrazy i napisz o nich coskolwiek. Czy Ty je sprzedajesz, czy talko wystawiasz i czekasz na lepsze czasy.
Od starego dziada prosze nie oczekiwac, zeby rozroznial mietusy i minogi.
Hamburg jest Hamburg a w piatki jadaja lapkus czego i Wam rowniez zycze
Pieknej pogody jak u mnie ze sloncem i wilgocia po wczorajszej ulewie.
Pan Lulek
To przepis dla Leny. Lepiej późno niż wcale:
Flaczki najłatwiejsze z kurczaka
1 kurczak, porcja włoszczyzny z kapustą, kilka ziarn pieprzu, 1 suszony grzybek, sól, pieprz mielony, 1 łyżka masła, 1 łyżka mąki, ewentualnie trochę gałki muszkatołowej, trochę natki pietruszki i ostrej przyprawy chili.
1. Ugotować rosół z kurczaka dodając do 2 I wody oprócz włoszczyzny kilka ziarn pieprzu i suszony grzybek.
2. Wyjąć mięso, marchew i pietruszkę, mięso wystudzić, oddzielić od kości, pokroić w paseczki. Połączyć z przecedzonym rosołem.
3. Zrobić zasmażkę z mąki i masła, połączyć z potrawą. Doprawić mielonym pieprzem, gałką muszkatołową, chili, czy innymi przyprawami, w zależności od gustu i kulinarnej fantazji.
?Flaczki” z drobiu, doskonale zastępujące prawdziwe flaki, są bardzo do nich podobne w smaku, podawać można także z dodatkiem ostrego, tartego, żółtego sera lub z pulpetami, jednymi z podanych w rozdziale o dodatkach do zup.
Doskonałe są również ?flaczki” przyrządzone z drobiowych żołądków. Trzeba jednak pamiętać, aby żołądki oczyścić dokładnie z tłuszczu i błonek.
Witam
Moja nieobecność nie wynikała z zapamiętania w paleniu i głębokim oddychaniu ale z braku internetu. Znajomi od których zwykle w weekendy piszę mieli po prostu wychodne. Wiadomość była świetna, ale za wcześnie o niej pisać bo zapeszyć można. W każdym razie coś drgnęło w moich sprawach i to bardzo mnie cieszy. Mam o czym myśleć. Wczoraj wypalanie gałęzi do późnej nocy. Dziś smętnie na wsi, deszczowo. Wykopałem kompostownik, zjadłem flaki ( fatalne – z litości nie podam marki producenta ), nakarmiłem psy, koty i chyba zagrzebię się w łóżku. Wilgoć w powietrzu jak w tropikach – jednym słowem pościelowo.
Pozdrawiam serdecznie
Wojtku
Pogoda iście pościelowa . Po wielkich upałach chwila oddechu. Na całe szczęście żyjemy w takim miejscu , że pogoda zmienną jest i nie musimy się męczyć jak w tropikach. Dla mojego sąsiada, który jest misjonarzem w Ruandzie + 20 C to środek zimy i jak przyjeżdża to chodzi w polarze i szczęka zębami.
Z zestawu tatar i flaczki zawsze wybieram flaczki pod warunkiem że dokładnie wyczyszczone i nie pachną zbyt intensywnie. Od wielu lat nie jadam surowego mięsa i w żaden sposób nie mogę się przemóc.
Chętnie bym zjadła tatara, ale nie odważę się kupić mieso w sklepie i przyrządzić. Narobili rabanu z tą chorobą wściekłych krów i człowiekowi sie odechciało.
U mnie sauna, 30C i 87% wilgotności. Pogoda moze nie pościelowa, tylko męcząca. Gorąc można znieść, ale jak do tego dochodzi wilgoć, to nic sie nie chce.
Daryl handluje kamieniami, Pyro – on z tego żyje. Ma wspaniałe okazy i jezdzi po różnych ważnych giełdach. Największa giełda światowa jest w Tuscon, w Arizonie, tam zdarzają się najciekawsze i najcenniejsze okazy.
Pasiaki w Teksasie i Arizonie na tony – ciekawe, ze tak drogo sobie pan wycenił, to jest dość pospolity minerał. Zeby chociaż srebra do tego dorzucił!
Skoro przy biżuterii, mamy u nas w Kingston sklep pod nazwą „Amber Room”.
http://www.ambereco.com/arindex.htm
Właścicielami są ludzie z Gdańska. Spojrzałam na ich stronę, ale nie mają tam za wiele rzeczy – szkoda, bo mogli zamieścić wnętrze sklepu – jest niewielki, ale gustownie urządzony. Nawet nieżle im ten interes idzie, bo juz sporo czasu są na rynku. I w zasadzie tylko srebro i bursztyny, żadnych innych kamieni.
No dobra Wojtek, to na razie nie zapeszaj, trzymamy kciuki!
Wlasnie wracam z kolacji od znajomego, ktory za 2 miesiace zeni sie z Rumunka. Na kolacje byly flaki po rumunsku, prawdziwe, cielece, z duza iloscia czosnku, calkiem inne niz polskie, ale tez dobre. Tu mozna kupic flaki oczyszczone i ugotowane i przyprawic je po swojemu. Do tego byl wloski merlot z okolic Padwy, pozniej jeszcze cujka od przyszlego tescia, a potem powrot rowerem do domu 🙂 Slub cywilny ma byc w Szwajcarii w sierpniu, a koscielny i glowne wesele – w Rumunii w pazdzierniku. Zeni sie dr geologii i speleologii ze studentka geologii i tez grotolazka. Narzeczona aktualnie przebywa w Rumunii przygotowujac sie do dyplomu, a narzeczony teskni i gotuje po rumunsku. Na razie zalatwia wszystkie formalnosci, bo biurokracja rumunska przewyzsza tutejsza o niebo. A ja sie ciesze, wreszcie jakies wesele!
Alicjo, poradz tym znajomym od bursztynu, aby zaczeli go oprawiac w srebro zamiast wiorow, to bedzie sie jeszcze lepiej sprzedawac 🙂 (silver zamiast sliver).
Do Pyry:
Co roku na jesieni jest w Warszawie giełda minerałów, tu adres:
http://www.mineraly.waw.pl/node/137
Dużo różności, może córka skorzysta.
Pozdrawiam. 🙂
Podejrzałam ceny krzemieni pasiastych, 70-80 PLN to chyba nie tak drogo?
Nie mam pojęcia. Nawet nie wiem, ile tutaj kosztują. No ale jak Daryl chciał ode mnie mój turmalin kupić za 5 stów (CD$), to znaczy, że jest on wart więcej 🙂
Przejrzałam relacje z tych giełd, podane na stronie od mt7. Mnie najbardziej podobają się zielone turmaliny. Dużo pięknych okazów. Szkoda to obrabiać na biżuterię.
Ha! To ci nasi z Amber Room z wiórów robią tę oprawę bursztynową? Pewnie nie zauważyli literówki 🙂
Jakoś niespecjalnie to tutaj wygląda, w sklepie mają ciekawsze okazy i lepiej zaprezentowane. O, u mnie burza! Właśnie pieron prasnął niedaleko, trza sie kryć!
UWAGA UWAGA !
Dopiero teraz zajrzałam do poczty – Sławek przesłał fotki z rybobrania, jakieś straszliwe morskie diabły w inne okoliczności przyrody (oraz kuchni!):
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Rybobranie/
W tej szufladce znajdziecie także króciutki filmik, nie podaję całego sznureczka, bo mi wpis będzie czekał wieki , jest to ten sam adres, a tytuł filmiku
/niech Was tez pohusta.AVI