Ozór wcale nie na szaro

Trzeba umieć trzymać język za zębami i wiedzieć co i komu można powiedzieć. Nadmierne gaduły zawsze popełniają gafy. Wiem to najlepiej, bo sam jestem gadułą nieutulonym. Jednak wieloletnie doświadczenie pozwala mi – od pewnego czasu – unikać większych wpadek. Tym bardziej śmieszą mnie one u innych. Z mojej skarbnicy anegdot literackich przytoczę jedną z najwspanialszych. To jest dopiero gafa piętrowa. Wielopiętrowa!

Druga historyjka to opowiastka z amerykańskiego Dzikiego Zachodu. Westerny bowiem to moja prawdziwa kinowa (ale i literacka) miłość.
A w dodatku obie historie dotyczą jadła. Oto one:

Chlapanie ozorem
Film „Cztery wesela i pogrzeb” bił w kinach rekordy popularności. I dziś stacje telewizyjne często go pokazują. Podobnie z książkową wersją pióra Richarda Curtisa. Zresztą przekonajcie się państwo sami. Oto krótki fragment opisującu kolejne wesele:
– Byłem tego lata na ośmiu weselach – powiedziałem, żeby nawiązać rozmowę.
– Naprawdę? – zapytała blondynka, uśmiechając się przyjaźnie. – Więc pewnie ma pan już dość szampana i kanapek z łososiem, prawda?
– Tak. Zresztą jedzenie na weselach na ogół bywa podłe. W maju wybrałem się na wesele, które w całości urządziła siostra panny młodej. Pieczeń była tak twarda, że chyba wolałbym pałaszować własny but. Ale potem wszyscy kłąmaliśmy jak najęci, mówiąc, że dawno nie jedliśmy takich frykasów. Szczyt hipokryzji, ale co było robic?
– Fakt.
– A niech pani tylko spojrzy na te kiełbaski na moim talerzu; są tak suche, że wyglądają jak odchody cierpiącego na zatwardzenie pawiana. Z kolei szparagi wyglądają i smakują jak dyndaski Marsjan, natomiast wiosenną sałatkę chyba rzeczywiście zrobiono na wiosnę i trzymano w lodówce aż do teraz. No ale dość o jedzeniu, pomówmy o czymś przyjemniejszym. Kim pani jest? Czym się zajmuje?
– Prowadzę restaurację – odparła.
– Ach to napewno świetnie pani wie, o czym mówię – ucieszyłem się. – A obsługuje pani wesela?
– Tak.
– Więc szkoda, że nie poproszono pani, żeby urządziła to.
– Poproszono – oznajmiła.
Węc szkoda, że pani odmówiła.
– Nie odmówiłam. Wszystkie potrawy pochodzą z mojej restauracji.
Przez chwilę czułem się jak kretyn.Nie miałem pojęcia jak zareagować.(…)
Odstawiłem talerz i poszedłem do baru.

I słusznie.

Nie ma żywego ducha w Ten Sleep

„Gdy przybyli do Ten Sleep, rozczarowani stwierdzili, że bar < Gwiazda Poranna> jest całkiem opustoszały, podobnie jak miasteczko – wszystkiego trzy budynki na krzyż – było wymarłe. Jedynym mieszkańcem było najwidoczniej tu pozostawione czarne kurczę, które żyło sobie za barem i zagdakało z irytacją gdy pojawili się trzej mężczyźni.

– Nienawidzę tych czarnych gdakaczy – powiedział Bartle. Ukręcił kurczakowi szyję i zjedli go na kolację. Bezuchy zjadł żołądek i szyję, dwie części kurczęcia, za którymi przepadał. W młodości hodował na prerii kury, głównie dla przyjemności jedzenia smakowitych żołądków.
– Kiedyś to było gwarne miasteczko – powiedział z żalem Jim Ragg, gdy zobaczyli, że w Ten Sleep nie ma żywego ducha. – Przejeżdżaliśmy tędy przed ponad dziesięciu laty. Były tu wtedy trzy bary. Nie znoszę widoku takich opustoszałych miejsc.
– Myślę, że Ten Sleep poprostu przestało istnieć – skomentował Bartle. – Nawet mi się podoba, że tu nie ma nikogo. Moglibyśmy je zająć bez walki i byłoby nasze. Bezuchy mógłby zostać burmistrzem, ja byłbym sędzią, a ty szeryfem i mógłbyś aresztować każdego, kto by się tu pojawił i nie przypadł ci do gustu. Zwoływalibyśmy sąd raz w tygodniu i nakładali wysokie kary za wykroczenia lub plucie na ulicy. Mając takie miasto, szybciej można by się wzbogacić, niż łowiąc bobry czy szukając złota.”
Tak rozmawiali trzej bohaterowie książki „Dziewczęta z prerii” Larry’ego McMurtry, autora „Czułych słówek”, ” Wszystko dla Billego” i paru innych wspaniałych amerykańskich powieści obyczajowych, w których bohaterowie często dają się spotkać także w kuchni i przy stole. Nie zawsze jednak jadali oni tak dobrze jak Państwo. Dziś na obiad u Was też czarny kurczak?