Przyjemności towarzyskie
Przygotowując dla katowickiego wydawcy rozdział do książki o polskim życiu biesiadnym, znów grzebałem się w pamiętnikach, cudzych biografiach i dziennikach. Myślę, że i Was może to pasjonować!
Bogate w XIX i w początkach XX wieku życie towarzyskie, wydawanie nawet przez ludzi średnio zamożnych licznych proszonych obiadów, śniadań, kolacji, wieczorków tańcujących i herbatek, to niewątpliwy skutek niewoli narodowej. Przy stole Polacy czuli łączące ich więzi. Biesiady takie miały miejsce w domach ale także i w innych miejscach.
U Józefa Ungera, znanego warszawskiego wydawcy, każda większa narada musiała być „oblana” i wsparta dobrym obiadem lub kolacją, założenie zaś nowego pisma było znakomitą ku temu okazją. Wykwintny obiad w Hotelu Europejskim należał do głównych uroczystości z okazji powstania spółki opisywanej w „Lalce” Bolesława Prusa.
Spotykały się stałe grona literackie, artystyczne, inteligenckie, arystokratyczne, ziemiańskie, burżuazyjne. Nieodzownym elementem takich spotkań był posiłek. Bolesław Prus w „Pałacu i ruderze” pisał:
Koronę wtorków stanowiły naukowo-społeczne sesje z gorącą kolacją. Kolację stawiał gospodarz […] dawał dobrą herbatę i dobre wino, dobrą polędwicę […] Koło naukowców kolację kończyło zawsze butelką Cliquot.
W salonach inteligenckich podawano stosunkowo skromne posiłki. Spotykano się tam przede wszystkim dla rozmów intelektualnych, lecz ze względu na długi czas trwania tych spotkań posiłek stawał się konieczny. Podawano herbatę z domowymi ciastami, kanapkami, zwanymi wówczas tartynkami. Samotni panowie organizujący takie spotkanie kupowali ciasta w cukierni. Ale bywały i domy inteligenckie, gdzie częstowano gości wykwintną kolacją, np. u doktora Jenkielewicza – wspomina Jadwiga Waydel-Dmochowska – „gdzie w dni przyjęć było mnóstwo kwiatów, najcieńsze holenderskie obrusy, nieprzeliczone srebra, stoły uginające się pod najwyszukańszymi potrawami”.
Słynne „piątki” u znanego warszawskiego doktora Karola Benniego zakończone były zawsze wyśmienitą kolacją, redaktor „Kuriera Porannego” Adam Breza swój krąg znajomych zapraszał raz w miesiącu na kolację, natomiast wieczory muzyczne u państwa Lewentalów odbywały się bez kolacji. Przykłady można by jeszcze mnożyć.
Ważną wiedzę, co wypada, a czego nie wypada, wpajano dzieciom od najmłodszych lat, szczególnie zaś starannie uczono dobrych manier obowiązujących przy stole.
Czego więc nie wypadało za czasów babek i prababek? Wielu rzeczy: siadać gościom przed gospodynią, a mężczyznom przed kobietami, zakładać serwety w dziurkę od guzika (należało rozłożyć ją na kolanach), nie wolno było jeść zupy końcem łyżki (obowiązywał sposób jedzenia bokiem łyżki), mlaskać językiem, skrzypieć nożem, maczać chleba w zupie ani w sosie, kłaść zbyt wiele do ust, trzymać całego kawałka jedzenia i ogryzać go, oddalać zbytnio łokci przy krajaniu mięsa, wypluwać na talerz kostek, zbyt długo namyślać się nad wyborem kawałka z półmiska, nakładać zbyt dużo na talerz, spożywać zupy do ostatniej kropli, kłaść noża i widelca na talerzu, jeżeli chciało się jeszcze dobrać potrawy – sięgać ręką poprzez talerz sąsiada, rozmawiać mając pełne usta, zapominać o damie siedzącej obok, opierać się rękami na stole ani kłaść łokci, mówić o dolegliwościach żołądkowych, jeść palcami (nawet owoce należało jeść za pomocą widelczyka i noża), brać soli palcami (brało się ją końcem noża). Nie wypadało w żadnym razie chwalić potraw ani podawać przepisu przy stole. O przepis można było prosić tylko osoby najbardziej zaprzyjaźnione.
W życiu codziennym, w normalnym życiu domowym pory posiłku były jednymi z ważniejszych momentów. W wychowaniu zwracano uwagę, aby młodzież zawsze ich przestrzegała. W „Dobrej Gospodyni” pisano w roku 1913, iż pora obiadowa jest to
na małą skalę nauka życia publicznego, bo dziecko nabiera o nim pewnych pojęć ogólnych z rozmów toczących się przy stole […] Przy obiedzie matka przestrzega i pilnuje, żeby dzieci siedziały prosto, nie kręciły się na krześle, nie poruszały bez potrzeby leżących na obrusie przedmiotów, żeby jadły przyzwoicie i trzymały sztućce jak należy itp. Jednem słowem wyrabia się w nich dobre ułożenie. Przy stole uczy się dzieci cennej sztuki milczenia. Nie wolno bowiem przerywać, gdy mówią starsi. I ta właśnie rozmowa starszych staje się źródłem mnóstwa jego wiadomości, pojęć, poglądów, a nawet zasad moralnych. […] porę obiadową poświęcamy nie tylko jedzeniu, ale i wzmacnianiu węzłów rodzinnych oraz wielkiej sprawie domowego wychowania.
A oto wspomnienie o proszonym rodzinnym obiedzie z 1880 r. Nieznany z nazwiska pamiętnikarz otrzymał bilecik:
Moje drogie dzieci przyjdźcie na łyżkę zupy w najściślejszym gronie – ciotka Emilja.
Najściślejsze grono przeszło 10 par małżeńskich; zasiadają przy olśniewającym obrusie, na którego środku widnieje wysoka patera do owoców i gdzie przy każdym nakryciu sterczą kunsztownie w piramidkę ustawione serwetki. A „łyżka zupy”? Najpierw góry przekąsek, po których było się już całkiem sytym, paszteciki, specjalność ciotki Emilji, potem bulion z jajkiem, karaś w śmietanie, sami comber z pieczonymi kartoflami, jarzyny, kompoty, będące rozkoszą oczu i podniebienia, legominy, a po nich sery wszelkiego gatunku, owoce, a wreszcie figi, daktyle, malaga i cukry. Każdą potrawą częstowano po dwa razy i z pyszna miał się ten, kto ośmieliłby się odmówić! Wino wprawiało w dobry humor i rozwiązywało języki. Spożywanie „łyżki zupy” trwało około trzech godzin.
Pamiętniki, dzienniki, zbiory listów – fajna to lektura. Lubię po nie sięgać bardziej niż po współczesną beletrystykę.
Komentarze
Ciekawostka kulinarna:
http://biznes.onet.pl/0,1531291,wiadomosci.html
Ogólnopolską sieć około 100 sklepów pod wspólną zakonną marką zakładają benedyktyni z krakowskiego Tyńca. Pierwsze umowy franczyzowe z zakonem podpisało już kilku przedsiębiorców. Na tej podstawie do końca czerwca otworzą oni sklepy z benedyktyńskim logo m.in. w Skierniewicach, Radomiu i Kazimierzu Dolnym.
Krakowski klasztor od zeszłego roku sprzedaje już w swoim sklepie i restauracji wyroby pod marką Produkty Benedyktyńskie. Handluje nimi również na specjalnych stoiskach w supermarketach Alma w Krakowie i Warszawie oraz przez internet.
Zakonne specjały, takie jak konfitury, soki, syropy czy wędliny, wytwarzają wybrane prywatne gospodarstwa na podstawie starych klasztornych receptur i pod ścisłą kontrolą braci z Tyńca. Słoik borowików w zalewie nowicjackiej kosztuje 13 zł, sos ksieni z czerwonej cebuli – 10,5 zł, konfitura brewiarzowa – 15 zł itd. Wszystkie wyroby – według zapewnień o. Zygmunta Galocha, odpowiedzialnego za cały projekt – sprzedają się bardzo dobrze. Stąd pomysł na rozwinięcie sieci handlowej.
Maniery przy stole. Stwierdzam, ze to , czego nie wypadalo za czasow babek i prababek, zostalo mi wpojone rowniez w moim dziecinstwie i to nie tylko w domu. Pewnego dnia nauczycielka polskiego (w trzeciej, moze czwartej klasie) kazala nam przyniesc z domu talerzyk i sztucce i uczyla wlasciwego ich trzymania i uzywania. To bylo w latach szescdziesiatych, czasach kryzysu kubanskiego i innych, ktore sie poznawalo po pojawianiu sie w domu worka cukru i maki (to tak a propos zakupow „wiosennych”). W „normalnych” czasach kupowalo sie te produkty na kilogramy.
Zauważyłam taką sobie ciekawostkę : literatura europejska pełna jest obrazów uczt, zwykłych posiłków, przepisów kulinarnych, obrazków kredensowych. Literatura amerykańska natomiast, jest ich niemal pozbawiona, a jak już sie trafiają, to są rownie ciekawe, jak hamburger z kurczakiem z rożna. Takie urocze opowiastki, na których wychowało się kilka pokoleń damskich, jak „Ania z Zielonego Wzgórza” i cały ten cykl, jest niesłychanie drobiazgowa w opisie strojów, zatrudnień gospodarskich, programu nauczania, robótek ręcznych, a z kuchni godne wzmianki autorce wydały się tylko ciasteczka i konfitury. Owszem, w którejś tam części „Emilki” wspomniane są szynki wiszące w kuchni u powały i serownia prowdazona przez kuzyna. I To wszystko. A ja pasjami lubię czytać wspomnienia, listy, reportaże, plotki sprzed 100 czy więcej lat dotyczące kuchni. Tak np i gen Jaruzelski we wspomnieniach (skromny dwór dzierżawcy) i Eustachy Sapieha (pałace magnackie Czartoryskich, Potockich,Sapiehów, innych) i Tytus Tyszkiewicz (też dom wielkopański) zgodnie twierdzą, że zwyczajowym śniadaniem dla dzieci było mleko, chleb żytni z powidłami, w dni świąteczne chleb z masłem , konfitury i twarogi. To kto u licha zjadał te wszystkie świnie, woły i barany? Sam pan domu?
Wiadomość do Alicji : Ania wracając z majówki w Wiśle kupiła kilka czytadel, w tym ostatnią pozycję Chmielewskiej „Zapalniczkę”. Oczywiście już przeczytałam. Chmielewska służy mi w charakterze biedrzeńca na nerwy. Wiem, że lubisz też sie pośmiać. Jak będziesz mogła wypożyczyć, to sobie poczytaj. Nie kupuj. Nie wiarto.
Szanowny Gospodarzu !
Od niedawna znalazlem Twoj blog a w nim wielu ciekawych ludzi i pomyslow. W domu mam wiele ksiazek kucharskich w roznych jezykach i o roznych rzeczach zwiazanych z jedzeniem. Sadze, ze powinienes zbierac nasze blogi, porzadkowac je a potem napisac Wielka Ksiege Obzartuchow.
Ksiazki kucharskie sa wedlug mnie do czytania. Gotuje sie i tak wedlug wlasnej fantazji. Dobrych obyczajow tez nie mozna sie nauczyc, z nimi nalezy zyc latami. Potem jest to jak druga skora. Nawet jak czlowiek jest sam to tez zasiada do stolu. Nie posila sie tylko zajada czesto wlasne wyszukane potrawy. Z drugiej jednak strony bardzo ucieszne sa rozne uliczne lub okolicznosciowe obyczaje i potrawy. Gdziez bowiem na swieci jest lepsze ucho z chrzanem jak nie na Bazarze Rozyckiego albo solony sledz ze swiezutka buleczka jak nie w Hadze przed krolewskim palacem. Nie wspomne o slynnych Wörstelbudach w Wiedniu i okolicy, gdzie mozna wpasc, zamowic parowki i piwo albo spricera. Stara anegdota mowi, ze najlepszym interesem jest posiadanie wlasnej budki z parowkami i piwem. Jak czlowiek nie sprzeda wszystkiego to przynajmniej nie umrze z glodu.
Co zas sie tyczy parowek to jada sie je parami po dwie sztuki prosto z goracej wody, nie gotowanej bron Boze bo wtedy beda pekaly. W Austrii zamawie sie pare frankfurckich a w Niemczech pare wiedenskich. Sa w zasadzie takie same z wygladu i smaku. Zajada sie to z chrzanem, musztarda o roznych smakach a ostatnio wszedl do obiegu ketchup. Pieczywo, buleczki roznych odmian albo pyszny swiezy chleb. Do picia najlepsze jest piwo z beczki.
Czego rowniez zyczy wszystkim
Pan Lulek
Wszystkie wpisy blogowe są oczywiście archiwizowane. Mam pewność, że wspólnie spłodzimy z nich wiekopomne dzieło. Ale to za parę lat. Teraz natomiast oddałem do druku kolejną książkę napisaną wraz z Barbarą dla emigrantów. Mój wydawca Nowy Świat wypuści ją przed wakacjami. Teraz oddał angielskiemu tłumaczowi, bo będzie to książka dwujęzyczna. Mam nadzieję, że i Wam się spodoba. Będzie ona oczywiście nagrodą w środowych quizach tak jak nasza dotychczasowa produkcja.
Wiwat Barbara i Piotr Adamczewscy! Będziemy pilnie kibicować i polecać znajomym.
Jak czytam, co tam zajadali w dawnych czasach (prawda, że nie wszędzie, ale jednak!), to się zastanawiam, czy rzeczywiście z tych uginających się pod ilością jadła stołów znikało wszystko, czy się marnowało dobra trochę, bo kto mógł pochłaniać takie ilości „łyżki zupy”? Ja od czytania tych rzeczy robię się i głodna, i zarazem najedzona (hej, może to dobra dieta?).
Pan Lulek mi przypomniał czasy, kiedy zamieszkiwałam w Austrii. Również Nederosterreich, SchneeAlpen, niedaleko Steiermarku. Winiarnie były bliżej Wiednia, ale w Austrii wszędzie jest blisko, a stamtąd gdzie mieszkałam do najbliższej winiarni z pół godziny jazdy (moja skala odległości to inna skala, kanadyjska, według tej skali weekend u znajomych to „tylko” 500km w jedną stronę. Bywało i 1100km w jedną, co rok wielkanocny weekend we Fredericton, dzień jazdy tam, 2 dni pobyt, dzień jazdy z powrotem).
Bardzo dobrze pamiętam pierwszy sturm, właściwie fermentujące wino i to ten pierwszy ferment, najbardziej gwałtowny. 2-litrowe butle nazywaliśmy „krowami”, ze względu na wielkość. Szprycerki na ochłodę w czasie pracy, wino pół na pół z wodą mineralną. U nas przebojem były bułki z mielonką z koniny, nie parówki – przesmażona mielonka z cebulą i przyprawami, na gorąco. Wszyscy o tym mówili, a ja nigdy nie miałam okazji, żeby spróbować, jakoś tak się złożyło.
Wspaniałe były posiłki po dniu pracy takiej niecodziennej, na zamówienie, tak jak Pan Lulek pisze – człowiek sie narobił, najadł, napił i nagadał że hej, a i bez śpiewów się nie obeszło. Tańce były też. I tu – obok pracy, były też przyjemności towarzyskie, jak najbardziej! Na zakończenie każdej większej „roboty na zamówienie” było takie oblewanie, przynajmniej w Dolnej Austrii.
Panie Lulek, jak parowki, to oczywiscie tylko parami 🙂
Popieram pomysl z Ksiega Obzar… moze lepiej – Smakoszy, Znawcow i Besserwisserow (w pozytywnym znaczeniu).
Do wspomnien Pana Lulka i Arkadiusa dolaczam obrazki z Sycylii (opis juz jest przy „Zakupach wiosennych). Winobranie to piekna rzecz, zwlaszcza w dobrym roku, a takim byl np 2003. Sa juz swietne wina francuskie z tego rocznika.
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Wino
My nie jesteśmy obżartuchy!!!
Smakosze, znawcy i besserwissery, zgoda!
Nemo, piękne zdjęcia – ja robiłam tak, że wrzucałam winogrona do takiego pojemnika, jak ten, co to signor wynosi wytłoki (mój ma pojemność kapkę ponad 100 l).
Ugniatałam to jak mogłam najlepiej – nie, nie nogami, a i owszem, miałam ochotę wskoczyć i zatańczyć, byłoby prościej i szybciej. Zostawiałam to pogniecione mocno na parę dni, na pierwszą fermentację, potem odciskałam sok – i do gąsiorów na fermentowanie powolne, aż przestały bąbelki latać w gąsiorze. Odechciało mi się tej roboty, bo do picia to wszyscy, a do roboty tylko ja. A bez pracy kołacze? Nie ma tak lekko!
Pyro, z tymi czarnymi porzeczkami to kiepska sprawa między kontynentami, popytam się, ale to jest tak, że obawa przed chorobami i tak dalej, nie mówiąc o tym, że cały lot to jest długa historia. Jestem pewna, że w bagażu podręcznym nie mogłabym tego trzymać, a w walizce, czy by nie zwiędło? Nie wiem. Nasiona łatwiej przemycić, z tego co pamiętam, zrobiłam to kiedyś nielegalnie, Mama mi wysłała kilka nielegalnie , ale nikt nie zauważył. Sprawdzę przepisy, a jak sie nie da, to coś wymyślę. Nie pogardziłabym aronią na przykład – a tu też nie do zdobycia (albo ja ślepa?)
Co do Chmielewskiej – sprawdza się biedrzeniec, mam kilka książek Joanny, parę od przyjaciółki, a parę kupiłam przed odlotem na lotnisku – nie kocham latania, a taka książka i jakieś wino pod ręką skutecznie niwelują stres.
Droga Pyro,
Jako dawna czytelniczka „Ani…” protestuję! A gdzie porzeczkowe wino którym Ania niechcący spoiła Dianę?. Gdzie kurczęta, ozory na zimno, pasztety którymi częstowano gości (głównie poszczególnych pastorów).
Na dowód pozwolę sobie zacytować fragment listu Tadzia do Ani:
„W zeszłym tygodniu było Święto Dziękczynienia, więc nie poszliśmy do szkoły i Maryla zrobiła doskonały obiad. Dostaliśmy pasztet, pieczonego indyka, placek z owocami, orzechy, ser, szynkę i tort czekoladowy. Maryla powiedziała, że jak zjem to wszystko to na pewno umrę. Ale ja nie umarłem.”
Przyznam szczerze, zafascynowała mnie kolejność podawania potraw ze szczególnym uwzględnieniem placka owocowego przed szynką ;-))).
Co do książek Chmielewskiej, zaczytywałam się nimi wiele lat temu, zwłaszcza pomiędzy kolejnymi egzaminami na studiach. Pamiętacie „kał basa” w Lesiu? Te nowe książki jakoś nie umywają się moim skromnym zdaniem do starszych pozycji.
Alicjo,
na pigwie zostało kilka kwiatków, ale wiele tego nie będzie. Cała nadzieja w czarnej porzeczce.
Pozdrawiam
i „mocz tenora”:)
Alicjo, ty sie dobrze rozejrzyj po okolicy, bo ja tu czytam, ze aronia pochodzi ze wschodnich wybrzeży kontynentu północnoamerykańskiego, na którym występuje w stanie dzikim. Wprawdzie ta w Polsce to roslina uszlachetniona w 1910 roku przez slynnego Miczurina, ale moze i ta dzika na cos sie nada. Z aronii najlepszy jest barwnik (antocyjan), ktory nie powoduje zadnych alergii i coraz czesciej jest stosowany jako zamiennik koszenili. Poza tym sok ponoc obniza cisnienie, a to przy sledzeniu polskiej polityki moze byc wskazane 🙂
Ewo, jak robisz nalewke z pigwy?
Nemo,
długo by o tym pisać. Za każdym razem robię pigwówkę trochę inaczej. Z miodem albo z cukrem, na wódeczce, z przyprawami (standardowy zestaw: kora cynamonu, imbir i goździki). W zeszłym roku eksperymentowałam z wanilią i kardamonem i też wyszła ciekawa w smaku. Teraz korci mnie trawa żubrowa…
a Pan Lulek, dalej nie chce dac prawdziwej recepty, trudno, donosze z winnego pola walki, ze w Szampanii, jesli, tak dalej sie potoczy, zbior bedzie b. przedniej jakosci, i przyspieszony o jakies trzy tygodnie, chlopaki juz rece zacieraja, co oczywiscie nie przeszkadza im zapobiegawczo instalowac zagwi przenosnych, na wypadek, gdyby jakis przymrozek sie trafil, to takie, male ogniska, ktore sie rozpala, gdy zaskakuje winnice zimno, jednym slowem szampanski rocznik szykuje sie przedni, blanc de blanc obiecuje najwiecej, oj te krowy z Wiednia, i franfurterki z budki, przed opera, mialem prawie abonament, jedno jest pewne, lepszych nie jadlem, przy Schwedenplatz wprawdzie bulka byla lepsza, ale parowki jakby lichsze,
mamy nowy, zielony groszek w strakach, skusilem sie i dokonalem ekskperymentu, ok 15 min. na parze, zielona rozkosz, tylko zielone szparagi moga konkurowac
chcialem tez cos o manierach z tytulowych przyjemnosci towarzyskich, ale jakos trudno mi zachwycic sie bezwarunkowo ich walorami, owszem, wszyscy powinni wiedziec, ze noz, widelec i najwiekszy kieliszek, to do wody, ale tez wszsyscy powinni umiec o tym zapomniec, kiedy trzeba, to z cala pewnoscia banal, ale nie upierajmy sie az tak, przy tym, co nam wydaje sie cywilizowane, lekcje zycia od starszych mozna tez pobierac jedzac ze wspolnej miski i bez porcelany, czasem nawet wiecej w tym prawdy, poza tym tez lubie ucztowac i noz trzymam w prawej rece, niech wiec zostanie to tylko dygresja, a nie zadnym tam kalaniem gniazda, cieplo pozdrawiam
Do Heleny:
Znalazłam przypadkowo na pewnej stronie Pani nazwisko.
Strona ta informuje o niepodjętych należnych tantiemach.
Nie wiem, czy to jest duża kwota i czy wie Pani o tym, dlatego robię ten wpis, bo wiem, że zagląda tu Pani.
Pozdrawiam serdecznie, specjalne pozdrówka dla Mordechajeczka.
Dopiero teraz zauważyłam tytuł artykułu:
„Przyjemności towarzyskie”
Zabawne 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Pigwa/Pigwa1.jpg
Tu jest nalewka z pigwy (najpierw przepis na konfiturę) – brzmi dobrze…
A skąd 70% wódeczka?
mt7 Zapewne sa to tamtiemy za nagrodzony na jakims festiwalu program z moim powaznym udzialem, robiony przez Radio Lublin. Wiem tez, ze jakies pieniadze winna jest mi Rzepa, za reportaz, ale mierzi mnie do nich sie zglaszac, odkad stali sie rzadowa gadzinowka. Niech sie udlawia…
A moze to jeszcze cos innego, czego nie dopilnowalam? Moze mi Pan/Pani przeslac linka na kotmordechaj@yahoo.com
. Zna Pan/Pani moje nazwisko? Naptawde? A w jaki sposob?
Do Alicji:
Hodowla czarnej porzeczki w US, takze sprzedaz roslin – nie moge polecic bo widzialam tylko te strone internetowa, ale moze warto sprawdzic?
http://www.currants.com/
Heleno
Równo trzydzieści lat temu na ważnym konkursie za zdobycie pierwszego miejsca dostałem wspaniałe radio , które towarzyszyło mi przez następne 25 lat. Kilka razy dziennie słuchałem rozgłośni BBC w której pracowałaś. Właściwie obok książek stanowiliście moje podstawowe źródło informacji o świecie. Ty i twoi koledzy kształtowaliście moje poglądy polityczne i stosunek do świata. Zawsze podziwiałem wasz profesjonalizm i obietywizm . Byliście niedościgłym wzorem. Za wszystko dziękuję.
http://picasaweb.google.com/basia.acappella/WokStoU/photo?authkey=uFig-eTExqY#5062397001189736162
Drogi Panie Redaktorze,
‚Polityka i jej ludzie’ jest już w trakcie lektury.
(Przesyłka pojawiła się na mojej poczcie już 27 kwietnia – w dzień po wysyłce – ale ‚jakoś’ zawieruszyło się pierwsze awizo… długi weekend, rozjazdy. Od wczorajszego wieczora jestem posiadaczką tej przesympatycznej pamiątki).
Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze bardzo dziękuję – także za autografy.
Barbara
Alicja,
dzięki za przepis. Ja robię bardzo podobnie tyle tylko że zasypuję cukrem poszczególne warstwy owocu w słoju, jak puszczczą sok zalewam wódeczką (lub max 70% roztworem spirytusu – to o to chodziło mt7). Po kilku dniach oddzielam owoce od nalewki. Cd. innym razem bo się spóźnię do pracy ;-)))
Wstyd się przyznać, ale ja nie potrafię wykorzystywać aronii. Raz ja kupiłam, chciałam zrobić sok, nie bardzo mi to wychodziło, wreszcie zesmażyłam na rodzaj dżemu i był to jedyny zupełnie nieudany dżem, jaki w życiu zrobiłam. Od tej pory omijam ją szerokim łukiem. A mówiąc o nalewkach ; ostatnio stały się modne i sporo przepisów jest w babskich magazynach. Ja najczęściej jednak korzystam z p.Ćwierciakiewiczowej i z pozycji wydanej gdzieś na początku lat 70-tych „Wina , wódki i nalewki domowe” Z tej ostatniej pozycji (była pożyczona) zrobiłam sobie obszerny wypis ksero, bo pominęłam wina -. Autorka podaje tam tabele przeliczeniowe rozmaitego rodzaju stężeń alkoholu potrzebnego do nalewek (spirytus i woda nie mają tego samego ciężaru właściwego, stąd różna objętość składników}. Kłopot z domowymi nalewkami jest taki, że robimy je z niewielkiej ilości alkoholu – najczęściej z 1 l, więc i gotowego produktu nie jest zbyt wiele. W efekcie zamiast się dostojnie starzeć przez kilka lat, zostaje wypity w pół roku. I znów pustki w barku.
Ja mam sposob na zachowanie nalewek na dluzej. Prawie wszystkie powinny lezakowac co najmniej 3 miesiace, wiec po przelaniu do butelek wynosze je do piwnicy i… zapominam. Po latach znajduja sie zakurzone butelki z nalewka z dzikich malin ( najstarsza z 1987r), czarnych porzeczek, pigwy, od ostatniej jesieni czeka tarnina, ale ta podobno mozna pic dopiero przy zbiorze nastepnej.
Aronia zarasta polowe ogrodu mojej rodziny w Polsce i przy kazdej wizycie musze probowac wyrobow z niej. Najlepszy jest sok, ale trzeba miec urzadzenie do odparowania go z tych (i innych) owocow. Osobiscie najbardziej lubie chodzic z sekatorem czy inna maczeta i wycinac sciezki miedzy krzewami, bo rosna jak dzungla.
PS. Ostatnio sasiadka uraczyla mnie nalewka z owocow czarnego bzu. Piekny kolor i smak niczego sobie, moc ok 20%. W dziecinstwie zdawalo mi sie, ze z owocow czarnego bzu robi sie atrament, wiec sa trujace 🙂
Zaczyna sie sezon kwitnienia czarnego bzu i mnostwo ludzi robi tu syrop z tych kwiatow. Latem idealny do lemoniady, rowniez jako dodatek do szprycera z bialego wina. Aromat jest wspanialy. Czasem dodaje sie kisc kwiatow do konfitury z truskawek, mozna tez kwiaty (jak akacje) smazyc w ciescie.
Halo mt7 !
Do nalewek lepsza od spirytusu jast gorzala. 70 % to u nas nie problem. Robie sliwowice albo brzoskwinowke przepedzajac trzy razy. Oczywiscie trzeba starannie kontrolowac przebieg procesu, zeby napoj nie wyszedl zbyt cienki. Poza tym mozna u nas kupic w sklepie tzw. „Ansatz Korn” 80 procentowy. Nalewki mozna robic praktycznie z kazdych owocow. Znakomita jest nalewka z jezyn rosnacych na Helu. Jedzie sie najlepiej w pazdzierniku, zajada pyszne jezyny osmagane morskim wiatrem a z reszty robi nalewke. Nie wolno tylko uzywac czystego spirytusu bo scina owoce i nigdy nie uzyskuje sie odpowiedniego aromatu. Nalewki z czarnego bzu sa u nas bardzo popularne. Robi sie je w dwojaki sposob. Pozna wiosna albo wszesnym latem zbieza sie kwiaty w miare mozliwosci bez mszyc. Zalewa sie zytniowka albo inna gorzala robiona z ziarna. Niezbyt wiele, dodaje miodu, prosto z pasieki i odrobine kwasku cytrynowego. Uzupelnic dobra woda mineralna najlepiej arabska. Najlepiej trzymac w pelnym sloncu. Napoj ma kolor zlocisty. Mozna go pic tak jak jest albo mieszac z woda, winem itp. Znakomity na upaly.
Drugi zbior jagod z czarnego bzu robic najlepiej po pierwszych przymrozkach, wtedy jagody maja naturalny slodki smak i piekny aromat. Zalane mocna gorzala trzeba trzymac co najmniej kilka tygodni co nie jest problemem jesli przygotowalo sie wystarczajace zapasy w poprzednim roku. napoj uwazany jest za lekarstwo przeciwko wszelkim chorobom jednakze nie dla dzieci ktore berdzo go zreszta lubia i podkradaja. Kwiaty czarnego bzu mozna rowniez panierowac i smazyc tak jak kotlety wiedenski najlepiej na oleju rzepakowym. Moze by slonecznikowy. Kwestia smaku.
W nastepnym wpisie doniose o tym, jakimi stadiami dojrzewa wino w Dolnej Austrii, a tymczasem zycze dobrych zbiorow czarnego bzu.
Pan Lulek
Teraz zagadka,
kto wie co to jest i skad pochodzi wiener schnitzel.
Jaka jest jego oficjalna data urodzenia.
Pan Lulek
Co to jest wiener schnitzel to ja – owszem – wiem.
Chciałbym jednak powrócić do czarnego bzu a zwłaszcza jego zastosowana w szlachetnej sztuce nalewkarskiej.
Jedną z najbardziej znanych południowoszwedzkich nalewek jest:
http://www.cocktailguiden.com/index.php?flaskID=1057
Nie uźywa się do jej produkcji jednak jagód ale kwiecia. Przyprawia również odrobiną skórki pomarańczowej, kminku i temu podobnych. Recepta jest tradycyjna, stara i pochodzi z prowincji Halland. pasuje znakomicie jako sznaps pod śledzia. Zwłaszcza w Midsommar czyli gdzieś tak koło Świętego Jana. Albo do raków w sierpniu.
Produkuje się również cheddar przyprawiany tym smakowitym napitkiem.
Mmmmmmm….
P.S.
Kiedyś dawno temu młodzi i głupi odkładaliśmy z niesmakiem na brzeg talerza plasterek cytryny, śledzika anjovis i te kapary a sznycel zjadaliśmy jak jakiś zwykły schabowy. Aź niemal wstyd się przyznać
Panstwo tu jakas zbiorowa poezje piszecie!!! NAlewki, pigwowki, konfitury z aronii, czarnego bzu?! Abstrakcja dla mnie. Starczy mi zycia na poznanie tych smakow?
Dobrze, ze teraz pan Adamczewski nam pokarze jak to sie wszystko robi. Czego nie da sie posmakowac to sie pooglada.
Ja pochwale sie tylko, ze umiem przyrzadzac japonsczyzne, ale nie ta z gornej polki, ale japonska kuchnie domowa „dla mas”. Zawieruszyla mi sie w domu ksiazka „domowa kuchnia japonska” i jak nie wiem co zrobic z korzonkami „gobo”, ktorymi mnie sasidka chojnie obdarowala, to zagladam do tej ceglastej ksiazki. W ten sposob krok po kroku zaladowywuje do mozgu kolejne egzotyczne przepisy, ktore rownie szybko materializuja sie w kuchni co polskie golabki.
A te nalewki i pigwowki to chociaz zdjecia chcialabym zobaczyc.