Kociołek literacki

Mało kto z pisarzy potrafi smacznie pisać o jedzeniu. Dlatego też, gdy tylko znajdę gdzieś smakowity cytat, to go sobie przywłaszczam. W ten sposób mam sporą kolekcję wyimków z różnych książek, różnych autorów. Czytam je czasem na pobudzenie apetytu. A czasem cytuję, by podrażnić soki żołądkowe moich czytelników. Tak zrobię i teraz. Oto drobny fragment mojego zbioru.

Pucybut porucznika Lukasza
Kto dziś czyta Szwejka? Chyba niewielu. A ja znam paru intelektualistów (w tym jednego profesora Sorbony), którzy przy stole walczą na cytaty z epopei Haszka. Najchętniej zaś przytaczają fragmenty, w ktorych występuje obżartuch szeregowiec Baloun, pucybut porucznika Lukasza, a w cywilu młynarz z okolic Czeskiego Krumilowa.

„Wybrał mi pan doprawdy znakomitego pucybuta – mówił porucznik Lukas do feldfebla rachuby. – Dziękuję panu serdecznie za tę miłą niespodziankę. Zaraz pierwszego dnia, jak tylko posłalem go po obiad do kuchni oficerskiej, zeżarł mi połowę.
– Rozlało mi się – rzekł gruby olbrzym.
– No dobrze, rozlało ci się. Ale rozlać mogłeś tylko zupę albo sos, nie zaś frankfurcką pieczeń. Przecież przyniosłeś mi taki kawałeczek, co brudu za paznokciem. A gdzie podziałeś strudel?
– Strudel? Ja…
– Nie zapieraj się, boś go zeżarł. Informowałem się w kuchni, co mieliśmy dzisiaj na obiad. Do zupy były naprzykład kluseczki z wątróbki. Gdzie podziałeś te kluseczki? Powyciągałeś jedną po drugiej i zeżarłeś po drodze(…) Były dwa kawałki strudla. Gdzieś go podział? Zeżarłeś wszystko świnio nędzna, mizerna. Pytam się gdzie zaprzepaściłeś strudel? W błoto ci wpadł? Ty draniu jeden. Może pokażesz mi miejsce, gdzie leży ten strudel w błocie?
– Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że ciągle jestem głodny.” – odparł prostoduszny pucybut Baloun.
Po takiej lekturze i ja mam ochotę na strudla. A Państwo?

Łakomy pan Pepys
Przewracając kartki „Dziennika Samuela Pepysa”, który jest lekturą, dającą odprężenie i likwidującą stresy, zauważyłem, że jedną z najczęściej wymienianych potraw jest pasztet. I to przyrządzany na różne sposoby:”6 stycznia 1660. Tego ranka pan Shepley i ja jedliśmy śniadanie w traktierni pani Harper (był też z nami mój brat Jan), na które dali nam gęś i pasztet z indyka. W urzędzie do pierwszej w południe wypłacaliśmy żołd żołnierzom; potem wziąłem żonę do mego krewnego Tomasza Pepysa, gdzie właśnie zasiadano do obiadu, który był bardzo dobry, jeno pasztet z dziczyzny był jawnie wołowiną, co niepięknie.

1 grudnia rok 1660. Do Milorda, aby oddać mu jego rachunki, com nad nimi przesiedział był dwa dni; któremu sprawieniu się mojemu Milord był rad. Siadłem z nim i z Milady do stołu i jedliśmy pasztet z dziczyzny. Z panem Shepleyem na wino do tawerny, potem do księgarni w Zaułku św. Pawła, a zaś znów do tawerny na wino z panem Shepleyem i jeszcze jednym dżentelmenem. Wróciłem do domu z umysłem cokolwiek zaćmionym od wina.”

Uczta w wiejskiej kuchni
W prowansalskiej wsi Boux była knajpka, której opis w książeczce Petera Mayle?a „Rok w Prowansji” przyprawia smakoszy o dreszcze rozkoszy. Oto on: „Był tylko jeden zestaw dań, za 110 franków. Młoda dziewczyna, która obsługiwała w dni świąteczne, przyniosła nam płaską wiklinową tacę i postawiła ją na środku stołu. Naliczyliśmy 14 przystawek: karczochy, małe sardynki osmażane w naleśnikowym cieście, wonne tabouleh , solony dorsz w śmietanie, grzybki marynowane, młodziutkie kałamarnice, tapenade, małe cebulki w sosie ze świeżych pomidorów, selery i ciecierzyca, rzodkiewki i drobniutkie pomidorki, małże na zimno. Na szczycie załadowanej tacy balansowały grube plastry pasztetu i korniszony, miseczki z oliwkami i papryka na zimno. Bułki miały delikatną, chrupiącą skórkę. W wiaderku z lodem znajdowało się białe wino, a w cieniu spoczywała butelka Chateauneuf-du-Pape.

Podano główne danie – różowe plastry jagnięciny, upieczonej z całymi ząbkami czosnku, młodą zieloną fasolkę i złocisty galatte z ziemniaków i cebuli.

Ser, wilgotny w opakowaniu z liści winorośli, pochodził z Banon, a potem pojawił się deser, o trojakiej konsystencji i mieszanym zapachu: lody cytrynowe, ciasto czekoladowe o creme anglaise na wspólnym talerzu. Kawa. Kieliszek marc z Gigondas. Błogostan, hedonistyczne westchnienia.”

To naprawdę była uczta. Nawet Anglik potrafił to docenić. Warto spróbować co go wprawiło w taki błogostan.

Apetyt już jest, teraz trzeba to wszystko przygotować. Do roboty i smacznego weekendu.