Porcelanowe cacka
Tę pasję zawdzięczamy Chińczykom. Wynaleźli to przed paroma tysiącami lat. A my się z tym ich wynalazkiem zmagamy do dziś. Jedni to tłuką podczas małżeńskich kłótni. Inni trzymają pod kluczem w kredensach i pensjonarkach. A jeszcze inni korzystają z tego codziennie. Wszyscy zaś miłośnicy tego chińskiego wynalazku tracą spore sumy, by go MIEĆ!
Po wojnie (mam na myśli drugą światową) jako trzylatek wylądowałem wraz z mamą i babcią w Gdańsku. A właściwie we Wrzeszczu.
Nasze wszystkie domy i mieszkania w Warszawie były spalone i zrujnowane. Jedyna rzecz, jaka ocalała z pożogi, to deserowy komplet kryształów z pięknego wiśniowego szkła. Ocaliły to cacko zakonnice mieszkające obok domu mojego dziadka, który był ich klasztornym lekarzem. W momencie, gdy bomba zapalająca wywołała pożar, przenoszący się z domu na dom, zakonnice w panice opuściły klasztor. Wiedząc, że nikogo z rodziny Torchalskich (to panieńskie nazwisko mojej mamy) nie ma, wbiegły do płonącego mieszkania i wyniosły coś, co wydawało się im najcenniejsze. A może z całkiem innych przyczyn straciły głowę i – ryzykując życiem – uratowały deserowy serwis, który przechodzi teraz z na kolejne damskie pokolenia mojej rodziny. Szkło ocalało. Dziadek, jego syn, jego zięć (mój ojciec) – nie. Był to sierpień 1944 r.
We Wrzeszczu, gdzie trafiliśmy, zamieszkaliśmy przy ulicy Jagienki (później St. Dubois, a teraz ponownie Jagienki) w poniemieckim mieszkaniu o niesłychanej urodzie. Trzy poziomy (a ze strychem – cztery): kuchnia w suterenie, salon i pokój gościnny na parterze, sypialnie na piętrze i jeszcze do tego mansarda. Dwa ogrody – malutki z klombem od ulicy i duży, pełen drzew owocowych, od tyłu.
W domu fantastyczne gdańskie meble, kredensy i pensjonarki z pełną zastawą (porcelana miśnieńska ze znaczkiem błękitnych mieczy), garnki, sztućce. Słowem wszystko jak w naszych warszawskich mieszkaniach. Na dodatek właścicielka – Niemka w tzw. kokieteryjnym wieku. Mieszkała z nami krótko, bo pomogli jej w wyjeździe rosyjscy oficerowie, spędzający w jej sypialni wieczory i ranki. Niemka zabrała tylko tyle, ile zmieściło się w walizce.
Po kilku latach, gdy opuszczaliśmy Wrzeszcz, moja mama zostawiła wszystkie meble, naczynia, pościel następnym mieszkańcom pięknego segmentu. (Dziś za pozostawione poniemieckie meble można by kupić piękny samochód.) Zabrała tylko część porcelanowej zastawy.
Po powrocie do Warszawy dość szybko rozstała się z tymi kruchymi cackami. Podarowała je swojej ciężko chorej przyjaciółce, która – tak twierdziła mama – porcelanę kochała jak nikt inny. Marta wkrótce niestety zmarła, a porcelanę wdowiec szybko upłynnił (dosłownie).
We mnie jednak już wtedy narodziła się porcelanowa namiętność. Dziś mamy porcelanowy komplet Rosenthala o pięknej nazwie Biała Maria. Ostatnio zaś coraz częściej spoglądam pożądliwie na wyroby starej i słynnej firmy z Luksemburga – Villeroy und Boch (czytać należy z niemiecka ‚wileroj und boch’). Ta licząca niemal trzysta lat firma, stale prowadzona przez tę samą rodzinę, utrzymuje się na porcelanowym topie. Produkuje wzory sprzed lat, ale także wprowadza na rynek nowe awangardowe projekty.
Zaczęło się od tego, że dostałem w prezencie komplet do herbaty dla dwóch osób. Od tej pory, co jakiś czas, dokupuję po troszeczku różne cudowności. Ta porcelana jest bowiem bardzo droga. I czasem muszę wybierać: czy dwa talerze czy butelka doskonałego wina. Bywa raz tak, a raz tak. Ale mam nadzieję, że moje wnuczęta odziedziczą wcale niezły zbiór porcelany i będzie on tak przekazywany z pokolenia na pokolenie, jak krwistego koloru kryształy deserowe po dziadkach Torchalskich.
A jedzenie na pięknej zastawie smakuje w dwójnasób.
Komentarze
bardzo interesujący wpis, Panie Piotrze. Pojęcia nnie miałem, ze – obok kuchni – ma Pan tak obszerną wiedzę na temat porcelany.
Ciekawość mnie rozpiera, postaram się i ja czegoś na ten temat dowiedziec. Mam troche ciekawych źródeł.
Pozdrawiam
Panie Adamie,nie mam zadnej pieknej porcelany.Jadamy na „porcelanie” z Ikei,ale lubie podziwiac od czasu do czasu te cacka.
Jestem prawie co tydzien w takim domu towarowym,w ktorym sa prezentowane nowe modele z roznych znakomitych fabryk.Milo jest te piekne rzeczy z bliska poogladac.
Lata cale w drodze do Polski zatrzymywalismy sie w Niemczech,u pewnej starszej pani.Ona to podawala sniadanie w duzym salonie, gdzie stal wielki stol.Zawsze pieknie nakryty.Krolowala tam oczywiscie porcelana.Ale gdy sie czlowiek przyjrzal,okazalo sie ,ze wszystkie te talerzyki,spodeczki,podstawki itp pochodzily z innej „parafii”.I to byl caly urok tego stolu!Porcelane mozna bowiem wspaniale „kombinowac”,osiagajac calkiem orginalny zestaw.
Zycze Panu udanych porcelanowych „zdobyczy”.Rozumiem doskonale,ze zakupowi kazdej sztuki do zestawu, towarzyszy przyjemny dreszcz emocji i oto wlasnie chodzi!!
Serdeczne pozdrowienia Ana.
Porcelana brzmi dumnie, ale ja mam Panie Piotrze calkiem przyziemne, nieporcelanowe pytanie – jak zrobic pyszne leniwe? Sprawa jest wazna i niecierpiaca zwloki. Dziekuje z gory za przepis.
Bardzo dziękuję za wcześniejszą poradę a propos, gdzie można dostać niezłą szkołę w gotowaniu, i przepraszam że dziękuję dopiero teraz.
Co do porcelany – nie zgadzam się. Sam stres jeść na takim czymś. Od razu przypomina mi się historia Zamachowskiego, który nieopatrznie na jakimś eleganckim przyjęciu włożył nieelegancko palec w eleganckie uszko eleganckiej filiżanki do kawy. Jak się skończyło wiadomo: palec spuchł, filiżanka do kieszeni, toaleta, mydło nie pomogło, bo palec już miał wielkość melone, musiał biedak walić rodowym o umywalkę, żeby się uwolnić. Coś potwornego.
I nie lepiej było podać w szklance w plecionym koszyczku?
No, jeśli sprawa niecierpiąca zwłoki, to pomimo późnej pory i powrotu po audycji w TOK FM odpowiadam.
Leniwe robi się z twarogu (pół kg), masła (2 łyżki), jajek (trzy),mąki (15 dag) oraz dodatkowej porcji masła i tartej bułki. Niezbędna sól do smaku.
Ser trzeba zemleć. Oddzielić żółtka od białek. Ucierać ser w misce wbijając po jednym żółtku. Talej kręcić łychą i dodawać twarówg. Ubić pianę z białek na sztywno. Dodawać do utartego dosypując tez mąkę. Nadal delikatnie mieszać i dodać do smaku soli. Wyłożyć powstałe ciasto na stół posypany cienką warstwą mąki. Zrobić wałek grubości 2 – 3 cm. Lekko spłaszczyć i kroić ukośnie ostrym nożem na odcinki 2 cm. Zagotować wodę i posolić. Wrzucić leniwe i gotować czekając aż wypłyną. Odcedzić na sicie. Stopić masło, dodać tartą bułkę i polać kluski.
Nigdy nie przypuszczałem, że Rosenthal albo Miśnia będzie mi się kojarzyć z leniwymi. A teraz będzie. I to jest pyszne w blogowaniu.
Pani Ano, ja mam na imię Piotr. Ale prawdę mówiąc wiele osób nazywa mnie Adamem z powodu nazwiska. Tyż piknie.
Zgadzam sie z porcelana. Nie posiadam, bo…. jakos tak, mamona zawsze na wieksze dziury budzetowe idzie. Ale prawda jest, ze herbata z porcelanowej filizanki (oraz, uwaga, uwaga! szklanki!) smakuje o wiele lepiej, niz z tak zwanego „mug”, czyli kubka glinianego. Zeby udowodnic Kanadyjczykom, zaparzylam herbate polskim zwyczajem, a potem podalam w tym ichnim ulubionym „mug-u” oraz w szklance (z braku porcelany). Nie mowilam, o co chodzi, tylko ktora (ta sama!) herbata im bardziej smakuje. Wszyscy wybrali szklanke. Z braku laku czyli porcelany, cienkie szklo jest niezle:)
Panie Piotrze, serdecznie przepraszam za te niechciana pomylke !!!!!
Na prawde nie rozumiem,dlaczego to imie stale Panu przypisuje??
Postaram sie nigdy wiecej………..
Pozdrowiena Ana.
Nic się nie stało. Proszę się tak nie sumitować. Wszyscy to robia, a mnie to bawi. I w dodatku nie jestem obraźliwy. Przy okazji wszystkim przyjaciołom z blogu polecam dzisiejszą Politykę z moim siódmym już zeszytem kulinarnym. Tym razem oprócz przepisów kulinarnych (chyba bardzo ciekawych) podręcznik dobrych manier. Niestosowanych, bo zapomnianych. Zeszyt nazywa się: Biesiadny savoir vivre
Bardzo dziekuje, dzis leniwe wciele w zycie
Słówko odnośnie Wrzeszcza: ul. Jagienki została przemianowana na ul. Dubois i nazwa ta obowiązuje do dziś.