Foksal to był dobry adres
W jednym z ostatnich numerów Polityki wydrukowaliśmy nostalgiczny tekst o nieistniejącej już knajpie Kameralna. Kto bywał ten wie co to i gdzie to było. Kto nie wie, niech sięgnie po tę Politykę. A mnie się przypomniał inny adres przy tej samej ulicy. W dodatku niedawno tam znowu byłem. Oto opowieść starego bywalca.
W tym domu przy ulicy Foksal mieścił się przed laty Dom Kultury Radzieckiej. Niektórzy chodzili tam na imprezy organizowane dla zadzierzgnięcia więzów przyjaźni. Inni, ci którym owe więzy utrudniały oddychanie lub nawet poruszanie się, omijali sale koncertowe i bibliotekę, by wylądować na samej górze w restauracji i rozkoszować się smakiem gryczanych blinów z kawiorem. Tak wzmocnieni czarną lub czerwoną ikrą siewriugi lub łososia ( oczywiście podlaną kilkoma kieliszkami mocno zmrożonej stolicznej ) chyłkiem wymykali się z budynku, by dalej podważać podwaliny przyjaźni polsko-radzieckiej.
Dziś w piwnicach budynku, można też powiedzieć, że w kazamatach, mieści się Restauracja Rybna nie mająca żadnego związku z byłym Związkiem. Po zejściu kilku stopni w dół goście znajdują się w piwnicy ciągnącej się pod całym, rozległym budynkiem. Niezwykle grube mury pozwalają domyślać się, że stał tu przed wieloma laty solidny pałac lub potężna kamienica. Adres Foksal 10 to był naprawdę dobry adres.
W kilku salach może pomieścić się jednocześnie około 80 gości. Jest też jedna wnęka w której stoi tylko jeden solidny stół dla sześciu osób. Tam usiedliśmy mając miły dla smakosza widok na spore akwarium, w którym z godnością poruszały się okazałe homary. Za ladą długiego bufetu przygotowywał się sympatycznie uśmiechnięty Japończyk w uniformie mistrza sushi.
Z bogatej karty wybraliśmy parę zaledwie dań. A były to: carpaccio z łososia, pasztet z morskich ryb, carpaccio ze szczupaka, świeże sardynki z rusztu, zupa rybna, krem z raków i (z okazji Wielkanocy) żurek z jajkiem. Spałaszowaliśmy z dań głównych doradę z pieca, suma na szpinaku, sandacza smażonego. Nieco sfatygowani zamówiliśmy skromne desery: creme brule oraz owoce pieczone w kremie migdałowym. O wodach mineralnych i kawie też nie zapomnieliśmy. Cały ten skromny i postny – jak każe tradycja naszego ultrakatolickiego narodu – posiłek dla dwóch osób kosztował 287 złotych. Jak na Warszawę to cena nie nadmiernie wysoka. Nasz budżet domowy nie uznał zaś żadnego uszczerbku, bo jak zwykle gdy jadamy w imieniu Czytelników i dla dobra tygodnika rachunek pokryła Elżbieta R. czyli nasza główna księgowa. My w zamian za tę hojność odwdzięczamy się dalszym opisem uczty.
Zupy były poprawne choć jedliśmy je bez szczególnego nabożeństwa. I rybna, i rakowa mogłyby być nieco bardziej esencjonalne. Cieszyć podniebienie silniejszym a to rybnym a to rakowym smakiem. Żurek natomiast był doskonały.
Wszystkie cztery przekąski były o klasę lepsze od zup. Sardynki z grilla zadowoliłyby najsubtelniejszego Portugalczyka, a tam, w Lizbonie i okolicach, są one przecież w stałym repertuarze. I carpaccio i pasztet z ryb morskich też nas zachwyciły. Trzy dania rybne podane niezwykle pięknie świadczyły o naprawdę wysokim kunszcie szefa kuchni. Doradę upiekł tak, że pachniała pięknie, wyglądała na zadowoloną z zetknięcia z ogniem piekarnika a jednocześnie nie była wysuszona. Sum na szpinaku zaś nie odstraszał tłuszczem, którym ta ryba wzięta w obroty przez niedouczonego kuchcika może ociekać, a smak miał nad wyraz subtelny. Tyle samo słów pochwały można powiedzieć o prostym a przez to trudnym w wykonaniu smażonym sandaczu.
Nie ma miejsca na zachwyty nad deserami a oba były wyrafinowane i dobre. Nie żałujemy tych dwóch godzin spędzonych w kazamatach przy Foksal.
Na szczęście takich rybnych przybytków i w Warszawie i w Polsce znaleźć można coraz więcej. Nie samym mięsem bowiem Polak żyje!
Komentarze
O! Pamietam te restauracje. Pierwszy raz bylam tam zaproszona przez bl,p, Tadeusza Kantora po happeningu „List”, w ktorym gralam.
Pielmienie. Bardzo dobre tam byly pielmienie na Foksal. Happening tez byl na Foksalu. Jednorazowy. Niezapomniany. Czytalam pol-pornografoiczne listy posylane mi przez przyjaciolke z Lublina – Monike S. O jej przygodach seksualnych. Bylo bardzo wesolo. Bardzo odwaznie. Bardzo antyestabliszmentowo. A potem wpadlismy na pielmienie do radzieckiej restauracji.
Nie byłam na Foksal (tzn nie byłam w TPPR, bo byłam w Kameralnej). W Pyrlandzie też pod b.dobrym adresem (ul.Ratajczaka) był podobny lokal TPPR-u i tam się chodziło na znakomitą herbatę. Podawano ją w 2 wariantach – jako herbatę po rosyjsku – z samowara, mocna, z konfiturami podanymi na malutkim talerzyku i herbatę po angielsku – piekielnie mocna, aromatyczna do wyboru z mlekiem i cytryną. Można też było zjeść bliny z różnościami. A na I ptr była sala kinowa, gdzie dostępne nam wtedy kinowe przeboje wyświetlano z napisami w orginale, a rosyjskim dialogiem. Specjalnie chodziliśmy, żeby akcent podłapać, chociaż włoska nowa fala po rysyjsku, to było dziwne. Kilka lat temu była w Poznaniu b.dobra restauracja rosyjska ale ją zamknięto, bo coś tam było z mafią ruską ; już nie pamiętam : czy to mafia była właścicielem, czy tylko tam „Bojcy” bywali. W każdym razie knajpę zamknięto. A bywały tam solianki i pielmieni i inne specjały.
Wszyscy widać zajęci ważnymi sprawami, a Ci, za Wielką wodą pewnie jeszcze przed śniadaniem, więc wykorzystam „herbatę po rosyjsku” żeby podzielić się z Państwem pewną ogólną dygresją. Chodzi mi tu o stosunek do Rosji i Rosjan. Otóz u nas, w Wielkopolsce (a i na Śląsku) prawie nie spotyka się silnych resentymentów w odniesieniu do ZSRR , czy Rosji. To nie był nasz okupant czy zaborca. My mieliśmy innego Pewnie, że w latach PRL opowiadano setki dowcipów o Starszym Bracie, spotykało się także nieco lekceważący stosunek do „kacapów” ale nie było w tym ukrytej grozy, strachu itp. Napisałam, że mieliśmy swojego wroga. To prawda , ale i ogromna różnica. Nie lubiliśmy Niemców, ale nie lekceważyliśmy ich. Nasz wróg był szanowany. Ze zdumieniem patrzyłam na starych chłopów, rzadko trzeźwych, siedzących pod byle jaka chałupiną w lubelskiem czy zamojskiem, kiedy z wielkim poczuciem wyższości i z pogardą mówił o sąsiadach zza bliskiej granicy. A czymże On był lepszy od takiego samego nieogolonego i nietrzeźwego Ukrainca czy Białorusina? Można ich lubić albo nie lubić, ale ja pamiętam – leży ich w naszej ziemi 600 tys.! Być może byli fatalnie dowodzeni i nie szanowano ich krwi [– ale leżą. Dla mnie to wielki atut. Okupili życie mojego Ojca przeznaczonego do rozstrzelania w ostatnich dniach okupacji Poznania, jeden z nich uratował moje, 6-letnie wtedy życie. Może nie chciałabym ich wojsk pod Legnicą, ale nigdy nie miałam oporów bywając w kawiarni TPPR.
Prawie przed dwudziestu laty byłem przez trzy tygodnie w Leningradzie na zaproszenie koleżanki z Taszkientu ,która studiowała i pisała pracę doktorską . Na przełomie lipca i sierpnia mogłem rozkoszować się krótkimi nocami , zwiedzać wszystkie muzea , jeździć do podleningradzkich wsi i miasteczek. Niestety w dobrych restauracjach nie bywałem ponieważ zawsze wszystko było zajęte i bez zielonych papierków zjedzenie czegokolwiek graniczyło z cudem. Natomiast zajadałem się wtedy w nowo powstałych prywatnych niedrogich barach?/knajpkach? wyśmienitymi bułeczkami z różnymi nadzieniami mięsnymi grzybowymi z dobrą rosyjską herbatą.
Co rano biegałem z bańką na ulicę Sadową do beczkowozu po wyśmienity kwas chlebowy na którym moja koleżanka przygotowywała różne chłodniki . Na gorąco bywał płow i ryby których wtedy w ZSRR nie brakowało .
Teraz za taką wycieczkę musiałbym zapłacić majątek …
Przyznam się Pyro, że mój stosunek do Rosjan ewoluował od skrajnej nienawiści (lata 80-te) do życzliwego zainteresowania (obecnie). No ale taki był historyczny kontekst tych emocji. W latach osiemdziesiątych i do tego na rozpolitykowanej uczelni trudno było mieć ciepłe uczucia do tego narodu. Pamiętam, że w dniu śmierci Breżniewa zerwaliśmy się z zajęć i długo musieliśmy szukać wolnych miejsc w knajpach, by się z tej ponurej(radosnej?) okazji napić. Potem łagodniałem i w końcu chyba potrafię na Rosjan patrzeć spokojnie. A patrzę na nich głównie przez pryzmat rosyjskiego kina, które jest doskonałe. Długo by wymieniać trzeba filmy które zrobiły na mnie wrażenie:Jeniec Kaukazu, 9-ta kompania, Idź i patrz, Swołocze, Dom wariatów, Mistrz i Małgorzata(chyba 10 godzin projekcji!) itd. Mocne, dobre kino – w większości niedostępne w kinach i masowych przekaziorach. Filmy po prostu krążą między ludźmi na płytach, budzą zainteresowanie i żywe emocje. Szkoda tylko, że ten obieg jest potajemny. No ale to znowu znak czasu i pewnych politycznych obsesji.
Teraz o rybkach.
Właśnie dziś wybieram się do rybnej restauracji. Kiedyś pisałem na blogu Gospodarza o młodym kucharzu, który nabrał szlifów w śródziemnomorskich knajpach i osiadł w ojczyźnie. Teraz na bazie ryb i owoców morza sprowadzanych z Berlina upowszechnia w naszej krainie finezyjne potrawy południowej Europy. Byłem na otwarciu knajpy, najadłem się, napiłem ale na rekomendację nie mogłem się zdecydować bo ziemniaczki były niedopieczone. Zwróciłem kucharzowi uwagę, speszył się i myślę, że dziś będzie lepiej. Więc ponawiam próbę i jeśli dobrze wypadnie to w poniedziałek zdam relację.
Pozdrawiam serdecznie
Też uwielbiam rosyjskie kulebiaki, kwas chlebowy i pielmienie. A pilaw nauczyła mnie robić moja Babcia, która tę sztukę posiadła od nielada nauczyciela. Jako żona świeżo wypromowanego polskiego lekarza wcielonego do carskiej armii, oboje mieszkali wówczas w Kijowie, a było to tuż po rewolucji, miała zatrudnionego jako ochrona Czerkiesa. I to właśnie ów Czerkies gotował od święta wspaniały płow. Na codzień zaś strzegł Babci Eufrozyny, co raz omal skończyło się morderstwem. Babcia bowiem spotkała na ulicy swego szwagra, który właśnie przyjechał z Warszawy. Ten spróbował rzucić się jej na szyję ale w tym samym momencie miał do własnego gardła przystawiony kindżał i usłyszła pytanie: Barynia, riezat? Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
W moim rosyjskim sklepie sprzedaja kilka rodzajow kwasu chlebowego, zato wszystkie slodkie. Niestety jak obejrzalam z czego sie skladaja, to sie okazalo, ze „chlebowy” jest okresleniem dosc umownym. Ten kwas nigdzie blisko chleba nie bywal.
Wiec robie sama – na chlodnik (okroszka!) i do picia – kiedy uda mi sie znalezc razowy chleb bez konserwantow. Jedyny problem to za mala lodowka na ustawienie odpowiedniej ilosci butelek, ktore musza stac, a nie lezec.Gdyby byla piwnica, nie byloby problemu.
Okroszka jest moim ukochanym chlodnikiem. Do wszystkich jarzynowych cudownosciu dodaje czasami krewetki, zamiast tradycyjnej szynki.Ach, jakiz to swietny chlodnik!…….. My soul-food.
Na Ukrainie mojego dziecinstwa kwasy chlebowe sprzedawano (rozlewano) w lecie na kazdym rogu – slodki i nieslodki. Byl tani, pyszny i zdrowy w odroznieniu od tego plynu, ktory sprzedaja kolo mnie i ktory jest nafaszerowany chemia. .
Słyszeliście? Zmarł Andrzej Kurylewicz. Znowu się otwarła pustka w jednym z kątków mojej pamięci. Zetknęłam się kiedyś z nim w czasie, kiedy z Wandą Warską tworzyli jedną z najbardziej kolorowych par polskiej sceny. Mieli patent na rozładowanie domowych napięć (wtedy jeszcze działał. Potem widać już nie, bo się rozwiedli). Otóz w wielkiej siatce trzymali (już nie pamiętam 100 albo i 200) pingpongowych piłeczek. To z małżonków, które straciło cierpliwość brało wódfrfr i ciepało zawartością o podłogę. Wiadomo – pryskało to na wszystkie strony, ale zadnej szkody zrobić nie mogło. Zbierać musieli solidarnie obydwoje. Zanim pozbierali i policzyli wszystkie, to i złość im przechodziła. No i ta muzyka, te piosenki – Wanda śpiewała o wycieczce do Hiszpanii „Po polsku – nie jadłam, nie piłam, a żyłam i z głodu tę podróż skróciła.m. Już dość mam uroków południa, południa – z Tobą chcę dnia” albo „Chciałabym wszystkie nasze trudne sprawy schować. Do szafy starej, dębowej, nie nowej,,,” Ech. Niech tam zagra aniołom, poetom i wiatrom.
O jakze smutno. Kurylewicz. Niech Tam gra z aniolami, jesli anioly istnieja.
Obiecałem kiedyś – przy okazji mojego chyba pierwszego wpisu na tym forum – opisać jedno z moich niezapomnianych przeżyć kulinarnych.
Było to w maju 1971 roku. Pojechaliśmy ze studenckim teatrem w odwiedziny do bratniego Instytutu Budowy Okrętów w Leningradzie, tak zwanej „Korabiełki”.
Byliśmy tam parę dni, mieszkali w akademiku, jedli w stołówce, gdzie także odbywały się suto zakrapiane przyjęcia. Tamże również byliśmy nagabywani przez przedsiębiorczych młodzieńców o sprzedaż co atrakcyjniejszych elementów naszej garderoby i bagażu.
Odbywało się to w ten sposób, że wieczorem wpadali do naszych pokoi, wymachiwali zwitkami banknotów ze słowami „kapustka u nas jest’! ” po czem pozbawiali nas ręczników frotté, kolorowych skarpetek, zamszowych butów, spodni, koszul i temu podobnych.
Ostatniego dnia naszego pobytu okazało się, że garderoba nasza została uszczuplona ale pieniędzy mieliśmy – jak na studentską kieszeń – sporo.
Jeden z nas był juz tam kiedyś i zaproponował wyprawę do restauracji „Kawkazkaja” na Newskim prospekcie. Poooszli!
W drzwiach stanęliśmy niepewni, bo sala wykwintna, wszystkie stoliki nakryte obrusami, szkłem i porcelaną. Zarezerwowane dla jakiejś wycieczki – myślimy.
Ależ skądże! Kelnerka zaprasza do środka, sadza przy stole, pyta czym by tu nas mogła ugościć. My jej na to, że mamy czas i pieniądze i niech nas gości czym uważa, bośmy zielonego pojęcia nie mieli co oni tam pitrasili.
Siedzieliśmy pięć godzin. Jedli masę różnych smakołyków kuchni gruzińskiej, popijali napojem z granatów i czerwonym gruzińskim winem w ilościach Misiowych czyli mniejwięcej po butelce na głowę. Atmosfera była
Gdy przyszło do płacenia rachunku wyceniono nas na czterdzieści rubli plus jakieś kopiejki. Było nas siedmiu, zrzuciliśmy się po sześć i w żadnym wypadku nie chcieliśmy reszty którą kelnerka koniecznie nam chciała wydać.
Dlaczego pamiętam to do dziś? Może przez tych ruskich?
U nas sprzedają taki sam kwas chledowy jak w Londynie . Smakuje jak cocacośtam, same barwniki i konserwanty.
Jak nazbieram butelek po wodzie mineralnej to zawsze robię piwo kozicowe z miodu ,jałowca, odrobiny chmielu wody i drożdży ,Jeśli niesłodkie świetnie gasi pragnienie i poprawia trawienie szczególnie gdy obje się człowiek jak prosię. Dawwniej gdy nie było innych napojów oprócz oranżady w butelkach kapslowanych na zamknięcie z drucikiem to piwo stanowiło podstawowy napój świąteczny . Nikt wtedy nie chorowała na niestrawność i zatrucia pokarmowe.
Też mam kolorowe i smaczne wspomnienia z Sojuza, ale tym razem uraczę Was anegdotą z r 1987 (autentyk) z Kowna. Dzisiaj to Litwa, wtedy stolica LSRR. Reprezentacja LOK-owców, strzelców klubowych pojechała na strzeleckie mistrzostwa demoludów, właśnie do Kowna. Stanęli jak i wszyscy inni w reprezentacyjnym hotelu, zarezerwowanym bez reszty dla zawodników. Pokoje wygodne, jedzeniem pierwszego dnia byli zachwyceni (u nas były wtedy kartki) – a tam na śniadanie potężny stek, smażone ziemniaki i ogórki kwaszone. Na obiad mniej więcej to samo, tylko ziemniaki gotowane nie odsmażane i talerz świetnego rosołu na pierwsze. Na kolację to samo tylko z kaszą bez ziemniaków i bez rosołu. No, ale mięsem się pożywili. Następnego dnia – a piać, trzeciego dnia ktoś puścił plotkę, że z okazji tych mistrzostw otwarli 200 l beczkę bulionu i poćwiartowali odkopanego mamuta. Mamut musiał być spory, bo strzelali 5 dni. Starczyło.
Wojtku z Przytoka
obejrz jeszcze „Swoi” i „Połumgła” – tak mi się przypomniało. Jeśli w końcu podasz mi jakiś kontaktowy adres mailowy, coś fajnego Ci podeślę.
I ja miałem mieszane uczucia wobec Septentrionów. Ale przecież naród a ustrój to dwie różne rzeczy. Do tego opinię o ludziach najlepiej wyrabiać sobie z osobistych kontaktów, a nie w oparciu o stereotypy. Inaczej każde z nas musiało by pić w trupa i kraść samochody, a panie jeszcze hmm…
Ze studiów (podyplomowych) w Tuluzie zostały mi właśnie osobiste rosyjsko-ukraińskie przyjaźnie i znajomości. Pamięć o pysznym ukraińskim barszczu Wiety Antonowej (wnuczka słynnego konstruktora samolotów), smak piercowki. Wiecie, że Ukraińcy do barszczu nie dodają śmietany, tylko każdy do talerza dodaje sobie łyżkę stołową musztardy? Spróbujcie 🙂
A propos kuchni rosyjskiej – czy ktoś jeszcze w Polsce pija herbatę z samowara? Ciekawe. „Moi” Septentrioni nie pijają już takiej, tylko zwykłą, zalewaną wodą z czajnika*, ale za to do picia herbaty u nich koniecznie każdy musi mieć spodeczek z konfiturami 🙂
*hehe, pamiętam jak inny przyjaciel, Liu, wkurzał mnie zawsze, wyłączając czajnik z wodą na herbatę, kiedy woda robiła się już biała, a jeszcze nie wrząca. Pewnie wiecie czemu? A może to temat na zagadkę Pana Piotra? 😉
Borsuk i Wojtek z P. – no, a „Ojciec”? Widzialam to dopiero z pare miesiecy temu, gleboka noca w telewizji, i jest to niezwykly film i niezwykle, jak to w rosyjskim kinie, aktorstwo dzieci. Tak tragiczne, tak przekonujace, tak pelne utozsamienie sie z postaciami. To sa chyba dzieci „czytajace” ( w odroznieniu od „ogladajacych”), dzieci z rozbudzona wyobraznia i empatia.
Borsuk: ja podaje herbate z samowaru, jak przyjezdzaja kuzynostwo z Walii (malzenstwo z dwojka dzieciakow). Ja im herbate z samowaru, a oni mi butelke bardzo drogiego Courvoisiera, tlumy czekolady i kwiatow. . Ja im robie polska kuchnie i oni sobie tez bardzo chwala – jedyne czego nie wolno podawac to bigosu, bo dzieci nie znosza kapusty i natrychmiast prosza o pizze na telefon, koniecznie z ananasem – ufff. Kiedys zabralam chlopcow do prawdziwej drogiej wloskiej pizzerii i jakiz byl ich zawod jak sie okazalo, ze nie ma tam pizzy z ananasem albo z curry – za przeproszeniem. Taki jest stopien wynarodowienia mej rosyjskiej prawoslawnej rodziny, ktora zaledwie 5 lat temu wyladowala w Zjednoczonym Krolestwie. Niestety, te dzieci nie chca juz czytac, tylko natychmiast dorywaja sie mi do komputera i wprowadzaja don rozne dziwne gry.
Mam piękny rosyjski samowar na węgiel drzewny , ale brakuje mi czajnika na herbatę . Ciągle marzy mi sie rozpalenie samowara i podawanie herbaty w mojej zastawie Elsa Rosenthala z 31 roku. Wczorajsze drożdżowe które wydawało się za mało słone dziś jest w sam raz .Pierwszy raz zamiast aromatu dałem „księżycówki z czymś” i wyszło super. Maj blisko czas odwiedzin się zbliża , będzie herbata z samowara.
Mam pytanie:
Jak jestem w Warszawie tozachodzę na Jana Pawła róg Nowolipie do Kebabu na herbatę , jest rewelacyjna .Pytałem jak robią , ale nie chcieli powiedzieć zasłaniałi się tajemnicą handlową. Jęśli wiecie jak się zaparza taką herbatę i z jakiego gatunku to prosze o informację
Musisz pojsc do sklepu z przykrywka od samowaru i sprobowac wstawic do niej czajnik. Nadaja sie do samowaru najbardziej takie czajniki, ktore sa znaczaco zwezone u podstawy, wtedy sa mocno osadzone w otworze przykrywki. Dlatego radze szukac rosyjskiego, ktore tak tradycyjnie byly robione. Najlpeiej z manufaktury Lomonosowa, ktora robi sliczna porcelane i wiele do dzis recznie maluje. Ich czajniki maja odpowiedni ksztalt. A sama herbate mozna rzecz jasna podawac w Rosenthalu.
A czy ta herbata w Kebabie nie jest po prostu z dodatkiem kardomonu – tak sie czesto robi na Bliskim Wschodzie, w Iranie, Iraku. POdaje sie ja w malych waskich szklaneczkach w podstawkach (podstakanniki)
Borsuku:
http://130.238.96.26/samowar/
Ja czasem używam – zwłaszcza latem.
Samowar ten kupiłem w 1967 chyba roku w komisie za 500 zł zarobione graniem na weselu. Taszcząc go do domu spotkałem mojego dziadka. Ten rozpromienił się na widok samowara i zameldował, że ” w tym doskonale pędzi się samogon „.
Nie próbowałem samogonu ale herbatę pędzę.
Dla zaintrygowanych obecnością buciorów na zdjęciu dodam, że są to oryginalne buty z cholewami z wyposażenia Armii Radzieckiej z lat siedemdziesiątych. Oraz pytanie: jaki związek z samowarem mają buty z cholewami?
P.S.
Na zdjęciu obecna jest również resztka wczorajszego chleba i moja szklanka do herbaty. Tylko proszę nie wybrzydzać, że nie ma konfitur….
bucior zakłada się na rurę, a potem wdmuchuje się powietrze przez rurę do węgla? Pewnie to bardziej skomplikowane…
w każdym razie – jestem pod wrażeniem – samowary nadal się używa! Hm, chętnie bym się kiedyś napił dobrej herbaty z samowara.
Samowary – moja znajoma Ukrainka, już tutaj urodzona, ma prawdziwy rosyjski samowar, jej mama przywiozła jeszcze w latach 70-tych, będąc w odwiedzinach u rodziny. Jest to cudo zdobione, większe niż Andrzeja, pękate, takie bardziej amforowate. Niestety, mama nie powiedziała córce, jaką herbatę czy mieszankę herbat należy parzyć w tym cudeńku i Faye kupiła byle co sypkiego i zaparzyła. Zadna rewelacja. A przecież wybór herbat nawet u mnie na wsi jest spory.
W Herbowej, herbaciarni na Rynku we Wroclawiu, podawano herbatę po rosyjsku z konfiturami. Było też sporo innych herbat, juz nie pamiętam, do której podawano palone migdały i słone orzeszki, oczywiście w ilościach szczatkowych, ale podawano.To były lata 70-te, Herbowej juz nie ma, a to co jest, to jakaś psia buda bez stylu. Może Wojtek z Przytoka i Też Alicja pamiętają dawny wystrój Herbowej – miała styl! Chodziło się do niej nie tyle na herbatę, ile na wrocławskiego fulla, którego często można tam było trafić.
Pyro, Twoje uwagi „przy herbacie po rosyjsku” są moim zdaniem bardzo trafne. Rosyjską duszę trudno zgłębić, z jednej strony tacy wspaniali ludzie, z drugiej strony tacy wiernopoddańczy rządzącym. Tak ich ukształtowała historia, banał, ale tak jest.
Odpowiadam na pytanie Andrzeja w sprawie butów i samowara:
wersja 1.Kupiłeś samowar od radzieckiego żołnierza, a on był tak zadowolony z ubitego interesu, że dołożył Ci buty 🙂
wersja 2. Po ubiciu interesu z samowarem upiliście się obaj stoliczną, żolnierz radziecki zapomniał swoich butow, które zdjął dla wygody. Nie odniosłeś mu tych buciorow do jednostki, bo jeszcze by biedaka na Sybir zesłali za taką niesubordynację!
P.S. A wersję z weselem wymyśliłeś dla zmyłki, oczywiście!
Samowar przepiękny, szklanka też b. oryginalna, ale dlaczego właściwie nie ma konfitur?! W związku z butami nie mam pomysłu…
Herbatę „po rosyjsku” pijałam na studiach we wrocławskiej „Herbowej”. Nie znosiłam tej „po angielsku”, czyli z mlekiem. No właśnie, to dlaczego herbata z mlekiem nazywa się u nas „bawarka”?
P.S. Andrzeju, dawniej panowie pijali szampana z pantofelków pań – czy te sapogi służą do picia herbaty?!!!!!!
Jak długo ma trwać ten konkurs?
Minęłam się wpisem z Alicją – no, proszę, takie same skojarzenia herbaciane!
Czy ta z migdałami to nie była „sułtańska” albo „turecka”? Coś mi się takiego majaczy, ale uzurpuję sobie prawo do sklerozy – niech się młodsze roczniki wypowiedzą.
Mam kolejny pomysł – dziadek A. dorwał się do samowara, napędził bimbru i sprzedał radzieckiemu żołnierzowi flaszkę za buty.
Borsuk podał prawidłową odpowiedź od razu!
Buta z cholewą używało się przy rozpalania
u samowara jako miecha do pompowania powietrza tam gdzie trzeba.
Jedyne konfitury własnej roboty jakie mam to te z aronii zrobione dwa lata temu. Zrobiłem przez ciekawość. Z połowy zebranych jagód nalewkę – z połowy konfitury. Po nalewce juź nie ma śladu ale w zamrażarce leży worek jagód aronii i czeka aż ktoś się zlituje i przywiezie spirytusu.
Samowar jest z Tuły z fabryki braci Woroncow. trudno określić jego wiek. Kształt wskazuje na początek XX wieku, na jednym z wybitych medali jest car Aleksander III. Rozmiar samowaru to o ile dobrze pamiętam „dwadzieścia cztery szklanki”. Na dobrą sprawę nigdy się tym specjalnie nie interesowałem.
więcej o tulskich samowarach na:
http://www.samovar.holm.ru/index.htm
Jeszcze o piciu herbaty „po rosyjsku”:
W Gdańsku krążyła legenda o przewodniku „Almaturu” który został wylany za swoje poczucie humoru. Odebrał wycieczkę rosyjską na dworcu w Warszawie. Mieli parę godzin do pociągu do Gdańska więc poszli całą kupą do restauracji i zamówili 30 herbat.
Kelner przyniósł zgodnie z ówczesnym zwyczajem 30 szklanek z gorącą wodą, plasterkiem cytryny, dwoma kostkami cukru i torebką herbaty na talerzyku.
Widząc ogólną konsternację gości nienawykłych do takiego podawania herbaty przewodnik włoźył sobie woreczek w usta i zaczął popijać wodą.
Widok trzydziestu tak pijących herbatę osób ze zwisającym z ust sznureczkiem z etykietką… hm.
Ale zapewne to tylko legenda.
Chwila chwila, Andrzeju ! A skąd ten but od radzieckiego sołdata?! Ze on służy za miech czy co tam, ale skąd on się tam wziąl?! No! Lustracja Cię nie ominie, wytłumacz się! My chcemy wiedzieć , skąd to tam w tej Szwecji masz. Z lat 70-tych, czy jakos tak.
To była po turecku herbata, TeżAlicjo, a sułtański to był krem. Fuj. Ze też ja sobie coś takiego pozwalałam kupować, zamiast od razu kazać full wrocławski.
p.s. ta legenda, Andrzeju, krążyła wszędzie, żeby pokazać, że „kacapy” nie potrafią pić herbaty. Podobne o kostkach cukru.
A propos, ja chcę taką szklankę do picia herbaty. Jakieś namiary www? Może wynajdę w tym kraju.
Moja ex trzyma w domu tulski orginal z konca XIX-go wieku, z pieczatkami na kolnierzu: jedna z carem, druga z orlem dwuglowym. Nigdy w nim nie palilem, ani nie parzylem w nim herbaty. Samowar po prostu stal na meblu i kurzyl sie. Czasem, od swieta, samowar byl czyszczony i polerowany, tak jak inne przedmioty z mosiadzu czy ze srebra.
Jakos nigdy mnie nie pociagaly samowary – ot, taki XIX-wieczny ekspress do parzenia herbaty, tyle ze utrzymany w stylu epoki. Prawde mowiac gotow bylbym oddac te same pieniadze na zakup innego bibelotu.
Ale najchetniej – na dobra machine do expresso…
Pozdrawiam,
Jacobsky
PS. Widzialem zdjecie z samowarem. Ladny okaz, Panie Andrzeju.
Swoja droga, to mama powtarzala mi, ze nie stawia sie butow na stole, bo to przynosi pecha.
A dzis 13 piatek…
Alez to przepiekny samowar, Andrzeju! I jaki zadbany! POlyskuje , jak psu jaja – jak zwykjla jest mowic Renatka (ona jest psiara, wiec jest to wyrazenie serdeczne) . I w dodatku prawdziwy tulski! Zazdroszcze!
Alicjo, w samowarze nie zaparza sie herbaty, tylko gotuje wode. A esencje herbaciana zaparza sie w czajniku, stawianym na samowarze.
A szklanki „powinny byc” oczywiscie w srebrnym podstakanniku. Dostalam taki przed laty (ponad 30 lat temu) od nowojorskiej studentki prawa, ktora musialam w 3 miesiace nauczyc rosyjskiego, zanim pojechala na roczne stypendium do Leningradu. Mialysmy bardzo intensywne zajecia, co drugi dzien po dwie-trzy godziny, zadawalam sporo pracy domowej, zarobilam jakies ksiazece sumy, a kiedy ona po roku wrocila z Rosji, przyszla do mnie z ta cudownie piekna podstawka i Schwarzwaelder Kirschentorte zrobionym przez swoja matke. Podstawka jest nieslychanie delikatna, wiec czyszcze ja ostroznie i nie za czesto, aby nie zniszczyc. I zawsze pamietam ze wzruszeniem moja studentke Vere Hertz, kiedy biore ten podstakannik do reki. Dala mi jeden z najmilszych prezentow, jakie kiedykolwiek dostalam.
Jakobsky: to nie stawoianie butow na stole przynosi pecha, tylko otwieranie parasola w pomieszczeniu i przechodzenie pod drabina. A buty mozna stawiac gdzie sie chce…
Jacobsky, ty widać jesteś z „kawowej” strony Wisły 🙂
No cóż drogie panie – zbiłyście mnie z pantałyku, przyparły do muru – wyznam prawdę:
Kiedyś chyba tak zaraz po stanie wojennym pojechałem do Polski. Kazio był zarządcą niewielkiej stadniny. Stadnina mieściła się o rzut beretem od jednego z pólnocnych zgrupowań niezwyciężonej Armii Radzieckiej w Polsce.
Okoliczna ludność utrzymywałą zażyłe stosunki – zwłaszcza handlowe – z przedstawicielami tej niezwyciężonej. Wszyscy jeździli na lotniczej benzynie kupowanej na beczki.
Kazio znany był również z tego, że samotnie objechał konno Polskę wzdłuź granic. W butach radzieckiego sołdata – bo te jego zdaniem były znacznie wygodniejsze od tradycyjnych oficerek. Kazio miał na strychu kilkanaście par takich butów no to kupiłem jedną razem z siodłem, uprzężą i innymi końskimi drobiazgami.
Szklankę można znależć googlując hasło:
Bodum Assam Double Wall Thermal Glass
Dla purystów jest również wersja w podstakanniku choć wydaje mi się że jest robiona w wersji tradycyjnej, nietermośnej.
Buty stawiam na stole jedynie w wyjątkowych sytuacjach jak na przykład ta do fotografii z samowarem. Więcej grzechów nie pamiętam.
Alicjo – jeszcze jedno
Rosyjska metoda picia herbaty ze spodeczka z kostką cukru w ustach jest znana między innymi w fińskiej Karelii. Mój ojciec mawiał, że istnieją trzy metody picia herbaty z cukrem, w zależności od stopnia zamożności:
– „na prikusku”
– „na prilizku”
– „na prigladku”
No to wszystko jasne! 🙂
Heleno, dzięki za uświadomienie, że nie wolno otwierać parasola w domu – już wiem, czyja to wina i wyciągnę konsekwencje za mojego pecha! Ale z drugiej strony – stracić przyjaciółki, które mimo deszczu przyjeżdżają ? – w życiu!!! niech już będzie ten pech!
Wanda Warska i Andrzej Kurylewicz/Norwid:
Nad Kapuletich i Montekich domem,
Spłukane deszczem, poruszone gromem,
Łagodne oko błękitu.
Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na rozwalone bramy do ogrodów —
I gwiazdę zrzuca ze szczytu;
Cyprysy mówią, że to dla Julietty,
Że dla Romea — ta łza znad planety
spada… i groby przecieka
A ludzie mówią, i mówią uczenie
Ze to nie łzy są, ale że kamienie
I — że nikt na nie… nie czeka!
Kurylewicz/Warska, wspaniały zespól za naszych czasów. Pamietacie tę piosenkę?
borsuk,
nie da sie ukryc. Cenie kawe bardziej niz herbate, ale to tylko kwestia upodobania smakowego. Moge sobie wyobrazic swiat bez herbaty, ale nie moge wyobrazic sobie swiata bez kawy. Mojego swiata, szczegolnie rano. W ogole to pije duzo kawy, co ponoc szkodzi zdrowiu.
Nie wiem tylko ktora strona Wisly jest „kawowa”. Powiedzmy, ze lewa, i wtedy wszystko sie bedzie zgadzac.
Ile to razy sama Wisla przypominala metna kawe z mlekiem, szczegolnie podczas wiosennego przyboru wody…
Nikt z was nie napisał o podawaniu herbaty w radzieckich pociągach. Do Leningradu jechałem pociągiem z Warszawy. Podróż trwała 36 godzin . Była połowa lipca i w nocy ciepło ale można było spać natomiast w dzień było około 35 stopni na polu. Okna w pociągu otwierały się na 2 cm .W całym składzie wszystkie były poblokowane by nie ułatwiać kontaktów międzyludzkich między zaprzyjażnionymi narodami. Picie napojów gazowanych i słodzonych w takich warunkach powoduje że człowiek w kilka minut robi się cały mokry a pić się chce coraz bardziej . Jedynym lekarstwem na brak powietrza i wysoką temperaturę jest wtedy picie gorącej mocnej herbaty. Pani z wagonu sypialnego co chwilę roznosiła kipitok ( za darmo ) lub czaj za niewielką opłatą.
Na „mojej ziemi” nie było samowarów, bo skąd? Samowar natomiast odziedziczyła moja psiapsiółka, której rodzina pochodziła z Kalisza, a tam wiadomo – samowary już były. Ilekroć u niej byłam, głaskałam to cudo i przymawiałam się o kupno. Bez rezultatu. Aż tu któregoś razu przychodzę, a samowar zniknął, sprzedany. Okazało się, że potrzebowała pieniędzy na urządzenie kawalerki i wstyd jej było żądać ode mnie dobrej ceny! A mnie nie o herbatę jako taką chodziło tylko o to zimowe mruczenie samowara. Jest to bowiem grat, który mruczy na stole (o ile jest używany) Panie Andrzeju – pański samowar jest śliczny, ale mojej Ewy był jeszcze piękniejszy – z wysoką galeryjką na kołnierzu. Jakiś czas miałam elektryczny samowar o poj. 3 l. Dawno wyrzuciłam. Nie miał niestety zalet swego przodka, a 3 litrów herbaty nigdy nie potrzebuję. Też raczej kawy więcej piję, ale i herbata wieczorkiem nieźle smakuje. Cały szkopuł w tym, że herbata w imbryczku winna się jakiś czas podgrzewać na parze, ew. na boku płyty – a tu ani płyty, ani czajnika, na który możnaby imbryczek postawić. Chyba niezłym wyjściem byłby zakup angielskiego kompletu – porcelanowy dzbanek do wrzątku i dopasowany imbryczek do herbaty. U nas obecnie tego kupic nie można. Nie wiem już które z Was pytało o dobrą herbatę . Ja osobiście od czasu do czasu pozwalam sobie na rozpustę – robię mieszankę Lep Seng + fioletowego el greya + czarnego deejerlinga. Drogo cholerstwo wypada, ale wystarcza na jakiś czas, a ten bursztynowy, aromatyczny napar godny jest takiej ceny.
jJacobsky
Kawa szkodzi tym którzy piją w postaci trzy łyżki do szklanki a potem wrzątek. Kawa z ekspresu mocna w małych filiżankach popijana po włosku wodą jest najlepsza na świecie. Ważne są też gatunki : kwaśna najgorsza i najtańsza robusta pita po polsku jest straszna . Nic dziwnego że rozwala układ pokarmowy. Inną sprawą jest wmawianie nam konsumentom np.przez Jacobsa (Mam nadzieję że się nie obrazisz 🙂 ), że Polacy mają inny gust smakowy i firma nie może sprzedawać takiej samej kawy co w Niemczech. Na całe szczęście dostępne są już dobre ziarniste kawy .
Hej, dumela wszyscy! ({Przypominam, jakby kto zapomnial, ze „Dumela” i „Jak sie spalo” jest powitaniem oowiazujacym wsrod uprzejmych ludzi w Botswanie – patrz Alexander McCall Smith)
No, wiec, Dumela! Jak sie spalo? U nas istna gloria – lagodne oko blekitu i rozwalone bramy do ogrdow, bo jest remont na zewnatrz. Wszystko kwitnie. Zaraz rozwina sie moje ciemno karminowe bzy, a nieco pozniej biale.Pierwszy raz w tej ilosci odkad je posadzilam ze 4 lata temu. Musze tym robotnikom nieustannie parzyc herbate ( w kubkach, nie w samowarze), zeby mi nie kladli drabiny i workow cementu na rabatkach. Umowilam sie juz ze mi „prywatnie” pomaluja skrzynki na oknach oraz drzwi olejna farba ze zdejmowaniem klamek, zamkow i kociej klapki oraz kolatki, tego wszystkiego co Anglicy nazywaja furniture.
A to wszystko dlatego, ze przyjezdzaja moje przyjaciolki. Musi pachniec swieza farba.
The pleasures of friendship are exquisite,
How pleasant to go to a friend on a visit!
I go to my friend, we walk on the grass,
And the hours and moments like minutes pass.
To jest brytyjska poetka Stevie Smith. Jej portret wraz z Alanem Ginsburghiem, Andriejem Wozniesienskim i jeszcze innymi jest na tym wspanialym ogromnym rysunku Felksa Topolskiego, ktory kupilam ubieglego lata, co juz o nim opowiadalam.
Pogoda taka wspaniała ,że aż mnie swędzi tyłek i chyba zaraz podniosę cztery litery i pojadę zwiedzać Kraków a jak zdąże to i pojadę na Mieciową Gubałówkę
Nic na to nie poradzę. Jestem kawoszem szklankowym. Już będąc kilkanaście razy na Węgrzech w latach 70. miałem okazję pić kawę tam podawaną. W malutkich filiżaneczkach, takie tyci, tyci. Za pierwszym razem (co za chamstwo) wypiłem tę ilość płynu, co właściwie mieści się w łyżeczce od herbaty, jednym haustem i zacząłem sie rozglądać za prawdziwą kawą.
Teraz już wiem, że się moczy tylko usta, ale jak jestem sam w domu, to dla mnie prawdziwa kawa to jest: dwie czubate łyżeczki „Sati”, najlepiej czekoladowe, dwie łyżeczki cukru i śmietanka. Rzecz boska dla mnie. Wreszcie się mogę napić kawy.
A ja dotąd nie znalazłem w Warszawie takiego Cappuccino, jak we Włoszech.
Nie tylko Londyn i Kraków w słońcu. w Poznaniu trzeci dzień 20 stopni w cieniu i meteo zapowiada na maj pełnię lata. W moim mini parku kwitną pigwowce japońskie i jakaś odmiana ozdobnych brzoskwiń. Piszę „ozdobnych” bo owocu nigdy na nich nie widziałam, ale kwitnie to-to tak, jak brzoskwinia. Do bzów jeszcze daleko. Z okazji tej pogody szykuję na obiadek „młode” kartofle z koperkiem i skwareczkami z wędzonki + potężną michę mizerii z ogórków. Na jutro zaplanowałam szaszłyki na ryżu + sałatkę z marynowanej papryki, grzybkóów i kapusty czerwonej. Zrobię też salaterkę domowych lodów i wrzucę do zamrażalnika – w razie gości alibo i domowych łasuchów, zawsze można sięgnąć.
Cicho!
Zadne błękity, tylko szarość i -7C! Ja się pakuję i wyjeżdżam do tego drugiego Kingston, Jamajka.
Jak to się stało, żeśmy swoim zwyczajem zboczyli z dróżki wytyczonej na Foksal – na kawę i herbatę, oraz stosunki polsko-rosyjskie?
A propos kawy/herbaty, wszystko to są świetne antyutleniacze czy jak tam je zwał i mamy pić, ile pijemy, a zdrowi będziemy. Jeszcze czego, przejmować się, co tam ktoś gada! Toz to roślina, a nie jakieś świństwo!
Mnie osobiście została herbata, bo na kawę nigdy się nie załapałam, ale w podróży chętnie wypiję, z mlekiem i posłodzoną. I śpię po kawie bardzo dobrze.
Bardzo dobra jest też kawa mrożona w upały, tutaj robią takie capucino mrożone, tylko niestety, słodzą je potwornie. No to idę sobie zrobić pierwszą herbatkę z rana…
Niniejszym uprasza sie wszystkich Gosci Pana Piotra, a i Gospodarza rowniez o trzymanie kciukow za nasza z E. Wielka Wygrana na wyscigach konnych Grand National.
Obstawilysmy 4 konie po 2 funty i 50 pensow od jednego konskiego lba: Clan Royal (szanse 25/1), Gallant Approach (66/1), Joe’s Edge (9/1) oraz L’Ami (16/1).
My sie na koniach i wyscigach zanadto nie znamy (in fact – zupelnie sie nie znamy), ale zawierzylysmy katolickiej zakonnicy, siostrze Ricie, ktora od lat doradza w Daily Telegraphie i chce w zamian tylko jedna dziesiata ew. wygranej na swoje hospicjum. Ona sie wspaniale zna na wyscigach, bo wychowala sie w domu, gdzie wszyscy tyllko tym zyli. Siostra Rita sama obstawia za 500 funtow. (Ciekawa jestem czy KK w Polsce zezwolilby jej na takie fundraising? Podejrzewam, ze guzik)
Grand National zaczyna sie o 4 ppol. naszego czasu, czyli polskiej 5-ej. Wiec jesli chcecie abysmy daly choc jednego funta na to hospicjum, to niech lepiej wygramy, a Wy trzymajcie kciuki.
Załatwione. O tej porze będę ględził w TV Kultura więc mogę cały czas siedzieć z zaciśniętymi pięściami. Rezultat gwarantowany!
Nie, nie, bo jak Pan bedzie siedzial z zacisnietymi piesciami, to rezim kaczystowski mozerto odczytac jako zagrzewanie do rewolucji kwietniowej i minister Ziobro nie tylko wyprowadzi Pana w kajdankach, ale zacznie pokazywac co Pan trzyma w lodowce i w szafce z alkoholami. Nie ma zartow z rezimem. Wiec niech Pan, Panie Piotrze, in pecore za nas trzyma.
Lodówki będę bronił jak niepodległości. A zaciśnięte pięści będę trzymał na zmianę – raz pod stołem, a raz w kieszeni!
Ja zaciskam, gonitwa za pół godziny wg mojego czasu (10:35 czyli polska 16:35).
Zara, najpierw herbata!
Tak, tak ja juz kraze niespokojnie. Tymczasem podgladam (po raz drugi od wczoraj) najnowsze wydarzenia w American Idol. Jak znakomite sa te trzy czarne dziewczyny: LaKeisha, Jordin i Melinda. Ostateczna bitwa bedzie miedzy nimi, nie ma dwoch zdan.
A w Grand National najbardziej ucieszy mnie wygrana Gallant Approach – wtedy zgarniamy ? 167.50, z czego na hospicjum 16.75. Okej, niech bedzie 17.00
No poszły te konie po betonie czy co? Już mi palce cierpną….ale trzymam, trzymam!
Siostra Rita niech zwraca dyche……..
Heleno,
następnym razem polegaj na własnym instynkcie, wygrasz! Muszę rozmasować kciuki…
Nie. Zrobie inaczej – metoda jednej znajomej, Ona rozsypuje proso na gazecie i puszcze na to swa papuzke-nierozlaczke. Gdzie papuzka dziobnie, tam zakresla.
Bede musiala chyba rozsypywac krewetki po gazecie i wypuszczac na to koty.
Swoja droga bardzo zalowalam, ze nie posawilam na jedyna kobyle, ktopra uczestniczyla w wyscigi i miala sliczne imie – Libertynka (Liberthine) – akurat cos dla mnie. Wprawdzie nie zajela zadnego z czterecjh miejsc, ale przyszla przynajmniej piata. A nasz L’Amie, ktory wedle BBC mial swietne szanse na wygranie – guzik.
Rozumiem teraz jak sie czuje Krolowa jak jej kon przegrywa.
Rozumiem dlaczego Krolowa Matka z kolei musiala zawsze po wyscigu wypic duza szklanke ginu z tonikiem.
Ide sobie otworzyc nowe camopari do ginu.
Wygral kon imieniem Srebrna Brzoza.
Siostra Rita niech sie wypcha trocinami. Specjalistka!
A widzisz?! Silver Birch! Poetyczne imię! Nie zdawaj się na te siostry Rity czy inne papugi, powtarzam – stawiaj na konia, który Ci się podoba. Z imienia czy jakkolwiek. Tylko wtedy wygrasz.
A propos, na koniach byłam raz, w Toronto (tam kiedyś, a nawet parę razy, bywała też ta baba wredna, Elizabeth the Second, Woodbine się to nazywa).
Postawiłam za 10$ od dużego palca, wygrałam 160$, które potem towarzyszący mi panowie szybko przegrali. A było zgarnąć gotówę i umykać! Hm. Ale byłam na hazardzie z dzieckiem, a mąż z kumplem byl zajęty wydawaniem mojej wygranej. Cholera z tymi chłopami! Nawet nie zapytali, co obstawiać.
Nie wiem, co to jest – nadchodząca snieżna zawierucha czy wiadomości z Polski, czy hormony, pełnia niepełnego już księżyca, w każdym razie wyładowałam się -, a było mnie nie prowokować!
Pojechałam na zakupy do Zellersa, taki odpowiednik woolworth czy jak tam, kanadyjski. Kupiłam nie to, co chciałam i po co pojechałam, ale to, co kupiłam też bardzo się przyda (dwa prześcieradła na wyro queen size, fitted, na przecenie).
Wyjaśniam: na zakupy chodzę bardzo rzadko i tylko wtedy, kiedy czegoś wyraznie potrzebuję.
Podchodzę do kasy, za mną parę osób, panienka podliczyła, wyciągam plastik Maser Card, a panienka głośno:
-Would you like to donate 5$ for… (czy chcesz dać 5$ na coś tam)
-NO!
I tu spokojnie, ale głośno i wyraznie:
– I don’t appreciate to be ask for donation at the cashiers.I do my part, thank you very much. tell your boss it’s an ugly tactic to do that, and in a store where people with little money come to shop. you should be ashamed of yourself!
(wypraszam sobie, żeby przy kasie proszono mnie o pieniądze na jakis cel, ja odrabiam swoją działkę. Powiedz swojemu szefowi, że to brzydko prosić ludzi o takie rzeczy w sklepie, gdzie z reguły kupuje biedota. Powinniście się wstydzić!)
Parę tygodni temu dyskutowałysmy to z Heleną, tym razem nie zabrakło mi w gębie języka. Ale wiecie co? Najbardziej mnie wkurza, że ta nowa (tak mi sie wydaje, bo rzadko bywam w sklepach, drugi raz się z tym spotkałam) taktyka kwitnie w sklepach dla ubogich!
Jestem wściekła i najeżona, i wystosuję odpowiedni mail do właścicieli Zellersa. Niech się pukna w głowę, kogo oni proszą o pieniądze. Biedni ludzie nie odmawiają.
Ojej… Prince William i ta dzierlatka… skończyło się?
UK w głębokiej żałobie! Biedna E. !
Pozwolisz, Droga Alicjo, że się z Tobą w ogóle nie zgodzę. Pytać zawsze można. I proponować też. Zaręczam Ci, że mogłaś po prostu odpowiedzieć „nie” i koniec. Droga Alicjo – po co był ten tekst? I jeszcze wygłoszony do kasjerki, kobiety Bogu ducha winnej, która pewnie została zmuszona do tego i siedzi biedna zażenowana całą sytuacją.
A oprócz tego grosik do grosika. 5 dol kanadyjskich to nie jest nieprawdopodobny majątek, a może cel był szczytny.
Dam Ci przykład. W piątek byłem w Geancie (oni się teraz inaczej nazywają) i przy kasach pakowały do toreb dziewczyny ubrane w mundury a la harcerskie (a la, bo trochę inne). Okazało się, że młodzież litewska zbiera na obóz. Zaręczam Ci, wszyscy dawali, chociaż po trochu. Popularne było wysypywanie całej drobnicy z portmonetek.
Reasumując:
1. Proponować zawsze można, wystarczy odmówić
2. Nie prześladować kasjerek
3. Pytać się, na co zbierają.
Ale poza tym bardzo Cię lubię i serdecznie pozdrawiam
Hej, już niedzielny poranek. Czekam na program Moniki Olejnik, a w tym tygodniu działo się sporo, więc może być gorąco. A propos (nie wiem gdzie tu apostrof) wszelakich zbiórek charytatywnych – zawsze przygotowujemy się do WOSP Jurka Owsiaka i to z radością – jest to bowiem jedyna akcja rozliczana do ostatniej złotówki, a jej rezultaty w i d a ć. Na Caritas nie daję nigdy, bo ich finanse są zupełnie nieprzejrzyste, a akcje wakacyjne dla dzieci połączone z pełną indoktrynacją. Nie trawię. Natomiast co do innych zbiórek : też wsypuję do puszek harcerzy pakujących do toreb zakupy, ale do amoku doprowadzają mnie ludzie zbierający po domach. W niemal każdą sobotę chodzą po mieszkaniach ubodzy, cierpiący, zbierający na operacje albo wolontariusze pozyskujący fundusze na zabieg dla szczególnie chorego dziecka, schronisko dla kotów albo inny szczytny cel. Z reguły pierwszemu z nich coś tam daję; niewiele, bo wiele nie mam. Następnym już nie. I jestem wściekła, czuję się upokorzona, wredna, skąpiradło, osoba wymagająca socjalizacji itp. Miałam w zeszłym miesiącu taką sytuację – pani, miła, kulturalna, zmęczona z małego miasteczka zbierała na przeszczep szpiku u dziecka z rodziny. Miała wszelkie potwierdzenia itp, ale ja nie miałam pieniędzy, które mogłabym ofiarować. I tak jej powiedziałam, że gdyby przyszła na początku miesiąca, to bardzo proszę. Otrzymałam w zamian parę wielkich łez, wyszeptane „To może być za późno”. Czułam się podle, bo żebrakowi jak nie mam grosza daję coś tam z lodówki albo słoik z przetworem, a tu? W mojej desce jest ok 440 mieszkań. W ilu tę kobietę spławiono tak, jak u mnie? To z jednej strony, ale z drugiej, dlaczego zmusza się mnie regularnie do piekielnego poczucia winy i bezsilności?
A teraz do Heleny – czytaj Chmielewską („Wyścigi” i „Florencja, córka Diabła”) Może i nie wygrasz, ale zabawa niezła i można się sporo o wyścigach dowiedzieć. Pisałaś o aniołach – czy istnieją? To jeden z ładniejszych mitów ludzkości. Od Sumerów, ludzi z królestwa Mitanni (duchy powietrza), przez Hetytów (duchy powietrza i ognia) przyswojone przez całą kulturę śródziemnomorską, w tym judeo-chrześcijańską. A potem anioły obrastały ciałem, dostawały skrzydeł, dzieliły się na chóry wyspecjalizowane we wszelakich „usługach” i czasem nawet dziecinniały w kupidynowate putta. Ładne to, prawda?
Tak Pyro, moze sie podzwigne finansowo jak przyjdzie Ascot w lecie. Ale siostra Rita nie bedzie miala ze mnie pozytku, mojej zaufanie do tej zacnej osoby leglo w gruzach….
Choc szeroko rozumianej jalmuzny zawsze udzielam. Nie toleruje natomiast kiedy jestem do tego zmuszana probami manipulacji (np w publicznej kolejce) oraz wyznaczeniem wysokosci „skladki”. Co innego moja dobrowolna zzgoda na wyplacenie dziesieciny, jesli wygram. Tu siostra bardzo dobrze to wymyslila, jak mi sie wydaje i podobno zebrala juz bardzo duzo na hospicjum, bless her. Hospicja generalnie nalezy popierac.
Z aniolami, to nie wiem. W glebikim dziecinstrwie bylam przekonana, ze spotkalam aniola, ale potem zwatpilam. A bylo tak.
Mialam chyba siedem-osiem lat i matka wyslala mnie do sklepu po chleb. Byl koniec zimy, snieg juz byl mocno stopiony, ale lezal zbity w brudne grudy i pryzmy. Bieglam do sklepu na skroty sciskajac w rece odzianej w rekawiczke dwa (stare) ruble – przez jakies podworka, przez klatki schodowe , przez kaluze i pryzmy sniegu. Bardzo sie spieszylam prezed zamknieciem. A keidy bylam juz w sklepie, przy placeniu okazalo sie, ze tych pieniedzy nie ma w zacisnietej dloni. Gdzies wypadly w drodze.
Bylam zrozpaczona i przerazona, gdyz dopiero trzy dni wczesniej zgubilam banknot 50-rublowy w drodze po cukier i byla z tego powodu awantura. Tez sciskalam go w rekawiczce i gdzies mi wypadl.
Pobieglam na poszukiwanie pieniedzy. Szlam powrotna droga patrzac pod nogi, sprawdzajac kazda napotkana pryzme brudenego sniegu, badajac kazda kaluze. Nagle zobaczylam naprzeciwko siebie jakas bardzo ladna pania. Przystanela i zapytala co robie. Nie moglam juz zapanowac nad lzami i powiedzialam, ze zgubilam dwa ruble. -Alez to nie jest jakas wielka suma – powiedziala ta pani – i mama na pewno zrozumie.
– Nie zrozumie, powiedzialam zrozpaczona i wyjasnilam, ze zgublam juz wlasnie w tym tygodniu inna, wieksza sume i mialam szczegolnie uwazac, aby sie to nie powtorzylo. I sklep zaraz zamkna…
No, coz, – pwoiedziala Nieznajoma. – Mam nadzieje ze znajdziesz te pieniadze. I poszla dalej.
Ale za chwile uslyszalam za soba jej glos: Dziewczynko, dziewczynko!
I pokazujac mi na zawniatko lezace pod gruda brudnego sniegu zapytala: A czy to nie sa czasem twoje zgubione dwa ruble?
To byly moje dwa ruble! Zlapoalam je, dziekujac jej wylewnie za znalezienie. Troche mnie zdziwilo, ze banknoty, choc zwiniete dokladnie w rulonik, tak jak je zgublam, wydawaly sie byc nieco nowsze niz moje – brudne i powycierane.
Pobieglam do sklepu i kupilam chleb- w ostatniej chwili przed zamknieciem. Przynioslam go do domu. A matka otwierajacv mi drzwi, mowi: gapa, zapomnialas pieniadze na stole! I pokazuje mi moj brudny zwiniety rulonik z dwoch rubli.
Otoz przez , nie wiem, 30-40 lat, bylam przekonana, ze Nieznajoma byla aniolem, nie jakims metaforycznym, tylko takim naprawde, ktory sie nade mna ulitowal i przyniosl mi z nieba 2 ruble, abym nie rozpaczala i aby nikt na mnie nie krzyczal i abym kupila chleb przed zamknieciem sklepu.
Dopiero jak juz bylam w zaawansowanym srednim wieku – zwatpilam i zaczelo mi przychodzic do glowy, ze moze… noze Nieznajoma dala mi „szeoko rozumiana” jalmuzne.
Mysle czesto o niej. O jej akcie bezinteresownej i anonimowej, przez nikogo innego nie widzianej dobroci, mycwy, loving kindness – posrod grud brudnego sniegu. Staram sie to pamietac, kiedy nie chce mi sie byc dobra i kiedy nie stac mnie juz na zadna mycwe.
Ale z drugiej strony – moze to byl Aniol?
Myślę , Helenko, że każdy z nas spotykał czasami Anioła i każdy ( przyzwoity w miarę) człowiek choć raz w życiu bywa Aniołem. Ale po spotkaniu z tamta kobietą został mi swoisty koszmar – a naprawdę nie miałam tego dnia i 2 złotych, Ani nie było w domu . Co to za życie, że zostaje człowiek z taką traumą, bo pomóc każdemu nie sposób. Na zdrowy rozum każdy z nas wie, że nie ma na całym świecie takich pieniędzy, które by zaradziły każdej biedzie. Uczyliśmy się przecież kiedyś o rzadkości dóbr. Ale popiół w ustach zostaje.
„…ze sie nie raz w wyzwiskach poplacze
wtedy zlosc ma szlachetna
eksploduje jak Etna
mruczac: Ja was tu dranie wykoncze !
ref:
Oj naiwny(a), naiwny(a), naiwny(a)
jak dziecko we mgle
jak Goliat na pchle”
To tyle tytulem komentarza do wysylania e-maili do dyrekcji Zellersa (chyba teraz w rekach Amerykanow, tak jak the Bay).
E-mail mozna tylko skasowac. Listem pisamym przynajmniej mozna sie podetrzec.
Ale pisac zawsze mozna 🙂
Torlin,
nie zgadzaj się, wolno – ja też się nie zgadzam i po to był ten tekst. A panienka może z tym iść doszefa i się poskarżyc, że klient ją opieprza o nagabywanie. Sa to wredne taktyki i ja sobie wypraszam. Tyle.żaznaczyłam, ze na szczytny cel to ja daję, i to wystarczająco, nie stać mnie na to, żeby codziennie coś. A czy 5$ to grosik… kwestia konta. Może dla milionera, nie dla mnie. Jacobsky, ja uważam, że jak się nic nie mówi, to jeszcze gorzej. A niech będzie, żem naiwna.
Dokładnie to, co napisała Helena i Pyra – wychodzisz na wredną babę, bo co to dla ciebie te 5$. Kiedyś chodziło o sprzęt sportowy dla dzieci czy coś tam – taka sama metoda. Przepraszam?! Dzieci niech zarobią, albo niech rodzice tych dzieci zrobią zrzutkę!
A teraz, drogie dzieci, pooglądajcie sobie boćka z Ustronia na żywo 🙂
http://www.bociany.edu.pl/#
O, zamachał skrzydłami i odleciał 🙁
Ale pewnie wróci.
Tu nie chodzi o naiwnosc, choc wiara, ze:
1. kasjerka pojdzie na skarge do przelozonego i wylozy mu na stol powody frustracji kupujacych (pieniadze, jakie zarabia kasjerka z pewnoscia motywuja ja do tego typu gestow)
2. przez co szef zmieni dyrektywy dla kasjerek (nie zmieni, bo to nie on decyduje)
3. a jednoczesnie Zellers czy inna kompania zmieni swa polityke dotyczaca okazjonalnych gestow dobroczynnych, ktore to gesty sa wazne dla dobrego wizerunku firmy (zwlaszcza, ze to klienci daja pieniadze, a nie firma, choc pewnie w jakiejs tam kwocie doklada sie do sum pobranych od klientow);
a wiec wiara w to, ze swoja gniewna i z pewnoscia bardzo odizolowana reakcja spowodujesz zgrzyt w poteznej machinie korporacyjnej moze wskazywac na spora doze naiwnosci z Twojej strony, przynajmniej w dyskutowanej tu kwestii.
Wiele razy byle nagabywany przy kasie, zeby dac na cos. Wstarczylo zwykle „nie, dziekuje”, po ktorym kasjerka z obojetnoscia i znudzeniem, ktorych poziom nie zmienil sie ani na jote po mo
zly klawisz…
a wiec:
Wiele razy byle nagabywany przy kasie, zeby dac na cos. Wstarczylo zwykle ?nie, dziekuje?, po ktorym kasjerka z obojetnoscia i znudzeniem, ktorych poziom nie zmienil sie ani na jote po mojej odmowie odwracala sie do nastepnego klienta.
Techniki proszenia o datki sa takie same jak techniki sprzedazy. Prosi sie kazdego, a kto da ten da.
Wrocilam z wuefu-plywania, zajrzalam co slychac , no i sie okazala ta genialna strona z bockiem na zywo. A w dodoatku to czegosmy z R. namietnie od pewnego czasu szuklaly – jak i gdzie zalozyc platforme na gniazdo, jak zachecic ptaszyska do zalozenia gniazda. A tam wszystko jest. Cudo! Dzieki, Alicjo. Wyslalam maila do R. w tej sprawie.
Wlasnie zrobilo sie ciemno i poszedl (poszla) spac, malutki(a). Wstawiam go do „ulubionych”.
Heleno, rok i dwa lata temu mieliśmy taką stronę na Hornby Island niedaleko Vancouver Island. Oj, to byla bajka, podglądać gniazdo bald eagles! No i faktycznie, dzwieki bylo słychać, ptaki sie wydzierały i tak dalej. Były 2 jajka, niestety, nie wykluły się pisklęta, a orlica siedziała na nich z całym oddaniem. Nawet było wiadomo, kiedy się mają wylęgnąć, a jak się przeciągnęło, wiadomo było, że coś złego się dzieje. Orlica siedziała na martwych jajach jeszcze przez tydzien, a orzeł jej przynosił jedzenie.
Były to już stare ptaki i niestety, juz za pózno na pisklęta.W końcu opuściły gniazdo. Zamknęli tę stronę, jeszcze tylko można o tym poczytać:
http://forum.hancockhouse.com/article.php/20060321210558763
Jacobsky: ustaw skrzyneczkę, napisz, na co zbierasz, jak będę chciała, wrzucę. Nie chcę być nagabywana, zmuszana – proste? Wydaje mi się, że proste.
Dziwne, że faceci (Torlin też) tacy milosierni i nie potraficie zrozumieć, o co mi chodzi.
Acha!
Czekajcie, kupiłam sobie wczoraj w „zdrowotnym” sklepie mąkę żytnią oraz mąkę siedmioziarnową, że tak się wyrażę, mieloną kamiennymi żarnami. W skład tej mąki wchodzi pszenica, żyto, owies, jęczmień, kukurydza, ziarna lnu, i… proso! Wszystko dość grubo zmielone, już od czytania składu człowiek się robi zdrowszy! Zaraz nastawiam na zakwas!
A to dziwne, bo ja nie jestem chlebowa, kromka, góra trzy na dzień mi wystarczy. Ale upiec mogę, jak najbardziej. I tak zakręcamy znowu do chleba, przez kawior i herbaty oraz zmuszanie do datków przy kasie 🙂
Alicjo!
Co do tego wszystkiego ma miłosierdzie? Zrobiłaś po prostu z igły widły. Na takie pytanie nawet nie musisz się tłumaczyć. Wystarczy jedne krótkie „nie”. Nie buduj teorii do tego wszystkiego. Pytania są ciągle: „Kierowniku, brakuje nam 30 groszy na flaszkę”, „mam chore dziecko”, „kup pan cegłę”, „czy odpowie pan na kilka pytań ankiety”.
Dziwnie zareagowałaś, Twoja reakcja była niewspółmiernie gwałtowna w stosunku do wydarzenia.
To może igla dla ciebie, mnie to denerwuje okropnie. A ponieważ żyję z demokratycznym kraju, mam prawo wygłosić swoją opinię. Nie pouczaj mnie, bo mnie to po prostu wkurza – dajcie mi spokój, wszyscy swięci!
Moja reakcja była adekwatna, to tylko Tobie się tak wydaje, że przesadzam, albo lubisz być nagabywany na każdym kroku. Wierz mi – swoje daję, więcej niż przysłowiowe 1% zarobku. Zadnej teorii nie buduję – chcę być zostawiona w spokoju i mieć możliwośc wyboru, i wypraszam sobie takie taktyki. Są poniżej jaj.
Dalej czegoś nie rozumiesz?No to ciagnij temat – ale sam, ja już powiedzialam 5 razy to samo na ten temat. Co tu jest do zrozumienia? A bardzo Cie proszę, dysponuj swoją kieszenia, a nie moją!
Pozdrawiam, i … acha, bardzo Cie lubię też! 🙂
Ja wtrace swoje trzy grosze w sprawie „zebraczej”.Tez nie lubie, gdy ktos w tak nachalny sposob doprasza sie pieniedzy.
Chwala Bogu,ze w moim miescie wiele organizacji wpadlo na pomysl stawiania swoich skarbonek,na ladzie w sklepach.Kto chce, sam wrzuca monety.Nikt nie jest nagabywany.A skarbonka jest oznakowana i stoi napisane na co zbieraja.Chyba pomysl wart upowszechnienia 😀
Ale jaja, a raczej ich brak!
Od wpol do szostej polskiego czasu (bylo juz jasno) ogladalam bocka w gniezdzie. Bylo duze ozywienie: wielkie naprawianie gniazda, przekladanie chruscikow z jednego miejsca w drugie, sporo czochrania sie dziobem pod skrzydlami (pchly?), i duzo ogolnego kokoszenia sie – juzci to na stojaco, juzci na siedzaco. Slowem, lepsze niz telewizor.
Przy okazji widac bylo ponad wszelka watpliwosc, ze w gniezdzie nie ma jeszcze jaj. Nie ma tez partnera (partnerki?).
Mnie trochę niepokoiło, że nocą pani bocianowa w świetle reflektorów, ale nie – to jest podczerwień (zapytałam, odpisali) i tylko my widzimy to światło, bocian nie. Te jaja to chyba będą, zauważ Heleno, że bocian pojawił się tam dopiero parę dni temu, 11-go. Ja przed udaniem się do łóżka zajrzałam, a tam już ruch, pani bocianica (zakładam, że to pani) co chwila wyfruwa i przylatuje z powrotem z jakimś budulcem. Też czekam, aż się jakiś pan pojawi – poszukam jakiejś strony o bocianach, bo mało o nich wiem. A może to pan bocian? Hm… nie ma jak sprawdzić!
O, a teraz senność mnie odeszła, bo tam ruch w gniezdzie, że hej!
A żebyście wiedzieli, że lepsze niż telewizja!
Daleko szukać nie trzeba, tam jest wszystko na tej stronie „O bocianach” .
Tylko faktycznie, ja widzę jednego ptaka – a gdzie drugi?
Pan Bocian zawsze przylatuje pierwszy i czeka na wybrankę , która przyleci za kilka dni.Porządek w gnieżdzie musi być. Jak to dobrze , że bociany nie noszą skarpetek 🙂