Tam gdzie bywała Elżbieta z Tonym czyli „Pieprz i wanilia”
Są z wśród blogowiczów prawdziwi podróżnicy i miłośnicy cudzych podróży. Mam nadzieję, że znajdą się i tacy, którzy pamiętają słynne w swoim czasie audycje telewizyjne „Pieprz i wanilia”, w których Elżbieta Dzikowska i Tony Halik wodzili widzów po całym świecie i docierali tam gdzie diabeł mówi dobranoc. A sprawozdawali to co widzieli i zjedli z niezwykłym wdziękiem.
Właśnie ukazała się książka (jak zapowiada autorka to pierwszy tom) zatytułowana „Tam gdzie byłam” pióra Elżbiety Dzikowskiej. Mam przed sobą tę bogato zilustrowaną książkę ( z piękną i przyjacielską dedykacją) i podczas lektury wspominam młode lata, gdy to sam nie mogąc podróżować, tym chętniej oglądałem wędrówki tej pary globtroterów. W zdumienie wprawił mnie początek książki, w którym Elżbieta opisuje swoje szczenięce lata w Międzyrzecu Podlaskim i jej udział w młodzieżowej konspiracji, która zakończyła się uwięzieniem w lubelskim Zamku czyli areszcie Urzędu Bezpieczeństwa. Ten fragment życia autorki był chyba równie dramatyczny jak późniejsze spotkania z rekinami, krokodylami czy nawet ludożercami.
W sumie książka jest jednak pogodna i pełna atrakcji. Są też strony dla smakoszy, bo sama autorka jest miłośniczką dobrego jedzenia i wina. A wiem coś o tym, bo spotykam się z nią przy stole co najmniej raz na dwa miesiące.
Oto więc stosowny cytat z książki słynnej reporterki:
„Kukurydzę, podobnie jak i drugi ważny składnik meksykańskiej kuchni, fasolę, przywiózł do Europy Krzysztof Kolumb. W Meksyku uprawia się ponoć dwadzieścia gatunków fasoli, ale najczęściej używa czerwonej lub czarnej. To najważniejsze dla biednych ludzi źródło błonnika i białka. Jest bardzo częstym dodatkiem do drugich dań. Zmielona i zmieszana z mięsem i przyprawiona pikantną papryką chili stanowi typowe nadzienie burritos, czyli charakterystycznych zwłaszcza dla północy kraju „osiołków”, jak nazywa się pszenne tym razem, uczciwie faszerowane tortille.
Wędrując z kamerą przekonaliśmy się, że symbolem kuchni meksykańskiej jest jednakże papryka chili. Sądzi się, że pochodzi ona z Peru i Boliwii, ale najprawdopodobniej znana była już w okresie państwa Inków, obejmującego także Ekwador, północną Argentynę i Chile, które zapewne dało jej nazwę. W Meksyku uprawia się jej aż 100 gatunków. Za czasów Azteków miała także własnego boga, a i teraz Indianie uznają ją za roślinę świętą. Nie tylko ze względu na smak – uważana jest także za afrodyzjak, a do tego ułatwia ponoć rzucanie czarów! W każdym razie trudno sobie wyobrazić potrawę bez chili. Cóż to byłoby za mole poblano czy indyk w czekoladzie, gdyby oprócz innych ziołowych ingrediencji nie dodać tam odpowiedniej porcji chili!
Czekoladą też zajęliśmy się w naszym filmie. Jakżeby inaczej, skoro po-chodzi z Meksyku i stanowiła ulubiony napój azteckich władców! Nazywała się wówczas xocolatl, czyli „gorzka woda”. W wodzie zimnej albo ciepłej rozpuszczano rozgniecione ziarna kakao, dodając do smaku miód, anyżek, wanilię, a nawet chili. Był to napój niezwykle kosztowny, bowiem ziarna kakao stanowiły cenną monetę, którą płacono za towary i usługi aż do XIX wieku! A ponadto czekolada także była uważana za afrodyzjak, toteż po-częstowani podobno przez Montezumę hiszpańscy konkwistadorzy zdecy-dowali się spróbować tej wątpliwej azteckiej ambrozji, chociaż wykręcała im gęby.
Czekolada była przysmakiem znanym już ponoć przez Olmeków. W znalezionych w grobach Majów ceramicznych naczyniach, i to już z VI wieku p.n.e., odkryto także ślady rozgniecionego kakao i przypuszcza się, że to właśnie Majowie wymyślili czekoladę gorącą. Była wykwintnym przysmakiem, ale także lekarstwem na anoreksję, zmęczenie, nerwicę, choroby układu pokarmowego, kamienie nerkowe i wiele innych dolegliwości. Europa poznała kakao dzięki Kolumbowi, któremu czekoladowa mikstura nie przypadła do smaku. Szybko zadomowiła się w Hiszpanii, gdzie mnisi podawali do napoju cukier, ale przez ponad sto lat sekret był strzeżony. Stosowana zrazu jako lekarstwo, szybko zaczęła dawać boską ponoć rozkosz podniebieniom zamożnych. Do Polski trafiła w XVIII wieku, zapewne dzięki kulinarnym upodobaniom Augusta II Mocnego, a już w następnym stuleciu (1859) recepturę na gorącą, pitną czekoladę wymyślił Ernest Karol Wedel. Szkoda, że ta marka znajduje się dziś w niepolskich rękach.
Pomidor, znany Aztekom jako tomatl, ma za to – jak mówią – właściwości odchudzające, ale pewnie wówczas, gdy się go nie łączy z avocado i z tłustymi mięsiwami. Tak jak właściwie wszystkim roślinom, które przybyły z Nowego Świata dzięki Kolumbowi, przypisywano mu właściwości sprzyjające męskości; Francuzi podobno nazwali go nawet pomme d’amour, jabłkiem miłości. My zawdzięczamy go komużby innemu, jak nie Bonie, która sprowadziła do swoich ogrodów pomodoro, „złote jabłko”. Tak czy inaczej owoc ten ma dużo potasu, magnezu, kobaltu, sodu, wapnia, witamin i innych składników uważanych za antyoksydanty, więc na pewno nie powinno się od niego stronić.
Wanilia też była – jakżeby inaczej – uważana za afrodyzjak. Musieliśmy się zająć nią także, bo gościła na azteckich stołach dodawana do czekolady, a jej kwiatami płacono ponoć podatki.
Zastanawiam się, o ileż uboższa byłaby nasza dieta gdyby nie odkrycie Ameryki? Przecież nawet ziemniaki, bez których trudno sobie wyobrazić dzisiaj polską kuchnię, stamtąd pochodzą. Co prawda nie z Meksyku, ale z Peru, jednakże i one przypominają nam o obecności tamtejszej, jakże bar-dziej odległej cywilizacyjnie niż nasza, przeszłości. Kiedy nasi praprzodko-wie mieszkali jeszcze w puszczy i żyli z łowiectwa i zbieractwa, Ameryka znała już uprawę roślin. I sztukę. Także kulinarną.”
Kto chce mieć więcej przyjemności musi sam sięgnąć po tę książkę.
Komentarze
dzień dobry …
tak … w tamtych czasach oglądało się ten program z ciekawością i z zazdrością bo człowiek musiał żyć w szarej rzeczywistości … niestety nigdy nie lubiłam czytać o podróżach bo wolę oglądać film o tym lub sama zobaczyć jak mogę ..
No proszę, dopiero przedwczoraj napisałam w komentarzu o „Pieprzu i wanilii” (przy okazji omawiania ulubionego owocu Nowego) a okazuje się, że byłam na tropie lektur Gospodarza.
Dzień dobry.
O, znaczy kolejna książka do kupienia!
Tymczasem podrzucam rumuńską prywatę: http://www.eryniawtrasie.eu/10692
Zamek w Lublinie. Mróz przechodzi po kościach. Niewiele było w Polsce miejsc, gdzie UB zamordowało bez wyroku tylu ludzi. Praktycznie niewielka różnica – z wyrokiem czy bez. Wyrok i tak na ogół nie miał nic wspólnego z jakąkolwiek winą. Pozostawał jednak jakiś ślad, można było choćby po latach prześledzić losy. Tam, gdzie mordowano na ruch palcem czy podniesienie brwi, często żaden ślad nie pozostawał.
Alicjo, Chicago wyobrażałem sobie jako zaniedbane, obskurne miasto z umierającymi dzielnicami po zamkniętych rzeźniach i z paroma enklawami pięknych wieżowców nad samym jeziorem, okazało się pięknym miastem tętniącym życiem. Jadąc metrem z dalekich przedmieść nie widziałem po drodze rozpadających się ruder typowych dla większości wielkich miast amerykańskich. Dzielnic pełnych ruder może być więcej lub mniej, ale w Chicago nie widziałem ich w ogóle. Może jeszcze gdzieś są, tylko się nie natknąłem, ale nie może ich być dużo.
W Chicago popłynęliśmy statkiem po rzece na rejs pod nazwą „Architektura Chicago”. Ten rejs pozwolił stosunkowo szybko zapoznać się z dobrymi przykładami art deco (wieżowce i wiele gmachów w „Loop”) i pięknymi wieżowcami ostatnich kilkudziestu lat, ale też przekonać, że są tam i dobre przykłady Bauhausu, o czym nie wiedziałem. W sumie bardzo piękne miasto tonące w parkach i innej zieleni, która zawsze miasto upiększa. Do tego bardzo dobrze zorganizowana komunikacja miejska. Nazwa „wietrzne miasto” rzeczywiście zasłużona, ale pomimo silnego wiatru zimno w połowie września nie było. I jeszcze coś, co pozwala cieplej myśleć o Chicago. Zwykła prywata w gruncie rzeczy. Skorzystaliśmy z lunchu oferowanego przez władze miasta emerytom. W parku Millenium nieopodal Cloud Gate odbywała się akurat impreza dla seniorów. Przechodząc zostaliśmy zaczepieni przez młodych ludzi rozdających posiłki zapakowane w pudełka. Nie była to akcja charytatywna tylko posiłek związany z tym, że seniorzy, dla których zorganizowano atrakcje na wiele godzin, musieli w tym czasie czymś się podtrzymac na ciele. Tłumaczyliśmy, że nie jesteśmy seniorami miejscowymi ani nawet krajowymi, ale to nie miało znaczenia.
Kolejna uwaga. Sears Tower została przemianowana jakiś czas temu na Willis Tower, ale wszyscy, jak zauważyliśmy, używają starej nazwy.
Dzielnica otoczona trasą kolejki miejskiej zawieszonej na słupach nazywa się „Loop”. Pętlą przejeżdżają chyba wszystkie linie dojeżdżające do centrum i jest to świetne rozwiązanie. Loop wydaje się dostatecznie elegancka. W sumie Chicago pozostawiło nam świetne wrażenie pod każdym względem. Nie poznaliśmy tylko miejscowej gastronomii, bo nie było takiej potrzeby. Za to piliśmy wino czerwone po węgiersku, czyli podawane w temperaturze ok. 8 stopni C. Wiem, że nie wszyscy w Ameryce tak piją. Na Węgrzech tez nie wszyscy. Poznaliśmy też kilka win firmowanych jako Robert Mondavi, który już nie żyje. Ale winnice zostały i noszą jego imię, choć teraz szefem jest Michael Mondawi, najstarszy syn Roberta. Wina z półek od bardzo niskiej do dość wysokiej. Przyzwoite można kupić za kilkanaście dolarów (+podatek) w sklepie typu naszego Cash and Carry lub za dwadzieścia parę (+podatek) w innych sklepach. To tanie smakuje podobnie do win, jakie można w granicach kilkunastu złotych kupić w Biedronce. Podobne wrażenie uszlachetnienia bukietu i smaku sztucznymi dodatkami.
Piszę o winach akurat Roberta Mondavi, poniewaz to współbohater głośnej we Włoszech afery z przejęciem winnicy Ornellaia markiza Antinoriego. Miałem przyjemność pić Ornellaię ze trzy miesiące temu i jest to wino znakomite. Ale też już nie całkiem Frescobaldiego, który kilka swoich przedsiębiorstw winiarskich, w tym także Castel Giocondo i Luce della Vite wniósł do spółki, w której udziałowcami, oprócz Markiza, są Michael Mondavi i Vodka Stolicznaja!
Pyro, nie podejmę się udokumentowania podróży wzorem Ewy, która to robi przypomocy linek. Jest to świetna forma, bo nie zamula Stołu, a zainteresowanym pozwala wszystko przeczytać i obejrzeć. Ale od czasu do czasu, jeśli Pan Adamczewski nie będzie miał nic przeciwko temu, trochę napiszę.
Na pewno coś napiszę o jedzeniu i piciu, bo to na temat.
Skoro spacerujemy ze Stanisławem po Chicago:
http://www.youtube.com/watch?v=luef1H24hU8
Jolinkowi,Małgosi i yurkowi dziękuję za podpowiedzi w sprawie blogów i diet bezglutenowych.Przekazałam Latorośli i niech Ukochanego rozpieszcza 🙂
Ja mogę to robić,ale tylko od święta 😉
Też bardzo lubiłam oglądać „Pieprz i wanilię”.
Stanisławie,
Z przyjemnością przeczytam opowieści i obejrzę zdjęcia z podróży, w jakiejkolwiek formie je przedstawisz 🙂
Ewo-wzruszyły mnie te koronkowe serwetki,na których podano Wasz obiad
w owej restauracji przerobionej ze starego młyna 🙂
Danuśka,
Na stole babcine serwetki i kamionkowa zastawa, na ścianach przedwojenne zdjęcia miasta.
Dzien dobry!
Stanislawie , dobrze ze jestes.
Wspomnien starczy Ci mysle ? na miesiace.
Fajnie ze Ameryka sie trzyma.
A juz chcialem dzwonic do corki w Pensylwani aby wracala z
ze wszystkimi ,,klamotami ,, do Europy .
Przeczytałem o Timisoarze, cofnąłem się do gruzińskich dróg. Czytałem z przyjemnością i potwierdzam jak najbardziej zasady tam obowiązujące. Nie jeździłem nigdy po gruzińskich drogach jako kierowca. Wyłącznie jako pasażer. Było to rzeczywiście przerażające. Początek lat 60-tych, ruch był pewnie niewielki w porównaniu z obecnym, ale wyprzedzanie na zakrętach, stan samochodów podobne do opisanych. Dla porównania w USA kultura jazdy mnie zaskoczyła. Z początku trochę irytował znany z Polski zwyczaj jeżdżenia lewym pasem, gdy się zamierza skręcić w lewo za 10 mil, ale stwierdzając, że wyprzedzać można z każdej strony i w tym wyprzedzaniu każdy pomaga zamiast przeszkadzać, przyjmowałem już wszystko spokojnie. Na amerykańskich ulicach i drogach wydaje się, że nikt się nie spieszy. Wszyscy jadą z szybkością zbliżoną do dozwolonej, ale w ogóle nie widać samochodów spieszących się szczególnie, zmieniających pas co 50 metrów. Zajeżdżanie drogi nie istnieje lub jest nagminne – to sprawa interpretacji. Gdy ktoś chce zmienić pas ruchu, włącza kierunkowskaz i po paru sekundach zmienia pas. Obojętne, czy tamten pas jest wolny czy zajęty. Jeśli zajęty, samochód obecny na tamtym pasie zwalnia i wpuszcza. Nie zauważyłem żadnego konfliktu na tym punkcie. A to bardzo ułatwia jazdę i czyni ją płynną. Amerykanie, z tego, co zdążyłem zauważyć, nie są jacyś wyjątkowo kulturalni. Są jednak uprzejmi i ta uprzejmość jest też widoczna na drogach. Wykazują też wielką cierpliwość dla ofiar losu, które – jak ja na przykład – pojechały nie tak i próbują sprostować swój błąd. Np. pierwszego dnia wypożyczenia samochodu skręcałem z małej ulicy w arterię po 8 pasów w każdą stronę. Było to już w nocy i nie zauważyłem, że po ośmiu pasach jest jeszcze 8 następnych za wysepką rozdzielającą. Skręciłem w ostatni pas pod prąd i natychmiast próbowałem zawrócić, co się łatwo udało dzięki wyrozumiałości innych.
13.o.o a jesze mgla.
Ale cieplo + 15°
Na obiad salatka kartoflana ,,tradycyjna,,
Plastry lopatki pieszonej , chrzan tarty , musztarda.
Borowki na slodko.
Bez kompotu.
Ale piwio tak.
Uf, u mnie juz po obiedzie. Lubie jesc kraby, ale to grzebanie w czelusciach skorupy bardzo mnie meczy. Na deser byla francuska szarlotka.
elap !
ZGADZAM SIE
Najgorsze sa te pracowite przygotowania .
Z miesem zawsze jest mniej roboty.
Dzien dobry,
Tym razem na temat 😉 :
Puree z gotowanej fasoli jest swietnym zamiennikiem ziemniakow, moze nawet chlopakowi Danuscynej Latorosli podejdzie, przepis:
szklanka (czy ile potrzeba) czarnej fasoli
1/2 cebuli (lub nie, jesli Alain bedzie jadl)
boczek, smalec lub olej
Fasole namoczyc na noc, zmienic wode, ugotowac do miekkosci, odcedzic zostawiajac 1/2 szklanki plynu z gotowania.
W garnku o grubym dnie zeszklic na boczku/ smalcu/ oleju drobno posiekana cebule, dodac fasole, utluc jak ziemniaki, w razie potrzeby dolewajac plynu. Dodac sol i pieprz, chwile odsmazac mieszajac – lubi sie przypalac.
Mozna dodac startego, zoltego sera do smaku, czosnku, odrobine chilli.
Podawac np z miesem zamiast ziemniakow, zawijac w tortille pszenne lub kukurydziane z salata, podawac z czipsami kukurydzianymi typu tortilla jako nachos (warstwa czipsow, warstwa refritos, starty zolty ser, 10 minut w piekarniku).
Stanisławie,
byłam pewna, że architektura Chicago Wam się spodoba, wszak to słynna „szkoła chicagowska” od ponad stulecia. Podoba mi się wielkie zróżnicowanie form, bo np. Manhattan czy każde inne „wysokościowe” centrum wielkich miast jest dość monotonne pod tym względem w porównaniu z Chicago. No i Frank Loyd Wright, genialny architekt, napewno widzieliście jego domy podczas tej architektonicznej wycieczki.
Dzielnice ruderowate owszem są, zależy, gdzie się trafi. Nie wspominasz o „Jackowie”, a przecież tam mieszka więcej Polaków, niż w stolicy Polski z przyległościami 😉
Zagęszczenie Polaków w Chicago jest spore, według obliczeń wynika, że jest to największa grupa etniczna w tym mieście.
A byliście „na dachu” Sears Tower (mnie też ta nazwa została)?
Do Chicago jeździliśmy dosyć często, bo mieliśmy tam dobrych znajomych. Niestety, znajoma przeniosła się trochę wyżej, niż dach Sears Tower, znajomy znalazł sobie nowszy model i jakoś się znajomość rozluźniła.
Jolly Rogers-uściskanko,pomachanko i podziękowanko 😉
Prosty i fajny przepis.Jestem pewna,że w wersji z olejem spodoba się też naszym wegetariankom Krysiade oraz Magdzie.Taki humus z fasoli 🙂
Danuśko, w wersji ekspresowej ja używam gotowanej fasoli z puszki dowolnego rozmiaru i koloru. Na zimno często z oliwą faktycznie jak hummus.
Duże M-wersje ekspresowe bywają najczęściej moimi ulubionymi wersjami 🙂
niedawno było tu chyba o mango .. koleżanka, która ma chorą wątrobę po żółtaczce je mango ze słodką śmietanką i płynnym miodem .. obrane mango pokroić wzdłuż na plastry … plastry ułożyć na talerzu w kształcie wachlarzyka … skropić śmietaną i miodem …
Jolly fasolka mi pasuje … 🙂
Danuśka moje też 🙂
Jolinku, dziękuję bardzo , to ja pytałam o mango – przekażę dalej; ciekawy przepis. Podsuń może koleżance mango las-s,i na wątrobę może być doskonałe w takim razie bo tam w sumie tylko jogurt i trochę miodu, bez śmietanki 🙂
Panierowane pieczarki zostały zjedzone. W charakterze deseru występują owoce aktindii, czyli kiwi, czyli chińskiego agrestu. Inka przyniosła cały, litrowy pojemnik i ja już podżeram od dwóch godzin. Jak na to obżarstwo jagodowe zareaguje moje wnętrze – nie wiem. Jest wyjątkowo dojrzałe i słodkie. Humor mam taki więcej jesienny, mimo prześlicznej pogody. To przez dzisiejszą datę – 23 października. Tak się złożyło, że wiążą się z tą datą różne wydarzenia rodzinne – w 1905r urodził się mój Hiniutek; w 1937r ożenił się z Janeczką; w 1990r pochowaliśmy Janeczkę (tak, tak , w rocznicę ślubu)
Juz dawno temu przekonalem sie, ze wszystko co mi smakuje najpierw zostaje potepione przez dietetykow, a nastepnie okazuje sie, ze jest zdrowe. Bardzo sie wiec ciesze, ze czekolada, pomidory i avocado, ktore wszytskie bardzo lubie, budza teraz uznanie naukowcow, choc nie jestem pewny czy to sa afrodyzjaki. W Chicago bylem ostatnio dwa razy i zrobilem identyczna wycieczke statkiem podziwiajac architekture srodmiescia. W czasie drugiej wizyty jechalem jednak przez (nie)slawna South Side, bodajze wzdluz 59 ulicy i to byl horror. Jestem w tej chwili w jednym z najbiedniejszych krajow Afryki, ale to co widzialem w Chicago bylo duzo gorsze bo czulo sie niebezpieczenstwo w powietrzu. W myslach bylem szczesliwy, ze moj taksowkarz byl Afro-Amerykaninem, a i tak czulem sie niepewnie gdy zatrzymywalismy sie na czerwonych swiatlach.
Nie wiem czy Pyra podżera owoce aktinidii smakowitej czy chińskiej, nie wiem ile z tysiąca odmian mango można kupić w Polsce, ale jestem w podobnym humorze – przez fale gorzko-słodkej nostalgii miotany.
Stanisławie – Przeżyłeś wizytę w Chicago. Pozdrawiam 🙂
To niesłychane,jak czasami powtarzają się nam pewne daty-w rodzinie albo wśród przyjaciół.Ja z kolei zauważyłam,że u nas ważne wydarzenia mają miejsce 5 lub 15 dnia miesiąca.
Pyro-zatem dzisiaj toast za Twoje jesienne nastroje i rocznice…
ROMek-cieszę się,że znowu do nas zajrzałeś 🙂
Uwaga – sekcjo wrocławska na blogu, tematem portretów miast u E,Bendyka jest Wrocław – przygotowują kolejną edycję portretów i proszą o wypowiedzi. U tu Alicja, Placek, Sławek, Nemo, Ewa47(?) i może jeszcze ktoś?
Że też zawsze Danuśka musi mnie ubiec. Kobiety.
Ech 🙂
W dodatku dzień urodzin Pyry to także rocznica urodzin mej Mamy. To dlatego nie mogę krzywdy zrobić, a ochotę na to , owszem, mam.
Ech.
Duże M koleżanka korzysta z książki Heather Jeanne to tam ma różne przepisy .. zdziwiłam się tylko, że tak dużo miodu w tych przepisach … nawet jest masło miodowe …
u nas też daty się powielały .. w tym samym dniu rocznica ślubu i urodziny córki i wnuczki ..
Placku – mam resztki instynktu samozachowawczego, zatem zmykam.
Pyro – Nie smuć się. Przepraszam, nie musisz się uśmiechać.
Nowa mapa Polski:
http://repostuj.pl/img/66902/the-land-of-kielbasa-2013/
Wybaczcie, nie mogłam się powstrzymać 😉
Młodzież gotuje,zostałam wyproszona z kuchni.
Ewo 😀
Ale zgrywy 🙂
Winiarski sie przeniosl do amerykanskich Winiar a winnice mial w Tlokini 🙂
ROMek, milo widziec, uwazaj w piaskownicy. Gazetki doszly.
Sama o sobie:
http://ninateka.pl/film/elzbieta-dzikowska-zapiski-ze-wspolczesnosci-1-5
Pyro, ja tez z Wroclawia.
Elap – no, popatrz. Prócz Warszawy najsilniejsza grupa.
Siedzac w cichym i pustym hotelu mam czas, aby przejrzec poprzednie wpisy i tak dotarlem do tekstu Gospodarza o jedzeniu austriackim. Poniewaz ostatnio uwielbiam Wieden i nawet sie zastanawiam czy tam sie nie przeniesc na emeryture to i kuchnie austriacka studiuje. Te knedle sa faktycznie dosyc ciezkawe, jedne mi smakuja inne nie, ale w jak sie wedruje godzinami po wzgorzach Lasku Wiedenskiego to ma sie sily na taka kuchnie, a zwlaszcza rozne wspaniale torty i kawy. nie mowiac juz o winach. W niedziele bylem w Warszawie w lokalu „C.K. Oberza” na Scianie Wschodniej (to jest chyba ul. Chmielna) ozdobionej roznymi portretami Franciszka Jozefa i scenami z Galicji, ale choc maja sznycle wiedenskie to w karcie win nie ma Gruener Veltlinera ani w ogole zadnych win austriackich! Pytalem o to kelnera, ktory odpowiedzial, ze wg. pani wlascicielki austriackie wina sie nie sprzedaja. To ja sie pytam czy w C.K. oberzach pijalo sie wina chilijskie i argentynskie? Pozostaje upic sie buttermilkiem czyli nie-maslanka, bo o tym byla dyskusja po wpisie Gospodarza o knedlach. O tempora, o mores!
Mam kolege, ktory sie urodzil 10 lat wczesniej ode mnie, choc w tym samym szpitalu i tym samym miescie to w innym panstwie. On w Niemczech a ja w Polsce 🙂
Pytanie za 25 tys zl – Co to za miasto?Pani Stanislawa zapyta, Prezes Pienkosz przkaze ksiazeczke oszczednosciowa PKO z wkladem 25,000zl na nazwisko zwyciezcy 🙂
2:30, 2:29, 2:28….
http://youtu.be/L4z4YnEDb4g
Podrozowac trzeba czyms. Mozna Volvo za 22 miliony, Mercem za 12 melonow czy Fiatem za jedne 1.5 miliona. No ale Syrenka juz za 70 tys, samochod dla kazdego 🙂
ewo, w podroze na poludnie proponuje malego fiata kabrioleta 🙂
http://youtu.be/4e-YYEYWME0
ROMek (19:37),
bardzo słuszna uwaga! Mieszkałam w Austrii i pamiętam czasy winobrania, sama nie uczestniczyłam, bo ktoś musiał oseska pilnować, ale kto żyw, do roboty! I ten pierwszy „sturm”, jeszcze fermentujący 😉
Znakomity, orzeźwiający napitek.
Nie wiem jak gdzie, ale taka była tradycja w okolicy, gdzie mieszkałam, chociaż nie była to okolica specjalnie „winna”. Inna sprawa, co chyba pamiętasz ROMku, to skandal kilkanaście lat temu z austriackimi winami w Kanadzie – wykryto, że dodawano do białych win glikolu czy czegoś podobnego (dla osłody). Import stanął, sprawę wyjaśniano, od tego czasu nie widzę austriackich win u mnie Za Rogiem, ale to mały sklep, mały wybór.
Zdrowie buttermilkiem 🙂
ROMku-gdybyś kiedyś w Warszawie miał spędzać samotny wieczór w cichym i pustym
hotelu,to daj znać.W organizacji mini,midi oraz maxi zjazdów blogowych mamy pewną
wprawę,zawsze coś się wymyśli 🙂
cudeńka z niczego …
http://lawendowydom.com.pl/dynie-z-materialu-bez-maszyny-do-szycia/
ROMek, tyle adoracji w jednym dniu, Ty nie oszalej, Ty lec na Pustynie Bledowska nastepnym razem. Po wykopkach zjazd w stolicy, jestem pewien, ze Gruener Veltliner sie znajdzie i kaczka po polsku a maslanka porankiem po przebudzeniu 🙂
ale mają ludzie pomysły ….
http://nakrachymspodzie.blogspot.com/2013/10/kiszony-kalafior-w-towarzystwie-papryk.html
Jak to z niczego – ze szmatek 😉
W czasach kiedy szyłam, miałam ogromne pudło kolorowych ścinków i pomysły, że jak będę miała czas, to…
Podobnie było z resztkami wełny (zaznaczam, sztucznych włókien nie używałam, wełna, jedwab, bawełna i ich mieszanki). Mówię tu o resztkach-resztkach, kilkumetrowych i całkiem krótkich kawałkach, ale to mi się przydawało do wplatania tu i ówdzie. Teraz nic nie wplatam, więc pozbyłam się tego, znajoma zabrała do wypchania poduszeczek. Najpierw wrzuciła tałatajstwo do sporej poszwy poduszkowej, zaszyła byle jak i wyprała. Wyprać trzeba było, bo to wieloletnie zbiory. Ja zresztą każdą rzecz, którą robiłam na drutach, prałam. Po pierwsze primo, że starsze wełny nabierały kurzu, a po drugie, a nawet najpierwsze primo dzianina raz wyprana przybiera pożądany kształt i tak już zostaje.
Pyro,
nic nie widzę we wpisie Bendyka o Wrocławiu 🙄
Ślepam?
Jak zwykle informacyjnie przynudzę – Studio opinii od dziś prowadzi serwisy przedruków – informacje, publicystyka, kultura. Dostęp do sporej części lewicującej i centro – liberalnej prasy. Zachłysnęłam się bogactwem.
Alicjo – rzuć okiem w prawo „Portrety miast”
Drogie Wrocławianki-Pyra chyba wspomina o tej stronie:
http://portretymiast.blog.polityka.pl/2013/10/23/wroclaw-miasto-spotkan-i-innych-mitow/#more-107
Oczywiście Drogie Wrocławianki i Wrocławianie 🙂
Pyro udalo sie, ale szczegoly dopiero jak male zmory do przedszkola wroca. Nowy ja Nairobi bardzo lubie, co nie zmiena faktu, ze nie bez powodu mowi sie o nim Nairobbery. Tak czy inaczej mam nadzieje, ze tych 18 Polakow przez CBD tez sobie pospaceruje i do Trattoria na luch wejdzie. A jak na kraby to Seven albo Tamarind.
Taka ze mnie Wrocławianka, jak z koziej…Bartniczanka ci jam! Chociaż nie powiem, z dekadę się na wrocławskich brukach szlajałam. Może nawet deko więcej, bo zawsze tam bywam, jak jestem w Polsce. Oprócz Wrocławia mam też wielki sentyment do Poznania, przez rodzinę i przyjaciół, i przez taki swoisty poznański klimat.
Ewa 17:52
🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Tak_Polacy_widza_Europe.jpg
Pyro,
we Wroclawiu nigdy nie bylam, od lat sie wybieram.
Urodzilam sie przypadkiem w Katowicach, do ktorych moi rodzice
przyszli po wojnie i dostali kompletnie urzadzone (poniemieckie)
mieszkanie z biblioteka i telefonem.
Od 30 lat mieszkam w zachodnich Niemczech, niedawno przenioslam
sie do wschodnich nad morze baltyckie. Piekne okolice, swieze powietrze, tanie ryby prosto z morza, ale czasem musze do duzego
miasta, wtedy wsiadam w pociag i za 2 godziny jestem w Berlinie.
Pojechalabym tez czasem do Szczecina ale niestety nie ma bezposredniego polaczenia.
Z powrotem do korzeni mojego ojca i dziadkow wrocil tylko moj syn
ktory opuscil Niemcy i od 12 lat mieszka we Wiedniu. Ja bywam tam kilka razy w roku, ostatnio we wrzesniu.
Ewa47 – pomyliłam Ciebie z Elap. Wiedziałam, że któraś jest z Dolnego Śląska tylko nie wiadomo która, nie padło na Alinę, bo ona warszawianka.
Wrocławianką nie śmiałabym się nazwać, chociaż przemieszkałam tam 10 lat. Za moich czasów były podziały na tych ze wsi i na tych z miasta. Ci z powiatowego miasta byli poniżej tych z wojewódzkiego, a stolica to nie wiem, nie znam się.
Takie było moje wrażenie z tamtych lat. Jesteś ze wsi…
Wielkie mi co 🙄
Prezydent w Tlokini a powinien zajrzec takze tutaj 🙂
http://www.rc.fm/polityczne/lazur-trzeci-na-swiecie.html?fb_action_ids=536493939759332&fb_action_types=og.recommends&fb_source=other_multiline&action_object_map=%5B657296684303220%5D&action_type_map=%5B%22og.recommends%22%5D&action_ref_map=%5B%5D