Dla przyjemności lektury i podwyższenia umiejętności
Ponieważ jest spora grupa wśród nas miłośników starych książek kucharskich postanowiłem przedstawić kilka porad z wydanej w 1882 roku a zredagowanej przez zespół Redakcyi Tygodnika Mód i Powieści książeczki pt. Doskonała gospodyni dla wsi i miasta. Dobrałem je tak by były zgodne z porą roku i do szybkiego zastosowania.
33. Suche konfitury w rodzaju Kijowskich.
Smażą się owoce jakie kto chce sposobem zwyczajnym, z tą różnicą, że można brać tylko funt cukru na funt owoców, gdy na konfitury ulepowe bierze się zwykle dwa funty cukru na funt owoców. Potem wyjmują się ostrożnie owoce z ulepu nie gniotąc ich, układają opodal jedne od drugich na przetakach i stawiają w wolnym piecu, można nawet w żelaznym kuchennym piecyku postawić, strzegąc jednak, żeby nie był nadto gorący. Tak sie zwolna osuszają; gdy już trochę oschną, zdjąć je z przetaków, osypać bardzo miałkim cukrem, i znowu dosuszać, jeźliby jeszcze zanadto miękkie były. To się powtarza kilka razy uważając po owocach czy już dostatecznie są osuszone. Nie trzeba jednak zanadto przesuszać, bo lepiej kiedy są miększe niż zanadto suche. Trzymać je trzeba w słojach szklanych, przesypane cukrem w suchem miejscu. Można też trzymać owoce w ulepię cały rok a osuszać tylko w miarę potrzeby. Tak samo można postępować z jagodami. Agrest, maliny, wiśnie i inne owoce bardzo są dobre w suchej konfiturze.
35. Wyciąg z włoskich orzechów, nadający potrawom i sosom smak wykwintny.
Bierze się kopa włoskich orzechów niedojrzałych (takich jak na konfitury biorą), wrzuca się takowe do wody wrzącej, aby zewnętrzna zielona skórka z nich zeszła. Potem obetrzeć orzechy płótnem i poprzekrawać je ostrym nożem w talarki. Wziąść łut goździków, łut pieprzu, pół łuta muszkatołowego kwiatu, cztery łuty czarnej i tyleż białej gorczycy (tak korzenie jak gorczyca zostawiają się w całości) jeden korzonek chrzanu w kostki pokrajanego, jeden ząbek czosnku, garść soli i dobrą szczyptę bobkowych liści. To wszystko wraz z pokrajanemi orzechami dobrze pomieszać i włożyć do słoja stosownej wielkości albo gąsiora. Trzykrotnie zagotować octu prawdziwego winnego tyle, aby o kilkanaście cali stał nad orzechami, po zupełnem wystudzeniu nalać takowym orzechy i pęcherzem pokrywszy mocno zawiązać.
Gdy przez miesiąc mniej więcej na słońcu postoi, można go używać, a ocet wypotrzebowany innym dolewać, co przez lat dwa ciągle powtarzać można, bez uszczerbku w smaku i dobroci jego. Parę łyżeczek tego octu do potrawek lub sosów dodanych nadzwyczaj smacznemi je czynią.
Radość wielka z takiej lektury. A o korzyściach porozmawiamy później, gdy będziemy mogli podzielić się własnymi doświadczeniami.
Komentarze
dzień dobry …
Piotrze napisz jak tam grzyby u Ciebie na wsi ….
Żaba obiecała i nie napisała … a na Zjeździe miałam też przyjemność pogadać z Eską przez telefon o dożynkach miejscowych ..
Czy Czesi mają jakąś charakterystyczną potrawę wartą grzechu? 😉
Torlinie,
Do wyboru, do koloru
Narobią apetytu, a potem nie ma żadnej restauracji, która by to podawała 🙄
Osobiście preferuję czeskie bażanty i kaczki.
Mają. Knedliki, do tego kawał mięsa w sosie grzybowym, gulasz albo cokolwiek w tym stylu – ale knedliki przede wszystkim. W dawnych czasach, kiedy tam pomieszkiwałam, knedliki robiło się „na piechotę”, teraz zazwyczaj kupuje się gotową mieszankę w torebce, która ledwie przypomina dawne knedliki (mówię tu o restauracjach, bo się dopytywałam). Knedliczki w Czechach to podstawa drugiego dania, podobnie jak dla Włochów makarony, a dla nas ziemniaki.
Będąc na południu Polski zawsze (oprócz tego roku) jadę na „Ceską stronę” i zamawiam knedliki z kaimś mięsem i sosem, chociaż wiem, że knedliki są z gotowca i to se ne vrati, co bylo…
Jak nie lubię kluch, knedliki, kluchowate bądź co bądź, lubię. Nawet te z gotowca. Tam gdzie mieszkałam, popularny był houskowy knedlik (ciasto drożdżowe) i do tej pory zresztą jest w tej części Czech.
Poniżej – w restauracji, w której stołowałam się przez ponad pół roku. Knedliki nie „na piechotę”, ale i tak mi smakowały. Tylko pana Zdenka brak…
http://alicja.homelinux.com/news/HPIM0225.JPG
Ten wyciąg z orzechów włoskich można by przygotować bez większego trudu. Tylko trzeba mieć dostęp do orzechów.
Okazuje sie, że dziurkowanych łyżeczek nie brakuje, a ja powątpiewałam w ich istnienie. Kiedy z Jolinkiem pilnie zwiedzałyśmy muzeum w Wilanowie, zauważyłam wśród różnych sztućców łyżki posiadające dookoła małe obrzeżenie/ nie wiem jak to nazwać/. Taka ciekawostka. Nie wiem, czy miały specjalne przeznaczenie.
Od wtorku oglądam filmy na festiwalu filmowym. Zaraz znów wyruszam do Gdyni. Teatr został rozbudowany, wyglada bardzo elagancko, a przede wszystkim może pomieścić więcej widzów, więc jak na razie nie ma problemów z miejscami.
Na orzechy już trochę za późno, są prawie dojrzałe.
Uch, jak zimno i mokro na dworze 🙁 Chyba się wezmę za prasowanie dla rozgrzewki.
Torlinie-nasza koleżanka właśnie wróciła z Pragi.Oprócz knedlików
i wieprzowych pieczeni jadła z upodobaniem ten deser :
http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Trdelnik_Praha.JPG
Trdelnik jest w sumie słowacko-czesko-węgierski,ale skąd by się
nie wywodził smaczny i z daleka pięknie pachnie 🙂
w naszych sklepach teraz można dostać świeże figi w bardzo przystępnej cenie … zakupiłam trochę i teraz do kawy smakuje bułkę chrupiącą z masłem i figą pokrojona w cienkie plasterki … można na to pokapać miodu ale i bez bardzo mi pasuje takie połączenie …
Krystyno liczymy na recenzje po zakończeniu festiwalu …
Placku,
najlepszego 😆
Ostrożnie z absyntem 😉
http://www.youtube.com/watch?v=CFSagvi9CIk
może było ale mnie zaciekawiło … dziś zrobię w tej panierce filety z kurczaka ….
http://passionfruit.blox.pl/2013/09/Ryba-w-chrupiacej-kokosowej-panierce.html
To nie Placek wybiera się do Czech, a Torlin, też Jacek 🙂
Jak najbardziej polecam absynt w Czechach w ilościach oszczędnych (do posiłków na trawienie), ale przede wszystkim PIWO! Czesi nawet w siermiężnych czasach zawsze mieli dobre piwo i halbeczka piwa nigdy nie zawadzi 🙂
nie wiem dlaczego ten komentarz z 11.16 czeka … może teraz przejdzie …
może było ale mnie zaciekawiło ? dziś zrobię w tej panierce filety z kurczaka ?.
http://passionfruit.blox.pl/2013/09/Ryba-w-chrupiacej-kokosowej-panierce.html
moje 2 komentarze czekają na moderacje … ciekawostka …
Alicjo, te czeskie knedliki sa bardzo podobne do wielkopolskich pyz, ktore rowniez sa na drozdzach i gotowane na parze. Ciezka jest ta czeska kuchnia, ale lubie n.p. moravske wrbcy, choc to nie wroble, a wieprzowina. Tez mam butelke absyntu z Czech i tez niewiele z niej wypito. Nawiasem mowiac sladem innych blogowiczow przeczytalem sobie o absyncie na wikipedii (w wersji ang.) i podobno ta czeska metoda z paleniem cukru u znawcow uchodzi za nowomodny wynalazek nieznany tym wszystkim slynnym artystom francuskim. Tyle na dzis, bo trzeba sie pakowac; jutro o tej porze bede w kraju sp. Pana Lulka, najsympatyczniejszego z wszystkich blogowiczow.
Dzięki, rozszerzyłem, wydrukowałem, i mam zamiar zjeść jeden posiłek w Pradze, ale taki „czeski”.
ROMku,
zauważyłam podobieństwo do „parek” gotowanych na parze, ale czeskie knedlicki są trochę cięższe ciastowo od naszych parek, które nie są wielkopolskie, chyba, że mówimy o czym innym.
Parki drożdżowe na parze gotowała ś.p.Pani Janina Domaradzka, która przybyła na Dolny Śląsk zza tzw. Buga.
Ależ to było pyszne, z sokiem malinowym! (wtedy jeszcze miałam na słodko, w podstawówce).
Czeskie knedliki powinny mieć w sobie kilka kostek podsmażonego chleba. Reguły nie ma – pewnie zależy od regionu.
Przyjemnej podróży, ROMek 🙂
Jolinku, łotrowi pewnie nie podoba się p-a-s-sionfruit 😉
To polecam w Pradze „U Vejvodu”, w samym centrumie, znana knajpa. Knedlicki z tym, co trzeba 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/img_2298.jpg
Tu dokładnie 😉
http://alicja.homelinux.com/news/img_2305.jpg
W okolicach okołopółnocnych nikt już nie je, ale wszyscy śpiewają, i to je pikne! Nie są to żadne zawodzenia, ale radosne piesnicki przy piwie.
Tak jak w Pradze obowiązkowe knedliki,tak w Poznaniu koniecznie pyzy drożdżowe na parze czyli pampuchy.Dla mnie program obowiązkowy,bo jam ci kluchowa bez reszty.
I Pyra swego czasu na nasz wspólny obiad parowańce zrobiła 🙂
Dzień dobry.
Podobnie jak Gospodarz kocham stare książki kucharskie, które mi służą przede wszystkim do rozrywki taniej i sympatycznej. Gdybym chciała wg nich gotować, to (prawdopodobnie) emerytura starczyłaby na 3 dni. Nie, żebym była aż tak uboga – to tylko relacja cen do dochodów w bieżącym czasie jest zgoła inna.
Dla przykładu podam spis przepisów na potrawy z ryb i z raków z „Gdańskiej książki kucharskiej”, przy czym zaznaczam, że każdy sos z tej książki zaczyna się od naszykowania pół funta masła.
No i tak wygląda spis przepisów działu „gotowanie i pieczenie różnych ryb”:
naszpikowany szczupak,
-roztłuczony szczupak,
– sos rakowy do ryb,
– karp gotowany,
– karp na inny sposób,
– goły okoń w zimnym sosie,
– faszerowany szczupak,
zrywany szczupak z rakami,
– rplady ze szczupaka,
– zraziki ze szczupaka,
– pieczony sandacz,
– gotowane karasie,
– karasie w sosie śmietanowym
– gotowany sandacz w całości,
– szczupak z ostrygami,
– szczupak i węgorz,
– gotowany świeży dorsz,
– gotowany łosoś,
– zrazy z węgorza,
– węgorz w galarecie,
– smażony węgorz,
– gotowana murena,
gotowane kiełbie,
– szczupak z sardelą,
– ryba smażona,
– mołwa moczona,
– raki w sosie śmietanowym,
– smażone śledzie,
– szczupak z chrzanem,
– okoń w sosie kaparowym,
– miętusy w sosie ze słoniny,
– pstrąg błękitny.
Ufff to nie jest kuchnia z pańskiego dworu, to kuchnia mieszczańska zasobnego miasta portowego a.d. 1804r
ps – czy ktoś wie, co to jest mołwa?
Pyro,
mołwić to znaczy mówić a mołwa to poprostu mowa. Tyle, że tak mołwiono jakieś 800 lat temu.
Piotrusiu – władco i Panie: to jakaś mołwa moczona, więc coś wodnego, co było suszone. Nie mam pojęcia co by to być mogło.
Ale skoro mołwa moczona to zapewne chodzi o:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Molwa_pospolita
Już się połapałam, że to sztokfisz, bo każą rybę pokrojona 2 dni moczyć w rzecznej wodzie, a potem w mocnym ługu.
Molwa to największy przedstawiciel dorszowatych. Taki sztokfisz suszony, a potem moczony.
Pyro,
wodę w Warcie masz, jeszcze tylko sztokfisz… 😉
I teraz widzimy jaka jest moc ukośnej kreseczki. Oto różnica między mołwą a molwą.
Nemo – ponoć babka Waleria lubiła sztokfisza i czasem kupowała, a moja Janeczka nie znosiła, twierdziła, że to śmierdzidło słone i twarde. Wiem, że bardzo popularne w Portugalii – ja nigdy nie widziałam, o jedzeniu nie mówię, bo skąd to brać? A teraz nawet ciekawa nie jestem.
A tak ogólnie, to zadziwiają mnie te przepisy gdańskie: bardzo dużo delikatesów importowanych : trufle, ostrygi, kapary, murena, rodzynek 3 gatunki, wina mozelskie i reńskie, cytryny na kopy, cukier, czekolada, kawa i chyba brak dużych pieców w domach, bo pieczenie mięsne i ciasta każą nosić do piekarza
Kupiłam bardzo sympatyczne pismo „Sielskie życie”.To pewno przez te wspomnienia
pozjazdowe 😉 Ciekawe artykuły o gospodarstwach agroturystycznych,ogrodach, zwierzętach,zabytkach,ciekawych wydarzeniach w różnych zakątkach Polski i w końcu garść sezonowych przepisów np.na pieczarki z farszem orzechowym.Odprężająca lektura na jesienny wieczór.
Sztokfisze widziałam suszące się w Norwegii, moczące się w specjalnych wannach w Hiszpanii i Portugalii (w halach targowych) i jadłam w Portugalii. Dobre.
Strugany na surowo trochę wiórowaty, ale słony wcale nie jest.
Dużo delikatesów importowanych, bo gdańszczan było stać. Poza tym pewnie przypływały statkiem.
Jadłam w Portugalii potrawkę z suszonym dorszem. Była smaczna. Chciałyśmy z koleżanką kupić paczkowanego suszonego sztokfisza. Ale zrezygnowałyśmy, bo chociaż był odpowiednio zapakowany to wydzielał tak intensywny zapach, że nie chciałyśmy odstraszyć współtowarzyszy podróży. 🙂 Wiozłam kiedyś sery z Francji. W drodze do Polski znajdowały się w torbie, która leżała w luku bagażowym. Gdy wsiadłam do naszego autobusu PKS w Bydgoszczy, w którym było włączone ogrzewanie to… 😀
Sery dojechały całe i zdatne do konsumpcji, ale dobrze, że w pobliżu siedzieli sami nieznajomi. 😀
Kedy Sławek jechał z Rudem na I Zjazd samochodem wypchanym serami po dach – a były jeszcze granice, ponoć celnicy zbliżyli się, odskoczyli i dali sygnał do natychmiastowego odjazdu. Pyszne te sery były.
Kiedy wracamy z zakupów we Francji, to potem przez kilka tygodni każde otwarcie lodówki przypomina nam, co jeszcze mamy z zapasów 😉
Najdonośniej chyba melduje się Le rustique
Asiu, dobrze, że nie skończyło się tak, jak u J.K.J „Trzech poanów w łódce”, kiedy ktoś chciał dowieźć prawdziwego limburgera do domu.
Ta (ten, to) molwa to prawdziwa ryba (po niemiecku Leng), ale nie sztokfisz, albo klipfisz np.
Jedno to nazwa gatunkowa (bez szukania: Rudnicki „Ryby wód polskich”, kupiona książka ok 1970 i nie wiem jak ją tam nazwał – wrodzone lenistwo, aby sprawdzić – ale zaliczał ją do gatunków występujących w Bałtyku), a drugie to sposób suszenia. Sztok – to na kiju, a klip – to na skale.
Nie wydaje mi się, abym tu wyliczył wszelkie możliwości suszenia i gatunki suszonych ryb, bo suszyli ludzie zawsze wszystko, co się do tego nadawało.
Wiozłam kiedyś z Islandii rekina zdechłego i sfermentowanego…o czym wspominałam już na blogu nawet niedawno, i że ponoć zapach (czytaj: smród) niesamowity. Samowity, nawet wyciagnięty ze szczelnego opakowania. Tak jak z durianem i jego rzekomym smrodem – to są legendy i tyle.
Podobnie z limburgerem. Smród i nie wiadomo co. Mnie tam nic nie odstraszy od dobrego jedzenia 🙄
Naprzeciwko wręcz 😉
Pepegorze,
przecież ustaliliśmy, że to molwa (nawet zamieściłam zdjęcie), ale sztokfisz czyli suszona, bo trzeba ją było moczyć. Zresztą nie wiem, czy w Polsce kiedykolwiek odróżniano sztok- od klipfisza, bo tradycja jedzenia suszonych ryb jakoś specjalnie się nie rozpowszechniła.
Ten rekin to harkal, zapomniałam zapodać. Łajza minęli z Pepegorem, bo ja też o limburgerze. Znakomity ser, u mnie we wsi nie ma w sklepach, pewnie legenda, że „śmierdzi” działa.
Smród to jest rzecz względna, dlatego zapowiedziałam szanownemu, który raczył bez konsultacji ze mną zaadoptować Mrusię, że ja i owszem, mogę Mrusię pogłaskać i dawać jej kocie cukierki czasem, ale TEGO nie będę ruszała. Chanel nr.5 rozchodzi się po domu bardzo szybko, a ja mam odruch wymiotny, serio.
Na szczęście odbywa się to rano i Jerz się tym zajmuje.
Wyprowadziłam zwierzątko na trawę, ale nie była chętna, bo jest wilgotno. Miało być zimno, a jest nadal tropik zachmurzony.
Na obiad proste chłopskie jedzenie – zmieniaczki młode, jajko posadzone i mizeria, do popicia huslanka.
O właśnie! Dla mnie to kwaśne mleko znakomite, takie jak za dawnych czasów w domu bywało w kamiennym garnku, zbierało sie z góry śmietanę na robienie masła, a resztę się wypijało, mniam mniam!
Z durianem jest tak, że niedojrzały nie ma zapachu, a przejrzały cuchnie. Właściwy stopień dojrzałości odznacza się aromatem będącym kompozycją „zapachu masła, migdałów, dzikiego miodu i wiórów dębowych”.
Zapach przejrzałego obrazują bardzo drastyczne opisy – zatkana kanalizacja, zgnieciony czosnek wymieszany ze śródziemnomorskim serem i przyprawiony onucą itp. 😉
Podobno właściwie dojrzały durian, potrząśnięty przy uchu, powinien wydawać lekki odgłos i powinien wydawać się względnie lekki w stosunku do rozmiarów. Grzechoczący ma mało miąższu, a dużo nasionek, całkiem cichy jest niedojrzały lub nasiąknięty wodą.
Na eksport nie wysyła się mocno dojrzałych.
Dotyczy to większości owoców.
Po ananasach jedzonych w Afryce przeszła mi ochota na kupowanie tych owoców w Europie. Również świeża figa ze sklepu nigdy nie będzie taka dobra, jak dojrzała na drzewie.
Nemo, pardon – wyważałem więc otwarte drzwi. Tak to jest, jak się wstaje i dosiada.
Suszoną rybę jadłem raz, w Lizbonie przed 30 laty. Zaprosił mnie na „bacalhao da brasa (jakoś tak pisane)” niejaki pan Buchholz. Okazało się, że to były głównie opiekane kartofle wraz z suszonym dorszem, oraz dodatkiem duszonej, kwaśnej kapusty. Sprawa wygląda bardzo na „kraut”, ale też pan Buchholz był Niemcem i wyczuł chyba we mnie coś podobnego.
Mała. skromniutka knajpka przy historycznym nadbrzeżu, ze śpichżami w plecach. Wyglądałem w oczach pana w osiemdziesiątce najwyraźniej jak nędzarz i zapytał, czy przyjmę jego zaproszenie.
Przyjąłem, ide się sztachnąć.
cdn
Nie przeszkadza mi zapach zgliwiałego sera (moja rodzina kocha chleb z masłem i zgliwiałym twarogiem + sól, szczypior, pieprz, ani ser limburski, ani serki harceńskie. Co prawda znam panią, która na zapac. Każdy z nas ma jakieś nielubiane zapachy.h serów reaguje torsjami, a kupione śledzie są umieszczane na balkonie i czekają na obsługę mężowską przy szczelnie zamkniętych drzwiach. Ja nie lubię zapachu gotujących się ryb i aromatów kuchni azjatyckiej opartej na oleju sezamowym
Oj, gapa Pyra – to zdanie wtrącone ni przypiął, ni przyłatał, miało być na końcu (o tym, że każdy ma zapach nielubiany)
No i kurdę, guzik wiem na temat duriana, przepraszam, że się wypowiedziałam 🙄
Na eksport wysyła się, co się wysyła – azjatycki rynek w Toronto rządzi się swoimi prawami, a jest to rynek potężny, nie tylko w Toronto, ale i na zachodzie kraju (Vancouver).
Durian nie ma „nasionek”, ma spore nasiona, co zresztą uwieczniłam na zdjęciach. Potrząsnąć przy uchu takim wielkim, trochę kłującym jednak owocem, niezbyt wygodnym do trzymania w rękach, to chyba wielka sztuka. A konsystencja duriana jest budyniowa, „nasionka” nie zagrzechoczą, mowy nie ma.
Tu rzeczony durian i następne zdjęcia, aż do „nasionek”
https://plus.google.com/u/0/photos/115054190595906771868/albums/5797224030497691585/5797225792506592290?pid=5797225792506592290&oid=115054190595906771868
Świeżą figę można wyhodować w domu, co ja czynię (w tym roku z marnym skutkiem, ale nie było mnie w domu dłuuuugi czas).
p.s.Ten owocek sprzedaje się na kilogramy (nie dziwie się!) nasz kosztował nieco ponad 30$, nie należy do najtańszych, ale jak sie chce spróbować, to cena nie gra roli.
Prosz bardzo – rozłupany durian:
https://plus.google.com/u/0/photos/115054190595906771868/albums/5797224030497691585/5797230004116205698?pid=5797230004116205698&oid=115054190595906771868
Rozłupałyśmy z Elą na patio (bo niby strasznie śmierdzi), a guzik, zapach był do wzięcia i przyjęcia, z resztą obróbki skrawaniem przeniosłyśmy się do kuchni. To brązowe to owe nasionka, wyglądem przypominające wielkie, podługowate kasztany.
Nie żałuję zaproszenia. Aczkolwiek jadło było smaczne to przyznam, że nie z tego powodu wybrałbym się do Lizbony.
Ciekawy był sam pan Buchholz. Okazało się, że jest właścicielem czołowej księgarni w Lizbonie, „Liv(b)aria Buchholz”, na centralnym tam placu. Kto zna to miejsce to przymomni sobie olbrzymi plac, wybiegający defiladową osią pod górę, a mając nadbrzeże w plecach, to był to lewy, przeciwny narożnik. Pan Buchholz wyznał mi, że musiał przylecieć z Limy, gdzie też sobie zbudował taką księgarnię, aby skontrolować co się dzieje na miejscu. Ze wstępnych ustaleń doszedł do wniosku, że jego zaufany oszukał go w bardzo poważnej mierze. Zaprosił mnie do odwiedzin. Zaszłem tam następnego dnia koło południa, ale zapytawszy o niego, miałem wrażenie że mnie zbyto, oceniając mnie po zewnętrznym wyglądzie. Zajechałem tam wtedy bowiem rowerem i takie miałem możliwości zaprezentowania się.
Wszystko to kiedyś tu po cześci opisałem
First, make sure that the stalk is fresh and not dried up. Sometimes durian sellers try to fool their customers by slicing off the tip of the semi-dried stalk to pass off the fruit as fresh. Next, place the durian close to the ear and shake it. If you can hear or feel slight knocks within the fruit, then it must be okay. If it knocks a lot, the durian may not be ripe and if it doesn’t knock, chances are that it is soggy already. And finally, give it a good sniff near the stalk to take in the aroma. Now you know….
sniff
First, make sure that the stalk is fresh and not dried up. Sometimes, he said, durian sellers try to fool their customers by slicing off the tip of the semi-dried stalk to pas-s off the fruit as fresh. Next, place the durian close to the ear and shake it. If you can hear or feel slight knocks within the fruit, then it must be okay. If it knocks a lot, the durian may not be ripe and if it doesn’t knock, chances are that it is soggy already. And finally, give it a good sniff near the stalk to take in the aroma. Now you know….
Pepegorze – Twoje portugalskie danie: http://www.pinterest.com/pin/573716440000416450/ 🙂
I przepis: http://moja-portugalia.blogspot.com/2009/07/bacalhau-bras.html
Nemo,
ja nie szukam po internecie – ja znam to z osobistego doświadczenia, gdybym nie spróbowała, tobym nie pisała.
Popatrz na zdjęcia – wyobrażasz sobie, że potrząchniesz tym i Ci zagrzechocze? HA HA!
Poza tym – czy ten durian był niedojrzały czy przejrzały? Nie wygląda na to. W internecie można znaleźć wiele głupot i je powtarzać, bez osobistego doświadczenia. Podtrzymuję moją opinię o durianie. Nie ma się czego bać.
No, Asiu, to wtedy na talerzu wyglądało bardziej po swojsku, choćy dla tego, że było tego znacznie więcej.
Wracałem do tej knajpki jeszcze dwa razy i nie żałuję. Raz miałem arrozo da marisco, tzn doskonałą zupę rybną, ze wszelkimi dodatkami morza, a raz pozwoliłem sobie na espadę, tzn filet z ryby włuczni. To danie rybne uważam do dziś za najlepsze, jakiekolwiek jadłem.
Nie byłem wtedy taki cieńki jak może wyglądałem.
Dobranoc
Raz jadłam i jestem ekspertem. A durian nie śmierdzi i już.
Jego hodowca powinien zaś, zanim zacznie opowiadać bzdury w internecie, udać się na konsultacje do Alicji 😀
Powspominałam przez chwilę – trochę słońca: https://picasaweb.google.com/104670639946022251378/Portugalia2008#slideshow/5922848612702819666
„W internecie można znaleźć wiele głupot” – tu się zgadzam całkowicie. Jest tu tyle jednostkowych sądów, ekspertyz i poglądów wyrażanych z niezbitym przekonaniem o ich absolutnej słuszności…
Alicjo, Ty TEŻ wyrażasz swoje zdanie W INTERNECIE 😀
Mam Cię uważać za bardziej wiarygodną niż ten hodowca i jeszcze parę innych osób mówiących to, co on? Dlaczego?
Krystyno – jakie filmy już widziałaś?
Przeczytałam, że podobały się filmy: „Chce się żyć” i „Ida”. Ciekawa jestem Twojej opinii.
La rustique ma rzeczywiście straszną siłę rażenia. Wiozłam go kiedyś do Karpacza w charakterze prezenciku – jeden mały krążek zapowietrzył mi samochód przerażająco.
Można go dostać w każdym polskim supermarkecie. Jest doskonały.
Ja wyrażam na internecie moje zdanie, ale na podstawie WŁASNYCH doświadczeń, co podkreślam. Żadnym ekspertem nie jestem – ale raz spróbowałam i opisałam moje odczucia. Oczywiście, że jednostkowe, chociaż nie bardzo, bo byłam w towarzystwie 3 osób.
Widzisz na zdjeciach, że ktoś zatyka nos? Nie bardzo, prawda?
Czytając opinie (internetowe), spodziewałam się nie wiadomo czego – „strach ma wielkie oczy”, powiedziałabym, z braku lepszego powiedzenia.
Co w tym złego, że podzieliłam się tym doświadczeniem z blogowiczami?
P.s. do nemo:
Mnie nie uważaj za osobę wiarygodną. Moje ulubione zajęcie – konfabulacja. Tak naprawdę to w ogóle nie istnieję, o czym wielu blogowiczów zaświadczy.
Tęcza!!! O 19:08 mojego czasu. Po ostatnich zawirowaniach pogodowych wszystko jest możliwe.
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_9313.JPG
dzień dobry ….
Asiu masz co wspominać …. 🙂
Pozdrawiam
Durian cuuuuuuuchnie!!! Mimo zapewnień , że smak ma wyborny nie zaryzykowałam zjedzenia nawet ociupinki. Synowa żartobliwie mówi, że duriana należy jeść na powietrzu ustawiajac się z wiatrem.