Mistrz propagandy
W poprzednim felietonie opowiedziałem o prof. Edwardzie Pomianie Pożerskim i jego zasługach w dziedzinie gastronomii. Wspomniałem tam o jego przyjacielu, wybitnym muzealniku i smakoszu z Jedrzejowa. Dziś więcej szczegółów z jego bogatego życia.
Tadeusz Konrad Przypkowski zapewne by się oburzył na taki tytuł. W czasach jednak, gdy tuż po studiach na Uniwersytecie Jagiellońskim i uzyskaniu doktoratu z historii sztuki rozpoczął pracę, został referentem propagandy kulturalnej najpierw w Krakowie, a potem w Warszawie. We wrześniu 1939 r. był referentem Ministerstwa Propagandy. Wojnę spędził w rodzinnym Jędrzejowie, zajmując się jawnie prześwietlaniem ludzi, czyli jako laborant rentgenologiczny w miejskim szpitalu, a niejawnie był tłumaczem Armii Krajowej podczas przesłuchań niemieckich jeńców.
Po wojnie zajmował się początkowo wyłącznie inwentaryzacją zabytków sztuki, które ocalały z wojennej pożogi. Później, zajął się także historią astronomii, bibliofilstwem, gnomoniką, fotografią, aparaturą naukową, malarstwem i gastronomią. Założył i prowadził aż do ostatnich chwil życia Muzeum Zegarów, umieszczając je w rodzinnym domu.
Nas interesuje najbardziej działalność Tadeusza Przypkowskiego na polu propagandy gastronomii. Tak, tak. Nie bez powodu przypomniałem w pierwszych zdaniach jego pierwsze stanowisko. Przed wojną zajmował się propagandą kultury, a w dobie PRL – propagandą polskiej kuchni.
Oto czterdziestoparoletni małopolski szlagon zderzył się z gastronomią socjalistyczną. On, który wyniósł z domu rodzinnego smak sandacza po polsku, faszerowanych kurczaków, czystego rosołu, barszczu z uszkami i bab wielkanocnych, spotkał się z normowaną gramaturą, ujednoliconymi przepisami obowiązującymi w całej Polsce, przypalonym kawałkiem wieprzowiny, grubo obtoczonej w tartej bułce, a nazywanej schabowym i… nie wytrzymał.
W Jędrzejowie zaczął gromadzić kulinarny księgozbiór oraz stare przybory kuchenne. Po kilku latach, gdy w Jędrzejowie zbiory z dziedziny historii polskiej kuchni mogły usatysfakcjonować niejedno muzeum, Przypkowski powołał do życia Kapitułę Orderu Pomiana. Tą nazwą jednego z najbardziej elitarnych polskich odznaczeń oddawał hołd zasługom na polu gastronomii swemu przyjacielowi, Edwardowi Pożerskiemu herbu Pomian. Do Kapituły powołał czołowych przedstawicieli gastronomii francuskiej, włoskiej i polskiej. W tej ostatniej kategorii znalazł się także wybitny polski dziennikarz Stefan Bratkowski. Ależ Stefan B. nie miał zielonego pojęcia o gotowaniu! – krzykną smakosze. To prawda, ale miał on inne cenne przymioty. Bratkowski, choć sam był w stanie żywić się nawet pieczenią ze starej podeszwy, miał instynkt do odkrywania nietuzinkowych postaci i lansowania ich oraz ich idei, narażając się nierzadko na poważne kłopoty. Tak było i w tym wypadku. Funkcjonowanie Kapituły Orderu Pomiana zyskało w warszawskim dziennikarzu nieocenionego propagatora, a nawet mecenasa. Tak trwało całe lata.
Laur Pomiana przyznano wybitnym europejskim przedstawicielom sztuki kulinarnej. Przypkowski publikował w specjalistycznych pismach Francji, Włoch i Anglii. Był także współautorem książki kucharskiej wydanej w Polsce i po polsku, w której opublikowano jego własny przepis na „przypkowską zupę cebulową”.
Jego następca na tronie dyrektora Muzeum, syn Piotr Maciej, opowiadając o Ojcu – kategorycznie zabronił pisania o Tadeuszu Przypkowski jako o kucharzu. – Ojciec nigdy niczego nie ugotował. Nie potrafił. Nawet nie czynił w tej mierze żadnych prób. On był po prostu smakoszem. Znał się na dobrym jadle, pisał o nim i przede wszystkim mówił. No i oczywiście jadł.
Chylimy więc czoła przed tym wielkim polskim gastronomem z małego Jędrzejowa. A blogowiczom przekazujemy w spadku jego koronne dzieło – przepis na zupę cebulową. Znajdziecie ją (przypkowska zupa cebulowa) na mojej witrynie kulinarnej www.adamczewscy.pl.
Komentarze
Panie Piotrze
Wydrukowałem przepis na przypkowską cebulową z paluszkami tylko nie wiem czy wyjdzie.Gotuję zazwyczaj w oparciu o pamięć smakową-dzięki doświadczeniom dobieram przyprawy i planuję kompozycję.Przyznam się jednak,że jeśli chodzi o zupę cebulową to jestem dyletantem, po prostu nie mam praktyki.Mama nie gotowała,żona takich doswiadczeń nie wniosła w wianie więc pozostaje eksperymentowanie.Podobną sytuację mam z kwaśnicą kujawską.Pamiętam cień smaku z dzieciństwa(babcia ją gotowała)ale trudno na podstawie cienia odtworzyć właściwą recepturę,by smakowało jak na kujawskiej wsi kupę lat temu.Analogicznie jest z czerniną-majaczy mi się jak z kaczki krew spuszczano w ciemnej i chłodnej sieni.No i te opowieści o partyzantach,którym w tej samej sieni doktor wcześniej wydłubywał pociski niemieckie. Jednym słowem całą legendę mam w głowie.Jak te wrażenia oddać smakiem zupy?To chyba cała tajemnica sztuki kucharskiej.
Pozdrawiam
Dla zainteresowanych – o wojennych losach Tadeusza Przypkowskiego pisze również Monika Żeromska w drugim tomie „Wspomnień”. Oprócz wyżej wspomnianej przez Gospodarza działalności, Przypkowski fabrykował również niemieckie dokumenty na potrzeby AK: „miał w palcach tę genialną łatwość naśladowania pisma, wykrojenia pieczęci czy czy nadruku, spreparowania papieru.” Jego pracownia rentgenowska stanowiła często punkt kontaktowy dla łączników zrzucanych prosto z Londynu i miejscowych oddziałów AK. Trzeba przyznać że miał ciekawe życie…
P.S.
Ja również dopisuję się do listy chętnych na książkę Wojtka.
Pozdrawiam,
Ewa
Panie Piotrze,bardzo ciekawe opowiesci.Przeczytalam z zaiteresowaniem.
Nie znalam wielu faktow z zycia bohaterow.Byloby pieknie,zeby idea Lauru
Pomiana ozyla!
A propos zupy cebulowej,mam juz dwa przepisy na nia,ale jakos nigdy zadnej nie przyrzadzalam.Zagladne jeszcze do panskiej witryny,zeby ostatecznie wybrac smakowity wariant.
Ps.Wojtku,lista chetnych na Twoja ksiazke rosnie!
Pozdrawiam,Ana.
A ja gotuje krupnik na zeberkach, pozywne danie w jednym garnku. Pogoda jest na goracy krupnik „z wkladka”, okolo zera i zimny wiatr. A jak pan malzonek przejedzie sie na rowerze 15km z pracy, nad jeziorem i na zachod, a wiatr zachodni… to juz tylko goracy krupnik moze go uratowac. Nie pytajcie mnie o ten rower, masochista, niech sie torturuje…
Milego weekendu!
Panie Piotrze
Ciekawi mnie jedna rzecz. Co Pan jada w ciągu dnia. Rozumiem, ze większość czasu spędza Pan w redakcji. Kanapki domowej roboty jakoś mi do Pana nie pasują, pobliskie jadłodajnie też nie… ALe coś Pan musi jeść ??? A może zamawia Pan coś z miasta?A może wymyka się z redakcji????
Zawiodę Pana. Nic! Zjadam rano śniadanie – obfite, smaczne, składające się z wędlin, serów, pieczywa, soku ręcznie wyciśniętego z pomarańczy i herbaty. Trwa to godzinę, bo dużo gadamy.
W ciągu dnia wypijam trzy cztery kawy (jest w redakcji na każdym piętrze świetny ekspres), butlę wody mineralnej. Nie jestem głodny aż do wieczora.
Po powrocie (naogół o 18 a czasm później) robimy obiad (kłócąc się kto gotuje) i znów spędzamy przy stole godzinę lub półtorej.
Potem jeszcze godzinka pisania lub czytania i odpoczynek.
To podobno bardzo niezdrowa metoda , ale robię tak od lat i doskonale funkcjonuję.
Czasem, gdy popołudniu idę z profesorem Garlickim do restauracji na obiad do rubryki Za stołem, to już nie jem wieczorem w domu.
Także w dni, w które mamy przyjęcia u kogoś, bądź u nas, też nie jem po raz trzeci.
Inny tryb panuje tylko podczas wakacji, gdy jem trzy razy dziennie. Ale w południe jest tylko mała przegryzka. Za to dużo pieszych wędrówek i pływania. Myślę, że dzięki temu zachowuję w miarę przyzwoitą sylwetkę.
Nie radzę jednak wzorować się na mnie. To indywidualny przypadek, że mój organizm wytrzymuje taki tryb życia.
Radze sie wzorowac. Otoz wedlug znawcow od jedzenia, wlasnie sniadanie powinno byc obfite, a w porze lunchu, ze uzyje tego slowa, drobna przegryzka, potem obiad i kropka. U mnie obiad jest mniej wiecej w okolicach godziny 17-tej, kiedy Rowerzysta wraca z pracy. Kolacji nie ma, bo niby kiedy mialaby byc, i po co, skoro wszyscy najedzeni.
Znawcy od dietetyki mowia, ze jak ktos zje obfite sniadanie, to dlugo dlugo nie mysli o jedzeniu, i ma energii sporo do zawodowej dzialalnosci. Rowerzysta by sie pod tym podpisal. A ja od zawsze mam tak, ze sniadanie to mniej wiecej okolo poludnia bym zjadla, i to kromuche nie za wielka.
A potem obiad. Tez dziala, widocznie taka moja wewnetrzna potrzeba 🙂
Podobno chińskie przysłowie mówi: śniadanie zjedz obfite, obiadem podziel się z przyjacielem, kolację oddaj wrogowi. Coś w tym jest…
A zebys wiedziala, Ewo! Od paru lat mam w rodzinie Cinke, to obilo mi sie o uszy 🙂
Swietna opowieść!
ja jednak mam prośbę: szukam informacji na temat kuchni małoposki, nie tylko przepisów ale także innych informacji. Potrzebuje tego ponieważ przymierzam sie do pisania pracy licencjackiej na ten temat. Proszę o jakieś wskazówki gdzie mogę coś na ten temat znależć. Mój kontakt to http://www.krzysztof_maruszak@wp.pl
z góry dziękuje za pomoc
pozdrawiam