Płacić za obiady? Ależ to hańba!
Najwybitniejszym znawcą polskiego obyczaju dziewiętnastowiecznego był Stanisław Wasylewski. A jego „Życie polskie w XIX wieku” to nieoceniona kopalnia wiedzy. Sięgam po tę książkę gdy szukam potwierdzenia wiadomości zdobytych inna drogą a dotyczących także kuchni i salonu. Ale sięgam także i w chwilach gdy szukam wytchnienia od spraw bieżących. Zwłaszcza tych atakujących nas z radia, TV oraz gazet. Taka chwila właśnie nadeszła. Odetchnijmy więc razem czytając o obyczaju bulwersującym rodaków przed dwoma wiekami. W restauracjach żądano od nich pieniędzy za posiłek. To wprost przechodzi ludzkie pojęcie.
„To był przewrót obyczajowy, z którego niełatwo dziś zdać sobie sprawę. Wolny, niepodległy, żarłoczny Polak ma wejść do nowomodnego „restoranu”, gdzie się płaci za jedzenie! Możliwe to bywało dotąd chyba w czasie podróży, w zajeździe, nie na co dzień. Chyba biedota odżywia się w gospodach, ludzie niezależni, przyjeżdżając do miasta, mieli sto okazji obiadowania u znajomych. Teraz szlachcic jednowioskowy nawet, który nigdy sztuki mięsa bez kilku gości nie zjadł, wchodzi rad nierad, a też z ciekawości, do traktierni, gdzie w izbach szafran z kuchni zalatuje, a tatarak w gruzły posiekany zalega podłogę. W Krakowie czekają podróżni na południowy hejnał na A-B, hasło rozpoczynania obiadów w traktierniach. „Gib mir nochmals diese psiajuchy und rzewuski mit powideln” – wołają niemieccy beamterzy.
Miejski pasibrzuch teraz już nie schudnie. Nie ranek tylko, wieczór i w południe Wzywa go usty restauratora
Każda dnia pora.
Tak woła w słynnej od r. 1820 Odzie do brzucha poeta warszawski Kantorbery Tymowski. Pamiętnikarze też zapewniają, że nąjwziętsza była jadłodajnia Rosengartowej, żony wąsatego majora Obucha, który z uderzeniem godziny 2 zasiadał do wspólnego stołu. Obiad z 5 smacznych potraw kosztował 2 złp. W piątki bywały sławne w całym kraju pierogi rosengartowskie ze śmietaną. W niedzielę barszcz z białym drobiem i szpikiem (po warszawsku: tukiem) z olbrzymich rur.
Jedyną usterką tych biesiad było smętne poczucie uczestników, że zasiadają do obiadów kupnych, jak literata początkowo mierziło, gdy posłyszał o wynagrodzeniu za płody ducha… Zaradzono i temu. Wąsaty major zapraszał na czarną kawę i fajki, i na karty, stołownicy byli jego gośćmi, mogącymi najwyżej stracić nieco dukatów przy faraonie. Ormianin Bazyli w Opatowie przed r. 1830 gości! przejezdnych bezpłatnie znakomitymi kapłonami, zapraszając jedynie do wypicia z nim paru butelek niemniej znakomitego węgrzyna, za który winno się było zapłacić po 20 złp. od wypitej butelki – kupcowi, z którym miał spółkę.
Konserwatyści, nieufnie spoglądający na „traktyjery”, chadzali bez protestu przed obiadem na kiełbasę ?na widelec”, albowiem początek jej dał bohater znad Elstery, który ze swą „blaszaną” kompanią zwykł jadać drugie śniadanie na stojąco, a la fourchette. Mickiewicz, jak to wiemy choćby z Pana Tadeusza, był znawcą i orędownikiem dobrego stołu. Wycierpiał niemało w kaźni wileńskiej, gdzie strawę „dość było w pokoju zakadzić, żeby myszy wytruć i świerszcze wygładzić”.
We Włoszech porównywał kotlety mediolańskie z wytworami Foka z Pohulanki, w Szwajcarii pałaszował ze wzruszeniem pierożki „szołtonosy”, których od lat nie spotkał. W niedzielę wielkanocną 1830 kazał ugotować jaja na twardo i czerwono w łusce od cebuli, częstując nimi obecnych w Tivoli na pamiątkę polskiego święconego. W Paryżu na święconym w Hotelu Lambert u Czartoryska poznał się z pisarzem, którego komedie są dziś tak żywe i nieśmiertelne, jak arcydzieła Mickiewicza – z Fredrą.
Ile tradycyj staroszlacheckich święconego obżarstwa dotrwało do połowy XIX stulecia – uczy w Pieśni o domu naszym Wincenty Pol. Dzik w poprzek stołu, nadziewany pardwami, przekładany głowizną, szynki jelenie, sarnie, baranie, prosię z chrzanem w pysku, sterty mazurków, przekładańców z „urobionym z przysmaków” koniem w tureckim siodle.
Mickiewicz, który obyczajem prawego Polaka wybuchał gniewem, ilekroć I głodny, przyklasnął Towiańskiemu, nauczającemu swych wyznawców: „Rozum pożyteczny jest i konieczny do życia ziemskiego w swoim zakresie, jak brzuch w swoim. Rozwijając przesadnie rozum, grzeszysz więcej jak przez obżarstwo brzuchowe. Wszelako, dając ciału pożywienie, częstokroć tym żerem dajemy wnijście duchom”. O tych zaleceniach nie pamiętał poeta, znalazłszy się nad Bosforem w obliczu wszystkich specjałów kuchni litewskiej, jakimi raczyli go nad miarę emigranci, i to był bezpośredni powód katastrofy 1855 r.”
No proszę. A dziś każdy, no prawie każdy, sięga do portfela gdy kelner przyniesie rachunek. I to bez ociągania.
Komentarze
Ten wiek XIX-ty i jego rewolucje… Mój ulubieniec, p.Wańkowicz przypomina, że i dyskretne przybytki higieniczne zaczęły byc powszechne – i płatne! A szlachciura kresowy przymuszony w Warszawie z przybytku takiego skorzystać, najpierw przezraził się na wieść, że ulgi może doznać za 25 kopiejek, potem na dodatek, w kalecie nie miał drobnych, a posługująca niewiasta, której wręczył rubla, zamiast wydać resztę, krzyknęła życzliwie „Wal Pan Dziedzic za całego rubla”. W Poznaniu, tam. gdzie dzisiaj nowoczesna i piękna sala koncertowa Akademii Muzycznej, w nieistniejącej już kamienicy , dwie wdowy po I wojnie założyły jadłodajnię :U cioci” – a dookoła same uczelnie wyższe i studentów masa. Młódź zjadała znakomity obiad i wychodziła nie płacącx, wezwanemu zaś stójkowemu tłumaczyli gorliwie wskazując na szyld „Panie władzo kochany! Czy Pan władza płaci ciotce za obiad? Przecież Ciocia by się obraziła!” Jadłodajnia istniała tylko pół roku, niestety.
A i całkiem niedawno, parędziesiąt lat temu niejaki Edward Stachura, pisarz-łazęga, napisał bodaj w książce „Cała jaskrawość”, że dwie rzeczy, jedzenie i spanie, należą się człowiekowi za darmo. Zdaje się, że nawet napisał to wersalikami: NALEŻĄ SIĘ ZA DARMO…
Dzień dobry Bando
:::
patrząc na wielkość niektórych dań w restauracjach
można odnieść wrażenie
że przyjemność ..chyba w samym płaceniu
🙂
co za czasy
Przyjemność płacenia to zbyt wyrafinowana przyjemność, jak dla mnie! 😉
Smakowitego dnia. 🙂
Mam pokrojoną, surową, zamrożoną modrą kapustę. Po raz pierwszy będę taką dusiła do reszty wczorajszego kurczaka. Jak myślicie? Wyjdzie?Do tej pory zamrażałam duszoną, teraz nie wiem jak tam z surową, a innej jarzyny w domu dzisiaj nie mam.
Brzucho – na ratunek b.Iżykowi
Jak się robi ciasto na kartacze – krok po kroku i pyra po pyrze, bo raz wychodzą ciastowate, raz rozgotowane, a rez, że oko można wybić. Nie leń się. Odpisz pręciudko
Pyro,
nigdy nie mroziłam kapusty, ale czasami zamarzała mi w ogrodzie, a potem tajała, bez szkody. Jak chluśniesz czerwonego wina to na pewno będzie dobra.
PS. Kapusta trzyma się znakomicie bez zamrażania w lodówce lub w styropianowym pojemniku na balkonie, byle była sucha przed zapakowaniem w folię. Zapakować, aby nie zwiędła.
Placic zu obiad ? Alez to hanba.
Czy jednak ktos wie skad sie naprawde to wzielo.
Podobnie jak okreslenie, ze cos idzie jak po sznurku. Tym razem odpowiedzi nagradzane beda na koszt odpowiadajacego.
Komunikaty dla MalgosiW i Alicji. Balaklavy zamówione. Kolor dowolny byleby czarny. Dostawa zu szesc dni roboczych. Obiekty towarzyszace czyli butelki juz czekaja w Poczcie Butelkowej.
Pan Lulek
Zrób lepiej Pyro z tej kapusty zupę. Zima jada się chętnie zupy. Nic tak dobrze nie rozgrzewa jak dobra zupa.
Dawniej tylko biedota odżywiała się zupa, ale dziś już się to zmieniło.
Zrob zupę Pyro.
Dodasz do niej soku z cytryny, no bo sama wiesz, ze zupa sama w sobie bez dodatku soku będzie zbyt słodka. Jeśli masz ochote na taka bardziej mocniejsza to zrobisz z niej cr?me. A jak nie to możesz zagescic ja mlekiem. Albo bulionem. Sama się przekonasz ze smakować będzie świetnie.
Spożywaj w małych zupnych talerzach. Dzieki temu zostanie jeszcze na jutrzejszy dzień. Zobaczysz jak się będziesz cieszyć jutro, ze masz jeden problem z głowy.
Aha, pytałeś się czy wyjdzie. Bądź spokojna. Prędzej czy później samo wyjdzie. Nie ma co martwic się na zapas.
johnny walker – nic, tylko grypa Ci zaszkodziła. Zupa jest, jarzynki nie ma. Jutro będę gotowała zupę typu ASzysza i – Johnny – nie będę zagęszczała ani mlekiem , ani bulionem. Taki miły, ciekawy ludź i taki pogrypowo słaby na głowę, no!
Są, już dotarły „Knajpy Lwowa”! Smakowitą dedykacją opatrzone tomiszcze wielkie. Szerokie, jak in folio, na długość A4 czyli razem kwadratowe. Już kiedyś zauważyłam, że książki tyczące dawnej kuchni, obyczaju itp często wydawane są w podobnych formatach. Tak też wydana była „Dawna kuchnia gdańska” i nawet okładki dość podobne : w sepiach i ochrach. Idę teraz to cudo oglądać, o lekturze sprawozdam za jakieś dwa dni.
I po obiedzie. Trochę był spóźniony, bo polenta nie chciała się dogotować 🙁 Zachciało mi się prawdziwej bramaty 🙄 W końcu podałam trochę ziarnistą, ale dobry sos wynagrodził czekanie. Zrobiłam gulasz wieprzowy z papryką i winem, do tego zielona fasolka, więc przynajmniej kolorystycznie bez zarzutu 😉 Skończyły się polskie ziemniaki, zamówiłam trochę u okolicznego chłopa.
Zaintrygowały mnie mickiewiczowskie „szołtonosy” w Szwajcarii 😯 I co się okazuje? To litewskie pierożki z suszonymi czarnymi jagodami, podane ze śmietaną i cukrem. Biedny Adaś nie jadł ich od 10 lat 😯
To okoliczny chłop nauczył się polskie ziemniaki uprawiać? Wielka zasługa Nemo. Żartuje sobie, oczywiście. Pyrze gratuluję otrzymania przesyłki. W sprawie kapusty niewiele mam do powiedzenia, chociaż wczoraj byłem na bankiecie oficjalnym, a zupą do wyboru, choć można było i obie, obok grzybowej z łazankami był kapusniak z osobno podanymi ziemniakami oskwarkowanymi i zapiekanymi. Kapuśniak cieszył się powodzeniem, a niektórzy twierdzili, że to nie kapusniak tylko kwaśnica. Na oko bardziej wyglądało na kapuśniak, ale głowy nie dam.
Poczytałam dalej i okazało się, że to na widok ravioli tak się nasz wieszcz rozczulił 😯
Cholera by to… przecież mówiłam, że już mam dosyć zimy, a tu na termometrze -22C 👿
Poza tym łotrPress mi zarzucił, że wysyłam komentarze za szybko i mam zwolnić. Wody z bagna się opił czy co?! 😯
Mnie zarzucił to samo i wciął 👿
Stanisławie, 😆
zamówiłam ziemniaki odmiany Lady Felicia i Desiree
Gombrowicz w Buenos Aires skorzystał ze sposobu pewnego znajomego na jedzenie bez płacenia:
„Kiedyś spacerując z jednym z nich po ulicy Corrientes i gapiąc się na wystawy (co za zaszczyt dla pana Gombrowicza!), powiedziałem, że jeść mi się chce (co za zaszczyt!). ? Nic, powiedział, nie przejmuj się, mam trupa, starczy dla dwóch. Wsiedliśmy do tramwaju i pojechaliśmy na przedmieście, do jakiegoś domku w dzielnicy robotniczej, gdzie rzeczywiście nieboszczyk, nie wiem jakiej nacji, leżał w trumnie, obłożony kwiatami, a rodzina, krewni i znajomi żegnali go w żałobnym milczeniu. Pomodliwszy się, przeszliśmy do sąsiedniego pokoju, gdzie był poczęstunek dla żałobników, bufet, kanapki, wino, jedliśmy i opowiadał, że nieraz wyszukuje sobie trupów w tym barrio, że najlepiej dowiedzieć się od kościelnego.”
Brzucho wpadł i wypadł, a tam Wojtek czeka. To jak, umie ktoś te kartacze robić, czy nie? Ja nie umiem i nie robię, nie mój region kulinarny. Tu przypomnę, że mój śląski Dziadek, Augustym na uwagę, że nic o Polsce centralnej i wschodniej nie wie i na oczy jej nie widział, huknął na wnuczkę (czyli Pyrę) „Nie fanzol Dzioucha. Przeca żem Ci padał, Jarzina : byłzech w Chorzowie, jakem Twojego Fatra do gimnazji zasztrajbowoł” W tłumaczeniu to znaczy, że Dziadek był na wschodzie aż w Chorzowie, kiedy mojwego Ojca do gimnazjum przemysłowego zapisywał. A Jarzina, to ja . Po śląsku imię znaczy jeżyna i tak Dziadzio moje imię użytkował.
Kartacze?! Nawet ich nigdy nie jadłam 🙁
Wszystkie plagi egipskie na mnie sie uparły… rozdarłam sobie paznokieć na pół, boleśnie. Kości nadal mnie bolą, dałam sobie spokój z aspiryną. Jerzor wstał, zjadł śniadanie i na powrót hipnął w wyrko, zamiast na przykład udać się do pracy (nie zając, powiada…).
A ja jak zwykle niewyspana.
Suszarka nadal nie naprawiona – i jak ja mam pranie robić, gdzie je wysuszę?!
Nie mogę znależć gwarancji do tej suszarki – diabeł ogonem przykrył, przecież wszystkie rachunki i te rzeczy kładzie się zawsze w tym samym miejscu.
W Lotto nie wygraliśmy 43 milionów, ale to normalka.
W lodówce puchy, jest kapusta zwykła. Może by jakąś zupę, jak radzi Arkadius. Na rosołku z kostki…
Nie lubię poniedziałków!!! 👿
Do teraz slyszalem, ze mozna upic sie w trupa. Ale jesc na trupa. To chyba tylko mógl wymyslic Gombrowicz.
Przy okazji pytanie.
Czy podczas oficjalnego bankietu wypada siorbac zupe czy pozostac przy wariancie, milczkiem zwawo jedli.
Jak to wspaniale, ze nie tylko mnie wcina
Kupa razniej
Pan Lulek
Pyro,
tu jest dyskusja na temat kartaczy. Sami znawcy 🙄
http://www.kafeteria.pl/bonappetit/przepisy/obiekt_int.php?id_p=9885
kurka wodna pieczona w pysk
kompletnie zapomniałem o pytaniu Wojtka o kartacze
(u siebie się produkowałem)
ale niewiele wiem, tyle co zjem
sam zaraz sięgnę do powyższego
Jadłam kartacze, to wymysł północno-wschodniej Polski. Na ogół podają je parami, a ja już po pierwszej połówce wymiękam. Wolę małe pyzy!
Zajrzałam pod sznureczek, podany przez nemo , zachwytom nie ma końca, chyba się kiedyś skuszę na te kartacze? Ale na jakieś większe zebranie, bo przecież nie będę robić dla nas dwojga – jak już, to dla większej ilości osób.
Z pola walki:
gwarancja się znalazła, ważna do końca kwietnia, spec od naprawy zjawi się w przyszły wtorek. Trzeba zadzwonić do niego rano między 8-9 i przypomnieć.
Jerzor powiedział, że do pracy to on tak około południa, przecież nie zając.
Z urzędem podatkowym od nieruchomości wyjaśniło się, ze policzyli nam za duży metraż i za dużo nam kazali płacić podatku od. A to skunksy ponure!
-22C było rano. Przez moment (przed chwilą) zaśnieżyło, teraz swieci słońce.
Jutro przyjaciółka z Niemiec ma urodziny. Żebym nie zapomniała zadzwonić. Przypomnijcie.
Na obiad coś z tą kapustą. Może zupa, może coś innego, jeszcze pół dnia przede mną.
Wracam do roboty.
nemo bylas kiedys w Solurze (Solura)? Cos sie ostatnio zgadalo i kolega opowiadal, ze miscowosc sliczna no i z Polska tak zwiazana.
Czytam tak o tych XIX-wiecznych szlachciurach zbulwersowanych, że muszą płacić za obiad w „restoranie” lub „traktyjerni” i stwierdzam, że nie tylko Polacy, ale i „wynalazcy” restauracji na wysokim poziomie – Francuzi, kuleją o kilkaset lat za Chińczykami 😯 W Chinach już w X wieku były w miastach restauracje dla arystokracji i plebsu, a wraz z rozwojem turystyki i nastaniem mody na podróże do szczególnie atrakcyjnych miejsc w XIV w. powstały restauracje w pobliżu tych atrakcji i na statkach pływających po jeziorach. Do dobrego wykształcenia ogólnego należała znajomość tajników tradycyjnej kultury kuchennej dochowana do dzisiaj.
Francuski „restaurant” z Haute Cuisine zawdzięczamy rewolucji francuskiej i bezrobotnemu personelowi arystokratycznych pałaców, którego chlebodawcy salwowali się ucieczką za granicę lub zostali skróceni o głowę pod hasłem: Te usta już nigdy niczego więcej nie zjedzą 😎
yyc,
byłam. Jakoś nie mogę się przyzwyczaić do polskich nazw typu Solura, bo zostały przejęte z francuskich, a to przecież niemieckojęzyczna część i to miasteczko nazywa się Solothurn 😉 Jeszcze gorszy jest kanton Gryzonia 😯 (Graubünden) tam gdzie Davos, który nieodparcie kojarzy mi się z myszami 😉
Solothurn szczyci się tym, że mieszkali tam różni słynni masoni m.in. Kościuszko i Mazzini, który ma swoją ulicę w każdym włoskim mieście.
Humor mi się poprawił. Dostałam PRAWDZIWY list od starego przyjaciela, na prawdziwym papierze, odręcznie pięknie kaligrafowany (słynął z tego). Dwa bite arkusze formatu A-4. zupełnie jak sto lat temu, kiedy obficie korespondowaliśmy.
Od czasu, kiedy siostra zaopatrzyła się w komputer (oj, dosyć dawno temu…), skończyły się ręcznie pisane listy, koperty, papeterie… Normalnie wzruszyłam się!
Przydałoby się trochę popisać, przy klawiaturze ręka rdzewieje. A kiedyś raczej dbałam o przyzwoity charakter pisma. Teraz? Kura pazurem 😯
No to ja sie urodzilem w Breslau w takim razie. Kazdy jezyk ma swoje wlasne nazewnictwo, nie tylko polski. Niektore nazwy sie spolszczyly inne nie. Jak sie po swiecie pojedzie to widac jak anglosasi potwornie kalecza miejscowe nazwy. Nowy Jork bedzie nowym jorkiem i przyznam bylo by bardzo dziwne gdyby w Polsce stal sie nju jorkiem.
Ja nigdy nie przestalem pisac listow, choc niewatpliwie pisze mniej. I dostaje mniej ale dostaje. Najbardziej jednak wzruszaja mnie kartki swiateczne pisane i wysylane grupowo poczta elektroniczna. Do singli i rodzin, dzieciatych i bezdzietnych rowno pozdrowienia dla rodziny i dzieci….bardzo to osobiste. I tak dobrze, ze nie trzeba potwierdzac odbioru. Ale tez pokazuje to ludzi i ich wyrobienie, kindersztube. W koncu PRL z prostakow zrobil inteligencje wiec w sumie nie ma co sie dziwic. Oglade wynosi sie z domu.
yyc,
z tym przyjacielem mam kontakt internetowy, ale kiedyś zgadaliśmy się na temat, jak to drzewiej pisywaliśmy i chciało się nam, niejeden raz trzeba było zacząć pisać od nowa, bo coś nie wyszło, a kreślić się nie chciało, żeby nie paprać listu.
Ja miałam zwyczaj pisać list przez cały tydzień, codziennie coś dopisywać (najczęściej na nielubianych lekcjach :cool:) – i po otrzymaniu kolejnego dopisać co należy i wysyłać. Wychodziły z tego niezłe kobyły, ale były doceniane, nie mówiąc o tym, że były przedmiotem zazdrości całej jednostki wojskowej. Podobno na nic – poza przepustką – w wojsku się tak nie czeka, jak na listy. No to w ramach wdzięczności za tamto dostałam list „na piechotę”.
Kartki elektroniczne… no tak, wzruszające 😉
Dostajesz mailem sznureczek, na który masz kliknąć, żeby sobie odebrać i tak dalej.
Ja dzwonię z życzeniami i ucinam dłuższą pogawędkę, jakoś się tak przyjęło i każdy na to czeka. Oczywiście działa to w jedną stronę, tak się utarło…
A z listami mi tak zostało, że do ludzi, z którymi utrzymywałam kontakt, pisałam własciwie bez przerwy. Przejęła to ode mnie siostra i nasz Tata.
Elektronika… pewnie, że wygoda i tak dalej, ale czasami się łezka w oku zakręci za dawnymi czasami, kopertą, znaczkiem i przede wszystkim, że się komuś chciało napisać, a nie naklepać 😉
yyc,
chyba mnie nie zrozumiałeś 😉 Ja też mówię Nowy Jork, Monachium, Londyn, Lozanna i Genewa. Miałam na myśli nazwy miast mało popularnych, których nikt nie znajdzie na mapie, jeśli nie zna nazwy oryginalnej. Oczywiście, dobrze jest wiedzieć gdzie leżą Solura, Akwizgran, Monastyr, Moguncja itp. ale nie ma katastrofy, jeśli użyje się nazwy oryginalnej i aktualnej. Breslau nie jest obecnie oficjalną nazwą Wrocławia w Polsce. Jeśli jednak rozmawiam z kimś po niemiecku, to nie mam oporów w użyciu niemieckiej nazwy.
Solura, niem. Solothurn, franc. Soleure, wł. Soletta wywodzi swą nazwę z rzymskiego Solodurum.
Czy wiesz, gdzie leży Aix-La-Chapelle i jak się nazywa po polsku?
yyc,
gdybyś się wybierał do Solury pociągiem z Wrocławia, to musisz żądać biletu do Solothurn 😎
„Solothurn – stacja kolejowa w Solurze, w kantonie Solura, w Szwajcarii. Znajdują się tu 3 perony.”
I odwrotnie: jak jechałam pociągiem do Breslau, to panu w kasie na stacji kolejowej w sąsiedniej wsi (w moim miasteczku pociąg nie jeździ) musiałam przeliterować WROCLAW, bo w komputerach kolejowych są tylko ORYGINALNE NAZWY.
Mowisz nie masz nic przeciwko rozmawiajac z Niemcem o Breslau wymieniac te nazwe ale masz problem wymieniac rozmawiajac z Polakiem nawzwe Solura, ktora akurat w Polsce wcale nie jest taka nieznana. A to ze wiekszosc ludzi nie ma pojecia kto to byl Charlemagne i gdzie byla jego stolica wiec nie znajdzie na mapie Twojego Aix…..
Kochany yyc,
ja nie mam oporów w używaniu nazwy Solura, tylko mi dziwnie 😉 Po prostu przywykłam do tutejszych nazw i już.
A to moje Aix… znajdzie się bez problemu, bo Francuzi tej nazwy używają nadal. Oczywiście nie kolejarze 😉 Wiesz, jak się zdziwiłam w latach siedemdziesiątych w pociągu relacji Kraków – Aachen, że ten pociąg jedzie do legendarnego Akwizgranu? 😯 Wysiadłam we Wrocławiu…
Jak lece do Kraju to lece do Warsaw bo tak tu mowia i tak maja w komputerach, ale to nie znaczy, ze jak rozmawiam z Polakiem to mu mowie, ze lece do Warsaw (choc pewnie i tacy sie znajduja, ba nawet tutaj ludzie nagminnie mieszaja jezyki) tylko ze lece do Warszawy. I jakie to ma znaczenie ze w komputerze maja Aachen w Polsce i tak sie mowi o Akwizgranie. Mowimy komputer a nie computer. Zreszta czytajac polskie gazety przekonuje sie, ze w Polsce uzywa sie obcych terminow zwlaszcza angielskich nagminnie i nawet Polonia tak strasznie nie zanieczyszcza jezyka jak rodacy w ojczyznie. Ja osobiscie uwielbiam termin „celebryta” ale i w Polityce czytalem o „targetowaniu”. Zreszta nie tu miejsce i pora (bylo o porach) na dluzsza dyskusje.
Droga nemo stolica Karola Wielkiego byl wlasnie Akwizgran wiec chyna nie zrozumialas mojej odpowiedzi…J
Jesli jednak ludzie nie wiedza kto to Karol a takich jest coraz wiecej to i nie wiedza co to Akwizganie. Pierwszy raz osobiscie bylem w Akwizgranie w latach 70-tych i jechalem z Breslau do Aachen. Zwiedzalem skarbiec w katedrze w Akwizgranie mimo ze dojechalem do Aachen. To chyba nie sa wielkie tajemnice. Z Polski nie jezdzimy do Pays-Bas a Francuzi maja tak w komputerach
Mnie też „celebryci” rozśmieszają, ale nie denerwują, no bo własciwie jakie tu wynalezć określenie?
Ale do pasji doprowadza mnie zjawisko używania słów obcych, gdzie tylko się da. Moje dziecko, wychowane w środowisku angielskojęzycznym, mówi czystą polszczyzną. Ale się zdziwił w ubiegłym roku, kiedy posłuchał współczesnej używanej polszczyzny…A nie był w kraju 15 lat. Trochę się zmieniło, nie tylko na oko, ale i na ucho.
Drogi yyc,
co mam zrobić, żebyś mnie właściwie rozumiał? 🙄
Nie trzeba znać historii Karola Wielkiego, żeby znaleźć francuską nazwę Akwizgranu czyli Aachen.
Tez mialam przezycie z racji nazewnictwa wlasnie z Aachen w latach siedemdziesiatych. Pzyznam sie do tamtej pory nie znalam wlasnie niemieckiej nazwy Akwizgranu, choc wiedzialam kto to jest zarowno Karol Wielki jak i Charlemagne. Wyladowalam Nadrenii i znajomi niemieccy tzw. akademicy, zaprosili mnie „na zakupy” do Aachen, jestesmy w centrum kolo katedry, ja sie gapie, gapie sie jeszcze wiecej bo mi cos zabudowa przypomina, gapie sie jeszcze wiecej jak przechodzimy kolo niewielkiego pomnika, pytam sie gdzie jestesmy – no w Aachen, a to kto – a to nic Karl… i ja dopiero przez kombinacje, ze to „a” ma oznaczac wode czyli aqua, czyli po polsku dlatego bedzie Akwizgran, wpadlam na to gdzie jestem, gdyz moi gospodarze mili stosunek do historii swego kraju zwisajacy i nie odczuwali potrzeby poinformowania mnie, ze tu zasiadal wielki cesarz.
Jezeli bedzie referendum w sprawie polskiej nazwy dla Solothurn, to ja glosuje na Solodurum! 😆
Kiedys sie mowilo o gwiazdach. Tylko ze skoro w Hollywood sa celebrities (stars juz niemodne) no to w Polsce nie moga byc gwiazdy.
nemo widze ze sie swietnie dzisiaj rozumiemy. Oczywiscie ze nie trzeba znac historii w ogole zeby znalezc jakakolwiek nazwe. Kiedys trzeba bylo wziac do reki encyklopedie czy jakis slownik, teraz kliknac starczy. Znajomosc jednak pomaga i klikac mniej trzeba.
Czesto w innych krajach zachowaly sie nazwy historyczne ktore ulegaly zmianom miejscowym i w sumie nawet dobrze ze sie zachowaly w pierotnym stanie jak wlasnie Akwizgran.
O! A ja napisałam list tydzień temu, własnoręcznie, całą kartkę napisałam! Morąg poświadczy w stosownym czasie.
I to nie tylko ten jeden list napisałam tydzień temu. No, to drugie to skromniejsza nieco, niemniej jednak…
Ja chyba wrócę do starego, dobrego obyczaju.
Spadam do kuchni, sałatę muszę namieszać.
O nie, yyc!!
Gwiazda i celbryta ( a słowo już zupełnie dobrze funkcjonuje- nie ma się co denerwować ) w polskich realiach to są dwa przeciwne pojęcia, dwa wprost skrajne okreslenia na ludzi funkcjonujących w kulturalno-artystyczno-sportowo-towarzyskim życiu publicznym.
Gwiazda wysokiej kultury nie pozwoli sobie na podejrzenia że jest celebrytą, a celebryta może tylko w snach pomarzyć o statusie gwiazdy. Gwiazda nie pierze publicznie swoich łózkowych problemów, nie bierze transmitowanych przez telewizję śłubów – ale rozwodzi się już bez transmisji, nie sądzi się z tabloidem o to czy miała, czy nie miała na sobie majtek, nie szlocha kolorowym redakcjom jak umiera jej ktoś bliski.
Gwiazda zachowuje margines prywatności, przyzwoitości i ludzkiej godności.
Gwiazdą był Jan Holoubek, jest Zapasiewicz, Gajos, Konrad, jest nią Krystyna Janda, Danuta Szaflarska, Magda Umer, z młodych Maria Peszek.
Celebrytą mogę nazwać panie rozmaite : Cichopek, Herbuś, Rosati, Doda elektroda, ostatni wynalazek Jola Rutowicz…..panowie też są, najsłynniejsi to pewnie bracia M. o których w jakimś wywiadzie Jan Nowicki – też gwiazda, powiedział że nadeszła mroczna epoka Mroczków, to o środowisku nibyaktorów, beztalenci, którzy to tłumnie w różnych serialach teraz namiętnie sobie występują i z tego właśnie są znani.
Krótko -celebryta to jest w Polsce ktoś, kto jest znany z tego że jest znany.
I Ty mi nie proponuj nazywać ich gwiazdami!!
Jeśli nie znasz, popatrz na wspomniany wynalazek:
http://www.youtube.com/watch?v=KK4QNpDjpCY
możesz ją ściągnąć do usa, popatrzeć z bliska i powiedzieć czy to gwiazda?? Jeśli tak, niech zostanie!
Jeśli nie…. też niech zostanie.
O! Celebryci pewnie też nie lubią płacić za obiady!!
To tak by nawiążać do tematu dzisiejszej lekcji.
Mamy jeszcze innych słynnych braci, ale nie o nich dzisiaj.
Ciekawe czy oni lubia płacić??
O jaaa cieeee… aaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!
A ja znam jeszcze jeden zwyczaj, byc zaproszonym na obiad, pochlonac go i nie podziekowac….
O, ja znam jeszcze taki zwyczaj: być zaproszonym na obiad, jeść z widocznym apetytem ale bez komentarza na temat spożywanych potraw, za to długo i z zachwytem wspominać dania skonsumowane niedawno w jakiejś knajpie 😯
Antku, masz rację, ale gwiazdą był Gustaw a Jan (jego syn) żyje. 😀
Przyjęto dla celebrytów taki rodzaj definicji:
znani z tego, że są znani.
Nie dla dokonań i zasług własnych, tylko z celebrowania własnej osoby na różnych imprezach.
Przecież gromady pań i panów, którzy kręcą się przy biznesie filmowym, bywają na przyjęciach i starają się intrygować kolorową prasę, też chyba nie nazywa się w Stanach gwiazdami.
Pozajączkowali misie Holoubkowie….
Gorączkowo myślałem Holoubek, Holoubek….
JAN!! dobrze że choć w rodzinę trafiłem. 😉
Sorki, teraz ja!
Nie doczytałam do końca Antka i powtórzyłam, co już było powiedziane.
No, może dwa razy powiedziane jest bardziej przekonywające. 😆
…ja rozróżniam tu celebryty, gwiazdy oraz całkiem osobna kategoria, AKTORZY. Co ostatni nie mieszczą się w dwóch pierwszych. Nie jest celebrytą ani gwiazdą Jack Nicholson, Robert de Niro, Sissy Spacek, Robert Duvall, Meryl Streep, Dustin Hoffman, Gene Hackman, Robert Redford… i wielu innych aktorów pierwszej klasy, o których brukowce po prostu nie mają co napisać, ani nawet powymyślać na ich temat.
Celebryty to nie wiadomo kto, ale ” obracajacy się w kręgach”. Gwiazdy… chwila i zgaśnie.
Aktor – to artysta.
Widze ze sie celebrytami blog rozgoraczkowal. Po pierwsze termin ten przeszedl z angielskiego i roznicy znaczeniowej nie ma. Kazda gwiazda jest celebryta (jak by ktos styropianem po szkle pojechal, jak slysze to slowo) ale nie kazdy celebryta jest gwiazda. Celebryta moze byc ktos znany z tego tylko ze jest znany ale wiekszosc tych ludzi jest znanych z czegos innego, filmu, piosenki, cokolwiek. O Paris Hilton sie mowilo ze jest znana z tego ze jest znana. Zapomina sie o tym ze jest Hilton a nie pierwsza lepsza panienka z ulicy bo takich celebrytek nie ma. Zreszta zwisa mi kogo sie nazywa celebryta, przeciez nie o tym byla mowa. To slowo jest obce, brzmi obco i smiesznie i nie wierze ze nie mozna bylo znalezc lepszego niz jak zwykle kopiowac slepo. To ze sie przyjelo i funkcjonuje? co z tego. Jest obce i brzmi obco. Takie nasladownictwo (odciskanie dloniw chodniku, itd) poteguje tylko poczucie strasznej prowincjonalnosci. Ciekawe ze na gieldzie powrocono do hossy i bessy a nie przejeto glupawo terminow zachodnich choc bylo by to znacznie bardziej zrozumiale.
No nic czas leciec do domu…
A hossa (hausse) i bessa (baisse) to – jak wiadomo – terminy czysto polskie 😉
jak hetta i wiśta
🙂
Hetta, wiśta, a konie wiedziały, o co biega 😉
Jednak definicja mt7 ; „Celebryta, to ktoś znany z tego,że jest znany”, jest najlepsza! 🙂
Moze nie polskie, wynika z tego tylko tyle ze zly przyklad dalem. Zreszta skoro termin celebryta wyraznie odpowiada to przeciez niech wchodzi do jezyka. Dziwne tylko, ze w takim razie dziwnie brzmia spolszczone nazwy miast. Nastepnym razem w kraju wylisuje od merczendajzera kare, zaparkuje za kornerem kolo disajnerskiego szopu i zamowie katering na wieczorna partie w pobliskim pabie.
Nemo, 🙂
prr!!! ycham
mialas tych samych gosci?
wrocilem z szampana, placic nawet nie musialem, dobry byl
Jesc na cudzy koszt jako zasada, tylko dlatzego, ze sie zaistnialo to chyba nazywa sie.
Na cudzy ryj.
Pan Lulek
yyc,
ta wylisowana od merczendajzera kara nie dość, że za kornerem przy dizajnerskim szopie, ale i przy lejku, ful wypas pikczer na zachód słońca w odpowiedniej porze 😉
Po wielu latach przebywania na obczyznie przestałam się przejmować, co w Krainie się przyjmuje i funkcjonuje. Staram się posługiwać nienaganną polszczyzną, jak wspomniałam wyżej, dziecko też nauczyłam. Nawet czcionki używam polskiej – nieważne, że klawiatura typowa, ogólnoświatowa. Jak się chce, to można.
Przy pomocy stacjonarnego urządzenia elektronicznego do przetwarzania informacji zajrzałam do międzysieci, co też tam, panie dziejaszku, mówią na temat tego wyżej wspomnianego nowotworu językowego tj. celebryty. I co się okazuje? Tygodnik „Polityka” wylansował przed rokiem 😯
http://lingwistykon.wordpress.com/2008/08/28/celebryt/
Panie Lulku,
na krzywy ryj, albo na sępa 😉
Może być jeszcze – z gębą po kweście. 😀
A celebrować, celebracja od zawsze w języku polskim fynkcjonują, więc niekoniecznie jest to obce słowo.
Też nie lubię upraszczania języka i bezmyślnych zapożyczeń, ale pewnie globalna wioska poczyni tu duże zmiany, a co razi dziś, jutro nie zwróci uwagi.
Więc Kochany Igrek Igrek Ce nie nerwiajsia, złość piękności szkodzi i wrzody na żołądku się zrobią. 🙂
Polityka chyba duzo uzywa takich nowotworow bo sam kilka zauwazylem, ktorych wczesniej nie slyszalem. Co ciekawe jak mi cos w oczy wpadnie to dzwonie do znajomych i pytam czy znaja i nie zawsze wiedza o co chodzi. Sa wiec terminy, ktore sie wprowadza mimo wszystko a co nie jest podyktowane koniecznoscia. Zreszta moze powinienem zaznaczyc ze nie jestem przeciwko uzywaniu obcych terminow. Czesto przejmujac technologie przejmujemy terminologie tylko jak widzialem panienke w sklepie z plakietka merczendajzer chociac kierowniczka byla kierowniczka a nie superwajzorka to troche smieczne mi sie to wydaje. Natomiast zawodowiec zostal profesjonalista. Jak czesto w ksiazkach jest podawana informacja (poza innymi) ze: printed in Poland i sie zastanawiam dla kogo to jest. Dla tych co znaja polski ale nie znaja angielskiego czy dla tych co znaja angielski nie znajac polskiego. Ci pierwsi przeczytaja ksiazke choc nie wiedza gdzie ja drukowano ci drudzy wiedza gdzie wydrukowano tylko nie poznaja tresci.
mt7 nie widzialas mnie zloszczacego sie.. A swoja droga w zlosci ludzie zawsze uzywaja polskiego i zapozyczen wtedy nie uswiadczysz. Zreszta wole sobie pogadac o tym niz o wyprowadzaniu psa na dwor czy jak mowia w krakowskiem na pole. Albo o zarciu o ktorym tutaj akurat niemalo wiec zagladam 🙂
To „Printed in…” to jest jakieś międzynarodowe ustalenie, bo w książkach po niemiecku też jest Printed in Germany, Austria itd. I zawsze jest indeks ISBN
I jeszcze jest Copyright 😉
Międzynarodowy Znormalizowany Numer Książki ISBN
http://pl.wikipedia.org/wiki/International_Standard_Book_Number
A w starych ksiazkach tzn mysle o PRL-u lata 50-60 nic z tych rzeczy (poza printed..). Podany jest wydawca, data, druk ukonczono (ciekawe czy wydano cos czego druku nie ukonczono?) i nie pamietam co jeszcze.
Od 1974 jest ISBN w Polsce.
i pamietam jak okolo 1969 roku lecielismy do Rumunii to byly takie nalepki ze zabrania sie wsiadania i wysiadania w czasie lotu. I po rusku tez byly no i po francusku bo wiadomo LOT to firma swiatowa byla. To wsiadanie zwlaszcza mnie zaintrygowalo choc dzieciak bylem.
Dwie rzeczy w polskich ksiazkach mnie zawsze zastanawialy dlaczego. Pierwwsza ze spis tresci by zawsze na koncu a napisy na grzbiecie raz szly z lewej na prawo innym razem odwrotnie i ksiazki staly do gory nogami na polce.
Niektóre ISBN są zwolnione z VAT, a przynajmniej były* i wydawcy walczyli o odpowiedni numer.
* Teraz jestem na emeryturze i szczęśliwie nic mnie to nie obchodzi. 😀
Dobranoc!
yyc,
nie tylko na polskich książkach 🙄
Tutaj zawsze idzie z gory na dol (wiesz co mam na mysli) wiec moze maja jakas norme. Chociaz to raczej odstepstwo od normy..).
Cale szczescie rosolek wczoraj zrobilem, inaczej znowuz bym sie musial glowic co na ruszt rzucic a pomalu glodnieje. U ciebie juz po polnocy u mnie 17.
U mnie już 1:20, pora spać. Obejrzałam pobieżnie mój księgozbiór i widzę, że polskie i niemieckie są raz tak, raz tak, ale w większości z dołu do góry. Amerykańskich mam kilka i te są wszystkie z dołu do góry.
z góry do dołu, te amerykańskie 🙄 Idę spać. Dobranoc.
A swoja scieżka, to ciekawe, co kogo drażni w językowych sprawach. Wspomniałeś Sławku „profesjonalista”. Mnie to akurat nie drażni, widać się przyzwyczaiłam od dawna, natomiast merczendajzer czy superwajzer – cholery dostaję, chociaż milczę, tylko w środku mną wstrzącha! Wiele takich potworków językowych pojawiło się na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. I rzeczywiście, nie bez pomocy prasy.
Z 10 lat temu napisałam na ten temat list do „Polityki”, ale nikt nie odpowiedział. Adam Szostkiewicz jest bodaj członkiem jakiejś rady d/s języka czy coś w tym rodzaju… a i jemu się zdarzają jakieś takie wtręty-paskudaski. To, co zauważacie – zupełnie bez potrzeby, bo mamy dobre określenia w języku polskim. Ludzie chcą być trendowaci, światowi 😉
Zauważyłam wśród tutejszych Polonusów, ze im kto mniej zna język angielski, tym częściej wtrąca angielskie słówka do polszczyzny, to niemal zasada.
Zapomnieć polsky, angielsky się nie nauczyć…
No wlasnie. Tzn profesjonalista mnie nie drazni tylko ze taka zamiana nastapila. Kiedys zawsze byl pilkarz zawodowiec. Zlodziej zawodowiec etc. Teraz to juz profesjonalisci. Wiesz ja nie chce udawac takiego purysty. Kazdy z nas cos czasem rzuci w stylu wywal ten garbage albo czeste uzycie ya (to co idziemy do kina – ya). Ale takiego celebryty cos nie moge strawic. Zle mi brzmi w uchu. Angielski opanowal swiat i przynajmniej sie czlowiek w hotalach czy na lotniskach dogada wszedzie na swiecie. Ale celebryty nie daruje..))
…i słusznie, ja za!
Wciskacie kit i tyle. Jezyki rozwijaja sie od jedzenia i od gadania. Nie wymienie z nazwiska ale dana osoba przed chwila wpuscila nowego wirusa. Nazywa sie on „trendowatosc”. Jak zrozumialem trzymac trend. Posuwac sie zgodnie z trendami.
nemo, serdeczne dzieki. Prawidlowo brzmi: „na krzywy ryj albo na sepa”
Czy mozna o kims powiedziec, ze jako celebryta, to artysta, a jako artysta to celebryta.
Chyba nie zniknela jeszcze instytucja ubogiego krewnego. Jesli jeszcze istnieje, chetnie zostane i prosze o pisemne propozycje.
Pan Lulek
Panie Lulku,
dobrze Pan zrozumiał, posuwać się zgodnie z trendami 😉
Wpół do pierwszej, noc głucha i mrozna, nie chce mi się spać ani pracować, to się pętam po internecie. Pan Lulek też, zauważam.