Pułtuszczanin to brunet ze skośnymi oczyma
Pułtusk to drugie miasto po mojej rodzinnej Warszawie, które kocham szczerze. Warszawa, choć winienem jej miłość dozgonna, bo moja rodzina (i to z obu stron i mamy i ojca) mieszka w tym miejscu już ponad 200 lat (prapra sprowadzili się do Warszawy w 1809 roku) czasem mnie irytuje i męczy. Pułtusk natomiast dzięki temu, że jest znacznie mniejszy i jest na ludzką skalę, zachwyca mnie niezmiennie. Znam tu każdy zakamarek i wielu wspaniałych ludzi. Wiem gdzie co kupić, gdzie dobrze zjeść i gdzie poszukać rozrywki. A to dzięki temu, że obserwuję miasto od 36 lat.
Jednym z ulubionych miejsc jest oczywiście Stary Rynek, na którym mieści się wspaniały bazar. Trochę po nim niewygodnie chodzić ale pierwszy bym protestował gdyby chciano stary, zabytkowy bruk zamienić w gładką nawierzchnie asfaltową lub położyć płyty chodnikowe. Mam na bazarze znajomych sprzedawców warzyw owoców, nabiału a także skarpetek, krótkich spodni i … naczyń kuchennych.
Pułtusk rozwija się z roku na rok. I pięknieje. Przybywa sklepów i centrów handlowych ale takich na pułtuska miarę. Jest też centrum chińskie, w którym można kupić takie towary, których nie ma w stolicy. Można też tu zjeść wspaniałe chińskie dania.
Ostatnio zauważyłem plakaty reklamujące otwarcie kolejnego centrum chińskiego ulokowane bliżej środka miasta. Jestem ciekaw co też tam zaproponują mieszkańcom chińscy kupcy.
Z tych paru zdań o handlu z dalekiej Azji w mieście granicznym miedzy Mazowszem a Kurpiami wynika, że w naszej miejscowości żyje spora społeczność chińska. I rzeczywiście w wielu punktach miasta można spotkać pułtuszczanina z kruczoczarnymi włosami i skośnymi oczyma. Niektórzy – zwłaszcza ci najmłodsi – mówią bezbłędnie po polsku a nawet z typowym dla kurpiowskich okolic akcentem. Wygląda też na to, że zostali nad Narwią zaakceptowani. Myślę, że jedną z przyczyn była ich narodowa kuchnia, która cieszy się u nas wielką estymą.
Kaczka lakierowana miodem
1 kaczka, 2 cebule, 1 nieduży seler, 1 szklanka słodkiego wina, 1 łyżeczka cynamonu, 6 łyżeczek miodu, sos sojowy, cukier, sól, ocet winny, 1 szklanka rosołu
1.Wymytego ptaka natrzeć solą.
2.Zagotować rosół, wrzucić drobno posiekaną cebulę, starty seler, wlać wino i 1 łyżkę sosu sojowego, dosypać cynamonu i cukru. Chwilę pogotować.
3.Gdy roztwór nieco zgęstnieje, wlać go do wnętrza kaczki. Zaszyć ją i posmarować z zewnątrz mieszaniną miodu z octem winnym i sosem sojowym.
4.Piec na wolnym ogniu ok. 2 godzin, co kwadrans lakierując ją miodem.
5.Krojąc, zebrać płyn z wnętrza i podawać jako sos do ryżu lub makaronu ryżowego.
Komentarze
Późnoporanne pomachanko w zastępstwie wakacjującego Jolinka 🙂
Nowy-uściskaj od nas skypowo Michała !
Wiem,że te czerwone paski na świadectwie to kwestia ambicji,ale w sumie nawet bez takiego świadectwa na pewno mu się w życiu powiedzie.
Lubię czytać relacje Gospodarza z Pułtuska.My z naszej wsi mamy najbliżej do Wyszkowa,ale ja nie mam sentymentu do tego miasta.Według mnie,to nie jest miejsce z charakterem.Wprawdzie jest ładna promenada nad Bugiem,
główna ulica jest udekorowana kwiatami,jest wielki bazar,ale nie ma…..rynku 🙁
Dziwne miasteczko bez takiego centralnego placu.
Dzień dobry. Jestem pewna, że z latami „nasi Azjaci” doskonale wpiszą się w nasze społeczeństwo. Mieliśmy już „swoich” Ormian,Tatarów, Szkotów o Rusinach, Żydach, Madziarach i Słowakach nie ma nawet co mówić, będą i nasi skośnoocy.
Po kilkunastu godzinach opadów, teraz przebiło się słońce, jest ciepło i parno ale i chmur sporo.
Zjadłam co prawda na śniadanie bułkę z kawałkiem świeżej, wędzonej makreli i głodna nie mogę być w żaden sposób, a jednak…. To wszystko wina Gospodarza! Musi? Nic, tylko kusi niecnota!
Umknął mi wpis Nowego, a tu taka fajna wiadomość.
Nowy – wielkie brawa dla Michała, a to, że MUSi ponosić konsekwencje własnej głupoty i niesforności, też nieszczęściem nie jest. On już wie, że doskonałe oceny nie niwelują głupich zachowań, więc z czasem zacznie się pilnować. Kiedyś tam z pisklaka musi wyrosnąć mężczyzna.
Pułtusk ma najdłuższy rynek w Polsce, jeśli nie w całej Europie 😉
Stosowna fotka:
http://alicja.homelinux.com/news/Zjazd-2008/img_5346.jpg
Azjaci nie są brunetami, Azjaci mają czarne, grube włosy, tylko pozazdrościć! Ja jestem (byłam 🙁 ) brunetką, to nie są kruczoczarne włosy, tylko takie „czarniawe”, Gustlik powiedział 😉 No, teraz w większości srebrne 🙁
Azjaci (Jennifer i jej rodzina tyż) weszli do mojej rodziny ponad 10 lat temu.
Nie mam parcia na bycie babcią i nie gonię dzieci „do roboty”, ale od czasu do czasu myślę sobie, jak by wyglądało takie pomieszanie…ciemny blondyn niebieskooki i Chinka czarnooka.
Bez wątpienia jej geny by przeważyły, już o tym klepałam, ale jeszcze wspomnę, że Maciek opowiadał, jak to spotkał Chinkę o wcale nieskośnych, wielkich niebieskich oczach 😯
Kulinarnie – zrobiłam tę galaretkę porzeczkową i chyba mi się udało, bo kropla zastygła na talerzu 🙂
Wyszło mi pięć słoiczków po dżemach. Zrobiłam stosowne fotki, do błędów się przyznam, chociaż nie przewiduję.
Z porzeczek i cukru MUSI coś dobrego wyjść 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Zjazd-2008/img_5362.jpg
Zapełniłam słój z nastojką, zrobiłam pastę – sałatkę z ogórków, makreli, cebuli i majonezu; znowu się zachmurzyło. Senność łazi po kątach.
Alicjo a ja przed chwila widzialam porzeczki w sklepie po 30 euro ! Sprzedawali w pudeleczkach po 100g. I jak tu robic dzem lub mus ? U nas sa tylko kwasne jablka na cidre.
Senność łazi, a tu dopiero południe – u nas deszczowo i paskudnie, ja chyba Radka za obietnicę pociagnę, no dobra, zrób te frytki i rybę, sałatki mamy gotowe.
Prawie nie śpię, a jeśli, to jak zając pod miedzą.
Wczoraj Mama wstała ok.4:30, dzisiaj po 9-tej.
No ale pogoda paskudna sprzyja spaniu…
Elap,
cholerka, ja te porzeczki wyzbierałam (jak pisałam wcześniej) bo byłam pewna, że już nikt nie będzie tam sięgał i wydziwiał, zebrano to z wierzchu i mniej więcej, reszta została. Gdyby było bliżej, zrobiłybyśmy interes 😉
Zabytkowe bruki pieknie wygladaja jak nie musza chodzic po nich osoby niepelnosprawne, lub jezdzic wozkiem, lub poruszac sie po nich osoby, ktore taki wozek przed soba pchaja.
Pamietam jak moja Stara lat temu ze 20 wrocila z wycieczki po Francji i miala tak poobijane stopy (bp pchala wozek). ze musiala jakies oklady robic. Stopy byly czarne od krwawych zaciekow.
Zabytkowe bruki sa najwiekszym wrogiem osob starszych, poslugjacych sie laska. Takze kobiet na obcasach. Matek z dziecmi w wozku.
Przestalismy jezdzic wszedze tam gdzie nie ma gladkiej nawierzchni. Zabytkowe bruki nie sa warte takich meczarni.
Zabytkowe bruki mają też swoje plusy,kierowcy kiedy tylko mogą to je omijają.
My mieszkamy w pobliżu niedużej ulicy wyłożonej brukiem i niech tak zostanie.
Dla pieszych ułożono niedawno chodniki,co było już od dawna postulatem mieszkańców.
Oj Kocie,
Twoja Stara jak zna tereny, to wie, jakie obuwie dobrać do terenu, a jak nie zna, to i tak sobie poradzi jakimś sposobem.
Nie tak dawno pisałam o tym, jak to Jerzor przegonił mnie po Wrocławiu może nie w szpilkach (taka głupia to nie jestem, szpilki na specjalne okazje), ale w klapkach na obcasie (koturnie właściwie korkowym) mniej więcej 8 cm lub 10, nie mierzyłam, ale tak mi podejrzanie wyglądają.
Następnego dnia miałam zamiar ubrać trampki, ale było gorąco, mieliśmy nie łazić tyle…no i połaziliśmy jeszcze więcej 😯
Codziennie bym nie mogła (zwłaszcza te kilometry!), ale na wakacjach dam się torturować trotuarami 😉
Kilka lat temu, w Berlinie, Włodek – Pasztetnik , mąż Jagi, zabrał dla mnie wózek inwalidzki, żeby mi ułatwić pobyt na jarmarku świątecznym i ofiarnie ten wózek pchał… A ja sobie przysięgłam, że dopokąd nie jestem całkiem unieruchomiona, to po raz pierwszy i ostatni z tego skorzystałam. Wcześniej nie miałam pojęcia (i Włodek też) że każdy kamyk, dołek , żwir i krawężnik będzie przenoszony jak po resorze na mój kręgosłup sterczący nad siedziskiem. Te mikrowstrząsy dały mi się bardzo we znaki. Tak to przekonałam się, że nawet ułatwienia mogą utrudniać życie. Niemniej jestem wdzięczna Włodkowi.
Alicja ładnie zilustrowała wpis Gospodarza. Grunt to dobre archiwum.
Sam rynek ma stary bruk, ale po bokach są równe chodniki.
Ja też lubię mniejsze miasta, w których łatwo jest się zorientować i zlokalizować. W wielkich miastach czuję się trochę bezradna.
Pogoda taka jak wszędzie, czyli pochmurno, ale nie narzekam. Upiekłam ciasto drożdżowe z rodzynkami i skórką pomarańczową. Biszkopt z truskawkami i galaretką już się przejadł.
Ta cena porzeczek we Francji rzeczywiście jest porażająca. Wczoraj na hali targowej w Gdyni porzeczki czarne i czerwone były po 12 zł za kg, czyli mniej niż 3 euro.
Archiwum, do którego każdy może zajrzeć, jest tutaj:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/
Zaświeciło słońce, ale nadchodzą chmury – co za pogoda 🙄
Jest dość zimno 🙁
Radek gotuje, zabronił wejścia do kuchni. Rybę sam przyrządza. Wiem, że piwo do mikstury poszło, nie zdradza innych sekretów.
Ambitny facet!
W Poznaniu czerwona porzeczka – 7-8 zł, czarna po 10,- Jeżeli będą deszcze to zdrożeją, bo jak tu rwać? Wiśnie 10 – 12, morele 16,- w moim sklepiku. Nadal drogie kurki – 18/0,5 kg
U mnie w Czeremsze czarna porzeczka po 3,50. Inne nieobecne.
Krysiade, ale w małych miejscowościach, jak kiedyś na moim przedmieściu – w każdym ogródku swój owoc. Wtedy w handli liczą się jakieś egzoty, coś deserowego. Rzeczy zwykłe rosną pod płotem – jak nie u mnie, to u sąsiada
Dziś kupowałam czarną porzeczkę po 5 zł/kg
Dookoła Warszawy zielone zagłębie – owoce i warzywa tanie. W Poznaniu też byłyby znacznie tańsze gdyby nie to, że producenci masowo wywożą do Berlina i Hamburga, a najmarniej pod granicę. Potem do nas przywozi się z głębi kraju – a to kosztuje.
Krystyno
Te porzeczki i maliny to u mnie sa drogie w Bretanii. W innych zakatkach Francji ceny sa pewnie nizsze. Cena ta byla w sklepie jarzynowym. Tam jest zawsze troche drozej. Na targu jest ta sama cena. Szkoda.
Na wieczor robie tabule i zaraz wezme sie za natke z pietruszki. Lubie to danie, ale nienawidze siekania natki. Robie tak jak jadalam w Ammanie. Duzo natki a malo kaszy.
Delia, Stara w tej Francji miala bardzo dobre obuwie, ale to nie pomaga, ani jej pchajacej, ani osobie w wozku, ktora nie tylko sie wytrzesla, ale parokrotnie ugryzla sie bolesnie w jezyk na nierownym terenie. POtem juz przez cala wycieczke miala mocno zacisniete zeby i nie uczestniczyla w rozmowie, aby sie nie ugryzc.
Nikt, kto sam nigdy w wozku nie byl lub go nie pchal nie wie co to za upokarzajaca udreka przesuwac sie po kocich lbach.
Stara byla tez pare lat temu w Kazimnierzu nad Wisla i z pekaesu musiala przejsc calkiem spory kawalek po „zabytkowym” bruku. Obok niej szedl starszy-pan inwalida, potykajac sie o bruk. . I kiedy Stara zaproponowala mu, ze bedzie z nim szla po drugiej stronie od jego laski, to on sie rozplakal. Stary mezczyzna sie rozplakal, bo nie mogl isc jedyna dostepna droga!!!! A Stara byla na obcasach i tez sie nieustannie potykla o te pinkwolone zabytki pod nogami.
To jest straszne, believe me. I kiedys wszyscy bedziemy mniej sprawni niz teraz.
Byku – jestem im wdzięczna i za wyzwolenie i za to, że trochę czasu potrzymali was za gardło, a my mieliśmy czas odetchnąć.
Pomyłka – on się Was bał i nie lubił. Ja lubię i już się nie boję, chociaż i nie mam złudzeń.
Kocie, nie tylko na kocich lbach, ale tez na krzywych chodnikach i braku zjazdu z chodnika i wjazdu. Przeszlam przez to 5 lat temu w Ziebicach. Nie wiem kto byl bardziej zmeczony, Mama czy ja. Byla dzielna i nic nie mowila. Polecialam do Urzedu Miejskiego z zazaleniem, ale oni nie rozumieli o co mi chodzi.
Elap-natomiast nie wiem,po ile w Bretanii mule,ale przy okazji rozmowy o cenach muszę Wam opowiedzieć o naszej najtańszej kolacji na Majorce: kupiliśmy 2 kg małży za 1,50 EURO/kg x 2=3,00 EURO.Do tego czosnek,zielona pietruszka i białe wino do gotowania muli i do picia.Ło Matko,jaka to była wspaniała uczta 🙂
To taka nasza wakacyjna tradycja:jeśli jesteśmy tam gdzieś,gdzie są mule to korzystamy i jemy do wypęku i z całą przyjemnością.Latorośl też lubi i popiera 🙂
Danuska, nie wiem ile kosztuja mule, bo juz dawno nie kupowalam. Ostatni Bernard zajada sie – bulot – po polsku trabik zwyczajny. To juz jest ugotowane. Ja za tym nie przepadam, ale troche zjem. Dla mnie bulot po wyciagnieciu z muszelki wyglada jak slimak i ……
Rzeczone bulots:
http://www.marmiton.org/recettes/recette-photo_cuisson-des-bulots_12206.aspx
Elap-też nie przepadam,chociaż ogólnie rzecz biorąc ślimaki lubię.
No wlasnie, elap.
byk
12 lipca o godz. 17:11
Pogroził paluszkiem PRL-owskim. Już się boję.
Życie to nie je bajka. Każdego dnia można się spodziewać czegoś nowego. Dzisiaj jest paskudny pogodowo dzień, co chwilę leje, wieje, jest zimno, ja to odczuwam w kościach, a Mama jest bardzo niespokojna.
Galaretka porzeczkowa ścięła mi się znakomicie, właśnie przed chwilą sprawdziłam. Radek przyrządził wspaniale rybę, ale sekretu nie zdradził. Nie przepadam za panierkami, ale on to jakoś zrobił tak, że znakomicie wyszło. Wiem, że poszło tam pół szklanki piwa, dyżurne i ileś tam różnych przypraw. Zdolny chłopak! „Obiady to ja biorę na siebie, ciocia!”. Kolacje też, przed chwilą nam zaserwował znakomite zapiekanki i jeszcze poleciał po piwo 🙄
Obadwa jesteśmy piwosze.
Kocie,
ja rozumiem Twoje obiekcje względem bruków, ale co proponujesz?
Wyasfaltować Kraków, Wrocław, Paryż i co tam jeszcze? Wyasfaltować Lizbonę, bo tam są tak wyślizgane pagórkowate bruki, że dopiero ale można sobie tyłek stłuc 👿
Znam z autopsji i do tej pory czuję w krzyżach 🙄
Najlepsze rozwiązanie – pół na pół, ale nie każde miasto może sobie na to pozwolić. Bruki byłu od wieków i bynajmniej nie po to, żeby kogoś upokorzyć (to tak a propos Twojego „upokarzająca udręka”).
Może by też upiec placek? Albo coś? Jutro mnie czeka robota z wiśniami, bo Młoda jedzie zrywać. Rano z psem i po zakupy trzeba, mięso i ostry sos cebulowo – pomidorowy jest od wczoraj w lodówce, tylko dogotować makaron albo kaszę i zrobić surówkę. Obiad z głowy.
W niedzielę zrobię francuski obiad, a w takim razie placka nie piekę, jeżeli ma być w niedzielę tarta z malinami.
Trzeźwa jestem zupełnie, a w głowie mi się to i owo plącze; to pewnie ta niespokojna , zmienna pogoda.
Mozna wyasfaltowac albo mozna na zawsze wykluczyc ludzi niepelnosprawnych, niedoleznych czy starych z zycia w pewnych miejscach, w pewnych miastach, takze mlode matki z dziecmi w wozkach (niech jezdza wszedzie samochodami!) , bo wazniejsze sa bruki.
Kocie, nie przesadzaj. Młode matki z wózeczkami po brukach nie jeżdżą, tylko po chodnikach. Czasem tylko bruki przecinają. Kiedyś byłam taką matką, a był to czas przed asfaltowy; daje się przeżyć. Natomiast znacznie gorzej z ludźmi o laskach, z balkonikami albo na wózkach – im potrzebne są gładkie podłoża.
Oj przestań, Kocie.
W Londynie nie ma bruków? Świat jest jaki jest i nie ja temu jestem winna, nie musisz się tak zaraz zaperzać 🙄
Swoje z wózkiem dziecięcym przeżyłam we Wrocławiu po burkach i różnie, w zatłoczonych autobusach, znosiłam po schodach i takich tam – przeżyłam, i moje niestety, stare już teraz dziecko też przeżyło.
Świat nie jest i NIGDY nie będzie idealny, co nie znaczy, że nie należy go ulepszać i do tego ideału dążyć.
Ale ja potrafię sobie wytłumaczyć, że nie od razu Kraków zbudowano, a Ty masz pretensje do ludzi, że nie są aniołami.
Nigdy nie bedą.
do jutra; ja już się dzisiaj położę. Nie najlepiej się czuję
Doświadczenia z wózkiem, nie te dawne, bo one już dawno zostały zapomniane, ale te całkiem niedawne, z wnukiem nauczyły mnie empatii dla osób z dziecięcymi wózkami. Zawsze przytrzymam drzwi do sklepu, czy przepuszczę na wąskim chodniku. Wiem, jak niełatwo kierować ciężkim wózkiem. Jak człowiek sam tego nie popcha, to nie wiem, jak to jest.
Wróciłam niedawno z ogródka. Mimo że jest tylko 14 st. C, to powietrze jest rześkie i pachnące. Tylko trzeba być w jakiejś bluzie. Słońce pieknie zachodziło, ale nie wiem, czy na pogodę, czy niepogodę.
Alicjo,
to już lepsze chłody niż niedawne upały. Tajemniczy jest ten Twój siostrzeniec w sprawach kulinarnych. W takich sprawach zawsze chętnie dzielę się przepisem, no ale ludzie sa różni.
Przepraszam za literówki.
Krystyno,
jak nie zapomnę się upomnieć, to przepis dostanę na piśmie od Radka, jak mi zaczął wymieniać składniki, to nie na moją pamięć!
Przed chwilą dzwonił Jerzor, znowu zebrał i zamroził porzeczki, i jutro też zbierze. Jak mu powiedziałam o galaretce, która mi się udała, tym bardziej wyzbiera, powiada.
Jutro przyjeżdżają do niego Młode, szkoda, że teleporting jest ciągle nieosiągalny, bo chętnie bym tam wpadła na chwilkę…
A pogoda jest fatalna tutaj i zdaje się wszędzie indziej, poza Kingston, gdzie dzisiaj jest 30C i jutro ma być jeszcze lepsiej, powiada Jerzor. Nie, żeby to lubił, 23 by wystarczyło.
Niesprawiedliwości na tym świecie nie ma końca 🙄
P.S.
Pozdrowienia od Jerzora dla wszystkich znajomych osobiście i nieznajomych blogowiczów (a co tam „na jedzonym” słychać, umawiasz się z nimi?).
Pewnie się poumawiam 🙂
Na krakowskim bruku nogę zwichnął człek
i pokiwał w zadumie, ho, ho, szesnasty wiek!
Dobrego wieczoru życzę Sztaudyngerem.
U mnie dziś o piątej jeszcze wytrzymałem w krótkiej koszulce, wypuszczając pieska, trzymając gorący kubek kawy, a o 8.30 zmuszony byłem założyć kurtkę. Po południu natomiast już cieplutko, a teraz, z pieskiem, wręcz lipcowy wieczór.
Della, Krystyna, najpóźniej jutro dotrze do Was.
A co,
świata i tak nie zrównamy na jedno planum, aby każdy wózkowicz wszędzie dojechał, aczkolwiek dokłada się ku temu usilnych starań. Ci w Brukseli nie próżnują.
Lepszy jednak kwiatek zaserwowano nam tu, w Dolnej Saksonii. Weszła bowiem w życie ustawa, która pod karą, wzywa wszystkich właścicieli psów do zgłoszenia swego czworonoga do centralnego rejestru, co w konsekwencji tego aktu, nakłada przejście testu, na jakby dojrzałość, coś w rodzaju zdolności trzymania i prowadzenia psa.
Chyba rospisuję sie zbyt wybujale, więc podzielę na kawałki, bo temat szeroki.
W związku z częstymi wypadkami pogryzienia przez psy, których ofiarami były szczególnie dzieci, (w Polsce temat nie mniejszy), władze czuły się zmuszone do działania, najpóźniej po tym, kiedy modą się stało, mieć rasy szczególnie gryźliwe. Wprowadzono wtedy testy dla psów poszczególnych ras, a niektóre gminy zaczęły rozróżniać i nakładać na te rasy dotkliwe podatki. Skutkowało to tym, że schroniska miały zalew psów, których nikt absolutnie nie chciał. Pojawiły się też procesy, w których podważano zakwalifikowanie takich zwierząt pod tą ustawę, bo niejasne było już np, co z mieszańcami takich ras, a co zwłaszcza z wypadkami, gdy sprawcami były tak ulubione, a za potulne uważane np, owczarki niemieckie, które w tych statystykach zajmowały poczesne miejsce. Fachowcy natomiast słusznie zwracali uwagę na to, że smycz ma dwa końce, a problemem jest często, a może i najczęściej, prowadzący te psy człowiek.
Dlatego postulat, aby sobie dokładniej zobaczyć właściciela takiego psa wydaje się słuszny. Słuszny dla tego, że tzw ostre psy stały się modne w pewnych środowiskach. W środowiskach, w kórych o uregulowanych normach życia nie może być mowy i szankuje w zakresie siły charakteru, etc. Temat więc przerabiany od tu dawna, a i w Polsce.
cdn.
Dorzucając kamyczek do bruku Kota to powiem, że byłam niedawno w La Paz i nie uświadczysz tam kobiety z wózkiem, wszystkie dzieci na plecach, bo ukształtowanie terenu kilkaset metrów w górę i w dół, chociaż bez żadnego bruku, skutecznie je to tego zniechęca, a dzieci tam dużo. Nie zazdroszczę im, ale one sobie dobrze radzą. Nie wszędzie warunki naturalne pozwalają na udogodnienia, z pewnymi ograniczeniami trzeba się czasem pogodzić.
Zieloni co prawda, jeszcze niedługo znowu są tu w rządzie i nie mogli wpłynąc w decydujący sposób na kształt tej ustawy, ale nosi to jakoś te ich klimaty. Myślę, że tu zadziałało jakoś to lobby obrońców zwierząt. Już ta jednolita lista przypomina mi jakieś politikal cor-rectnes w sensie, wszystkie psy są równe, wszyscy właściele są równi.
Tylko asfalt jeszcze.
Dobranoc
„…Policjant zatrzymuje faceta z wiadrem ryb nad jeziorkiem.
– Ależ panie władzo, to są udomowione rybki!
– Udomowione?!
– Tak, co wieczór wyprowadzam te właśnie ryby na spacer w tym jeziorku, żeby sobie popływały. Później gwiżdżę i na ten gwizd one same wpływają do mojego wiadra.
– Co mi pan kit wciskasz! Żadna ryba tego nie potrafi.
Facet popatrzył chwilę na funkcjonariusza, po czym powiedział:
– Wobec tego zademonstruję panu. Udowodnię, że to prawda!
– Dobra, pokazuj pan, ale bez żadnych numerów.
Facet wlał więc zawartość wiadra do jeziora, postawił je na ziemi i stoi. Policjant stoi obok zaciekawiony:
– No i co?
– Jak to co?
– Zawoła je pan czy nie?
– Zawoła kogo?!
– No, ryby!
– Jakie ryby?…”
Dobranoc 🙂
Biedni policjanci. Nic , tylko opowiada się o nich kawały. Na całym świecie (vide Nowy). To pewno w samoobronie. I tak, to co opowiedział Nowy jest dużo mniej złośliwe niż to, co u nas opowiadano o policjancie i rybce w akwarium.
U nas zachmurzenie zmienne, w tej chwili świeci słońce – jak długo? Nie wiadomo.
Za chwilę pewnie wstanie pies i będzie trzeba z nim wyjść. Zaczyna się kolejny dzień. O, właśnie otrzepuję się; zaraz będzie tup – tup – tup.
Radek znowu coś gotuje. Zostałam wysłana do „spółdzielni” po mleko i chleb. Przytomnie zauważyłam, że dowieźli czerwone wino wytrawne, chyba poszła wieść, że jest w gminie jakaś obca baba, która wypytuje o czerwone wytrawne.
Niestety, dowieźli Carlo Rossi. Trudno, zakupiłam, Radek przyrządza wołowinę („uprzedzam, że eksperymentuję, ciocia!”), do wołowiny przyda się czerwone wytrawne.
Zapomniałam o spirytusie na nalewkę wiśniową, pogoda nie sprzyja zrywaniu owoców.
Siostry wracają znad morza jutro wieczorem, wredoty ani razu do mnie nie zadzwoniły, żeby podzielić się wrażeniami albo zapytać o moje. Już ja im dam!!!
Dzień wiśniowy. Nastawiłam nalew na wiśniak, teraz dryluję owoc na nalewkę zwykłą i dżem. Będziemy też piekły kruszaniec – jedno z ulubionych ciast rodzinnych. Młodsza przywiozła 4/5 10 l wiadra. Mówi, że wiśni jest mnóstwo, ale człeka do kości ogryzają komary, więc zwiała.
Pyro,
tu byś miała używanie! Wiśni od zarąbania! Chociaż dopiero połowa z nich dojrzała i chyba z tydzień im jeszcze potrzeba.
Radek przyrządził wołowinę z ziołami, ziemniaki pieczone też czymsik posypane, marchewka z groszkiem ze słoika z piwnicy (siostry produkcja).
Na nic nie narzekam, ale pogoda mogłaby być lepsza.
Narzekam. Wcięło was wszystkich czy co?!
Nie wcięło, tylkom człek pracy. Aktualnie mam przerwę, bo słońce zachodzące przeszkadza w kuchni. Pół godziny na ksiuty. Potem ciąg dalszy. Dżem pogotuję jeszcze dzisiaj, ciasto upiekę raniutko, ostatnie jakieś 3-4 kg w małym wiaderku wydrylowane przesypuję cukrem. Jutro przełożę do baniaczka, po który już mi się nie chce schodzić do piwnicy. To jet tak, kiedy starszy człowiek traci wzorcową koordynację ruchów – niby wszystko składnie wykonuje, a z miejsca go nie widać.
Alicjo, ja jeszcze siedze w ogrodku pod parasolem. Jest 23 C a jutro ma byc 28 C. Juz dawno nie bylo tak duzo i dlugo slonca w Bretanii. Po 23 wybieram sie nad rzeke gdzie beda puszczane sztuczne ognie z okazji naszego jutrzejszego swieta. Bernard bedzie siedzial przed TV i ogladal defilade wojskowa a ja sobie pojde na maly targ niedzielny.
Z dzisiejszej roboty pozostało mi tylko zagotowanie dżemu. Sytuacja w mojej gorzelni wygląda tak, że nastawiony jest nalew na smorodinie, koncentrat na wiśniak i jutro nastawię pospolitą (acz doskonałą) wiśniówkę. Chciałabym nastawić też morelówkę a’la Stara Żaba, ale potrzebuję do tego 2 kg dojrzałych i niezbyt wodnistych moreli. Wiem, że Haneczka zamroziła dla mnie trochę zielonych orzechów na orzechówkę. Na tym letnia produkcja byłaby skończona. We wrześniu trzeba będzie postarać się o dereń, bo owoce dzikiej róży mi pewnie dostarczy Haneczka i po koniec października przyjdzie czas na jarzębinę – finis. A, nie – jeszcze jeżynówki chociaż trochę – ona ma tak intensywny kolor. Dziadowie mówili na tę nalewkę „smocza krew”.
Jezus, Maria, Pyro kto to wszystko wypije?!
Tez robilam kiedys orzechowke wg przepisu Dietlowej, ona kaze
w sierpniu z mlodych zielonych. Dlaczego zamrazasz? Moja miala
byc na boze narodzenie ale nigdy nie doczekala.
Wspolczuje Alicji wzgledem synogarlic, znam te cholery, no i to
czerwone wytrawne z Kaliforni, fuj!
U nas nad morzem goraco, ale na szczescie wieje.
Ewo – ja robię różne nalewki ale w niewielkich ilościach (przeciętnie 1,5 – 2 l gotowego produktu). Bogiem, a prawdą jest to mój zasób „prezentowy” Dwa litry, to 4 półłlitrówki – z reguły połowa na prezenty. Blogowicze wiedzą – zabieram na zjazdy, ofiarowuję gościom, zabieram w gości. Jest to w granicach moich możliwości finansowych. Łatwiej mi ofiarować komuś dość unikalną nalewkę, niż np kupić mu dobrą książkę. W tym roku na Zjazd nie pojadę ale prez posły butelczyny pojadą. Poza tym my kupujemy niewiele wina, więc mółj wieczorny toast jest nalewkowy. Osobiście codziennie zużywam 30- 50 ml własnej produkcji.
Ponieważ już mamy 14 lipca – życzę radosnego świętowania: http://gallica.bnf.fr/ark:/12148/btv1b9042926c 😀
Dzien dobry Pyro, dziekuje za odpowiedz, ale tak dokladnie nie musialam wszystkiego wiedziec.
U nas jest odwrotnie, latwiej kupic ksiazke. Owoce na nalewki sa za drogie, no i nie ma spirytusu. Dlatego wieczorem pije wino (byle nie
kalifornijskie).
Vive la France!
Jeżeli napisałam z błędem, to proszę poprawić.
Naszym Przyjaciołom : Alinie, Elap i Sławkowi paryskiemu z Rodzinami życzę radosnego świętowania.
U Pyr ciasto w piekarniku, psiak po spacerze, jem śniadanie i siedzę przy maszynie. Chłodno.
La F?te nationale de la France, bonne chance ? tous!
___________________________________________________-
http://www.youtube.com/watch?v=7whXkifG_ms ze wspanialym przebojem Jacquesa Dutronca, ” Paryz budzi sie o godzinie 5″
Ukochany wyciagnal z naftaliny mundur, odkurzyl medale i teraz odbiera defilade.
Ozzy, bardzo lubie ta piosenke. W czwartek jade do Paryza na kilka dni.
Górna warstwa kruszonki spiekła się za mocno, ale nam to specjalnie nie przeszkadza. Za parę minut wezmę psa i zrobię z nim trawnikową rundkę, a w drodze powrotnej odbiorę z kwiaciarni zamówione 5 krzaczków begonii wielkokwiatowej, do obsadzenia kosza po bratkach. Potem przyjdzie pora szykowania obiadu, karmienia zwierzaka, sprzątania po obiedzie, drzemki i zostanie już tylko przełożenie nasłodzonych wiśni z wiaderka do butli. Taki jest dzisiejszy plan roboczy Pyry. Popołudnie lekturowo – wypoczynkowe, leniwe, wizyt się nie spodziewamy.
„To śpiewa Paryż, tu właśnie mieszka piosenka ta.”
Pyro, dziekuje 🙂
Ozzy, syn J. Dutronc ( i Françoise Hardy ), Thomas Dutronc tez spiewa o Paryzu, zabawnie nawiazujac do piosenki ojca, przeboju sprzed 40 lat 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=VAfeqAYndZY
Wszystkim Francuzom (fonetycznie) „aląz a Frans de la patriiiiiija!”, a szczególnie naszemu zaprzyjaźnionemu Alanowi Danuścynemu 🙂
Oni nie znają mazurka Dąbrowskiego, a ja przynajmniej tyle.
I wyśpiewywałam to na paryskim bruku (znowu o bruku…) w roku 1997.
Naszym miłym Francuzom – miłego świętowania!
O, zapomniałam o Alanie? Pewnie dla mnie on swój, tutejszy, znany i miły. Alan, daruj – życzenia i dla Ciebie.
Prócz Francuzów świętuje także Odsas czyli Staś rugbista młodociany i prymus szkolny. Za naszego Wnusia adoptowanego zbiorowo przez ciocie-babcie z Wielkopolski też wzniesiemy toast honorowy. Mały – duży rozpoczyna dzisiaj 10 rok życia. Poważny, młody człowiek.
Jakoś zawsze obawiałam się przyrządzać kaczkę w całości jednak zachęcił mnie Pan do podjęcia tego wyzwania. Na pewno skorzystam z przepisu. Z pewnością też odwiedzę Pułtusk bo nigdy tam nie byłam.
Witaj, Zielona na Blogu naszym. Zajrzyj na stronę pp Adamczewskich – jest sporo przepisów na kaczki. Powodzenia
Juliette Greco 🙂
_______________
— jak trudno jest wyobrazic sobie Paryz bez Niej
http://www.youtube.com/watch?v=emhdAVIokl8
La plus belle chanson francaise
Podoba mi się reklama radia RFM 🙂
Gdzie się podziało słowo „świetnie”?
Wszystko teraz jest SUPER 🙄
Możesz też Zielona zajrzeć na stronę pomocniczą 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/
Nawet nie wiesz, w jaką bandę* wlazłaś 😉
*banda – to powiedzenie Brzucha
Ozzy – cała pierwsza połowa XX w, aż do lat 60-tych, to była niepodzielną epoka panowania piosenki francuskiej w Europie. Szkoda, że odeszła w przeszlość.
Alicjo,
„mega super fajnie” – tak zachwycała się czymś dziewczynka w radiu. Nie wiem, jak to prawidłowo napisać. ” Świetnie” to już wyraz młodym chyba nieznany.
Nie dorównam pracowitością Pyrze, ale wczoraj też zajmowałam się domowym przetwórstwem. Kupiłam na rynku kobiałkę czarnych porzeczek i zrobiłam z całości dżem. Używam go do pieczywa z twarogiem i do smarowania pierwszej warstwy tortu biszkoptowego.
Jeśli chodzi o kaczkę, to najlepsza jest pieczona właśnie w całości. Mimo to ostatnio piekę ją tylko w kawałkach, bo trudno wykorzystać te wszystkie smaczne ale bardzo tłuste resztki. Część można zużyć do bigosu, ale gotuję go dość rzadko.
Aha,
dodam, że też miałam przyjemność być obdarowaną nalewką przez Pyrę.
W imieniu mego Osobistego,Wielce Spolszczonego Francuza dziękuję za życzenia 🙂
My świętowaliśmy 14 lipca głównie w sobotni wieczór 13 lipca 😉
W ramach świętowanie podane zostały:
-francuskie różowe wino i tarta cebulowa w mym skromnym wykonaniu
-meksykańskie pierożki kuzynki Magdy znane już niektórym Blogowiczom-tym razem z farszem z cieciorki i paru innych warzyw
-gruzińskie chaczapuri usmażone też przez Magdę z serem prosto z Gruzji, przywiezionym z wakacyjnej wyprawy przez naszego nadbużańskiego sąsiada
-hiszpańska sangria przyrządzono przeze mnie osobiście,podobno bardzo udana
Ten kulinarny,międzynarodowy misz masz był pełnym sukcesem również towarzyskim,
a na dodatek uważamy,że doskonale wcieliliśmy w życie hasło Liberte,Egalite i Fratenite 😉
Przed chwilą zadzwoniła po – urlopowa Haneczka. Zwiedzała prawą, dolną ćwiartkę mapy Polski. Podobał jej się nadzwyczajnie Lublin i ogród Irka „To człowiek o zielonych rękach”. Resztę pewnie sam opisze, kiedy już upora się z czarną porzeczką i rozmaitymi innymi dobrami. W środę wraca do roboty.
Dziewczyny wróciły znad morza. Opalone i zadowolone wszystkie trzy (moje dwie siostry i wnuczka Baśki). Miały bardzo dobrą pogodę.
Jaguś oszalała z radości i obskakuje swoja panią, ale od czasu do czasu się o mnie ociera, żeby mi nie było smutno.
Alicja – jutro wracasz do Alsy?
Tak jest, Pyro.
Jak mnie wpuści do domu, znaczy się 🙂
Odetchnę chwilkę i umówię się konkretnie z moimi ulubionymi kuzynami poznaniakami, dam Ci znać.
Witam Pana, na kuchni nie znam się wcale, natomiast na Pułtusku, owszem. Kochany, jaki rozwój? Azjaci? Do domu, w którym mieszkałem Wietnamczycy sprowadzili razem z gratami prusaki i karaluchy (jednocześnie); prowadzą oni dwa punkty gastronomiczne w mieście, smacznego; „ostrygi” pozyskiwali z kanałku, czyli tej rzeczki, która płynie przez miasto (śmierdzi, szczególnie latem). Chińskie centrum? Polacy-Pułtuszczanie pracują w nim 10-12 godzin siedem dni w tygodniu. Mogę pokazać Panu Pułtusk, którego nie widział Pan przez te 36 lat. Pozdrawiam