Samotność w kuchni
Jeszcze sto lat temu w ukazujących się na rynku książkach kucharskich przepisy obliczano w proporcjach na dziesięć czy dwanaście porcji. Tyle bowiem osób zasiadało w większości domów do stołu. Jest to główny powód przekonania, że nasi przodkowie odznaczali się niepohamowanym apetytem i bardzo folgowali sobie w jedzeniu. Trudno więc posługiwać się dziś starymi, nawet najbardziej interesującymi przepisami. Traktujemy je jako zabawną lekturę. W nowszych książkach składniki obliczone są zazwyczaj na przygotowanie czterech porcji, ale i ta zmiana nie nadąża za rzeczywistością.
W warunkach niezwykłego zatomizowania społeczeństwa nasza kuchnia żywi przeważnie jeszcze mniejszą liczbę osób, w większości przypadków jedną lub dwie.
Kuchnia singli, czyli osób, które z różnych powodów prowadzą jednoosobowe gospodarstwa, ma swoją wyraźną specyfikę, i to nie tylko ze względu na konieczną minimalizację zakupów i przygotowywanych ilości jedzenia. Równie istotny jest fakt, że gotując, nie trzeba uwzględniać niczyich gustów – ważne jest jedynie to, co smakuje jedynemu domownikowi. Gdy się leni, może po prostu zrezygnować z posiłku, ale też – gdy naprawdę głodny – ma szanse ugotować to, co mu sprawi radość.
Zapewne zabrzmi to dla niektórych nieprzekonująco, ale wynika z doświadczenia: łatwiej prowadzić kuchnię dla dużej rodziny niż dla jednej osoby. Po pierwsze, na drodze singla siadającego do domowego posiłku pojawia się pokusa bylejakości, ułatwiania sobie życia, bo dla siebie samego nie warto się przecież wysilać. I oto mamy o jedną przyjemność w życiu mniej: gotowanie i zasiadanie do smakowitego posiłku. Prowadzenie kuchni dla solisty to zadanie wymagające precyzyjniejszego planowania menu i zakupów; w przypadku prowadzenia dużej kuchni ilości produktów nie muszą być tak dokładnie wyliczone. Mała kuchnia przypomina pracownię zegarmistrza, trzeba więc mieć tu na względzie zastosowanie właściwych proporcji, tak aby zaspokoić swój apetyt i móc cieszyć się kuchnią, a jednocześnie uniknąć marnotrawstwa.
Jadanie w domu może być znakomitą okazją do likwidowania stresu, do relaksu przy kuchni. Jest ono także znacznie tańsze, częstokroć smaczniejsze i zajmuje mniej czasu niż stołowanie się w restauracji, w której przecież także czekamy na przygotowanie potraw.
Jadanie i gotowanie w domu jest bardzo ważne zwłaszcza w przypadku ludzi młodych, którzy tylko co opuścili mamusine gniazdko. Czują się we własnym, bądź wynajętym mieszkaniu opuszczeni. Tęsknią za bliskimi, pozostawionymi gdzieś tam, w odległym mieście, miasteczku czy na wsi. Ta tęsknota bywa dojmująca zwłaszcza wieczorami, po powrocie z pracy.
I co wtedy? No właśnie. Wtedy trzeba zakasać rękawy, wyciągnąć z lodówki wcześniej przygotowane produkty i zacząć gotować. Bulgoczący garnek i szumiący czajnik stwarzają atmosferę prawdziwego domu. W przypadku trudniejszego zadania kulinarnego można zatelefonować do mamy i poprosić o radę. Jest weselej.
Teraz należy położyć obrus i wyjąć zastawę. Nawet jeśli jemy solo, to pod żadnym pozorem nie należy zaniedbywać dobrych manier. To też ma wpływ na nasze samopoczucie.
Na koniec trochę prywaty. To właśnie dla takich jednoosobowych rodzin (zwłaszcza stawiających pierwsze kroki w samodzielność) powstała książka mojej żony Barbary – „Kuchnia dla singli” . Dostają ją zwycięzcy środowych quizów. I przyznać muszę, że cieszy się ona też dużym wzięciem w księgarniach, czego świadectwo mieliśmy w poprzednim tygodniu na Targach w Krakowie.
Single – głowa do góry i marsz do kuchni.
Komentarze
Święte słowa, Panie Piotrze. Jestem kulinarnym singlem i jakbym czytał o sobie. Czasami się chce zrobić coś sobie pysznego, czasami człowiek żywi się byleczym. Do tego stosiku zagrożeń dorzuciłbym jeszcze jeden, znany mi doskonale z własnej kuchni.
Otóż bardzo często single wygotowują rzeczywiście coś specjalnego i smacznego, siedzą w kuchni i kombinują, ale robią tego tyle, że starcza na wiele dni i codziennie wtedy je się to samo. Szczególnie, kiedy człowiek pracuje (chociaż ja w domu przy komputerze), a gotowanie zajmuje jednak sporo czasu.
Ciekawy felieton, ale dla mnie jedzenie samemu jest niebywale dołujące i jak już mi się przytrafi zawsze ląduje z tależem w ręku przed telewizorem. W gotowaniu dużą frajdą jest obserwowanie jak inni ze smakiem zjadają potrawy przygotowane przezemnie. Gotowanie tylko dla siebie wymaga dużo samozaparcia do którego żadko jestem zdolny.
Lubię gotować i umiem to robić, ale nigdy nie jem w samotności. Najprzyjemniej jest gdy to co ugotuję smakuje kilku, czy kilkunastu osobom. To najprzyjemniejsza strona gotowania: móc sprawic przyjemnośc innym, a niewątpliwie jedzenie dobrych rzeczy należy do najprzyjemniejszych czynności świata.
ps. Znów postawiłem wiejski ser do zgliwienia. Ciekawe czy tym raem się uda. Pozdawiam
Samotnie,to ja siedze i obmyslam ,co ugotowac na kolejny obiad.Moi panowie lubia dobra kuchnie i kazdego dnia cos innego,ale sa malo inspirujacy.
Dawniej to bylo klawo.Ludziska nie mieli telewizorow,komputerow i innych cudow xx-go wieku.Ale mieli morze czasu.Mogli ,wiec wymyslac przerozne recepty i bez konca biesiadowac.
Mnie rowniez cieszy gotowanie dla innych.Przemycilam juz sporo polskich przepisow do naszego holenderskiego domu.Mamy tez zwyczaj,zasiadania co dnia do nakrytego stolu.I z tego sie bardzo ciesze,bo w wielu domach ten zwyczaj zanika.Dobre maniery niestety tez!
Serdecznosci z krainy wiatrakow.Ana
Celny opis, zwlaszcza uderzyl mnie ten obrus, tj. czynienie malej, jednoosobowej ceremonii z wew. poczucia, ze ‚tak bedzie mniej samemu’. Tak rzeczywiscie bywa, w chwilach wiekszej swiadomosci pojedynczego stanu, lecz czesciej byle jak, byle gdzie, ‚bo i kto mnie widzi’. Jesli juz cos sie gotuje, to ‚niestety’ wychodzi tego wiecej i je sie to potem przez co najmniej 3-4 dni.. ale jaka wygoda;) Ostatnio mam tak z zupa krem z pieczarek. Jest wysmienita, ale hmm tak jakby mam jej juz dosc.
pozdrawiam
Tak ? propos pangi, postanowiłam sprawdzić w necie „szto eto takoje” i skąd to się bierze. W ten sposób trafiłam na stronę: http://olalazar.blox.pl/2006/10/Panga.html
Przyznam szczerze, trochę się zniesmaczyłam. Co prawda, rozsądek podpowiada mi że większość produktów z jakimi mamy do czynienia na stole zawierają nawozy, hormony, antybiotyki, metale ciężkie, etc., (no, chyba że się mieszka na wsi i spożywa własne wyroby), więc w zasadzie nie powinno mi to czynić żadnej różnicy, ale jednak czyni. Póki co ratuję samopoczucie pogryzając orzechy włoskie z własnego ogrodu, popijając sokiem jabłkowym od dziadkowej jabłonki i cieszę (na razie tylko) oko własną pigwą moczoną w procentach i własnym miodzie.
P.S.
Reportaż wspomniany przez Olę Lazar został wyemitowany 29 października na francuskim kanale M6 (Emission Capital, autor Christophe Br?lé).
Pozdrawiam,
Ewa
Oczywiscie, ze gotowanie dla jednej, nawet dla dwoch osob jest czyms zupelnie innym niz gotowanie dla wiekszej grupy.
Ja najbardziej lubie gotowac dla, powiedzmy, dziesieciu osob plus-minus cztery, czyli od szesciu do czternastu. Tak, w moim przypadku szesc osob to jest absolutnie nieprzekraczalna dolna granica, zeby gotowanie sprawialo pelna radosc. Rzecz jasna pierogi tak samo smakuja robiona dla kilku osob jak i dla kilkunastu, ale pieczen wolowa to juz lubi byc spora, zeby byla naprawde dobra.
W czasie dwoch wakacyjnych miesiecy przez moj wiejski dom przewijaja sie goscie: rodzina, przyjaciele, znajomi dzieci, dzieci znajomych, studenci na praktyce – rzadko do stolu siada mniej niz dwanascie osob a czesto sporo wiecej. Przez dwa miesiace dwoje sie i troje, nie dosypiam, pieke, gotuje, robie zapasy: konfitury, soki, dzemy…
Pod koniec sierpnia prawie wszyscy sie rozjezdzaja, wrzesien jest juz ulgowym miesiacem, tylko studenci i powidla, i juz do nastepnych wakacji zostaje sama. Troche nie tak, bo jednak jeszcze zjazdy na Huberta ( wielka pieczona swinka a ze wzgledu na pogode lapiemy lisa w polowie pazdziernika) , Swieta, zimowe ferie i majowy dlugi weekend. W kazdym razie jak siedze sama to mi kompletnie nie chce nic gotowac, moze z wyjatkiem jaj we wszelkich postaciach. Dopiero przyjazd gosci… i tak da capo
Lacze uklony
Stara Zaba
Święta racja! Bardzo trudno się samemu zmobilizować do zrobienia sobie czegoś dobrego do jedzenia 😉
Czasami się przymuszę, ale bardzo często przegrywam z „bylejakością” 🙁