Boski obiad czyli kaiseki
Świat coraz więcej wie o japońskich obyczajach kulinarnych i rytuałach jakie towarzyszą posiłkom. Najwięcej oczywiście o rytuałach towarzyszących piciu herbaty. Teraz coraz częściej się mówi także o uroczystych obiadach zwanych po japońsku kaiseki. Oto subtelny teatru przy posiłku opisany przez Michaela Bootha. Zaprzecza on wszystkim opiniom mówiącym, że kuchnia Japonii odstrasza swą nadmierną egzotycznością a kucharze okrucieństwem.
„Już czułem się przyjemnie zrelaksowany, gdy młoda kelnerka w kimonie nalała mi sake. Była to sake produkowana w Kikunoi, delikatna, a jednak pełna kwiatowych nut, najlepsza, jakiej dotąd próbowałem. Kobieta wróciła chwilę później z wiklinowym koszykiem. Podniosła wieczko, a w środku zobaczyłem rybę aju. Trzepotała się, połyskująca, świeża i żywa. Kelnerka pokazała, że aju i ja spotkamy się jeszcze tego wieczoru, zakryła koszyk i wyszła.
Pierwsze danie kaiseki, tak zwane sakizuke, jest najważniejsze. „Musi to być coś, co odpręży gościa” – pisze w swojej książce Murata. Moim sakizuke było tofu z orzechów włoskich z winogronami z Delaware, malutkimi kwiatkami pachnotki shiso i dashi en gelee zagęszczonym do konsystencji lekkiej pasty korzeniem kuzu. Orzechy włoskie wniosły przyjemną chrupkość do chłodnego, świeżego tofu, a dodatek surowego wasabi nadał daniu swawolny wigor. Było to jednocześnie kojące i stymulujące i zbyt szybko się skończyło.
Hassun, czyli drugie danie, to „uwertura wprowadzająca sezonowość” – w moim przypadku było to dashi z liśćmi chryzantemy pływającymi po powierzchni. Gdy piszę te słowa kilka tygodni później, nadal mogę przywołać woń czystego dashi, rozjaśnionego sokiem yuzu, z gąbczastym kawałkiem hamo (murenoszczuk indochiński, bardzo podobny do węgorza), który wymaga dwudziestu cięć na kawałku o szerokości dwóch i pół centymetra, by jego liczne ości podzielić na nadające się do zjedzenia części, plastrem rzadkiego i kosztownego grzyba matsutake – czasem nazywanego japońską truflą, o intensywnym, drzewnym zapachu – i złotym półksiężycem kremu budyniowego w środku. Była to jesień w czarce, a na dnie znajdowały się kawałki prażonego ryżu, który musiano dodać dosłownie w chwili, gdy naczynie opuszczało kuchnię, by zachował chrupkość. Po tym daniu niespiesznie pojawiały się (i rozciągnęły mój pasek niczym obręcz wokół wypuczonej beczki): sashimi, sushi z lekko grillowanej barakudy, consomme, pierś kaczki marynowana w koji, ryż z kasztanami i marynaty. Każda potrawa – a to tylko kilka z tych, które jadłem tamtego wieczoru – była przygotowana z dbałością o najdrobniejszy szczegół, perfekcyjnie ułożona na talerzu, ładna oraz pełna frapujących smaków i konsystencji.
Jedno z dań było jednak jeszcze bardziej urzekające. Pojawiło się zamknięte w bambusowej klatce dla świerszczy. Podniosłem ją i zobaczyłem kostkę hamo, obok drugą z ciastka z ikry węgorza (wyglądało niczym kawałek omletu, lecz o mączystej konsystencji i delikatnie rybim posmaku) oraz ciągnące się, gorzko-słodkie nasiona miłorzębu w polewie sake i grillowany kasztan wielkości piłki golfowej. Na wierzchu umieszczono coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak igły sosnowe, lecz okazało się delikatnym, cienkim makaronem z zieloną herbatą. Solone wnętrzności aju stanowiły nadzienie wydrążonego sudachi (rodzaj cytrusa). W swojej książce Murata pisze o tym daniu, że chciał przez nie „przywołać odrobinę tego smutnego i sentymentalnego uczucia, jakie żywimy dla odchodzących przyjaciół”, w tym przypadku znikających świerszczy, gdy nadchodzi jesień. Taki rodzaj uczuciowości inspirowanej mijającymi porami roku jest charakterystycznydla kaiseki i tak samo może dotyczyć nowego składnika. O innym daniu Murata pisze tak: „Mam nadzieję wywołać wrażenie pikniku pod kwitnącymi wiśniami na dywanie koloru królewskiego szkarłatu i przyglądania się, jak delikatne różowe płatki opadają subtelnie na ziemię”. Trudno sobie wyobrazić, żeby Gordon Ramsay pisał coś takiego, prawda?
Nawiasem mówiąc, ryba aju pojawiła się późnej, posolona, zgrillowana w całości i nadziana na szpikulec w kształcie litery S, jakby przeskakiwała nad falą.”
No i jak tu teraz pójść na obiad do przydrożnego zajazdu przy szosie Warszawa – Ostrołęka?
Komentarze
Gospodarzu-obiad w zajeździe prosimy zjeść ze smakiem 🙂 Toż to będzie nasz rodzimy,swojski smak.To prawda,kuchnia japońska jest fascynująca,pełna ukrytych znaczeń i poezji.W naszej golonce poezji jakby trochę mniej 😉
Znajomi wrócili właśnie z długiej podróży po Chinach,też zafascynowani filozofią
i symboliką obecną tam na każdym kroku.
Smakowitego dnia 😀
Miałem na myśli nie smak a całą oprawę.
Piotrze,tak wiem 🙂
Z całą oprawą można się spotkać w restauracji pana Amaro, myślę, że wizualnie jego dania są równie piękne.
Polska na pewno nie będzie drugą Japonią, także w dziedzinie kulinarnej i estetycznej. Japońszczyzna na co dzień byłaby dla nas zbyt trudna. I to wcale nie jest złe. Mamy inną tradycję, a troche elementów japońskich może uatrakcyjnić życie. Tymczasem zrobiłam kolejną galaretkę z truskawkami, a jutro piekę kolejne ciasto biszkoptowe także z truskawkami, bo wszyscy ciagle się tego domagają.
Gospodarz zauroczony Japonia 🙂
Za Krystyna powiem, ze my tez mamy piekne tradycje, inne ale nasze 🙂 Moze nawet Japonczycy uznaliby je za oryginalne?
Upieklam flan bretonski, ktory niedawno przypomniala nam Nemo. Troche zmieniony bo na ciescie francuskim wiec wyszla z tego tarta budyniowa z suszonymi sliwkami.
„Danuska ou l’art et la maniere”, Danusko, Twoja pogoda ducha jest najlepszym lekarstwem na nostalgie czy smutek czy przejsciowe zniechecenie 🙂
Alino 🙂
Flan też pozwala przegnać drobne smuteczki tudzież nostalgię.
A nostalgię za dobrym deserem to już z całą pewnością 😉
Alino – czy mogłabyś podać swoją wersję przepisu na flan na cieście francuskim? Chciałabym go zrobić w sobotę. 🙂 Czy można go zrobić z innymi owocami czy tylko z suszonymi śliwkami?
A u nas we Wrocławiu znowu schabowe, mizeria i młode ziemniaczki, na deres czereśnie i truskawki. Jerzor wysłany po mięso wrócił ze schabowymi, znowu 🙄
Deszcz jakby ustał, wysłałyśmy chłopa do Złotego Stoku, niech sobie pojeździ na rowerze, po to go ze sobą targał przecież.
Jutro pogoda ma być bardziej normalna, zamierzam wypuścić się na miasto, zwiedzić jakieś ksiegarnie i ewentualnie jak się na mnie coś z wystawy rzuci – zakupić.
Na kolację planujemy nasze ulubione danie, świeży zielony bób, podgotowany odpowiednio.
Kaiseki: http://pinterest.com/pin/519884350704466056/
Grillowane aju: http://www.flickr.com/photos/johnlander/4205765644/
Asiu, zainspirowalam sie przepisem z ksiazki znanej paryskiej kucharki Adrienne Biasin (La table d’Adrienne), ktora do niedawna prowadzila mala restauracje „Chez la Vieille” („U Starej”) w dzielnicy dawnych Les Halles. W jej przepisie jest: 250g suchych sliwek, 300g francuskiego ciasta, 1 litre mleka, 8 jajek (5 calych i 3 zoltka), 125g cukru, cukier waniliowy.
Wypestkowac sliwki, zagotowac mleko z wanilia, troche ostudzic, utrzec jajka i zoltka z cukrem, powoli dodac lekko cieple mleko, na francuskie ciasto wylozyc sliwki, polac mlekiem z jajkami i piec w temp. 180°C (rozgrzac piekarnik do 240 a po wlozeniu tarty obnizyc do 180). Piec ok. 35mn, sprawdzac, czy nie za bardzo sie zrumienia, wtedy przykryc papierem aluminiowym. Jesc lekko schlodzone lub zimne.
Asiu, ja zuzylam gotowa porcje ciasta francuskiego (230g), 250g sliwek bez pestek, 3 cale jajka i 1 zoltko, pol litra mleka i 70g cukru. Mozesz zrobic np z czeresniami, jak w clafouti. Smacznego 🙂
suszone sliwki a nie suche i litr a nie litre, przepraszam 🙂
Rozpoczęliśmy przygotowania do dwóch równoległych akcji:remont oraz wakacje.
W ramach akcji wakacje pakujemy walizkę w myśl zasady minimum bagażu i maksimum wrażeń(na miejscu oczywiście).W ramach akcji remont chcielibyśmy,aby spełniło się nasze pobożne życzenie:maksimum roboty w minimum dni.Już jednak wiemy,że nie uda nam się wrócić do domu PO remoncie.Naszą powrotną walizkę postawimy w remontowym rozgardiaszu.Podjęliśmy jednak to wyzwanie odważnie
i z podniesionym czołem.Inszallah !
Akcja wakacje związana jest rzecz jasna,jak zwykle,z akcją pies.Zaraz więc udajemy
się do zaprzyjaźnionej rodziny,na drugim końcu miasta,by powierzyć ich czułej opiece
naszego czworonoga.
Alinko – dziękuję 😀
Bardzo lubie haiku
Rozstanie.
Chwytając się słomki
Żeby nie paść.
Basho
Dobranoc 🙂
Skowronek
Śpiewa cały dzień,
I dnia za mało
Basho
dzień dobry …
tak, miałeś rację Piotrze … to nie były ćwiczenia …
Danuśka też miałam pomysł by w czasie urlopu zrobić remont ale się źle zorganizowałam .. udanego wyjazdu bo wiem, że będzie intensywny …
ja się pomału pakuje na wakacje z 3 dziewczynkami i bardzo się z tego cieszę ..
truskawkowe roboty zakończyłam … w tym roku się nimi przejadłam …