Kto to taki – traiteur?
Udało się. Po latach włoskich podróży wylądowaliśmy znów w Paryżu. Nie spotkaliśmy się z nikim z przyjaciół (przepraszamy Sławku!), bo okazja była bardzo intymna. Imieniny Basi. Spędziliśmy więc je we dwoje. I za chwilę wszystko dokładnie opiszę a także zilustruję. Będzie to podróż sentymentalna, smaczna (mam nadzieję a właściwie pewność) i kulturalna. Zanim jednak zdążę to wszystko przygotować polecam lekturę dotyczącą paryskiego tematu:
„Jest rok 1889 i Francja świętuje stulecie rewolucji. W Paryżu odbywa się wystawa światowa, na której otwarcie zostaje oddana do użytku wieża Eiffla. Prezydent Sadi Carnot wydaje w ratuszu wspaniałą kolację. Menu tego pamiętnego wieczoru rozpoczyna się kremem z raków Saint-Germain i pasztetem Lukullusa. Po nich następują torciki Conti, łosoś w sosie indyjskim, turbot w sosie Normandie, ćwiartka młodego dzika po moskiewsku, pulardy Perigourdin, homar a la Bordelaise, zimna pieczeń z wróbli, Granite Grande Champagne. Na kolejne danie składają się: sorbet Roederer, paw z truflami i wątróbki. Następnie w programie wieczoru pojawiają się szparagi w sosie mousselin, sałatka rosyjska, puchar lodowy Eiffel i lody stulecia. Kto jeszcze jest w stanie coś zjeść, może spróbować wafli, ciasta francuskiego i neapolitańskiego.
Kolacja ta została przygotowana przez Potel & Chabot, firmę restauratorską, która również w 1900 roku zorganizowała bankiet burmistrza w Jardin des Tuileries, będący największym przyjęciem w historii Francji. Potel & Chabot gotowali dla 22 000 gości. Do tego zadania zgromadzili 6 000 pomocników. Użyli 95 000 kieliszków, 66 000 sztućców, 250 000 talerzy i 5 km bieżących obrusów. Przygotowali między innymi 1800 młodych kaczek, 2000 kg łososia i 1500 kg ziemniaków. Nad wyraz zadowoleni goście wypalili na koniec 30 000 cygar. Potel & Chabot pracują do dziś dla rządu francuskiego, posiadają również filie w Stanach Zjednoczonych i Rosji.
Jeszcze przed rewolucją, kiedy nie było restauracji takich jak dziś, zwracano się do restauratorów, gdy planowano wyprawienie wesela lub wydanie uroczystej kolacji. Pierwszym restauratorem w nowoczesnym rozumieniu tego słowa nie był jednak kucharz, ale ogrodnik. Przed pamiętnym rokiem 1789 Germain Chevet dostarczał róże królowej i dworowi. Zmuszony przez trybunał rewolucyjny do wyrwania swoich krzaków róż i zastąpienia ich kartoflami, „aby wyżywić lud”. Chevet zdecydował się wraz z żoną przetwarzać bulwy na małe paszteciki. Razem otworzyli sklep w Palais-Royal, w którym spotykały się osoby wysokiej rangi i o znanych nazwiskach. (…)
W drugiej połowie XIX wieku, w której rewolucja przemy-słowa świętowała swoje triumfy, arystokrację zastępuje burżuazja. Jada się w dalszym ciągu na wysokim poziomie, ale od restauratorów wymaga się większej przedsiębiorczości, ponieważ muszą oni być w stanie przygotować doskonale zarówno ekskluzywną i intymną kolację, jak i luksusowy bankiet na wiele tysięcy osób. Odpowiedzialni są przy tym nie tylko za przygotowanie menu, lecz także za całe wyposażenie i dekorację. Przygotowują obrusy, porcelanę, kieliszki, sztućce, kwiaty i oświetlenie. Zadaniem restauratora jest bowiem nie tylko troska o to, co goście jedzą, ale przede wszystkim skłonienie ich do marzeń. Z tego powodu bufety stają się rozkoszą dla podniebienia i dla oczu, co wymaga umiejętności specjalisty. Takimi specjalistami są nie tylko rzeźnik, cukiernik, saucier i rottiseur, lecz także kucharze posiadający talenty dekoratora, stylisty, florysty i rzeźbiarza (rzeźbiącego w lodzie i maśle). (…)
Dzisiaj restaurator jest zarówno królem improwizowanego posiłku na każdą kieszeń, spożywanego w domu, jak i wysoko wy?specjalizowanym fachowcem do organizacji imprez.”
Tak twierdzą autorzy księgi „Kulinaria francuskie” a ja to potwierdzam z całą mocą. To co przeczytaliście to portret osoby zwanej właśnie traiteur!
Komentarze
Podróż sentymentalna. W 30 rocznice ślubu odbyliśmy taką do Rzymu, gdzie zamieszkaliśmy tuż przy Aventynie. I też chodziliśmy wszędzie piechotą, nawet do Villa Borghese i Watykanu, a także na Lateran. Wymieniam miejsca szczególnie odległe od Aventynu. Do piramidy mieliśmy piechotą 5 minut. Po Paryżu też chodziliśmy głównie piechotą. Metro zabija cały urok miasta. Nie pozwala tego uroku odkryć. Na koniec pobytu w Rzymie wynajęłiuśmy samochód w Villa Borgese na podróż do Apulii. Ukochana została w apartamencie. Czekała potem na mnie, a ja wracałem samochodem mniej więcej tyle czasu, co piechotą. Co juz było blisko, nakaz skrętu oddalał mnie o pare kilometrów. A pamiętam czasy, gdy tych nakazów było mało i możda było dojechać do Placu Hiszpańskiego i Placu Weneckiego, a zaparkować na placu Navona.
Ciekawe, czy Gospodarze ucztowali w stylu opisanych bankietów.
Zapachniało wielkim światem,luksusem i dekadencją, mile łechcąc odrobinkę snoba, który w każdym z nas mieszka (tu wspomnę sobie f-gnt Okularników ,że „nie dla nich dewolaje i Paryże i Bombaje itd, itp.”) Cóż, pokolenie Okularników doszło do wieku i pozycji kiedy to już stać i na dewolaj i Paryż, a kto wie, czy nie nawet na Lalę i Bubę? Broń Boże nie ironizuję tylko puszczam „perskie oko”.
Stęskniłam się za pt. Blogowiskiem, chociaż niedzielę miałam nader pracowitą. Pierników wyszła mi cała niemal wielka misa, w której pranie się do suszarni nosi. Wyszło tak dużo, bo ciasto było trochę za luźne i kiedy zagniotłam z dodatkową mąką, to w efekcie mogę zapiernikować sporo osób.
Wczoraj na obiad miałyśmy zrazy wołowe w pieczarkach, papryce, cebuli i czosnku – ostre jak diabli, ale smakowite. Dzisiaj mielone kotlety z brukselką, jutro jestem sama, to nie wiem co sobie sprokuruję. W tym tygodniu mam zamiar odgruzować mieszkanie, pomyć porcelanę itp rozrywki mnie czekają,
Dopóki wszyscy śpią, pozwolę się wypisać. Services traiteur. Services de distribution de repas. Tak to brzmi na polskiej stronie po francusku. Po polsku nie jest tak ładnie. Usługi cateringowe. Niektórym się kojarzy z „traitre” czyli zdrajcą. W słowniku francusko-polskim pewnie przeczytamy, że traiteur to karczmarz albo podobnie. Myślę, że tłumaczenie na catering jest w miarę prawidłowe, tylko kultura świadczenia tych usług jest inna we Francji, a inna nad Wisłą oglądaną z Łazienkowskiej czy jakiegokolwiek innego miejsca.
Z wczorajszych wpisów zaintrygowała mnie pozytywna opinia Nemo o gotowej masie makowej. Poszukałem tego wyrobu w internecie i rozpoznałem wyrób u nas bardzo rozpowszechniony – prawie we wszystkich sieciach spożywczych. Użyłem raz. Pomimo dokładania coraz większej ilości bakalii i miodu nie mogłem się pozbyć zapachu i smaku jakichś emulgatorów czy konserwantów. Być może od tamtego czasu jakoś to ulepszyli i Nemo jadła lepsze, ale po tamtym doświadczeniu już się nie przemogę. Sam ostatnio stosowałem (nie pamiętam producenta) mak parzony i dwukrotnie mielony. Był neutralny smakowo i po dodaniu wszystkigo, co trzeba, był bez zarzutu. Troche przesmażyłem z masłem, oczywiście. Wydaje się, że główny problem z makiem polega na odcedzaniu zanieczyszczeń, parzeniu i odparowywaniu, a potem mieleniu. Nawet nie chodzi o pracochłonność, ale zawsze się przy tym nabrudzi (przynajmniej ja bez nabrudzenia nie potrafię). A jak jest już przemielony, zostaje sama przyjemność doprawiania.
Stanisławie, niektórzy nigdy nie śpią 😉
Pyro, ile tych pierników? Bo miało być 70, o ile pamietam.
Alicjo, Wrocław jest mi bliski, mieszkałem w okolicy 16 lat i to zaliczanych do najlepszych. Pamiętam, gdy składał się z pustych placów i zwałów gruzu, a potem rósł. Rodzice byli zaprzyjaźnieni z prof. Kaliskim, który odtwarzał szczegóły architektoniczne kamieniczek, w tym Jasia i Małgosi. Kuzyn był dyrektorem Zjednoczenia Budownictwa Osiedli Robotniczych (osiedla mieszkalne po prostu, tylko tak to sie nazywało ideologicznie). Po transformacji wypiękniał Wrocław bardzo. A tutaj na zdjęciu Alicji widzę Rynek i oczy przecieram. Kto pozwolił to gmaszysku Banku Zachodniego w tym miejscu postawić? Zgroza. A zdjęcia same w sobie bardzo ładne.
Stanisławie,
MałgosiaW poszukiwała gotowego maku niezbyt nachalnie aromatyzowanego i w tym kontekście rzeczona marka wydała mi się akceptowalna. Oczywiście, że żaden puszkowy mak nie dorówna przygotowanemu w domu „tymi ręcami” (i maszynką do maku 😎 ) Jestem przekonana, że większość cukierników korzysta z gotowych mas makowych, jabłkowych, jagodowych itp. Piękną iluzją jest wyobrażenie sobie babci schroniskowej obierającej jabłka na codzienną szarlotkę 🙄
Stanisławie – nie wiem, nie liczyłam ale wyszło 8 blaszek – na mazurkową i plackową wchodzi po 15 sztuk, ale na tę „piecykową” 20-24. Sądzę, że ok 130 pierników. Chyba trzeba będzie przeznaczyć kilka godzin na lukrowanie, zdobienia, polewy itd. To jednak pieśń przyszłości.
No to jak. Byl ten parmezan, pardon, Parthenon w Berlinie, czy tylko sentymentalno oszczednosciowe imieniny Basi w Paryzu.
Czy mamy zatem oczekiwac dwu sprawozdan.
Jezeli, to prosze nie zapomniec rozwinac nastepujacych tematów. Trzech fasonów bikini jakie nosila piekna Helena, zestawu potraw jakimi karmila Odyseusza nimfa Calypso oraz techniki robótek recznych Penelopy.
Co zas sie tyczy Paryza, to czy byly zaby albo trufle jedzone.
Pan Lulek
Stanisławie,
te same mysli. Jak mozna było ten gmach Solorza tam wystawić?! No przeciez to powinna byc strefa chroniona, starówka wrocławska 🙁
Pieczeń z wróbli 😯 To jednak cokolwiek obłąkane 😯
Babcia schroniskowa? To chyba nie Nemo. Cukiernicy może i korzystają, ale też od dawna nie próbuję kupowac makowca w cukierni. Kiedyś można było w Hortexie, na poczatku jego popularności, bo potem szybko połączyli rozwój ilościowy ze zjazdem jakościowym. A babcie schroniskowe niech kupują przecier jabłkowy, jeżeli robią szarlotki takie, jakie cepry pochłaniają. Mnie w większości tatrzańskich schronisk szarlotka smakuje. zAWSZE NA CIEPŁO, BO NIE ZDĄRZY WYSTYGNĄĆ. Szczególnie dobra w schronisku Ornak.
Pyro, skąd ja to znam. Do pierniczków nie można dodać więcej mąki, bo bedą twarde. Tylko bez dodatkowej mąki za nic nie wyjdą z foremek, więc się doaje i dodaje. Albo ta mąka ma za wiele wilgoci, albo nasze przepisy tej mąki przewidują za mało. Rozczula przepis „tyle mąki, ile ciasto zabierze”.
Jestem wybitną specjalistką od kamiennie twardych pierników.
Nemo, będę namolna…
Mleko do Twojej chałki dajesz letnie, lekko ciepłe?
Takie to mam dylematy w pracy- gdy w drodze wyjątku dostąpiłam przerwy!
Haneczko, te pierniczki pomimo dodawania mąki nie robią się jednak twarde. Widać, dodaje się i tak tyle, ile trzeba i jest dobrze. Są ewentualnie twarde na poczatku, a potem z dnia na dzień miękną. Może Twoje są zjadane zanim zmiękną? Albo robisz takż kostkę piernikowa,. która rzeczywiście bywa trwale twarda?
Stanisławie,
szarlotki w schroniskach są bardzo dobre, na Ornaku szczególnie 🙂 Jadłam tam w czerwcu, oczywiście że jeszcze ciepłą i pachnącą, prosto z blachy…
Nie chcę psuć romantycznych wyobrażeń o szarlotce i innych wypiekach, ale ktoś te wielolitrowe wiadra z masą szarlotkową (nie przecierem) kupuje, a szarlotka na Ornaku ma taki sam wspaniały smak w październiku, styczniu i na przednówku, a i cenę niezależną od sezonowej ceny jabłek 😎
Czy wiesz, co to są frużeliny?
Marialko,
mleko jak do wszystkich drożdżowych zaczynów – ciepłe jak człowiek bez gorączki, ca 36 stopni, najlepiej spróbować palcem 😎 Mam taki trick, że z odmierzonych 0,6 l mleka podgrzewam w garnuszku ca 2dl i jak mi wyjdzie za gorące, to dolewam zimnego do uzyskania właściwej temperatury. Do zaczynu używam tych 2 dl, a nadmiar wlewam do reszty czekającego zimnego mleka. W garnuszku po ciepłym mleku ostrożnie roztapiam masło, do roztopionego wlewam resztę zimnego mleka i tę letnio-ciepłą mieszaninę dodaję do mąki z podrośniętym zaczynem i mieszę ciasto.
Haneczko – wypisz, wymaluj. Moje pierniki nie miękną. 5 minut po wysypaniu z blachy kamienieją i takie pozostają na zawsze. Trzeba łamać, żeby wkładać do ust, ale wtedy natychmiast rozpuszczają się – niebo w gębie. Nie miękną nigdy. Tak jest w przepisie i w rzeczywistości.n W życiu nie udało mi się upiec pierników, które miękną, Nie i już,
Wszelkie masy makowe, szarlotkowe itp są obrzydliwie „napachnione”. Kiedyś obdarowano mnie słoikiem jabłek typu „szarlotka”Obrzydliwy, mdlący zapach był najtrwalszym zapachem świata – podobnie pachną kiepskie landryny i syropy do rozcieńcznia wodą. Paskudztwo.
Fru – owoc, żelina – wiadomo. Galaretka z soku i całych owoców, w przypadku wiśni trzeba drylować. Robi sie w dużych słoikach. Teraz zamiast żelatyny daje się różne świństwa żelujące. Podobno najlepiej cukier też dawać tzw. żelujący dwa razy droższy od zwykłego. Nie uwierzę, że szarlotkę z tego robią. Chyba jabłkowej frużeliny nie spotkałem. Ale zaleta frużeliny jest to, że nie daje się do tego wody. Do porzeczek nic nie trzeba dawać poza cukrem, bo same żelują doskonale.
Albo tak:
W garnuszku na niezbyt gorącej płycie topi się dziesięć czy piętnaście deka masła albo margaryny. Potem wlewa się pół litra mleka i miesza przez chwilę palcyma. Zbierający się na powierzchni roztopiony tłuszcz może być dość ciepły ale jedynie przez chwilę.
Kiedy ręka wyczuwa, ze temperatura jest w miarę to wylewa się to wszystko do miski w której uprzednio pokruszono pięciodekową kostkę świeżych drożdży i posypano nieco cukru i szczyptę soli (obok drożdży, bo tak jest eleganciej).
Tą samą ręką (ja używam prawej) miesza się najpierw tak, żeby drożdże się rozpuściły a potem drugą ręką sypie się makę prosto z torebki – tyle ile ciasto zabierze – ciągle mięszając tą już upaćkaną aż do uzyskania pożądanej konsystencji ciasta lub do momentu kiedy nieznośny ból przedramienia zmusza do chwilowego odpoczynku….
@Alicja 10:07
Bank Zachodni to nie paskudy Solorza, które stoją (dwie naprzeciwko siebie) na Świdnickiej. Stanisławowi chodziło o inną paskudę w stylu ciężkiego socrealizmu, która stoi na Rynku, koło Placu Solnego. Wdać ją na trzecim bodaj z wczorajszych zdjęć, za choinką, nawet ze świecącym logo. Brrr… co za ohyda 👿
Stanisławie,
na szarlotkę idą „jabłka prażone”. Tu się nic nie da zepsuć. Na ciastka cukiernicze typu biszkopt, warstwa jabłek w galaretce, bita śmietana idzie masa szarlotkowa. Na ciastka z galaretką, w której są zawieszone owoce używana jest frużelina czyli zawiesina owoców w soku owocowym zagęszczonym skrobią. Jeśli galaretka ma dać się kroić – jest zagęszczana żelatyną lub agarem. Masy z żelatyną są wodniste po rozmrożeniu, więc rzadziej używane w produkcji masowej.
Cukier żelujący zawiera pektynę.
Piernika, który rozpływa sie w ustach nie nazwałbym twardym nawet, jezeli trzeba dużo siły do przełamania.
Doroto,
to jest nie z socrealu, tylko jeszcze sprzed wojny, ten budynek teraznieszego Ossolineum? Mam album Wrocławia i opisy, skąd jest co i dlaczego. Ja myslałam , ze to nowe, okazuje sie, ze wcale nie.
Ciekawe. Znam Rynek we Wrocławiu od 1946 roku. Zazwyczaj oglądałem w naturze. Widać przyzwyczajenie nie pozwoliło zwracać uwagi na ten budynek. A widok na zdjęciu zaszokował.
Gratulacje dla Pyry Młodszej ! 130 pierników i to jeszcze takich,
co rozpływają się w ustach.Proszę o dalsze szczegóły dotyczące
ich dekoracji. Bardzo jestem ciekawa,ile czasu trzeba będzie
jeszcze poświęcić,aby się pięknie prezentowały.
Zawsze ogromne wrażenie robią na mnie takie liczby,że np.
ktoś ulepił 250 pierogów,czy też upiekł 170 orzechowych ciasteczek.
Nie mam niestety takich osiągnięć w kuchni 🙁
Pogoda podła; nieco na plusie, mżawka na zmianę z kapuśniaczkiem, przejmujący, wilgotny chłód. Nawet psiak nie miał wielkiej ochoty na spacer, ale potruchtał po chleb i masło. Do domu wracał nader chętnie. Psu na grzbiet ciepły ręcznik i wytarcie łap, pANI GORąCA KAWA I KUSZTYCZEK MIODóWKI (?) POWINNO POBUDZIć KRążENIE, JAK SąDZICIE?
A faworki to kiedy ?
Pan Lulek
U mnie pogoda cesarska, zaraz pójdę na powietrze. Wypogodziło się dopiero w nocy z soboty na niedzielę, więc z wizyty w górskim domku przyjaciół zrobiła się wizyta w ich domu wśród winnic Yvorne, wolnych od śniegu. Pojechaliśmy autostradą przez Berno i Fryburg, ale wracaliśmy przez Gruyeres i przełęcz Jaun (1509 m) oraz dolny Simmental. Na przełęczy było -7 stopni, bezwietrznie, zaśnieżony las w świetle księżyca i Wenus z Jowiszem, ciągle jeszcze blisko siebie, no i żadnych ludzi… Na obiad były smażone małże św. Jakuba (noix de St. Jacques czyli eskalopki bez ikry) na duszonych porach, polane oliwą imbirową. Do tego pyszne białe winko. Następnie podano pieczeń z dzika, czerwoną kapustę i tagliatelle oraz sałatę z cykorii z olejem arganowym. Wino czerwone, świetne, ale nie wiem jakie. Na deser jabłka boskoop pieczone, nadziane konfiturą z róży i rodzynkami. Po spacerze wśród winnic z podskubywaniem winogron wiszących jeszcze tu i ówdzie – jazda do domu. Na trawie wśród winorośli kwitły mlecze i stokrotki, a powyżej jaśniały zaśnieżone szczyty, taka jest zima w dolinie Rodanu…
Faworki? W karnawale!
Miodówka….
Pobudzi krążenie,
da pozytwne spojrzenie,
umili dzionek grudniowy
i polepszy humor poniedziałkowy 🙂
W sprawie maku jeszcze słówko. Kiedyś też płukałam, zaparzałam, odcedzałam, mieliłam w nieskończoność, ale w obecnej sytuacji z moja mamą nie mam na to szans. Z moich zeszłorocznych doświadczeń wynika, że dobrze się sprawdza Helio Mak Babuni. Producent twierdzi, że bez konserwantów.
lULEK – faworki wyślę Ci na początku stycznia. Teraz wrzucę w kopertę pierniki – jak nie dasz rady zjeść, to użyjesz jako amunicję. MoŻe jeszcze jakieś ciastka. Czekaj cierpliwie, do świąt jeszcze trochę czasu.
Alicjo, piszesz o księgarni Ossolineum obok BZWBK. Ossolineum znajduje się na pl. Nankiera.
Stanisławie,
ja też bym tak myślała, gdyby nie album od Ryszarda S. i nie poczytałabym historii… toc wyglada na socreal jak nic, a okazuje sie, ze nowoczesna budowla sprzed wojny . Zeskanuje dla Ciebie odpowiednią stronę za momencik, mam album w rękach…
http://alicja.homelinux.com/news/Plac_Solny.jpg
To zdjęcie jest z 1935 roku, na prawo Rynek, a tu Plac Solny. Nie udało mi sie zeskanować całego zdjęcia, bo album spory, a skaner mały. Wierz mi na słowo – tak to w 35-tym ubiegłego wieku i tysiaclecia wygladało 🙂
yurkuphila…
Ja piszę o tym, co powyzej, Nankiera to nie Rynek, ani nie Solny 🙂
MałgosiuW., ja też najchętniej Helio. Też nie mam czasu użerać się z makiem, wolę kupić już użarty 😉
Anonim (niekoniecznie Gall) podsyła :
Kurczaka bardzo starannie umytego układamy na dnie naczynia, najlepiej szklanego. Dodajemy gozdziki i cynamon, skrapiamy cytryną.
Tak przygotowanego kurczaka zalewamy szklanka wina bialego,
szklanka wina czerwonego, dodajac 100 g ginu, 100 g koniaku, 200 g Smirnoffa i 50 g rumu.
Potrawy nie musimy nawet poddawac obrobce cieplnej.
Kurczaka mozliwie jak najszybciej wyp… bo jest ch….. (O zwykłe, prosze!)
Natomiast…………. Sos! Sos! Paluszki lizac !!!
PS. Kurczak musi być martwy bo inaczej bydle sos wychleje.
Smacznego
Tu można pobrać sobie prezentację o Wrocławiu:
http://www.wroclaw.pl/m3270/ 🙂
Teraz wszystko z sieci można pobrać…
Wróciłem do domu i niespodzianka. Przesyłka z Polityki. Po pierwsze podpisy podwójne i sama książka – kandydatka do tegorocznej nagrody Nike. Ta, którą najbardziej chciałem mieć. Parę innych może też, ale tę najbardziej. Wielkie dzięki, Panie Piotrze.
Nemo, opisz, jak smakuje olej arganowy. W Maroku jadłem w egzotycznych potrawach, ale tam wszystko było nowe, więc trudno ocenić, co jest co. Ma mieć wyraźny smak orzechowy.
Oglądaliśmy właśnie z Najdroższą zdjęcie z 1935 roku, a potem raz jesdnia. Najdroższej tak to nie razi. Przypomina w stylu Prudential warszawski. Jednak przy tych kamieniczkach mnie razi. Uświadamiam sobie, że w Rynku jest więcej domów budowanych chyba w latach 30-tych, np. budynek domu towarowego.
Czy ktos zna przepis na ajerkoniak, ajerspirytus, adwokat, czy jak go tam zwa? Ile jajek, cukru, jakie przyprawy? Ile dynamitu? Ile czasu mozna to trzymac?
Dzieki.
Stanisławie, jeśli mowisz o Feniksie, to przed wojna zdobiła go kula, której juz teraz nie ma. Zeskanuje zdjęcie potem… w ogóle ogladając zdjecia z tego albumu od Ryszarda nie bardzo mogłam sie połapać, a i sam Ryszard tez nie. a Wrocławianin. Wiesz, własciwie w całym Rynku wrocławskim nic nie razi, tylko ten budynek. Reszta jest całkiem stylowa. Zaraz zrobie dalsze skany, bo to wszystko jest ciekawe. O, i przygód Eberhardta Mocka bez tego nie da sie czytać 🙂 Albo to tylko ja tak mam.
Stanisławie,
olej arganowy ma wyraźny smak orzechowy, barwę złocistą i piękny aromat. Podobno jest też bardzo zdrowy (dużo witaminy E). Próbowałam go pierwszy raz i chyba sobie kupię. Sławek chwalił się tu raz buteleczką tego marokańskiego płynnego złota. Teraz rozumiem jego zachwyt 🙂
No masz… jak wlazłam w ten album, to co rusz wynajduje takie… popatrz, Stanisławie, tego budynku na rogu jeszzce nie ma w owym roku, ale jest za to inne „moderne” szkaradzieństwo na Placu Solnym:
http://alicja.homelinux.com/news/Plac%20Solny2.jpg
… to szkaradzieństwo po lewej, miałam na mysli. Zaraz dojdę do Feniksa, pewnie jeszzce sie pare razy o cos potknę…
Tu jest feniks… kula nigdy nie powróciła na swoje miejsce, przepadła w czasie wojny. A w ogóle Wrocław (Festung Breslau) byl zniszczony w mniej wiecej 80% w czasie wojennych działań. I tak cudem ocalało to, co ocalało.
http://alicja.homelinux.com/news/Feniks.jpg
Stanisław wpuscił mnie w nostalgie. Jakby co, to Stanisława wina!
Na prawo, ta jasna kamienica wystajaca, naprzeciwko – za moich czasów – hotelu Monopol (i kawiarnia bardzo stylowa) to był Szklany Dom, akademik dla chłopaków z Uniwerku. Jerzor mieszkał w tym naroznym pokoju na pietrze, gdzie napisane jest CAFE. To jest kamienica z przygód Eberhardta Mocka, Festung Breslau (Marka Krajewskiego). A po lewej – Opera. Jak pięknie to wyglądało. I Solorz musiał to spieprzyć!!?? Bo tam zaraz kawałek dalej, za Monopolem po lewej stoi takie parszywe cos, co na wspomnienie az mi sie w żołądku robi nie powiem, co.
http://alicja.homelinux.com/news/Szklany_Dom.jpg
O, takie coś!!! I to w majtkowo-różowym kolorze, to po lewej!!! Za to powinno sie do więzienia bez rozprawy sadowej… o chlebie i wodzie.
http://alicja.homelinux.com/news/img_2858.jpg
O, zapomniałam zdać sprawę…. 5 cm sniegu i -14c !!!
Moze by ktos cos nalał na rozgrzewkę?!
Komputer się zbiesił. Feniks jest w porządku. Mogłaby to być Barcelona na przykład albo Madryt. Natomiast ten biały potworek przypomina trochę Gdynię z tego okresu. Najbardziej czysto modernistyczne miasto. Takie było przed wojną. Teraz jest po prostu okropne. Też rządzą tu developerzy.
A proszę bardzo Alicjo, nalewam Rioja Terruno Crianza 2004. Zdrowie!
MałgosiuW,
to je to! Zdrowie!
Stanisławie, ile razy ide Świdnicka we Wrocławiu (mniej wiecej raz do roku, co i tak jest czesto), tyle razy odwracam oczy – na prawo. Nie mogę tego szkaradztwa znieść. Poza Międzyzdrojami (ukłon w strone Arkadiusa) i Kołobrzegiem nigdy nie byłam nad morzem i nie znam Trójmiasta. Podobno piekne. Tyle jeszcze przede mna do zwiedzania 😉
Było (i jest) we Wrocławiu także trochę pięknych modernistycznych domów. Dom towarowy Kameleon ma szlachetną formę. Renoma też nie jest zła. Feniks to trochę coś innego, jeszcze secesja.
Ja sie na architekturze specjalnie nie wyznaję, tylko przyzwyczaiłam sie do pejzaży. I jak nagle cos nowego, to mnie zatyka.
Pamieta ktos Zbigniewa Horbowego? Taki wrocławski artysta od szkła. Byłam jego sąsiadką na Agrestowej we Wrocławiu. Wspaniałe rzeczy wyrabiał, wystawiane były na południowej scianie Rynku Wrocławskiego w „Amforze”. Cuda po prostu. Zaraz idę pogooglać….
No tak. Pooglądałam, niech to szlag trafi. Wklepnijcie w google Horbowego, to zobaczycie, dlaczego mnie szlag trafił.
Horbowy to legenda! A we Wrocławiu na ASP tradycyjnie mocno stoi szkło i ceramika.
Jest taka strona z fotochromami z archiwum Kongresu USA z 1890-1900 roku.
Tu zdjęcie pod tytułem:
„Schweidnitzer, Breslau, Silesia, Germany (i.e., Wroclaw, Poland)”
Można pobrać w wersji 26 MB- niesamowity efekt:
zobacz Breslau
A to jest Kameleon przed wojną…
http://wroclaw.hydral.com.pl/32439,foto.html
Tu są inne Breslały, trzeba szukać w rubryce ‚pchrom’:
http://memory.loc.gov/cgi-bin/query
Ja ściągam sobie Warszawę.
Nie jest łatwo, bo w czasach, kiedy robiono zdjęcia mnóstwo miejsc w różnych częściah Europy należało np do Russia lub innych upadłych mocarstw 🙁
A to jest projektant Kameleona (Domu Towarowego Petersdorfa):
http://pl.wikipedia.org/wiki/Erich_Mendelsohn
Jeden z budowniczych tzw. starego (modernistycznego) Tel-Awiwu. Uwielbiam tę dzielnicę, mieszkałam tam u ciotki.
Ten adres nie chce zadziałać podam stronę do wyszukiwania:
http://memory.loc.gov/pp/pphome.html
jakby to kogoś interesowało. 🙂
Ja byłam okropnie dumna z takiego sąsiada. Zawsze mówiłam mu „dzień dobry”, on sie odkłaniał i jak prawdziwy artysta, chyba mnie nie kojarzył, że sąsiadka.
Popatrzyłam na te strony… mam w oku taką piękna bryłę szkła , troszeczkę żółtawego, i tam w srodek było coś pieknego wrzucone. Taki trochę japoński temat. Swoja droga, Polska trochę szkłem stoi, nie wydaje sie wam? Uzytkowe czy artystyczne, wszystko jedno, zawsze piękne.
Doroto,
to mi kapke przypomina Szklany Dom, to zdjęcie Petersdorfa.
To gdzie to szkło jest, jak tak mocno stoi?
Bo ogólnie jest, ale jakie? A powinno przyciągać jak magnes.
To je to. I ja tam, z rózami.
http://alicja.homelinux.com/knitart/about.html
Musiałabym poszukac lepszego zdjecia, gdzies tam w archiwach jest.
Alicjo, to nie całkiem to. To u Ciebie to jest Świdnicka. A na miejscu tego sklepu w tle jest teraz Rossmann 😉
A Kameleon jest na rogu Szewskiej i Oławskiej.
Ten dom, który masz w tle, jest dokładnie naprzeciwko Monopolu.
A to jest Kameleon dziś:
http://www.wroclaw.pl/p/3011/
dzis o W-wiu, a mnie przy tym nie bylo, Doroto z s. Ty tez sie tam urodzilas?
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/AlicjaDom#5277565164658778594
fotochrom z linka od mt siodemeczki
Doroto… to jest Świdnicka, adres pamiętam (przez 5 lat napisałam chyba z 500 listów), ponieważ akademik był nieco z boku, nazywało sie to Ulica Teatralna 1.
Ale było naprzeciwko Monopolu, a Opera kapeczke „na szagę”, po skosie.
No macie. Rozsemyntalniłam sie!
Nie, slawku, jestem urodzoną warszawianką, ale jeżdżę regularnie i często od wielu lat i bardzo Wrocław lubię, fascynuję się też historią i charakterem tego miasta. Mam takich kilka szczególnie ulubionych miejsc w Polsce. A we Wrocławiu będę już, jak dobrze pójdzie, 3 stycznia 🙂
O, a to jest Świdnicka i Podwale… ja napisałam komentarz do wczesniejszego zdjęcia
Jeszcze musze raz powiedzieć i podkreślić, że bardzo mi się Warszawa spodobała. Juz klepałam o tym dopiero co. Nie miałam nigdy okazji obejrzeć tyle, co we wrześniu.
Bardzo polecam książki Marka Krajewskiego… http://pl.wikipedia.org/wiki/Marek_Krajewski
Kryminały, ale zaznaczam, ze innego rodzaju, w ogóle zupełnie inne. A Festung Breslau to sie czyta tak, jakbym chodziła po „Szklance”. Topografie ma opanowaną, nie mogę powiedzieć…
Wróciłem ze spaceru po Wrocławiu, opisać tego się nie da, to trzeba zobaczyć na własne oczy.
http://www.wroclaw.free.art.pl/photo/architektura2.htm
http://www.wrocek.pl/foto
nie znam Wroclawia, raz jeden przejezdzalam stopem i zapamietalam jakis sliczny zielony park, to wszystko
a Poznan, tez tylko przelotem, rozkopana ulica i tory tramwajowe. Takie migawki pozostaja z krotkich znajomosci.
Warszawa, poza tym ze przez kilkanascie lat byla moim miastem, byla miastem marzeniem, kiedy jeszcze mieszkalam na wsi kolo Blonia.
Blonie juz wydawalo sie duze a co dopiero stolica, do ktorej dojezdzalo sie pewnie raz na rok pociagiem!
Zatrzymywalismy sie wtedy niedaleko pomnika Kopernika, tam stawialam pierwsze kroki, ale co zapamietalam, to glos nocnej Warszawy. A przeciez wtedy nie byla bardzo ruchliwa. Mimo to przez uchylone na szostym pietrze okno wlewal sie nieglosny ale wyrazny szum miasta. I ten szum oraz zapach jakiejs letniej albo wiosennej nocy plus zapach warszawskiego mieszkania, taki inny od wiejskiego, nierozerwalnie wiaze mi sie z Warszawa.
Wrocław znam, bo tam przemieszkiwałam trochę w latach póznych 70-tych i 80-tych najpierwszych. Masz Wando rację z tym, co sie kojarzy. Ja Warszawę zapamietałam dopiero z ubiegłego września, bo jak wcześniej pisałam, dopiero wtedy w niej byłam na jakis tam kawałeczek czasu.
Ty pamietasz z Wrocławia śliczny zielony park, to pewnie był Park Południowy, mieszkałam nieopodal i codziennie przechodziłam, pędząc na pętlę „siódemki”, tramwaju, skręcał w prawo na Placu Teatralnym i mknął w górę potem. Zawsze tam wysiadałam, zeby sie przejść podziemiem do Rynku i dalej. A teraz idę do kącika cichutko popłakać, tak mnie rozebrały te wspominki…