Wiosna za oknem – jagnięcina na grillu
Parę dni temu dyskutowaliśmy o jagnięcinie i baraninie. Zaletach i smaku tego wspaniałego mięsa. Były też głosy niechętnych jagnięcinie, którzy – jak sądzę – pod wpływem argumentów miłośników udźca po grecku przełamią się i spróbują tego smakołyku. Aby niezdecydowanych zachęcić do tej decyzji przytaczam dziś przepis na kotleciki z kostką, które są łatwe w przyrządzaniu a smaczne nadzwyczajnie. W dodatku są dostępne w sprzedaży i przygotowane do pieczenia tylko po doprawieniu solą pieprzem i oliwą.
Nadają się one na zainaugurowanie sezonu grillowego w 2013 roku. Śnieg stopniał, pachnący dym może unosić się nad trawnikiem!
Kotleciki dodatkowo posypane rozmarynem i plasterkami czosnku
Kotleciki jagnięce
12 kotlecików jagnięcych z kostką, 5 łyżek oliwy extra vergine, sól, czarny pieprz świeżo zmielony, 1 cytryna
1.Kotleciki natrzeć solą, pieprzem i posmarować oliwą.
2.Ułożyć na metalowej tacce nad rozżarzonym rusztem i piec po 2 minuty z każdej strony. Można je piec także w piekarniku przez kwadrans, w temperaturze 180 st. C.
3.Podawać gorące i przybrane plasterkami cytryny.
Nie można oczywiście zapomnieć o dobrym czerwonym wytrawnym winie. Ostatnio słychac na blogu wzdychania do argentyńskiego malbeca. To będzie bardzo dobry wybór.
Komentarze
Sól wygląda na gruboziarnistą, a pieprz – zielony i iglasty 😉
Smakowity widok.
Dzień dobry Blogu!
Znowu padało, ale się przejaśnia i jest coraz cieplej, a ptaszyny świergolą od rana. Dobrze jest.
Dzień dobry.
Wczoraj 2 tys lat diety rzymskiej, dzisiaj odwieczny, biblijny baranek znad ogniska; baranek wychodzi z tych zawodów zwycięsko jak się wydaje.
U nas pochmurno z przejaśnieniami, dosyć ciepło i to bardzo dobrze, bo muszę potuptać do apteki i na pocztę, a Młodsza od 2 tygodni wraca tylko na nocleg. Jutro się ten obłęd skończy wreszcie – Zjazd się odbędzie, w niedzielę pojedzie jeszcze na sprzątanie szkoły, a potem już rutyna: zakończenie nauki klas maturalnych i związana z tym biurokracja i wreszcie zabierze siebie i psa na kilka dni w Sudety, a ja będę miała 5 dni urlopu rodzinnego.
Nemo – to igiełki rozmarynu
Pyro,
poważnie? 😯 😆
A ta sól, i to brązowe?
Wyszło słoneczko, pomidory czekają na pikowanie, pelargonie wyniesione z piwnicy – na przycięcie…
Na obiad kotleciki z mielonej cielęciny, brukselka.
Będę gotowała sos mięsny do makaronu. Mam jakieś 30 dkg mielonego, przyniosę ze sklepu kolorową paprykę i puszkę pomidorów. To dobre jedzenie i wygodne – może stać do późnego wieczora. Czeka mnie też pokrojenie dużej porcji rostbefu na rolady wołowe (niedziela, poniedziałek) z okrawków i resztówki zrobię strogonowa w sobotę
Pyro – /do wczorajszego wpisu/ zawsze bardzo mnie irytowało te 300 kilometrów, które nas dzielą.
wszystkiego słodkiego …. 🙂
http://biotechnologia.pl/biotechnologia-portal/info/biotechnologia/21_aktualnosci/481911,wiwat_gorzka_czekolada__12_kwietnia___swiatowy_dzien_czekolady.html
Dzień dobry,
Smakołyki na Dzień Czekolady: http://ugotuj.to/przepisy_kulinarne/56,87978,11515073,Smakolyki_na_Dzien_Czekolady.html#BoxLSTxt
Dzien dobry,
Zajec natlok,a temat jagnieciny bliski mojemu sercu :).
Grilowanie zaczniemy wkrotce, bo wiosna (tfu, tfu) faktycznie nastala, tyle ze czekamy na koniec Odsasowego sezonu.
Ja juz kiedys sie naszym grillem chwalilam, cudo!
http://www.youtube.com/watch?v=DB3XSiLoghk
Mozna tez na tym piec mieso w traycyjny sposob.
A chcialam jeszcze poprosic Blogowiczow o podzielenie sie przepisami na surowki, bo cos nas wszystkich na przednowku na surowe warzywa wzielo, a przyznam ze moj repertuar z lekka ograniczony.
Jolly – dokładnych proporcji to ja Ci nie podam, bo ja to wszystko „na oko” tylko ogólne zasady :
1. kalafior, brokuł, kalarepa, rzepy i rzodkiewki ( jeden raz – jedno warzywo, tylko zasada ta sama) – zetrzeć na grubej tarce, posolić, zostawić na kwadrans, potem wymieszać z sosem – 1 łyżka gestej śmietany + jedna łyżka majonezu; bardzo smaczna kalafiorowa;
2. sałata lodowa albo inna pocięta w grube kawałki (2 cm x 2 cm np) z kawałkami owoców cytrusowych (mogą być też połówki winogron albo truskawek, maliny itp) sól, pieprz, szczypta malutka cukru, jakiś sos na śmietanie albo jogurcie;
3. papryki w makaronik pocięte, przeciśnięty ząbek czosnku, trochę czegoś piekielnie ostrego (ale z głową) cytryna i olej.
Reszta kiedy wrócę.
Jolly – http://adamczewscy.pl/?p=3978 🙂
albo: http://adamczewscy.pl/?p=3645
więcej w dziale „jarzyny i owoce” 🙂
Niech mi do przepisu Gospodarza wolno bedzie dodac garsc istotnych uwag uzupelniajacych..
1. Wszystkie meisa opiekane typu kotlet jagniecy czy tez befsztyk nalezy pierw „skapac” w oleju. Patelnia musi byc ogrzewana na malym ogniu na sucho, przez co najmniej piec minut. Musi byc naprawde solidnie nagrzana, tak by miesoi rzucone na nia zaczelo ostro skwierczec. Mieso nie powinno byc w tym momencie doprawiane ani sola, ani pieprzem. Po minucie pzewracamy je na druga strone (powino byc naprawde zarumienione!) i po kolejnej minuce powtarzamy przewracanie.
2. Na slusznych rozmiaraxch drewnianej desce siekamy w miedzyczasie czosnek, posypujemy go sola by puscil sok, siekamu dwieze ziola (lub z braku laku sypiemy suche), dodajemy pieprz, polewamy niewielka iloscia oleji lub oliwy. mieszamy calosc i rozprowadzamy do desce.
3. Po zdjeciu miesa z parelni lub grillu rzucamu je natychmiast na te drewniana deske pelna cudnych aromatycznych przypraw i jezdzimy tym miesem po desce, z obu stron. Teraz CZEKAMY.
4. Nie sposob przecenic wagi CZEKANIA – w zaleznosci od wielkosci kawalkow – 3 do 5 minut. Jest to czas by wszystkie soki w mesach ustabilizowaly sie. Przedwczesnie rozkrojone, wyciekna i wysusza nam tak milosnie przygotowane kotlety jagniece czy befsztyki.
Po przelozeniu miesa na talerze, polewamy je resztkami pozostalymi na desce.
Jak na czas rozpoznac czy mieso jest bardzo krwistre (nasz ulubiony sposob) , srednio krwoste czy moco wysmazone (dla frajerow, ktorzy sie nie znaja) ?
Jamie Oliver pokazuje znakomita metode. Narzedzia mamy doslownie w palcach.
Jesli koniuszkiem kciuka sprawdzimy miekkosc koniuszka naszego palca wskazujacego, to taka wlasnie miekosc powinno osianac opiekane mieso by bylo krwieste.
Jesli dotkniemy koniuszkiem kciuka koniuszek palca srodkowego, to taka miekkposc osiagamy robiac kotlety srednio krwiste.
I wreszcie koniszek kciuka na koniuszku palca „serdecznego” (tego od pierscionkow) pokazuje jak miekkie powinno by mieso donbrze wypieczone.
Jest to metoda podlapana od Jamie Olivera, bless that boy! Czy jest to zrozumiale czy mam poszukac na YouTubie?
Kocie,
moje palce dotykane kciukiem nie różnią się miękkością 🙁
Stosuję więc metodę dotykania (palcem wskazującym) ust (krwiste) i czubka nosa (a point). Medium ma twardość podbródka 😉
Tyz piknie.
Dzięki Kocie za ważne uwagi. Tylko ja mam z nimi mały kłopot: nie noszę pierścionków! Ale łącząc podpowiedzi Kota i Nemo czyli nos z podbródkiem jakoś sobie poradzę.
A nawiasem mówiąc, przepis jest tylko zapisem nutowym a każdy odtwórca sam dokomponowuje własne wariacje.
I jeszcze jedno: wszelkie uzupełnienia są mile widziane. Na tym chyba polega nasza zabawa w kuchni i przy stole.
Jeden z filmików, pokazujących tę metodę palców 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=1hRmRpIof9Q
Ha, Kocie, tam potrzeba obu rąk, w tym dotykaniu.
Alino, dzięki 🙂
Taaa.. Metoda chefa Anthiny’ego C jest nawet fajniejsza, bo juz nie mozna sie tlumaczyc, z wszystkie koniuki palcow sa jednakowo miekkie!
Chef AC soli i pewnie pieprzy mieso przed rzuceniem na patelnie (tez mam jedna taka czarna zeliwna! Jest to jeszcze patelni wozona po calym swiecie z czasow studenckich matki mojej Starej czyli mojej Babci!), poniewaz nie stosuje metody z deska drewniana, tez podpatrzona u Jamiego O. Stara nie moze sie nacieszyc ta metoda, odkad zostala ona podpatrzona. Nie masz lepszego dosmaczania opiekanych mies jak wtedy gdy sa proso z patelni rzucone na deske! Uch, zglodnialem!….
Sorry za wybitna ilosc literowek. Mam dzis zly dzien…
Asiu,
Dzieki, te ze strony Gospodarza juz wyprobowane :).
Pyro,
merci, brokulowa zapowiada sie smakowicie.
Nemo – czy w wolnej chwili mogłabyś podać Twój przepis na dacquoise z gruszkami?
Asiu,
po francusku możesz mieć natychmiast.
Po polsku – trochę później.
dacquoise po francusku
Poczekam na polską wersję, nie musisz się spieszyć 🙂
Ktoś mówił o wiośnie? U mnie za oknem taka bajka…
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_7142.JPG
Czy na rym zdjeciu po lewej lasek nie zaczal sie palic?
Pyro!
To samo robię z marchwią i selerem, tylko trę to na drobnej tarce, dodaję utarte jabłko, sól, musztardę francuską i majonez.
Identycznie, tylko cienko pokrojone, są moje surówki z pora. Drobno pokrojony por, utarte jabłko i dalej to samo. Tę surówkę warto zrobić na 1/2 godziny wcześniej.
Osobiście uwielbiam cebulę z jajkiem na twardo, siekam to i to, dodaję oleju i soli i to wszystko.
Torlinie – ja w ogóle uwielbiam surówki i praktycznie można je robić ze wszystkiego z wyjątkiem surowych ziemniaków. Z wymienionych wyżej u nas w domu najbardziej smakuje kalafiorowa i można ją jeść nawet na razowym chlebie z masłem jako kanapkę. Do porowej też dodaję jabłko, podobnie do selerowej. Bardzo lubimy też sałaty z owocami. A jeżeli lubisz młodą cebulę, to posiekaj pęczek cebulko razem ze szczypiorem, posól, popieprz i dodaj ze 2 łyżki kwaśnej śmietany – doskonała do gorących ziemniaków albo chleba razowego.
W międzyczasie zmieniam plany obiadowe i zamiast włoskiego sosu do makaronu, ugotowałam teksańskie albo meksykańskie coś z czerwoną fasolą, papryką kolorową i kukurydzą. Też dobre.
Kocie,
to odbicie ognia kominkowego w szybie 🙂
Witam, przepraszam za prywatę. Kocie spróbuj tego. Bez urazy, sam korzystam.
http://bykom-stop.avx.pl/czymsprawdzac.html
Wiosna za oknem 🙂
Lubelskie Żabie Błota 😉
Irek
Ty mnie nie denerrrrwuj…już tak dobrze żarło do wczoraj i masz, tak jest teraz 🙁
Gdyby jeszcze na sekundę-trzy wyszło słońce, pewnie można byłoby porobić niezłe fotki. A tu nie dość, że czarne chmury, to jeszcze ciągle pada deszcz 👿
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_7154.JPG
p.s.
Czy ja się mylę, czy na ostatnim zdjęciu z serii żabowej (po zajętej sobą parce) ta żaba szczerzy zęby? 😉
Irku – niech żyją żaby wszelakie! Wyszły – znaczy się zima się skończyła.
Alicja – twoje drzewa są w pancerzykach; ślicznie to wygląda, ale cholery można dostać.
Surówka z pora drobno pociętego w krążki jest znakomita – ja dodaję szczyptę soli i łychę gęstej, kwaśnej śmietany (spróbuję z jabłkiem następnym razem). Podobnie seler i marchewka – bardzo proste, szybkie, znakomite w smaku.
Zaczynamy o surówkach, bo wiosna, co? Żeby nie wiem, ile surówek się jadło, na wiosnę jest chyba jakieś podświadome zapotrzebowanie o więcej i więcej. Ja z ochotą zajadam na śniadanie kromuchę, posmarowaną gęstą śmietaną, na to rzodkiewka i szczypiorek. Niby nic szczególnego, mam rzodkiewkę i szczypiorek ze sklepu cały rok, ale wiosną kojarzy mi się to z najpierwszymi nowalijkami z własnego ogródka.
Alicjo, to żaba po krioterapii 😉
Asiu,
Dacquoise – wersja polska
Przed rozpoczęciem eksperyment dobrze jest przepis przeczytać do końca i obliczyć wszystkie potrzebne składniki (5 całych jaj, duża puszka gruszek, 0,3 l śmietanki itd.)
Żelatyna u nas jest w listkach. jeśli masz w proszku, to namaczaj według przepisu na opakowaniu.
DACQUOISE (beza) czekoladowa
5 białek
50 g cukru
120 g cukru pudru
120 g mączki migdałowej
20 g kakao
Rozgrzać piec do 180 st.
W dużej misce zmieszać cukier puder, mączkę migdałową i kakao.
Ubić białka dodając 20 g cukru. W trakcie ubijania dodać resztę cukru, ubić na sztywno.
Do masy bezowej dodać mieszankę cukru, migdałów i kakao i delikatnie wymieszać łopatką.
Masę rozsmarować na blasze wyłożonej papierem do pieczenia lub matą silikonową.
Piec około 15 minut.
Zdejmować z blachy po wystudzeniu.
MASA GRUSZKOWA
4 g żelatyny
100 g gruszek w syropie
1 łyżka likieru gruszkowego
2 żółtka
20 g cukru
200 g puree gruszkowego
150 g śmietanki kremowej
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie na 10 min.
Gruszki z syropu osączyć, pokroić w kostkę.
Żółtka utrzeć z cukrem.
W rondelku podgrzać (bez gotowania) puree gruszkowe z likierem, gorące wlać do masy żółtkowej, dobrze wymieszać.
Mieszankę wlać z powrotem do rondelka, mieszając podgrzać do 85 st. (aż zgęstnieje)
Dodać odciśniętą żelatynę, wymieszać, przelać do miski, wystudzić do 25 st.
W tym czasie ubić dobrze schłodzoną śmietankę na sztywno, ostrożnie zmieszać z masą gruszkową.
Bezę przekroić na pół, aby powstały dwa równe prostokąty. Jedną połowę umieścić na odpowiedniej podstawie (talerz, taca), ostrożnie, bo beza jest b. krucha.
Na bezie rozmieścić równo masę gruszkową, na masie rozłożyć kawałeczki pokrojonej gruszki. Przykryć drugą połową bezy, wstawić do zamrażarki na czas robienia następnego kremu.
MASA KARMELOWA
3 g żelatyny
200 g mleka
30 g wody
60 g cukru
1 żółtko
10 g cukru
20 g mączki kukurydzianej (lub ziemniaczanej)
150 g śmietanki kremowej
Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie na 10 min.
W małym rondelku podgrzać mleko prawie do wrzenia.
W większym rondelku gotować wodę z cukrem do powstania brązowego karmelu. Zdjąć z ognia, ostrożnie (może pryskać) dodać gorące mleko, wymieszać do rozpuszczenia karmelu.
W misce utrzeć żółtko z cukrem, dodać mączkę, mieszając dodać karmelowe mleko. Całość przelać z powrotem do rondelka i na małym ogniu zagotować dokładnie mieszając, aż masa dobrze zgęstnieje. Dodać namoczoną i odciśniętą żelatynę, wymieszać, schłodzić.
Ubić śmietankę i wymieszać ze schłodzonym kremem.
Krem rozmieścić równo na wierzchniej bezie.
Zamrozić co najmniej przez 2 godziny.
Wyjąć z formy (można użyć do pomocy suszarki do włosów), przechowywać w chłodzie.
Przed podaniem można oprószyć cukrem i palnikiem gazowym skarmelizować po wierzchu.
Dziękuję, nie robię! To już nie moja liga cukiernicza. Ja jutro piekę kruche grzebienie z dżemem porzeczkowym – takie posypane grubym cukrem i pięknie zrumienione.
Pyro,
to jest rzeczywiście bajka, ale gałęzie się łamią pod ciężarem tych wspaniałych szat. Na razie jest +1C i ma się ocieplać, więc nie grozi to żadnymi konsekwencjami, jak w ’98 roku. To dopiero było nieszczęście!
A takie dobowe czy jednodniowe mamy co roku.
Czy ja mówiłam, że Jerzor wybrał się do pracy na rowerku? Jak lubi się umartwiać… 🙄
Jolly,
właśnie doczytałam do tyłu i widzę, że łajza minęłyśmy się w tym przednówkiem. Właściwie to w każdej kuchni jest dyżurująca marchewka, por, korzeń selera (tu był kiedyś nie do kupienia, ale z czasem się zmieniło) albo zielona łodyga, cebula, a jak już naprawdę nic nie mam pod ręką, to zawsze kapustę kiszoną i takież ogórki (nie przepadam za octowymi korniszonami).
Nie zapominajmy o prostej mizerii! Lubię też młode listki szpinaku, do tego jajko na twardo i sosik jakiś, z dodatkiem czosnku.
Spojrzałam w google, jest tego trochę!
http://www.google.ca/search?q=sur%C3%B3wki&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=oERoUavdIO2GyQG7jIGgBw&ved=0CDAQsAQ&biw=1545&bih=765
Zgłodniałam!
Nemo – dziękuję za przepis 🙂 .
Przyznam się – myślałam, że jest łatwiejsze w wykonaniu. Kiedyś spróbuję. Najlepiej jak będę sama w domu i nikt nie będzie się kręcił w kuchni 🙂
Udziec z jagniecia to u mnie tradycyjne danie wielkanocne. W tym roku wspaniale sie udal. Bylo, minelo, poczekam do nastepnego roku. Najtrudnieszy moment to wspomniane przez Kota M. czekanie. Po wyjeciu z piecyka trzymam udziec przez conajmnej 5 min. przykryty folia aluminiowa.
Wyjezdzam juz z Wiednia, gdzie nikt nie jada jajek po wiedensku. Wprawdzie w starych kawiarniach typu Landtmann czy Cafe Central podaja `2 Eier im Glass` ale sa to jakby jajka na miekka, podane w calosci w szklanym naczyniu. Ciekaw jestem jak oni obieraja takie miekkie jajko?
Asiu, spróbuj może ten:
http://www.mojewypieki.com/przepis/tort-dacquoise-z-orzechami-i-daktylami
nie robiłam, ale na tzw. pierwszy rzut oka wydaje się nieco mniej pracochłonny. O ile oczywiście nie musi być koniecznie gruszkowy:)
Nie musi być z gruszkami, dziękuję za link 🙂
A propos dzisiejszego tematu, poruszonego przez Gospodarza, zaplanowałam na niedziele jagnięcinę, mile wspominając wczoraj Grecję w rozmowie z Greko-Polakami, których odwiedziliśmy rok temu. O tej porze trza wiać do cieplejszych krajów 🙄
Takie kotleciki bywają u nas w sklepie Za Rogiem bardzo często, a jak nie tam, to znajdę w innym sklepie. Ja przepadam za jagnięciną czy baraniną. Jerzor trochę mniej, ale wydziwiał nie będzie. Zresztą, muszę mu mówić, co je? 😉
Do tego argentyński malbec z Mendozy, a jakże! A kulinarnie – w Argentynie obowiązkowo trzeba zamówić stek, nawet jak się jest średnio-mięsożernym. Już oni tam wiedzą, jak przyrządzać steki! Chyba już o tym klepałam, restauracja hotelowa była oficjalnie nieczynna, ale kucharz się zjawił w dość późnej, wieczornej porze (tylko wtedy miał czas) i przyrządził nam znakomite steki. Argentyńska wołowina jest tutaj tak ceniona, jak nowozelandzka jagnięcina.
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/March262013#slideshow/5860516805257692370
Asiu,
to tylko tak skomplikowanie wygląda, bo opis jest bardzo szczegółowy. Robi się migiem.
Robiłam już 3 razy i za każdym razem wyszło.
Tylko naprawdę należy się trzymać procedury, nic nie upraszczać i nie racjonalizować 😉
Z zamrażaniem nie miałam problemu, bo wystawiłam na mróz na balkonie.
Na pewno kiedyś 🙂 spróbuję.
„Robi się migiem” – przy moich obecnych umiejętnościach – nie sądzę 😀 Na razie poćwiczę na czymś łatwiejszym.
Asiu,
ja tam Cię do niczego nakłaniać nie zamierzam 😉 Powiem tylko, że „moja” dacquoise zawiera o połową mniej cukru niż ta daktylowa, poza tym daje się bez trudu kroić na eleganckie porcje dowolnej wielkości i nic się nie kruszy i nie sypie.
Tak jak i pavlova, smakuje najlepiej na drugi dzień. Można ją przechować w chłodzie do 3 dni (zależy od jakości śmietanki), a zamrożoną – znacznie dłużej.
Dobrze zrobiona pavlova daje się nabierać łyżką, nic się nie kruszy i nie ciągnie, bo beza nabiera szczególnej puszystej konsystencji.
Jak ktoś ciekawy, niech zerknie na ten krótki filmik – to droga przez Andy, która przebyliśmy niedawno z Argentyny do Chile (Mendoza-Santiago), ktoś to nakręcił rok temu, a więc byliśmy w porównywalnej porze. Nic tam wielkiego nie ma, ale zjazd z Los Libertadores w stronę Santiago jest imponujący, cieszę się, że nie siedziałam tam w autobusie na piętrze autobusu, jak autor tego filmiku, tylko w małym samochodzie. Wtedy nie czuje się AŻ TAK BARDZO tej skali. Nic to – nadrobiłam w dalszej części podróży, kiedy już autobusem i zażyczyłam sobie to miejsce na przedzie, na pięterku 🙄
http://www.youtube.com/watch?v=xJUyUavOeMs
Yurku ja sie nie urazam, bron Boze, ale jak zaczynam patrzec w te instrukcje, to mnie calego trzepie ze strachu i stresu komputerowego. To ja juz wole trzy razy z rzedu robic te dac… dag… daq…. dakwaze od Nemo. 👿
Kocie – masz to samo co ja. Wolę kiedy ktoś mi stoi nad łbem i wydziwia nad moją tępotą; z instrukcji technicznych rozumiem osobno każde słowo i owszem, ale całości ni w ząb.
Śliczny filmik Alicjo, z przyjemnością obejrzałem. I te góry. Ale nie zmienia faktów, że na drodze Mendoza – Santiago oczekiwałbym raczej autostrady. I część chilijska wydała mi się na tym filmie jakby ciut bardziej cywilizowana.
Zamykam oczy na tym filmie; mam zawoty głowy.
nadal nie moge przerzucic kompostu(tym razem nie z powodu wideł 😉 ),
po prostu trzecia faza jest nadal zamarznieta, no, ale na poniedziałek zapowiadaja
25 stopni celsjusza; wiosny po prostu nie bedzie, od razu lato;
jakby nie wiadomo skad pojawił sie na krotko słowik i zanucił krotkie voila´ tak,
ze mnie zatkało na moment ze wzruszenia, w gaju. za strumieniem, po zmroku…
Byku, albo Ty się zmieniłeś, albo ja. Zaczynam Cię nie nie lubieć…
w tym roku minie chyba cwierc wieku jak zaczalem sie bawic w kompostowanie;
plastikowa butelka i puszka po groszku dawno sie rozpadly,
natomiast szklo i orzech kokosowy sie nie daja 🙂
Pyro,
ja tam w odpowiednich momentach zajmowałam sie fotografowaniem i udawałam, że mnie te okoliczności górskie nie dotyczą. Później były jeszcze lepsze momenty, w Chile i Peru, ale już przywykłam mniej więcej, i jak podkreślałam w moich raportach, wierzyłam, że kierowcy wiedzą, co robią. To były zreszta najlepsze linie, którymi podróżowaliśmy, typu lux-torpeda 😉
Torlinie,
tam cały czas są prace drogowe, na tym filmiku rozpoznawałam dokładnie, co gdzie zostało już zrobione. Autostrady trudno oczekiwać, zrąbać góry czy co? To jest naprawdę trudne do pokonania, jak sie przyjrzeć. Weź pod uwagę, że to nie są bogate kraje, a do tego kryzys i roboty się wloką zółwim tempem.
Turyści wolą autobusami, niz tłuc się tak jak my samochodem z Santiago do Mendozy i z powrotem ciężkim odcinkiem drogi. Ale akurat ten odcinek warto było przejechać samemu 🙂
Wreszcie odtajało, +3C, lód się zamienił w jeziorka.
Alicjo – kiedy sobie przypomnę rzymskie drogi, akwedukty, które przetrwały ponad 2 tys.lat , albo gruzińską drogę wojenną, to gdzie my dzisiaj z naszą najdoskonalszą techniką – nasze drogi sypią się po pierwszej zimie. Prawda, że ruch jest nieporównywalny.
A propos dróg…tam nie ma autostrad, ale proszę bardzo, to nudne może, ale tak wygląda droga przez Chile i kawałek Peru – jeszcze nie podpisałam i nie uporządkowałam, dużo tego (nie mam czasu, ale w końcu to mój album). Natrzaskałam tych zdjęć takiemu sceptykowi z Polski, który się martwił, jakie są tam drogi i że to kraj trzeciego świata, gdzie my się wybieramy. Pan-American Highway wyglada tak:
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/APdII
Dzień dobry,
Jak zwykle późno, jak zwykle ostatni, ale to nie ma znaczenia, zwłaszcza, że to wpis piątkowy, więc wedle wszelkich blogowych zwyczajów przetrwa do poniedziałku.
Wpisując ten komentarz czekam na rozpalenie się węgla. Pomimo kiepskiej, deszczowej pogody, ale sugerując się nieco tytułem dzisiejszego wpisu – griluję. Niestety będą to tylko steaki, z dobrego, bardzo dobrego mięsa, ale nie będzie to jagnięcina. Mięsko opisane dzisiaj przez Gospodarza ma niemal same zalety, ale jedną wadę – jest tutaj bardzo, bardzo drogie. Kupiłem kilka razy, jest wyjątkowo smaczne, ale dla mnie za drogie. Nie na co dzień.
Idę sprawdzić węgle, już tu pisałem wielokrotnie – jak grill, to tylko węglowy!!!
Jeszcze chwila, dopiekają się ziemniaki, mięso to tylko kilka minut.
Mięsko posypałem brazylijską, gruboziarnistą solą z jakimiś przyprawami, specjalnie przyrządzoną do grillowania i posmarowałem Maple Chipotte grille sauce, już wypróbowany, bardzo dobry.
Do tego oczywiście wino i …oczywiście malbec z argentyńskiej Mendozy. Cóż więcej do życia potrzebne!!! Oj, dużo więcej!!! Ale o tym kioedyś!
Było pyszne !!!!
A mój ulubiony malbec tylko to podkreślił…
…do życia potrzeba apetytu na życie. Oraz malbeca, oczywista 🙂
Dobranoc 🙂
O, Ty jeszcze nie śpisz, Alicjo ?
„Apetyt na życie” – bardzo świadomie użyłem tego sformułowania kilka dni wcześniej składając urodzinowe życzenia Żabie. Wiem doskonale co to znaczy! Wiem, ile go do życia potrzeba, a także wiem co znaczy „głód na życie”. Nie wiem natomiast co znaczy „nie mieć apetytu na życie”, ale spotkałem ludzi, którzy taki stan osiągnęli. Chyba tego chcieli, a później nie wiedzieli jak się wycofać. Wszystko ich nudzi. Tego nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem. Ja do nich nie należę!
CCC4 – taki kod. Jakoś mi się skojarzyło CCCP – 4. Nie daj Boże!!!
…bo z tym apetytem to jest tak…
„Mnie się chce ładnych kobiet i dużo piwa, a mogę wypić tylko dwa duże i ciągle z tą Kaśką, ciagle z tą Kaśką – a niech to cholera…” (S.I. Witkiewicz)
Dobranoc 🙂
„Coraz to bliżej
Raju –
Jak zimno”
Issa
Zamierzałem jechać na koncert Blues’a, ale malbec mnie w domu zakotwiczył. Pojadę jutro 🙂
Pyto, Kocie jednym klikiem możecie odmienić swoje życie na internecie. Naprawdę warto się przemóc.
Yurku! Nie rób za Don Kichota. Nie przekonasz tych, którzy nie chcą używać prawidłowej polszczyzny (z lenistwa czy abnegacji) Ja próbowałem i wyszedłem na upierdliwego staruszka…
A co, lub kto jest „pyto”? 🙂
Cichal, to jest nas dwóch leni za których robi komputer.
No nie, Cichalu! Różne grzechy na garbie noszę, ale do psucia polszczyzny się nie przyznaję. Ja tylko mam antytalent techniczny, a może raczej blokadę mentalną. Jak się przy mnie 10 minut posiedzi, pokaże gdzie kliknąć, to już jedn malutki problem z głowy. Najgorzej z tłumaczeniem na odległość.
Pięknie, słonecznie, idę do zajęć.
Dzień dobry Blogu w stanie hibernacji (?)
U mnie wiosna, a więc brudne i podrapane jeżynami i różami ręce, ubranie i włosy przesiąknięte dymem z ogniska, obolałe plecy i… radość z kwitnących narcyzów, bergenii, hiacyntów, świergotu jaskółek i innego ptactwa 🙂
W tej chwili przerwa w robotach i odpoczynek poobiedni.
Osobisty drzemie w towarzystwie kota, ja wstawiłam do pieca ciasto porzeczkowe i zamiesiłam ciabattę, uff…
Z ciszy na Blogu wnoszę, że Towarzystwo korzysta z wiosny, i bardzo dobrze 🙂
Cichal, uwaga o „psuciu prawidlowej polszczyzny” pod adresem przychodzacych tu Gosci wymienionych z imienia jest jednak czyms wybitnie niestosownym i niegrzecznym..
Nie wiem jak Pyra, ale ja oczekuje przeprosin, w przeciwnym razie bedziesz sie bawil tu beze mnie. Mam nadzeje, ze byl to tylko wypadek przy klawiaturze.
Automatyczne sprawdzanie pisowni jest w każdej przeglądarce. Firefox np. Narzędzia>Opcje>Zaawansowane>Przeglądanie>lewym klawiszem myszki zaznaczyć wszystko! Kocie rozbawiłeś mnie.13 kwietnia o godz. 13:40
Pracowita Nemo 🙂 Opisz, proszę, Twoje porzeczkowe ciasto.
Tutaj też pogoda ma się ku lepszej, wiosenne kwiatki cieszą oczy.
Nad Warszawą przeszła pierwsza, wiosenna burza, z piorunami i ulewą. Kolor zielony coraz bardziej wyrazisty 🙂
Barbaro,
u mnie wczoraj w nocy były pierony, deszcz, lód i co tam jeszcze. Dzisiaj spokojnie.
Kot Mordechaj pisze dobrą polszczyzną (że się ośmielę wyrazić moją skromną opinię), tylko mu pazurki latają po klawiaturze, zawsze tak miał – za literówki przeprosił. Nadaje bez sprawdzania, ale jak wyczuwam Kota, co na myśli, to pod pazurkiem i nie ma cierpliwości do sprawdzania (kocie ADHD!). Ja nie mam problemów ze zrozumieniem, o czym Kot miauczy 😉
Pyra – nigdy w życiu zła polszczyzna, tylko ten sam problem co Kot, literkuje, raz mniej, raz więcej. Ale chyba nikt nie ma problemów z rozumieniem tekstów Pyry czy Kota?
Nikt nie jest idealny, świat idealnych ludzi byłby NUUUUUUDNY! A nawet nudniejszy.
Alino,
ciasto porzeczkowe jest z serii tych najprostszych:
ciasto francuskie, cienka warstewka mielonych migdałów (dzisiaj sycylijska mączka migdałowa), porzeczki (dziś – mrożone), śmietanka (2 dl) rozmącona z 2 jajami i cukrem wedle uznania (4 łyżki). Piec 30 minut w temp. 220 st.
Połowa ciasta już zjedzona, ale też żeśmy się napracowali, a słońce tak przygrzewało, że słychać było jak trawa rośnie 😉
Nagle wybuchły forsycje, żonkile świecą z daleka, widzieliśmy kwitnące morele…
Jutro ma być +20 w cieniu.
Na Poznaniem w samo południe przeszedł gwałtowny szkwał ale burzy nie było. Nagle pociemniało, zerwał się wicher, lunął deszcz z gradem ,a 15 minut potem świeciło słońce.
Dziecko przyjechało do domu po uroczystej sesji Zjazdu absolwentów mojego IV LO im KEN (Dziecko dostało nagrodę dyrektora za tę 2 tygodniową orkę – miłe, ile nie wiadomo, bo na liście gratulacyjnym nie ma sumy, a na koncie jeszcze brak wpływu) Teraz kończy się stroić na bal. Przywiozła do domu Jednodniówkę – bardzo ładnie zrobiona, kolorowa, nowoczesna i – z babolami; część nazwisk ze spisu nauczycieli ma imiona napisane z małych liter. Dlaczego – nie wiadomo. Przy ostatniej korekcie tydzień temu wszystko było o.k.
Moje wyczyny kuchenne jednak lepiej wypadły, bo niczego poprawiać nie trzeba dzisiaj.
Nemo, dziękuję 🙂 Robię podobnie, z owocami, jakie mam pod ręką. Wygodnie jest mieć w zapasie zamrożone ciasto.
Nemo, bardzo apetycznie wyglada Twoja tarta. Zrobie podobna jak znajde mrozone porzeczki. Swieze pochodza z drugiej polkuli i sa bardzo drogie. Wracam do kuchni, bo robie risotto i musze mieszac.
U mnie siedzi sernik w piecu. Na obiad były schabowe z młodą kapustą i „młodymi” (cypryjskimi) ziemniakami.
Drogi Kocie, znam Twoje zasługi dla kultury nie tylko polskiej. Przeprosiny byłyby niestosowne, gdyż w ten sposób uznałbym Cię za winną, pardon, winnego uchybieniom w stosunku do naszego języka. Razem z Yurkiem prosimy jeno: piszcie polską czcionką. Nie utrudniajcie czytania interesujących często tekstów! Literówki są nieistotne. Istotne jest zrozumienie nie tylko intencji. Łaska i laska to nie to samo. Lądy i lady też się różnią. Yurek kilkakrotnie podawał proste przepisy na ogonki. Stosowanie dużych liter i interpunkcji też pomagają w czytaniu.
Idę wypiec żytni chlebuś. Trzynasty nie jest łatwym dniem…
Dowiedziałam się z prasy, że M.Kondrat stracił swój handel winny. Nie wytrzymał finansowo; wszystko, co zarobił na reklamach utopił w winie. No i klapa. Tym samym Piotr stracił zaprzyjaźnione źródełko zakupów.
Alicjo podzielam, chodzi o sprawy techniczne co, by przy omsknięciu się paluszka komputer podkreślił na czerwono.
U mnie też już wiosna. Pracowałam trochę w ogródku. Posadziłam bratki w skrzynkach na parapetach. Kwitną krokusy. Jeszcze nie jest pięknie, ale już ładnie i wesoło. I trochę dziwnie, bo jeszcze wczoraj było sporo śniegu, a w cieniu od północnej strony jeszcze jest go trochę. Humor zepsuły mi natomiast nornice.
Nemo,
zawsze wydawało mi się, że czerwone porzeczki po rozmrożeniu tracą kształt i puszczają dużo soku /w przeciwieństwie do czarnych/. Widocznie niewłaściwie je mroziłam, bo na zdjęciu Twojego ciasta porzeczkowego wyglądają ładnie.
Młodą kapustę też już widziałam na hali targowej, ale tę podłużną, szpiczasto zakończoną. Do tej pory widywałam ją tylko na zdjęciach z zagranicznych bazarów, a tu proszę – trafiła i do nas.
Coś mi się wydaje, że Marek Kondrat realizował swoje plany ze zbytnim optymizmem . Czynsze za lokale są bardzo wysokie, a chętnych na zakup win z wyższej, jak na polskie warunki oczywiście/ nie ma zbyt wielu, zwłaszcza w miastach średniej wielkości, jak np. Gdynia, bo tu też jest/był ?/ taki sklep. To znaczy chęci by były, ale możliwości finansowe niestety są jakie są.
Marek Kondrat rozstał się ze wspólnikiem, bo wprowadził mu whisky na półki. Panu Markowi został podobno jeden sklep.
Dzień dobry,
Podczytałem dokładnie do tyłu, z przepisem Nemo włącznie, później popatrzyłem na deser wielkanocny, ciasto porzeczkowe…. a już myślałem, że coś umiem ugotować….
Na szczęście Alicja zamieściła zdjęcie argentyńskiej wołowiny z grilla, no to umiem i nawet wychodzi mi bardzo dobrze, z tym, że malbec podaję oddzielnie, nie dodaję do żadnych sosów 😉
Poczułem się nieco lepiej. 😉
Programu polecanego przez Jurka nigdy sobie nie zamontuję – nie chcę, by komputer zastąpił resztki mojego samodzielnego myślenia, a literówek nigdy nie uważałem i nie uważam za błędy. Kiedyś nawet żartobliwie nazywano je „chochlikami drukarskimi”, zwłaszcza, gdy błąd układał się w coś zabawnego.
Czasami się zastanawiam, czy nasze prawnwnuki będą umiały posługiwać się długopisem.
Wiosna za oknem! – wskazuje Gospodarz. I ma rację – tutaj dzisiaj piękny, słoneczny, pachnący wczesną wiosną dzień. Trzeba to jakoś wykorzystać.
Do później 🙂
Nowy, jestem Ci bardzo wdzieczna za te literowki. A juz chcialam ponownie zaszyc sie w skorupie po ostrygach !
Nie czytam Faktu, SE itp! MK wyszedł ze spółki Winarium. Obecnie to jest „KONDRAT Wina Wybrane” Źródło:
http://winnarium.pl/
Nowy, to nie jest program, to jest funkcja przeglądarki tylko masz ją niewłączoną. Za pisanie długopisem dostałem pałę z polskiego w podstawówce, nie pomogło tłumaczenie, że atramentu w kałamarzu zabrakło. W średniej musiałem liczyć na suwaku kręciołek też był akceptowany miałem kalkulator i co nie da rady stosować jakiś amerykański wymysł. Czasy zmieniają się tak szybko, że nie nadążamy.
Yurek – przeczytałam na onecie pl. życzę p. Markowi jak najlepiej. Wiem, e handel specjalistyczny należy do najtrudniejszych, gdyż rozchwianie rynku, a nawet zmieniająca się moda może stanowić zagrożenie.
Yurek,
„Czasy zmieniają się tak szybko, że nie nadążamy.” – dlatego nie staram się nadążać za wszelką cenę, a przede wszystkim nie chcę dać się wypatroszyć z tego powodu ze wszystkiego, czym przez lata nasiąkałem. 🙂
Nawet nie wiesz jak nadążasz tylko, inaczej nazywasz.
Na Skype mogę rozwinąć temat co by nie zanudzać innych.
Nadążamy Yurku, nadążamy! Przeczytałem jakąś statystykę
i okazało się, że tylko 2% mężczyzn w moim wieku opanowało komputer i swobodnie porusza się w Internecie , a i naprawić laptopa potrafię! Howgh – jak mawiał stary wódz, Zawieszony Windows!
Nowy,
nasze PRAWNUKI?! Długopisami?! Toż moje stare dziecko (33) już od czasów szkoły średniej nie posługuje się długopisem, chyba, że trzeba złożyć podpis w urzędzie 😯
Prawnuki czy wnuki pewnie zamiast podpisu będą przybijać paluszek albo coś w tym stylu. A u mnie na biurku „siedzi” w tej chwili 8 długopisów w garnuszku, kilka innych pęta się po domu – i to wszystko darowane prezenciki (m.innymi „Świat książki” i „S.V. Dar Młodzieży”).
Jestem zaopatrzona w długopisy do końca życia i jeszcze trochę po, jeśli będzie trzeba coś w piekle podpisywać 🙂
Dodam tylko, że ważne, aby się uczyć i chcieć. Trzeba pytać madrzejszych (co nie łatwe dla alfy) Wiesz o tym dobrze, bo wielokrotnie konsultowałeś i uczyłeś mnie nowości czy też nieznanych mi starości. Nauki też pobierałem od Pawła z Widnia. Dzięki!
Alicjo,
To przynajmniej już dłuuuugą przyszłość mamy ustaloną. Ja też sie w ciepłe zaświaty udaję, gdzie wesoło i przyjemnie. Długopisy zabierz ze sobą, będzie czym brydża zapisywać. 😉
Pogadałam z Nowym. Co to za urocze chłopaczysko, od razu ubyło mi z 10 lat. Umówiliśmy się na jesień przyjedzie do mnie, do Starej Żaby i do rodziny (jeżeli mu się uda) ma i inne plany. Cichal powiedział, że dopiero za rok nawiedzi ojcowiznę. Nie szkodzi – poczekamy, ” jeszcze nie umieramy, jeszcze nie!”
Bez rozwadniania, temat tyczył poprawnego zamieszczania wpisów skupmy się na tym.
Dobry wieczór!
Ależ jestem zmęczona 🙁
Te niekończące się rzędy ziemniaków (5 odmian w 14 rzędach, na razie), posadzonych i własnoręcznie podgarniętych, pleców nie czuję 🙄
Na kolację zielone szparagi, ziemniaki odsmażone na oliwie, winegret z jajami i ze szczypiorkiem oraz pietruszką z ogrodu, sałata roszponka, też z ogrodu, z czosnkiem niedźwiedzim zerwanym tamże. Do tego szynka z Bayonne i wino St. Emilion.
Teraz do wanny…
Nowy,
tylko mnie nie deprymuj. Przypomnij sobie z jakiego pułapu zaczynałeś Twoje gotowanie 😉
Alino, Elap,
mrożonych porzeczek użyłam, bo mam własne. Ze świeżymi jest jeszcze lepsze.
Takie ciasto robię z kwaśnymi lub kwaskowatymi owocami – porzeczki, rabarbar, morele, śliwki. Mogą też być jabłka, które się nie rozpadają w czasie gotowania. W ogóle owoce zachowujące formę i nie puszczające dużo soku są najlepsze.
Co do literówek, to niektóre są bardzo zabawne. Przedtem napisało mi się „rządy kartofli”, ale się spostrzegłam i poprawiłam na rzędy ziemniaków 😎
Wczoraj poczytałam trochę w archiwum z 2009 roku i tam ktoś zalecał kłaść na grill „mięso bez marynary” 😀
Owóż-jednakowóż, kochani, chochlik drukarski to nie był błąd jako taki (Nowy, hej, jej!). Chochlik to był ten mały cwany skrzacik, co siedział w drukarni i lubił psocić w druku, na przykład przestawiał literki w „gospodarce”, tak że wychodziła „gospodraka socjalistyczna”, przez co omal nie straciła kiedyś pracy nocna korektorka Głosu Szczecińskiego…
Ze skrzatami, krasnalami i innymi podobnymi istotami lepiej żyć w zgodzie, bo mogą narozrabiać. Właśnie zastanawiam się, czy w pisaniu książki nie przeszkadzaj mi dwa małe bretońskie korrigany, przywiezione z St Malo. Może powinnam dać im mleczka albo wprost przeciwnie – kielicha.
Nisiu – przykryj je lekkim szalem lub chustką. Pani, która omal nie została teściową (świekrą) bretońską Młodszej prawiła, że czasem korriganom trzeba „przykryć oczy”, żeby za dużo nie widziały.
Proponuję kielicha, mleko jest dla małolatów!
Mój korrigan z St.Malo stoi na biurku przy monitorze. Jak wypijam toasty, zawsze nawdycha się bukietu 😉
Niestety, kiedyś nawdychał się chyba za dużo, bo bronia mu się połamała, taki straszny topór średniowieczny. Niedawno zakupiłam specjalny cement-klej, żeby to-to skleić. Trochę kombinowania, bo to dość cieńki trzonek, ale coś wymyślę.
Nisia,
pisarze do komputerów, ale już! Czytelnicy czekają!
Jerzor kończy „Matkę wszystkich lalek”, zaczął po świętach Wielkanocnych, bo dopiero wtedy odebraliśmy „16 kg. książek”, pożyczonych szampaństwu z Kincardine (w tym większość Twoich książek!).
O kurczę, to ja może swojemu od czasu do czasu zasłonię oczka?
Spoziera na mnie spod kapelusza, na którego rondzie stoi czajnik (!), a kapelutek zwieńcza śmigło jakiesik. Do tego chytry uśmieszek na dość zakazanej gębie 😉
Na obiad pierogi z kapustą i grzybami – niedawno były ruskie, ale nic nie szkodzi, pierogi u nas schodzą chętnie. Weszłam do sklepu polskiego po musztardę, a oczywiście wyszłam z całą torbą innych rzeczy, których nie planowałam kupić. Jerzor, który się „odchudza”, wrzucił do koszyka torbę nałęczowskich śliwek w czekoladzie, mam wydzielać w skromnych ilościach 🙄
Alicja – ty powiedz Jerzoru, że ja pracowałam kiedyś z taką panią (nb z białej emigracji gruzińskiej dziecko) Pani była dokładnie okrągła, jak kiedyś poślizgnęła się przed szkołą i upadła, nijak nie mogła o własnych siłach wstać i dyrcio posłał na pomoc woźnego z laborantem. Otóż p. Irenka odchudzała się nieustannie metodą – kromeczka cieniutka bułeczki od spodu i z wierzchu, w środku potężny schaboszczak i kochana Irenka twierdziła, że ona prawie nic nie je – do pracy 2 kanapki zaledwie.
Pyro droga,
ja mu to zawsze powtarzam, bo on „dzisiaj nic nie jem”, a cały dzień krąży między kuchnią a swoim biurkiem komputerowym i wcina kromuchy. Ja mu nie żałuję, niech wcina ile chce, tylko niech się nie oszukuje – lepsze regularne, normalne posiłki, niż niezliczone kromuchy, tak zwane „prawie nic”.
Sezon już się zaczął, on to zimowe sadełko spali w kilka tygodni!
A propos Marka Kondrata, czytałam w prasie, że w marcu otworzył swój sklep we Wrocławiu. Jak będę, bankowo odwiedzę! A nawet coś zakupię.
Jeden z moich korriganów ma czapkę całkowicie zjechaną na oczka. Ten byłby zatem niegroźny. Drugi łypie.
Nazwałam je Brendan i Ronan, tylko nie wiem, który jest który. Może mają mi to za złe???
Kupiłam sobie z rozpusty odrobinkę fuagrasa w Almie – teraz zastanawiam się, z czym go zjeść. A przedwczoraj oglądałam jak Anthony Bourdain z kumplem rąbie szynkę katalońską z tej świni co ma czarne kopytka, sprawdziłam w Almie – mieli. Też nabyłam i tez się zastanawiam. Na razie jem rosołek.
Ile to jest: odrobinka? Najlepiej z mleczną bułeczką; może też być na sercu karczocha.
Poczytuję sobie to i owo, między innymi znalazłam na onecie artykuł o Vangelisie. Jaka to piękna, uspokajająca muzyka! Do moich ulubionych należy album „Oceanic”, ale tak w ogóle to lubię wszystko, co stworzył.
Mam kilka jego albumów, pamiętam go z czasów „Aphrodite’s Child, a to było sto lat temu, miałam wtedy 14 lat! To był bardzo popularny zespół w Polsce, wtedy śpiewał z nimi Demis Roussos.
Podobają mi się też czasy, kiedy współpracował z Jonem Andersonem, bardzo pasowali do siebie – kompozycje Vangelisa i głos Andersona do niegłupich tekstów.
http://www.youtube.com/watch?v=T9Y3m7fisOU
Fłagrasy kupiliśmy kiedyś na lotnisku w sklepie wolnocłowym (Paryż? Nie pamiętam…) ze 2 lata temu, nie pomnę, jakie to było duże opakowanie (nieduże na oko), z 25-30 dkg. Zapłaciliśmy prawie 50$ na nasze, ale co tam, żyje się raz, mniejszych opakowań nie było.
Walnęliśmy sobie na cieniutkie kromki bagietki. Dobre było, ale tego wystarczy odrobina, a nie walić to na kromkę jak jaką pasztetówę, w ilościach 🙄
Zatyka tak, jak prawdopodobnie zatyka te gąski, karmione na siłę.
W ilościach znikomych – i owszem. Odrobina!
Czy ktoś ich jeszcze pamięta?
http://www.youtube.com/watch?v=f-tTeYmz_bE
http://www.youtube.com/watch?v=-LigLDxrVTQ
Pewnie, fajne chłopaki były, bardzo.
Fuagras, Pyruniu, jest zapakowany hermetycznie w dwa plasterki, każdy bodaj po 4 deko. Naprawdę odrobinka. Za to z truflamy. Te trufle to już chyba liczone na atomy. Może na jego cześć, znaczy fuagrasa, odpiekę sobie jutro bułeczki.
Z tą milusią wizją idę spać.
A jeszcze wspomnę dla milszych snów, że bardzo przyjemnie fuagrasik sprawiał się jako obzdóbka steku z tuńczyka. Tam nie jako pasztet strasburski, tylko jako podsmażony surowiec. Podobnie jak u pana Chrząstowskiego w krakowskiej Ancorze, włożony między połówki maślanej bułeczki i dosmaczony konfiturą z suszonych moreli.
Kocham smakołyki!
Nisia pewnie smacznie śpi (i śni) a ja się dzisiaj nie wyspałam, teraz siedzę przy komputerze i ziewam. Obiad mam ugotowany, tylko rozgrzać, ciastka na stole, pozostaje wyprowadzić Radzia kiedy tego zechce i walnąć się na drzemkę. Zrobię sobie drugą kawę i może mi przejdzie ten marazm rozmemłany.
dzień dobry …
Pyro to przesilenie wiosenne … wczoraj się zachłysnęłam wiosną i dzisiaj też mantykuje od rana blisko łóżka …
wczoraj dopięłam sprawę wynajęcia domku w Urlach na lipiec z wnuczką i jej koleżanką i już się cieszę na ten wyjazd … mieliśmy kupić domek gdzieś niedaleko Warszawy nad wodą ale każdy miał inne zdanie, nikt nie chciał się domkiem zajmować i doszłam do wniosku, że taniej i łatwiej będzie znaleźć jakiej dobre miejsce i zwyczajnie się ciszyć z wyjazdu … kiedyś jeździliśmy do Urli z dziećmi i bardzo wszyscy byliśmy zadowoleni – las, jagody, grzyby, woda i pełno zakamarków dla dzieci … pewnie to już ostatni dzwonek na takie wakacje z wnuczką bo niedługo sama będzie spędzać je na jakiś koloniach lub obozach …
Piotrze a Ty jakie masz zdanie na temat picia … przed, w czasie czy po posiłku? … nemo a Ty jaką szkołę wyznajesz w tym temacie? …
Dzień dobry Blogu!
Niebo jak w Italii, słońce razi nieprzyzwyczajonych, idziemy się przyzwyczajać (na rowerze).
Po wczorajszej kąpieli w soli iwonickiej najgorsze objawy zmęczenia ustąpiły, ale schylać się dzisiaj nie będę 😉
Jolinku,
pod względem szkół picia i posiłków jestem całkowicie niewyedukowana. Piję przed, po i w trakcie, zależnie od potrzeb, apetytu i chęci. Mam w rodzinie (w Polsce) takich, co piją dopiero po posiłku i jakoś tam to uzasadniają, ale się nie wsłuchuję 😉
Dla mnie to reminiscencja dawnych polskich obiadów z kompotem na końcu. Nie sposób popijać schabowego kompotem z rabarbaru 😉
Tutaj większość mi znanych osób preferuje na początku jakiś aperitif, niekoniecznie alkoholowy. Do posiłku pije się wodę i (lub) wino, po deserze wiele osób domaga się kawy (espresso).
I żyją w większości bardzo długo i dość zdrowo.
Picie po posiłkach oznaczałoby zupę na końcu obiadu?
Pięknego dnia życzę i idę, bo Osobisty pogania 😉
Jolinku, jeśli pytasz o wino to lubię je w każdym momencie. Często podczas gotowania towarzyszy mi kieliszek tego co dodaję do potraw. Nie wyobrażam sobie kolacji bez wina, które dobieram w zależności od tego co na stole. Zdarza się, że inne do przekąsek a inne do głównego dania. Gdy jedzeniu towarzyszy popijanie ulubionego trunku mam pełną przyjemność. Bywa też, choć to nie żelazna reguła, że do kawy jest mały kieliszek zimnej grappy. Tyle tylko, że wszystko jest w umiarkowanych ilościach. Nie pamiętam już kiedy byłem naprawdę pijany.
Woda też towarzyszy każdemu jedzeniu.
O ile do śniadania zawsze coś piję, to do obiadu raczej nie. Takie mam po prostu upodobanie, zupełnie niezgodne z ” zasadami zdrowego żywienia”. Staram się pić sporo w ciągu dnia niezależnie od posiłków. Niżej – informacja na ten temat. Te zasady są trochę śmieszne – nie można pić w ciągu 2 godzin po posiłku i to płukanie ust … Może ma to jakiś sens, ale podaję to tylko jako ciekawostkę. Chodzi o puhttp://zdrowezywienie.w.interia.pl/zasady.htm nkt 2.
http://zdrowezywienie.w.interia.pl/zasady.htm
Do obiadu pije kieliszek wina. Wieczorem tylko jak jestem w gosciach lub w restauracji. Na stole zawsze jest butelka wody.
Co do mnie, wypisz wymaluj jak u elap (11:23) 🙂
Nisiu, Twój opis jedzenia jest bardzo „smakowity” 🙂 Ten francuski pasztecik zjedz z grzanką białego chleba, bez żadnych dodatków. Wyczujesz wtedy ten mikroskopijny dodatek trufli 🙂 I może kieliszek Gewurtztraminer albo podobnego? Smacznego!
Haneczka trzeci dzień siedzi w pracy bez internetu. Naprawią chyba dopiero w poniedziałek albo wtorek. Na obiad zrobiła żeberka pieczone, kopytka i kapustę, u mnie są pyzy na parze, rolada wołowa i surówka z kapusty, marchewki, jabłka, czyli też pełny obiad – pierwszy od tygodnia, bo jesteśmy obydwie w domu.
Forsycja jeszcze uśpiona na moim trawniku, pani na dole, w kwiaciarni wystawiła już pojemniki z bratkami na sprzedaż. Kupię może z 5 szt i wsadzę w misę na balkonie; do skrzynek nie będę sadziła
U mnie na obiad „rąbanka” jagnięca zrumieniona na oliwie w towarzystwie sporej gałązki rozmarynu i kilku ząbków czosnku, podlana czerwonym winem, posypana papryką, tymiankiem, solą i pieprzem i uduszona do miękkości. Do tego makaron i brukselka. Do popicia woda.
Na dworze prawie lato. Byliśmy nad jeziorem i nad rzeką. Wszędzie tłumy spacerowiczów w krótkich rękawkach…
Po sjeście następna przejażdżka.
Na razie odłożę mojego fuagraska, bo niewiele czuję przez cholerny katar. Pewnie to ma coś wspólnego z wiosną, bo trochę mi ulżyło, kiedy wyrzuciłam na dwór ukochanego hiacynta, co go miałam na biurku do wąchania. Ale jeszcze nie mam dobrego nosa. Chociaż hiszpańskiego jambona poczułam, owszem. Dobry, ale chyba wolę nasze szynki staroświeckie.
Z tym piciem to myślę, że tak jest, jak komu pasuje. Całe życie piję dopiero po jedzeniu, bez żadnej ideologii, mogę się zapchać kompletnie, a po szklankę z czymkolwiek sięgam dopiero after. Podobnie sałatki i surówki zjadam „na deser”. W towarzystwie staram się jeść „jak człowiek”, ale wolę po swojemu. Zwłaszcza kiedy w charakterze dodatku występuje mizeria. Kiedy jemy we dwójkę z synem, robimy tej mizerii nieprzytomne ilości, on swoją zjada razem z kotletem czy co tam mamy, a potem bezczelnie wyżera moją, zostawioną na zaś.
Jest cudnie i chyba skoczę do Nowego Warpna na pierwszy w tym roku rosołek leszczowy!
Alicja, dostałam od Ciebie peruańską płytkę! Wielkie dzięki, zabiorę do autka i będę sobie słuchać kondora co się pasie.
Krystyno,
to niezdrowo czytać takie artykuły (zwłaszcza z rana w niedzielę, u mnie 7:30)!
Tam prikazy i zakazy tylko: „spożywaj”, „ograniczaj spożywanie” oraz „unikaj spożywania”, przy czym dominują te dwa ostatnie 🙄
I leją wodę z tą wodą chyba, niedawno czytałam jakiś artykuł, że niby te zalecane 2 litry wody dziennie ma wypłukiwać z organizmu toksyny i coś tam jeszcze robić dobrze – tymczasem chodzi o to, żeby organizmowi zapewnić dziennie minimum płynów.
Wydaje mi się, że wiem już, czego się wystrzegać, nasłuchał się tego człowiek, a i ma swoje przyzwyczajenia i nałogi.
Jeśli chodzi o picie wina – prawie zawsze do obiadu (godz.16-17 u mnie), zawsze do weekendowego lunchu ze znajomymi, jeśli taki się zdarzy. Obiad jest późny, więc potem już niewielka przegryzka, jeśli ma ktoś ochotę (ja rzadko) i do tego trochę wina, zwłaszcza weekendowo. Poza tym lubię piwo (zwłaszcza latem) i pijam je bezposiłkowo, dla ugaszenia pragnienia. Prawie zawsze kupuję „Żywca” lub „Lecha”, bo to najczęściej bywa w sklepie Za Rogiem (czasem jest to pretekst, żeby zrobić szybki, pięciokilometrowy marsz, ruszyć tyłek z krzesła).
+3C, szaroburo, no ale dopiero dochodzi ósma rano, daję pogodzie szansę, mówili, że ma być słonecznie i ciepło!
…rosół z leszcza w Nowym Warpnie!
Tymczasem wtrząchnęłam kromuchę chleba „Od Jędrka” z kawałkiem szynki polskiej z Toronto, na to spora łycha buraczków z chrzanem.
Jeśli nie będzie kotlecików jagnięcych, zrobię leczo, bo wczoraj nabyłam sporo kolorowej papryki słodkiej. Jalapeno mam.
Trochę długo ten kondor leciał, powinien dolecieć w tydzień, już się zaczynałam martwić.
Przejrzałam moje południowo-amerykańskie zdjęcia, bo wymagały podpisania, a jeszcze powinnam uzupełnić to i owo. Pasającego kondora widziałam, kiedy przejeżdżaliśmy przez Andy, ale nie było szans, żeby zrobić zdjęcie – wąska droga, brak pobocza, a ruch całkiem spory, przy tym te roboty drogowe…Bardzo często nie było gdzie się zatrzymać i sporo pięknych widoków zostało pod powieką tylko.
Doleciał w środę, tylko Ircia go sprzątnęła do skrzyneczki z listami, których wewogle nie otwieram… jakieś rachunki itp. Domena Wawy.
Jadem.
Zielono mi
Dla równowagi idę na narty.
Przyznajcie, że okoliczności przyrody, gdzie kondor pasa się są przepiękne – to Andy od strony argentyńskiej, już z Mendozy w kierunku Los Libertadores przełęczy (jak napiszę nazwę poprawnie w języku do końca, to się Łoter przyczepi).
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_5529.JPG
Te Andy mi się specjalnie nie podobają. Totalnie łyse. Ani mchów, ani porostów. Dużo zwietrzeliny mrozowej. Skaliste albo Alpy mają inne proporcje i perspektywę. Nawet Pamir, z którego Ania kiedyś przywiozła fotki jest poprzecinany jarami, potokami – a tu nic – sucha, totalna pustota
Dzien dobry,
Popijam caly dzien – kawy dwie z rana na rozruch, potem zielona herbata, woda z cytryna, wino do obiadu. Espresso po obiedzie rzadko, obiad jemy z reguly kolo siodmej, po kawce tluklabym sie jak Marek po piekle do pozna, a pobudka nieublaganie o szostej :(.
Odsas z druzyna znowu polfinal wywalczyli, przegrali 5:6. Moze za tydzien z trofeum wrocimy.
Bo to są Andy, Pyro… pustynia też jest inna w Afryce, inna w Ameryce Pn. inna w Ameryce Pd.
Gdyby wszystko było podobne, to byłoby nudno 😉
Mnie się bardzo podobały Andy – może dlatego, że mnie się pustynny krajobraz w ogóle podoba, chociaż nie chciałabym tam zamieszkać. Ot, popatrzeć. Mało kto zresztą mieszka w takich terenach, życie skupia się koło wody. Nadmieniam, że byliśmy tam w porze suchej, pod koniec ichniego lata. Rzeki, które są ogromne w porze deszczowej, były ledwo-ledwo strumyczkami. W porze deszczowej to się zmienia w Andach, tam bywają jakieś krzaczki, teraz suche, ale ozywają. Trudno się spodziewać lasów na takich wysokościach.
W Limie NIGDY nie pada deszcz. Co najwyżej poranna mgła i mżawka jakby. Tam „zielone” trzeba zasadzić i podlewać – i jest tego sporo, jak na możliwości.
Opowiadałam i pokazywałam zdjęcia z letniego domu Ricardostwa, takie osiedle ok.80 km na południe od Limy, same „letnie domy” średnio zamożnych mieszkańców Limy.
Tam w ogóle nie ma nic, tylko parę palm zasadzonych, troszkę trawki gdzieniegdzie, kwiaty najczęściej w donicach. Sadzone przez społeczność tego osiedla, opłacają kogoś do utrzymywania tego przy życiu. Dla mnie to była egzotyka i coś ciekawego, ale jak patrzyłam na absolutnie gołe pagóry z balkonu domu Ricardostwa (zdjęcie z rumem na przykład), to zastanawiałam się, czy nie wolałabym mieć dom tylko w Limie i iść nad ocean, kiedy ochota. Tam jest dobrze utrzymana plaża i sporo zieleni wyżej, na skarpie, jest naprawdę ładnie. Po co utrzymywać spory dom 80 km od Limy, który w ciągu tygodnia stoi pusty ? Nie ma absolutnie na czym oka zawiesić, chyba, że zawieszasz je tam pierwszy raz 😉
Ale taki klimat, takie okoliczności przyrody oraz takie zwyczaje – może wypada mieć dom „na wsi”. Może to inwestycja – nie pytałam. Oni mieszkają w bardzo ładnej, cichej dzielnicy w Limie, patrz – ostatnie zdjęcie.
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/March29201307
*ożywają
Gratulacje dla drużyny Odsasa, będziemy trzymać kciuki za tydzień 🙂
Też bym się tam nie budowała. Alicjo mnie nie chodzi o nagie turnie, a o to, co „powinno” być kilkaset metrów niżej w załomach skalnych, na halach, pod nawisami (jak w Górach Skalistych). Okropnie przygnębiające te widoki. I wcale nie pomaga mi wiedza dlaczego tak jest i dlaczego na jedne stoki deszcze padają, a na inne nie. Ja po prostu oceniam efekt wizualny – zobaczyć można, żyć, tylko z konieczności.
Padł nieodwołalnie komputer Młodszej. Przyda się nagroda – kupi nowy i broń Boże nie laptopa.
Skąd się u Nemo nagle wzięła ta zieleń wysokości 20 cm? Jeszcze tydzień temu leżał śnieg.
Za Odsasa i jego drużynę trzymam kciuki nieustająco.
Witam, Pyro co to znaczy „padł nieodwołalnie”?
Pyro,
przecież dopiero co pisałam, że słychać jak trawa rośnie. Dwa dni ciepła i wiosennego słońca i już ludzie wyciągają kosiarki, a chłopi grodzą pastwiska i wypędzają krowy. Dzisiaj było +22°C.
Od tego miejsca możesz zobaczyć, jak wygląda moja okolica 1000 m wyżej. Pokrywa śnieżna sięga co najmniej 1 metra, spod stromych szczytów spadają lawiny, a my sobie na nartach, z krótkim rękawkiem 😉
Trasa narciarska niestety już nie preparowana, przed tygodniem skończył się oficjalny sezon, ale sami sobie torowaliśmy ślad w miękkim śniegu i przeszliśmy w sumie 13 km. Pierwsze 4 km zadeptali wędrowcy na rakietach, wczoraj i dzisiaj przed południem (o tej porze nie było już żadnego). Dalej już było lepiej.
Spokój, świergot ptaków, od czasu do czasu dudnienie lawiny – typowe wiosenne odgłosy…
Pora na kolację, bo zgłodnieliśmy trochę od tego biegania.
Yurku – nie działa wcale.To składak 6-letni. Stopniowo wysiadały w nim różne funkcje. Całe szczęście, że całą dokumentację szkolną przeniosła 2 miesiące temu na dysk zewnętrzny; mnóstwo jednak ważnych rzeczy (m.in.moich) zostało na jej twardzielu. Zobaczymy co wymyślą magicy.
Pyro, dysk nie padł, wszystko na nim jest. Próbowałyście uruchomić w trybie awaryjnym? Jak nie to spróbujcie. Na pewno będzie dobrze.
Pyro, jeśli komputer Młodszej w ogóle się nie włącza to być może padł zasilacz, nie byłaby to tragedia, ale magik potrzebny.
Yurku – po włączeniu on się samoczynnie wyłącza zanim ona naciśnie włączenie awaryjne.
Kochani – jutro, pojutrze zamówimy magika (zależy kiedy Młoda wróci z pracy)
Pyro, wyciągnąć baterię, włączyć kompa jak nie wystartuje to dół. Swoją drogą 6 lat to wymaga odkrzacza ale to zostawcie fachowcom! Nie magikom. Znalazłem fajną stację z muzyką.
http://nostalgie60.radio.fr/
Wiosna u nas właściwie od lanego poniedziałku, a dziś na termometrze nawet tyle co u nemo, ale trawy takiej nigdzie nie zobaczysz. A zjechałem dzisiaj przy pogodzie rowerem jakieś 50 km po pobliskich lasach i moczarach, i każda w moich czterech liter rozbita jest jak jakś sznycel wiedeński. Mokradła szare jeszcze, gdzieniegdzie zielone źdźbło, a z kwiatków jedynie pierwsze podbiały, pastwiska dopiero się zielenią. Ale, motylki pierwsze były: cytrynek i lisek.
Trasa wiodła przeważnie po nieumocnionych duktach z szotrem najwyżej wysypanych. Nic mi taka jazda zwykle nie robi, jednak w pewnym momencie nie dało rady usiedzieć na siodełku. Żadnej pociechy już nie byłó z ostatnich 5 km asfaltem. Musiałem raz po raz schodzić z siodełka i podreptać po parę kroków obok roweru.
Pepe – pierwsza wycieczka rowerowa przypomina nam o każdej kostce. Tak bywa.
Coś wesołego…i mój ulubiony aktor 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=VRjrGT0k5kA
Pepegor – Twoje nazwisko rodowe ostatnio pojawia się w ciekawych informacjach : młoda aktorka o tym nazwisku gra bardzo dobre role, a GW podaje, że doktorant PG dostał wra z zespołem złoty medal n targach innowacyjnych w Moskwie, za preparat opatrunkowy na trudno gojące się rany, oraz do zastosowania w kosmetyce i weterynarii; ponoć prosty i skuteczny, no i bardzo tani (opatrunek 12 x 12 cm kosztuje w produkcji kilkanaście groszy). Opatentowano – teraz tylko producent, promocja i dystrybucja. Czy to ludzie z Twojej rodziny?
Niezły krótki filmik.
http://www.youtube.com/watch?v=GOwuniIgYXM
Dla A…..
http://www.youtube.com/watch?v=M6Pht6i8sBE
A Wszystkim DOBRANOC 🙂
Ale zanim „dobranoc”… to może być dla nas wszystkich, chociaż tak znane… , że już prawie banał…
…ale czy na pewno?
http://www.youtube.com/watch?v=UcYknk9iAjE
Dobranoc 🙂
To miało byc to, oczywiście…
coś się pochrzaniło
http://www.youtube.com/watch?v=JXq5foi7yXA
dzień dobry …
dziękuję za odpowiedzi w sprawie picia przy jedzeniu … chodziło mi raczej o picie np. przy śniadaniu czy kolacji bo w czasie obiadu jest zwykle zupa (płyn) i kompot lub wino … jedni piją kakao, mleko lub mleczną kawę albo herbatę do śniadania i tak pamiętam z dzieciństwa .. a teraz sugerują by nie pić w czasie jedzenia lub zaraz po bo gorzej się trawi … inni piszą, że to bzdury bo soki trawienne tak szybko się nie rozcieńczają przy szklance np. soku pomarańczowego … a zdanie się na uczucie pragnienia u mnie zawodzi bo rzadko czuję taką potrzebę i gdybym nie pamiętała, że trzeba pić to pewnie bym tego nie robiła ….
wiosna zielona za moim oknem …. 🙂
Jolly uściski dla sportowców …. 🙂
Hej 🙂
chyba ja tez, slysze jak trawa rosnie….nie tylko The Move (m.in.Roy Wood, Jeff Lynne)
http://www.youtube.com/watch?v=Q7oUwPIWCYI
put your head to the ground…..
….flowers in the rain (tez hit The Move)
@Jolinek 51
z tym piciem do posilkow to ciekawa historia u Japonczykow, ktorzy wlasnie z reguly nie czynia tego. Niegdys czestokroc odwiedzalem w Gendronniére (niedaleko Tours, Francja) osrodek buddyjski (zen) i mialem okazje obserwowac obyczaje zwiazane przy wspolnych posilkach. Ponadto zadziwiala mnie cisza podczas ich spozywania. Dodam, ze podczas
letnich sesji gromadzilo sie tam wiele osob.
Ponizej relacja z Gendronniére.
https://www.youtube.com/watch?v=JmY_MTHWSu8 (j.franc.)