Dieta rzymska sprzed 2000 lat
Warto czytać historyczne teksty, bo często można w nich spostrzec i swoje własne odbicie. Czasem zaś i wyciągnąć z lektury jakąś naukę na przyszłość. Choć historycy przestrzegają przed naiwną wiarą w przysłowie brzmiące „historia magistra vitae est” .
Fot. P. Adamczewski
Ostatnio z dodatku historycznym do „GW” znalazłem artykuł pióra Beaty Maciejewskiej opisującej badania archeologiczne i historyczne dotyczące produkcji i obyczaju picia wina w starożytnym Rzymie. Zainteresowały mnie zwłaszcza fragmenty dotyczące obyczaju ucztowania i związanego z tym snobizmu, który cechował rzymskie elity.
W II w. p.n.e. w Rzymie mieszkali trzej ludzie, którzy propagowali styl życia oparty na kąpielach, piciu falernu i jedzeniu ostryg z jeziora Lucrinum w Kampanii. Byli to Sergiusz Orata, światowiec i pomysłodawca hodowli ostryg, arystokrata Lucjusz Korneliusz Krassus i znany lekarz Asklepiades.
Orata wylansował modę na wino falerneńskie, Krassus zasłynął z wystawnych bankietów, a Asklepiades dowodził, że kąpiele, falern i ostrygi ( i to tylko z jeziora Lucrinum) są wręcz niezbędne dla zdrowia.
Jeśli Rzymianin chciał należeć do tego eleganckiego świata, musiał naśladować Oratę i Krassusa. Na jednym z rzymskich nagrobków z I w. n.e. czytamy wyznanie niejakiego Tiberiusa Claudiusa Secundusa, który przeżywszy 52 lata, doszedł do wniosku, że jakkolwiek kąpiele, wino i miłość niszczą ciało, to właśnie te przyjemności wg. niego stanowią sens życia.
Nadużywanie wina nie było jednak dobrze widziane. Człowiek światowy nie pił nierozcieńczonego wina i zachowywał jasny umysł.
Następca Augusta cesarz Tyberiusz (panował od 14 do 37 r n.e.) z powodu zbytniej skłonności do wina nazywany był za młodu Biberiuszem Kaldiuszem Meronem (Biberius – Bibosz, Caldius – zwolennik gorącego wina, Mero – pijący tylko czyste wino). Swetoniusz n wspomina, jak Tyberiusz pił dwa dni i noc bez przerwy z Pomponiuszem Flakkiem i Lucjuszem Pizonem, a zaraz potem jednemu dał w zarząd prowincję syryjską, a drugiemu prefekturę stolicy. Według Swetoniusza przy wyborze na kwestora Tyberiusz miał pominąć lepszych kandydatów na rzecz człowieka, którego największym osiągnięciem było wypicie amfory wina podczas uczty.
Prawdę mówiąc Tyberiusza można było potępiać nie tylko za nadmierną skłonność do pijaństwa i nepotyzmu.
Warto wiedzieć, że w starożytnym Rzymie wino pijano już od śniadania. A średnia spożycia wynosiła ok. 260 litrów rocznie na osobę. Pili wino zaś wszyscy. I tylko jakość trunku zależała od statusu społecznego człowieka.
W tym samym tekście znalazłem też rady jakich udzielał współczesnym Pliniusz Starszy. W „Historii naturalnej” można przeczytać:
Najzdrowsze dla człowieka jest jedzenie proste. Wielka ilość potraw
wyszukanych przynosi szkodę, tym bardziej niechybną, jeśli dochodzą
do tego przyprawy korzenne. Trudno strawne są wszystkie potrawy kwa-
śne, ostre, wyszukane, zanadto urozmaicone, zbyt obficie i chciwie
połykane; przy czym trudniej strawne w lecie niż w zimie, w starości niż
w młodości… Tyje się od potraw słodkich i tłustych, a także od picia,
chudnie od suchych, kruchych, zimnych i od pragnienia. (…) Najbardziej
zaś szkodliwy jest nadmiar, i to szczególnie gdy chodzi o zdrowie;
korzystniej jest ograniczać w jakikolwiek sposób to, co by żołądek
obciążało.
Podobne rady można usłyszeć i dziś gdy odwiedza się dietetyka lub lekarza.
Komentarze
dzień dobry …
proste jedzenie zawsze smakuje i zdrowe … ale człowiek czyta blogi kulinarne i zaczyna wydziwiać …. 😉
Poczytać można zawsze. Wiedzę poszerzyć, repertuar. A poza tym swój rozum mieć – nie z lenistwa, ale…*
_____
*apokryf taki: komuś wielkiemu – może Korsykaninowi, jak zwykle? – miało się zachcieć pić o drugiej w nocy: „gdy wstanę i pójdę po wodę – będzie to łakomstwo; gdy nie wstanę – lenistwo” => wstał, przyniósł, postawił do rana na stoliku przy łóżku 😉
W 1988, gdyśmy z chórem przemierzali wzdłuż i wszerz Italię* – nasz chórzysta, główny przewodnik, miłośnik Włoch i wszystkiego co italiańskie jest (od czasów II Korpusu miłośnik) zwykł był mawiać podczas nocnych uczt: „panom w moim wieku służy już raczej to, czego nie zjedzą, niż co zjedzą”.
Po ćwierćwieczu trzyma się wciąż znakomicie, choć prezesurę Tow. Pol.-Wł. chyba oddał… 🙂
(Nb, najmłodsza w tamtym gronie, uważałam „po sześćdziesiątce” za stan doprawdy bardzo zaawansowany… 😉 ale Profesor miał tyle energii, radości życia i otwartości na nowe, nieprzewidziane, że był dla mnie „poza tym”… choć rozróżnianie wieku metrykalnego, biologicznego i mentalnego nie było wówczas aż tak mocno „w domenie publicznej”, jak obecnie.)
_____
*’cena dopo il concerto’; ‚ancora’ znacznie częściej, niż ‚basta’ podczas nieprawdopodobnie obfitych bankietów… no i te wina… te pasty, cielęcinki, owoce morza, desery, oooowoooce w nieograniczonych ilościach…
Dzień dobry.
Snobizmy zawsze nakręcały kulinaria. Ze dwadzieścia lat temu, kiedy u nas zaczął się dość powszechny obłęd odchudzania, liczenia kalorii i propagowania „zdrowego trybu życia” , w zaprzyjaźnionym domu emerytowanej tancerki i czynnego zawodowo dyrektora – dyrygenta – najlepiej jadał pies, bo dostawał kaszę uparzoną z podrobami. Państwo mieli ściśle wyliczone po 1 jajku tygodniowo, 2 razy w tygodniu po 100 g ryby gotowanej na parze i 1 raz w tygodniu po 150g filetu z kurczaka albo indyka. Niemal bez soli, poranna kawa z łyżeczką miodu, poza tym warzywa i owoce. To był zamożny dom – sauna domowa, pani dochodząca, znajomi z całego świata, mała sala koncertowa w domu, świetny nastrój i puste lodówki. Dla gości zamawiano catering. Bardzo ich lubiłam i zawsze się zastanawiałam czy naprawdę warto się zapracowywać po kilkanaście godzin dziennie po to, żeby żyć w nieustającym Wielkim Poście. Ostatnio zdzwoniłyśmy się z Pani i pytam, czy nadal żyją o garstce ryżu naturalnego z warzywami. Dowiedziałam się, że niezupełnie – dietetyk opracował im nowy zestaw żywieniowy; makrobiotyczny. Niech im będzie na zdrowie.
Dzień dobry Blogu!
Ktokolwiek będziesz w neapolskiej stronie i zechcesz ostryg z Lukryńskiego Jeziora, wiedz, że płone twe nadzieje, bo od tamtych czasów morfologia okolicy nieco się zmieniła (ach, te wulkany 🙄 ) i zastaniesz jeno małe jeziorko, oraz malowniczy stożek Monte Nuovo. W 1538 roku bowiem otworzyła się ziemia i podniosła poziom Puteoli (dziś Pozzuoli) o całe 6 metrów w ciągu zaledwie 2 dni 😎
U mnie, po nocnym deszczu, podnoszą się mgły i mam nadzieję, że nie będzie to trwało tak długo 😉
Tak to dziś wygląda z kosmosu
W prowincji Caserta, tuż obok Neapolu, uprawia się wina będące ponoć kontynuacją tamtego falernu. Udowodnić się nie da, wypić można 😉
Jakiż to luksus , taki dzień naprawdę wiosenny. Temperatura 0o 10 stopni, prawie bezwietrznie, ziemia pachnie, tam, gdzie były sterty zmrożonego śniegu, pozostały spłachetki, na garście liczone białe coś. Byłam z pieskiem, zrobiłam mięsno – ogólne zakupy, kupiłam małą doniczkę kalanchoe (idę dzisiaj z wizytą; ta doniczka dla Pani Domu). Teraz zabiorę się ogólnie za gospodarstwo, potem za urodę, a wieczorem opowiem. Pa.
Dzień dobry, u nas znowu jest szaro i wieje chłodny wiatr 🙁
Nowy – przykra sprawa z tymi domami. Przejęli za bezcen i na dodatek potem rozebrali budynki. Bez sensu. Zresztą tak było też w innych miejscowościach. To temat rzeka.
Dla Aliny i wszystkich zainteresowanych: http://www.youtube.com/watch?v=U7vWk87NLnM 🙂
A tutaj pada i pada ale w niedzielę ma być wreszcie słonecznie.
Nemo, bardzo ciekawe zdjęcia miejsc z dzisiejszego tematu.
Jolinku (8:52) 🙂
Racje mial Tyberiusz: „Qui bibit – dormit, qui dormit – non peccat, qui non peccat – sanctus est. Ergo
gui bibit sanctus est.”
Pozdrawiam.
Asiu, jak miło z Twojej strony 🙂 Dziekuję Ci za pamięć.
🙂
znalazłam też taki film, ale obcięty: http://www.youtube.com/watch?v=igv038Pqr34
Ergo bibamus 😉
Salve, Werbalisto!
Wasz reporter tam był i nawet spał w wulkanie
Ergo bibamus 😉
Salve, Werbalisto!
Wasz reporter tam był i nawet spał w wulkanie
Wrocław miał zawsze dobre pomysły 🙂
W tym roku powtórka z rozrywki 1 maja, szkoda, że nie mogę tam być 🙁
Ale duchowo będę wspierać i duchem będę obecna.
http://www.youtube.com/watch?v=LQaU9ZPJzPo
Rozcieńczanie wina wodą wydaje mi się barbarzyństwem 😯
Owszem, wodę pić, ale osobno, zwłaszcza jeśli pije się różne wina podczas jednego „posiedzenia”.
Ale rozcieńczać?! 🙄
@ Alicja 11 kwietnia o godz. 16:10
Alez, Alicjo, wino to nazwa umowna. Rzymianie pili je podgrzane doprawione ziolami, czasem miodem i rozcienczone. Wino zawieralo fusy i niczym nie przypominalo dzisiejszego, klarownego trunku. Pierwszym etapem przygotowania wina bylo gotowanie winnych gron w olowianych kadziach. Olowianych – bo podobno czynilo wino slodkim i lagodnym w smaku. Najtanszym napojem dla najbiedniejszych byla „pasca”, rozcienczony najpodlejszy gatunek wina, zwanego „acetum”, podobnego w smaku do octu. Wino przeszlo wiec dluga droge od czasow rzymskich, podobnie zreszta, jak dieta i kuchnia rzymska, ktora bez owych ostryg i szlachetnych win, byla dosc monotonna, oparta na wyrobach zbozowych w roznej postaci. Wszystkie warzywa i owoce w Rzymie byly importowane, co zapewne wplywalo na ich cene. Miesa nie bylo za wiele, a ryby – tez drogie. Oczywiscie, te ograniczenia nie dotyczyly arystokratow, ktorzy juz wtedy mogli zjesc lody w upalne dni (lod importowano z gorskich zboczy).
Pozdrawiam.
Witam.
Rozcieńczać? Tak, jak się prowadzi pojazd w upał. Szklaneczka wina + woda mineralna gazowana, dwie krople góra trzy. Póki co oglądnę „Lśnienie” przed „Pokój 237”
Werbalista, te kadzie przyczyniły się do upadku cesarstwa rzymskiego, grzebienie też.
Ależ, Werbalisto,
widocznie nie doczytałeś się żartobliwego podtekstu w moim komentarzu. Co do mnie – nie rozcieńczam ani kropelką, jeszcze czego!
Lubię wina o mocnym, wyrazistym smaku, dlatego pijam wina czerwone, wszelkie cabernety itd. Na winach znam się o tyle, o ile – ale wiem, co lubię 😉
Na grzańca nadawało się wino marki „wino”, tak jak to u biednych Rzymian bywało 😉
Na obiad proste, chłopskie jedzenie – podsmażana kaszanka, podeptane ziemniaki i surówka z kapusty kiszonej. Do tego wino – czerwone dobrze się żeni z kaszanką.
Na dworze niestety, nadal zimno, Danuśka – podsyłaj to słońce czym prędzej! +2C w chmurne, kwietniowe popołudnie to trochę przymało.
Potwierdzam, że szprycer (białe wino, woda gazowana, lód, cytryna) najlepiej gasi pragnienie w upały. Dawałam nawet kilkulatkom na winie jabłecznym, domowym, wystałym – dzieciakom bez lodu i bez cytryny 1/4 wina owocowego, reszta wody. Taki napój zabierałam na rodzinne wędrówki po okolicznych lasach. Nie było to zbyt słodkie, więc małolaty wypijały tylko po parę łyków, ale pragnienie było zaspokojone. Wróciłam z przemiłego spotkania z moim byłym wychowankiem i członkiem zespołu Jantary, a później ZEWL „Eskadra” i jego rodziną. Posiedziałam, pogadałam, powspominałam, pośmiałam się zdrowo; zaprosiłam z rewizytą u mnie za jakiś czas – miło było bardzo.
ten chłopczyk rozbawi Was …
https://www.youtube.com/watch?v=izIHKJ1j9RU
o Alicjo smaka mi narobiłaś na taki obiadek .. dodam do tego ogórka kiszonego …
w starozytnej grecji wino zawsze mieszano z woda;
bylo do tego nawet specjalne naczynie, nazywalo sie krater;
potocznie brano jedna czesc wina i dwie czesci wody,
ale nic dziwnego, bo wina byly…slodkie (a im slodsze tym uchodzily za lepsze
– n.p. wina z wyspy samos); no, a w okresie tyberiusza byla moda uzywania zamiast wody – sniegu, najlepiej alpejskiego 😉
Hej, Jolinku, dlaczego smaka? Jest takie powiedzenie, czy cuś? U mnie w domu można było narobić smaku i tak mi zostało. A teraz nawet w reklamie facet tak mówił.
Istniała jeszcze żeńska forma mianownika: kto, co? smaka. Można było mieć smakę na coś, ale narobić tylko smaku.
Nisiu tak sobie napisałam dla zabawy .. pewnie gdzieś słyszałam i mi teraz przypasowało … jak tam robota idzie? … a zdrówko jest? …
p.s.
a mieszanie wina uwazano za czynnosc sakralna;(jak zreszta i caly proces konsumpcji);
taka pieczolowitosc rytualu spotakac mozna dzisiaj jeszcze tylko w watykanie,
albo wsrod papuasow, a i to nie wszystkich 🙂
Trochę koloru: https://www.youtube.com/watch?v=VEbBXOwQtLw
https://www.youtube.com/watch?v=01hBUr-2WYo
Nie wiem, czy przypadkiem drogą jakiej anomalii biologicznej, nie jestem przypadkiem przy nadziei. Skąd takie przypuszczenie? A, bo mam apetyty, że hej!! Marzy mi się oto patelnia pełniutka malutkich podgrzybków albo gąsek, albo nawet rydzów niedużych. Grzyba! Grzyba! Królestwo za grzyba! Ciekawe co się z tego narodzi.
Z białym się zgadzam, nic lepszego w upały nad zimnego szprycera z kostką lodu. Prawie tak dobre, jak piwo 🙂
Białe wino jest dla mnie za „wodniste”, pewnie tu działa podświadomość czy jak to nazwać, czerwone na pewno przyzywa kolorem, na sam widok wydaje się gęste i obiecujące coś więcej (Stanisław by to pewnie lepiej ubrał w słowa!).
Rzadko kupuję białe, właściwie tylko wtedy, kiedy goście przychodzą i wiem, że lubią białe, a jak nie wiem jakie lubią, kupuję takie i takie. Jerzor dodaje do swojego czerwonego wina sok z owoców jagodowych i granatów (taka mieszanka ulubiona), mniej więcej 2 porcje wina + 1 sok. Dla mnie profanacja, ale to jego gust.
Słodkie wina? Ja smaku na słodkie cokolwiek wyzbyłam się w dzieciństwie, kiedy to idąc ze szkoły do domu (2km.) potrafiłam pochłonąć 10 rolek dropsów „Mlekomalt” albo innych, albo ćwierć kg. landrynek 😯
Przesłodziłam i teraz mam spokój ze słodkim, chyba raz na zawsze.
Do kaszanki było Farnese sangiovese. Ogórka kiszonego też miałam, ale najbardziej podchodzi mi kapusta kiszona, do niej dodaję trochę marchewki tartej, pieprz, łyżeczka cukru i odrobina oliwy z oliwek.
Nisiu,
do zobaczenia w Bremerhaven pod koniec lipca 🙂
Pyro,
co Cię naszło? 😯
Też bym, zwłaszcza rydze. Niestety, o tej porze roku w przyrodzie (mojej) nie występują 🙁
Alicjo, u nas też grzyby o tej porze nie występują, szczególnie, że śnieg jeszcze nie całkiem stopniał, a rydze w sezonie to też rarytas 🙁
Pyro – przyjeżdżaj,/ albo przyślij umyślnego/. Mam zawekowane maślaki i natychmiast przyrządzę pyszne duszone grzybki. Zapraszam.
Krysiade – chciałaby dusza do raju… „Za daleko mieszkasz miła”
A tak w ogóle, to gdyby one w przyrodzie występowały, nie byłyby rajskim marzeniem ściętej głowy, a tak…
Idę spać, może mi się przyśni. Dobranoc
O, rydze właśnie.
Aczkolwiek ubiegły rok 2012 zaliczę do tych „bardzo dobrych grzybowo” to muszę stwierdzić, że nie znalazłem ani jednego rydza. Trafiło się owszem, jedno miejsce, gdzie rydza nigdy przedtem nie znalazłem, a grzyby były takie, że trzeba by było je długo przedtem zebrać.
Rydz tu, wg moich obserwacji wysypuje ok. 2 tygodni i to wszystko. Może to jest lokalnie jakoś tak?
A przy korekcie muszę poprawić, że owszem, były rydze i w innym miejscu, i to o zupełnie innej porze lata, i też totalnie zżarte.
A w moich miejscach „na bank”, nie znalazłem niczego.
A kto tu w ogóle zaczął o rydzach?
Dobranoc.
U mnie rydze w sezonie występują – ale jest to jakieś 120 km. stąd i niestety, występują tam też węże. Zwykłe zaskrońce, ale ja na widok wijców wiadomo, umieram ze strachu 🙄
Uwielbiam grzybobranie, ale zawsze trafiam na wężowiska, a w ub. roku na żmiję w lasach na Pomorzu, nie tak daleko od Żabich Błot. O czym sprawozdawałam:
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/September27201202#5799539787099549218
Omal na nią nie wlazłam 😯
Znieruchomiała, to cyknęłam jej fotkę, też prawie sztywna ze strachu. Ale to była mała żmija. Żmijka, można powiedzieć.
Grzybne lasy są daleko ode mnie (drugi jest jakieś 160km stąd), ja tylko taka chętna grzybiara, a nikomu innemu się nie chce…przecież sama nie pojadę w głuchą dzicz 🙄
Tu naprawdę trzeba wiedzieć gdzie się idzie, bo zgubić się łatwo i można nigdy z takiego lasu nie wyjść.
Pyro,
przyjemnych snów 🙂
A propos,
rydze z tego wężowiska (a było ich, było!) robiłam tak, że smażyłam na maśle, potem do słoiczków, zalewałam masłem ze smażenia i zamykałam słoiczki (nie solić!). W zimie wystarczyło otworzyć słoik…jak świeżo z lasu przyniesione i podsmażone na maśle 🙂
Pyra zaczęła o grzybach, winniczek jeden…niech sobie teraz o rydzach śni 🙄
Pepegorze,
te zbierane przeze mnie rydze na wężowisku były na bank w drugiej połowie września, bo akurat byli znajomi z Niemiec. Klimaty mamy bardzo porównywalne, więc…mało wiem na temat występowania, pory roku etc., tyle, że był to młodniak sosnowy, sporo trawy, bo drzewka były mniej więcej metrowe.
Potwierdzam, że porzekadło „zdrowy jak rydz” to mit! Gdzie tam, były tak zarobaczone jednego roku, że się zniechęciłam.
Jolinku, musi co zasugerowałaś się reklamą Knorra…
Jestem uczulona na tę formę i coś we mnie zgrzyta, kiedy słyszę takie kwiatki: gram w bilarda, piszę bloga, więcej chwilowo nie pamiętam, ale jest tego sporo.
Podobnie działa na mnie, kiedy naród nie wie, czy powinien powiedzieć „mi” czy „mnie”. Wiedza o tym zanika coraz powszechniej.
Nie wszystkie błędy tak mnie złoszczą, ale na te mam uczulenie.
Dlatego się czepiłam. Pardąsik.
Co do postępów pracy mojej, to nie będę się denerwować przed nocą…
Nisiu, a my czekamy z niecierpliwością!
Ja nie wierzę słowu pisanemu. Tyle, co się nasłuchałam o potwornym smrodzie, który podobno roztacza durian…kupiłam w azjatyckim supermarkecie w Toronto, o czym donosiłam na blogu swego czasu. Żadnego smrodu (dziecko się martwiło, że zaśmierdnie mu świeżo zakupiony samochód).
Owoc otworzyłyśmy komisyjnie z Elą w Kincardine – na tarasie, żeby nie zasmrodzić domu. Słowo wam daję – plotki o paskudnym smrodzie duriana są WIELCE przesadzone, a co do smaku…mdławy budyń ni to waniliowy, ni to owocowy. Mdławy.
Móżdżek świński jadłam niejeden raz w pradawnych czasach, kiedy się ubijało świniaka u nas, sąsiada czy u dalszego sąsiada (była rotacja i dzielenie się dobrami). Zawsze podsmażany z jajkiem, smak pamiętam do dzisiaj. To była pycha!
http://podroze.gazeta.pl/podroze/56,114158,13136960,TOP_10__Jedzenie__ktore_nie_jest_tym__na_co_wyglada.html
Poganiaj mnie, Małgoś, poganiaj, potrzebuję bata…
Będę Nisiu, będę 🙂
Największy smród w moim domu wykonała rybka. Nikt jej nie podejrzewał, była świeża i pyszna, zresztą została zeżarta przez rodzinę. Kilka (niedużo) dni po tym fakcie wszyscy snuli się po kuchni i węszyli jak posokowce. Smród ogromniał i tężał, a źródła nie było. Lodówka została umyta, wszystkie szafki itd. Śmierdziało coraz gorzej. A były to czasy przedzmywarkowe. I wreszcie, o ile pamiętam, siostrę moją nos zaprowadził do takiej zwykłej wiszącej suszarki na talerze. Przypomniałam sobie, że wyjąwszy rybkę z lodówki na dwie sekundy położyłam ją – w papierku! – na suszarce. Najwidoczniej parę kropelek wody z niej ściekło.
Nieźle potrafi też zamieszać gnijący ziemniaczek…
Gnijący ziemniaczek ma nieziemski smaczek dla muszek-owocówek!
Kiedyś taki gnijący ziemniaczek został w pojemniku na cuś, włożyłam w ten pojemnik plastikową pustą donicę. Było lato. No, jak się te muszki rozhasały, to trzeba było widzieć! Za nic nie mogłam znaleźć żródła, wydawało mi się, że przejrzałam wszystkie kąty i nie ma prawa mi tu żadne takie latać, a przysięgam, to były zastępy, zastępy!
W międzyczasie miałam gości z różnych stron świata, a tu takie nieszczęście 🙄
Wszystko najgorsze padło na moją kumę z Niemiec, Ullę. Nie dość, że te muszki (piłyśmy wino wieczorami przy pogaduchach i nakrywałyśmy kielichy chusteczkami higienicznymi), to jeszcze przetrącony przez samochód skunks dowlókł się na moje poletko z porzeczkami i kwiatkami przeróżnymi polnymi w nieładzie, i tam oddał ducha. Zanim oddał ducha, w obronnym odruchu wiadomo, prysnął perfumką. Albo raczej wcześniej prysnął, kiedy został walnięty przez ten samochód. Nie jest proste wyczuć, skąd ten Chanel nr.5 dochodzi, on jest tak intensywny, że zdaje się być wszędzie. Zajęło nam z Ullą 2 dni, żeby odnaleźć skunksa w kwiatkach za porzeczkami 🙄
Zapach skunksa kojarzy mi się z zapachem tchórza, ale jest o wiele, wiele bardziej intensywny. Tutejsi wiedzą, o czym mówię, yurek, Nowy, Cichal…
Tego chyba nie da się słuchać rano, to bardzo trudno słucha się będąc samemu, ale jeśli ktoś chce, niech spróbuje…
http://www.youtube.com/watch?feature=endscreen&v=7ZXl3s6h7_Y&NR=1
Szkoda, że na Blogu nie ma nocnego marka….
nocny marek poszukiwany…
kto chce niech słucha….
http://www.youtube.com/watch?v=5XZ4hfK7AFY
Dobranoc 🙂
dzień dobry …
Nisiu rozumiem Twoje wyczulenie ale ja tu sobie piszę dla wesołości i słowo dobieram do rytmu myśli … a Knorr to chyba podłapał to słowo z internetu …
pyszne rydze jadłam w Karczmie w Zwierzyńcu i były tanie jak barszcz … a świeże grzyby różniaste można kupić mrożone …
ludzie wreszcie śnieg poszedł w czorty … za oknem wiosna na mnie czyha i jej wyjdę dziś naprzeciw … 🙂
Nowy romantyku spokojnych snów … 🙂
” Mam smaka” to określenie używane niegdyś często/ a widzę, że i obecnie/ przez młodszą młodzież. Slang młodzieżowy nie liczy się z gramatyką. A Jolinek używa często zabawnych powiedzonek i celnych neologizmów. 🙂 Bardzo to lubię, bo sama tego nie potrafię.