Głód seksu
Żyjący na przełomie siedemnastego i osiemnastego wieku Ludwik XIV był człowiekiem wyjątkowym. Jego organizm niemal nie odczuwał zmęczenia, bólu, zimna. Całe natomiast czucie skupiało się w jego wypadku na odczuwaniu głodu. Apetyt miał niesamowity. Rankiem osobiście wydawał zarządzenia co do posiłków, do tego ochmistrze zawiadujący służbami mieli do niego stały dostęp, sam rozstrzygał wszelkie wątpliwości dotyczące spraw stołu. Przede wszystkim posiłki musiały być obfite. Królowi poza pałacem wszędzie i stale towarzyszył urzędnik, zwany szafarzem przenośnej spiżarni, dźwigający lub wożący kufer z mięsiwem, do którego władca chętnie sięgał, zwłaszcza w czasie polowań. Obok niego inny jeszcze dźwigał walizę z winem i wodą w dwóch flakonach, a prócz tego i z chlebem i owocami, i konfiturami, nie licząc likieru i serwet.
Stół, i to obficie zastawiony, był zawsze najlepszym miejscem do załatwiania spraw najwyższej wagi. Zwłaszcza w gronie rodzinnym. Oto opis (pióra historyka Wojciecha St. Magdziarza) pewnego obiadu w królewskich komnatach:
Stosunki Ludwika z bratem były coraz bardziej napięte. Monsieur był wściekły z powodu pominięcia w przydziałach armii jego syna. Ludwik, którego bratanek był równocześnie zięciem, miał uszy pełne skarg córki na jego prowadzenie się. Czy brat nie jest w stanie wziąć synalka w karby? Filip nie chciał nawet słuchać. Występując w sprawie syna mówi to, czego nie śmiałby może powiedzieć we własnej: tak, tarza się w rozpuście! A cóż innego ma robić? Odsuwany od wszystkiego? Co innego król ma mu do zaproponowania? Ludwik tym bardziej trwał w uporze, im bardziej bratu zależało na losie syna. Był zimny i grzeczny. Filip pełen respektu wizytował brata, jadał z nim; 8 czerwca, po obiedzie, Ludwik w sali Rady Stanu znów atakuje brata, jego córka ma kłopoty z panem Chartres. Filip nie wytrzymuje: kto mu to właściwie mówi? Przypomniał natychmiast Ludwikowi, co musiała znosić nieszczęsna Maria Teresa. Król stracił nad sobą panowanie, zaczął krzyczeć. Teraz obydwaj usiłowali się przekrzyczeć, jak dawnych czasów chłopięcych lat i bijatyk. Przerażony woźny komnaty wpadł z uprzedzeniem, że słychać ich w sąsiednich pomieszczeniach. Oprzytomnieli na tyle, że do każdego z nich zaczęły docierać zarzuty i obelgi przeciwnika. Ale to tylko podnieciło napięcie; w chwili, gdy Filip wywrzeszczał, że widzi, jak słuszne były przestrogi przed tym, co przyniesie mu hańba mariażu jego syna, służba podała wiadomość, że nakryto do stołu, Ludwik momentalnie uspokoił się i wyszedł, a za nim duszący się z wściekłości, purpurowy brat. W czasie obiadu Filip z gniewem jadł jeszcze więcej niż zwykle, pchając w siebie pasztety, ciastka, owoce. Wpółprzytomnego odwieziono go do Saint-Cloud, skąd przybył. Podczas kolacji posłaniec poprosił króla o posłuchanie: stan brata jest ciężki, budzi niepokój, Ludwik był nieporuszony: czy ten komediant nie próbuje wystrychnąć go na dudka? Na wszelki wypadek polecił obudzić się, jeśli bratu się pogorszy.
To był ostatni ich wspólny posiłek.
Monarcha, zwany Królem-Słońce, miał powiedzieć: „Państwo to ja”. Według niego bowiem system planetarny państwa po kreślonych orbitach winien wirować wokół władcy. Ludwik XIV miał na swym dworze 500 utytułowanych dam i aż 4000 zatrudnionych kobiet. Mógł wybrać dowolną z nich i baraszkować dowoli. Przyznać trzeba, że korzystał z tych praw obficie.
Króla jednak najbardziej pociągało to, co niedostępne i najbardziej trudne. Dlatego też kochanką królewską o najdłuższym stażu była pani de Maintenon. Kilkadziesiąt lat życia u boku króla zawdzięczała temu, że władca odkrył, iż nie może madame de Maintenon doprowadzić do orgazmu. Starał się więc król zrealizować ów ambitny zamiar aż do śmierci. Umierając miał 78 lat, a oziębła metresa 81.
Umarł jednak najedzony…
PS.
Wszystkich smakoszy, przyjaciół blogu, słuchaczy TOK FM i czytelników zapraszam w sobotę lub niedzielę na Targi Książki w Krakowie. Będziemy – spółka autorska, czyli Barbara i ja – dyżurowali na stoisku E-54 wydawnictwa Nowy Świat w sobotę w godz. 13-15 lub w niedzielę w godz. 12-14. Proponujemy książki i rozmowy. Do zobaczenia.
Komentarze
Panie Piotrze
To właśnie są ciemne strony kuchni.Moim zdaniem Ludwik cierpiał na kompulsywne łaknienie-trudną do uleczenia przypadłość o podłożu psychicznym.Dlatego występujące u niego silne napięcia emocjonalne łagodziło jedzenie.A może raczej perspektywa ucztowania,głód ucztowania był tak silny iż nie mógł nad sobą zapanować.Nic dziwnego też,że nie mógł zaspokoić kochanki.Podejrzewam,iż po prostu nieborak nie potrafił się na miłości skupić.A może pani de Maintenon po prostu wiedziała,że są w jego życiu silniejsze emocje niż seks?Kobiety są mądre swą emocjonalną inteligencją.Dużo mądrzejsze od mężczyzn.
Pozdrawiam
Panie Piotrze,drodzy blogowicze
Planuję dziś mielone.Może znacie jakieś wariacje z mielonymi,bo tradycyjne już mnie trochę nudzą(a zarazem pociągają).Udziwniłbym ciut ciut to danie.Podstawa-1kg od szynki(łopatki) i 30 dkg surowego boczku by były soczyste.Kapustę zasmażaną zrobię oddzielnie na wypadek nagłego apetytu.
Pozdrawiam
Panie Wojtku,
proponuję taki przepis: Mielony z oliwkami
60 dag mięsa mielonego(z tłuszczem), 1 cebula, 1 ogórek kiszony, 1 łyżka zielonych oliwek, 3 łyżki oliwy z oliwek, 1 łyżka masła, 2 łyżki musztardy z Dijon, sól i pieprz
Posiekać cebulę na drobno i zeszklić na maśle. Pokroić ogórek w kostkę i oliwki w talarki. Zmieszać wszystko z mielonym mięsem, dodać musztardę, posolić i posypać świeżo zmielonym pieprzem. Uformować 6 kotletów. Smażyć je na aluminiowej tacce ustawionej na grillu, na mocno rozgrzanej oliwie po 3 minuty z każdej strony.
Wszystkim zas proponuję w przypadku pilnej potrzeby siegnięcia do moich przepisów korzystanie z witryny http://www.adamczewscy.pl Tam jest sporo (choć jeszcze nie wszystkie) polecane przez nas przepisy. W dodatku sa one przez nas wielokrotnie wypróbowywane. Smacznego!
Panie Piotrze
Dzieki.Inspirujący przepis.W poniedziałek podzielę się wrażeniami.
Pozdrawiam
Panie Piotrze
Chodzi mi po głowie Pańska rada,by piec kotlety na grillu.Nie wiem czy Pan zauważył,że potrawy gotowane lub pieczone na tradycyjnej kuchni opalanej drewnem lub kilkoma kostkami węgla mają inny,lepszy smak. Mieszkam na wsi,w domu z początku XX wieku w którym niestety jakiś barbarzyńca rozebrał przed laty dawną kuchnię.Ale łaże czasem w interesach do sąsiadów i uwielbiam przesiadywać z nimi koło kuchni,zapalić,wypić kielicha i cos z tej kuchni przekąsić.Niektórzy zachowali kuchnie z fajerkami choć mają nowoczesne kuchenki gazowo-elektryczne.Np sąsiad myśliwy świerzonkę z dzika robi tylko na kuchni tradycyjnej i to w starym garnku.Jest po prostu pyszna!!!Taka kuchnia jest też,mówiąc patetycznie,sercem domu.Naprawdę zachęca by przy niej siedzieć i rozmawiać wieczorami.Ciepło z niej też jest bardziej przyjazne niż z kaloryferów.U siebie w domu,w bibliotece-pracowni,zamontowałem fińską kozę z długą czarną rurą.Nie ma lepszego miejsca do nocnej pracy przy komputerze.Siedzę czasem do rana,dokładam szczapę akacji co jakiś czas i robota mi idzie.Grzyby suszone pachną,gęsi uciekające na południe za oknem w ciemności gęgają a mnie się po prostu przyjemnie pisze. Po prostu ogień w piecu czyni dom przytulnym.
Pozdrawiam
A ja zmuszony do rozebrania swojej kuchni kaflowej na wsi szybciutko zastąpiłem ja dużą żeliwną kozą. Mozna na niej gotować, bo tez ma dwie fajerki. Ogień szumi, szczapy trzaskają (najpiekniej brzozowe) i ciepło ogrzewa (dzięki dużemu kominowi) cały dom. Zwłaszcza gdy wszystkie drzwi sa pootwierane.
To prawda – choć nie rozumiem zjawiska – że gotowanie (a zwłaszcza smażenie i pieczenie) na żywym ogniu udaje się znacznie lepiej niż na kuchenkach nowoczesnych.
Bardzo Panu zazdroszczę najbliższej soboty i niedzieli. Nie słyszałem bowiem w tym roku krzyku odlatujących gęsi. A muszę zamiast na wieś pojechać na Targi Książki do Krakowa. Mam nadzieję, że jeszcze tydzień później będą leciały nad moim domem. Ten pełen tęsknoty krzyk oznajmia nam definitywny koniec jesiennych wyjazdów. Wracamy na stałe do Warszawy i zaczynamy liczyć dni do przedwiośnia.
A tak, bez gęsi nad głową, czas się zatrzymał. A kiedy ruszy…?
No pieknie, takie miłe tematy. Niestety, mieszkam w „blokowisku”. Zostało mi ognisko. Trzeba będzie rozpalić ogień. Jedzenie przyrządzane na ognisku smakuje wybornie. Szczególnie po długiej włóczędze górskiej, gdzieś na polanie. Karpaty Wschodnie..Eh
Czy kroniki podają ile ważył ludwikowy soliter?
Pozdrawiam
Gesi? O, to musicie do mnie przyjechac! stada sie przewalaja , stada slynnych kanadyjskich gesi!
http://alicja.homelinux.com/news/Canada_geese-26-03-05.jpg
To nad moim domem leca. W zasadzie juz wedrowka skonczona, ale miesiac z okladem trwa przygotowywanie sie do lotu, podjadanie na polach kukurydzianych, zeby nabrac paliwa (utyc!), jest to zjawisko na wielka skale i przepiekne, tak jesienia, jak wiosna – ale ten powrot wiosna jest bardziej oczekiwany z wiadomych powodow.
Dzieki za przepis na mielone, takich jeszcze nie robilam, a usiluje od lat przekonac znajomych Kanadoli, ze „hamburger” moze byc naprawde doskonaly, a nie jakies trociny. Za duzo roboty dla nich, a poza tym brak jakiejs wyobrazni, ze w kuchni mozna sie troche powyglupiac i poeksperymentowac, co najwyzej nie wyjdzie i zwierzatku sie wyrzuci do zjedzenia, w przyrodzie nic nie ginie!
Powodzenia w Krakowie i przyjemnego lykenda dla wszystkich! O cholera… wyjrzalam z mojej pracowni i co ja widze?!
http://alicja.homelinux.com/news/Snieg.jpg
To biale, to snieg!!! O miesiac za wczesnie, przynajmniej o miesiac! Jak tu mieszkam 24 lata, jeszcze czegos takiego nie bylo. I dalej pada!
O, patrzcie! to nawet lepsze:
http://alicja.homelinux.com/news/img_0362.jpg
I pomyslec, ze ja mieszkam na mniej wiecej na wysokosci 44 rownoleznika, a Polska jest wyzej na polnoc, od 48-go w gore.
Witajcie,
czytam wypowiedź Wojtka z pewną dozą zazdrości – mój dom jest moim rówieśnikiem i nie załapał się już na piec opalany drewnem. Za to w ogrodzie, zamiast grilla robimy duże ognisko, zapraszamy rodzinę, przyjaciół i sąsiadów, wyciągamy duży żeliwny gar i zasiadamy razem do pieczonych ziemniaków po cabańsku. Zapewniam, że zapachy z grilla mają się nijak do aromatu tak przyrządzonych ziemniaków.
poz,
Panie Piotrze,
mam pytanie z innej beczki: gdzie w Warszawie można zjeść prawdziwe, dobre bliny? Pozdrawiam
Odpowiadam jak Piotr Piotrowi. W restauracji Puszkin przy ul. Świętojańskiej 2 Adres mailowy http://www.puszkin.pl
Są bliny z czarnym kawiorem z Astrachania. Trzeba tylko przygotować się na znaczny wydatek. Ale czego to łasuchy nie poświęcą gdy im przyjdzie ochota na pyszności.
Wojtku z Przytoka, nie wiem jak Ty, ale ja sprawdzilam mielone z ogorkiem kiszonym, oliwkami (mialam nadziewane papryka czerwona) i tak dalej, polecam.
Dodalam dwa zabki czosnku od siebie. Musztarda dijon dodaje ekstra smaczek i tego bym nie omijala, chyba, ze nie ma pod reka 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Food/Mielone_inaczej/img_0380.jpg
Ide poszperac u Adamczewskich w przepisach, bo ciagle slysze o tych blinach. Z astrachanskiego kawioru chyba zrezygnuje, ale znajdzie sie jakis inny, posledniejszy.
Dobranoc wszystkim – i dzien dobry tym, ktorzy wczesnie rano w poniedzialek wstaja, milego dnia!
P.S. Przypomnialo mi sie, ze kiedys moja przyjaciolka zaserwowala mi zydowskie „latkas” (placki ziemniaczane), na ktore nakladalo sie sos zrobiony z gestej smietany i malych ugotowanych krewetek, sos byl podprawiony wycisnietymi w prasce zabkami czosnku, dosc sporo. Z goracymi placuszkami bylo to przepyszne i eleganckie, na moje oko z blinami tez powinno sie dobrze pozenic…
Panie Piotrze
W piątek wieczorem wyrobiłem mięso a smażenie zaplanowałem na sobotę. Nocą sen niepokojący-smaże i kotlety się rozpadają.Był na tyle sugestywny,że zwloklem się w sobotni ranek z łóżka(chciałem spać do południa),doprawiłem i usmażyłem.Kotlety piękne wyszły! Ciemno złoty kolor,z zewnątrz opieczone a w środku pulchne.Doskonały smak-jadłem gorące a sosik spływał po dłoniach. Gdy żona wróciła z lasu były już chłodne.Jedliśmy ze świeżym chlebem i okazały się równie dobre na zimno Symfonia pełna smakowych wariacji.Kolo południa przyszła córka sąsiadów Marysia (lat 4)z kotem pod pachą.Gdy zobaczyła pozostałe po śniadaniu kotlety uwolniła kota i wykończyła je do ostatniego okruszka.Dawno nie widziałem dziecka jedzącego z takim apetytem(kotlety!).Jednym słowem dotrwały do południa.Doskonały przepis,polecam blogowiczom.
Dzięki Panie Piotrze.
Pozdrawiam.
Cieszę się Panie Wojtku ogromnie. Zwłaszcza z apetytu Marysi. To chyba dowód na to, ze podaję zawsze przepisy sprawdzone.
Pani Alicji chcę powiedzieć, że bliny oczywiście są zarówno w witrynie http://www.adamczewscy.pl jak i w książce Basi „Kuchnia polska na nowo odkryta”.