W dawnej Warszawie zupełnie jak dziś
Czytam wspaniałą książkę świetnych autorów. To „Historia polskiego smaku” Mai i Jana Łozińskich, których inne, wcześniejsze dzieła tu polecałem. Zanim książkę skończę czytać i napiszę recenzję zamówioną przez „Czas wina” przytoczę tu mały kawałeczek tego pysznego (podwójnie) dzieła, bo naprawdę warto. Zwłaszcza, że ten kawałek ma odniesienia do dzisiejszych czasów i dzisiejszej Warszawy.
„TAK TO BYWAŁO NA PROWINCJI RZECZYPOSPOLITEJ, zwłaszcza na jej cywilizacyjnie zapóźnionych wschodnich kresach, ale w królewskiej Warszawie panowały zazwyczaj inne obyczaje. Wiatach panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego miasto rozrosło się i zeuropeizowało. Ściągały do niego rzesze magnatów, szlachty, cudzoziemców, a na ich potrzeby otwierano coraz to nowe traktiernie, winiarnie, kawiarnie i cukiernie (najbardziej znane Lessela na placu Saskim i Carluccia przy Długiej). W Sejmie roznoszono butelkowane piwo, owoce, ciastka i cukierki, w teatralnym bufecie sprzedawano lemoniadę, orszadę, czyli orzeźwiający napój z tartych migdałów gotowanych z cukrem, modny poncz, herbatę z cytryną, lody, biszkopty.
Nawet wprost na ulicach (jeszcze nie wszystkie były wybrukowane) przygotowywano naprędce tanie przekąski dla zgłodniałych przechodniów, którzy nie dbali o sztućce i ele?ganckie naczynia. „Przed kościołem św. Krzyża sprzedają ryby świeże i solone wszelkiego rodzaju, owoce, chleb, warzywo, mięso, zupy, jarzyny, kiełbasy itp. na ciągle kurzących się patelniach – relacjonował inflancki podróżnik Fryderyk Schultz. – W okolicy między Starym a Nowym Miastem gotują i smażą, i pieką także na ulicy, a częstują głodnych bez talerzy, grabek i nożów, obchodząc się palcami i zębami”. W modę weszły jaja po furmańsku, czyli gotowane na twardo. Ponoć noszono chętnie kilka sztuk w kieszeniach – wystarczyło gdziekolwiek poprosić o sól i pieprz, i ulubiona potrawa już była gotowa.
BRAKOWAŁO w MIEŚCIE TRAKTIERNI i garkuchni z przyzwoitym jedzeniem za niewygórowaną cenę. Warszawskie lokale miały opinię wytwornych, lecz drogich. Najbardziej luksusowy warszawski hotel z nowocześnie wyposażoną restauracją – „Pod Orłem Białym” – powstał w 1787 roku przy ulicy Tłumackiej, wzniesiony według projektu Szymona Bogumiła Zuga. Domy zajezdne z doskonałą kuchnią – Nestego, Gąsiorowskiego, Rosengarta – urządzano w XVIII i na początku XIX wieku w opuszczonych siedzibach magnackich zakupionych przez ich wzbogaconych kuchmistrzów. „W niektórych się dukaty przejadają” – pisał Schultz po wizycie w równie modnym jak drogim warszawskim lokalu, słynącym ze znakomitych raków. „Trzyma, gospodarz wielką ich ilość zawsze i karmi, ale sposób ten karmienia jest tajemnicą z dwóch zapewne przyczyn: ażeby współzawodnicy nie chwycili się go i żeby goście odrazy do karmionych nie dostali. Co prawda, to że raki doprowadzą do nadzwyczajnej wielkości i tłustości. Sławne raki, które się poławiają w rzece Odrze, nie dochodzą tutejszych ani wzrostem, ani smakiem. Sposób przyrządzania także szczególny i zachowuje się w sekrecie”. Półmisek owych raków kosztował tyle, ile przez cztery dni wydawał na swoje utrzymanie I robotnik zatrudniony w manufakturze. „Przy tym – jak twierdził Inflantczyk – przyzwoitość i zwyczaj każą nie pić po rakach innego wina, tylko burgunda, szampana lub węgrzyna”.”
No czyż to nie tekst o dzisiejszej stołecznej gastronomii?
Komentarze
Alino – Raduj się 🙂
Gospodarzu – Czyż 🙂
Wyobraziłem sobie warszawskich spacerowiczów z jajami po furmańsku w kieszeniach i ciemności przeciął promyk światła.
Informację o przewadze stołecznych raków nad odrzańskimi także potwierdzam.
Sejmowe uczty także wypisz, wymaluj. Za oknem orszady cykaju, a w sercu mym, niezmiennie, ale inaczej
Jubilatce – Alinie
i
Solenizantowi – Cichalowi :
miodu dla serca, trzeźwości dla umysłu, zdrowia żeby wytrzymać to wszystko, co życie niesie.
Dedykacje wraz z toastami o właściwej porze.
Oj,to mamy dzisiaj co świętować 😀
Naszą uroczą i zwiewną Alinę widzę ze szklanką orszady i z vol au vent’em w dłoni.Koronkowe rękawiczki,elegancki kapelusz i wytworny dżentelmen przy boku 🙂
Cichala widzę bez koronkowych rękawiczek,w dłoniach „meduza z lornetą” 😉
Sto lat Kochani !
Te jaja na twardo w kieszeni skojarzyły mi się zaraz barem „Przekąski zakąski” na Krakowskim Przedmieściu.Miejsce oblegane głównie nocą,kieliszek wódki za 4 złote i do tego drobne co nieco jedzone na stojąco,w przelocie i często przed lokalem,bo w środku tłok.
Modne i podobno lanserskie,zatem nie wiem,czy furmani bywają 😉
Pora wrócić do tematu dzisiejszego wpisu. Jak jest dzisiaj w Warszawie, dowiaduję się na naszym blogu albo od znajomych. W czasie PRL albo mnie karmiły kasyna wojskowe (skromnie i dość dobrze) albo chodziłam po Warszawie głodna, a moja jedyna wizyta w barze Praha z Jarkiem w 1967r przeszła do legend rodzinnych jako przykład skrajnej nieudolności warszawskiej. Czyli wspomnienia raczej nie najlepsze. Wiadomo, że o okresie międzywojennym gastronomia warszawska miała doskonałą renomę i to na wszystkich swoich poziomach – i znakomitych kuchni renomowanych restauracji i „handelków”, pokojów śniadaniowych, mleczarenek, a nawet garkuchni. Jest mnóstwo źródeł do gastronomii XVIII i XIX wiecznej Warszawy. Wtedy była ona wielowątkowa i z różną bardzo opinią – od znakomitych restauracji przy dobrych hotelach, teatrach, zakładach samoistnych, do fatalnych oberży w robotniczych dzielnicach, które czasem karmiły, a czasem truły skażonym alkoholem. Od lat 40-tych XIX w poziom higieniczny i tych mordowni znacznie się podniósł, dzięki działalności Komisji Higienicznej przy ratuszu warszawskim. Carski oficer pisał z Warszawy do brata, że w Warszawie można zjeść równie dobrze, jak w Kijowie, a prawie tak dobrze, jak w Petersburgu, co było pochwałą na owe czasy najwyższą. Cudzoziemcy raczej chwalili kuchnię warszawską i nie raz już o tym pisaliśmy, omawiając ciekawe książki o dawnej Warszawie. Chyba tym, co wyróżniało Warszawę od wielu europejskich metropolii był uliczny handel żywnością – owe budki, stragany, stoiska z flakami, pyzami, śledziami i kiełbaskami przy targowiskach, placach i ulicach, nadający miastu nieco wschodni charakter, gdyż nie towarzyszyły temu choćby skromne stoliki i krzesła dla klientów – jak w Paryżu, Berlinie czy Zurychu . O tym także pisano.
A ja dzisiaj zlewam i klaruję nalewkę na dzikiej róży i jestem prawie zbuntowana: tyle starań (Haneczka rwała, przebierała, mroziła, dowoziła; ja nalewałam, doprawiałam, napowietrzałam, trzymałam 7 tygodni na własnym parapecie, teraz mam kilka godzin dodatkowej roboty) a w sumie jest tego mało i szybko znika – nie wiadomo jakim sposobem.
Miodzio
z 21 listopada o godz. 1:12 –> kolejny raz stwierdzam ze ze masz zdrowe podejscie do zycia. najlepiej do nicnierobienia nadaje sie hängematte ( bardzo podobne do hamaku lecz to nie to samo ). jesli sie z czyms takim zaprzyjaznisz bedzie cie bezszelestnie kolysac nad planeta. zadne sprezynowe lozka, futonowe meble, sofy czy latajace dywany. do nicnierobienia nadaje sie jedynie hängematte. tu sa haki na kazdym kroku. w moiej sypialni rowniez, byc moze w porze deszczowej przydaja sie znakomicie, nie wiem nie bywam tu w takich dziwnych porach. sa na balkonach i verandach. na naszym tarasie jest tych hakow dwadziescia. trzy osoby majace do tarasu dostep moga bujac sie w przeroznych konstelacjach. i robimy to z wielka przyjemnoscia. do takiego stopnia, ze prosimy ogrodnika by nam uzupelnil szklaneczki sokiem sfernentowanym, a nastepnie poddanym destylacji. nam za cholere nie chce sie juz ruszac po parogodzinnym nicnierobieniu tylko staniu na desce i dawaniu sie ciagnac wspanialemu wiatrowi po parometrowych falach.
prosze tylko nie myslec, ze traktujemy ogrodnika jak niewolnika. daglas robi to chetnie, ma ogromne doswiadczenie w tym co czyni, a poza tym lubi wypic. w takiej hängematte nicnierobienie jest eliksirem. doszlismy nawet do pewnej konkluzji podczas bujanego nicnierobienia. z racji tego ze rozmowy prowadzimy w niemieckiej mowie zacytuje w oryginale : gepflegtes nichtstun ist ausweis von hoher stellung.
prawda za to ladnie brzmi. a co ladnie brzmi jest dobre i dla ciala i dla ducha.
to tyle na tyle, z horyzontalnego spojrzenia na zycie
z cumbuco dla gotuj sie
ooo!!!
zapomnialem dodac, ze jesli kogos to nie interesuje to niech nie czyta
Alinko – wszystkiego najlepszego!!!
http://www.youtube.com/watch?v=jERe2vkg6Qs
Pomyślnych wiatrów Cichalu! 🙂
http://pinterest.com/pin/76842737362527402/
Cichalu,
Wszystkiego najlepszego, zdrowia i optymizmu każdego dnia 😀
Alinie i Cichalowi życzę dużo, dużo zdrowia i jak najmniej kłopotów. 🙂
Dziś obchodzony jest także Dzień Życzliwości.
Przy okazji święta Aliny chcę przypomnieć , że jej obecnośc na naszym blogu to zasługa Nowego, który zachęcił ją do wpisywania komentarzy. Nowy, chyba się nie mylę, prawda ?
Pyro,
o nalewce z dzikiej róży myślę przyszłościowo.Na razie nie znam jeszcze miejsca w okolicy, gdzie rośnie. Ale wydaje mi się, że jest przy tym sporo pracy, bo owoców musi być chyba rzeczywiście dużo, a obieranie nie jest chyba miłym zajęciem. Na razie mam jeszcze w pamięci obieranie owoców pigwowca i nie tęskno mi do takiej roboty. A próbowałaś już, Pyro, tej nalewki ? Czy warta jest takiego nakładu pracy ?
Dziś też mam dość luźny dzień. Wprawdzie nie jest to ” nicnierobienie”, ale za wiele też nie zrobiłam. I bardzo mi z tym dobrze. Tym bardziej że od jutra do końca tygodnia zajęć będę miała aż nadto.
Jaka jest Alina ? http://astrologia.interia.pl/imiennik/imie?s=ALINA
A Janusz ? http://astrologia.interia.pl/imiennik/imie?s=JANUSZ
Te charakterystyki wydają mi się w obu wypadkach dość trafne.
Krystyno – z czyszczeniem nie mamy roboty, bo nie czyścimy wnętrza z pestek i włosków (miąższ nie jest wykorzystywany, jak w konfiturze) Owoce muszą być dojrzałe, usuwa się tylko dno kwiatowe i ogonek, owoc dobrze mrozi w zamrażalniku kilka dni co najmniej. rozmrażam już w słoju do nalewki, biorę rozgniatacz do ziemniaków i z lekka gniotę owoce, przesypuję cukrem i zostawiam na kilka dni, żeby się rozpuścił choćby w połowie. Potem wlewam alkohol i często potrząsam słojem albo toczę nim jak kręglami (wynalazek Haneczki). Dobrze jest część cukru zastąpić miodem, wtedy nalewka może uchodzić za medykament nasercowy, brany wieczorem, rzeczywiście ma korzystny wpływ na naszą pompę. Z przypraw daję ok 2 cm laski wanilii rozcięte wzdłuż. Rzeczywiście bardzo smaczne to i ładne kolorystycznie – takie złoto różowe. Raczej nie do stołu, a właśnie pojedynczy kieliszek wypity deserowo.
Alino – przesyłam Ci serdeczne uściski
a Cichalowi – wyrazy!
Do zobaczenia.
Dzien dobry,
Alinie i Cichalowi najlepszego!
Dzień dobry Blogu!
Wywiesiłam pranie i zaraz przyszła mgła 🙄 Ale niech sobie wisi.
Alinie i Cichalowi życzę pogodnego i słonecznego nastroju bez względu na aurę i światowe wydarzenia.
Gospodarzu,
nie czepiam się ani nie krytykuję, jeno wyrażam wątpliwości.
Czy powinnam zrewidować stare nawyki i zacząć pisać:
Maji, szyji, aleji…?
Bo takie wersje tu napotykam (nie wszystkich użył Gospodarz) i już nie wiem 🙄
Dzien dobry,
Alinko – niech sie wszystko uklada zawsze po Twojej mysli!
Cichalu – jestes jedna z bardzo nielicznych osob, ktorym zadne kolejne urodziny lat nie dodaja – TAK TRZYMAJ!
Toasty beda wznoszone i pite o porach odpowiednich.
Krystyno,
nie mylisz sie o blogowych poczatkach Alinki. Byl to czas, kiedy sporo ze soba korespondowalismy i opowiadalem Jej o naszym blogu, az wreszcie sie odwazyla.
Przy okazji tych wspomnien musze nadmienic, ze Ty z kolei bylas dla mnie kropka nad i w podjeciu decyzji o pierwszym wpisie, chociaz do dzisiaj nie mialem przyjemnosci poznac Cie osobiscie.
Milego dnia dla Wszystkich.
Nemo – zostań ortograficznie staroświecka. A mniejsze i większe błędy popełniamy wszyscy.
Mgliste (ale serdeczne) dzień dobry. 😀
Alino, życzę Ci 100 x 365 pogodnych, smacznych, zdrowych i szczęśliwych dni. 😀 😀 😀
Cichalu, Tobie życzę tego samego plus wymarzonych dla żeglarzy wiatrów.
Listopad w tym roku jest pełen „skorpionowych” imprez. 😀 Moje tegoroczne „latanie”, spowodowało udział w imprezach. 😆 😆
Najwspanialszy prezent sprawiły mi moje Córy, fundują mi 3 tygodniowy pobyt u …… wnuczki. 😆 😆 😆 Wyjeżdżam za miesiąc i wracam pod koniec stycznia. Znowu mi się kroi ganianie – święta BN i przygotowania do wyjazdu.
Nemo – sprawdziłem w poradni językowej. Forma Maji dziś jest niepoprawna. Winno być Mai. Ale ta pisownia razi moje oko przyzwyczajone do starej. Zaraz poprawię w blogu. Dzieki.
Asiu, podesłałam Starszej Twój sznureczek do filmiku o kościele w Żelichowie. Dzisiaj dostałam od Niej sznureczek do filmiku z zorzą polarną :
http://blogs.discovermagazine.com/badastronomy/2012/05/16/prairie-light-alberta-aurora/
Gdy się kliknie na HD i pełny ekran – wrażenie jest niesamowite. 😀
OK, dzięki, Gospodarzu.
To -ji brzmiało mi jakoś tak przedwojennie i kresowo, całkiem sympatycznie 😉
Zgago – dziękuję za zorzę, chciałabym ją zobaczyć na żywo 🙂
Pierwszy raz zdarzyło się, że mój komentarz z linkiem pofrunął nie wiadomo gdzie. Wysyłałam 4 razy i nic. Niedozwolonych zbitek literowych nie było. 🙂
Asiu,
sprawdź w treści linka. Poza „a-ss” i „p-orn” bywa jeszcze „ul-tram” itd.
Nie, to był jak zwykle link z NAC, one zawsze przechodziły. Spróbuję z innym zdjęciem.
Chyba jest dzisiaj szlaban na zdjęcia z NAC, bo żaden link nie przechodzi. Trudno 🙁
Asiu-pochwalę się,że moja Latorośl widziała podczas tegorocznych wakacji zorzę polarną w Islandii (zresztą chyba już o tym wspominałam po jej powrocie).Na pytanie,dlaczego nie zrobiła zdjęć dla Kochanych Rodzicieli odpowiedziała,że to trzeba zobaczyć osobiście
i na żywo 😉
A Zgagi to,jak widzę,będziemy mieli,jak na lekarstwo w tym roku.
Zgago-mam nadzieję,że podczas tych 3 tygodni we Francji wypijesz nie jedno porządne Beaujolais 🙂
Danusiu – to teraz nie pozostaje nic innego jak zaplanować nową podróż 😀
Asiu,chciałoby się 🙂
Pozostaje zaplanować jeszcze niejedną podróż.
Niejedno pisane razem 😳
Jako ze wedle dzisiejszego postu Gospodarza: ? przyzwoitość i zwyczaj każą nie pić po rakach innego wina, tylko burgunda, szampana lub węgrzyna? dla uczczenia solenizantow nabylam Chateauneuf du Pape :).
Danuśko, niestety Beaujolais, jak każde czerwone, robi mi „ziazi”, natomiast będę się raczyć białymi z rodzinnych winnic Taty Olivii. 😉
Właśnie wróciłam z paczkomatu – niech żyje pomysłodawca – jak dla mnie to jest idealna opcja. 🙂
Teraz się mogę zabrać za obiad. 🙂
Wszystkiego NAJLEPSZEGO dla naszych dzisiejszych solenizantów!
Danuśko,
ja Alinę (wysoka, zgrabna kobieta) widzę tak, według Twojego opisu:
http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:Georges_Seurat_-_Un_dimanche_apr%C3%A8s-midi_%C3%A0_l%27%C3%8Ele_de_la_Grande_Jatte.jpg&filetimestamp=20050203181746
To ta w żółtym kapelutku, nad wodą 🙂
Cichalowi już składałam przed chwilą, u dzieci i wnuków są, bo jutro ważne święto amerykańskie – Dzień Dziękczynienia.
Cichal jest nie do zdarcia 🙂
Dzień dobry 🙂
Mojej różanej roboty tyle co nic, Pyro. Różę, bardzo porządną, mam w ogrodzie. Robiłam nalewkę zwykłą i żenichę. Owoce odciskał robot. Krystyno, z przyjemnością przywiozę Ci krzaczek na zjazd i obie nalewki do degustacji 🙂
Za piątym razem przeszło, chyba nie podobała się łotrowi s o k o w i r ó w k a 😯
Zorze polarne bywają i u nas, najczęściej w listopadzie. W tym roku cieńko, ale bywało tak pięknie, że hej. Nie są intensywne, w końcu południe Kanady jakby nie było, ale zdarzało się czasem.
Islandię wspominam cieplutko, ale my tam byliśmy na poczatku kwietnia ’11, żadnych zórz i przede wszystkim – WIATRY!
Warto odwiedzić ten kraj. Nam niby nie po drodze, ale zaprzyjaźnionych Wikingów mam 😉
krystyna
21 listopada o godz. 12:47
wobec tego zyczei @cichalowi wszystkiego dobrego!
http://www.youtube.com/watch?v=5yK82sxs9Mg
Alino, po pierwsze – przyjaciół takich jak Nowy 🙂 , po każde kolejne – wielu dobrych chwil z nimi spędzonych 🙂
Cichalu, wszystkiego co Ci dusza zaśpiewa i siły, żebyś wyciągał nawet najwyższe C 😀
…a @asi dziekuje za biedronki,
byly hitem mojego bufetu okolicznosciowego 😉
Byku – 🙂
…no, a @pyrze dziekuje za strofowanie mnie niczym moja ciotka ludwika wilhelmina,
swiec boze nad jej dusza,ktora kazala mi nosic podczas obiadu, pod pachami (sic) dwa modlitewniki(jeden w jezyku polskim, a drugi niemieckim),a krzyczala za kazdym razem, gdy zle poruszylem widelec -„ty osle…!” 😉
Nie potraktuj tego bykusiu za złośliwość, ale moje nauki… o doopę rozbić!
Przy stole zachowujesz się może i poprawnie, ale jak czasem coś „tekstowo” palniesz… Świeć Panie nad mą duszą…
Dzień dobry,
Dziękuję Wam wszystkim za życzenia, czuję się wyróżniona i nie ukrywam, że bardzo bym chciała zbliżyć się choć trochę do obrazu astrologicznej Aliny, z którą zaznajamia mnie Krystyna 🙂
Cichalu, wszystkiego najlepszego imieninowo, radości na co dzień.
Piosenkę, umieszczoną przez Placka (8:27) śpiewają francuskie aktorki, które spotkały się na planie filmowym i zaprzyjaźniły. Wszedł na ekrany kolejny ich wspólny film o trochę przewrotnym tytule „Nous York”. Jedna z nich to siostr
Widocznie jestem inkarnacją tej zacnej Damy. Ona mogła się jeszcze pocieszać: „Wyrośnie z głupoty, zmądrzeje.” Ona mogła, a ja? Ja, niestety wiem, że dobra Ciotka łudziła się jedynie.
Alino – Nowy ma dobrą rękę do kwiatów i do przyjaciół. Dobrze, że Ciebie namówił. Moja miła Zgaga powinna zmienić pseudonim na „Latawiec”. ale miło, że jedzie do Oliwii.
samo się wysłało…
więc dokończę, choć wcale nie byłam pewna, czy to wyślę, bo może Was zanudzam.
… to siostra jednego z reżyserów filmu „Nietykalni”.
A tu zwiastun tego filmu kręconego w N.Y.
http://www.youtube.com/watch?v=DWKkK8QXre0
ho, ho, bulwy wcielaja sie w moja ciotke…
moze, mial racje seneka z tym „udynieniem” 😉
Alince i Cichalowi – wszystkiego najlepszego i miłego świętowania 😀
Alino, Cichallino mio, wszystkiego Wam najlepszego.
Były biedronki, teraz czas na wakacje pod palmami 🙂
http://pinterest.com/pin/144607838005786773/
i na plaży: http://pinterest.com/pin/83387030570671772/
http://pinterest.com/pin/109212359684137112/
Książkę, o której pisze pan Piotr widziałam w Empiku. Kupię mamie jako prezent świąteczny.
Zdrowie Aliny i Cichala z życzeniami dobrego zdrowia i pogody ducha na co dzień!
W opróżnionym po róży słoju są już zamrożone na gnat owoce jarzębiny przesypane cukrem. Jarzębiak będę za 3-4 miesiące miała, ale medalowy, jak Żaby, to on nie będzie. Jako, że na razie mam za mało spirytusu, więc najpierw zasypałam cukrem. Kiedy cukier się rozpuści, owoce lekko pogniotę i zaleję wódką 45% (litr wody, litr spirytusu) i niech stoi te 2 miesiące. Jeżeli kupię spirytus, to jeszcze litr wleję i znowu sobie postoi. Potem rozleje się w butelki i znowu co najmniej 4 miesiące. Mniej więcej w lipcu będę mogła poczęstować.
Oj, spóźniłam się na toast, ale nie popuszczę zaraz sobie czegoś naleję – zdrowie Aliny i Cichala!
Zdrowie Aliny i Cichala!
Zastanowiły mnie te słowa :
”Półmisek owych raków kosztował tyle, ile przez cztery dni wydawał na swoje utrzymanie I robotnik zatrudniony w manufakturze.”
( odczytuję, że I robotnik, to znaczy jeden robotnik)
Te cztery dni utrzymania, dużo to czy mało?
Pewnie taki robotnik manufaktury nadmiernych dochodów nie osiągał, ale może tak spróbować przeliczyć te cztery dni na dzisiejsze czasy. Zakładając że żył on na granicy ubóstwa, licząc wedle metodologii GUS, miał na dochód w wysokości 50% średnich wydatków statystycznej rodziny.
W czerwcu 2012 na elementarne potrzeby 4 osobowa rodzina powinna dysponować kwotą 3426zł netto, więc granicą ubóstwa jest połowa tej kwoty, 1713zł. Jeśli podzielimy te wydatki na cztery osoby i 30 dni miesiąca otrzymamy dwie kwoty graniczne :
28,55zł osoba/ dzień i 14,28zł osoba/dzień.
Cztery dni całkowitego utrzymania: od 57,12 do 114,20zł.
W takich więc granicach mieści się dzisiaj koszt tego półmiska.
Alinie i Cichalowi życzę by mogli się takimi rakami raczyć codziennie!!
Oczywiście z odpowiednią popitką. 🙂
Ogonku, powinieneś komentarz z 12:10 zamieścić wcześniej niż ten z 12:08, ale ten leżakohamak z Cumbuco Cię usprawiedliwia.
Na obiad – fasolka po bretońsku (właśnie mi się zagotowała i wykipiała, a jakże!).
Elap,
naucz Bretończyków, jak mają robić fasolkę po bretońsku, bo to skandal, że my wiemy, a oni zaprzeczają, jakoby coś takiego kulinarnie w bretońskiej kuchni istniało 🙄
Cichalu – Wszystkiego najlepszego 🙂
„Inflantczyk” pisał również o handlu, cenach i zwyczajach (z Gazety Warszawskiej 1853 r.):
„Sąd autora o przemyśle, handlu i wewnętrznej administracyi krajowej surowym jest bardzo, ale w wielkiej części usprawiedliwionym. Zwłaszcza uwagi o handlu zbożowym i konsumpcyi zdają się nam słusznemi. Dosyć jest nawet szczegółów o zaopatrzeniu stolicy w chleb, drzewo i inne pierwszej potrzeby do życia zapasy. Niektóre wymienione tu ceny mogą być dzisiaj ciekawe: tak na przykład pisze, że w zimie 1792 roku obiad w garkuchni pośledniejszej , z zupy, jarzyny, sztuki mięsa i deseru złożony, kosztował trzy złote; w lepszej nieco dwiema potrawami powiększony, cztery do pięciu, w najparadniejszych z ośmiu potraw z deserem, płacono sześć złotych do dziecięciu. Prosty sługa nie mógł się za mniej jak za półtora złotego wyżywić. Są tu ceny win, piwa, sukna, obuwia, a wedle autora dwa razy droższą była Warszawa od Prus, Saxonii i Austryi.
W całem mieście zajezdnych domów lepszych było tylko trzy czy cztery, co się ówczesnym sposobem życia tłumaczy dla nas łatwo.
Najpierwszą była austerya pod Białym Orłem na Tłomackiem – Tłomackie dodaje podróżny, jest to wielki podwórzec, dość czysto utrzymany, z dwiema fontannami. Zbudował to wszystko Schultz – zięć Teppera, który miał maniją (?) konstrukcyjną. W Warszawie samej wzniósł około sześćdziesięciu domów, które odsprzedawał lub rujnował. Wychodząc z Biblioteki Załuskich wchodziło się na to podwórze, ozdobne na przodzie szyldem z orłem. Wewnątrz hotel ten urządził Niemiec Polz; odznaczał się on czystością apartamentów, ich rozmiarami, dobrem światłem i powietrzem, a zarazem drożyzną. Apartamenta płaciły się od 50 do 60 dukatów miesięcznie, a obiad kosztował tu od 4 do 6 złotych. usługa była dobra, powozy do najęcia, woda i wino znośne, a co najwięcej bezpieczniej niż gdzie indziej i ciszej bo po dziesiątej powozów na podwórze nie wpuszczano. Sześciu pachołków sprawowało całą noc straż ogniową, chodząc z grzechotkami.”
Zastanowia mnie dlaczego nie przyczepiłem się do słów „wiatach panowania Stanisława Augusta” i co to jest przyzwoite jedzenie.
Za drukowanych czasów w każdej redakcji pracował staruszek-korektor. Tak było. Redaktorzy tworzyli, fermentowali twórczo (pili), a korektor jak ta mrówka, bo już Chrobry mawiał – „teamwork, teamwork, teamwork”. To co się dzieje teraz nie nadaje się do druku, z wyjątkiem dzisiejszego artykułu w „Gazecie Wyborczej” o wyczerpanym kotku i tych którzy go do domu zabrali i nakarmili. Tytuł kończył się trzykropkiem. Czytam, czytam, a tam nic, kompletnie nic poza tym nakarmieniem nie było. 276 zdjęć i i kotek to, kotek tamto. Sensacja? Zwariowaliśmy?
Z całym szacunkiem do Francuzów kłopot z ich cienkim winkiem spotęgował się jednak w tym wieku. Kto z nas pił ten eliksir w 1901 roku? Proszę nie podnosić rąk do góry, sam pamiętam pierwszych mai setki.
Podejrzewam także Alinę o to, że nie posłuchała Pyry i nie zamknęła oczu. Raz je zamknąwszy, nie byłaby w stanie wiedzieć czy Pyra skończyła już przegląd prasy. Nikt mi nie wmówi, że we Francji interet szeleści.
Tylko jedna osoba zwraca się do Byka per „bykuniu”, ale słowa nie pisnę, bom głupi. No i ten modlący się włoski hitler w bramie przejściowej. Król jest nagi, artysta krową w konia nas robi. Jego stać na całą wannę raków.
Dobrze mi się przemawia, chyba zostanę posłem.
Jeszcze jedno – na winie to ja się tak znam, że aż nie wiem 🙂
„Drugi był Hotel Polski przy ulicy Senatorskiej, niedaleko Białego Orła i na wzór jego urządzony, gospodarzem także Niemiec. Budowla ta nowa pokoiki miała szczuplejsze i wynajmowano je nawet dziennie, ale spokoju tu nie było dla zbyt ludnej i hałaśliwej ulicy. W Hotelu Niemieckim stawali tylko furmani i ubożsi podróżni chociaż pozór miał schludny.”
„Żaden z placów publicznych warszawskich, zdaniem turysty, nie zasługiwał na to imię. A Kolumna Zygmuntowska wydała mu się za wysoką. Rynek Starego Miasta jak widać najwięcej jeszcze miał życia z całej stolicy; oprócz tego, po ulicach pod kościołami pełno było bud przekupniów, straganów i sklepików. przed S. Krzyżem sprzedawały się chleb, owoce i jarzyny, ryby i w garkuchni pod gołym niebem, jak widać z opisu, flaki, ulubiona potrawa ludu.
U wnijścia do Starego Miasta cytryny, pomarańcze i lepsze owoce wystawiano. Między Starem Miastem i Nowem dymiła także garkuchnia, przechadzali się przekupnie, których tak dobrze zarysował nam Norblin i Canaletto. Noszono też odzież starą, książki, ryciny i w ogóle starzyzny; w czasie sejmu tylko przekupniom wolno było nowe rzeczy sprzedawać.”
A nie mówiłem – interet. Krytyk z aktówką z ceraty się znalazł.
Placku swietny przeglad prasy!
Alino i Cichale-Skorpio wszystkiego najlepszego!
„Powiększanie się i wzrost szybki miasta przypisuje podróżny w wielkiej części sejmom i ludności, która one ściągały do stolicy.
Przed pięćdziesięciu laty – powiada – poseł kontentował się jedną izdebką; dziś mu potrzeba całego piętra, stajni i wozowni. Jeżeli żonaty to i to nie wystarcza, bo za nim jedzie żona, a tej trzeba miejsca na toaletę i adoratorów. Wzrost Warszawy tak go uderzał, że za pięćdziesiąt lat obiecywał jej miejsce zaszczytne między najpiękniejszymi europejskimi miastami.
Nade wszystko zwrócił oko cudzoziemca różnobarwny strojem i fizjognomiją tłum uliczny, pełen ruchu i ożywienia, rozdzielający się na dwie wielkie klasy ubiorem narodowym i tak zwanym niemieckim. Polskie ubranie, śmiesznie tu opisane, wydało mu się podobnem do kobiecego, a kwadratowa czapka charakterystyczną jego cechą, wraz z wąsami, których nie nosił kto się całkiem po niemiecku przebrał. Najpocieszniejsze były przystrojenia klasy średniej, która chwytając coś z obu ubiorów, stworzyła sobie trzeci i odrębny. Ci panowie nosili często frak, a do niego żółte lub czerwone buty safianowe, głowę upudrowaną pokrytą rogatywką, spod której wyglądały pukle i harbeutel, lub głowę wygolona i wąsatą przykrywał kapelusz niemiecki, a do żupana i kontusza przyplątywały się pończochy i trzewiki.
Stroje średniej klasy kobiece, podobne były do niemieckich. Częścią ich najoryginalniejszą była jubka krótka, futerkiem obszyta z wiszącemi rękawkami, którą na wierzch wdziewano. Oprócz tej podstawy ulicznego ruchu, kręciło się sporo wielkich, wspaniałych powozów, osobliwie w czasie sejmu, począwszy od bogatego kupca nikt pieszo nie chodził. Z tego powodu z pojazdami rozminąć się nie było można. W dniu ważniejszego posiedzenia sejmowego, więcej jak powiada, zwijało się powozów w Warszawie niż w ciągu miesiąca naliczyć ich można było w Berlinie i Wiedniu. Toż konnych było mnóstwo, każdy kto trzymał powóz miał też wierzchowe konie i jezdnych ukazywała się liczba wielka. A każdy jadący wierzchem, nie obszedł się bez dwóch lub trzech lokajów za sobą.
Najpiękniejszemi i najbogaciej uposażonemi sklepami były Potockiego, Roslera, Jaziewicza i Hempla, gdzie, jak pisze sprzedawano wszystko począwszy od piórek do zębów aż do powozu, od papieru do angielskiego piwa. modą było uczęszczać i kupować w tych magazynach, których ceny nadzwyczaj wysokie, nie odpowiadały wartości wyrobów zagranicznych wprawdzie, ale polskim, tańszym niedorównywających. Wyjątkiem była polska fabryka powozów Dangla, na ogromną skalę produkująca, zawsze mogąca dostarczyć żądanego pojazdu wedle najświeższej mody londyńskie, ale też droga jak angielska.”
I ogłoszenie z tej samej gazety:
„Uwiadamia się publiczność, DOM mas-siv murowany z 6ma takiemiż oficynami, z dwoma dziedzińcami i różnemi gospodarskiemi zabudowaniami w Warszawie przy rogu ulicy Elektoralnej i Zimnej pod numerem 794 jest do sprzedania dnia 19 listopada 1853 roku. Dochód roczny jest 5600 rs., z których odchodzi na podatki i i ciężary rs. 880; wkoło tej possessyi są sklepy na różne handle i fabryki, jako też w tej okolicy znajdują się różnych władz biura., przez co dom ten jest zamieszkały zawsze i intrata może być podwyższoną. Bliższą informacyę otrzymać można u Właścicielki p. Flindt, w tymże domu mieszkającej”
Alince, jako współsprawczyni życzeń, wszystkiego najsmaczniejszego
a Państwu dziękuję niezmiernie serdecznie!
Wzruszony
cichal
Alino, Cichalu – życzeń moc 🙂
Piórka do zębów? 😯
Zdrowie Aliny i Cichala, pora stosowna u mnie 🙂
Takie dawne szczoteczki? 🙂
No tak pomyślałam, tylko nazwa śmieszna – piórka 😉
Kochani! Wasze życzenia walczyły o lepsze z życzeniami wnuków. Kiedy rano zszedłem na śniadanie, powitał mnie afisz o wymiarach metr na metr pisany przez dzieci. Zrobiły, niebożęta, kalkę z angielskiego „Happy Birthday” i napisały tak, jak napisały. W ostatnie chwili, jak widać, udało im się wcisnąć „c” do „kocham”…
Sądząc z życzeń, jestem jakoś tolerowany na blogu. Jestem, powiedziałbym, mile zdziwiony…
https://picasaweb.google.com/100894629673682339984/Imieniny02#
Na wszelki wypadek daję jeszcze raz, bo chyba poprzednio nie wpisałem prawidłowo
https://picasaweb.google.com/100894629673682339984/Imieniny02#
„Janus Cichalewsky” – a Ty Janosiku jeden
Cichalu, rob jak robisz, ze sete lat jeszcze.
Oblapiam Cie – i wznosze!
Alino – same usciski i zyczenia wszelakie!
Dorotko, ten Janus Cichalewsky, to nie są moje obcojęzyczne fochy, tylko Paweł tak mnie nazwał tworząc mi drugą Picase, bo pierwsza już się była dokumentnie wyczerpała.
@pyra:
poniewaz to, co chce powiedziec, nie przejdzie przez cenzure…
to powiem tylko lol
Wszystkim życzę wesołego świętowania.
http://www.youtube.com/watch?v=3tax9TO0jmQ