W Konstancinie pięknie jest!
Pierwsze dni listopada – z wyjątkiem minionego święta – nie rozpieszczały nas nadmierną liczbą słonecznych godzin. Na ogół było pochmurno, kropiło lub nawet lało, wiało i ogólnie bywało ponuro. Mimo to staraliśmy się znajdować takie chwilę, w czasie których dawało się choć trochę pospacerować. Wówczas wskakiwaliśmy w samochód i jechaliśmy tam gdzie nas dawno nie było.
Dzięki temu przejechaliśmy trasą z Wilanowa do Konstancina, którą nie podróżowaliśmy co najmniej od roku. Podziwialiśmy nową dwupasmową w każdą stronę jezdnię i dziwiliśmy ograniczeniu prędkości do 60 km/godz. Ale tylko do chwili gdy zobaczyliśmy radiowóz z radarem i kolejkę kierowców czekających na mandat. Gmina Konstancin zarabia łatwe pieniądze.
My mandatu nie zarobiliśmy więc mogliśmy wydać te pieniądze w Starej Papierni zamienionej przed laty w elegancki pasaż handlowy. Ale zanim tam dotarliśmy wylądowaliśmy w konstancińskim parku zdrojowym, pooddychaliśmy wilgotnym powietrzem w tężni i zajrzeliśmy nad parkowe stawy, by podziwiać kaczki i łabędzie.
Potem odbyliśmy rundkę po pobliskich ulicach, podziwiając okazałe (a niektóre naprawdę piękne) rezydencje a także wspaniałe przedwojenne wille obracające się w ruinę bez gospodarzy. Te piękne obiekty architektoniczne ( np. w pobliżu ulicy Szpitalnej) nigdy już się nie podźwigną i trzeba je będzie do końca wyburzyć. I może właśnie o to chodzi obecnym właścicielom!?
Wracając do Warszawy zrobiliśmy nieduże zakupy, w tym dwie piękne butelki, które bardzo nam się przydadzą, bo przygotowujemy się na wizytę z Londynu.
Montecillo to wino z słynnego hiszpańskiego regionu Rioja. Niedawno spróbowałem je po raz pierwszy, a był to rocznik 2006, którym znawcy mówią i piszą jak najlepiej. Mnie też się wydawało świetne więc potrząsnąłem mieszkiem i – jak sądzę – sprawię przyjemność także gościom.
Drugi trunek kupiłem właściwie dla kształtu butelki. Od dawna bowiem nie wpadam w euforię na widok whisky, ale Ballantines w krągłej butli zdumiała mnie. Dla wyjaśnienia musze dodać, że ta słynna whisky sprzedawana jest w butelkach prostokątnych. Tym razem jednak komponując nowy rodzaj i nazywając go świątecznym, bożonarodzeniowym, zaprojektowano też i nowe opakowanie. W załączonym reklamowym druczku przeczytałem, że Ballantine’s Christmas Reserve to mieszanka skomponowana przez czołowego master blendera Sandy’ego Hyslopa jest niezwykle harmonijna, „pachnie słodkimi rodzynkami, jabłkami, dojrzałymi gruszkami i cynamonem. Perfekcyjnie złożony smak uwodzi nutami słodkich pomarańczy, imbiru i korzeni lukrecji.”
Ponieważ ta reklamowa poezja wydała mi się nieco przesadzona, po powrocie do domu zaaplikowałem sobie małą porcję tego cuda z krągłej flaszy. Węszyłem długo i cierpliwie ale nie odkrywałem tego co zapowiadano. Jest to po prostu bardzo przyzwoity trunek, zwłaszcza dla prawdziwych miłośników szkockiego destylatu.
Płyn z Hiszpanii, którym popijałem krwiste i ostro przyprawione befsztyki, sprawił mi więcej radości. Tu wyczuwałem zapach kwiatów czarnego bzu a smak na całym języku był wyczuwalny jeszcze długo po ostatnim łyku. Prawdę mówiąc n a kolację dla gości zza Kanału muszę przygotować kolejną flaszkę.
Fot. Piotr Adamczewski
Komentarze
Dzień dobry.
Jakoś dziwnie kiedy nie wita mnie rano Jolinek! Hej, Dziewczyno! Gdzie się chowasz?
Gospodarz wczoraj przyjemnie święcił, rośliny i ptaki oglądał, nowe drogi i nowe ruiny pięknych niegdyś domów. Ja też myślę, że nowi właściciele czekają na przymus rozbiórki ruder – inaczej nigdy w życiu nie pozbędą się komunalnych lokatorów. O ile w latach tuż powojennych przymus kwaterunkowy był racjonalny, bo gdzieś ludzie ze spalonych i zburzonych domów mieszkać musieli, to już od lat 60-tych nie ma to żadnego uzasadnienia.
Pyry też spokojnie świętowały – Ania z Radkiem poszli po świeże rogale, wino hiszpańskie też było w domu, ale pod te znakomite ciasto wypiłyśmy nieco orzechówki, jaką z przepisu Pana Lulka zrobiła Haneczka. Jest słabsza niż ta robiona wg Żaby ale też znakomita z wyraźną miodową nutką. Jako napitek deserowy doskonała. Posłuchałam trochę muzyki, poczytałam to i owo, zaglądałam do naszego saloniku blogowego, niczego obrazkowego nie włączyłyśmy i tak spokojnie minął dzień.
Na dzisiejszy obiad jest druga połówka wczorajszego kurczaka, spaetzle, surówka i marchewki glazurowane.
Zgaga w weekend świętowała,
tylko moich życzeń jeszcze nie dostała.
Zgago dzisiaj zatem ściskam Cię gorąco
i życzę Ci serdecznie i nieustająco :
wielu wizyt u Bliklego smakowitych
i krewetek jak najczęściej rozmaitych 🙂
A Nowy nam odleciał za ocean i tym razem nie udało z tej okazji zorganizować mini zjazdu.No cóż nie zawsze wszystkie plany udaje się zrealizować.Zatem do następnej okazji !
Sprawę sznaucerowej wełny obgadaliśmy z Pikselem w trybie pilnym.Piksel dla Żaby jest gotów oddać swoją szarawą szatę
do ostatniego włosa.Od dzisiaj będzie odżywiał się higienicznie i zdrowo,by dopracować się pięknej,gęstej i długiej sierści 😉
W kwestii gołąbków:wczoraj kuzynka Magda podjęła nas kolacyjnymi gołąbkami.Magda ma następujący patent-włoska kapusta faszerowana kaszą gryczaną z grzybami i BAKŁAŻANEM ! Spróbujcie,rewelacja !
Czy słyszeliście o listopadowych kurkach ?Otóż udało nam się znaleźć takowe i razem z dwoma koźlakami były nieoczekiwanym urozmaiceniem sobotniego obiadu.
A w Konstancinie rzeczywiście pięknie o każdej porze roku.
Koleżanki Warszawianki-poczta czeka !
Czy ktoś wie, jak można zgubić we własnym, malutkim (11,5 m.kw) pokoju skarpetkę, zdjętą 10 minut wcześniej z nogi? Właśnie mnie się taki numer udał i szukam jej od pół godziny. Nie, żeby to była jedyna skarpetka jaką posiadam – po prostu szukam już z ciekawości, gdzie się zaraza podziała.
Zgubienie jednej skarpetki na 11,5 m.kw to jeszcze nie alzheimer, ale początki miażdżycy – jak najbardziej. A wystarczy mądrzej się odżywiać.
Kurki w lasach mazurskich występują do tej pory w dość licznych ilościach. poza tym podgrzybki, kozaki, zielonki…
Dzień dobry Blogu!
Pyro,
jak się znajdzie, to się zdziwisz, jak mogła w ogóle się zgubić 😉
Mnie też znikają różne przedmioty w zupełnie niewytłumaczalny sposób, a potem nagle znowu są, jakby nigdy nic 🙄
One mają jakieś własne życie.
Zakisiłam kapustę.
Niedziela była tak deszczowa i ponura, że wyciągnęłam szatkownicę, przygotowałam miski i wagę, obrałam i utarłam marchew i chciałam posłać Osobistego po słoje, w których dotąd kisiłam, a on mówi, że je wyrzucił 😯 No, wyrzucił, bo pokrywki zardzewiałe 🙄
To były słoje 3-litrowe, po sycylijskich suszonych pomidorach w oleju 🙁
I co teraz?
Po dłuższej wymianie zdań na temat wyrzucania tego, co potrzebne i trzymania latami innych zawalidróg i rupieci, zaczęło się wymyślanie alternatywy. W końcu stanęło na plastikowym wiedrze po niemieckiej kapuście kiszonej, które od kilku lat stało sobie w garażu i czekało…
4 kilo kapusty, sól, marchew – do wiadra, na to talerz kamionkowy i przycisk z liparyjskiego bazaltu, i niech sobie fermentuje.
Po raz pierwszy nie muszę się martwić, że mi nadmiar soku wycieknie ze słoja, a potem kapusta opadnie i będzie za sucha, i trzeba będzie uzupełniać solanką… 🙄
Z części kapusty i reszty marchewki zrobiłam coleslaw.
Pyro, a pies nie porwał Ci zguby?
Nemo jak zwykle miała rację. Nawiasem mówiąc to jest męczące, taki człowiek, co zawsze ma rację… No, namarudziłam na Nemo, włożyłam skarpetkę na lewą nogę – na prawej grzecznie była od rana. Nie , Małgosiu – nasz pies dawno wyrósł z zabierania kapci i skarpetek. W ogóle w pierwszym roku naszego współistnienia gryzł kapcie i buty, obżarł dwie książki Haneczki (ani jednej domowej) i jedną poprzeczkę z nogi krzesła – żadnych innych szkód nie czynił. Zdarza mu się jeszcze zeżreć długopisy Ani leżące na podłodze – traktuje jak jak patyki. Skarpetka cieniutka, stylonowa została przeze mnie prawie wkopana pod tapczan. Tam niby nic nie włazi, a jednak…
Jak to dobrze, że powstrzymałam chęć napisania „Pyro, szukaj pod łóżkiem”, bo by dopiero było… 🙄 😉
Przejaśnia się i widać nawet kawałek nieba. To ulga po wczorajszych ulewach. W wielu regionach Helwecji podtopienia i osuwiska, w Italii jeszcze gorzej 🙁
powoli rozpoczynam przygotowania do bufetu, ktory robie z okazji jubileuszowego koncertu krowy („Cäcilien-Messe Nr. 2” op. 186, Josef Gruber (1855-1933) )….
wszystko geheim i cicho sza, bo ma byc to niespodzianka 😉
Jutro w TVP Kultura ” Bracia Karamazow” Teatr Provisorium. Polecam
zapytano demokryta jak pedzic zdrowe zycie.
– smaruj sie wewnatrz miodem, zewnatrz oliwa.
za atenajosem 2, 46 e
–
wszystko, tylko nie dostojewski i gretkowska
A ja sobie i owszem – popatrzę na to, co wiwisektor rosyjskiej duszy zanotował, a aktorzy odczytali.
W Poznaniu niespodziewanie wiosna: słońce, wiaterek taki zefirkowaty i dosyć ciepło. Radzio jak zwykle nie chciał wracać do domu. Chyba od wczoraj albo i od soboty jest przeżarty, bo rąbał dzisiaj trawę, jak koza, a nie pies.
Danuśka,
w kwestii moich gołąbków z kaszą gryczaną, oto potrzebne składniki:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/12.WARZYWNIE/Golabki_Teresy_z_Pomorza/img_1157.jpg
Kaszy opakowanie 400gr.
Zauważyłam, że mój scyzoryk, zakupiony w Lizbonie dość pospiesznie i bez bliższego oglądania „na pamiątkę” ( z napisem „Portugalia”) jest specjalnym scyzorykiem do otwierania wina.
Ma makutki nożyk ząbkowany do obkrawania aluminiowej nakładki na korek, korkociąg oraz otwieracz do kapslowanych butelek.
Nawet nie wiedziałam, jak stosowną pamiatkę sobie kupiłam 🙂
Szykuje się piękny dzień, właśnie wzeszło słońce, 13C. Ale to zdaje się byłoby na tyle, na zachodzie śnieg i mróz.
Dzisiaj obiad u Lisy, więc poporcjuję te gołąbki i zamrożę, zawsze robię dużo.
Pyro,
dzisiejsze realizacje klasyki niezbyt zależą od autora i aktorów. Zauważyłam, że decyduje adaptacja i reżyseria. Autor nie zawsze rozpoznałby swoje dzieło. Ale mam nadzieję, że ” Bracia Karamazow”, których też chcę obejrzeć, przypadną nam do gustu. Całkiem niedawno TVP pokazywała ” Trzy siostry” w reż. Agnieszki Glińskiej. Bardzo udane przedstawienie, a młodzi aktorzy, których widzowie spoza Warszawy mogą oglądać tylko w serialach i telenowelach, pokazali, że jeżeli dostaną dobry materiał do grania, to robią to świetnie.
U mnie także obiad częściowo wczorajszy, czyli zrazy zawijane, ale nie z wołowiny, lecz z karkówki. Wczoraj była kasza gryczana, a dziś ziemniaki i ogórki kiszone.
A to zakupiłam Jerzoru w prezencie, pojawiło się nowe na półkach z chilijskimi winami. Skrzywił się na pinot noir, bo ostatni, nie najtańszy, który zakupiłam na wizytę u znajomych, wcale nie smakował, kwach, powiada. Może cena go skwasiła? Też możliwe!
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/IMG_4447.JPG
Rowerowe wino dla rowerzysty. Alicjo, już dla samej nazwy i obrazka warto było kupić 😀
Wczoraj w lesie, z wysokości Faustowego grzbietu, rozglądałam się bacznie za grzybami, ale nic nie zobaczyłam. Jedyny grzyb, który nawet wyglądał na niedawno wyrośniętego, to był czerwony muchomor i to nie w lesie, a na moim własym polu. Przepiękne muchomory rosły przy drodze wjazdowej do Żabich, ale od strony pastwiska, więc nie było ich widać z samochodu. Fotografujących Hubertusa prosiłam, żeby się przeszli te stokilkadziesiąt metrów i udokumentowali muchomorzą rodzinę, ale jakoś nikt mnie nie posłuchał. Kiedy sama tam poszłam z aparatem, to już były „przekwitnięte”.
Kiedyś z moją siostrą wybrałyśmy się na rydze, które rosły w wielohektarowej szkółce drzewek bożonarodzeniowych. Początkowo rydze rosły tam łanami, ale dla mnie były po prostu niesmaczne, chyba te drzewka były czymś popryskane i to przechodziło do grzybów. Po kilku latach rydze były już bardziej zjadliwe, ale i tak mi nie smakowały. Niemniej poszłyśmy z siostrą z nadzieją na obfite zbiory. Choinki były już dość spore – jakaś porażka dotknęła tę plantację, najpierw były suche lata i drzewka prawie nie rosły a potem zdarzyło się deszczowe lato i wystrzeliły w górę, rekompensując sobie wszystkie dotychczasowe braki, dość, ze nie był to towar „handlowy” – z dołu nieco wyleniałych gałązek, a potem prawie metrowy łysy czubek. W następnych roku znowu było mokro i znowu urosły im takie same wysokie czubki. W normalnym lesie nie miałoby to najmniejszego znaczenia, ale kto taką choinkę kupi? Bardzo mało ich wycięto, a reszta powoli się rozrosła. Dość, że myszkowałyśmy w gęstych świerczkach i znajdowałyśmy jedynie nóżki po rydzach. W pewnym momencie siostra krzyczy zza gęstych świerczków: „Ewka, chodź, czegoś takiego nie widziałaś!”. Przedzieram się do niej w nadziei ujrzenia co najmniej takiej ilości rydzów jakie niegdyś widziałam w Norwegii, a tu patrzę, polanka, a na niej – plantacja muchomorów! Piękne, czerwone, kropkowane, mniejsze, większe i całkiem ogromne! I tak już było przez następne kilka godzin i kilkadziesiąt hektarów. Tylko muchomory, no prawie, znalazłyśmy 32 rydze.
To był bardzo muchomorowy rok, również w mojej okolicy. Nigdy chyba jeszcze nie widziałam tylu przepięknych czerwonych muchomorów w różnych stadiach rozwoju, rosnących całymi rodzinami, kręgami i szeregami.
Niestety, albo nie miałam przy sobie aparatu, albo było pod wieczór i za ciemno, albo mieliśmy nadzieję pojechać jeszcze raz z aparatem, a tu spadł śnieg… 🙁 No i nici z dokumentacji 🙁
Rodzina donosi mi o wielkich ilościach pieprzników trąbkowych (Craterellus) w lasach sudeckich.
Uśmiałam się jak norka. Pamiętacie jeszcze Artura Zawiszę , posła ultra-katolickiego? No i tenże Zawisza wykrzykiwał na wiecu, że odbijemy (pod jego przewodem) Wilno i Lwów dla nowej RP. Na to jeden z blogerów Salonu 24 ujął się za Kownem, a potem – powiada prześmiewczo – okrążyć Białoruś i odbić Smoleńsk. Kiedy już odbijemy Smoleńsk, b.poseł Zawisza będzie mógł kupić sobie kasztankę.
Konstancin niedzisiejszy bardzo mile wspominam. Po wypadku byłam przez kilka tygodni na rehabitacji, na szczęście już wtedy istniała specjalizacja wśród lekarzy i pozwolono mi jeździć konno. Rzecz w tym, że ledwo chodziłam po złamaniu miednicy, natomiast do STOCERu trafiłam z powodu źle zrośniętej, krzywej ręki. Lekarz prowadzący zgodził się, zebym jeździła konno, ale miałam uważać i nie spaść, bo mogłabym sobie znowu złamać rękę. Rzeczywiście bardzo się bałam złamania i kolejnego pobytu w szpitalu, tak, że oczywiście spadłam, co miało ten zbawienny wpływ, że przestałam się bać ponownego połamania i odzyskałam wiarę w siebie. Mama, widząc moje postępy w poruszaniu się, w końcu zgodziła się, żebym kupiła sobie konia. W pewnym czasie, dzięki uprzejmej zgodzie prof. Weissa, przez kilka miesięcy trzymałam go w stajni szpitala (była tam spora chlewnia,na końcu której odgrodzono miejsce na dwa boksy z osobnym wejściem; świnki jadły resztki z kuchni, złośliwi mówili, że dlatego posiłki są takie niesmaczne, żeby więcej było dla świnek). Jeździłam dużo po okolicznych lasach, a ulice między willami były jeszcze wtedy piaszczyste i szerokie, i też można było nimi z przyjemnością jeździć.
Mój koń, Gnat (jak go kupiłam składał się z kości obciągniętych ubłoconą skórą, stąd to imię, po latach mówiłam, że to angielskie „Gnat”), nie lubił skakać przez rowy. Pewnego dnia, powracając z lasu, zobaczyłam na ulicy kończącej się na nadrzecznej ścieżce, którą jechałam, rów wykopany przez całą szerokość, od płotu do płotu, za rowem zaś wał usypany z piasku. Następnego dnia już zawczasu ruszyłam galopem, wyobrażając sobie jak to zza zakrętu wjadę w ulicę i mojemu rozpędzonemu koniowi nie pozostanie nic innego jak przeskoczyć przez rów i wał. Wpadam galopem w ulicę i…. pierwsze wrażenie: to chyba nie ta ulica, bo nie ma żadnego rowu, następne – lecę płasko, upadam na brzuch i daszkiem toczka, chroniącym mi twarz i okulary, ryję rynnę w miękkim piasku. Podnoszę głowę – mój koń leży na grzbiecie, macha czterema nogami w powietrzu. No, tak, skręcił kark. Zszokowana podchodzę do niego, wygląda, ze raczej nic mu nie jest, tylko też zarył siodłem w piasek i nie może się obrócić. Popycham go, przewraca się na bok i wstaje jakby nigdy nic.
Za płotem stoi starszy pan i krzyczy do mnie, uradowany: „zupelnie jak w kinie, zupełnie jak w kinie!”
Po prostu zakopano rów i Gnat w galopie wpadł w głęboki miękki piasek i fiknął kozła.
Pikselowi dziękuję za chęć podarowania futerka. Omówię to z Bojkiem (sznaucer mojej siostry, taki sam jak Piksel), może tez się dołoży?? 😀
„Zemsta”? Spur o mór (dowcip małolatów)
No, to ja szykuję krosna 😉
Przy okazji przypomniała mi się historia z mojej pierwszej po studiach pracy, kiedy uczestniczyłam w planowaniu dalszych wierceń dokumentujących rozpoznane z grubsza złoża rud cyny w pewnej polskiej okolicy. Na optymistyczną hurra-wiadomość, że „mamy cynę”, odpowiednie ministerstwo postanowiło natychmiast skreślić wydatki na import cyny, bo przecież mamy swoją 😎
Nawet nie wiem, co z tym projektem i cyną się stało 🙄 Pewnie nic.
@krystyna:
„trzy siostry” to czechow…
antypody dostojewszczyzny.
MałgosiaW,
toteż dla etykietki kupiłam, bo mnie pinot noir nie szkodzi i w razie czego sama bym wypiła, chociaż wolę cięższe czerwone wina typu shiraz. Chyba etykietka podziałała, bo smakowało 😉
Pieską sierść dobrze jest pomieszać z runem owczym – proporcje nie są zbyt istotne, każdy dodatek dobry, runo dobrze „klei” śliskawą sierść piesków. W Polsce się nigdy z tym nie spotkałam, ale tutaj mam sporo znajomych osób z branży, więc opowiadały o swoim wykorzystywaniu pieskowej sierści i jak to robią. Zawsze z dodatkiem wełny, bo łatwiej prząść, no i mocniejsza nić.
Trzeba być przygotowanym na jedno – można sweterek wyprać ileś tam razy, a piesek i tak wyczuje 😉
I jeszcze jedno – nie kupujcie specjalnych płynów do prania wełnianych swetrów – nie ma nic lepszego, niż najzwyklejszy, najtańszy nawet szampon do włosów, sprawdzone przez wyżej podpisaną nie zliczę, ile razy. Setki!
jUŻ SOBIE PRZYPOMNIAŁAM DLACZEGO NIE LUBIĘ LISTOPADA I GRUDNIA – za wcześnie ciemno, za krótki dzień. Co to jest, że o czwartej po południu noc zapada? Toż to granda!
Jutro imieniny mojego Synusia – naszego Stanisława nie; on majowy. Zabieram się do lektury. Jest to jedyne dostępne dla mnie zajęcie na długie wieczory.
Ciekawe,czy robią whisky w krągłej flaszy z etykietą,na której jest jakiś dorodny szczupak 😉
Alicjo-z tym szamponem do prania swetrów to święta prawda.
Byku,
wiadomo, że ” Trzy Siostry” to Czechow. Mnie chodziło o to, że często sztuki są tak przerobione, że autor miałby problem z rozpoznaniem swego dzieła. Tak więc może i Dostojewski odpowiednio potraktowany mógłby Ci się spodobać. 😉
Pyro,
ja nie narzekam ani na listopad, a tym bardziej na grudzień. Odpadają prace w ogródku, nikt nie kosi trawy, ani nie przycina żywopłotów, dzieci nie hałasują, nie ma komarów i much. Drewno pali się w kominku , a bezlistne drzewa też wygladają ciekawie. I sikorki zagladają już do karmnika. Nie jest źle.
Danusko, jak robia wodke z wezem wewnatrz, to przeciez cos takiego z ryba jaka we flaszce nie jest calkiem wykluczone-
Inna sprawa z tym, jakby to mialo wszystko smakowac?
Moje doswiadczenie nalewkarskie niewiele sie tu przydaje.
Witam, do prania swetrów używam jednego szamponu, lavender baby shampoo, Johnsons.
Yurek,
jak wspomniałeś o lawendzie, to mi się skojarzyło… 😉
http://www.youtube.com/watch?v=RAmL88aFYHw
Danusiu – wprawdzie ryba mała, ale jest 😀
http://www.speyburn.com/the-whisky/bradan-orach/
Moje doświadczenie nalewkarskie wzbogaciło się o nalewkę chrzanową i żurawinowo-chrzanową. Bardzo przedziwne, absolutnie nie do picia, wyłącznie do smakowania 😉
Pepegor-ale ja tą rybę to chciałam na etykiecie,tak jak Alicja,która znalazła dla Jerzora wino z rowerem na naklejce.
Gospodarzu-oglądaliśmy wczoraj program o korsykańskich wędlinach,
mowa była między innymi o sławnej coppie i innych znanych kiełbasach z dzika,osła itp.Turyści kupują je masowo,bo to przecież tradycyjne korsykańskie specjały.Mają piękne,stylowe etykiety „Produit corse ” i pachną zachęcająco.Otóż większość tych wędlin robiona jest przemysłowo z mrożonego mięsa kupowanego w całej Europie (kto wie,może w Polsce też).Mięso osła pochodzi najczęściej z Brazylii.Sama produkcja odbywa się już na Korsyce i dlatego wędliny są korsykańskie,jak tłumaczył właściciel wielkiej fabryki tych regionalnych specjałów 🙂 Tylko 15 % wędlin wytwarzanych jest w małych gospodarstwach,z mięsa poczciwych czarnych świń żywionych,jak należy,tradycyjnie kasztanami.
Przypomniała mi się nasza ożywiona dyskusja o kurczaku zagrodowym,ale nie jest absolutnie moją intencją wywołanie jakiejś kolejnej,blogowej burzy 🙂
Asiu-jesteś nieoceniona 😀
Dzięki !
@krystyno kochana, dziekuje za informacje,
a i tobie @irek, oczywiscie tez…
ja,osobiscie, na dlugi jesienny wieczor, zyczylbym sobie film na podstawie noweli antoniego czechowa „oczy czarne” (z mastroianni`m, smoktunowskim i magnano…) 😉
Godpodarzu,
a propos butelek whiskey, tryndy się zmieniają (fotka poniżej). Ja sobie pooglądałam – butelka i opakowanie piękne, cena piękniejsza 😉
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_4301.JPG
Też robiłem nalewkę chrzanową. Świetna po obfitym posiłku. Lepiej działa niż Fernet 😉
Oj, rozśmieszyło mnie – spojrzałam uważniej na tę kartkę z cena i wyczytałam, że depozyt za butelkę 20 centów (tak sie płaci – do zwrotu ten depozyt).
TAKĄ butelkę zwracać do skupu za 20 cenciszy?! 😯
Ja bym, po spożyciu tej niewątpliwie szlachetności wielkiej whiskey z 1969 roku, butelkę trzymała i kupując jakąś mniej luksusową, dolewała do butelki 😉
Zresztą, butelka to jest to, co zwróciło moją uwagę. No i te butelki trzymane były pod kluczem, żeby ktoś nie zachachmęcił, nie obracał w paluchach i tak dalej 🙄
Znalazłam wiecej butelek, godnych oka:
http://hk.asiatatler.com/culture-lifestyle/spirits/top-whiskies-in-luxurious-decanters
Alicjo trafiłaś mnie!
http://www.youtube.com/watch?v=qu7Y-Ww6s0w
Cd. Alicja,
http://www.youtube.com/watch?v=tcEJR0o2qc8&feature=related
Pyro,
Listopad nie jest taki zły: https://picasaweb.google.com/104148098181914788065/Jesien#5810011726754522162
Ewa,
piękne listopadowe sepie 🙂
Wiem, że każda pora roku ma swój urok, ale ja jestem czcicielką światła, a właśnie światła teraz jest za mało dla mnie.
Nie pamiętam kto – Nemo, czy Placek kiedyś podali linkę do luksusowych alkoholi – co tam były za cudeńka butelkowe; nawet wyroby jubilerskie za wiele tysięcy$. Patrzę na to zawsze z wielkim dystansem. Kiedyś dostałam od Ani kolegów – Francuzów butelkę calwadosu w imponującej wysokości kartonie. Wszyscy patrzyli na mnie, jak na alkoholika czystej wody. W kilka miesięcy później otwarłam karton, wyciągnęłam butelkę i dostałam ataku śmiechu. Pół litrowy baniaczek zakończony był pół metrową szyją z zakrętką.
Yurek,
ja bym powiedziała, że „Dziewczyny z PRL-u” śpiewa nie Jan Pietrzak, a Andrzej Rosiewicz. Od razu mi się skojarzyło głosowo – a tam stoi, że Jan Pietrzak. Mogę się mylić, ale…
Porównaj z piosenką „Ile dziewczyn sie marnuje” Pietrzaka – ha, nawet to samo wideło, ale głosy jednak różne. Ten pierwszy od dziewczyny z PRL-u to Rosiewicz 😉
Ktoś dał ciała, podpisując.
🙂 http://www.youtube.com/watch?v=oheWAP_W-IE
Alicjo – nie masz racji; to z pewnością Pietrzak.
Alicjo,
to jednak Jan Pietrzak, na 100 %, a nawet więcej. Śpiewa z charakterystyczną manierą, która mogła Cię zmylić.
Jak się dobrze wsłuchać…
Słowa i muzyka też Pietrzak.
Prócz wszystkiego Rosiewicz UMIE śpiewać; Pietrzak był o pozostał amatorem wokalu.
Pan mąż kupił ostatnio butelki dla butelek. One są z miodami, ale co tam miody! Butelki, ach te butelki!
Oj tam, oj tam.Masz swoją rację, ja tylko słucham i czytam i mam wątpliwości czasami. Oni zrobili się tacy polityczni, gdzie te dawne czasy? http://www.youtube.com/watch?v=hrInA424H2Q&feature=related
Baaaaaaardzo mi to się kojarzy z Rosiewiczem, wysłuchał ktoś tych witamin? Podobieństwo znaczne, nie mówcie, że nie. Może zbieg okoliczności akurat, ale tak mi się skojarzyło.
W innych piosenkach Pietrzak ma twardszy jakby głos.
Nigdy tego w tv nie oglądałam, człowiek miał ciekawsze zajecia, będąc w nastoletnim wieku 😉
Haneczko,
jak mi się trafi w lotto, Twój Jerz dostanie butelkę, a my wypijemy to paskudztwo, co w środku. Stoi?
Spodziewałem się tego, coraz więcej osób mówi o moim mieście. Darmowa reklama nie ma to tamto :
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,12843114,Maciej_Stuhr__Po_roli_w__Poklosiu__przestalem_byc.html
Stoi, Alicjo 😀 Przehulamy ze wstrętem kawałek lotka 😀
Byle tylko się trafił, Haneczko!
Marku – już się odniosłam do tej sprawy.
Alicja – wygrałam 2,- złote w „kaskadzie’ – trochę mało….
Mało,
ale nie traćmy ducha, bo kto nie gra, ten nie wygra 🙂
Tylko grajmy za minimalną stawkę 😎
Yurek – trochę szkoda, że ta akademia wojskowa wygruziła Pietrzaka. Byłby zwariowany oficer (wywalili nie za politykę, tylko za niestabilność emocjonalną, czyli brak warunków psychicznych do zawodowej służby) no i nie ma kolejnego oryginała w mundurze jest sfrustrowany obywatel. A zdolna bestyja.
po dzisiejszym Lisie stwierdzam, że tego bohatera spod Tannenbergu to jednak żadna kasztanka by nie zdzierżyła
Skończyłam czytać Karskiego. Właściwie to nic się nie zmieniło.
A to Gnat w pełnym „umundurowaniu” w drodze przez Polskę. Hej, łza się w oku kręci!
https://picasaweb.google.com/zabieblota/Gnat?authkey=Gv1sRgCK_mnLz66Na4Ig#
Gnat wspaniały, a Ty hoża…
Beli chłopcy, beli, ale się mineli
i my się miniemy po malutkiej chwili…
To było 38 lat temu.
Jak Cygnet się czuje? Bardzo go ten gryzoń zjadł?
Stara Żaba
13 listopada o godz. 1:09
mam czesto to uczucie, gdy czytam @pyre…