Kocham cię jak Irlandię
Tak śpiewał mocno sepleniący młody gwiazdor polskiej piosenki a my pojechaliśmy na tę wyspę, by sprawdzić czy Irlandię warto kochać. Sprawdziliśmy – warto!
Guinness i Kilkenny to dla mnie symbole Irlandii. Te dwa tak różne piwa produkowane są przez członków tej samej rodziny. Wprawdzie dziś w browarze przy St. James’s Gate człowiek o nazwisku Guinness jest tylko jednym z kilku członków rady nadzorczej umiędzynarodowionego koncernu, a w Kilkenny browar należy do E. Smithwick and Sons Ltd. (też członkowie rodziny założyciela dublińskiego piwnego giganta), to i tak wszyscy smakosze ciemnego, mocnego, irlandzkiego piwa na świecie wiedzą – ten smak zawdzięczamy Arturowi Guinnessowi. To on w 1759 roku kupił mały i dawno już nieczynny browar, by po paru latach stać się potentatem na tym rynku. I tak jest do dziś. Przy St. James’s Gate produkuje się 2,6 miliona hektolitrów piwa. I każdy miłośnik tego napoju odwiedzając stolicę Irlandii powinien tu zawitać. W Guinness Museum and Visitors Centre można prześledzić całą niezwykle ciekawą historię firmy, a także zapoznać się z technologią produkcji napoju, bez którego trudno sobie wyobrazić istnienie milionów pubów na całym świecie. I to mimo istnienia setek innych gatunków piwa. Dla prawdziwych smakoszy liczy się przede wszystkim ten ciemny, zwieńczony u góry szklanki beżową pianką, gorzkawy i mocny trunek. Gdy przeszliśmy już przez wszystkie piętra i zakamarki, podziwialiśmy stare beczki i maszyny, dotarliśmy na najwyższe piętro budynku by zobaczyć panoramę Dublina i napić się prawdziwego piwa.
Drugim symbolem kulinarnym zielonej wyspy jest danie jedzone przez wszystkich głównie na ulicy.
Jeśli wędrując po starym Dublinie zauważycie przy jakiejś bramie lub przy niepozornym oknie wystawowym kolejkę cierpliwie stojących ludzi w różnym wieku, to możecie być pewni: tam przyrządzają i sprzedają fish and chips czyli smażonego dorsza z frytkami. Porcja zaspokajająca głód nawet człowieka z dużym apetytem kosztuje niewiele. A jak to smakuje! Zanim pierwszy raz spróbowaliśmy tego specjału podejrzliwie przyglądaliśmy się ludziom jedzącym z papierowej torebki lub tekturowej tacki złociste frytki i również na złoto usmażony kawał ryby. Tłuste palce, zatłuszczone policzki, a czasem i gorsy koszul działały odstraszająco. Ale zapach był tak apetyczny, że w końcu zdecydowaliśmy się spróbować. Być może wpływ na naszą decyzję miał duch Molly Malone – handlarki ryb, której pomnik stoi na chodniku w środku miasta. Było warto. Ryba pięknie usmażona miała chrupką skórkę i zaskakująco soczyste wnętrze. Frytki zaś w niczym nie przypominały wodnistych, miękkich kartofelków podawanych pod tą samą nazwą w innych częściach świata (zwłaszcza w Polsce). Były pachnące, chrupiące, lekko słone i gorące. Razem – kartofle i ryba – stworzyły proste lecz jednocześnie wyrafinowane danie. Jedliśmy fish and chips jeszcze wielokrotnie. Nigdy tego nie żałowaliśmy.
Ponieważ ten piękny kraj leży na wyspie to siłą rzeczy w jego kuchni królują ryby, małże, skorupiaki. Dania rybne można więc zamawiać w ciemno niemal w każdym lokalu. Dania z łososia, tuńczyka, dorsza znaleźć można w karcie dań najmniejszej nawet knajpki. A małże sercówki czy świeże ostrygi z piwem z opisanego wyżej browaru to wyrafinowana uczta.
Tutejszym specjałem raczej nie spotykanym w innych krajach są morszczyny. Te ugotowane wodorosty podawane na gorących chrupkich tostach są przepyszne. A tzw. irlandzki mech – carrageen jest nie tylko doskonałym zagęszczaczem sosów czy galaretek lecz także – jak twierdzą tubylcy – doskonałym lekarstwem w przypadku obżarstwa. No i przede wszystkim środkiem odchudzającym. Sądząc jednak z obserwacji ulicznych Irlandczycy a zwłaszcza Irlandki, zbyt mało jadają potraw z tym morskim mchem.
Jeszcze do niedawna głównym produktem w irlandzkiej kuchni były kartofle. W XIX wieku statystyczny mieszkaniec wyspy zjadał codziennie (co wręcz nie do wiary) 3 kilogramy ziemniaków. O Irlandczykach można powiedzieć, iż od stuleci byli uzależnienie od kartofli. W dawnych wiekach parokrotnie uratowały one mieszkańców kraju od śmierci głodowej. Na przełomie XVIII i XIX wieku ludność wyspy podwoiła się. A w 1845 roku gdy zaraza ziemniaczana zdziesiątkowała plantacje kartofli ludzie marli z głodu lub emigrowali pospiesznie za ocean. I wówczas liczba ludności w ciągu kilku zaledwie lat spadła o połowę. Dziś kartofli jest pod dostatkiem. Każda gospodyni traktuje je jednak z szacunkiem i każda ma swój sposób na ich przyrządzenie. W większości domów gotuje się je nie obierając. Skórkę zdejmuje się już na talerzu, co dziwi często cudzoziemców.
Kartofle w mundurkach to nie jedyny irlandzki sposób gotowania upodabniający ich do nas. Dotyczy to również alkoholu. Irlandczycy jak i Polacy piją sporo. A właściwie nadmiernie. Oprócz piwa, o którym opowiadałem – narodowym trunkiem jest whiskey. To nie błąd w pisowni. To mieszkańcy Irlandii podkreślają swoją odrębność i na tym polu. A recepturę pędzenia whiskey znają tu już od XII wieku. Dwie najstarsze i najsłynniejsze gorzelnie to Old Bushmills (powstała w 1608 roku) w Irlandii Północnej dziś należącej do Wielkiej Brytanii i destylarnia Johna Jamesona powstała w Dublinie w 1780 roku.
Komentarze
Przeczytałem wczorajsze i upieram się, że przełamywanie strachu przed udziałem w badaniach to problem tych, którzy na badania zapraszają. Wiedzą, że wielu ludzi boi się, bo co, jeżeli wynik okaże się wyrokiem. Z grubsza wiadomo, jak przekonywać, że warto się poddać badaniu. Trzeba tylko chcieć coś zrobić i nie ograniczać się do odfajkowania.
Ten kraj jest moim krajem, a ja jestem członkiem tego społeczeństwa i czujęsię odpowiedzialny za polityków, w których wybiertaniu brałem udział, i za tych księży, którzy sprawiają, że o kościele tak źle się mówi. Tych polityków i tych księży wydał mój naród. Ojca, któremu wydaje się, że coś wyrzucił przez okno i mogło to być dziecko, też wydał mój naród. Za to ostatnie mniej się czuję odpowiedzialny, bo nie jest to chyba typowy przedstawiciel narodu lecz wynaturzenie raczej. Natomiast ci politycy i ci księża są jak najbardziej typowymi przedstawicielmi, chociaż nie brakuje i innych, za których wstydzić się nie trzeba. Moja odpowiedzialność jest bierna z tytułu samego faktu przynalezności do narodu czy raczej do współobywatelstwa. Czynna wynika z zaniechania, czyli nie zrobienia tyle, ile byłoby możliwe, żeby ten kraj zmieniać na lepsze. Mówienie, że „oni” za mało robią, jest kompletnym idiotymem. Jacy oni. Każdy musi próbować coś robić wokół siebie i przede wszystkim w sobie. I nie wstydzić się wygłaszać opinii niepopularnych w towarzystwie przyjaciół. Nie wstydzę się mówić, że mój kraj mi się nie podoba. Ale nie mówię, że jestem jego obywateli ofiara i ktoś powinien mnie z tego wyzwolić. Mówienie, że nasz kraj jest najwspanialszy na świecie i wszyscy wszystkiego powinni się uczyć od Polaków jest działaniem dla kraju skrajnie szkodliwym. Najtrudniejsze pytanie: czy jestem dumny, że jestem Polakiem. Chyba niespecjalnie, chociaż kiedyś byłem. Może są momenty, kiedy bywam. Ostatnio częściej odczuwam zawstydznie. Ale nie powiem, że wstydzę się za Prezydenta czy jakiegoś aferzystę. W każdym narodzie są ludzie, którzy chwały nie przynoszą. Ale wstydzę się za brudne toalety, nieuczciwość urzędników i sędziów. Za warcholstwo i prywatę. Za te zjawiska, nie za poszczególne osoby, bo to tylko ilustracje do statystyki, chociaż bez konkretnych osób nie ma statystyki. I uważam, że mam prawo mówić o tym kraju, bo to właśnie mój kraj. Dlatego, że mój, tak bardzo mnie denerwuje wszystko, co mi się w nim nie podoba. Gdy obca mi osoba powie jakieś głupstwo, śmieszy mnie to co najwyżej. Gdy wydaje mi się, że głupstwo powiedziała osoba najbliższa, okropnie mnie to deneruje, bo chciałbym, żeby była doskonała.
słoneczne dzień dobry
polubiłem Bushmills`a
i miłość ta pozostanie pewnie na długo
zetknąłem się z nim dopiero co
..w moje urodziny
urodziny były okrągłe
bo czterdzieste ósme
no a Fish and chips
..po prostu pycha
Nie ma Szefa – nie ma zagadek.
Pyry na dzisiejszy obiad zrobią sobie fasolkę szparagową i duszone żeberko wieprzowe ( Radek się z nami podzieli) Ten upał przymula mnie dokumentnie. Ambitnie zabrałam się do lektury nowych nabytków wydawniczych Młodszej (lubię być na bieżąco z wiedzą zawodową moich Córek) i niektóre fragmenty muszę czytać 2-3 razy, bo mi się myśli rozłażą, jak koty z koszyka. Nie wiem co mi w pamięci zostanie z tej hydrografii Polski. Pewnie niewiele.
Zdążyłem zauważyć, że duża część wpisów na tym blogu poświęcona jest najserdeczniejszym życzeniom urodzinowym albo imieninowym. To ja może zacznę moją tu aktywność od złożenia takowych Brzuchowi (Brzuchu?)
Najlepszego!
och Pyro
i Tobie doskwiera upał
jeszcze siedzę w domu, więc w miarę mam chłodno
ale zaraz idę do pracy
a to oznacza upał w większym kawałku
w południe mój mózg się zatrzymuje
nie pomaga kawa, co najwyżej wschodnia tradycja
czyli gorąca, mocna i słodka herbata
w takich chwilach klnę tego co wymyślił pracę
czy czytanie o hydrografii schładza organizm?
Szczypiorze
dzięki, ale może jako sprawę przebrzmiałą
to sobie już darujmy
(kombinuj, kombinuj… :o) ..z moim pseudo)
:::
nie zdążyłem Cię przywitać na blogu
a stało się to dobrą tradycją
choć mam wrażenie, że mi już mignął w oczach Twój wpis wcześniej
nie jestem na bieżąco, nie czytam wpisów wstecz
Antek says:
Panie Lulku, bardzo mnie wkurza gdy ktoś tak mówi, pisze?.
Ten kraj. Jest w tym określeniu jakaś pogarda?.tak to czuję.
To nie jest żaden ten kraj, to jest mój kraj, ze swoimi niedoskonałościami, nieudacznymi przywódcami, zagonionymi ludźmi?
Niestety jest jak kiedyś, naród pije szampana ustami swoich przedstawicieli?. reprezentantów?tyle że wybranych w wolnych wyborach i tworzących różne egzotyczne konstelacje koalicyjne.
Ale to jest MÓJ KRAJ!!
Tak jak kraj polskiego posła, ministra, urzędnika, dziennikarza i mam nadzieję że red. Passenta i Stanisława też.
Antku dziękuję…
Witaj Szczypiorze, siadaj z nami do stołu (czy Ty jesteś „ten”, czy „ta”? Ostatnio mamy pewien niedobór testosteronu)
Pyro,
Witam bratnie warzywo i siadam do stołu. Ja jestem TEN szczypior. Co to jest testosteron?
” Jeszcze do niedawna głównym produktem w irlandzkiej kuchni były kartofle. W XIX wieku statystyczny mieszkaniec wyspy zjadał codziennie (co wręcz nie do wiary) 3 kilogramy ziemniaków. O Irlandczykach można powiedzieć, iż od stuleci byli uzależnienie od kartofli. W dawnych wiekach parokrotnie uratowały one mieszkańców kraju od śmierci głodowej.”
Gdy czytam gospodarza piszącego o kartoflach w Irlandii to przypomina mi się piękna scena z filmu Andrieja Tarkowskiego o Andrieju Rublowie gdy bohater wyciąga z ogniska pieczone ziemniaki i zajada ze smakiem 🙂
Pyro
większość testosteronu przesiaduje pewnie na „chójce”
w różnych konfiguracjach
i z różnych przyczyn
:::
witaj Szczypiorze
(pogadałem a nie przywitałem)
witaj Panie Lonzio
Upał w raju
Nie tylko źle jest na ziemi,
w raju jest też niewesoło:
Patrzcie – kroplami wielkiemi
pot z twarzy spływa aniołom.
Nic im się nie chce – wiadomo –
ogłupia straszliwy upał.
Nawet ów motyl z Kiplinga
w upał by także nie tupał.
Mój Boże, i Bóg Staruszek
dzień cały wodę sodową
trąbi, miotełką od muszek
machając sobie nad głową.
I małpki pomizerniały,
i szyje schudły żyrafom.
Piotr Żydów wpuszcza i robi
gafę, panie, za gafą.
Od rana aż do wieczora
anioły wzdychają, wzdychają,
pokotem leżą na łąkach
i piwem się polewają.
Opustoszały jezdnie,
a w kramach święci rozliczni
mruczą: – Uff, to już jest nie –
takt meteorologiczny. (-) K.I.G
http://www.ar.wroc.pl/polish/aktualnosci/2007/06/2007_06_13_wyklad.html
Witaj, Brzucho. Udało mi sie wczoraj zdążyć do Szczecina pomimo korków na drodze z Gdańska do Gdyni. Mam wątpliwości co do uzasadnienia imienia, pod którym się kryjesz. Pan Piotr na Targach Książki uważał, że imię zasłużone. W TV na tle paru innych osób brzuch Brzucha wypadł stosunkowo skromnie. Może kiedyś będzie TV smakowa. Wyciągnie się z telewizorka wkładkę do polizania i smak potrawy można ocenić. Póki co trzeba wierzyć na słowo, jak coś smakuje.
Stanisławie
u nas, nie ma ściemy
jak nie smakuje, to się co najwyżej grzecznie nie wspomina słowem
ale nie ma drugiego podejścia
:::
zauważ, że pseudo Brzucho
jest litościwym skrótem od Brzuchomówcy
że niby o sprawach świata mówię
z perspektywy tego jakże ważnego organu
nie uzurpuję sobie mistrzostwa w dziedzinie pasibrzuchostwa
niech inni mają …co chcą
:::
wierzyć nie wierzyć
warto zweryfikować
tylko że dostać się na Noc Śledziożerców
to jest dopiero sztuka!
Brzucho, skleroza moja winna. Czasem odwiedzam Twój blog i znam Cie jako Brzuchomówcę. Mocno mi utkwił podpis Pana Piotra pod zdjęciem z Targów Książki.
Prawdę mówiąc większe wrażenie zrobił na mnie opis imprezy na Blogu niż w TV. Z TV bardziej utkwił mi blues, bo akurat w tym od pewnego czasu intensywnie ćwiczy moje średnie dziecko (32).
A ja – niepomna, ze juz nowy dzien, wpisalam sie pod wczorajszym.
Jak sie ten Niemiec na A nazywal?
Zaspałam dziś demonstracyjnie, a tu nie ma konkursu 🙁 😯 Obudził mnie listonosz z ciężką paczką, ofrankowaną raz na 55 raz na 70 zł 😯 To poczta nie ma stempla o większej wartości i musi kombinować, jak ze znaczkami? 😯 Mam wyrzuty sumienia i już prosiłam – nie wysyłać priorytetem, przecież kiedyś dojdzie 😉 No, ale mam! 4 tomy – od Mojżesza do Ratzingera przez Napoleona, Hitlera, Kennedy’ego. Dzięki serdeczne, Gospodarzu 🙂 Proszę uważać na słonie, a Pani Basia niech pilnuje torebki, na tym Cejlonie!
Pochodziłem trochę na blogu Brzucha i znalazłem coś na temat starki. Przypomniłem sobie, jak czterdzieści parę lat temu przy okazji podnoszenia kwalifikacji żeglarskich byłem w Trzebieży. W miejscowym GS-ie znalazłem buteleczkę trunku o nazwie Starka 15-letnia. Mogła pochodzić z tego pierwszego nalewu. Smaku nie ocenię, bo dałem komuś w prezencie. Kupiłbym więcej, bo cena nie była wygórowana, ale „jest tylko jedna”, jak w starym dowcipie.
Jaki śmieszny kod – ccc6
Nemo – tym razem dostałaś nagrodę, dla której nie tylko warto wcześnie wstać, ale i nie kłaść się zupełnie. Jeszcze raz gratulacje.Czy zobaczymy się za miesiąc? Byłby już czas moja Miła. Nie uważasz? Co z ASzyszem? Muszę popytać Sławka, oni się kontaktowali czasem. Pomalutku zaczynam wzdychać do Zjazdu i tylko składam palce na krzyż (w dzieciństwie pomagało) żeby w tym roku był równie udany, jak w ubiegłym.
Ale najsmaczniejsze ziemniaki sa w okolicych Bialej Podlaskiej. Tam tez uprawiaja wiele tytoniu. Rosliny podobno dobrze ze soba wspólgraja.
Nie mówiac o okolicach Koscierzyny na Kaszubach a w szczególnosci w Grzybowie niedaleko Wdzydz. Kilkakrotnie widzialem tam, jak w koncu maja przymrozki scinaly cale juz duze rosliny. Po kilku dniach ruszala znowu wegetacja i potem byl rok kiedy byly najwspanialsze w smaku.
Natomiast w Przodkowie, tez na Kaszubach istniala a moze jeszcze jest restauracja gdzie serwowano ziemniaczane pysznosci.
Kociewie dla odmiany, aczkolwiek ziemniaczane, nie bylo takie smakowite.
Najlepsza zas gorzale robila i robi gorzelnia w Starogardzie Gdanskim. Metoda rektyfikacji kolumnowej.
Kiedys kazdy klucz mial wlasna gorzelnie gdzie robiono okowite. Chyby spolszczenie od slowa Aqua Vitae.
Pan Lulek
Ulubiony przelazl mi za plecami spojrzal na ekran, mruknal „Sri Lanka” i podreptal spowrotem do sypialni ze swoja ksiazka.
Bardzo mnie denerwuje, ze paskud nie znajac polskiego jakos zawsze zgadnie o czym mowa.
Mam w tym tygodniu szal produktywnosci. Bilety na jesienne wakacje kupione. Ulubiony po skopaniu tylka zaczal zajmowac sie kupowaniem swojego biletu (wreszcie bede wiedziala, czy dotre na zjazd czy nie).
4kg bigosu stoi w lodowce obok talerza pelnego pasztecikow. Pranie wykonane, jeszcze tylko musze stworzyc ogloszenie i juz prawie wakacje.
W Pyrlandii na wytwór gorzelni wiejskich, czyli surowy soirytus mówiło się „gorzelanka”. Praktycznie przy każdym majątku wiejskim taki mały zakład przetwórczy był. Część zostawiano na własne potrzeby po wielokrotnym oczyszczaniu ( to ten spirytus 14-tej próby ze starych książek), część zasilała miejscowe karczmy, a część sprzedawana była do wytwórni wódek, gdzie podlegała rektyfikacji. I to stanowiło niebagatelny dochód gospodarstwa. Kiedyś już o tym pisałam, jak to w podolsztyńskich Jarotach spotkałam się z rodzinną kooperacją żywnościowo – gorzelaną. Jeden pociotek gospodarzył na 20 ha, drugi był kierownikiem gorzelni odległej o ca. 40 km. Przed Gwiazdką i Wielkanocą z Jarot do gorzelni podróżował świniak w wyrobach domowych i mięsiwie dla pociotka. Za to raz w roku do Jarot docierała 150 l beczka gorzelanki. W gospodarstwie była rozlewana w dębowe beczułki i zakopywana w ziemi co najmniej na 2 lata. Aktualnie w użyciu była zawsze jedna z odkopanych, do której gospodyni wrzucała woreczek z laską wanilii, kilkoma goździkami i jeszcze czymś. Ten woreczek pozostawał tam do opróżnienia beczułki. Po robocie albo po niedzielnym obiedzie gospodarz wydzielał każdemu po dwie 50-tki. Nigdy więcej. Kiedyś otwarta butelka została w pokoju synów i potopiły się w niej liczne muchy. Powstała sławna „muchówka” której używaliśmy do smarowania miejsc ukąszonych przez komary. Nie wiem, czy pomagało. Takie mieliśmy wrażenie.
Wlasnie uslyszalam, ze zmarl ojciec naszej przyjaciolki. Ulubiony znal go od czasow, gdy mieszkali na Sri Lance. Juz wtedy, jakies 30 lat temu lekarze dawali mu 2 lata zycia, a on sie uparl, ze zobaczy swoje dzieci juz dorosle. Takie smutne podsumowanie naszej wczorajszej dyskusji: sila ludziej woli jest ogromna szczegolnie jak wspomaga ja lekarz.
Czytałem kiedyś w „Polityce” w rubryce „za stołem” o restauracji w Lublinie gdzie można zjeść wędzoną słoninę oblewaną gorzką czekoladą. I restauracji gdzie organizuje sie festiwal tatara – może 6to ta sama ? Może ktoś z Was pamięta ? Córka chwilowo w Lublinie to chciałem jej polecić ….
Nirrod – ten Twój Ulubiony wydaje mi się podejrzany co nie co. Czy jesteś pewna, że on polskiego ni w ząb? Już kiedyś pisałaś coś o pożegnaniach i o tym, że rozumie przepisy kulinarne. Może on krypto – polonista?
Pyro, chyba. Mowi, ze czytac o Afryce a tak naprawde w odpowiednia okladke owinieta jest ksiazka „Polish for Dummies” 😉
A serio, to cholernik ma dryg do jezykow i domyslny jest.
Dariuszu przykro mi bardzo, ale Lublina nie znam, a tekstu zupelnie nie pamietam.
Jak o tym myślę to mogło być również w „Newsweeku” u Bikonta lub Makłowicza …
Ups ….
Dariuszu niech zyje Google:
LUBLIN WYDARZENIE WIOSENNEGO SEZONU TOWARZYSKIEGO
Dworska uczta z nalewkami w tle
Sało z czekoladą, lubelskie sushi, rydze w galarecie, gryczaki, sałatka z pokrzywy, chrzanu i szczawiu to niektóre potrawy przygotowane dla blisko 500 gości z kręgów władzy, biznesu, nauki, palestry, kultury i mediów uczestniczących z piątku na sobotę w IX Turnieju Nalewek Kresowych.
To największe wydarzenie wiosennego sezonu towarzyskiego w Lublinie zorganizowane przez Kresową Akademię Smaku i Dwór Anna. Nalewki z całego kraju oceniane przez Roberta Makłowicza, Piotra Bikonta, Zbigniewa Buczkowskiego i Stasysa Eidrigeviciusa zyskały godną oprawę kulinarną i artystyczną. Połączone siły lubelskich gastronomików i szefów kuchni z najlepszych lokali zapewniły menu zaskakujące najbardziej wybrednych koneserów.
Dwór Anna przygotował imponujący stół z łososiem, pstrągiem i karpiem podanymi na kilka sposobów. Niecodziennym rarytasem były rydze w galarecie. Śmiałe połączenia smaków słodkich, kwaśnych i gorzkich zaprezentowała Elżbieta Cwalina z Hadesu. Piotr Bikont zachwycał się słoniną oblewaną czekoladą. Z pokrzywy, szczawiu, chrzanu, z dodatkiem oliwy i czosnku przyrządzona została oryginalna sałatka. Atrakcją stołu były także m.in. lubelskie sushi z porów i pęcaku, penada z suszonych pomidorów, wędzone żołądki indycze, chrzan z rodzynkami, sery i ciasteczka.
Robert Makłowicz zainteresował się gryczakami z piekarni Tadeusza Pęzioła. Ulice Miasta przygotowały biesiadę z wyśmienitego baleronu białoruskiego, mięs i ryb. Przebojem kuchni hotelu Słowik był świetnie doprawiony forszmak z sandacza. Menu uzupełniały pieczone szynki i mięsa z grilla.
Dworską ucztę dopełniły degustacje trunków, koncerty, pokazy walk rycerskich i sztucznych ogni. Organizatorzy pokazali, że w tej dziedzinie Lublin śmiało może rywalizować z najlepszymi w kraju.
(Wojciech Klusek, Kurier Lubelski)
8898
Tak sobie mysle, ze to nawet pasuje jak ktos o nazwisku Klusek pisze o jedzeniu…
Witajcie o moim bladym świcie!
Zdaje sie, że powoli wszyscy myślą o Zjezdzie, mnie sie nawet przyśniło *zamknięte na kłódkę jezioro* 😯
No ale tym razem będzie Narew i mam nadzieję, że Gospodarstwo nie zamyka rzeki na kłódkę 😉
Uczestnikom Zjazdu jeszcze raz na prosbę Gospodarza prześlę koordynacje i namiary, żeby się towarzystwo nie pogubiło.
A nemo, wredota, nie zapisała się, Pyro. Może by coś jej zrobić, ukarać ją jakoś? (na chójkę posłać?).
Stanisławie,
po Twoim pierwszym wpisie taka refleksja – wszystkiego nie uniesiesz i nie ma co cierpieć za miliony. Mnie jest bliska idea pozytywizmu – każdy swoje poletko uprawia jak najlepiej umie i będzie dobrze. Ba! Wtedy to będzie nawet idealnie!
Ja nie myślę w kategoriach, czy jestem dumna, że jestem Polką, chętnie to podkreślam, jeśli zachodzi z kontekstu rozmowy taka potrzeba.
Podobnie jak antek, dla mnie nie jest to „ten kraj”, dla mnie to jest mój kraj, mimo że tak dawno wyjechałam stamtąd. Jadąc do Polski, jadę „do rodziny” – takie mam uczucie. W rodzinie zawsze są jakieś czarne owce, prawda? Polska sobie da radę, zobaczycie, byle tylko – jak klepałam wczoraj, ludzie się zaczęli wreszcie uśmiechać do siebie 🙂
Poszłam po mirabelki i nie znalazłam. Dobrze, że pomidory są. Nową „Politykę” przyniosłam, z dodatkiem psychologicznym.
Czy ktoś robił/pił nalewkę na mirabelkach? A na morelach?
Usłyszałem właśnie, że polscy żołnierze w Afganistanie fotografowali się z bronią przystawioną do głowy zabitego Taliba. Jest to dodatkowy dowód obciążający w sprawie ostrzelania wioski, chociaż zdjęcia były robione gdzie indziej i dotyczyły autentycznych partyzantów. Dla humanisty przerażające, ale tych żołnierzy po to tam wysłano, żeby zapijali partyzantów. Jak mają to robić ze świadomością, że zabijać nie należy? Efektem każdej wojny jest obniżenie wartości życia. Pisałem już o karze śmierci, że jej zwolennicy godzą się na to, żeby któś tę karę wykonywał. Czy można zarzucać katu, że się fotografuje z ciałami – efektami jego pracy. Każdy chce być dumny z tego, co robi. I żołnierze na wojnie i kat spełniający swój zawodowy obowiązek. To nie ich trzeba winić, tylko tych, którze takie obowiązki wymyślają. Nawiasem mówiąc wszyscy specjaliści od Azji twierdzą,że wojna nie jest sposobem na Afganistan, a sprawę może rozwiązać tylko wielka pomoc gospodarcza (nie samo dostarczanie żywności i leków) osłaniana przez wojsko, a nie wyłącznie strzelanie do Talibów.
p.s.Zle sie wyraziłam – podkreślam, że jestem Polką, kiedy wynika z kontekstu rozmowy z moimi krajanami tutaj, ale nie podkreślam, że jestem z tego dumna, równie dobrze mogłabym się urodzić na Sri Lance 😉
(Wszelkie „dumy” z przynależności do jakiejś grupy narodowej, etnicznej i tak dalej prowadzą do szowinizmu, czyż nie?)
I jeszcze jedno. Równie mocno kocham Kanadę. Jeszcze chwila, a będę mogła powiedzieć, że pół życia tu, pół życia tam.
Nie robiłem nalewki na mirabelkach, ale przypomniałem sobie nalewkę na pomarańczach. Dokładniej ekstrakt pomarańczowy na spirytusie. Wlewa się do litrowego słja 0,5 l spirytusu. Pomarańczę bez obierania poddaje się zabiegowi przeciągnięcia mocnej nitki przy pomocy igły. Owoc zawiesza się na nitce ponad spirytusem i zamyka słój możliwie szczelnie. Po roku wyjmuje się pomarańczę, w tym momencie wielkości dużej śliwki. Napój rozcieńcza się do porządanej mocy i delektuje się po schłodzeniu. Wszystkie olejki eteryczne, także ze skórki, są już w napoju. Niektórzy uważają, że wystarczy pół roku, ale to osoby niecierpliwe.
Wy tu o rzeczach wzniosłych, a Gospodarz zagaił o Irlandii. Nie podzielam jego entuzjazmu do ryby z frytkami, może dlatego, że frytki miejscowi jedzą z kwaśnym, octowym sosem, a mieszanka zapachu frytek z octem na ulicy lub w autobusie nie jest przyjemna (mnie odrzuca).
Guiness w muzeum jest dobry (mozna sobie nawet samodzielnie nalać), ale u nas już tak nie smakuje, podobno szkodzi mu transport. A muzeum whiskey Jameson w Dublinie polecam, bo na zakończenie zwiedzania oferują whiskey samą, albo w drinkach, a te drinki np. z ginger ale ……. bajka .
Alicjo, duma musi się czymś karmić, najlepiej mściwością i zawiścią tworząc razem mentalny Trójkąt Bermudzki.
Tereso S. – po południu dam Ci przepisy, teraz nie mam czasu.
Alicjo – postraszymy Nemo łaskotkami, tylko kto mieszka na tyle blisko, żeby robić za kata? Puchali darujemy – nie ta kondycja. Może Bobik byłby odpowiednią osobą?
Dzięki, Pyro. Chce mi się czegoś żółtego, ale nie z cytryny.
I jeszcze żeby owoce z nalewki zostały do deserów. Jak marzyć to swobodnie?
…O! Przybywa nam szczypiorów i gdgisów (warzywko? 😉 )
Przepisy na nalewki ogólnie) Pyra umieściła tu:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/Nalewki-ogolnie_Pyry.html
Tam zbieram wszystkie przepisy – i dla kogo ja to zbieram, hę?! No! Zapiszcie sobie ten adres i dopiero jak nie znajdziecie, to krzyk podnoscie, ze coś potrzeba. Zebrane jest to alfabetycznie, jest też kilka przepisów Pana Lulka na nalewki. Zapraszam wszystkich, nie tylko na nalewki.
Jednak są momenty, kiedy człowiek jest dumny ze swojej narodowości i nie musi to prowadzić do szowinizmu. Dla jednych będzie to porozumienie okrągłego stołu czy wcześniej umowa z 31 sierpnia, albo przyznanie Oscara polskiemu artyście. Dla kogoś będzie to wygranie meczu siatkówki na olimpiadzie. Odczuwałem taką dumę, gdy nagrodzono Wajdę za całokształt i gdy Polański dostał za Pianistę. Przecież pracy artystycznej nie można oderwać od kraju, w którym się wychowało. Dlaczego mogę ubolewać nad tym, co mi się nie podoba, a nie mogę być dumny z tego, co wielkie. A robienie tego, co mogę zrobić wynika z poczucia tej odpowiedzialności. Oczywiście, że trudno dźwigać wszystkie świństwa robione przez ludzi, z którymi wspólny kraj jest jedynym łącznikiem. Ale poczucie, że jestem za ten kraj współodpowiedzialny sprawia, że czasami robi się coś więcej niż się musi. I jest to dla mnie ten kraj. Mój kraj mówią niektórzy odrzucając to, co im się w tym kraju nie podoba. Tworzą w ten sposób własny kraj wirtualny. Wiem, że ani Pan Lulek, ani Antek ani Alicja nie rozumieją tego w ten sposób. Ale mnie tak się to kojarzy, bo miałem do czynienia z osobami, dla których ich kraj różnił się od kraju realnie istniejącego, który dla mnie jest tym krajem, oczywiście także moim. Co innego być dumnym z tego, że się jest Polakiem, bo to naród najlepszy, górujący moralnie nad narodami niekatolickimi i wyznający jedyne słuszne wartości. Ale przecież nie mówimy o świrach.
To co poruszyles, Staszku, jest trudnym problemem, a jednak bez wahania jestem przekonana, ze taka „duma zawodowa” jak fotografowanie sie z zabitym wlasnie przez siebie czlowiekiem, bardzo pomniejsza nasze wlasne czlowieczenstwo. Na wojnie sie zabija nie dla dobrze wykonanego obowaiazku, ale dlatego np, ze inaczej nie mozna bylo.
Czytalam kiedys bardzo piekna ksiazke o Wloszech i dowiedzialam sie z niej mi.in. tego jak zaskoczeni i oburzeni byli mieszkancy Wloch, ze armia napoleonska ZABIJA zolnierzy w czasie podboju. Przedtem armie eurtopejskie staraly sie jak najmniej zabijac, poniewaz wojska najczesciej byly najemne, kazdy zolnierz kosztowal bardzo duzo zarowno w zoldzie jak i odprawie po smierci . Dowodcy wiedzieli wiec, ze jesli ich strona bedzie unikala niepotrzebnego przelewu krwi, to i przeciwnik bedzie robil to samo. Dopiero Francuzi zerwali z ta trasdycja i obyczajem, trwajacym do konca XVIII wieku.
I jeszcze z tej ksiazki utkwila mi jedna scena.
Kwiecien 1945 r. w Mediolanie. Na placu miejskim do gory nogami powieszeni sa rozstrzelani poprzedniego dnia Benito Mussolini i jego kochanka Clara Petacci. Jej sukienka owija sie wokol glowy. Tlum obrzuca ich jajkami i pomidorami. Z tej tryumfujacej tluszczy wylania sie brytyjski oficer, podchodzi do ciala wiszacej kobiety, sciaga jej spodnice do nog i zapina agrafka tak by ocalic resztki ludzkiej godnosci powieszonej.
Ta scena zostala ze mna na dlugie lata.
Ksiqazka nazywa sie A Traveller to Italy, a autorem jest H.V. Morton. Myslalam, ze to zwyczajny przewodnik po Wloszech. Ale nie jest.
Stanisławie,
Teresa Stachurska ujęła to akuratnie, prawda?
POprawka, sprawdzilam: tytul ksiazki: A Traveller in Italy ( nie „to Italy”)
A ja mysle, ze nie jest wazne czy sie mowi ten kraj czy moj kraj. I zdymiewa mnie rzewrazliwienie w tej kwestii.
Jestem dumna z kazdego ze swoich krajow, a mam ich co najmniej cztery jesli nie piec, nie wtedy gdy ktos dostaje Nobla czy wygrywa mistrzostwa, ale wtedy kiedy robi cos, co nie lezy w jego bezposrednim inreresie: wysyla pomoc dla ofiar katastrofy zywiolowej na drugim koncu ziemi, przyjmuje w swoje granice uciekinierow, spieiszy z pomoca ucisnionym. Te rzeczy.
Zaznaczam, że przepisy w:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/
zbieram w oryginalnej formie wpisu osoby podającej przepis, bo to jest TO, dodatkowy smaczek 😉
Mnie duma kojarzy się z władczością, majestatycznością, nieprzystępnością, wyniosłością, wyższością, pychą, próżnością, zadufaniem, nieskromnością, samouwielbieniem, narcymem, bufonadą, pompatycznością, zadęciem, wielkopańskością, niewzruszonością, itp. Chłodem.
Co innego np uznanie. Tu widzę akceptację, pochwałę, adorację, podziw, olśnienie, fascynację, owację, aplauz, rehabilitację, pochwałę, geniusz, pomoc. Ciepłem.
Teresa Stachurska trafnie ujęła dumę, o której pisałem na końcu, czyli świrowatą. Oczywiście, że dla niektórych powodem do dumy będzie działalność Ochojskiej, ale dla innych może być coś innego, byle nie haniebnego. Każda wartościowo umotywowana duma jest elementem scalającym. Również djącym powód do zastanoienia, jak się samemu ppwód daje do dumy narodowej.
Ja dumy zawodowej żołnierzy nie pochwalałem, wręcz przeciwnie. Sugerowałem tylko, że trudno o nią winić samych żołnierzy, a raczej tych, którzy ich wysyłali szkoląc wcześniej do zabijania i wykorzenijąc wszelkie skrupuły. Bezmyślne mordowanie nowożytne zaczęło się od Napoleona, bo Rewolucja Francuska sprawiła, że wartość ludzkiego życia stała się bliska zeru. Morton napisał wiele książek, które do pewnego stopnia są przwodnikami. Urodził się zaledwie kilkadziesiąt lat po zakończeniu wojen napoleońskich. Pisał m.in. o Szkocji, Włoszech, oddzielnie o południowych i o Rzymie, o Hiszpanii i Ziemi Świętej. O Edynburgu pisał, że jest miastem szkockim w przciwieństwie do kosmopolitycznego Glasgow.
Hej, najpierw autokratycznie i bez konsultacji ustalają termin na sierpień, jak ja mogę wyjechać dopiero pod koniec września, a potem łaskotkami (lubię 😳 ) albo i chójką grożą 😯
Dla mnie „ten kraj” to Helwecja. Od roku mieszkam w nim już ponad połowę życia. Polska to… Polska. Cieszę się, gdy zagraniczne media nie zajmują się moją ojczyzną, bo to znak, że jest tam jakoś normalnie. Jak trafia na łamy, to znowu jakiś „numer” i wstyd 🙁 Nikt mi tu tego nie wytyka, wręcz przeciwnie, znajomi starają się powiedzieć o Polsce coś miłego, aby mi sprawić przyjemność i wtedy jest mi smutno. Smutno, że ktoś życzliwy stara się mnie pocieszyć, bo pewnie na moim miejscu czułby się źle i też potrzebował pociechy… Ostatnio rozczuliło mnie pytanie, czy Polacy nadal tak dużo śpiewają, bo to taki rozśpiewany naród 😯 😯
Pani Tereso,
Mnie kiedyś ojciec powiedział: „Synu, jestem z ciebie dumny”.
Sam już teraz nie wiem….
Zaryzukuję. Może ojcu szło o uznanie, o wyrazy uznania?
Z wszystkiego można zrobić karykaturę. Uważam, że Wrocławianie mogą być dumni ze swojego miasta i nie będzie w tym nic z pychy ani wywyższania się. Poczucie wartości przy zachowaniu świadomości wad nie jest niczym złym. Przypominam, że są to stany chwilowe, gdy zdarzy się powód do dumy. Kiedyś w Jugosławii kierownik campingu powiedział mi, że jest dumny, że jest Słowianinem, bo Słowianin właśnie został Papieżem. On sam jest ateistą, ale wybór Polaka na papieża go dowartościował. Nie sądzę, żeby była w tym pycha. Niektórzy odczuwają dumę z tego, że są ludźmi, bo człowiek wylądował na księżycu. Ja odczułbym dumę z przynależności do ludzkości, gdybyśmy potrafili rozwiązać jakieś naprawdę istotne problemy trapiące ludzkość. Można tę dumę odczuwać w okreslonych chwilach na różnych poziomach uogólnienia. Osatnio byłem dumny ze swojej Żony, którą bardzo chwalono na przyjęciu za przygotowane specjały. Czego wszystkim tu obecnym życzę nie wątpiąc, że to życzenie stale się spełnia..
Moją córeczkę we Francji ciągle pocieszają z powodu mało rozgarniętych przywódców. Od pewnego czasu już znacznie mniej na szczęście. A myślę że uzasadnione poczucie dumy jest uznaniem wyrażanym samemu sobie lub własnej wspólnocie. Uznanie jest kierowane na zewnątrz. Poza tym to wszystko kwestia definicji. Potępiam pychę i dumę narodową płynącą z poczucia wyższości. Pochwalam poczucie dumy chwilowe – powstałe na skutek wydarzeń zasługujących na uznanie.
Żeby nie wyszło, że jestem na punkcie dumy narodowej nadmiernie czuły załączam linkę lecącą niezbyt wysoko, ale pasującą do tyematu:
http://buehehe.org/2006-10-01/duma%20narodowa.pps
Znam tyko te jedna, ale chyba siegne po inne Mortona.
Nie, nie myslalam o takim wspomaganiu jak Ochojska, ktora jest NGO i takich organizacji dzialajacych na roznych niwach jest wiele w kazdym kraju. Ochojska nie jest powodem mojej szczegolnej dumy, choc uznaje jej poswiecenie, tak jak uznaje poswiecenie prostej, niewyksztalconej Slowenki Vesny Jones spod Londynu, ktora kazdy zarobiony przez siebie i meza grosz oddaje na ratowanie bezdomnych i dreczonych zwierzat w Grecji. Ich gloria jest ich wlasna gloria i nikt, kto sam nie daje na dobroczynnosc nie ma prawa w tej glorii uczestniczyc. Przyjemnie tez jest jak Szymborska dostaje Nobla, ale nie przlozylam sie w zadnym stopniu do jej wierszy, to i dumna nie mam byc z czego. Moge byc jedynie zadowolona, ze dzieki Noblowi wiecej ludzi przeczyta pare wierszy, ktore mi sie podobaja.
Mysle glownie o pomocy udzielanej przez rzad czy parlament danego kraju. Tu faktycznie trzeba z czegos uszczkanc, trzena wytlumaczyc wlasnym obywatelom, dlaczego np sie przyjmuje na wlasny system opieki socjalnej, a czesto wbrew sporym odlamom opinii publicznej uciekinierow z Rwandy. Albo sie dzieli wlasnymi zapasami na wypadek katastrofy z innymi krajami. Oplaca sie wlasnych lekarzy, zeby pojechali, daje sie wlasne karetki i inny sprzet, ktory moze byc potrzebny wlasnym obywatelom. Wtedy jest z czego byc dumnym – ze np wybralo sie przyzwoitych ludzi do rzadzenia albo ze z moich podatkow pomoze sie komus w swiecie.
Innymi slowy jestem dumna kiedy cos przyzwoitego robi sie w moim uimieniu, choc niekoniecznie o to prosilam.
To weźmy jeszcze szacunek i towarzystwo dla niego, np.: poważanie, respekt, chapeau bas, honory, względy, tolerancja, demokracja, szanowny, wybitny, wyrastający ponad przeciętność, zasłużony, ważny, czcigodny.
W odróżnieniu od pogardy, lekceważenia, bagatelizowania, nieposzanowania, pomiatania, protekcjonalności, bezceremonialności, afrontu, wyzwiska, niegrzeczności, ubliżenia, arogancji, ignorancji, nienawiści, nieżyczliwości, zawiści, agresji, zdrady, nacjonalizmu, szowinizmu, ksenofobii, rasizmu, itp., kiedy szacunku brakuje.
Takie kółko się zatoczyło bo początek był we wzajemnej nieprzychylności Polaków. Ponoć nie tylko Polaków, bo homo homini lupus est. Jakoś w wielu cywilizowanych krajach ta wilcza natura jest głęboko ukryta, bo nieznajomi się do siebie uśmiechają i obcy ludzie się pozdrawiają w sąsiedztwie domu i podwórka, a także w innych miejscach, gdzie ludzi jest mało, na przykład w lesie. Nie wspominam gór, bo tam i u nas zdarzają się wzajemne pozdrowienia. A co najważniejsze ludzie widząc kogoś w kłopotach śpieszą mu z propozycj a pomocy. Kilkakrotnie sam to miło odczułem, np. w Anglii, RFN, Austrii i Czechach. Także w Szwajcarii i we Włoszech ze strony Nimców. Wszyscy ludzie, którzy nam pomagali, zauważyli, że mamy jakiś problem. Jeszcze we Włoszech Holendrzy musieli się bardzo wysilić, żeby ochronić nasz dobytek przed niespodziewaną ulewą. Nie twierdzę, że nie ma Polaków spieszących z pomocą, ale w innych krajach jest to powszechne, u nas raczej wyjątkowe.
Brzucho,
mam do Ciebie pytanie. Program o śledziowej uczcie był filmowany bodajże 7 lipca. Czy odwiedziny w kuchni na statku były tego samego dnia? Pytam, bo zdegustował mnie trochę jadłospis obiadu, na który zostałeś zaproszony. Taki trochę „irlandzki”, bo bardzo kartoflany. Na pierwsze danie kartoflanka, a na drugie ziemniaki, ryba smażona i surówka z kiszonej kapusty 😯 Czy to bieda na przednówku czy po prostu kucharz okrętowy bez fantazji?
Brak powszechności może się brać z niekompetencji? W białostockich autobusach widuję napis „Jeśli chcesz by ci było lżej, ustąp miejsca komuś
komu jest ciężko”. Nic tak nie służy człowiekowi jak pomoc drugiemu.
Stanisławie,
😆 dzięki 😉
Tu Seniorka – korzystam z cudzej maszyny, bo moja wcdina teksty
Tereso
1. na owoce nie można lać spirytusu 98%, bo owoce stwardnirją, nie oddadzą soku. Używamy alkoholu w stężeniu 6- – 70 % (0,5 l spirytusu + 315 ml wody, albo 1 l zwykłej wódki 1,5 szkl spirytusu) Culier wg uważania ale nie więcej niż 35 – 40 dkg na kg owocu.
Owoce moreli w ćwiartkach przesypać cukrem, pzykryć, postawić na 1 dobę w ciepłym miejscu. Następnego dnia zalać alkoholem, dorzucić kilka rozbityvh pestek, szczelnie zakręcić, na 3 tygodmie postawić w słońcu. Potem zlać, butelki trzymać w ciemnych miejscach. Powinny stać co najmniej 2 miesiące. Lepiej dłużej.
Ja mirabelek nie dryluję ale można, czemu nie? Dobrze im robi trochę kardamonu albo odrobina kory cynamonowej. Nalewki śliwkowee muszą długo stać.
Tereso, prawda. Coraz bardziej zaczynamy lubić tych, którym pomogliśmy, a nie lubimy tych, których skrzywdziliśmy, bardziej niż oni nas nie lubią. Przynajmniej mnie się wydaje, że czesto tak jest. Wiadomo, że nic tak nie uszczęśliwia, jak dawanie. Czy to brak kompetencji? Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem. Jeżeli niekompetencją jest to, że nie wiemy, iż dobro dawane uszczęśliwia, to tak. Jeżeli chodzi o brak kompetencji w udzieleniu pomocy, to nie. Najpierw musimy zapytać, w czym możemy pomóc, żeby wiedzieć, ćzy pomoc mieści się w naszych kompetencjach. Myślę, że często brak oferowania pomocy wynika z nieśmiałości, z obawy odrzucenia naszej propozycji. Ale jak często niektórzy zmykają, żeby się tylko w coś nie wplątać.
Mam też takie wrażenie, może nie w pełni uprawnione, że ludzie, którzy lubią docenić smak potraw, są przyjaźniejsi bliźnim od osób, którzy zupełnie jedzenia i picia nie doceniają. Może to sprawa wrażliwości wszystkich zmysłów? Hitler, zdaje się, zupełnie nie znał się na jedzeniu poza tym, że był wegetarianinem. Stalin lubił sobie dogadzać i preferował niektóre potrawy oraz trunki, ale z tego, co lubił, odnoszę wrażenie, że preferował rzeczy luksusowe, niekoniecznie te najsmaczniejsze. Ale tego już nie jestem tak bardzo pewien, bo szczegółów nie pamietam.
Hm! Myślę, że na trudne pytania należy udzielać prostych odpowiedzi.
I dlatego, gdy pada pytanie, czy jestem dumny z tego, że jestem Polakiem, odpowiadam: -Tak, jestem dumny!
A dlaczego? A dlatego!
Wyszło sentymentalnie, pompatycznie i komiksowo? …A niech tam! 😉
Pyro, dziękuję. Zrobię i pozwolę stać długo. Będzie żółta?
Tereso – gotowe nalewki muszą unikać światła, bo tracą kolor. Dlatego trzymamy je w piwnicy, szafkach itp. Tak, będą żółte. Najładniejszą żółtą barwę mają pigwówki. Możemy też zrobić sobie listkówkę, wódkę intensywnie zieloną. Rzecz w tym, że należy nalać w kieliszki i resztę natychmiast do kredensu. Nawet w świetle żarówek szybko traci kolor i zamiast zielonej, robi się koloru jesiennych, brunatnych liści.
Stanisławie
Mówiąc czy pisząc o kimś TEN , mamy na myśli kogoś obcego , raczej nieznajomego. Nie wyobrażam sobie aby zakochana dziewczyna powiedziała o swoim chłopaku TEN.
Mickiewicz tłumacząc wiersz Goethego myślał jednak o obcym kraju , owszem o kraju zaprzyjaźnionym , do którego się jeździ, ale który nie jest moją ojczyzną. Pan Lulek zwracając uwagę na używany zwrot TEN KRAJ świetnie to rozumie i czuje jako wieloletni emigrant. Znaczenie i wydźwięk słów są jednak ważne.
Tereso należy ci się Nagroda Nobla z literatury. O takiej interpretacji słowa DUMA , nigdy bym nie pomyślał 😉
Szczeniaki to nawet z poważnych dyskusji lubią wygrzebać zabawną kość. Toteż z rozbawieniem przyjąłem do wiadomości, że najwyraźniej w niektórych dziedzinach Polacy są nie do pobicia. Nawet do Afganistanu zostali wysłani po to, żeby zapijać tamtejszych partyzantów. Kto nie wierzy, niech uważnie przeczyta Stanisława o 12.17 🙂
Jedno mnie tylko dziwi – że wcześniej z tą misją nie poradzili sobie Rosjanie! 😯
Przepraszam, nie mam kiedy poczytać dokładnie wszystkich komentarzy, ale zerknęłam ,a tu temat patriotyczny. Skojarzyło mi się z piosenką (chyba jedyną którą bardzo lubię) Rosiewicza „Pytasz mnie”
Pytasz mnie, Co właściwie cię tu trzyma?
Mówisz mi – że nad Polską szare mgły
Pytasz mnie- Czy rodzina czy dziewczyna?
I cóż ja, i cóż ja odpowiem ci?
Może to ten szczególny kolor nieba
Moze to tu przeżytych tyle lat
Może to ten pszeniczny zapach chleba
Może to pochylone strzechy chat.
Może to przeznaczenie
zapisane w gwiazdach
może przed domem ten wiosenny zapach bzu
może bociany co wracają tu do gniazda
coś co każe im powracać tu
Mówisz mi, że inaczej żyją ludzie
mówisz mi, że gdzieś ludzie żyją lżej
Mówisz mi krótki sierpień długi grudzień
Mówisz mi długie noce, krótkie dnie
Mówisz mi słuchaj stary, jedno życie
Mówisz mi spakuj rzeczy, wyjedź stąd
Mówisz mi wstań i spakuj się o świcie,
czy to warto tak pod górę, tak pod prąd?
Może to przeznaczenie zapisane w gwiazdach
Może przed domem ten wiosenny zapach bzu
Może bociany co wracają tu do gniazda
Coś co każe im powracać tu
Może to zapomniana dawno gdzieś muzyka
Moze melodia która w sercu cicho brzmi
Może mazurki, może walce Fryderyka
może nadzieja doczekania lepszych dni?
Wiem patetyczne, ale podoba mi się.
http://bletilla.wrzuta.pl/audio/ySk28MZ3EX/
Dariusz
ta knajpa w Lublinie to Hades
tatary jak się patrzy
ale na sało (nie słoninę) w czekoladzie
to trzeba się załapać na bankiet jakiś
choć kto wie
jak ładnie ich poprosić to zrobią
(zapewne Bikont o tym pisał, widziałem jego wpis w menu)
:::
Stanisławie
w następną sobotę będzie odcinek o Starce
15to letnie należą do jednych z bardziej udanych
:::
Pyro
Jaroty leżą już w obrębie miasta
właśnie mieszkam w bezpośrednim pobliżu
(nie połapiesz się co i jak, bo jak dziś wsiadłem w busik z napisem Jaroty
to do domu darłem z kamasza ponad kilometr)
:::
nemo
kręciliśmy to 8 lipca, ale to bez znaczenia
za moich czasów kuchnia okrętowa słynęła z jakości
teraz ryba jest dwa razy w tygodniu (ponownie w piątek na kolację)
ale takiego zestawu bym się wstydził dać na obiad
zwłaszcza, że na pokładzie byli goście
(pomijając nas, to była rodzina I oficera)
nie usprawiedliwia kucharza, że statek stał w porcie (remont)
i byli prawie sami daymani
a u nich rachunek prosty – obiad zjedzony/dzień zaliczony
zazwyczaj jak opowiadam jak (i jak często) jada się na statku
to ludziom oczęta bieleją
a może wszystko się zmieniło? …na gorsze?
Bobiku,
ja to też zauważyłam, ale nawet zdjęcia z zapitym talibem nie przypadłyby mi do gustu 🙁
Uwaga, ostrzeżenie – dla posiadaczy ogrodów i osób bywających w ogrodach
Miałam to napisać zaraz po przyjeździe, ale…
Otóż Ryba zauważyła na malwach, różach i daliach jakiś biały nalot, proszek czy coś. Chciała obejrzeć i dotknęła liścia. Z krzykiem puściła, rękę myła pod bieżącą wodą dłuższą chwilę, ale mycie nie pomogło – trzy palce lewej ręki dorobiły się w mgnieniu oka wielkich pęcherzy, dłoń obrzęku, a śwędziało jak po meszkach. Dwa dni piła dużo wapnia, przykładała cytrynę i lód na trzeci dzień wreszcie zaczęło ustępować. Nie wiadomo co to jest (tzn my nie wiemy) wiadomo, że ma parzydełka, przy których pokrzywa jest balsamem. Więc uważajcie i jak będzie biały nalot w żadnym wypadku nie dotykać gołą ręką.
Brzucho,
no właśnie, statek stał w porcie, jaki problem kupić ogórki, pomidory, kolorowe warzywa… Toż to było menu gorsze, niż w stołówce studenckiej za Gierka 🙁 Mnie się zdaje, że to był kucharz bez kwalifikacji, a już na pewno bez ambicji 🙁
Nemo,
prezydium ustaliło termin na wrześnień już podczas ubiegłego Zjazdu, klepaliśmy o tym od samego początku, ja jeszcze chyba tuż-pozjazdowo z Polski. Wrzesień, bo już po stonce wakacyjnej, a pogoda ciągle piękna, no i jakoś tak wrzesień wszystkim spasował i tak zostało. Przyznam, że mnie ze względu na nieco tańsze niż czerwiec-sierpień loty i tak dalej wrzesień zawsze pasuje. Ponadto przyznam się, że wrzesień na pierwszy Zjazd ja zaproponowałam 😉
W tym roku równie autokratycznie i bez konsultacji prezydium Zjazdowe ustali czas i miejsce, jako że nieobecni nie mają racji 😉
nemo
kucharz bez ambicji
bo na wylocie
(za kilka miesięcy przechodzi na emeryturę)
ale chyba nigdy nie wzniósł się na wyżyny kunsztu
to tak łatwo nie przechodzi
Kiedyś pisałam o kucharzu z załogi Matrosa. Grozili mu śmiercią i to nie gwałtowną. Brzucho – nadal po staremu = albo kucharz lubi swoją robotę, albo nadaje się na pokarm dla ryb.
Cztery lata temu bylysmy z Renatka goscmi na Pogorii, na ktorej prowadzilysmy wyklady i zajecia ze studentami dziennikarstwa a jednoczesnie plywalysmy 10 dni po MOrzy Srodziemnym, zatrzymujac sie w roznych atrakcyjnych portach.
Kuchnia na Pogorii byla genialna, cook mlodziutki, ale utalentiwany i entuzjastyczny. Procz normalnych codziennych posilkow, zdarzaly sie jeszcze paniom redaktorkom specjalne kolacje ze starszymi oficerami u Kapitana. No, powiem Wan te szarlotki z jablkiem i serami, zakrapiane dobrtm winem i scotchem (ten ostatni, to juz tworczy wklad pan redaktorek) byly pamietne! Wszystkie ciasta z jablkiem musze byc jedzone w towarzystwie sera. Bo jak wiadomo:
Apple pie and no cheese
Is like a kiss without a squeeze!
Nirrod, Brzucho – dziękuję Wam.
Wygooglałem również artykuł z Newsweeka z 2006 r – były ceny:
– sało w czekoladzie po 1 zł
– tatary 13 – 15 zł
a w menu na stronie internetowej faktycznie sała nie znalazłem…
Brzucho – z przyjemnością obejrzałem śledziożerców, tylko gdzie tego spróbować ? …
Alicjo, czy chcialas mi cos powiedziec? To poprosze tu. Bedze bardziej elegancko. Zwlaszcza kiedy odpowiadasz mi na pytania, ktorych nie przyszloby mi do glowy zadawac.
Salo w czekoladzie? Brrr…
Salo bez czekolady? Brrrr…
Dariusz
Noc Śledziożerców jest niepowtarzalna
ale jeśli ktoś zajdzie do lokalu pod przydługą nazwą
(w skrócie – Na Kuncu korytarza)
to zawsze dostanie kilka śledzi do wyboru
w tym legendarnego matiasa na sałatce ziemniaczanej z estragonem
:::
zamysł był taki, aby wytworzyć ciśnienie na impreze
no i się udało
teraz pracujemy, aby przeistoczyć ją w działania masowe
zamysł już jest (a nawet kilka)
i będzie omawiany na kolejnej Nocy jesienią
..a w przyszłym roku!
tak mi przyszło do głowy
że jeśli ktoś będzie w Szczecinie
a odwiedzi Na Kuncu…
koniecznie powinien się powołać na oglądany program
na mnie, na famę Nocy
sprawi tym niewymowną przyjemność Bolkowi
a i zapewne zostanie ekstra potraktowany
Heleno,
napisałam tam, gdzie zamieściłaś wpis. Uważam, że blog Owczarka dobrze się trzyma i nie wymaga ratowania, tak mi się wydaje. A jeżeli jest tam nudno, no to… komu nudno, temu nudno, mnie nie 😉
Chodzi mi o to, że bywają blogi – i blogi, tam panuje inna atmosfera, niż tutaj czy w sąsiednim ulubionym muzycznym. Luz i Smadny – co w tym złego?
Jestem osobą bezpośrednią, napisałam, co myślę, bez intencji obrażania Ciebie czy kogokolwiek innego, nie dopatruj się ataku na siebie (bo ja to tak odczytałam).
p.s.Jeszcze jeden przykład, jacy ci Kanadyjczycy są. Byłam w sklepie za rogiem – na piechotę, ale rozpadało sie nieoczekiwanie, więc wskoczyłam w autobus w drodze powrotnej. Przystanek „na żądanie”, bo jak nikt nie stoi na przystanku, to autobus się nie zatrzyma. Wysiadam i mówię do kierowcy – thank you
On do mnie – your welcome, have nice day.
Ja do niego – you too.
To jest tutejsza norma, bo jak to tak, wysiąść bez słowa? Zaznaczam, że w godzinach tłoku itd. pasażerowie i tak klepią te swoje „thank you”, a kierowca swoje.
Alu, nie krec. Nie zameiszczalam tam wpisu. Nie proponowalam niczego ratowania. Mie napisalam, ze cos jest w nim zlego. Wroc i przeczytaj co napisalam na TYM blogu.
A skoro na TYM, to WYPADA, zebys nie rozrabiala, tylko odpowiadala mi TU, skoro odpowiedz jest skieriwana do MNIE.
Heleno, a co to jest?
# ***** pisze:
2008-07-30 o godz. 17:34
Helena pisze:
2008-07-30 o godz. 09:40
Ach, Panie Lonzio, jeszcze zanim kliknelam na link. wiedzialam, ze o ten wlasnie film chodzi! Widzialam go, bo uwielbiam i Diane Keaton (ktora kulkakrotnie widzialam na scenie) i Jacka Nicholsona. Film mily, eskapistyczny i nie do konca prawdziwy. Choc i takie filmy sa potrzebne.
W zyciu jednak milosc, jesli przychodzi po piezdziesiatce, jest najczesciej naznaczona tragizmem, smiercia, upokorzeniem, odrzuceniem, niepewnoscia jutra. Czy nie warto tej ceny za milosc placic? Warto! Dalabym sie posiekac, ze warto.
Alicja ma oczywiscie racje, ze urodziny nie sa idealna okazja do brutalnej szczerosci.
Ale moje drobne (mam nadzieje) prowokacje, biora sie ze strachu, aby to miejsce, gdzie sie spotykamy, nie przerodzilo sie w takie jak na sasiednim blogu, gdzie juz niemal wylacznie wznosi sie kielicha i sklada sie sobie zyczenia i stare przeboje. Niezaleznie od tego jak blyskotliwy, madry czy zabawny wpis Gospodarza poprzedza ten rytual. Wieje stamtad poczciwa nuda, dlatego, ze dwoch czy trzech blogowiczow narzucilo taka wlasnie atmosfere rozmow. Wiec wiekszosc ludzi ( i kotow), ktora jeszcze rok temu znakomicuie sie bawila w swoim towarzystwie, stamtad po prostu pouciekala. Mowie to bez Schadenfreude, bo chcialabym aby ten blog trwal, a nie umieral smiercia naturalna.
Ance oczywiscie zycze jak najlepiej. Osiagniecie pewnej granicy wiekowej rzeczywoscie daje spora wolnosc bycia tym czym sie chce i czym sie jeste po odrzuceniu konwenansow – jak w tym popularnym przypomnianym przeze mnie wierszu, za ktorym zreszta nie przeapdam. Mam nadzieje, ze jeszcze nie teraz, ale za 10-15 lat sprawi sobie fioletowy kapelusz, a kazdy gowniarz, ktory sie odezwie do niej per Darling dostanie taka odprawe, ze mu w kosc pojdzie.
Pan Lonzio pisze:
2008-07-30 o godz. 12:57
Miejmy tylko nadzieję, że nie będzie to kapelusz z moherowej włóczki
No chyba głupia nie jestem i potrafię czytać…
Ja jestem spokojna i daleka od rozrabiania. Odpowiedz jest skierowana do Ciebie i ***** , bo przynajmniej mnie wynika z tych wpisów, ze to jest jedna i ta sama osoba. Nie jest? To bardzo przepraszam.
A ja kocham dzisiaj Grecje!!
Leniuchowalam(smy) caly dzien.Na kolacje przywolalismy zarelko z greckiej restauracjii.Byla to proba nowo-otwartej restauracji.Jedzienie dobre,chociaz mogloby byc ladniej pakowane.Ale pierwsze koty za ploty…
Moj gazda poszedl po piwko,i cos dlugo nie wraca,wiec sama sie pofatyguje i wzniose spoznione toasty za wszyskich teraz i przed tem solenizantow-Niech Zyja!!!
Hej.
Jest zasadnicza roznica miedzy wpisem podpisanym moim imieniem a zacytoaniem mojego wpisu, ktirego szukalas i znalezc nie moglas. Jest takze roznica miedzy krytyka i checia zmiany a moja obserwqacja co do tego co sie dzieje na sasiednim blogu i wyciagnieciem z tego wnisokow DLA MNIE SAMEJ : nie chcialabym aby cos podobnego stalo sie tu.
No, ale przyjmuje przeproszenie za niezrecznosc Twojej interwencji.
Mam nadzieje, ze wyjasnilysmy sytuacje.
Gdyby to nie było takie groteskowe, wstałabym w tym miejscu od stołu , jak dama klasowa z pensji pani Latter, z okrzykiem „Spokojnie panienki! Do klas proszę” Od inteligenckiego gadania świat lepszy nie będzie, a w ogóle to „Róbmy swoje” i duma nie duma – róbmy tak, żeby przynajmniej wstydzić się nie było za co.
Ja też chcę być przeproszona za krętaczkę, a co! 🙂
Kategoryczna okropnie jesteś, Heleno. Piszę o tym dlatego, że już mniej więcej (lata prawie 2 na blogu) i wydaje mi się, że w miarę Cię poznałam. Mówiliśmy całkiem niedawno o tym, ze komentarze na blogu z musu powinny być skrótowe. Stąd nieporozumienia – napisać coś, a Ty zaraz chwytasz za dwururkę (…ja też? :shock:)
A tu wystarczy spokojnie, zadać pare pytań (byle nie pod scianę!!!) i wyjaśnic sprawę. Szkoda nerw, i jak Ana napisała, Smadnego albo margaritę walnąć 🙂
Aż z tego wszystkiego zapomniałam, za co miał być dziś toast? I go nie wzniosłam, co gorsza 🙁
Przepraszam za kretaczke 🙂 🙂 🙂
No to bęc, co tam kto ma pod ręką, bo toast spózniony 🙂
Toasty, jak wiadomo, tutaj się wznosi codziennie o godz. 20-tej czasu polskiego 😉
A u mnie znowu leje deszcz 🙁
Ja też przepraszam, że się wtrącam ale mam pytanie dotyczące dzisiejszego tematu:
Czy „Irish coffee” to rzeczywiście irlandzki napój? Nigdy nie byłem w Irlandii to nie wiem. Gdyby ktoś wiedział to bardzo proszę o odpowiedź bo była u nas tu kiedyś dyskusja na ten temat i zdania pozostały podzielone.
Alicja jest tutaj przewodniczącą. Żartuję oczywiście i chcę przeprosić nemo że ją strofowałam za opaczne zrozumienie mojego wpisu. Jesteście literatki a ja piszę co myślę bez podtekstu. W każdym razie robie nalewki i czytam o nich z ciekawością. pozdrawiam
Byłam na polu, dokładniej – łące. Horyzont daleko, daleko, widoczność najsłuszniejsza, dojazd 30 km w większości wąską drogą przez las. Wrociłam w woalu z ożywczego powietrza zawijanego delikatnym zefirem. Boskie uczucie.
czereśnio!!!
Tylko nie przewodnicząca! I ja robię na drutach, jeśli juz o profesjach mowa 🙂
http://alicja.homelinux.com/knitart/
Spoza nas
nie bój się chodzenia po wodzie
nieudanego życia
wszystkiego najlepszego
dokładnej sumy niedokładnych danych
miłości nie dla ciebie
czekania na nikogo
przytul ten czas nieludzki
swe ucho do poduszki
bo to co nas spotyka
przychodzi spoza nas
Ks. Jan Twardowski
Warto czasem zatknąć rewolucyjny sztandar na barykadzie i zbawianie świata zostawić innym…
Dla świętego spokoju nas samych i najbliższych nam osób.
W konflikcie Ja – Cały Świat stań na chwilę po stronie Świata . Zobaczysz wtedy kim jesteś.
Pan Lonzio
p.s.
Ja wiem, że tę stronę trzeba przerobić – nawet zeskanowałam wszystkie zdjecia na nowo i przygotowałam materiał, ale ci informatycy, których karmię, poję i w ogóle mam dla nich wiele zrozumienia, ciągle nie maja czasu na takie drobne sprawy. Pogonić ich? Zdjęcie „wstępne” jest stare – o cholera…’97?!!!
Obie moje Bliźniaczki należą do Towarzystwa Polsko – Irlandzkiego (Ryba sobie nawet męża z wyprawy do Irlandii przywiozła) Fatalnie się składa, że Młodsza rozłożona na łopatki i szukać nie będzie, ale gdzieś w domu są przepisy irlandzkie, oryginalne, tłumaczone na polski. Swego czasu Młodsza robiła Dzień Irlandzki w szkole i te przepisy wisiały na tablicach (ok 12) Niestety – nie pamiętam ich , a sama nigdy tego nie robiłam. Zwróciłam tylko uwagę, że to kuchnia bardzo biednego kraju. Ciekawie wyglądał tylko przepis na domowy chleb na sodzie. Pozostałe potrawy nie na polski gust. Szczytem rozpusty bodajże była biała kapusta z wieprzowiną i ziemniaki ze śmietaną i masłem.
Alicjo ładna z Ciebie pani przewodnicząca włóczkowa. Dawno temu gdy w szkole były prace ręczne kazano nam zrobić szalik. Mój miał kształt trójkąta . To było komiczne dzieło, do dzisiaj się z niego śmiejemy.
Mam kochanych gości, więc bardzo krótko. Nie odczuwam słowa ten jako odnoszącego sie do obcego. Może to bardziej by pasowało do słowa tamten. A może posługiwanie się innymi jezykami z „the”, ‚le” czy „der” sprawiło, że straciłem trochę wyczucie i używam „ten” bez potrzeby. Na pewno „ten kraj” jest moim krajem.
Czy ktoś watpi, że nasi żołnierze pojechali do Afganistanu zabijać Talibów? W tym byli szkoleni i po to pojechali. Nie ma programu gospodarczego ani jakiegokolwiek programu rozwoju dla tamtego kraju. Jest tylko plan militarny i dlatego jest to misja beznadziejna.
Program o starce obejrzę z zainteresowanioem. Wszystkich pozdrawiam
Irish coffee jest wynalazliem bodaj z czasow amerykanskiej prohibicji. Irlandczycy, jako narod trunkowy i dlategio tak nam bliski, najbardziej cierpieli w czasach kiedy sprzedaz alkoholu byla zakazana, zas policja robila czeste naloty na „bary kawowe”, sprawdzajac co sie tam pije. Wowczas schowanie whiskey z bimbrowni w filizance kawy ze smietanka bylo niezbednym zabiegiem .
Nic nie zrozumialam z wywodu Pana Lonzio. Jestes Pan za zbawianiem swiata czy za „zostawianiem tego innym”? I co robimy ze zbawianiem np. ojczyzny? Np kiedy najda ja obce wojska? Czy zostawiamy to innym czy jednak wlozymy pantofle i wyjdziemy zobaczyc co sie dzieje?!
Uważa się za udowodnione, że Irish Coffee została wynaleziona w latach 1940-ych w Irlandii.
„Uważa się, że napój po raz pierwszy przygotował szef fortu lotniczego Foynes (prekursora Shannon International Airport), Joseph Sheridan, który podawał go dla rozgrzania podróżnym przemierzającym Atlantyk. Stanton Delaplane, piszący dla San Francisco Chronicle miał przekonać bar Buena Vista w San Francisco do rozpoczęcia podawania kawy 10 listopada 1952. Obecnie lokal jest rozsławiony dzięki serwowaniu wyśmienitej Irish coffee.”
Żródło Wikipedia wg. * Hannes Bertschi/Marcus Reckewitz, Von Absinth bis Zabaione, Berlin 2002, S. 160 ff.
Czereśnio,
nie przejmuj się 😉 Na początku każdy mnie strofuje, z czasem coraz rzadziej 😉 No chyba, że znowu wygrywam jakąś nagrodę 😎
…a czy to w ostatecznym rozrachunku ważne, co się uważa i kto uważa? 🙂
Dobry schabowy to jest dobry schabowy 🙂
I tu się udaję w kierunku kuchni, bo pora, nieco przesunięta przez deszcz, na okołoobiadowe sprawy.
🙂
By 1942 the Restaurant was up and running with Chef Joe Sheridan now employed.
One night a flight left Foynes for Botwood, Newfoundland and then on to New York. However due to bad weather conditions on the North Atlantic the Captain decided to return to Foynes – not an unusual occurrence. The Restaurant was informed to prepare food and drink, as the passengers would be cold and miserable.
Joe Sheridan, was serving coffee and he thought that a little drop of something stronger might warm them up so he added a drop of Irish Whiskey to their coffee. A surprised American passenger asked ?is this Brazilian coffee??, ?No? Joe said, ?That?s Irish Coffee?. From then on Irish Coffee became the official welcoming drink at Foynes Airport.
Alicjo,
jeśli Szczypior pyta, to uprzejmie jest odpowiedzieć, co się uważa 😉
U mnie też leje i jest kolejna burza 😯
nemo cieszę sie że wygrałaś książki i chyba inni też Ci życzą miłego czytania. Ja bardzo cenie sobie rośliny i ich cenne właściwości, nie tylko w leczeniu chorób ale i w kuchni. Nawet nie zdajemy sobie sprawy jak wiele preparatów gotowych do sprzedaży pod postacią tabletek jest pochodzenia roślinnego. Dzisiaj u mnie na obiad była cukinia/ nie w tabletkach/ duszona, którą bardzo lubię.
dobranoc
Czereśnio,
dzisiaj udało mi się wcisnąć sąsiadce dwie cukinie, a tu już rosną następne… Jutro zrobię ratatouille, bo dojrzewają również bakłażany, a w kolejce na zebranie czekają brokuły, fasolka, kapusta włoska i biała, wszystko naraz 😯 W ubiegłym roku były akurat pustki po wielkim gradobiciu, teraz jest nadmiar, ale burzowo i gradowo ma być do końca tygodnia 😯 Powoli zaczynam rozumieć problemy gospodarki socjalistycznej z klęską urodzaju 😉
Na obiad była marchewka duszona z groszkiem cukrowym, na kolację spaghetti al pesto z własnej bazylii, jutro – coś kapustowatego, no i codziennie mizeria…
Witam serdecznie…
Przepadlam na pare dobrych miesiecy, intensywne zycie zawodowe nie pozwala mi harcowac na blogu, a chcialaby dusza… Ale podgladam od czasu do czasu, a dzis temat mi bliski, bo ja akurat w Irlandii mieszkam. A z tego, co zauwazylam, to nasza spora w koncu diaspora niechetna do podzielenia sie doswiadczeniami kuchni irlandzkiej.
Pyra ma sporo racji, piszac, ze kuchnia irlandzka to kuchnia narodu biednego. W dodatku polnocny klimat mocno ograniczal w przeszlosci wybor produktow, wiec wszystko krecilo sie kolo chleba, ziemniakow, kapustowatych (jarmuz!), rzep, mies i nabialu.
Ale niektore potrawy irlandzkie, chociaz bardzo proste, jezeli tylko sa dobrze przyrzadzone, moga naprawde cieszyc podniebienie. Przykladem moze byc chociazby szmaragdowy, jak sama Wyspa, colcannon. Jest to puree z ziemniakow i jarmuzu wlasnie z dodatkami. Tradycyjnie podawane w Halloween (z pieniazkiem w srodku). Proste, znakomite danie. Tutaj podam sznureczek do nieco mniej ortodoksyjnej wersji (za to ladnej na talerzu):
http://thepassionatecook.typepad.com/thepassionatecook/2007/01/irish_colcannon.html
A ja chcialam przede wszystkim dodac, ze w Irlandii jest fantastyczny nabial, wolowina i jagniecina. Pewnie dlatego, ze krowy i owce pasa sie do woli przez caly rok na zielonej trawie. Maslo jest przepyszne. W Polsce i w innych krajach europejskich, w ktorych mieszkalam, nie jadalam go prawie wcale, a teraz mam zawsze dyzurna kostke w lodowce. Mleko, jogurty, smietana – moim skromnym zdaniem – jedne z najlepszych. Takze mieso jest jedrne, soczyste, wyjatkowo smaczne. Ale wystarczy przejechac przez Zielona Wyspe, zeby zrozumiec, ze tutaj hodowla intensywna, gdzie krowy stoja stloczone w betonowych barakach i nigdy nie widza slonca, nie istnieje. Kraj jest pelen pastwisk, a na pastwiskach az gesto od zwierzyny…
Zreszta Irlandia jest potega w produkcji hodowlanej i eksportuje ogromne ilosci wolowiny, jagnieciny i produktów mlecznych na caly swiat.
Co ciekawe, czytalam niedawno, ze w 1596 r. angielscy dowodcy wyslali raport wladzom, iz najlepszym miesiacem do przeprowadzenia ataku na Irlandie mial byc luty, a wystrzegac sie nalezalo wszelkich operacji militarnych w lecie, gdyz wowczas Irlandczycy, spozywajacy mnostwo mleka i masla w sezonie, byli dzieki temu szalenie silni i nie do pobicia 🙂
W polskich supermarketach widzialam maslo Kerrygold, ale nie porownywalam produktu lokalnego z eksportowanym, wiec nie biore odpowiedzialnosci 😉
Byc moze w samolocie. Ale ja widzialam filizanki do Irish Coffe z lat trzydziestych – waskie fajansowe z raczka, na wysokiej stopce z napisem Irish Coffee. Byly w szafie we florydzkim mieszkaniu mojej Mamy, jak sie tam wprowadzila. Potem je chyba wyrzucila albo komus oddala.
Dekoracja ich byla typowa z lat trzydziestych – art deco w typowych kolorach – pomaranczowy i jasny zgnilo zielony w troche geometryczne widoczki. Nie byla to niestety Clarice Cliff, za ktora dzis placa majatek.
A moze byly to filizanki wspolczesne z anachronicznym wzorem? Watpie.
Potrawy z jarmużem to dopiero w zimie, ale ten colcannon wygląda bardzo apetycznie 🙂
Od wielu lat piekę ciasto zwane Irish Kerry Cake z jabłkami i irlandzką whiskey. Je się ciepłe z dodatkiem lodów waniliowych.
O, przypomnialo mi sie jeszcze cos zabawnego zwiazanego z kuchnia irlandzka.
Dublinskim signature dish (niestety bije mocno po kieszeni) jest homar w sosie smietanowym z dodatkiem whiskey. Nazywa sie to danie wyjatkowo sugestywnie: the Dublin Lawyer, czyli dublinski prawnik 😉
Paddy Sammon w swojej swietnej ksiazce „Greenspeak. Ireland in her own words” probuje wyjasnic etymologie tej nazwy, stwierdzajac kolorystyczne podobienstwo homara oraz nosa zapijaczonego irlandzkiego prawnika 🙂
Curiosa, przyjemnie poczytac, ze tam hodowla tak wyglada jak opisujesz.
Nigdy nie bylam w Irlandii i znam ja glownie z namietnego czytania powiesci (zwlaszcza wczesnych) i opowiadan Maeve Binchy, ktora, nawiasem mowiac gdzies kolo mnie w zachodnim Londynie ponoc mieszka. Czytalam to w jakims pismie.
Przeczytalam absolutnie wszystko co napisala. Ostatnie ksiazki b. niedobre, rozczarowujace, juz wedle jakiejs sztampy. Ale wczesniejsze – znakomite.
Nemo mila,
A jarmuz na grzadce masz? 🙂
Ciasta tez sa smaczne, chociaz zupelnie nie wyrafinowane. Sprawiaja wrazenie, jak gdyby wyszly spod reki niezbyt wprawnej gospodyni. Ale maja swoj charme i bardzo domowy aromat i smak.
Curiosa,
jarmuż posadzę pod koniec sierpnia, jeszcze nawet nie ma sadzonek. To roślina, która najlepiej smakuje w zimie, bo w chłodzie wytwarza najdelikatniejsze liście, zwłaszcza po przymrozkach, których pewnie w Irlandii nie ma. Ciasta „domowe” nie zawierają może tylu ulepszaczy i nadmuchiwaczy oraz utwardzonego oleju palmowego i cukru, co wyrafinowane produkty cukiernicze. Mam taką nadzieję 😉
Curiosa, prawda to, że w Irlandii jest sporo polskich kucharzy?
Nemo,
na co ja nie odpowiedziałam Szczypioru?! Nemo strofuje, nie ja! 😉
(ja chwilowo od jakiegoś czasu w kuchni, a teraz po obiedzie też trochę zabiegana – dopijam szklanke wina przyobiedniego).
Tak pomyslalam, Heleno, ze ten opis hodowli ucieszy wlasnie Ciebie.
Ja uwielbiam podrozowac po Irlandii wlasnie ze wzgledu na te widoki pastwisk. Szczegolnie urokliwe jest to na wiosne, kiedy wokol statecznie przezuwajacych mam brykaja mlode cielaczki, jagniatka i zrebieta. Cudne widoki.
Te bydlatka wygladaja na autentycznie szczesliwe ze swojej doli.
I tak, jak powiadam, smak produktów jest nieporownywalny.
Ostatnio bylam w Izraelu na urlopie. Kraj zachwycil mnie calkowicie. Za to maslo i caly nabial byly niejadalne. Maslo jakby z wosku. Nie dziwota, skoro hodowla bydla odbywa sie tam wylacznie intensywnie.
W temacie hodowli: drobniejsza zwierzyna tez jest traktowana po ludzku – chociaz to juz trudniej sprawdzic, bo sie tak nie rzucaja w oczy. Chodzi mi o wszedzie obecne w ofercie handlowej kurczaki i jajka znoszone przez kury hodowane w naturalnych warunkach. Przypuszczam, ze jest to takze pewna zdrowa moda… i tu nie jestem pewna, czy jest to moda na respektowanie praw zwierzat, czy bardziej moda na tradycyjne walory smakowe i ekologiczna hodowle / uprawe. Ale nawet w kartach dan w restauracjach podkresla sie „free-range” (czyli pochodzace z naturalnej hodowli). I w sumie te jajka nabywane tutaj w pudeleczkach maja podobne „oznaczenia” natury, jak przywozone w Polsce od rodzinki na wsi 🙂 tu sie przyklei do skorupki jakies piorko, tu slomka (nie wspomne, czym, ekhm, ekhm…).
Pewnie jeszcze przypomni mi sie jakas anegdota, to dopisze.
curioso, ten jarmuz z ziemniakami wielce interesujacy. Kolazanka moja robila colcannon z kapusta. Mnie on troche przypomina takie danie parzybroda, ktore robila moja Mama (polane sloninka, nie maslm jednakowoz) milion lat temu. Tez gulasz barani z ziemniakami to chyba irlandzka kuchnia.
B. marze o zwiedzeniu Irlandii. Wydaje mi sie, ze Binchy tam mieszka, gdzies kolo Dublina.
Exploring Irish Coffee – historia i przyrządzanie, z obrazkami:
http://www.coffeegeek.com/opinions/mixologist/11-04-2006
Alicjo,
ja odpowiedziałam, a Ty zbagatelizowałaś moją odpowiedź, albo pytanie Szczypiora
„?a czy to w ostatecznym rozrachunku ważne, co się uważa i kto uważa? 🙂
Dobry schabowy to jest dobry schabowy 🙂 „
Tak, Tereso, naprawde sporo!
Zdarza sie, ze zaczynaja od zmywaka albo kelnerowania, a potem lapia bakcyla i pna sie w gore. Czesto rownolegle zdobywajac profesjonalne wysztalcenie, np. tytul licencjata czy magistra sztuk kulinarnych. Master of Culinary Arts 🙂 to brzmi dumnie.
W sumie w ostatnich latach kuchnie restauracyjne w Irlandii w duzej czesci byly opanowane przez basen Morza Srodziemnego, Wlosi, Hiszpanie, mieszkancy Magrebu. Polacy kojarzyli sie raczej z sektorem budowlanym. Ale teraz robi sie to takze dosyc popularna profesja wsrod Polakow.
Restauracje stoja tutaj na wysokim poziomie i jest to naprawde swietna szkola cuisine moderne, a takze nowoczesnego zarzadzania kuchnia przy duzym przerobie! Bo tutaj sie bardzo czesto jada na miescie (moze ze wzgledu na slaba w sumie kuchnie lokalna). Kazda szanujaca sie restauracja wieczorem zapelni lokal na co najmniej 2, jesli nie 3 zmiany (sittingi). Naprawde w tym biznesie jest ruch. I sadze, ze Polacy, ktorzy tutaj pracuja w zawodzie szefa kuchni (a sa to glownie ludzie mlodzi), fantastycznie inwestuja w swoja przyszlosc.
No i powoli opanowujemy tez piekarnie i cukiernie 😉
…O, doczytałam do tyłu.
Ja nie jestem z Irlandii, więc się nie znam, zwłaszcza na whiskey. Piwo i owszem, ale wcale nie przepadam za jednym czy drugim, wymienionym przez Gospodarza.
Jeśli chodzi o piwo – Belgia rulez 🙂
Ja jestem kobieta winna, a latem w czasach upałów – piwna.
Dziękuję, Curioso. Do niedawna wiedziałam, że syn warszawskiej koleżanki zasmakował w tym fachu i po kilku latach w Warszawie, potem w Poznaniu wyjechał właśnie do Irlandii i bardzo jest zadowolony z decyzji, a jest tam już około pięciu lat. Potem inni mówili, że kucharzy z Polski jest tam więcej i to się właśnie potwierdziło.
Tu wzruszajacy kawalek social history:
Coffee in Britain
The first coffeehouse in England was opened by a Lebanese Jew. Women were not allowed in coffeehouses, and in London, the anonymous 1674 „Women’s Petition Against Coffee” complained:
??the Excessive Use of that Newfangled, Abominable, Heathenish Liquor called COFFEE has Eunucht our Husbands, and Crippled our more kind Gallants, that they are become as Impotent, as Age?.
Tak wiec uwazajcie chlopaki!
o, a miało być o Irish cream ! Tym bardziej sie nie znam 😉
Heleno,
Buena Vista Cafe w San Francisco szczyci się tym, że jako pierwsza w USA serwuje Irish Coffee od 1952 roku, więc te filiżanki musiały być z późniejszego okresu.
Dopadl mnie syndrom Pana Lulka.
Juz 3 razy wcielo mi komentarz…
Do Maeve Binchy zrazilam sie niestety na samym wstepie, kiedy obejrzalam w kinie premiere ?The Tara Road? na podstawie jej powiesci. Stwierdzilam wówczas, ze po ksiazki tej autorki nie ma co siegac. Sztampa, jak się Helena wyrazila. Ale skoro polecasz jej wczesniejsza tworczosc, to pogrzebie i sie skusze.
Zaserwuje jeszcze ostatnia anegdotke z rzeczywistosci wyspiarskiej i grzecznie dygne i rozstane sie z blogiem.
Anegdota dotyczy lososia wedzonego, który tutaj jest wspanialy.
W irlandzkich rozporzadzeniach istnieje enigmatyczne rozroznienie pomiedzy ?Irish smoked salmon? i ?smoked Irish salmon?. ?Smoked Irish salmon? posiada dwa irlandzkie skladniki: losos musi być irlandzki i dym musi być irlandzki. W przypadku ?Irish smoked salmon? tylko dym musi być irlandzki, za to ryba już niekoniecznie.
Jest to autentyczna wytyczna biurokratyczna! J
I jak tu nie kochac Irlandczykow?
Zycze wszystkim dobrej nocy, a sobie samej owocnego jej zarywania.
Ach, no tak, felerne slowo. Chcialam sie p…gnac we wczesniejszej wersji.
Tara Road jako ksiazka jest ladna. Filmu nie widzialam.Ale polecam The Circle of Friends, Light a Penny Candle. I genialne opowiadania w tomie, ktory nazywa sie bodaj Dublin 4.
Jest tez jej niezwykle urocza powiesc, taka raczej optymistyczna bajka dla doroslych – The Evening Class.
Maeve Binchy jest dobra pisarka. Ale chyba musiala splacac jakis duzy morgage, bo ostatnie jej powiesci sa na granicy szmiry.
Wczesne, ktore sa sentymentalna podroza po latach mlodosci, dorastania,dojrzewania maja niezwykly klimat. I piekna narraxje. Zawsze mysle, ze ta kobieta bardzo lubi ludzi, jest przyjazna do swiata i pelna wiary w czlwoieka. Which is not a bad thing.
No pewnie, że jest różnica – łosoś wędzony „irlandzko” czy wędzony łosoś irlandzki. Ten drugi na pewno jest świeższy 🙂
Dobrej nocy.
Dublin 4: bardzo, ale to bardzo ekskluzywna dzielnica w tej chwili.
Dziekuje, Heleno, zapisalam i zanurkuje. Moj dobry przyjaciel zna osobiscie autorke i potwierdza to, co wyczulas z jej ksiazek, ze jest to niesamowicie optymistyczna i cieplo nastawiona do ludzi osoba, podobno ze swietnym poczuciem humoru. Ale to akurat wszyscy tutaj maja w duzej dawce. Kojarzy mi sie tez, ze jest z bons vivants, wiec znakomicie pasowalaby do naszego blogu 🙂
A teraz juz naprawde zmykam.
Skrzydełka zabukowane 😯
Lecim na Szczecin! No, nie dokładnie, bo do Hamburga, ale stamtąd jak nic na Szczecin 😉
A potem dalej.
Opactwo Westminster. Parliament Square, SW1
Ks. Ks. Andrzejowi i Ludwikowi
Jest tu jak w Cordobie przed trzema laty: cisza
ogromna. Jak po rozstrzygającej bitwie, jak
po ostatniej kłótni, po wielkim wybuchu:
na rzeczach i ludziach osiada
złoty pył milczenia.
Za murami wysoki, świdrujący szloch
karetki pogotowia ścigającej się ze śmiercią.
Gdyby emergencies łkały na londyńskich ulicach parę
wieków wcześniej, wszystkie grobowce tutaj byłyby nieco
młodsze.
Siedzę więc pośród nich cicho,
znacząc czernią jasnobłękitną kartkę.
A jest ze mną inaczej niż u Szekspira:
nikt nie czeka na moją śmierć,
wielu pragnie mojego życia.
Oślepia mnie lichtarz, żyrandol, witraż.
Moje dzieciństwo i moja starość ani na chwilę nie spuszczają mnie z oczu.
Ani On.
Więc
światło jest kamertonem tego miejsca i czasu. Tej fazy życia.
Tego wiersza.
Londyn – Pszów, 17 grudnia 2001 r. – 5 stycznia 2002 r.
Pani Alicjo,
Co to są zabukowane skrzydełka? Czy to coś z irlandzkiej kuchni?
Poezja Ks.Jerzego Szymiaka jest wspaniała. Dzięki Panie Lonzio za ten wiersz w ostatni dzień gorącego lipca.
http://www.jerszym.katowice.opoka.org.pl/wiersze/londyn.html
Szypiopr – według mnie te zabukowane skrzydełka – to rezerwacja samolotu.
Alicjo tak ??
Szczypior,
po pierwsze primo, nie paniuj, tylko tykaj 😉
Po drugie primo, nie, to nie irlandzkie skrzydełka, tylko zapodaję, że po dniach poszukiwań możliwie taniego lotu do Polski lub w pobliże – znalazłam taki i „zabukowałam”.
Określenie „zabukować” pamiętam z Polski z lat ’70-tych, chociaż nie latałam wtedy, tylko przykładnie siedziałam na … tych tam czterech literach. Ludzie bywali w świecie chętnie się tym terminem posługiwali, mnie się zapamiętało – a tak nawiasem… warto się słówek czepiać? 😉
Mogę napisać po angielsku, jeśli Szczypior sobie życzy 🙂
I niech nie udaje, że nie wie, co miałam na myśli 😉
Spadam do wyra. A wy się szykujcie na wstawanie, pora najwyższa!!!
Miłego dnia!
Grażyno,
chyba Cie telepatycznie ściągnęłam, bo chodziło mi po głowie, gdzie sie podziewasz i trzeba Cie zaczepić! Teraz lęcę, dobranoc i dzień dobry!
*lecę, nie „lęcę” (a nuż, a nawet nóż i widelec Szczypior zapyta, co to 😉 )
Nie dziwota, o tej porze.
Tak naprawdę, to Alicja użyła skrótu myślowego, bo jako Anielica wybiera się do Ojczyzny i w tym celu wyfasowała sobie skrzydełka bukowe, bo buk to buk: jakość wiekuista. Gdzież tam chójce do buka 😉
Chociaż i na chójce można wycinać hołubce z pokaźnym bagażem, jak dowodzi przykład Niedźwiedziej Łapy, która śmigając tu i tam niestrudzenie zaopatruje Emigrantów w pierogi, kartoflaki, placki drożdżowe tudzież konfitury.
Ty Alicjo,
Bardzo przepraszam, że źle zrozumiałem ale to „zabukowane” to mi się jakoś tak z jajkami kojarzyło.
Cholera jasna,
dajcie wy mi wreszcie iść spać, odprawiłam parę maili – ale zawsze tu spoglądam zanim w wyrko – PaOlOre, no przecież nie zasnę ze śmiechu !
Szczypior,
zbuki to inna sprawa, ja jestem kobieta ze wsi pochodząca, znam sie na tym 😉
A teraz naprawde, spadam i nie zaglądam, aż do świtu!
Ty Szczypior,
te skojarzenia to z niedoboru testosteronu, czy może kujesz akurat do poprawki z technologii drobiu? (do którego, jak wiadomo, zaliczają się również anioły) 😉
Też przepraszam z góry (20 piętro), jeśli coś źle zrozumiałem 😀
Ty paOlOre,
Już raz tu ktoś mnie o ten testosteron pytał ale ja w dalszym ciągu nie rozumiem: po co to komu przy stole (albo w kuchni) ?
Estragon na przykład to wiem po co…..
Ty Szczypior !! 😀 poprawiłeś mi humor na caly dzień.
Alicjo bywam tutaj czasami , ale nie zawsze wiem co powiedzieć 😐
Ty Grażyna,
Cieszę się, że ci poprawiłem humor. Zazwyczj wyciskam łzy z oczu.