Są takie shiitake
Co jakiś czas nabieram apetytu na egzotykę. Wówczas kupuje co mi w rękę wpadnie byle z najodleglejszych zakatków globu. Tak zaczęła się moja przygoda z tymi chiińskimi grzybami. Miałem ich sporą paczkę i nie wiedziałem co zrobić. A gdy nie wiesz co robić to po prostu usmaż na oliwie. Tak tez uczyniłem. Odtąd jadam je smażone jak prawdziwki na maśle zmieszanym z oliwą.
Są to azjatyckie grzyby, które robią w świecie istną furorę. Pochodzą z Chin i Japonii. Wyrastają na drzewach: grabach, dębach i drzewach shii, dlatego też noszą nazwę shiitake. Polska nazwa – twardziaki japońskie, nie odpowiada prawdzie, są bowiem bardzo kruche i nadają się do jedzenia nawet na surowo. Jedynie ich nóżki są naprawdę twarde i zdrewniałe, toteż przed przyrządzaniem odcina się je przy samym kapeluszu i odrzuca. Pozostałe zaś części grzybów mają świetny aromat, mięsny smak i w trakcie gotowania oddają potrawie wszystkie swoje wartości.
Hodowane już obecnie na całym świecie shiitake jadamy nie tylko świeże, ale także suszone. Po kilkunastu minutach moczenia w ciepłej wodzie suche grzyby odzyskują swoją konsystencję i kształt.
Egzotyczna zupa z kurczaka
(4 porcje)
4 szklanki rosołu z kurczaka (może być z kostki), 10 dag świeżych grzybów shiitake, 1 duże jajko, 1 niewielka kapusta pekińska, 1 łyżka siekanej zielonej kolendry, szczypta ostrej papryki, 1 niepełna szklanka suchego najdrobniejszego makaronu
Grzyby opłukać, odkroić twarde ogonki, a kapelusze pokroić w cienkie paseczki. Jajko lekko ubić w kubeczku. Kapustę pokroić na cienkie paski. Zagotować rosół z ostrą papryką, dodać pokrojone grzyby i gotować 2-3 minuty, po czym dodać makaron i gotować kolejne 3 minuty, na ostatnią minutę wrzucając kapustę. Od razu wlać cienkim strumyczkiem rozkłócone jajko, które zetnie się, tworząc niteczki. Gotową zupę posypać siekaną kolendrą. Podawać od razu, bardzo gorącą.
Smażone w cieście grzyby shiitake
(6 porcji)
75 dag grzybów shiitake
na ciasto: 1 szklanka mąki, 1,5 szklanki mleka z wodą (mniej więcej pół na pół), 1 – 2 jaja, sól
do smażenia: 1 lub 2 szklanki oleju
Przygotować ciasto: wymieszać jaja z mlekiem i wodą, dodać mąkę i starannie wymieszać, najlepiej trzepaczką do ubijania. Grzyby szybko umyć i dokładnie osuszyć, najlepiej papierowym ręcznikiem kuchennym, poobcinać twarde korzonki. Rozgrzać w głębokiej patelni olej. Maczać każdy grzyb w cieście, chwilę trzymać na widelcu, aby ściekł nadmiar ciasta, po czym wkładać do oleju i smażyć na złocisto. Podawać na gorąco, najlepiej z ostrym sosem (może to być pikantny keczup).
Komentarze
Telefon mnie obudził o 7:38, bo „PiS się hańbił” wczoraj. Spać poszłam ok. 3:00. Jak kto spać z wrażenia nie może to i innym nie da. Napięciem trzeba się podzielić, albo się je odchoruje. Dobrze, że się obudziłam, bo pomogłam posłuchując. Na konwersację było za wcześnie. Najpierw kawa powinna być, żeby do się dojść.
Dobrego dnia wszystkim !
Zupa chinska jaka podaje od czasu do czasu, a goscie czesto domagaja sie wzmiankowanej, przygotowuje podobnie lecz zamiast kapusty pekinskiej – luskana kukurydza, zamiast ostrej papryki – sos sojowy. Namoczone uprzednio grzyby cienko kroje i gotuje w wywarze z kurczaka (czasami kostki), dodaje kukurydzy z puszki, po uprzednim odcedzeniu zalewy, nieco sojowego sosu i tuz przed podaniem rozbite jajko. A na talerzach lub osobno w miseczce – w koncu smaki jak i gusta sa rozne – cienko pokrojona dymke.
Mozna jeszcze wrzucic kurczaka pokrojonego w paseczki dlugosci okolo 2-3 cm i obsmazonego „na szybko” na woku lub patelni.
A „torta” Gospodarz probowal? Bo mam wrazenie iz gdzie sie ta slodycz zawieruszyla. Zapraszam raz jeszcze na pojubileuszowe desery
http://picasaweb.google.com/okotazaglossus/ZgadnijCoGotujemy/photo#5226199229272934098
A gdybym tak przez przypadek zapodziala sie gdzies wirtualnie, juz teraz zycze udanej wyprawy do herbacianej krainy.
Pozdrawiam
Echidna
Od jakiegoś czasu zamiast shiitake stosuję bardziej aromatyczne poku. Są większe i dłużej je moczę w gorącej wodzie. Smak jak smak, ale ten zapach!
Miłego dnia od chemou
PS. Wiśniówka wg przepisu Pana Lulka się robi. Do tego dwa typy nalewki jagodowej. Czekamy degustacji.
Poznalysmy kiedys z E. pania Bandaranaike, ale nie te premier Cejlonu, tylko jej bratanice po mezu. Pani Bandaranaike byla akupunkturzystka i czyms tam jeszcze w sanatorium. I ta pani B. namawiala E. by czesciej spozywala shitake, bo na Sri Lance i w innych krajach Azji jest to tradycyjne remedium na ataki SM. Relato refero. Potraktowalysmy to ze zdrowa doza sceptycyzmu (jak wszystkie alternatywne terapie), ale potem natknelam sie na to gdzies w druku. Poniewaz u E. stwardnienie rozsiane przeszlo juz w nastepna faze ( postepujaca, a nie atakow i remisji) nie zdazylysmy wyprobowac kuracji shitakowej.
Panie Lulku,
według moich najnowszych ustaleń nie należy Łotrowi podsuwać słów zawierających POŻE bez kropki, bo pożre on taki wpis bez śladu 😯 I to jest shiit, taki system 🙄
Jeszcze raz w sprawie kłopotów z komunikacją blogową. Kierownik działu internetowego Marek Ścibior ( nawiasem mówiąc bardzo miły facet) obiecał interwencje. Przyrzekł mi także, że przeczyta w blogu wszystkie Wasze zażąlenia i uwagi oraz ODPOWIE na nie. Jestem pewien, że słowa dotrzyma.
A ja tymczasem zamieszczam listę nagrodzonych książką o „Polityce”. Są to:
Alicja z Kingston (czy odpowiedź nadesłana dwa razy oznacza, że chcesz dwa egzemplarze? To możliwe!)
Nirrod z Hagi
Andrzej.Jerzy z Chełma
Stanisław z Trójmiasta
Paweł z Płocka
Zbigniew z Warszawy
Magdalena (?)
Krótka ta lista 🙁
Zbyt szybko kliknąłem i drugą część komunikatu zamieszczam osobno. Po pierwsze – gratulacje; po drugie – to trochę potrwa ponieważ zbieram autografy bohaterów książki; po trzecie – poproszę o kontakt mailowy, bo brak adresów Stanisława W. i Magdaleny D.
No to teraz już wszystko. Jeszcze raz gratuluję. Cześć!
Krótka, bo reszta już ma tę książkę i czeka na nowe. A wkrótce będą.
Czyżby mój mail z odpowiedziami nie doszedł?
🙁
A mój? Wysłałam przed opublikowaniem odpowiedzi, a w każdym razie zanim je przeczytałam. 🙁
To już wszyscy nagrodzeni? W takim razie mój mail nie dotarł.:-(
A nas zwyczajnie zalało. Przed godzina była taka ulewa (kolejna już od wczoraj), że ogródek jest pod wodą. Dobrze, że w piwnicy względnie sucho.
Nie ma to jak prawdziwki – żadne shitake im nie podskoczą. Jennifer kiedyś mi przywiozła shitake suszone – najpierw sie zachwyciłam, a potem… wydały mi się jak perfumowane tanim pachnidłem. Jakos nie pasowały mi, chciałam zrobić uszka i pierogi z kapustą i grzybami , zrobiłam, ale to nie było to.
W sprawie komunikatu – ja już mam tę książkę 🙂
Z wieloma podpisami.
Tu Pyra.
Zapodaję, że wczorajszy toast spełniliśmy Montepulciano d’ Abruzzo, kt óre to wino Ryba kupiuła po niemieckiej stronie w pięknych, naśladujących dwuuszną amforę butelczynach. Nie wiem dlaczego komputer mi wariuje z odstępami i ni stąd ni zowąd zaczyna pisać w nowym wierszu. To ja piłam późną nocą wino i klawiatury nie polewałam. Kawior zrobiony i nawet na śniadanie był jedzony do chleba z masłem – ostry, jak dowcip pewnego naszego znajomego. Doszłyśmy do wniosku, że stanowić moż doskonały dodatek do mięs z grilla i piekarnika, a biorąc pod uwagę bardzo wyskoką w Polsce cenę bakłażanów, wygodniej taką pastę robić z cukjinią. Pochwalę się nadto, że wzbogaciłam się o silikonowy pędzel do smarowania tłuszczem albo jajkiem albo syropem , a w ramach rozrywki wakacyjnej czytam nowo odkrytą przeze mnie literasturę fantazy rosyjskich, współczesnych autorów. „Wilczarz” Marii Siemionowej bardzo mi się spodobał. U Ryby na regale stoją cztery egzemplarze tej literatury. Nie wiem, czy zauważyliście – w bieżący6jm numerze papierowej Polityki jest opis (m.in.) knajpki „Dwa pokoje z kuchnią” Gospodarza piórem dokonany. Nic, tylko wybrać się do Rogalina
Dziękuję, Panie Piotrze. Przy okazji nagród zobaczyłem, że Nirrod jest Hagi, czyli może codziennie oglądać „Dziewczynę z perłą”. Jest w Mauritiusie więcej bardzo atrakcyjnych obrazów, ale ten jest rzeczywiście fascynujący. Być może wpływa na to szczególne umiłowanie Vemeera z czasów, gdy nie można było go oglądać, a Swann tag go u Prousta podziwiał. Potem pierwszy wyjazd w liceum na wkładkę paszportową do Drezna i Vermeer w Zwingerze. I jeszcze parę lat temu fantazja filmowa o powstaniu tego obrazu. Niestety, ocena tego obrazu na podstawie reprodukcji to starata czasu. Dotyczy to większości obrazów. Reprodukcje są dobre dla wybitnych fachowców od poszczególnych malarzy i chcą coś tam sprawdzić. Wyjątek stanowią duże plansze z reprodukcjami dzieł van Gogha wokół szpitala/klasztoru w St Remy. Porównując reprodukcje z kępami lawendy w ogrodzie widać, jak wirowanie gałązek lawendy na wietrze przystaje do jej pulsowania na obrazie. Widać, że to pulsowanie nie było wytworem choroby.
Porządkowałam swoje zakładki i znalazłam sznureczek do artykułu o nalewkach, może się komuś przyda, jest tam kilka ciekawych przepisów.
http://dom.gazeta.pl/ogrody/1,72161,3725032.html
Tak jak prawdziwki nie pasują do potraw chińskich, tak i shiitake nie zastąpią borowików w kapuście do pierogów czy bigosu 🙁 Bardzo lubię shiitake, zwłaszcza świeże (suszone czasem są całe zdrewniałe i trzeba długo moczyć), w połączeniu z kiełkami soi, kapustą pekińską, porem, cebulą i marchewką, podsmażone krótko na oleju arachidowym, na którym uprzednio został podsmażony posiekany czosnek, świeży imbir i peperoncino. Wszystko przyprawić sosem sojowym i ostrygowym, i moje dziecko mogłoby to jeść codziennie. Ja też. Gdyby mi się chciało codziennie kroić te warzywa w małe słupki 🙄
Owszem moge. Chociaz osobiscie wole „Widok Delft”. Tak sobie pomyslalam, ze podziele sie informacja turystyczna dla wielbicieli muzeow (a jest ich tutaj od cholery i ciut, ciut). W Holandii w wiekszosci muzeow i w biurach turystycznych mozna kupic Museumjaarkaart badzi jak kto wilo Museum card. Kosztuje to jakies 35 euro i pozwala na darmowy wstep do wiekszosci… muzeow. (Brakuje mi synonimu) Zakaldajac, ze przecietny bilet kosztuje 7-10 euro, szybko wychodzi sie na swoje.
Nemo mnie uprzedziła, a to samo chciałem napisać, że do ważyw po chińsku borowiki chyba nie bardzo pasują, a shitake i owszem. Moja jeszcze dodaje do tego kawałeczki cukinii i bakłażanów.
Muzeow jest od cholery, a nie wielbicieli 😉
Pyro,
oprowadzając moich gości po sklepie pokazałam im taki silikonowy pędzel do smarowania. Niebieskie czułki skojarzyły im się z jakimś głowonogiem i wzbudziły takie obrzydzenie, że nawet nie chcieli dotknąć 😯 W rezultacie nabyli tradycyjne pędzelki z włosia i powieźli do Polski.
Gdzie te czasy, gdy na granicy włoskiej kupowało się kartonik zatytuowany Tessero za 500 (później 800) lrów i wchodziło bezpłatnie do wszystkich muzeów państwowych i komunalnych przez cały rok (kalendarzowy czy 365 dni – nie pamiętam). Obejmowało to m.in. wszystkie muzea warte zwiedzania poza kościelnymi.
Nie ma i mnie na liście… Odpowiedzi wysłałam o 9:36. Radość była przedwczesna, a to pech.
Mój mail też nie doszedł? 🙁
A wysyłałem po ósmej. Chyba przez ten deszcz. 🙂
Wielbicieli też jest do cholery, niestety czy stety, nie mogę się zdecydować. Gdy stoję w kolejce po bilet, uważam, że niestety. Takie abonamenty pozwalają zazwyczaj kolejkę ominąć, ale nie zawsze.
Niech nikt się nie da nabrać na abonament w Nimes. Abonament obejmuje amfiteatr, Maison Carree i Wieżę Magne. Wszędzie piszą, że w Maison Carree jest muzeum archeologiczne, gdy w rzeczywistości jest tam trójwymiarowe kino z infantylnym filmikiem, a już z biletem stoi się w kolejce ponad godzinę. Wieża jest chyba darmowa. Maison Carree warto obejrzeć wyłącznie z zewnątrz, a do tego abonament zbyteczny.
Jak nie ma prawdziwków na święta (a zdarzało się), to i pieczarka musiała wystarczyć, a co dopiero chińskie grzyby.
Niedawno widziałam w sklepie nowość (tu ludzie podchodzą do grzybów jak kot do jeża, jak nie ma w sklepie, to nie istnieje), grzyby wyglądające jak tak zwane „psiaki”, cena była i owszem, wysoka. Zainteresuję się, co to za luksus, nazwa nic mi nie mówiła i zresztą szybko zapomniałam.
Also i Małgosiu – doszło z opóźnieniem. Książka będzie. Proszę tylko mailem o adresy.
Also, Małgosiu, Tereso – doszło z opóźnieniem. Książka będzie. Proszę tylko mailem o adresy.
tutejszy abonament zazwyczaj nie zwalnia ze stania w kolejce, ale tez kolejki nie sa zbyt dlugie. Wyjatkiem jest Van Gogh Museum, gdzie kolejki sa ogromne, ale posiadacze kart moga je omijac.
Za suszona wersja shiitake nie przepadam. Jakies takie gumowate sie robia. Swieze za to lubie. mmm… takie przesmazone w woku z makaronem….
Gwoli ścisłości się przyznam, że nie mam tej książki. Posłałam kopię wczorajszego listu na adres podany we wczorajszym wpisie Pana Redaktora. Skoro ten list wczoraj nie wrócił, to może doszedł? Gwoli ścisłości. Może poczta onetu funkcjonuje jak WordPress?
Minęłam się. Dziękuję za poprawę humoru. Książki jestem bardzo ciekawa. Adres wysyłam w podskokach.
Nemo – taki pędzel ma Ryba – trochę mniejszy od kupionego dla Pyry. Mój ma 4 cm szerokości i tyleż długości „włosia”. Po czorta oni (ci goście) kupowali włosiane w Szwajcarii, kiedy w Polsce jest ich od metra (a potem pojedynczych włosów w polewie lukrowej). Dzisiaj będziemy robiły kompoty z wiśni, jutro zaś placek zwany pleśniowcem albo kruszańcem. To już imieninowy dla Anny. Jest to jedno z ulubionych ciast rodzinnych : najlepszy jest z wiśniami, dobry także z węgierkami, z innymi owocami nie wychodzi.
Panie Piotrze,
Bardzo dziękuję!
Cały wczorajszy ranek miałam kłopoty z internetem. Zaraz po wysłaniu odpowiedzi ledwo zdążyłam się wylogować z poczty i znów zerwało połączenie.
czytam sobie polskie tlumaczenie dyrektywy europejskiej, czytam, czytam i co widze? „[…]byly udostepniane przez odpowiedni okres czasu[…]”
Najwyrazniej nikt nawet nie probuje sprawdzac, czy nasze teksty prawne sa pisane poprawnie…
Nirrod,
Kiedyś chociaż się w kabaretach z tego śmiano, teraz – cisza, jakby w ogóle nikt tego nie czytał.
Jeszcze w sprawie wczorajszego konkursu. Pan Lulek też odpowiedzi posłał – http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=539#comment-70364 , a i Dariusz po Panu Lulku pisał na ten temat.
Już wiem, dlaczego moje odpowiedzi nie doszły. Wysłałam na adres interia@polityka.com.pl . Skąd taki adres w mojej książce, nie mam pojęcia!
Za głupotę i bezmyślność trzeba płacić, więc nici z nagrody.
To prawda, że shitake robią sie gumowate, ale mnie to w chińskiej potrwie nie razi, a nawet pasuje. Wszystkie składniki robią się lekko elastyczne.
A propos abonamentów, wydaje mi się, że nia ma abonamentów w Madrycie, a szkoda. Chyba każde z ważniejszych muzeów i innych obiektów zwiedzalnych należy do kogo innego. A do van Gogha z biletem kupionym wcześniej można rzeczywiście kolejkę ominąć. Są jeszcze w Amsterdamie bilety łączone inaczej – statek po kanałach + muzea.
Pan Lulek chciał nagrodę za zaliczeniem pocztowym, a Dariusz nie zdecydował się na wysłanie po opublikowaniu odpowiedzi. Cenią honor ponad książki. A znałem osobę bardzo szacowną – autora muzyki do najsłynniejszych pieśni legionowych i tuż po wojnie dyrektora liceum, który z księgarni zabierał książki nie płacąc za nie. Sprzedawcy wiedzieli i nie przeciwdziałali. On też chyba wiedział, że wiedzą. Ale w 1946 roku został wyrzucony z liceum, które stworzył i od tego czasu żył w wielkiej biedzie. Stale przesiadywał w kawiarni prowadzonej przez ojca Katerzyny Gaertner, przed wojną dyrektora hotelu Morskie Oko w Zakopanem.
Przyznam się, że wcześniej tylko raz wysyłałam środowe odpowiedzi bo znałam je z marszu. Nie mam czasu na poszukiwania rankiem, gdy najlepiej mi się pracuje, a do tego co rano chwilowo zanika mi łączność. No i do tego na pewno nie zdążyłabym z odpowiedziami by mieć szanse na wygraną. Wczoraj od razu wiedziałam, gdzie są odpowiednie dane w moich zasobach książkowych, potem tylko polowanie na łączność i udało się. Co prawda- po Nemo i Stanisławie. Zestaw pytań był dla mnie szczęśliwy. no i hojność jubileuszowa Gospodarza.
Dziś się trochę wystraszyłam- może jaka literówka była czy co….ale sprawdzałam parę razy przed naciśnięciem „wyślij”.
Chyba opóźnienie spowodowały te zaniki łączności. Do tej pory uważałam pocztę elektroniczną za błyskawiczną….
Pyra w obronie miłośników „taniej ksiązki”
Miałam pierwszego w życiu dyrektora – prof Jana Marżysza, przy czym chociaż nie był akademikiem, tytuł profesorski należał mu się zgodnie z prawem. Taki tytuł „profesora gimnazjalnego” przyznawał swego czasu Uniwersytet Lwowski i Marżysz takimiał łącznie z ozdobnym dyplomem. Przed II światową był oficerem oświatowym w Lesznie i komendantem szkoły uzupełniającej. Wojnę przesiedział w oflagu w Austrii, skąd w 1946 r przywiózł szkołę kompletnie zorganizowaną – kadrę, sekretarkę i maszynę do pisania. Szkoła funkcjonowała dalej w Poznaniu, początkowo jako właśnie nauczanie uzupełniające dla byłych więźniów, żołnierzy i jeńców, potem jako szkoła techniczno – zawodowa, wreszcie jako zespół szkół chemicznych. Aż do 1966r kiedy to prof Marżysz zmarł przy swoim biurku w dzień, w którym miał być zdymisjonowany. Jest zagadką jakim cudem ktoś tak autorytarny i „kolorowy” przetrwał tak długo w realsocjalizmie. Członkowie władz siedzieli czasem godzinę w sekretariacie czekając na „audiencję”, a tata – stolarz był przyjmowany natychmiast (mógł się szkole przydać). Pan Jan nie przychodził na 7.30 – najczęściej nawiedzał zakład ok 11.00, potem już siedział do oporu. W chwili, kiedy wchodził w bramkę przy chodniku, najmarniejszy uczeń na II ptrz i szatniarka w suterenie – słowem wszyscy z dreszczykiem wiedzieli – Dyrektor jest w szkole. Każdy nauczyciel przyjęty do pracy otrzymywał do przeczytania „O powołaniu nauczycielskim”, {Lwów 1907r wydania,} a po 2 tygodniach zdawał z lektury regularne kolokwium przed Dyrektorem. Będąc absolwentem filozofii i historii, miał pasję gromadzenia książek. Ku rozpaczy bibliotekarek osobiście dokonywał zakupów w antykwariatach, w rezultacie szkoły oficjalnie techniczne, miały najbogatszy w Poznaniu zbiór dotyczący historii pedagogiki i dydaktyki. Nawet doktoranci UAM korzystali z naszej Biblioteki. W domu miał nobliwą żonę i dwie dobrze ułożone córki, w pracy asystentkę – kochankę. I kilka nieprzekraczalnych zasad : 1/ najpierw należy przywitać się z portierem i sprzątaczkami, 2/ zastępcy są od czarnej roboty, 3/ zabór kwiatów, kobiety i ksiązek – nie liczy się jako złodziejstwo, a bywa nawet zasługą.
Osobiście mam bzika na punkcie swoich książek. Nienawidzę pożyczać od kiedy kilkakrotnie mi nie zwrócono lub zwrócono w takim stanie, że nóż mi się sam w kieszeni otwierał….
Widać Małgosie, tak mają. Ja też pożyczam książki tylko zaufanym osobom i to niechętnie. Nienawidziłam używanych podręczników i zawsze walczyłam o nowe, a moje po roku używania, wyglądały jak nowe. Z tego powodu biblioteki nie cieszą się moją sympatią, ale moi rodzice mieli taki księgozbiór, że nie były mi potrzebne. Mój dom niestety zalewają książki i czekam kiedy syn postanowi się usamodzielnić i zagarnąć jego pokój!
Po spotkaniu z plantatorem herbaty, przygotowani mentalnie do podróży, wracamy na wieś. A w poniedziałek bedę jeszcze raz w „Polityce” i sprawdzę ponownie kto jeszcze został pominięty. Wszystko uzupełnię. I proszę Jana o adres. Pan Lulek odbierze książkę na miejscu. Oczywiście mailem.
No i oczywiście wybaczcie drobne podknięcia. Mam (lekki) reisefieber.
Moje podręczniki też zawsze były nowe i z trudem akceptowałam, że niektóre książki do szkoły mojego dziecka były używane, choć w bardzo dobrym stanie. W Helwecji podręczniki do szkoły podstawowej pozostają własnoscią szkoły i na koniec roku są oddawane na dalszy użytek przez następnych uczniów. Zresztą całe wyposażenie ucznia (poza tornistrem i kapciami oraz strojem do gimnastyki) dzieci dostają od państwa czyli gminy. Zeszyty, ołówki, wieczne pióro (dla prawo- i leworęcznych), kredki, kalkulator – nikt z rodziców nie kupuje tego sam. Na to idą nasze podatki. Niezależnie od statusu materialnego rodziców wszystkie dzieci mają jednakowe szanse. Skoro edukacja jest obowiązkowa, to państwo musi ją też umożliwić. O postępach w nauce decydują oczywiście jeszcze inne czynniki (choćby poziom wykształcenia rodziców i ich nastawienie do szkoły), ale nikt nie powie, że nie stać go na podręczniki dla dziecka.
No, ja za podstawowy i niezbędny komplet podręczników do drugiej klasy podstawówki wydam koło 300 zł. Jeśli doliczyć ćwiczenia i dodatkowe wydawnictwa tzw. uzupełniające- grubo ponad. No i plus cała reszta wyposażenia do szkoły -razem niezła sumka.
eedd
Pożyczam, ale zapisuję w „czarnej książce”, a raczej każę się pożyczającemu wpisać i przy oddaniu wypisać. Mam jednego pożyczacza (bibliotekarz i bibliotekoznawca!), który najchętniej by nie oddawał – i próbował, a jakże, ale ze mną nie da rady. Wyrwę choćby z gardła. Obiecuję sobie, że już więcej nie pożyczę, ale pożyczyłam, przed świętami Bożego Narodzenia. Koniec lipca i wszystko wskazuje na to, że jak nie pojadę i sobie nie odbiorę, to ich nie dostanę dobrowolnie i z podzięką.
Bałam się popatrzeć w stronę moich pomidorów po tej wczorajszej i dzisiejszej ulewie. Jakim cudem one stoją, nie wiem. Stoi też woda w ogródku, bardzo powoli spływa. Czegoś takiego to ja tu jeszcze nie widziałam.
A ja właśnie muszę podlać moje pomidorki, zjedliśmy już pierwsze żółte. Trzy lata temu w sierpniu zbieraliśmy je spod lodowatej wody, tylko fasola tyczkowa wystawała nad jeziorem 🙁 Alicjo, ciesz się, że Ontario jeszcze nie przyszło w odwiedziny.
Jak dobrze przyleje, to tu tak wygląda:
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/MojaRzeka/photo#5154281156491816722
No, niezle… powodzi Wam się!
Wyszłam na chwilę popatrzeć, rowy wyglądają tragicznie, jakby rwący potok płynął. No i płynął, bo mnóstwo jakiegoś śmiecia przytargał.
Ontario raczej nie przyjdzie do nas, bo mieszkamy jednak na jednym ze starych brzegów, dobrych kilka metrów nad poziomem jeziora.
Moje pomidorki dopiero kwitną 🙁 Nie wiem, dlaczego tak powoli w tym roku wszystko mi rośnie.
O, znowu się chmurzy!
Matros przywiózł na rowerze 10 kg cukru, Ryba wyparzyła 30 słoików, teraz dryluje wiśnie, a Pyra „robi za ” konsultanta Niby wygodnie, ale palce swędzą. Wiśni mamy 12 kg i jest to pierwsza transza, bo Ryba robi wyłącznie kompoty wiśniowe, ja u siebie robię także gruszkowe i z węgierek, które lubi Młodsza. Innych owoców w kompotach nie zaprawiam. Jak pomyślę o tym, że kiedyś zaprawiałam rocznie 180 słoików od czarnej porzeczkido czarnych jagód, to nie mogę się nadziwić kto to zjadał. Potem przypominam sobie Stasia, którego normą były 2 słoje kompotu gruszkowego na raz, i Bliźniaczki wykłócająe się, że miały za mało – i przestaję się dziwić
Moja mama zawsze robiła nieprzytomne ilosci kompotów, na przykład 300 słoików, standardowa ilość. Uwielbiałam przyjść ze szkoły, do piwnicy-spiżarni i otworzyć sobie taki słoik węgierek (ulubione moje) i zeżreć, a jak! Pózniej mama miała czarne porzeczki i inne takie, to juz w ogóle poezja dla mnie. A jeszcze pózniej piękny agrest, aronię, inne porzeczki, ale nas juz wtedy nie było. Czasami będąc z wizytą, trafialiśmy na sezonowe, zależy, kiedy przylatywaliśmy, od lat jest to wrzesień. Nie wiem, dlaczego mama obraziła się na aronię, wykarczowała większość krzaczków i jeszcze w ub. roku odgrażała się, że w ogóle zlikwiduje. A ja uwielbiam aronię!
Mogłaby krzaczek zostawić choćby dla mnie 🙁
W ogóle z ogródka ledwie co zostało. Mamie już się nie chce koło tego chodzić, nie dziwię się, sił brak, a siostra tak zapracowana, że nie ma kiedy.
Kiedyś robiło się to i z musu, bo braki rynkowe, i z radości, że można sobie stół urozmaicić jakimiś kabaczkami czy innymi, na rynku tego nie bywało a takim wyborze. Teraz właściwie wszystko można kupić nawet w małej pipidówce.
Tylko… koni żal 😉
oni żal,… to nie tylko o brakji rynkowwe chodzi ale i o jakość, o brak konserwantów, o to, że za te same, relatywnie niebyt duże pieniądze można prowadzić kuchnię na znacznie wyższym poziomie. Najważniejsze jest jednak tworzenie nastroju domu, tej sztafety pokoleń kiedy to jakaś potrawa czy ciasto przechodzi z babki na matkę, potem na córk i wnuczkę. Ja właśnie teraz przy komputerze sączę aroniówkę roboty Ryby z ubiegłego roku i cichutko myślę sobie, że lepszej bym nie zrobiła. Dobrze, że ma taką żyłkę „kuchenną” Młodsza Pyra się do kuchni nuie pali. Na święta robi sernik, czasem przy czymś pomoże, ale ogólnie żal jej czasu na gary. Może to dlatego, że nie musi?
Skoro miłośników taniej książki usprawiedliwiacie, napiszę, że chodzi o Kozara-Słobódzkiego, autora muzyki do „Rozkwitały pąki białych róż” i „Maszerują strzelcy, maszerują”.
Wino darowane nam przez Arkadiusa i duży krążek camemberta to kolacja Pyr i Ryby pod nieobecnoś Matrosa., Anka twierdzi, że mamy także brie. To idę podeżreć
Pyro,
to ja właśnie mam to w genach, że jak pomidory, to muszą (wcale nie muszą!) być swoje w sezonie, a jak inaczej sie nie da, no to trudno. Dla mnie dzień bez pomidora jest dniem straconym – cieszę się, ze przynajmniej teraz w sklepach szeroki wybór, hydroponiczne jako rak na bezrybiu zimą też mi smakują.
Znowu pierony, a w domu czarno, a u mnie dopiero co po 15-tej!
Do nemo mam pytanie – jak tam Twoje tomatillos? U mnie już są „lampiony”, ale jeszcze pustawe w środku, da sie wyczuć małe owocki w środku, a poza tym sporo kwiatów. Traktuję to jako ciekawostkę przyrodniczą, bo to faktycznie trzeba mieć hektary, żeby z tego wyszły jakieś ilości ponad-deserowe.
Znowu leje 🙁
… maszeruja strzelcy, maszerują
karabiny błyszczą, szary strój!
A za nimi … (???)
…a ze pod biurko ze strachu na chwilę wskoczyłam nie wyszedł mi zgrabny tekst – dodam, że u nas na Rynku mozna dostać w sezonie warzywa i owoce od zwyczajnych okolicznych „chłopek”. To jest tak pachnący pomidor, jak z własnego ogrodu i znawca rozpozna różnicę. Co do pomidorów – uważam się za znawcę!
Jasny gwint… znowu sciana deszczu!
3 minuty temu :
http://alicja.homelinux.com/news/img_4849.jpg
I żeby dokończyć o tych strzelcach:
(……………… tego nie pamiętam)
Bo za naszą Polskę idą w bój!
Tu zaś dziś od południa słońce. Znajomi zabrali mnie na zakupy, nawiozłam dobroci w tym wina węgierskie i mołdawskie, i black sea gold Pliska (kopę lat!) pięć gwiazdek. Rozpusta, tym bardziej, że zaopatrzenia w podobne art. mi nie brakowało.
A za nimi drzewa salutują
Alicjo, ależ maloowniczy masz widok z okna. Cały dzień tak?
„…a przed nimi drzewa salutują,
bo za naszą Polskę idą w bój.”
Tekst wyjątkowo infantylny, jeszcze gorszy tekst miały „Rozkwitały pąki białych róż”, ale były popularne. Mijhnęło jeszcze 20 lat nim nie weszły świetne wojskowe piosenki „Czerwone maki” „Dziś co Ciebie przyjść nie mogę”, „Marsz I-go korpusu” ale cóż – serca przylgnęły do tych spontanicznych i amatorskich (np „Pałacyk Michla, Zytnia, Wola”)
Żegnam Was do jutra, każą mi spadać. Pyra
…za nimi drzewa salutują, prawda. Pan Kierownik Szkoły (podstawowej) uczył nas takich piosenek na okoliczności Dnia Wojska Polskiego.
Z tego repertuaru żelazne były i Czerwone maki…, i Dziś do ciebie… i oczywiscie Rozkwitały Pąki białych róż. Pan kierownik, polonista, był także muzycznie wykształcony i miał ambicje stworzyć chór szkolny. No ale z czego tu nabierać, jak do szkoły ośmioklasowej chodziła znikoma ilość osób?! Nie wiem, czy kiedykolwiek była setka… nie żatruje – i to była zbieranina z okolicznych wsi, przynajmniej ci po 4-tej klasie musieli do nas dojeżdżać.
Ale mimo takich przeciwności paru osobom uswiadomił, co to znaczy spiewać na głosy i tak dalej. Nawet kółko muzyczne założył – mandolinistów, bo to był najtańszy instrument naonczas. A Pan Kierownik grał na wszystkim. To był w ogóle człowiek-orkiestra, człowiek wielu talentów. Dlaczego mieszkał w takiej malutkiej wsi – bladego pojecia nie mam. I moge byc tylko wdzięczna, ze tam go zagnało, cokolwiek by to nie było.
wczoraj nie odpowiedziałam Pani Teresie na pytanie o liczbę trzynaście bo poszłam spać. Prawdą jest, że nie mam nic do 13 tki ale lepiej dmuchać na zimne… Liczby w odpowiednich okolicznościach żyją swoim życiem. Ledwie umiem tabliczkę możenia ale wiem że liczby to potęga . Wolę 114 / taka niewinna/ niż tę znaną 113. Kto wie coś o liczbie 66? Serdecznie pozdrawiam.
no tak i z pisownią tez nie najlepiej . Ma być mnożenia nie możenia , chociaż pomorzyć by mnie się zdało a nie mlaskać nad naleśnikami z orzechami i śmietaną Pana Adamczewskiego
Maki….
A Chabry z poligonu ktoś pamięta?
Wiem, dużo późniejsze.
Otrąbek,
powinnaś zmienic nick na „Otrąbka”, bo mnie się mylą „pcie”!
Jerzor urodził się 13-go i bardzo sobie chwali. Nie wiem, dlaczego jest taki wiecznie zadowolony, a szlag go trafia tylko raz na jakiś czas, i to nie wtedy, kiedy według mnie powino było go ponieść co nieco.
Niezbadane…
Ja na wszelki wypadek omijam liczby szerokim łukiem. Po cholerę to nam, poetom? 😉
Otrąbko, moja babcia mówiła, że w żadne zabobony oprócz tych w które wierzy, nie wierzy. Podoba mi się to do dziś, szczególnie mając świadomość jak pojedynczy „zabobon” się jednym osobom sprawdza, a wielu zupełnie – nie. Ludzie przez tysiące lat próbowali a to w gwiazdach, a to w liczbach objaśnić swoją wewnętrzną i zewnętrzną rzeczywitość, co nie dziwi wobec niedostatków komunikacji, a i badań. My dziś mamy psychologię i inne, i z czytaniem powszechniej lepiej sobie radzimy. I tabu jest mniej, co nie jest bez znaczenia, bo bliskości więc i szczerości może być więcej.
Tak wiem ja. Mam szansę się obronić?
Alicjo , chciałabym zmienić na Otrąbkę ale nie mogę bo jestem otrąbek /ona/. Ja wprawdzie nie omijam liczb bo niby jak, ale mam ulubiona jest nią 1. /wszystko zaczyna../
… a bo to nie jest tak, że trzeba znalezć winniczka i na winniczku powiesić swoje wszystkie winy i zwalić, że „a bo…”?
„…ale człowiek jam niewdzięczny,
bom niedoskonały”.
No i nie jesteśmy doskonali, i trudno. I tak będzie. Wyobrażacie sobie idealny świat?!
Alicjo, Nemo,
Andrzej Sz. się nie odzywa, a pisał tu kiedyś, że ma kłopoty ze zdrowiem.
Czy więc w Szwecji wszyscy zdrowi? Wiecie coś?
Tereso, mam nieodparte wrażenie, że tabu w obecnych czasach jest więcej a może tyle samo wciąż… ?ak czy owak babcia miała racje..ja tez tak uważam jak ona.
Tereso,
ja nic nie wiem i martwi mnie nieobecność ASzysza, bo jakoś tak nagle zniknął, a nie zauważyłam jego wpisu o zdrowiu.
Otrąbko,
to sie nazywa teraz polityczną poprawnościa, aczkolwiek ja uważam, ze o WSZYSTKIM mozna rozmawiać, byle nie atakować oponenta.
Alicjo bardzo pięknie napisałaś o winniczku. Czy on na drugie imię nie ma otrąbek? dobranoc.
Zainteresowanym – http://przekroj.pl/cywilizacja_historienaturalne_artykul,2465.html .
Może Nemo coś wie?, poczekamy.
Przed chwilą wróciłam rowerem ( a co 😎 ) z ogrodowego przyjęcia u Geologa i Rumunki, którzy właśnie wrócili z wakacji w Rumunii i przywieźli teścia oraz dwoje przyjaciół. Były kurczaki z obrotowego grilla, cukinia smażona w cieście, sałata, wspaniały arbuz i ciasto porzeczkowe – dzieło pana domu. Do tego francuskie Bordeaux – super. W prezencie dostałam 4 bakłażany i wiaderko kwaśnej śmietany rumuńskiej. Jutro zrobię kawior i mizerię. Jechałam trochę zygzakiem, ale w towarzystwie miłego znajomego grotołaza, który eskortował mnie do samego domu 😉
Alicjo,
tomatillos zjedliśmy już kilka garści. Najlepsze są takie, co same opadły. Są rzeczywiście malutkie, ca 1 cm, ale bardzo je lubię.
Nie wiem, co się dzieje z Aszyszem, też mi go tu brak, ale zdawało mi się, że wziął od nas urlop 🙁
wy sobie mowcie, co chcecie, ale piechota jest moja ulubiona piosenka wojskowa. Teskt infantylny? niech bedzie, muzyka prosta? Nie bede sie klocic, ja uwielbiam. Wniosek – jestem prosta i infantylna. Ja sobie nie przeszkadzam, a wy ucierpicie na zjezdzie 😉
Dobranoc,
Nirrod
1c11
P.S. Moj Ty Boze! Przekroj! Przestalam czytac, od czasu jak zmniejszyl format i nie bylo stron do rozcinania. Jakie zycie w moich mlodych wspomnieniach bylo piekne.
Jeszcze raz dobranoc, konserwatywna straszliwie,
Nirrod
P.S. II
Nie noszą lampasów, lecz szary ich strój,
Nie noszą ni srebra, ni złota,
Lecz w pierwszym szeregu podążą na bój
Piechota, ta szara piechota.
Maszerują chłopcy, maszerują,
Karabiny błyszczą, szary strój,
A przed nimi drzewa salutują,
Bo za naszą Polskę idą w bój!
Idą, a w słońcu kołysze się stal,
Dziewczęta zerkają zza płota,
A oczy ich dumnie utkwione są w dal,
Piechota, ta szara piechota.
Maszerują chłopcy, maszerują,
Karabiny błyszczą, szary strój,
A przed nimi drzewa salutują,
Bo za naszą Polskę idą w bój!
Nie grają im surmy, nie huczy im róg,
A śmierć im pod stopy się miota,
Lecz w pierwszym szeregu podąża na bój
Piechota, ta szara piechota.
Maszerują chłopcy, maszerują,
Karabiny błyszczą, szary strój,
A przed nimi drzewa salutują,
Bo za naszą Polskę idą w bój!
Nirrod,
przecież Ty jesteś za młoda, żeby pamiętać Przekrój do rozcinania 😯
hmm? ze co? nie, no oczywiscie, zdecydowanie, ze za mloda!!! Tak mi sie tylko uroilo, ze pamietam 😀
W ramach sluchania piesni patriotycznych, wysluchalam ” Mazurka D” na yuotube i… jestem z lekka zagubiona. Dlaczedgo refren spiewaja dwa razy? czy to tak powinno byc? raz za malo?
Teraz juz naprawde ide spac. Do jutra.
Nir
Ja jestem sentymentalna. Na tym zdjeciu jeszcze mnie nie ma, za to jest moja siostra. I to jest CALA szkoła!
Pan Kierownik jest w ostatnim rzędzie , przy nim Leokadia, jego żona, matematyczka. Oboje już nie żyją.
Pan Józef Ziomek był wspaniałym człowiekiem i dlatego wymieniam jego nazwisko. Wspaniały nauczyciel.
http://alicja.dyns.cx/news/Szkola%20w%20Topoli-1960.jpg
…Alsa powinna rozpoznać Basię z lewej, drugi rząd.
Alicjo, ja chodziłam do takiej szkoły na tzw Ziemiach Odzyskanych, gdzie w ogóle nie miałam rówieśników, byłam raz. Dołączano mnie do innej klasy i nikogo nie obchodziłam, w każdym razie nie w celu edukacyjnym. Nauczyciel dawał mi do pilnowania wózek ze swoim dzieckiem, Irenką. Nie miałam zastrzeżeń… W trzeciej klasie babcia, ze zgoła innych niż szkolne sprawy, powodów wywiozła mnie do siebie i wówczas trafiłam do szkoły podobnej do Twojej. Miałam niezłą gimnastykę, bo nie uświadamiałam sobie, że mam wadę wzroku i mogę sobie pomóc okularami. Ani ja, ani nikt, bo się nie skarżyłam. A z tablicy nie widziałam nawet z pierwszej ławki nic. Z zeszytu koleżanki siedzącej obok – też nic. Tylko słuch. I dochodzenie w domu co było na lekcji. Sama się uczyłam. Do szkoły mimo to lubiłam chodzić… Okulary dostałam dopiero w IX klasie i oszalałam niemalże z radości.
Z tablicy dalej nie widziałam, ale i tak świat był wyraźniejszy i jaśniejszy.
Byłam krótkowidzem i astgmatykiem. Pokornym. Jak zrobiłam prawo jazdy poszukałam możliwości poprawy wzroku. Znalazłam dwa i aktualnie noszę 1,5 dioptrii. Czytam bez okularów. Może gdyby nie astygmatyzm nie musiałabym w ogóle używać okularów.
Od czego to ja zaczęłam?
…a bo my to wiemy, od czego to wyszło? 😉 Od podręczników szkolnych i tak dalej. Dobrze jest trafić na jakiegoś nauczyciela, co – ja wiem, jak to określić? – jest po prostu nauczycielem z powołania. I potrafi dostrzec, co w smarkatym siedzi. Zadna karta nauczyciela czy karta obowiązków czy jak to się nazywa (Pyra mówiła) w tym nie pomoże. To się ma w duszy – albo nie.
Pan Józef miał taki radarek w sobie i widział, co kto potrafi i do czego jest zdolny.
Niezbyt zdolnym odpuszczał na tyle, żeby ich nie gnębić, ale żeby czegoś się jednak nauczyli, a zdolnych przyciskał. Niech się napracują i niech im ta piątka tak łatwo nie przychodzi. No ale to były czasy, kiedy całą szkołę mógł Kierownik ogarnąć swoja uwagą, a poza tym wszyscy wszystkich znali.
Ja byłam pomocnikiem p.Józefa w szkolnej bibliotece od bardzo smarkatych lat.
Raz na tydzień biblioteka była czynna jako wypożyczalnia, a ja ochoczo funkcjonowałam jako bibliotekarka. Budynek szkolny był stary, a część biblioteczna zawilgocona, trzeba było to uporządkować, bo część zbiorów była do wyrzucenia, jedynie słuszne książki z czasów, kiedy ja mniej więcej na ten świat się prosiłam.
Spędzałam tam godziny, porządkując, nie bardzo rozumiałam, dlaczego coś tam trzeba odłożyc na makulaturę (p. Józef wskazywał półki, gdzie to jest), ale że miałam dostęp nieograniczony, pobierałam te zakazane książki do domu i czytałam. To było o tych bohaterach, co to budowali nowy, wspaniały i idealny świat 😉 O tytuły mnie nie pytajcie, bo nie pamiętam. Jakieś Pawki Korczaginy i takie tam.
Do końca podstawówki miałam klucz do szkolnej biblioteki. Niestety, na taką małą szkołę „kontyngent” rocznych zakupów był ograniczony. Za bardzo, na apetyt p.Józefa.
Każdy żyje w czasach, w jakich mu przyszło. Co z tym zrobi, to już jego sprawa, ale dużo zależy od środowiska, w jakim się wyrasta. I w dużej mierze od tej pierwszej szkoły i nauczycieli. Założę się, że każdy z Was trafił wcześniej czy pózniej na swojego nauczyciela.