Urodziny Nescafee
To był prima aprilis ale przed 70 laty. W szwajcarskiej firmie Nestle wyprodukowano pierwszą na świecie kawę rozpuszczalną. Była więc Nescafee pierwsza i do dziś jest na pierwszym miejscu wśród coraz liczniejszych marek kaw rozpuszczalnych.
Z okazji urodzin szwajcarska firma opublikowała dane świadczące o prymacie ich produktu. Oto Nescafe piją kawosze w 120 krajach świata, podobno co sekundę wypijają oni 4000 filiżanek czarnego i aromatycznego napoju, na koniec podano iż wartość tej marki wyceniono na 13 mld dolarów amerykańskich. Jest więc to najbardziej wartościowa marka kawowa świata i trzecia co do wartości wśród wszystkich firm spożywczych.
Prace nad wyprodukowaniem kawy rozpuszczalnej trwały parę dziesięcioleci. Rozpoczęto je w 1847. Przymierzały się do tego różne laboratoria w wielu krajach. Wreszcie w 1930 roku wziął sprawy w swoje ręce Max Rudolf Morgenthaler pracujący właśnie w Nestle. Firma szwajcarska działała we współpracy, choć lepiej by powiedzieć pod naciskiem, Brazylijskiego Narodowego Instytutu Kawy. W tym czasie bowiem Brazylia zasypana wprost była ziarenkami kawy. Przez całe lata 30 ubiegłego wieku trwała nadprodukcja kawy.
Gdy wreszcie okazało się, że Morgenthalerowi udało się wyprodukować sproszkowaną kawę, która pod wpływem wody zamieniała się w aromatyczny napar Brazylijczycy odetchnęli z ulgą. Można było opróżniać magazyny i ziarna przerabiać na proszek, który w szczelnych zamknięciach nadawał się do długiego przechowywania.
Kawę firmy Nestle opatentowano i nadano jej do dziś używaną nazwę: Nescafe. To była prawdziwa rewolucja w przemyśle spożywczym. Nescafee encyklopedie wymieniają obok takich epokowych wynalazków XX wieku jak teflon czy długopis.
Pablo Picasso gdy dostał w prezencie jedną z pierwszych puszek nescafee odwdzięczył się posłańcowi darowując mu rzeźbę ręki, czego Szwajcarzy nie omieszkali zdyskontować w prasie i reklamie.
Jeszcze bardziej firmie Nestle zasłużył się amerykański generał Dwight D. Eisenhower, który po otrzymaniu puszki z kawą od samego szefa firmy odpisał dziękując i deklarując, że amerykańscy żołnierze będą z tego wynalazku korzystać. I tak też było. Już w czasie II wojny światowej w plecakach US Army były małe brązowe puszki z rozpuszczalna kawą. Oni też spopularyzowali ja w Europie i na Bliskim Wschodzie.
Słoiczek Nescafee (bo puszki zastąpiono słoikami) poleciał i w kosmos. W 1969 roku załoga statku Apollo 11 zabrała na swój pokład tę własnie kawę.
W latach 60 rozpoczęto produkcje kawy liofilizowanej.
Co parę lat pojawia się nowa wersja nescafee: z cukrem, z cukrem i z mlekiem itp. Ale miłośnicy kawy najchętniej sięgają po klasyczna wersję pachnącą jak espresso.
Jeśli zaś chodzi o mój gust to lubię nescafee do tortów, ciast i podczas szybkich śniadań w domu. Gdy jestem we Włoszech nawet nie myślę o rozpuszczalnej. Nic mi bowiem nie zastąpi cafe normale.
Komentarze
witam blog i blogowiczów
pamiętam jak moja rodzina z Francji
goszcząc u nas co kilka lat
przywoziła ze sobą słoik albo dwa Neski
(tak się popularnie ją zwie)
:::
przed kilku laty całkowicie odszedłem od kaw rozpuszczalnych
(choć jeszcze czasami kusi mnie Gevalia)
rano kubeczek naszej tureckiej czyli błotnistej
a po południu po arabsku
z tygielka, z kardamonem, goździkami i cukrem
poza domem, najchętniej espresso
do mleka nie mogę się przyzwyczaić
i dla podkreślenia swojej awersji
wmawiam wszystkim, że mleko jest rakotwórcze
(nie wierzcie w to)
Bardzo lubię Gevalię, ale mieloną, na błotnisto jak to ładnie nazwał Brzucho. Z małą łyżeczką cukru. Przysługują mi dwie dziennie, obie do południa. Potem herbata.
Poza domem proszę o herbatę, bo kawę gościową często podają taką od serca i potem mam dwa, tłukące się między sobą.
Samej rozpuszczlnej nijak nie moge pic – dodatek mleka, smietanki, a owszem. I to jest moj napoj w pracy lecz nie Nescafe.
Olbrzymi puszka popularnej Neski stoi w kuchni ku uciesze innych pracownikow. Dyzurne mleko w lodowce i sprawa porannej kawy „zalatwiona”. Ja jednak przynosze swoja kawe z tej prostej przyczyny, ze po pierwsze jak juz powiedzialam Nescafe ostatnio nie pijam,a po drugie w puszce z jakiej wszyscy korzystaja pelno jest cukru, a ostatnio ktos znalazl kawalek ciasta1?.
Higiena jest pod zdechlym Azorkiem. Ale im to jakos nie przeszkadza. Uwierzycie?
Witam.
Nie lubię Nesci – ma dla mnie posmak przyprawy typu „maggi”. Z kaw rozpuszczalnych najbardziej lubię Gevalię i Tschibo. W odróżnieniu od Brzucha rozpuszczalne kawy piję zawsze z mlekiem skondensowanym, bowiem bez mleka wydawają mi się nie do picia. Dla odmiany kawy ziarniste zawsze pijam czarne. A dla mnie kawa to podstawa. Bez porannej kawy Pyra nie egzystuje. W zasadzie pijam ziarnistą. Rozpuszczalna służy mi jako surogat, zamiennik, kiedy już tej ziarnistej jest w organizmie po prostu za dużo. Doceniam kawę rozpuszczalną jako dodatek do deserów, ciast itp. O, jeszcze jest jeden wypadek, kiedy wybieram kawę rozpuszczalną : otóż jeśli kaza ziarnista jest w nielubianym przeze mnie gatunku.
Wczoraj zadzwoniła kuzynka, że zerwała dla mnie osiem zielonych orzechów na nalewkę żołądkową, ale nie ma jak ich dostarczyć. Poprosiłam, żeby je drobno pokroiła, wsypała w słoik i zasypała 3 łyżkami cukru, a całość wstawił DO LODóWKI. mOGA SOBIE STAć, A KIEDY WRESZCIE PRZYJADą DO MNIE, ZALEJę 0,5 L CZYSTEJ, 40% WóDKI. Taka nalewka służy u mnie wyłącznie jako lekarstwo kiedy ktoś struje się, czy w ogóle cierpi na niestrawność. Wtedy ordynuję 50-tkę orzechówki, a do popicia pół szklanki gorącego naparu z mięty. Pół litra tej nalewki wystarcza nam ca na 2 lata, więc nastawiam co drugi rok.
Z zamierzchłej przeszłości; takie małe puszki „neski” bywały w paczkach UNRRa. Pamiętam radość mojej Mamy.
Haneczko – u Pyry dostaniesz Gevalię, bo czerwona Gevalia to nasza kawa. A żeby Ci serce nie latało, to sobie sama wsypiesz ile chcesz. My obie z Ania sypiemy po 2 czubate na spory kubek. Kawę parzoną w dzbanku, a podawaną w eleganckich filiżankach traktujemy odświętnie (podobnie, jak z ekspresu) Ponieważ jest to nasz napój podstawowy, nie robimy ceregieli na codzień.
Małgosiu!
Wracając do naszej rozmowy z poprzedniego wpisu Pana Piotra jeszcze raz reklamuję Ci książkę Mireille Guiliano „Francuzki nie tyją” (Sekret jedzenia dla przyjemności), ja mam Wydawnictwa Albatros z 2005 roku.
Dla mnie ta książka jest rewelacyjna, ja wprawdzie nigdy nie miałem nawet normalnej wagi, bo zawsze byłem szczupły, ale ta książka werbalizuje wszystkie moje wewnętrzne odczucia. Autorka ma rację, że niepotrzebne są jakiekolwiek diety, sprawa otyłości jest w naszych głowach i naszych przyzwyczajeniach. Kup sobie ją lub pożycz – koniecznie. Ona pokaże Ci, że można – nie odmawiając sobie właściwie ulubionych smaków i jedząc normalne posiłki – żyć najedzonym i zadowolonym z jedzenia. I być szczuplejszym.
Ksiazka jest dobra ale powinna nosic tytul: Francuski sa, qrva, chude.
To najlepiej oddaje MOJE odczucia.
Najlepsza na rynku kawa rozpuszczalna jest stosunkowo nowe Espresso Nescafe. Niestety to, co pod ta nazwa i w tym opakowaniu kupowalam w Polsce, tyle samo przypomina Esresso kupowane na Zachodzie, co farby Dulux produkowane w Polsce z farbami tej firmy, ktore ja od lat kupuje w Londynie. Nie dziwie sie, ze Pyra kocha Tschibo. Niemcy ja sami robia.
Pijam czesto kawe rozpuszczalna – z poczuciem winy. Nie dlatego, ze mi nie smakuje, ale dlatego, ze do wszystkich kaw rozpuszczalnych dodaje sie srodek, aby pod wplywem wilgoci proszek nie zbijal sie w grudy. A jest to pochodne od aluminium, ktore prawdopodobnie odklada sie w mozgu i powoduje chorobe Alzheimera. POnad cwierc wieku temu powywalalam z domu wszystjie garnki i patelnie aluminiiowe, pilnuje aby kupowana sol nie zawierala niczego procz soli, ale z kawa rozpuszczalna, zwlaszcza Espresso nie jestem w stanie sie rozstac.
A kto pamięta kawę Marago? 😉
Oczywiscie Francuzki, a nie francuski.
Pamietam Marago, a jakze! I pamietam jak wstrzasniety byl moj amerykanski przyjaciel Richard, kiedy pojechal do Polski na Fulbrighta w 1972 r i natknal sie na kawe pt „Murzynek”. Nawet interweniowal w sklepie, ktora miala reklame-automatona w oknie tejze kazwy: Czarna negroidalna lalka z duzymi krecacymi sie cycami. W sklepie ponoc nie widzieli zadnego z tym problemu i dziwili sie co to bialego amerykanskiego czlowieka obchodzi.
dodam tylko, że sam sobie codziennie mielę kawę
neski i neskopodobnych, czyli sproszkowanych nie lubię
granulaty i owszem, obdarzę czasami zainteresowaniem
:::
ciężko o kawę w ziarnkach
a jak już jest, to też jakieś Woseby
za to Lavazzy poza kawiarniami unikam jak ognia
za mocno palona
:::
o matko
teraz sobie przypomniałem palarnie kawy w Szczecinie
nawet nie wiem, czy jeszcze działa
a byłbym jej nawierniejszym klientem
chyba w Poznaniu działają jeszcze normalne palarnie
ktoś coś wie?
Brzucho – w Poznaniu, przy ul. Garbary działa palarnia kawy „Astra”. Niestety – zlikwidowali swój sklepik przyfabryczny. Nie opłacał się. Kilka lat temu palili znakomitą kawę „diuna” – też przeszłość. Była dosyć droga i miała za mały zbyt.
Brzucho w poznaniu przy placu wolnosci Astra miala kiedys swoj sklep fabryczny. W zeszlym roku jeszcze istnial w tym roku musisz albo poprosic obecne tu Poznanianki o sprawdzenie, albo zaczekac do sierpnia. Bede w domu to sprawdze. Przy placu wolnosci mieli nawet swoja mala „palarke” i przy odrobinie szczescia dostawalo sie kawe jeszcze ciepla.
UWAGA, UWAGA
Makrek K. udał się co prawda na emigrację wewnętrzną, ale myślę, że o 20.00 wzniesiemy imieninowy toast Markowy – z najserdeczniejszymi życzeniami. To taki jnietypowy Marek (że nietypowy, to dobrze wiemy)
Myślę, że Marek poszedł na jarmarek i dlatego nawet nie raczy odpowidać na listy. Ale imieniny ważna rzecz: życzę więc szczęścia i równowagi!
Choć nie jestem hydraulik tez dam w rurę za Marka!
A ja tam lubię wszystkie kawy, jeśli tylko przyrządzone są tak, jak czynią to Hiszpanie. Na ogól jest to kawa znacznie mocniejsza niż w pozostałej części eulandii, pewnie dlatego ze jest mocniej palona. Servowana jest w małych filiżankach jako caf? solo, to takie włosko francuskie espresso. Druga wersja, i ją polecam z całego serca, jest znacznie smaczniejsza. Ale nie szukajcie tego w turystycznych zentrach. To jest Carajillo. Dodaje się do caf? solo schuss 40%wych specjałów. Większość tambylcow rozpoczynających dzień poranną kawą w barze, czyni to tak a nie inaczej. To dobry start w nowy dzien. Zaczynasz lepiej dostrzegać kobiety, które stylowo ubrane poruszają się elegancko ale nie exstrawagandzko. Patrzysz jak się pozdrawiają i nabierasz ochoty by znaleźć się miedzy nimi. Poczuć smak caf? solo zmieszany ze świeżością ich ciała.
Ah, na samo wspomnienie bierze mnie …. do espaniolii w mim łebie.
To jo przy okazji powiem, ze jedno mojo znajomo kilka roków temu naukowo udowodniła, kielo filizanek kawy mozno wypić bez skody dlo serca – dokładnie 3,14. Cemu? To proste jak jajko Kolumba! Jak serce bywo nazywane? Pikawa! Pi-kawa! I w tym kryje sie odpowiedź: dlo zdrowia serca mozno dziennie wypić telo filizanek kawy, kielo wynosi licba „Pi” 🙂
P.S. Ponie Pietrze, nawiązując jesce do tego komentorza
http://owczarek.blog.polityka.pl/?p=186#comment-57955
potwierdzom, ze okolice zeremii bobrów nad Narwiom som doskonałym miejscem do udzielania Alecce korepetycji 😀
1aaa (dla kodofilow)
Nastawiam sobie budzik na 20:00, zeby pozyczyc Misiowi 🙂
Budzikow nie pozyczam! 😉
Aniol Wiedenski
u mnie w domu jest Neska ale tylko dla gości …. ja pije tylko sypaną, koniecznie w ulubionym kubku, z odrobiną cukru …. piję 2-3 kawy … pierwsza na dzień dobry ….. 🙂 … herbaty mało piję a właściwie jak jestem w gościach bo kawa dawana przez gospodarzy mi jakoś nie smakuje …. pije za to dużo wody niegazowanej, soku pomarańczowego i pomidorowego …. i miętę … 🙂
jest druga ksiazka Mireille Guiliano „Francuski na każdy sezon” …. jest dużo przepisów i tygodniowy jadłospis na każdą porę roku … generalnie Mireille preferuje jedzenie owoców i warzyw zgodnie z ich dojrzewaniem w naturalnych warunkach tzn. nie jeść truskawek w zimie tylko na wiosnę, pomidory jesienią, 3 posiłki, żadnego podjadania, dużo wody do picia i koniecznie wino do jedzenia … 🙂
Markowi życzę pogody ducha i uśmiechu w każdym dniu …. Marek wracaj bo tu tęsknią za Tobą …. 🙂
Arku, w odroznieniu od kawy, swiezosc kobiecego ciala jest bezsmakowa. A mydlo to sobie mozesz przeciez wachac na sniadanie. Kobiety sa do tego calkowicie zbedne.
Wlasnie media mnie poinformowaly, dlaczego nie moglem spac w nocy, bo suki i karetki na sygnale jezdzily jak szalone.
To kibole austriaccy mscili sie na Niemcach.
Miedzy innymi w Trojkacie Bermudzkim. Ale najwiecej roboty policja i lekarze mieli z powodu bitwy autriacko-niemieckiej na Judengasse. Czemu akurat tam? Pewno zabladzili zanim zbladzili…
Ale podobno wszystko bylo w normie 😉
* norma = 29 pacjentow na 100.000 fanow, jedna ranna policjantka i kilka zatrzyman. Pryszcz! Poczekamy na Euro 2012 😉
Nescaf? kierowała reklamę głównie do panów – studentów, sportowców, kawalerów oraz do pań, które miały… nieoczekiwanych gości 😯
Obecnie produkowana jest w 35 krajach, a szwajcarską fabrykę w Orbe, gdzie jest produkowana od wynalezienia, codziennie opuszczają 22 miliony słoików. W domu mam zawsze słoik Nescaf? Gold na wypadek… niespodziewanych gości 😉 Używam np. do robienia kawy mrożonej.
Próbowałam neski włoskiej i niemieckiej, obie różnią się od oryginału, a inne marki to i tak podróbki 😎 Mnie to nie przeszkadza, bo dzień zaczynam od soku pomarańczowego i herbaty 😉
W takim razie to i ja zaczne w koncu dzien…
Nescafe Gold Edelmischung i dodam troche rakotworczego mleka,
bo bez mleka to ja glownie kawe turecka (u Greka – grecka)
gotowana w malym mosieznym tygielku,
ale za to z tym ichnim bialym nougatem (aka miod turecki)…
tyle ze do tego specjalu brakuje mi: kawy, tygielka oraz nougatu 😉
A znacie ten dowcip?
Przychodzi gosc do kawiarni, podchodzi kelner, gosc mowi:
„Poprosze kawe, ale bez mleka”.
Kelner w uklonie sie oddala, za chwile
pojawia sie jednak zazenowany i pyta:
„A moze byc bez cukru, bo mleka juz nie mamy?”
Helenko 10:27
wydaje mi się ze epoka, wszyscy maja po równo i tak samo, odeszła w niepamięć. Nie sadze byśmy mieli tak samo.
Ja chętnie wącham ludzi. Jak tylko nadąży się okazja. To prawda ze niektórych wyczuć można po deos, perfum czy szarym mydle. Znam zapachy moich znajomych i śmiało mogę powiedzieć, czym to pachnie kiedy się spotkamy.
Ale są kobiety, z którymi można dzielić i łóżko i tajemnice i po jakimś czasie i tak nie czujesz ich zapachu. Prócz żelów, mydła, mleczek do ciała i lakierów do włosów.
No, ale może tylko ja mam tak inaczej?
Marku, Marku, Marku!
..do 20tej
:o)
ja też „wącham” ludzi …. myślałam, że to moja przywara …. to chyba wynika po trosze z mojej nieufności …. i z chęci obrony swojej przestrzeni życiowej …. 🙂
Jolinku,
wszyscy wąchamy, to nasz najstarszy zmysł 🙂 Mniej lub bardziej świadomie selekcjonujemy ludzi według zapachu, jedni przyciągają, inni odpychają 🙁 To ten zwierz siedzący w nas próbuje dbać o nasze bezpieczeństwo 🙂
Tak miłe poprzedniczki. Nos jest tylko przekaźnikiem takim samym jak oczy dla kolorów. W łepetynie wszystko się odbywa.
Różnimy się twardymi dyskami i procesorami.
Mój w każdym razie czuje również takie kobiety, które pachną głębią, mocą i zwierzęco ale zarazem czysto. Nie, nie dlatego ze przedtem śmierdziały brudem.
Czy z tego wypływa wniosek: Mydło + feromony; to jest to! 🙂
Andrzeju, do kawy? fuj, to juz wole bez cukru
nemo zwierze czyli intuicja człowiecza … 🙂 … nie to nie chodzi o tych, którzy śmierdzą z brudu …. zauważyłem też, że byli ludzie, których zapach mi odpowiadał a potem nie mogłam ich zapachu znieść …. czy mnie się zmieniło powonienie czy ten człowiek zmienił zapach …. kawa dobra zawsze mi pachnie przyjemnie … 🙂
Alicja wlasnie wyszla z pachnidel i cos nic nie gada, a juz najbardziej ludzki z piesow Bobik, to az wstyd, ze nie zaszczekal kompetentnie, kupie se piwo i poczekam
Helena ostatnio ciagle pisze coś prowokujacego i śmieje się do rozpuku czytając reakcje. Myślę, że tak samo jest z wąchaniem mydła luzem, a nie na umytej nim kobiecie. Wiadomo, że zapach smego mydła, jak przyjemny by niebył, nie da się porównać z tym zapachem na ukochanej osobie i to niekoniecznie wyłącznie w chwilach intymnych. Tym bardziej, że jest to tylko jeden z wielu zapachów pomieszanych na tej osobie.
A co do neski, zgadzam się, że Gevalia należy do najlepszych, a polskie wyroby Nescafe tak się mają do oryginału, jak to określiła Helena. I dotyczy to nie tylko espresso, ale wszystkich, classic chyba w najwyższym stopniu, bo trudno o gorszą kawę rozpuszczalną w ogóle. Co do kaw ziarnistych, za najlepsze uważam renomowane włoskie. Ewentualnie radzę znawcom dobre sklepy z kawą np. w Anglii lub Belgii, gdzie wybiera się określone gatunki kawy z Blue Mountain włącznie, samemu określa skłd mieszanki i ewentualnie dodatki (kardamumę, jeśli ktoś lubi), a następnie czeka się aż tę kawę upalą i zapakaują ładnie. Ten sposób jest chyba najszerzej praktykowany na Bliskim Wschodzie, więc podejrzewam, że również w Turcji, gdzie nigdy nie byłem.
Znałem kiedyś św. pamięci pana Antoniego Swędrowskiego, absolwenta Brazylijskiego Narodowego Instytutu Kawy wymienionego w tekście Pana Piotra. Pan Swędrowski powtarzał, że w Polsce tylka kilka osób potrafi palić kawę. Najlepiej dwie – w Poznaniu i Lesznie, czyli Pyrolandzie. O Nesce mówił, że najlepsza jest firmowana przez Nescafe, ale produkowana w Brazylii. We Francji kiedyś taką dostałem i rzeczywiście miała aromat przewyższający o dwie głowy wszystko, co znałem wcześniej. Było to dawno i wszystko się pozmieniało, ale może ktoś w ostatnich czasach probował neski brazylijskiej i się wypowie. Historia Nescafe podana przez Gospodarza rozjaśniła mi w głowie zamęt na temat produkcji kawy rozpuszczalnej w Brazylii.
W pracy pijam tyko rozpuszczalną, bo czas, który bym poświęcał na przygotowanie i mycie, poświęcam na bloga.
Kawa w Hiszpanii, owszem, jak wprawie wszystko. Bary Tapas, świetna rzecz, najlepsze moim zdaniem w Madrycie i przyległych prowincjach. W Madrycie wytarczy zboczyć kilkaset metrów od głównych arterii, aby znależć bary bez turystów.
Na wszelki wypadek obejrzalem sloiczek z Nescafe, ktora sypie sobie wlasnie do kubasa. Zeby sie uspokoic, ze to nie reimport z Polski 😉
Wyszlo na to, ze dla Austriakow, ale pakowana w Slowenii. I badz tu madry…
Nie wiem, czy na rynek austriacki rzucaja te sama charge, co w Helwecji, ale ta, ktora pijam, nie jest wcale zla.
No to teraz Slawus pyfko, a ja „calkiem spokojnie wypije trzecia kawe…”
13:00 czas na herbate
Dramatyzm „Zapachu kobiety”? Hm… A zapach mężczyzny, to nic? Już to kiedyś pisałam – lawendowo-cytrynowe zapachy, mydła pachnące, wody po goleniu i cała ta perfumeria, która otacza współczesnego człowieka stała się tak normalna i nieodzowna, że niezauważalna. A potem zjawia się facet pachnący morskim wiatrem albo skoszonym sianem, albo otartymi o skórę gałązkami sośniny, dymem fajkowym i odrobiną alkoholu i uderza do głowy jak stare wino.
Mój dzisiejszy komentarz bedzie calkowicie kryminakny i pozbawiony elementów dobrego wychowania. Prosze zatem wszystkich o slabych nerwach i delikatnej konsystencji moralnej o nieczytanie.
Uprzedzalem i zaczynam ze spokojnym sumieniem.
Na pierwszy ogien idzie Brzucho. Sam sie podstawil donoszac, ze ma klopoty z uzyskaniem ziarnistej kawy. Nie mam klopotów i powiadamiam Ciebie, ze jak dasz harcerskie slowo honoru, ze zrobisz dla mnie nalesniki najwyzszej jakosci, to mozesz liczyc u mnie na duza paczke ziarnistej kawy. Twoja decyzja jaki gatunek. Ze swojej strony sugeruje albo Meinl albo Alvorada. Inne gatunki tez wchodza w rachube. Jesli nie bedzie przypadkiem ulubionego gatunku wybiore najbardziej zblizony albo tak zwana gastronomiczna. Jakosc w kazdym przypadku gwarantowana.
To jest pierwsze wymuszenie, czyli czyn kryminalny.
Drugi czyn przestepczy dotyczy tematu dzisiejszego wpisu czyli firmy Nestle.
Zle wykonana akcja reklamowa, które usiluje traktowac potencjalnych klientów jako niespelna rozumu przynosi czesto skutki odwrotne od zamierzonych. Kilka miesiecy wstecz, pewna szwajcerska z nazwy firma zorganizowala konkurs na lamach blogu naszego Gospodarza. Konkurs byl tak niezdarnie zorganizowany, ze nawet zwykly prosty wiesniak z Poludniowej Burgenlandii doprowadzil cala sprawe do absurdu i wszyscy blogowicze mieli fajna zabawe. Oczywista rzecza bylo, ze pierwsza nagrode w tym konkursie mozna bylo po prostu kupic. Taka procedura konkursowa jest czesto stosowana przez rózne firmy czesto z oplakanym skutkiem.
Jesli owa firma zorientuje sie ze to o nia chodzi, winna pójsc do Canossy i na kolanach prosic Gospodarza o wybaczenie. Zapomnienie bowiem w zbiorowej pamieci blogowiczów nie wchodzi w gre. Blog bywa manipulowalny ale jest nieprzekupny.
Moje kawowe przyzwyczajeni sa obecnie nastepujace.
Rano, po przebudzeniu i oplukaniu grzesznego ciala, czyszcze wszystkie nazebne koronki, górne i dolne a nastepnie przygotowuje austriacka kawe na wegierski sposób. Jest to specjalna technologia przy pomocy specjalnego ekspresu, wzorzec którego, calkowicie gotów do uzytku, przywioze na Zjazd. Kawe te, piekielnie mocna, pije z miodem. Duza lyzeczka miodowego kremu. Dla gosci jest zawsze przygotowany bialy cukier i porcjowana smietanka. Mleka nie uzywam a kotka Muli nie zyje.
Po poludniu pijam kawe rozpuszczalna. Nazwy nie wymieniam, zeby nie wykonywac zawoalowanej reklamy. Kawa to jest równiez z miodem. Wzorca nie przywioze, bo w Polsce jest wiele róznych odmian w tym bezkofeinowe.
Dalej nie bede brnal w kryminalne czyny, wspominajac tylko przy okazji o kawie typu irish, która mozna robic na bazie zwyklej albo rozpuszczalnej.
Skoro popoludnie, to i pora na kawe rozpuszczalna z miodem
Pan Lulek
Marek się ozwał u Owcarka:
http://owczarek.blog.polityka.pl/?p=187#comment-58163
😉
…bo tak naprawdę imieniny ma dopiero jutro:
http://owczarek.blog.polityka.pl/?p=187#comment-58169
Ale skoro zapowiedział, że może przyjmować od dziś o 20:00… 😀
Przychodzi starsza pani do lekarza i mówi:
Panie doktorze, czy może mi pan coś poradzić? Pożycie małżeńskie mam takie nieudane, mąż jakiś niechętny się zrobił 🙁
A próbowali państwo z viagrą?
Panie doktorze! Mój mąż nawet aspiryny nie połknie 🙁
No to musi pani spróbowaćpotajemnie, np. do kawy mu wsypać…
Po dwóch dniach pani pojawia się u lekarza i już od progu narzeka:
Ten środek to okropność! Tego nie wolno przepisywać!
Dlaczego?- pyta zaskoczony lekarz.
Panie doktorze, wsypałam, jak pan radził, do kawy. Po chwili on jak się nie poderwie, jak nie zrzuci wszystkiego ze stołu! Potem jak nie zedrze z siebie ubrania, jak mnie nie rzuci na stół!…
No i co, źle było?
Zle?! Panie doktorze, to był najlepszy seks od 20 lat! Ale u tego Starbucksa, to ja się już w życiu nie pokażę!
Bobik nie szczekał, bo był wyjdziony, jak to mleko. A teraz wrócił i zawiadamia, że wrażliwy nos może być zarówno dobrodziejstwem, jak i przekleństwem. Bo wprawdzie ładne zapachy są dla nosowych (nośnych?) wrażliwców przecudne, ale za to brzydkie zapachy przeohydne aż do bólu. Więc nie wiem, czy mieć psi nos tak bardzo się opłaca? 🙁
Kawa Nescafe Espresso, bo mój żołądek najmniej przeciw niej protestuje – nie tylko smakowo, ale i nadkwasotowo. Ale tak w ogóle ze wszelkich kaw najbardziej lubię herbatę. 🙂
wychodzi, ze Pyra, jak zwykle, nosa ma w sam raz
Nigdy nie byłem w Starbucksie, bo np. we Włoszech Cafe Americano oznacza zabarwioną wodę. Właśnie otwierają pierwsze kawiarnie w Polsce. Nemo, jeżeli taka kawiarnia znalazła się w Twoim zarcie, zapewne w takiej byłaś. Czy podają tam kawę wartą picia?
Stanisławie, sądząc z opisu nemo, w Starbucksie zdarzają się takie atrakcje, że jakość podawanej tam kawy schodzi na baaardzo daleki plan. 😀
Jakoś mi się skojarzyła scena z Meg Ryan z filmu o Harrym i Sally. 🙂
Stanisławie,
ten dowcip nie był historią z mojego życia 😉
Najbliższy Starbucks jest w Thun, 20 km stąd. Ja nie pijam kawy 🙁 Wyjątek robię we Włoszech dla dobrego espresso w barze lub cappuccino na śniadanie we włoskim pociągu sypialnym. No i w USA piłam litrami „brown water”, zwłaszcza w pustynnych, gorących stanach, bo tanio, czasem gratis, bez bakterii i dobrze się po tym śpi 😉
Bobiku ja natomiast wolę brzydki, ale stały zapach, jak ciągły strach, ze może nagle się cos zmienić w przeohydny aż do bólu. Lepiej troszeczkę więcej als zu wenig.
Po tych wyjaśnieniach chyba do Starbucksa nie będę się śpieszył.
do ciągłego brzydkiego zapachu człowiek się przyzwyczaja …. ale żeby woleć by się nie rozczarować? ….
„Mleka nie uzywam a kotka Muli nie zyje.”
Panie Lulku, mam nadzieję, że się Pan „przejęzyczył”, czyli palce stukały za szybko.
Oczywiście, chodzi mi o drugą część cytatu
w Starbucksie w Sewilli kawe pija tylko Amerykanie. ichnie latte przypomina raczej mleko o aromacie (bo nawet nie smaku) kawowym. bar moze przyjemny, ale jak ktos pil kawe we Wloszech lub Hiszpanii to sie nie zachwyci.
Koncentruję się na treści odpowiedzi odnośnie rzeczy nieistotnych, nie licząc zdementowania sytuacji, a tu rewelacja – 20 km do Thun. To sobie Nemo może co tydzień na Jugfrau Joch (a może Jungfraujoch?)wyskoczyć. W kolejce capuccino nie podają, ale jest, czego zazdrościć.
Bobiku,
czy znasz „Out of Rosenheim” („Bagdad Cafe”)? Tam kawa też gra sporą rolę 🙂
http://youtube.com/watch?v=1KdZMYbuEHY
Stanisławie,
nie bój się Starbucksa! Nie każdemu dosypują 😉
Pójdziesz i sprawozdasz, jeśli pojawi się w Twojej okolicy. Ten blog zobowiązuje 😎
Stanisławie,
ja mogę nawet codziennie, ale po co? Jeszcze się odmy mózgu nabawię 🙁 Załączam widok z mojej sypialni
http://picasaweb.google.com/don.alfredo.almaviva/Ksiezyc/photo#5060996508348985522
Flo dziękuję. Już na pewno tam nie pójdę. Ale zaczyna mnie frapować podróż sypialnym we Włoszech. Ale czy to nie za drogo? Może równie dobre cappuccino można uzyskać taniej? Przyznam się, że nigdy we Włoszech nie zamawialiśmy cappuccino, nawet jak w tym celu siadaliśmy w kawiarni. Poczuliśmy zapach esresso i niczego innego zamówić nie byliśmy w stanie. Ze spienionym mlekiem i innymi fanaberiami bawimy się w domu. Robimy tu kawę bardzo różnie, espresso, cappucino, cafe Laate, z ekspresu wegierskiego stawianego na płycie, w zaparzarce z opuszczanym sitkiem, w dzbanku i termosie. Czasami w tygielku, który był sposobem moich rodziców. Jak dobry surowiec, każdy sposób zaparzania jest dobry, a wybieramy w zależności od nastroju.
I trochę lodu
http://picasaweb.google.com/don.alfredo.almaviva/Ice
Dziękuję za widok z sypialni. Oboje z Najdroższą marzymy, żeby kiedyś się obudzić i stwierdzić, że za oknem zamiast morza wyrosła jakaś prawdziwa góra.
Stanisławie,
w sypialnym kawa jest gratis 😉 A jak już i tak jedziesz pociągiem… Polecam Mediolan – Villa San Giovanni albo nawet do Catanii lub Palermo, to dojdzie przyjemność załadunku i rozładunku pociągu z promu na Sycylię. A w Messynie na dworcu sprzedają najlepsze gorące arancini prosto z koszyka 🙂 Dawniej tak zawsze jeździliśmy na Sycylię, dopóki samochód nie był za wysoki (zabierają tylko do wysokości bodajże 160 cm).
Ha, Stanisławie, a mnie się marzy widnokrąg i słońce zachodzące w morzu…
Lód bardzo ładny, ale widoku gór nic nie zastąpi i o nim marzymy. We Włoszech w Abruzzach w małym misteczku widzieliśmy kiedyś staruszkę, na pewno powyżej 80. Siedziała przed domem na krzesełku, jak to jest tam w zwyczaju. Patrzyła na góry i miała tak szczęśliwą twarz od tego patrzenia. Potem zaczęliśmy zwracać baczniejszą uwagę na staruszki i staruszków i z widokiem na góry prawie wszyscy mieli takie szczęśliwe miny. A we Włoszech w górski krajobraz prawie zawsze (nie mówię o górach najwyższych) wkompowana jest jakaś architektura i jakieś piękne ogrody. W Szwajcarii często jest tak samo. Człowiek tęskni do tego piękna, a tymczasem w Gdyni postawili nam podwójną szafę 116 m zasłaniającą od strony miasta połowę zatoki, a od strony morza całe wzgórza morenowe. Na samym nabrzeżu i to apartamentowiec bez żadnych funkcji publicznych.
Nie będę Wam tutaj „Pachnidła” opowiadać, ale nieszczęściem, a w pewnych wypadkach zbawieniem bohatera książki było to, że on nie pachniał w żaden sposób. Natomiast przyswajał sobie wszystkie zapachy i potrafił prodkować genialne pachnidła. No i dużo, dużo tam się działo. A na końcu myszy zeżarły Popiela.
Ja ciągle jeszcze mam „Provocative Woman” (E.Arden) i „Chance” (Chanel).
Kawy nie pijam, nie znam się na kawie, nie lubię brown water, ale w podróży się napiję z rana. Bardzo lubię zapach kawy.
Idę pod prysznic powąchać mydło (Goat Milk!).
Stanisławie,
ten lód to właśnie na Jungfraujochu.
Od dziś zacznę się baczniej przyglądać okolicznym staruszkom 😉
nemo, jakim cudem zasypiasz 😯
Odpowiedzi o zachodzie słońca na morskim widnokręgu spodziewałem się, ale w Gdyni takiego widoku nie ma. Najlepszy jest chyba w Międzyzdrojach na Kawczej Górze. To tym pociągiem jeździliście z samochodem? W Polsce nie ma takich fanaberii. Były do kilku lat wstecz, ale zabierali tylko do 142 cm. Z sufitu podałem kiedyś 145 i z Gdyni do Zakopanego nie było problemu, ale w Zakopanym nie chcieli nas załadować. Podejrzewam, że zlikwidowali, bo teraz prawie nie ma samochodów poniżej 143. Do Taorminy jechaliśmy samochodem. Autostradą nie trwało to tak długo, a droga przepiękna. Autostrada prawie cały czas na estakadach. Nie ma tego uczucia znużenia typowego dla autostrady. Jechaliśmy z Paestum. Do Palermo promem z Neapolu.
Ja piję kawę z włoskiego ekspresu, który sam sobie mieli odpowiednią porcyjkę. Kawę, po nieudanych próbach z Lavazza, kupuję przez internet właśnie w poznańskiej Astrze. Moją ulubioną jest Maragogype, które ma niezwykle duże ziarna, czasem biorę bardzo delikatną Gwatemalę, która podobno palona jest specjalnie dla mnie jak ją zamówię
Haneczko,
idzie się przyzwyczaić 😉
Stanisławie,
promem z Neapolu do Palermo, albo do Milazzo z przystankiem na Lipari. Kocham Wyspy Liparyjskie, chyba dołożę jakiś album do picasy.
W Palermo o świcie najlepsze jest cappuccino w barze w pobliżu stacji benzynowej blisko portu.
Może za mały podziw wyraziłem dla lodu, ale pałac lodowy tak nas nie podnieca, jak natura. Z drugiej strony jest to wspaniała metoda zapewnienia turystom ładnego widoku, gdy w naturze można oglądać tylko chmurę od środka, jak nam się zdarzyło na Aiguille du Midi. Wjazd na oba punkty widokowe jest dość kosztowny i żal patrzeć tylko na mgłę.
Nie byliśmy na W.Liparyjskich, bo Ukoczana nie lubi wspinać się na wulkany. Zrobiła wyjątek dla Wezuwiusza i wiazd autokarkiem na Etnę niezbyt daleko od krateru. Z Etny została nam spora bomba wulkaniczna znaleziona tuż przy Obserwatorium, której postanowiliśmy nie przecinać.
Haneczko, rzuciłem okiem na stronę internetową Astry i widzę, że chyba można tam sobie kupić tak, jak to dużo powyżej opisywałem – zrobić własną mieszankę i niech ją na poczekaniu upalą. A może to tylko dla Ciebie tak są gotowi robić. Czy piłaś ich cappuccino? Bo wszystkie torebkowe, jakie próbowałem dotychczas, to była jakaś kpina. Jak bedę w Poznaniu, muszę się tam wybrać.
Ale w Starbucksie, w kazdym razie na Olivaer Platz przy K´udmmie, sprzedaja tort marchewkowy nie z tej ziemi, jest przepyszny.A tak to kawe mozna sobie darowac.
nemo, Bagdad Cafe znam, ale wolę na jazzująco. Ale oglądając klipa tak sobie pomyślałem, że w niektóre pejzaże obowiązkowo trzeba by wstawiać jakąś górkę. Może by to ludzi rzeczywiście trochę doszczęśliwiło? No, albo chociaż trochę szczęśliwiej by wyglądali. 🙂
bardzo lubię „Calling you” ale ta wersja mi się lepiej podoba
http://youtube.com/watch?v=UHkW0Cw5w94&feature=related
a cod mam cafe 🙂
Stanisławie, jeśli to jednak o mnie myślałeś pisząc o Astrze, do uprzejmie donoszę, że kupuję u nich tylko kawę ziarnistą o której pisałam. Innych nie próbowałam. Nie wiem czy robią mieszanki. Pewnie u źródeł w Poznaniu można coś negocjować, ja przez internet nie próbowałam. O tym, że palą dla mnie Gwatemalę dowiedziałam się przez przypadek, jak wydłużył mi się czas dostawy. Zostałam poinformowana, że to właśnie z tej przyczyny.
Kupowałam też u innych dostawców Blue Mountain, czy była oryginalna głowy nie dam. Kłopot z tą kawą jeszcze jest taki, że żeby poczuć jej właściwy smak trzeba dać więcej ziaren kawy, a moja machina i tak jest nastawiona na maxa i nic więcej z niej wyciągnąć nie mogę. Reasumując, niestety Błękitna Góra jak dotąd nie powaliła mnie na kolana i nie zawołam tylko ta, żadna inna. No i ta cena!
Wojtek z Przytoka przesłał esej , o którym wspominał wczoraj – czytelników zapraszam pod poniższy sznureczek:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Esej_Wojtka.html
Arkadiusie
Też uwielbiam wąchać kobiety. Napisałeś szerzej, że ludzi ale ja facetów nie za bardzo. Szczególnie ostatnio, bo z przepoconymi i często skacowanymi pracuję. Ale kobiety – uwielbiam ich naturalne zapachy z lekką nutką dobrych kosmetyków, papierosa lub dopiero co wypitego alkoholu.
Alicjo
Przekonałaś mnie i esej wysłałem, Haneczce też zgodnie z obietnicą.
Pozdrowienia
Ps. Marku – wracaj!
Wedle jakiegos surveyu najlepsza kawa (normalna do gotowania ) z komercyjnych marek jest Illy. Bylo prowadzone jakies blind testing przez roznych swiatowych ekspertow. Moja E.. ktora jest wielkim koneserem kawy tez tak uwaza i te wlasnie kawe pija.
Istnieja oczywiscie lepsze kawy malych producentow bedace w sprzedazy w specjalistycznych sklepikach lub bardzo drogich, wytwornych domach towarowych (Harrods, Fortnum and Mason czy Liberty), no ale takiej zazwyczaj nie pijemy na codzien. Jej ceny potrafia byc oblakane, i wcale nie musi to byc Blue Mountain.
Masz rację, Jolinku 🙂 Dokładnie o to mi chodziło, ale nie znalazłam 🙁 Te cytaty z filmu – rozcieńczanie „niemieckiej” kawy z termosu, i ta oryginalna muzyka 🙂
U mnie nadal chłodno i deszczowo 🙁 Na podwieczorek amerykańskie pancakes na maślance i z mrożonymi jagodami.
Wojtku przeczytalam jednym tchem teraz pojde przetrawic.
gdgis
Nie pomylilem sie. Ostatnie dwa lata zyla ze mna kotka Muli. Oryginalne imie bylo Carmen. Zdrobniale najpierw na Karmuli a potem Muli. Urodzila sie w Wiedniu w dzielnic Favoriten. Przezyla najpierw z nami a potem tylko ze mna 12 pieknych kocich lat. W ludzkim przeliczeniu to jest 7 razy wiecej czyli ponad 80 lat. Zmarla niedawno na nowotwór. Byla kotka z ulicznej familii. Tego rodzaju koty zyja na ogól 3 – 4 lata. Ona byla ta istota która pila mleko ale tylko o zawartosci tluszczu 3,5 %. Innego nie brala do twarzy. Moja gosposia, która przychodzi w kazda srode robic porzadki pija kawe z mlekiem lub smietanka. Dlatego kupuje dla niej porcjowana smietanka. Smietanke pochodzaca z Bawarii, kupuje na Wegrzech.
W Wiedniu na Naschmark po prawej stronie idac w kierunku Dunaju znajduje sie stara palarnia kawy. Pala na miejscu rózne gatunki i na zyczenie kilentów pakuja ziarna albo miela albo w ogóle robia mieszanke. Mozna uzywac okreslen skrótowych. Ja uzywalem zawsze „szóstka”. Oznaczalo to, ze obslugujacy pan mieszal szesc róznych gatunków i zmielona mieszanke pakowal do torebek. Pachnie tam tak, jak w kawowym niebie.
Teraz na mojej wsi pije tak jak pisalem albo kiedy robie skok za wegierska granice, to w kazdym lokalu serwuja wspaniale espresso. Mozecie zapytac Magdalene. Podczas ostatniego czwartkowego obiadu, Tomek oswiadczyl, ze takiej kawy to on dlugo nie zapomnie.
On jest czlowiekiem kompetentnym bo ma okolo dwa metry wzrostu
Pan Lulek
Tak Wojtku, każda pachnie inaczej a jej zapach wchodzi przez nos bezpośrednio do mózgu. I tam pozostaje zapisany, na zawsze, bez różnicy czy jest się zapominalskim czy nie. Ale to już nie nasza wina.
A teraz powącham cos naklepał.
ciekawe co Ci Wojtku każą wyciąć lub poprawić …..
Artykuł polemiczny Wojtka przeczytałam. Nie do każdego jego stwierdzenia jest mi blisko. Pewnie dlatego, że nie spędziłam młodości w zrewoltowanych uczelniach Wrocławia, albo i dlatego, że nazbierało mi się z wiekiem więcej cynizmu. Nie po to jednak pisujemy na tym blogu, żeby brać się za łby o wc. Prawda?
A ja w lodówce zawsze mam puszkę Illy, synowa tylko taką pija i przywozi, muszę spróbować to cudo. Jennifer woli parzyć kawę po naszemu, czyli zalać wrzątkiem, z tym, że kawa jest w metalowej kuli z bardzo cienkiej siateczki i nie trzeba fusów ocdedzać przez zęby 😉
Powiada, że zaparzana w tych wszystkich maszynach z filtrami papierowymi itd. nie smakuje jej.
Ciągle coś robię i nie przeczytałam jeszcze artykułu Wojtka, zaraz się zabieram.
Wojtku, przeczytałam i nie rozumiem. Nie rozumiem dlaczego się bali – nie chcieli – wydrukować. Znaczy, bali się wydrukować, bo się wyda? Boją się dyskusji? Może boją sie myślenia – błogosławieni, którzy nie mają wątpliwości – o ile łatwiej im żyć!
Wojtku! Chapeau bas! (albo: Czapa z lba!)
Nad kilkoma zdaniami zatrzymalem sie na chwile, bo mialem wrazenie, ze piszesz nazbyt grzecznie, jakby bardziej zalezalo Ci na tym, zeby czytelnik z drugiej strony bajki przeczytal tekst do konca, niz na Twoim wlasnym zdaniu. Ale mysle, ze ten kompromis (tylko co w takim razie tu jeszcze, do diabla, wykreslac albo zmieniac?) byl zabiegiem, ktory sprawi, ze katolik lichenski przeczyta do konca i pozna Twoj trzezwy punkt widzenia nie patrzac na Ciebie od pierwszego zdania jako na tego diabla wcielonego.
Twoj esej to bardzo cenny glos w dyskusji.
Jeno zeby jeszcze ludzie chcieli dyskutowac…
O godz. 16:35, Wojtek napisał do Arkadiusa;
„Też uwielbiam wąchać kobiety. Napisałeś szerzej, że ludzi, ale ja facetów nie za bardzo. Szczególnie ostatnio, bo z przepoconymi i często skacowanymi pracuję. Ale kobiety – uwielbiam ich naturalne zapachy z lekką nutką dobrych kosmetyków, papierosa lub dopiero co wypitego alkoholu.”
Tu interpretacja jest raczej prosta i zgodna z tym, co wcześniej, nieco żartobliwie, napisałem; w stosunkach międzyludzkich ważne są: mydło i feromony.
Interpretacja wojtkowego eseju, nie jest już taka prosta; nie da się tego zrozumieć po przeczytaniu jednym tchem…
Ale próbować nie zawadzi…
Szkoda, że nie potrafimy dyskutować rzeczowo i spokojnie – co pokazała ostatnia gorąca dyskusja i nieprzyjemne sprawy, jakie z niej wynikły. Dlatego swoją opinię zarezerwowałam dla Wojtka uszu i napisałam do niego mail.
Powinniśmy się uczyć na takich przykładach jak ostatnio, czego nie należy robić, dyskutując na dowolny temat. Nawet zapalny. Jeszcze nie dorobiliśmy się Straży Pożarnej na blogu 😯
Ale, jakby co, to byłabyś Alicjo, niezłym komendantem. 😉
A Ty Antoine – starszy sikawkowy! To co, zakładamy 😉
PaOlOre, coś mi się zdaje, że jesteś zbyt optymistyczny (albo zbyt pesymistyczny, zależy, z której strony podejść do jeża). Katolik licheński najpóźniej w połowie Wojtkowego tekstu wykrzyknie „a kysz!” i poleci po kropidło.
Z perspektywy zagranicznej różne rzeczy wydają się oczywiste, wyważone, pokojowe, itd. Ale nie jestem przekonany, żeby np. taka optyka, w której gorszący jest nie homoseksualizm dostojnika kościelnego, tylko jego obłuda, była do przyjęcia dla przeciętnych moherów, nie mówiąc już o moherach fundamentalnych. Dla innego rodzaju nakryć głowy kamieniem obrazy może być nawet bardzo ostrożnie przemycana teza, że majsterkowanie przy religii na własną rękę, poza strukturami, niekoniecznie musi być dziełem szatana, a wręcz przeciwnie, świadczyć o wierze pogłębionej i świadomie przeżywanej. Zresztą, o płytkości polskiej religijności badzo ciekawie pisał już Miłosz i co? Za karę został przez Bardzo Wysokie Nakrycie zaliczony do kundelków. Z czego ja się zresztą bardzo cieszę, bo w ten sposób znalazłem się w dobrym towarzystwie bez żadnego wkładu pracy z mojej strony. 😀
Jedna rzecz mnie bardzo zdziwiła. Wojtek pisze, że po upadku komuny mandat kościoła do sprawowania rządu dusz był „niewątpliwy i przez nikogo niekwestionowany”. Trudno mi się z tym zgodzić, bo pamiętam (no dobrze, mama pamięta, ale w tej chwili znowu korzystam z jej software’u) z tego czasu różne rodaków rozmowy, w których to niezwykle sprawne przejęcie rządu nad duszami było widziane jako uzurpacja i mocno krytykowane. Chyba to jednak bardzo zależało od tego, w jakim środowisku kto się obracał.
Trochę mi się jeszcze innych myśli ciśnie pod łapę, ale chyba rzeczywiście gotowalnia nie jest właściwym miejscem na wielkie dyskusje religijne. Więc zamykam się i lecę coś obwąchać. 🙂
Ale mnie nie Antek…, co najwyżej lejwoda. 🙁
Alicjo przecież uwagi są wyważone …. nie przesadzamy ….. ale słusznie jeśli masz osobiste uwagi to jak najbardziej do autora … będzie wdzięczny …
O, coś obsikać, to ja też chętnie. Drzewko, krzaczek, murek… 🙂
Ale gdyby dyskusja się pogłębiała, a jej temperatura rosła, doradzałbym Wojtkowi założenie bloga. Podobno robi się to w 5 minut.
A dyskutantów napewno mu nie zabraknie!
Jędrzeju! Nie namawiaj do złego! Już te blogi, które są, trudno oblecieć, a Ty byś jeszcze byty mnożył. Ledwo mi się w ostatnich dniach udało uwierzyć w istnienie życia pozablogowego, to już mi chcesz tę wiarę zachwiać?! 😯
Wojtka przeczytalem, i dobrze mi z tym, to co, Krul nazwal grzecznym, chcialbym nazwac zimnym, w sensie oceny podejsciem, jak dyskutowac z oczywistoscia wylozona w eseju?
majsterkowanie przy transcendencji jest tez zdecydowanie moja pasja, okolocznosci lagodzace dla K.K. typu Stalin, Popieluszko, czy JP II juz nie bardzo uzasadniaja stan aktualny, mam wrazenie, ze zostala tylko dekoracja, faszerowana bujda, ze wszyscy,… wszyscy owszem lozyc musza, mam pod bokiem tzw. robotniczego ksiedza, ktory zawiaduje parafia i chocby tylko na tej podstawie twierdze, ze normalnosc jest mozliwa, lece, bo sie spali, (Rudy w rozjazdach )
Jest taki zabawny portal polityczny http://www.pardon.pl – nie tak sierioznyj, jak polityka (chyba obliczony na młodszych czytelników) z bolami, a jakże (p.Hartmann!) i z wieściami ze świata, których gdzie indziej nie uświadczysz. Dziś np są wyniki sondażu zaufania do liderów światowych w 20 krajach. Można się nieźle ubawić – prez.Bushovi ufa ludność 3 (trzech) krajów, trzecie miejsce w rankingu zajmuje W.Putin, a 5-te prezydent Iranu. Najlepsze zaś, że 75% Ukrainców ufa Putinowi, a tylko 12% własnemu prezydentowi Juszczence. Polaków nie badano, a szkoda. Wyniki byłyby ciekawe
No tak! Po sporym odwyku siadam do kielicha, a tu neské gospodarz leje, co já dwie niedziele juz popijam! Pan mysli, Panie Gospodarzu, ze na wychodztwie to Focusa czytac nie idzie?
Pierwsza nesca, niech já jasna cholera i odméty j. Beldany pochloná, byla pita z manierki na lódce 🙂 Do dzis smiac mi sié chce na wspomnienie. Omega, nas dwóch zeglarzy i puszka jak beczka z napisem nesca, co z samej szwajcari, ale nie od samego kapitana Nema (to dopelniacz byl), w paczce przyszla.
Ile tego sypac?! A cholera nescé té wie! – rzeklem do obdarowanego z franncuska – Syp, bo jakis ten proszek chudy taki! Pic sié nie dalo… Na manierké poszlo kawy, ze moznaby wytruc pól stadniny zdrowych jak konie koni. Klatké z piersiami mialem siná przez dwie niedziele, a to z powodu tlukácego sié od srodka serca, które od kofeiny péc po prostu nie mogác, skakalo, kédy chcialo.
Do dzis nie lubié neski, jak i zadnej innej kawki „rozpuszczalskiej”, którá nota bene kolega rozpuszczal w onych Beldanach. Dawno to bylo, to i przedawnione. Pamiétacie to masowe sniécie wrzesniowych sandaczy? To nie „dziura ozonowa” i nie slonce plamiste i nawet nie reaktor w czernobylu, który to (wojtku z przytoka) juz swiéty augustyn w apokalipsie u sw. jana wyczytal! No ta cholera – Nesca, co tyle ma z dobrá kawá, co ja wspólnego z pierwszym rzédem szwaczek rekordzistek!
O jakiej dyskusji Szanowna Tesciowa co piátego mieszkanca naszego globu wspomina? Co tu sié dzialo?
Oczywiście miały być blogi, nie bóle
Iżyku, jeżeli nie jesteś ciężarną nieletnią, to na nic Ci wiedza o blogowej awanturze. Jeżeli jednak w Walii trafisz na dobrze wykonane pejcze albo inne baty, to przywieź. Mogą być przydatne.
andrzeju.jerzy,
wybacz ślepocie! Antoine’a też przepraszam, a w ogóle więcej sikawkowych na wszelki wypadek by się przydało 🙂
Jolinku,
już zaczęłam się wczuwać w skórę komendanta i pomyślałam sobie, że powołanie Starszego Sikawkowego nie zaszkodzi 😉
Co do artykułu, zgadzam się z Wojtkiem. Znam KK z tej strony Wody, może powierzchownie, ale jednak. W skrócie, jest to kościół dla ludzi i bliżej ludzi. Nie przytłacza obecnościa wszędzie, nie przytłacza blichtrem, kościół jest w kościele.
Wracając do garowania – mam zapuszkowane mięso prawdziwego kraba, jest tego pół kg. Macie pomysł, co z tym zrobić? W jakimś sosie na makaron walnąć, czy na ryż? Podpowiedzcie coś.
…Bobiku,
a Ty oczywiście też sikawkowy, to naturalne! 😉
Nie wiem czy letnich ale ciézarnych walonek to tu sporo. A nawet sporzej. Podobno to metoda na wlasná chalupinké z socjalu, co sié samotnej matce nalezy i juz. Nic nie bédé mowil, ale Boze!, jakie polki sá (nirod! do domu!)piékné. No, zdarzajá sié i tu ale zaraz nie-walonka albo mama/babcia skád inád.
Pejczyków bacików nie noszá, ale lubiá nadmiary skóry pakowac w skóré. Leb neonowy, buty… Oj, nie jestem ja znawcá sztuki géby mazania i doboru przyodziewku, ale nawet ja widzé, ze tu cos nie gra. Jak cos znajdé, to do rák Madamowych poczta poznanska w zábkach przyniesie. A tak wogóle, to na kogo to?
ooo
Pyra idzie w SadoMacho
🙂 Tzn, e Arkady podpadniéty 😉
Hej, zapomniałam o toaście, ale pora jeszcze całkiem. Okazało się, że Marka jutro, ale na sąsiednim blogu ustaliliśmy, że i owszem, startujemy dzisiaj, kontynuujemy jutro, a pojutrze będziemy się… leczyć 😉
Zdrowie Marka i wszystkich Marków zaglądających na blog oraz Marków-partnerów życiowych, braci, przyjaciół, ojców, dziadków… 🙂
A skąd! Arek czysty , jako ta dziewica konsystorska. Nie podpadnięty. Wcale podpadniętych nie ma. Są natomiast temperamentni, których temperować czasem wypada.
MałgosiuW, rzeczywiście przepraszam za pomyłkę. Ale i tak tej Astry spróbuję.
Blue Mountain to sprawa ciekawa, bo ja piłem samą i byłem prawdę mówiąc zawiedziony trochę.
Sławek,
bądz kumpel i pisz coś o krabie, mam godzinę czasu! No, trochę więcej. Bo jak nie zużyję na obiad, to J. otworzy i zeżre wszystko prosto z puszki!
Izyku niby podpadnięty ze:
czytam innych a cytuje /klepie/ siebie?
Choć to tez może zaszkodzić.
schei…
Tak źle i tak niedobrze.
KRABY SMAZONE
40dkg mięsa kraba z puszki
0,5 łyżeczki imbiru
2 łyżki oleju
4 łyżki sosu sojowego
łyżeczka cukru
4 cebule
4 łyżki sherry
łyżka posiekanego szczypiorku
Na gorącym oleju 2 minuty smażyć kraby posypane imbirem, wlać sos sojowy, sherry, cukier i posiekaną cebulę. Smażyć razem, aż mięso wchłonie sos. Podawać posypane szczypiorkiem z pieczywem albo ryżem.
Wojtku z Przytoka,
czy mogę linkowany przez Alicję artykuł wkleić na stronę PK i poupowszechiać wśród znajomych? Gdybym pozwolenie dostała, to czy mam napisać iż jego autorem jest Wojtek z Przytoka? Gdyby był potrzebny mój adres, to go podaję – teresa.stachurska@gmail.com
Artykuł, oczywiście, ze wszech miar godny jest uwagi, dyskusji, a nawet tzw chwili milczenia, gdyż przemyślenia w nim zawarte tyczą spraw dla wielu bardzo bolenych.
Łączę wyrazy uznania, Teresa
Na kraba najlepsza jest metoda J. Wie chłop, co dobre. 🙂 No, jeszcze majonezem mógłby zwierza z lekka maźnąć, albo na sałacie ułożyć, ale jakiekolwiek inne dręczenie kraba jest nieludzkie!
A teraz się odmeldowuję do 23.00 z przyczyn oczywiście oczywistych 😀
Pośpiech nie jest duszą gry. Winno być – bolesnych.
Alicjo, tam sie dymi, ale jestem, trzebna wiesc, on king, czy normalka z Bretanii i okolic?
na wszelki sluczaj, niezaleznie od, wal go w salat na zimno z majonez, jajek i ozdubka,
…se
o z kutaskiem mialobyc q.
A ja bywa, ze cos cytuje, natomiast nie znam ciaglosci kinematograficznej i jak mnie szlag nie trafil, ale bic mnie nie wolno, mnie mozna tylko perswadowac.
Sherry nie ma i imbir wyszedł.
Jest za to sporo sałaty, jajko już gotuje, z kutasikiem zrobię ozdópkę 😉
On ci z Indonezji, napisano, że clav crab meat (pince chair de crabe). Tylko mi nie mówcie, że tam w Indonezji to jakieś świństwo puszkują! Dopiero jutro, jak przetrawię…
Tereso,
bardzo możliwe, ze Wojtek odpowie Ci dopiero jutro, bo on korzysta z komputera u sąsiadki. To ma być gdzieś opublikowane, więc pewnie wymaga jego zgody.
czyzbys miala Filmriss dorota l.?
Vivat Marek (a co, niech ma w nadmiarze)
…i Iżyk się odezwał
szczęście moje wznosi się na szczyty
:o)
W dzisiejszych czasach to nawet podobno filmriss jest dramaturgicznie wskazany, podobno dzisiaj w filmie jest dopuszczalen wszystko, zle zdjecia, zly montaz, naglosnienie, fotgrafowanie po diagonalnej, trzeby tylko udowodnic, iz jest to konieczne jako srodek wyrazu.
Bobiku, wlasnie nad tymze samym zdaniem zdumialem sie nieco.
A teraz robie niewyrazna mine :-/ jako dramaturgicznie konieczny srodek wyrazu i zaczynam zarywac kolejna nocke, bo jutro musze byc gotowy z moim programem dla lekarzy.
Jeszcze tylko mala lufka za zdrowko Misia i innych Markow. Chlooop!
W przerwach na papierosa bede tu do Was zagladac – poniewaz nie pale 😉
Hej tam, sikawkowi! Niech no który skoczy do Sławka, przecież mówi, że u niego się pali!
U mnie tymczasem jajka stygną, sałata przepłukana, odwirowana, wino – spinelli d’Abruzzo, bo nie ma białego, no i myślę o ozdabianiu i kutasiku 🙄
A, i puszkę z krabstwem otworzyć.
Macham Iżykostwu!
Przeczytałam esej Wojtka. Jak dla mnie, to nieco nieśmiały, nie wiem, co tu jeszcze można skreślić 😯 Proponuję poprawić literówkę – Santiago di Compostela nie „Composella”. Naleźę do tych niedowiarków, co byli m.in. w Santiago di C., Lourdes, Fatimie, Rzymie, Asyżu, Częstochowie i… Licheniu. O wrażeniach długo by opowiadać, ale chyba jedynie do Santiago wędrują indywidualiści, ludzie różnych wyznań, a celem jest droga…
Alicja, kraby to na maselku i bez cebuli, wcisnac tylko troszeczke czosnku a reszta to tak jak wyzej
Uuu, opowieść nemo o Licheniu to mogłoby być coś pięknego 😉
po tym co zobaczyłam dziś w TN24 o 21 udaję się na wewnętrzna emigrację … załamałam się nad tym jak mali są nasi politycy ….muszę się zregenerować …
Przeczytałam. Wojtku, dziękuję. Dodać można sporo, ująć nie bardzo. Ten mandat na sprawowanie rządu dusz jak dla mnie nie do przyjęcia. Nikt do tego nie ma prawa. I antyklerykalizmu tu na rozum nie widzę. Jeszcze raz przeczytam i pomyślę.
Alicjo, juz spoko, zgaslo, mundurowe sluzby wrocily,
Pani Dorotecko,
w Licheniu są same superlatywy 😉 Największy kościół w Polsce (ósmy w Europie), najwyższa wieża (13 w Europie), najcięższe dzwony, plac na 250 000 osób. A wszystko powstało w ciągu 10 lat! Czy to nie cud?! Pokażcie mi szpital wybudowany w takim tempie? Najbardziej jednak zaimponowała mi uniwersalność budowli. Zarówno świątynia (wewnątrz dominują mozaiki o motywach geometrycznych i roślinnych) jaki minaret (pardon, wieża) po niewielkich przeróbkach mogą służyć saracenom, do czego zapewne dojdzie wobec postępującej islamizacji Europy 🙁 A taki patchworkowiec nawały nie powstrzyma 🙁
PS
W Licheniu nie ma już ogrodów przydomowych, są parkingi 🙁
Do tego zrobiłam majonez pół na pół ze śmietaną i dwoma ząbkami czosnku prasniętymi, pieprz. Z bagietką. Smakowało. Może nawet tobasco dodam przyszłym razem.
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/img_4667.jpg
nemo!
To wojtkowe „patchworkostwo” jest nieco przewrotne.
Z tego co piszesz, Licheń, i nie tylko, to dopiero superpatchwork!
Nemo – w Licheniu żaden ksiądz nie przybije na drzwiach bazyliki 13 tez.
@nemo
„…O wrażeniach długo by opowiadać, ale chyba jedynie do Santiago wędrują indywidualiści, ludzie różnych wyznań, a celem jest droga?”
No nie wiem, droga św. Jakuba (Muszla pielgrzymia, muszla św. Jakuba) uzyskała wielką popularność (co najmniej w Niemczech) dzięki Harpe Kerkeling i jego książce „Ich bin dann mal weg”, nie tylko indywidualiści lub wierzący, ale również ciekawi i zainteresowani opisami zawartymi w tej książce wybierają się w drogę.
Podczas mojej wędrówki do Santiago di Compostela ( z Koloni) poznałem wiele osób (przeważnie młodzież tuż przed maturą lub przed ważnymi w ich życiu egzaminami połączonymi z decyzjami o ich „przyszłości”) z którymi rozmawiałem na temat religii oraz o znaczenia dla nich takich wędrówek (nie chcę tutaj użyć określenia pielgrzymka, ponieważ nie wszyscy do tego w ten sposób podchodzą).
Przypomniała mi się moja wyprawa do Częstochowy z koleżankami i kolegami i z „Mistrzem” Z. (ksiądz katecheta) w 1973r. Intencja była podobna, przeżycie było takie, że nigdy tego nie zapomnę i jestem bardzo zadowolony, że coś takiego nadal ma wśród młodzieży jakąś wartość.
O Licheniu i jego architektce:
http://www.wirtualny.bialystok.pl/_archiwum/index.php?popen=news&&id_art=8
Najbardziej mnie powaliło:
„- Kopuła świątyni spoczywa na tzw. szpilkach i jest przez to odrobinę kobieca – twierdzi Barbara Bielecka, główny architekt bazyliki. – Tak powinno być, ponieważ świątynia jest poświęcona kobiecie – Maryi”.
Ja mam taką niebezpieczną cechę, że wszystko sobie natychmiast wyobrażam, i ujrzałam Maryję na szpilkach 😯
@Pyra 22:38
„… w Licheniu żaden ksiądz nie przybije na drzwiach bazyliki 13 tez. …”
A powinien?
Jeżeli tak, to jakie?
Zainteresowany i ciekawy
KoJaK
W Licheniu każdy ksiądz na pewno wie, że 13 przynosi pecha…
Pani Dorotecko,
a organy z których 3260 piszczałek organista może „wydobyć 51 samodzielnych barw głosowych, czyli miliony kombinacji dźwiękowych”?
Licheń pomaga na anoreksję, pracoholizm, bezdomność i uzależnienie od Internetu 😎
O, a czy Licheń pomaga również na skudlone futro?
Byłam w Licheniu. Bardzo smutne miejsce, przejmująco smutne.
Bobiku,
majonezu na skudlone futro, majonezu 😉
Tylko bez czosnku praśniętego i kwaśnej śmietany !
Doroto z sąsiedztwa 🙂
Też sobie to wyobraziłam 😯
Kojaku,
czy to, co ja napisałam (o drodze do Santiago) przeczy temu, co piszesz, że aż musisz powiedzieć „no nie wiem”? Wśród moich znajomych jest kilkoro „pielgrzymów” do Santiago. Szli etapami przez kilka lat, ze Szwajcarii i Francji (niedaleko mnie przebiega szlak), sami protestanci, wszyscy w średnim wieku. Ja przeszłam niektóre odcinki, przejechałam wzdłuż trasy: Roncesvalles-Pamplona-Burgos-Leon-Ponferrada-Santiago w okresie przedwielkanocnym. Na trasie była młodzież i starsi z całego świata. Nie było praktycznie osób w wieku 25-40 lat.
Czy znasz kogoś wędrującego z Kolonii do Lichenia?
Alicjo, ale ja lubię z czosnkiem! 😀
Bobiku,
ja bym Ci radziła, żebyś nie doprawiał się za dobrze, bo to się może zle skończyć 😯
Majonez wetrzeć, potem wytrzeć, spłukać i rozczesać 🙂 A w ogóle to czemu Ty się tak skudlasz, hę?
A serio, to kiedyś w tv jedna z pań specjalistek od włosów i problemów szamponowo-odżywkowych do włosów powiadała, że zamiast kupować drogie nie-wiadomo-co jako *conditioner* do włosów – walić majonez, który działa tak samo, a nawet lepiej. Spróbowałam ze trzy razy, faktycznie, działa, ale człowiek jakoś tak z rozpędu… Ja kupuję St.Ives helweckie, tanie i dobre.
Moze w koncu poszlibyscie spac a nie tylko modlic sie i przeszkadzac innym
Pan Lulek
Panie Lulku, to przecież jedyna okazja w swoim rodzaju – zobaczyć taką gromadę modlących się bezbożników 😀
Panie Lulku, toż to młoda godzina, u mnie słońce jeszcze na niebie!
U Ciebie, Alicjo, jeszcze, a u mnie zaraz zacznie wyłazić, okno mam na północno-wschodnią stronę i już na północy niebo jest jaśniejsze.
Wracając do kawy. Po drugim roku studiów pojechałam w lecie na praktyki do Norwegii. Jeszcze nie wydobywano ropy i w porównaniu ze Szwecją i Danią, Norwegia była dość biedna. Byłam w kilku gospodarstwach, oczywiście zupełnie róznych niż w Polsce i wiele rzeczy mnie zaskakiwało, ale chyba najbardziej popołudniowa przerwa na kawę. Jak w Anglii święta pora herbaty, tak tam był czas na kawę, tyle, że może nieco wcześniej. Nawet w czasie sianokosow, przerywano prace w polu, wszyscy spokojnie zasiadali w domu, pani domu podawała kawę w filiżankach a do kawy malutkie, świeżo upieczone bułeczki. Do bułeczek zaś – tradycyjny norweski kozi ser. Moja Mama mówiła, że dawniej żadna norweska dziewczyna nie wyszła za mąż, jeżeli nie umiała upiec takich bułeczek. Ale jeszcze kiedy ja byłam, na wsi nawet pieczono chleb w domu, podczas gdy w Polsce było to już rzadkością.
Kawę i tak piło się przez cały dzień, miałam wrażenie, że jest to napój narodowy (nawet mówiło się, że jak gościom podaje się herbatę, to znaczy, że czas aby sobie poszli). Kawa nie była finezyjnie parzona, po prostu do czajnika wsypywano kilka łyżek grubo zmielonej kawy, zalewano woda i jak się zagotowała, była gotowa. Takiej kawy, jak policzyłam, wypijałam po dziesięć kubków dziennie i spałam jak suseł.
Swoją drogą teraz wypijam po kilka dużych kubków rozpuszczalnej kawy (z mlekiem, ale bez cukru) i nie mam kłopotów z zasypianiem, jak chcę pracować w nocy to piję zieloną herbatę – koniecznie Yunan o dużych liściach – teraz stoi koło mnie dzbanek, nie przeszkadza mi, ze wystygła.
Z kolei w Stanach po całym dniu picia kawy „z maszyny” zdarzało mi się pić jedną z włoskich odmian – bardzo mocna kawa, parzona w tajemniczych tygielkach – podawana w maleńkich filiżankach z dodatkiem likieru Sambucco, czyli po prostu anyżówki. Początkowo uważałam to za straszliwe obrzydlistwo, ale po pewnym czasie nawet polubiłam.
Moi Rodzice popoludniową kawę
o rany, uciekło mi, ale na szczęście się nie wymazało! – no, więc tę kawę zaparzali w kamionkowym czajniku, przykrywanym specjalną kołderką, żeby za szybko nie wystygł. Tato mełł porcję kawy w młynku, niezbyt drobno. Nie wiem jaki to był gatunek kawy, ale miała kolor ciemnego ugru, Tato bardzo uważał, żeby nie była zbyt mocno palona. Jak już kawa była nalana do filiżanek to mogłam sobie zrobić „murzynka” – kostkę cukru zanurzało się w kawie i jak naciągnęła to właśnie był „murzynek”.
Dobranoc Państwu,
już dnieje
u Ciebie, Alicjo, już ciemno?